Forum HARRY  POTTER Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
no to poczytajmy Harry potter i ksiaze polkrwi :)
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lamort
Prefekt Slytherinu



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 328
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: lubin

PostWysłany: Czw 11:41, 25 Maj 2006    Temat postu: no to poczytajmy Harry potter i ksiaze polkrwi :)


ROZDZIAŁ PIERWSZY: INNY MINISTER (THE OTHER MINISTER)
Zbliżała się północ, a Premier siedział sam w swoim biurze, czytając długą notę, która przelatywała przez jego mózg, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu zrozumienia. Czekał na telefon od prezydenta dalekiego kraju i poza zastanawianiem się, kiedy ten nieszczęsny człowiek zadzwoni i próbami zagłuszenia nieprzyjemnych wspomnień z całego bardzo długiego, męczącego i ciężkiego tygodnia, w jego głowie nie było już miejsca na nic więcej. Im bardziej próbował się skupić na tekście widniejącym na stronie, tym wyraźniej widział triumfującą twarz jednego ze swoich politycznych przeciwników. Ten szczególny pojawił się we wiadomościach tego dnia, nie tylko wyliczając wszystkie te potworne rzecz, które wydarzyły się w mijającym tygodniu (tak, jakby komukolwiek trzeba było o nich przypominać), ale również wyjaśniając dlaczego każda z nich była winą rządu.
Puls Premiera przyspieszył na myśl o tych oskarżeniach, jako że nie były ani uczciwe, ani prawdziwe. Bo niby jak jego rząd miał zapobiec zawaleniu się tego mostu? Oburzającym byłoby stwierdzenie, że nie wykładają dość pieniędzy na mosty. Ten, który się zawalił miał niecałe dziesięć lat i najlepsi eksperci nie potrafili wyjaśnić, dlaczego przełamał się na dwie części, posyłając tuzin samochodów w głębiny rzeki, która płynęła poniżej. I jak ktoś śmiał sugerować, że to brak policjantów spowodował te dwa wyjątkowo paskudne i mocno nagłośnione morderstwa? Albo to, że rząd powinien był w jakiś sposób przewidzieć ten dziwny huragan w West Country, który spowodował tyle zniszczeń wśród ludzi i ich własności? I czy to jego winą było to, że jeden z jego wiceministrów, Herbert Chorley, akurat w tym tygodniu zaczął zachowywać się tak dziwacznie, że miał teraz spędzać dużo więcej czasu ze swoją rodziną?
- Ponury nastrój ogarnął kraj - podsumował jego przeciwnik, niemal nie kryjąc szerokiego uśmiechu.
I to niestety była to prawda. Premier sam to czuł. Ludzie naprawdę wydawali się bardziej nieszczęśliwi niż zwykle. Nawet pogoda była ponura - cała ta przenikliwie chłodna mgła w połowie lipca... To nie było w porządku, to nie było normalne...
Odwrócił notę na drugą stronę, spojrzał na jej długość i zrezygnował z niej stwierdzając, że jest kiepska. Rozejrzał się posępnie po swoim biurze wyciągając głowę ponad ramiona. Był to obszerny pokój, z ładnym marmurowym kominkiem, zwróconym ku długim oknom, zamkniętym szczelnie, aby chroniły przed przedwczesnym chłodem. Z lekkim drżeniem Premier wstał i podszedł do okien, przyglądając się rzadkiej mgle napierającej na szyby. I kiedy tak stał, tyłem do pokoju, usłyszał ciche kaszlnięcie za sobą.
Zamarł twarzą w twarz z własnym wystraszonym odbiciem w ciemnym szkle. Znał ten kaszel. Słyszał go już wcześniej. Bardzo powoli odwrócił się ku pustemu gabinetowi.
- Halo? - powiedział starając się, by zabrzmiało do odważniej, niż czuł się w tej chwili.
Przez krótką chwilę pozwolił sobie uwierzyć, że nikt nie odpowie. Jednak głos odpowiedział natychmiast - zdecydowany, stanowczy głos, który brzmiał jakby odczytywał przygotowane oświadczenie. Dobiegał - jak Premier wiedział od pierwszego kaszlnięcia - od strony małego, przypominającego żabę człowieka ze srebrną peruką, namalowanego na małym i zabrudzonym obrazie olejnym, wiszącym w odległym kącie pokoju.
- Do Premiera Mugoli. Konieczne pilne spotkanie. Proszę o natychmiastową odpowiedź. Pozdrawiam. Knot. - Człowiek na obrazie patrzył wyczekująco na Premiera.
- Eee - odparł Premier - słuchaj, to nie jest najlepsza pora dla mnie... Widzisz, czekam na telefon, od prezydenta...
- To się da załatwić - odpowiedział natychmiast portret. Serce Premiera zamarło. Tego właśnie się obawiał.
- Ale ja naprawdę miałem nadzieję, że uda mi się z nim porozmawiać...
- Możemy sprawić, by prezydent zapomniał o tym, że miał zadzwonić. Zamiast dziś, zatelefonuje jutro wieczorem - powiedział mały człowieczek. - Proszę pilnie odpowiedzieć panu Knotowi.
- Ja... ech... no dobrze - odparł słabo Premier. - Tak, zobaczę się z Knotem.
Pospieszył z powrotem w kierunku biurka, poprawiając po drodze krawat. Ledwie zdążył usiąść na swoim miejscu i przyjąć, jak miał nadzieję, odprężony i niezmącony wyraz twarzy, kiedy na pustym ruszcie pod marmurowym gzymsem kominka pojawiły się jasnozielone płomienie. Patrzył, próbując nie zdradzać oznak zdziwienia i niepokoju, jak pośród płomieni pojawia się, wirujący niczym bąk, korpulentny mężczyzna. Kilka sekund później wygramolił się na ładny, zabytkowy dywanik, otrzepując popiół z rękawów długiego, prążkowanego płaszcza. W ręku trzymał limonkowozielony melonik.
- Ach... Premier - odezwał się Korneliusz Knot, ruszając naprzód z wyciągniętą dłonią. - Miło znów pana widzieć.
Premier nie mógł szczerze odpowiedzieć takim samym powitaniem, więc nie odezwał się w ogóle. Ani trochę nie był zachwycony tym, że widzi Knota, którego sporadyczne pojawienia się, poza tym, że same w sobie były niepokojące, zwykle oznaczały, że za chwilę usłyszy jakieś bardzo złe wieści. Co więcej, Knot wyglądał na wyraźnie przygnębionego. Był chudszy, bardziej łysy i jakby poszarzały, a na jego twarzy odbijało się zmęczenie. Premier widział już tak wyglądających polityków i to nigdy nie wróżyło niczego dobrego.
- Czym mogę panu służyć? - spytał krótko ściskając dłoń Knota i wskazując w kierunku najtwardszego z krzeseł stojących przed biurkiem.
- Ciężko stwierdzić, od czego zacząć - wymamrotał Knot, przyciągając ku sobie krzesło, siadając i kładąc swój zielony melonik na kolanach. - Co za tydzień, co za tydzień...
- Też miał pan kiepski, co? - spytał Premier sztywno mając nadzieję, że dał tym do zrozumienia, iż miał na głowie wystarczająco dużo, bez dodatkowej pomocy ze strony Knota.
- Ależ tak, oczywiście - odpowiedział Knot przecierając oczy ze zmęczeniem i przyglądając się Premierowi. - Miałem taki sam tydzień, jak pan, panie Premierze. Most Brockdale... morderstwa Bones i Vance... nie wspominając o zamieszaniu w West Country...
- Pan... eee... pana... to znaczy, chciałem powiedzieć, pana ludzie byli... zamieszani w te... w te wydarzenia, prawda?
Knot zmierzył Premiera surowym wzrokiem.
- Oczywiście że byli - odparł. - Z pewnością zdaje pan sobie sprawę, co się dzieje?
- Ja... - zawahał się Premier.
To właśnie ten rodzaj zachowania sprawiał, że tak nie lubił wizyt Knota. W końcu, co by nie mówić, był Premierem i nie podobało mu się, gdy ktoś sprawiał, że czuł się jak jakiś ciemny uczniak. Ale oczywiście tak było od pierwszego spotkania z Knotem, które miało miejsce pierwszego wieczoru po tym, jak został Premierem. Pamiętał to tak dokładnie, jakby wydarzyło się wczoraj i wiedział, że będzie go to prześladować do końca jego dni.
Stał wtedy sam, w tym samym gabinecie, rozkoszując się triumfem, który osiągnął po tylu latach marzeń i planów, kiedy usłyszał kaszlnięcie za plecami, dokładnie tak jak dziś. Odwrócił się, by usłyszeć, jak brzydki mały portret przemawia do niego, oznajmiając że przybędzie Minister Magii, aby się przedstawić.
Naturalnie przyszło mu na myśl, że długa kampania i stres spowodowany wyborami sprawiły, że oszalał. Był kompletnie przerażony słysząc gadający portret, ale to było nic w porównaniu z tym, co czuł, gdy ten nazywający siebie czarodziejem człowiek wyskoczył z kominka i uścisnął mu dłoń. Nie odezwał się ani słowem, w czasie gdy Knot objaśniał mu uprzejmie, że na świecie nadal żyją w ukryciu czarodzieje i czarownice, oraz zapewniał, że nie musi sobie zawracać nimi głowy, jako że Ministerstwo Magii bierze na siebie całą odpowiedzialność za czarodziejską społeczność jak również to, by niemagiczni obywatele nie zwietrzyli ich istnienia. Było to, jak mówił Knot, trudne zadanie, obejmujące wszystko od przepisów dotyczących odpowiedzialnego używania mioteł, po utrzymywanie pod kontrolą populacji smoków (Premier pamiętał, jak przytrzymał się biurka w tym momencie). Następnie Knot, w ojcowski sposób, poklepał wciąż oniemiałego Premiera po ramieniu.
- Nie ma się czym martwić - powiedział. - Jest szansa, że już mnie pan więcej nie zobaczy. Pojawię się jedynie wtedy, gdy coś naprawdę poważnego wydarzy się po naszej stronie, coś, co może mieć wpływ na Mugoli - to znaczy niemagiczną ludność, chciałem powiedzieć. W przeciwnym razie obowiązuje zasada "żyj i daj żyć". I muszę przyznać, że znosi to pan o wiele lepiej niż pański poprzednik. On próbował wyrzucić mnie przez okno, myśląc, że to jakiś żart zaplanowany przez jego opozycję.
Słysząc to, Premier w końcu odnalazł głos.
- Więc... więc nie jest to żart?
To była jego ostatnia, rozpaczliwa nadzieja.
- Nie - odparł łagodnie Knot. - Obawiam się, że nie. Proszę spojrzeć.
I zamienił filiżankę do herbaty w myszoskoczka.
- Ale - wykrztusił Premier obserwując jak jego filiżanka przeżuwa róg jego następnego przemówienia - ale dlaczego... dlaczego nikt mi nie powiedział...?
- Minister Magii odkrywa się jedynie przed tym, kto na dzień obecny jest Premierem Mugoli - wyjaśnił Knot wtykając swoją różdżkę z powrotem do marynarki. - Uważamy, że to najlepszy sposób na zachowanie tajemnicy.
- Ale w takim razie - bąknął Premier - dlaczego poprzedni Premier mnie nie ostrzegł...?
Słysząc to Knot roześmiał się.
- Drogi panie Premierze, a czy pan ma zamiar kiedykolwiek powiedzieć komuś o tym?
I nadal śmiejąc się głośno, Knot wrzucił do kominka jakiś proszek, wstąpił w szmaragdowe płomienie i zniknął przy wtórze świstu. Premier stał w bezruchu i zdał sobie sprawę, że nigdy jak żyje, nie odważy się wspomnieć żywej duszy o tym spotkaniu. Bo kto na całym świecie by mu uwierzył?
Trochę czasu upłynęło nim szok minął. Przez pewien czas próbował przekonywać siebie samego, że Knot faktycznie był jedynie przywidzeniem spowodowanym brakiem snu podczas wyczerpującej kampanii wyborczej. W daremnej próbie pozbycia się wszystkiego, co przypominało mu o tym niepokojącym spotkaniu, oddał myszoskoczka swojej zachwyconej bratanicy i wydał polecenie swojemu osobistemu sekretarzowi, by ten zdjął ze ściany portret brzydkiego małego człowieczka, który zapowiedział przybycie Knota. Jednak ku konsternacji Premiera, usunięcie portretu okazało się niemożliwe. Po tym jak kilkoro stolarzy, jeden czy dwóch robotników budowlanych, historyk sztuki i Kanclerz Majątku bezskutecznie próbowali zdjąć go ze ściany, Premier zrezygnował z dalszych prób i postanowił mieć nadzieję, że ów portret pozostanie w ciszy i bezruchu do końca jego kadencji. Mógł jednak przysiąc, że od czasu do czasu kątem oka widział, jak osobnik na portrecie ziewa, czy drapie się po nosie. Raz czy dwa razy nawet wyszedł z ram, pozostawiając po sobie jedynie fragment ziemistobrązowego płótna. Premier nauczył się jednak nie spoglądać zbyt często na obraz i zawsze, gdy takie rzeczy się działy, wmawiać sobie uparcie, że to tylko jego oczy sprawiają mu psikusa.
Później, trzy lata temu, podczas nocy bardzo podobnej do dzisiejszej, Premier był sam w swoim gabinecie, kiedy portret raz jeszcze oznajmił zbliżające się przybycie Knota. Mocno wystraszony czarodziej wyprysnął z kominka cały przemoknięty.
- Właśnie wracam z Azkabanu - wysapał Knot zlewając sporą ilość wody z ronda swojego melonika wprost do kieszeni. - Pośrodku Morza Północnego, wie pan, paskudny lot... Wśród dementorów panuje chaos... - jego ciałem wstrząsnął dreszcz. - Jeszcze nigdy dotąd nikt im nie uciekł. W każdym razie, przybyłem do pana, panie Premierze. Black jest znanym mordercą Mugoli i może planować przyłączenie się to Sam-Pan-Wie-Kogo... Ale oczywiście, pan nawet nie wie, kto to Sam-Pan-Wie-Kto! - Wpatrywał się przez chwilę w Premiera, po czym powiedział - no cóż, proszę spocząć, proszę spocząć, będzie lepiej, jak pana w to wprowadzę... Proszę się poczęstować whisky...
Premier poczuł się raczej urażony, gdy w jego własnym gabinecie kazano mu usiąść i poczęstowano go jego własną whisky, ale mimo to usiadł. Knot wyciągnął swoją różdżkę, wyczarował znikąd dwie szklanki pełne bursztynowego napoju, posłał jedną z nich w kierunku Premiera i przysunął sobie krzesło.
Knot opowiadał przez ponad godzinę. W pewnym momencie odmówił wypowiedzenia na głos imienia i zamiast tego zapisał je na kawałku pergaminu, który wepchnął w wolną od szklanki dłoń Premiera. Kiedy wreszcie Knot podniósł się, by opuścić gabinet, Premier wstał wraz z nim.
- Więc myśli pan, że... - zerknął w dół na imię wypisane trzymanej w lewej ręce kartce - Lord Vol...
- Ten, Którego Imienia Się Nie Wypowiada! - warknął Knot.
- Proszę wybaczyć... Zatem myśli pan, że Ten, Którego Imienia Się Nie Wypowiada nadal żyje?
- No cóż, Dumbledore uważa, że tak - odparł Knot zapinając pod szyją swoją pasiastą pelerynę - Ale nigdy go nie znaleźliśmy. Jeśli chce pan znać moją opinię, nie jest groźny, póki jest sam, tak więc to Blackiem powinniśmy się martwić. Ogłosi pan zatem to ostrzeżenie? Wspaniale. Cóż, mam nadzieję, że już się nie zobaczymy, panie Premierze! Dobranoc.
Jednak spotkali się ponownie. Niecały rok później, wyglądający na udręczonego Knot pojawił się znikąd w gabinecie, by oznajmić Premierowi, że podczas Mistrzostwach Świata w kwidiczu (czy czymś, co brzmiało w ten sposób) miały miejsce niewielkie kłopoty, i że kilkoro Mugoli miało w tym "udział", ale sam Premier ma się nie przejmować, bo fakt, że widziano znak Sam-Pan-Wie-Kogo jeszcze niczego nie oznacza. Knot był przekonany, że był to odosobniony incydent i Biuro do Spraw Kontaktów z Mugolami już zajmowało się wszystkimi koniecznymi modyfikacjami pamięci.
- Och zapomniałbym! - dodał Knot. - Importujemy trzy zagraniczne smoki i sfinksa, które będą nam potrzebne podczas Turnieju Trójmagicznego. Zwykłe rutynowe działania, ale z Departamentu Przepisów i Kontroli Magicznych Stworzeń przekazano mi, że zgodnie z ogólnymi wyznacznikami, mamy obowiązek powiadomić pana w przypadku, gdy przywozimy do kraju wyjątkowo niebezpieczne stworzenia.
- Ja... że co.... smoki? - wycharczał Premier.
- Tak, trzy - odparł Knot. - I sfinks. No nic, do widzenia panu.
Premier liczył, że smoki i sfinksy to najgorsze, co mogło się wydarzyć, ale się przeliczył. Niecałe dwa lata później, Knot po raz kolejny wyskoczył z ognia, tym razem przynosząc wieści o masowej ucieczce z Azkabanu.
- Masowa ucieczka? - powtórzył ochryple Premier.
- Ależ proszę się nie martwić, proszę się nie martwić! - wykrzykiwał Knot, jedną stopą będąc z powrotem w płomieniach. - Złapiemy ich wszystkich błyskawicznie... po prostu pomyślałem, że powinien pan wiedzieć!
I zanim Premier zdołał krzyknąć - Chwila! Proszę zaczekać! - Knot zniknął w deszczu zielonych iskier.
Cokolwiek by opozycja i prasa nie mówiły, Premier nie był głupim człowiekiem. Nie uciekło jego uwadze ani to, że pomimo zapewnień Knota, podczas ich pierwszego spotkania, widywali się raczej stosunkowo często, ani to, że przy każdej kolejnej wizycie Knot wydawał się być coraz bardziej wytrącony z równowagi. I o ile nie lubił myśleć o Ministrze Magii (lub, jak zawsze nazywał Knota w myślach, o tym innym ministrze), Premier nie mógł się oprzeć obawom, że kiedy Knot pojawi się następnym razem, przyniesie ze sobą jeszcze bardziej ponure wieści. Dlatego rozdrażniony widokiem Knota wyłaniającego się po raz kolejny z ognia, wyglądającego niechlujnie i zaskoczonego, że Premier nie wiedział dokładnie czemu się zjawia, był chyba najgorszą rzeczą, która wydarzyła się podczas tego wyjątkowo ponurego tygodnia.
- Niby skąd mam wiedzieć, co dzieje się w... eee... czarodziejskiej społeczności? - spytał Premier ostrym tonem. - Mam tu kraj na głowie i wystarczająco wiele zmartwień w tej chwili i bez...
- To samo i nas martwi - przerwał Knot. - Most Brockdale nie zawalił się sam. Ten huragan, to nie był naprawdę huragan. Te morderstwa nie były dziełem Mugoli. A rodzina Herberta Chorleya byłaby bezpieczniejsza bez niego. Podejmujemy właśnie działania, mające na celu przetransportowanie go do Szpitala Magicznych Dolegliwości i Zranień imienia Świętego Munga. Powinno się to odbyć już dziś.
- Co pan... Obawiam się, że... Co? - zawył Premier.
Knot wziął obszerny, głęboki wdech i powiedział: - Panie Premierze, jest mi niezmiernie przykro oznajmić panu, że on powrócił. Ten, Którego Imienia Się Nie Wypowiada.
- Powrócił? Kiedy mówi pan, że powrócił... znaczy się, on żyje?
Premier sięgnął pamięcią ku szczegółom tej przerażającej rozmowy sprzed trzech lat, kiedy Knot opowiedział mu o czarodzieju, którego obawiano się ponad wszystko inne, czarodzieju, który dokonał tysiąca potwornych przestępstw, zanim znikł tajemniczo przed piętnastoma laty.
- Tak, żyje - odpowiedział Knot. - To znaczy... nie wiem... czy człowieka można nazwać żywym, jeśli nie można go zabić? Ja sam nie bardzo to rozumiem, a Dumbledore nie chce tego dokładnie wytłumaczyć. W każdym razie, odzyskał ciało, chodzi, mówi, zabija, więc przyjmijmy, na potrzeby tej rozmowy, że tak, żyje.
Premier nie wiedział, co odpowiedzieć, ale uporczywy nawyk chęci bycia "dobrze poinformowanym" na każdy temat sprawił, że sięgnął do szczegółów, które zdołał zapamiętać z poprzednich rozmów.
- Czy Świrus Black jest z... eee... Tym, Którego Imienia Się Nie Wypowiada?
- Black? Black? - spytał Knot z roztargnieniem, obracając melonik w rękach. - Ma pan na myśli Syriusza Black? Na brodę Merlina, nie. Black nie żyje. Okazało się, że, hmm, byliśmy w błędzie, jeśli chodzi o niego. Wyszło na jaw, że był niewinny. I że nie stał po stronie Tego, Którego Imienia Się Nie Wypowiada. To znaczy - dodał usprawiedliwiająco, kręcąc melonikiem jeszcze szybciej - wszystkie dowody wskazywały na to... mieliśmy ponad pięćdziesięcioro naocznych świadków... W każdym razie, tak jak powiedziałem, on nie żyje. Został zamordowany, jeśli już o tym mówimy. Na terenie Ministerstwa Magii. Właściwie, to będzie prowadzone śledztwo w tej sprawie.
Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu, Premier poczuł w tym momencie przypływ litości dla Knota. Jednak niemal natychmiast został on przyćmiony przez błysk samozadowolenia na myśl o tym, że chociaż on sam nie potrafił materializować się z kominków, to podczas jego rządów nigdy nie zostało popełnione morderstwo w rządowych departamentach. W każdym razie, nigdy do tej pory.
Podczas gdy Premier ukradkiem dotknął drewna swojego biurka, Knot kontynuował - Ale Black nie jest teraz najważniejszy. Rzecz w tym, że mamy wojnę, panie Premierze, i należy podjąć pewne kroki.
- Wojnę? - powtórzył nerwowo Premier. - Z pewnością nie jest to nieco przesadzone określenie?
- Do Tego, Którego Imienia Się Nie Wypowiada dołączyli już ci jego zwolennicy, którzy uciekli w styczniu z Azkabanu - Knot mówił, a melonik wirował w jego dłoniach tak szybko, że wyglądał jak niewyraźna, limonkowozielona plama. - Odkąd przestali się ukrywać sieją spustoszenia. Most Brockdale., on to zrobił, panie Premierze. Zagroził masowym zabiciem Mugoli, jeśli nie dołączę do niego i...
- Dobry Boże, więc to pana wina, że ci ludzie zginęli, a ja muszę odpowiadać na pytania o przestarzałe wsporniki, przerdzewiałe łączenia i nie wiadomo co jeszcze! - w głosie Premiera słychać było wściekłość.
- Moja wina! - spytał Knot nabierając kolorów. - Czy pan sugeruje, że osobiście ugiąłby się przed takim szantażem?
- Być może nie - odparł Premier wstając i przechodząc się po gabinecie - ale dołożyłbym wszelkich starań, by złapać szantażystę, zanim popełni taką potworność!
- Czy panu naprawdę się wydaje, że się nie podjąłem odpowiednich kroków? - spytał gorączkowo Knot. - Każdy auror w Ministerstwie starał się, ba, cały czas się stara, odnaleźć go i otoczyć jego zwolenników, ale tak się składa, że mówimy o jednym z najpotężniejszych czarnoksiężników wszechczasów. Czarodzieju, który skutecznie unikał schwytania przez niemal trzy dekady!
- Przypuszczam więc, że powie mi pan, iż to również on spowodował ten huragan w West Country? - spytał Premier, a jego gniew wzrastał z każdą chwilą. Doprowadzał go do szału fakt, że poznał powód wszystkich tych potwornych katastrof i nie mógł go ogłosić publicznie. Było to niemal gorsze, niż dowiedzieć się, że była to jednak wina rządu.
- To nie był huragan - stwierdził żałośnie Knot.
- Że co! - warknął Premier, tupiąc przy każdym kroku. - Powyrywane drzewa, zerwane dachy, powykrzywiane latarnie, potworne obrażenia...
- To byli śmierciożercy - odpowiedział Knot. - Zwolennicy Tego, Którego Imienia Się Nie Wypowiada. I... podejrzewamy, że brał w tym udział olbrzym.
Premier zatrzymał się w miejscu zupełnie tak, jakby uderzył w niewidzialny mur. - Udział czego?
Knot skrzywił się. - On korzysta z olbrzymów za każdym razem, kiedy chce uzyskać lepszy efekt - wyjaśnił. - Biuro Dezinformacji pracuje na okrągło, mamy zespoły Zapominaczy, próbujących modyfikować wspomnienia wszystkich Mugoli, którzy widzieli, co naprawdę się wydarzyło. Mamy większość Departamentu Przepisów i Kontroli Magicznych Stworzeń, krążących po Somerset, ale nie potrafimy odnaleźć olbrzyma... to katastrofa.
- Nawet o tym nie mów! - wrzasnął z furią Premier.
- Nie będę zaprzeczał, że morale w Ministerstwie jest dość niskie - powiedział Knot. - Najpierw to wszystko, a do tego strata Amelii Bones.
- Strata kogo?
- Amelii Bones. Szefowej Departamentu Egzekwowania Magicznego Prawa. Przypuszczamy, że Ten, Którego Imienia Się Nie Wypowiada zabił ją osobiście, bo była bardzo uzdolnioną czarownicą i wszelkie dowody wskazują, że rozpoczęła się prawdziwa walka.
Knot odchrząknął i, najwyraźniej z wysiłkiem, przestał obracać swój melonik.
- Ale o tym morderstwie pisano w gazetach - odezwał się Premier na chwilę zapominając o złości. - W naszych gazetach. Amelia Bones... napisano tylko, że była kobietą w średnim wieku, która mieszkała sama. To było... paskudne zabójstwo, nieprawdaż? Sprawa nabrała dużego rozgłosu. Widzi pan, policja nie wie co myśleć.
Knot westchnął.
- Cóż, oczywiście, że nie wiedzą - powiedział. - Zabita w pokoju zamkniętym od środka, prawda? My jednak wiemy dokładnie, kto tego dokonał. Nie, żeby zbliżało nas to do schwytania go. No i Emmeline Vance, być może o niej pan nie słyszał...
- O tak, słyszałem! - zaprzeczył Premier. - W gruncie rzeczy, miało to miejsce tuż za rogiem. Gazety powyżywały się wtedy... "Złamanie prawa i porządku publicznego na podwórku Premiera..."
- I jakby tego wszystkiego było mało - kontynuował Knot, prawie nie słuchając Premiera - mamy jeszcze dementorów dosłownie wszędzie, atakujących ludzi na prawo i lewo.
Za dawnych, bardziej szczęśliwych czasów, to zdanie byłoby dla Premiera niezrozumiałe, ale teraz był mądrzejszy.
- Wydawało mi się, że dementorzy pilnują więźniów w Azkabanie - spytał ostrożnie.
- Pilnowali - odparł słabo Knot. - Ale już nie pilnują. Opuścili więzienie i dołączyli do Sam-Pan-Wie-Kogo. Nie będę udawał, że nie był to dla nas cios.
- Ale - zaczął Premier, czując narastające przerażenie - czy nie mówił mi pan, że to stworzenia, które wysysają nadzieje i szczęście z ludzi?
- To prawda. I rozmnażają się. To właśnie powoduje całą tę mgłę.
Kolana Premiera ugięły się pod nim i opadł na najbliższe krzesło. Myśl o niewidzialnych istotach przemierzających miasta i wsie, rozsiewających rozpacz wśród jego wyborców sprawiła, że poczuł się bardzo słabo.
- Widzi pan, Knot, musi pan coś z tym zrobić! To na panu spoczywa odpowiedzialność, jako na Ministrze Magii!
- Drogi panie Premierze, chyba nie myśli pan szczerze, że po tym wszystkim nadal jestem Ministrem Magii? Zostałem zwolniony trzy dni temu! Cała czarodziejska społeczność domagała się od dwóch tygodni mojej rezygnacji. Podczas swoich rządów, nigdy nie widziałem ich tak zjednoczonych! - odpowiedział Knot śmiało, jednocześnie próbując się uśmiechnąć.
Premierowi na chwilę zabrakło słów. Pomimo oburzenia na sytuację, w jakiej został postawiony, zrobiło mu się żal skurczonego człowieka, który siedział naprzeciw niego.
- Jest mi niezmiernie przykro - odezwał się w końcu. - Czy jest coś, co mógłbym zrobić?
- To bardzo miłe z pana strony, panie Premierze, ale nie jest pan w stanie nic zrobić. Zostałem tu dziś wysłany, by wprowadzić pana w ostatnie wydarzenia i przedstawić mojemu następcy. Myślałem, że do chwili obecnej już się tu zjawi, jednak oczywiście jest on bardzo zajęty w tej chwili, ma tyle spraw na głowie.
Knot obejrzał się w tył, zerkając na portret brzydkiego człowieczka z długą, kędzierzawą, siwą peruką, który dłubał sobie właśnie w uchu końcem pióra.
- Będzie tu za chwilę, tylko skończy list do Dumbledore'a - odezwał się portret zauważając spojrzenie Knota.
- Życzę mu powodzenia - rzekł Knot. Pierwszy raz jego głos brzmiał bardziej gorzko. - Pisałem do Dumbledore'a dwa razy dziennie, przez ostatnie dwa tygodnie, ale on się nie ruszy. Gdyby tylko był gotów przekonać chłopca, może nadal byłbym... Cóż, może Scrimgeourowi uda się coś osiągnąć.
Knot ucichł, najwyraźniej czując się poszkodowanym, ale ciszę niemal natychmiast przerwał portret, który nagle przemówił swoim szorstkim, oficjalnym głosem.
- Do Premiera Mugoli. Prośba o spotkanie. Pilne. Proszę odpowiedzieć natychmiast. Rufus Scrimgeour, Minister Magii.
- Tak, tak, jasne - odparł Premier rozkojarzonym głosem i ledwie zdążył się wzdrygnąć, gdy płomienie w kominku ponownie zmieniły kolor na szmaragdowy, wznosząc się, odsłaniając w swym sercu drugiego wirującego czarodzieja i wypluwając go chwilę później na staroświecki dywanik.
Knot podniósł się z miejsca i, po chwili zawahania, Premier uczynił to samo, obserwując jak nowoprzybyły gość prostuje się, otrzepuje swoje długie, czarne szaty i rozgląda się dokoła.
Pierwsza, głupawa myśl Premiera była taka, że Rufus Scrimgeour wyglądał trochę jak stary lew. W grzywie jego płowych włosów i w krzaczastych brwiach, widać było pasemka siwizny. Zza pary drucianych okularów spoglądały bystre żółtawe oczy. Chociaż poruszał się lekko utykając, w jego ruchach była jakaś kocia gracja. Premier zrozumiał, dlaczego społeczność czarodziejska, w tych niebezpiecznych czasach, wolała jako swojego przywódcę Scrimgeoura.
- Jak się pan miewa? - przywitał się Premier uprzejmie, wyciągając dłoń.
Scrimgeour uścisnął ją krótko, mierząc wzrokiem gabinet, po czym wyciągnął z szat swoją różdżkę.
- Czy Knot powiedział panu wszystko? - spytał ruszając przez pokój i uderzając różdżką w dziurkę od klucza. Premier usłyszał kliknięcie zamka.
- Eee... tak - odparł Premier. - I jeśli nie ma pan nic przeciwko, wolałbym aby drzwi pozostały otwarte.
- Nie chciałbym, by nam przeszkadzano - powiedział krótko Scrimgeour. - Lub obserwowano nas - dodał, wskazując różdżką na okna. Zasłony zasunęły się. - Tak, no cóż, jestem zajętym człowiekiem, więc przejdźmy od razu do rzeczy. Po pierwsze, musimy omówić pańskie bezpieczeństwo.
Premier wyprostował się i odparł - Jestem w pełni zadowolony z ochrony, którą mam, dziękuję bar...
- Cóż, my nie jesteśmy - wtrącił Scrimgeour. - Byłoby fatalne dla Mugoli, gdyby ich Premier dostał się pod działanie Klątwy Impreiusa. Nowy sekretarz w pańskim biurze...
- Nie mam zamiaru pozbywać się Kingsley'a Shacklebolta, jeśli to pan sugeruje! - z zdenerwował się Premier. - Jest bardzo wydajny, wykonuje dwa razy więcej zadań niż pozostali...
- To dlatego, że jest czarodziejem - odpowiedział Scrimgeour bez najmniejszego uśmiechu. - Świetnie wyszkolonym aurorem, który został przydzielony do pańskiej ochrony.
- Chwila! - oburzył się Premier - Nie możecie tak po prostu wsadzać swoich ludzi do mojego biura, ja decyduję, kto dla mnie pracuje...
- Wydawało mi się, że był pan zadowolony z Shacklebolta? - spytał chłodno Scrimgeour.
- Jestem... to znaczy... byłem...
- Więc chyba nie ma problemu, prawda? - powiedział Scrimgeour.
- Ja... no tak długo, jak praca Shacklebolta będzie dalej... eee... tak doskonała - odpowiedział nieprzekonująco Premier, ale Scrimgeour zdawał się go prawie nie słuchać.
- Dalej, jeśli chodzi o Herberta Chorleya, pańskiego wiceministra - ciągnął dalej. - Tego, który zabawiał ludzi udając kaczkę.
- Co z nim? - spytał Premier.
- Najwyraźniej, zareagował w ten sposób na kiepsko rzuconą Klątwę Imperiusa - wyjaśnił Scrimgeour. - Uszkodziła mu mózg, ale on sam nadal może być niebezpieczny.
- On tylko kwacze! - zaoponował słabo Premier. - Z pewnością odrobina odpoczynku... Może lepiej nie przesadzać...
- Grupa Uzdrowicieli ze Szpitala Magicznych Dolegliwości i Zranień imienia Świętego Munga bada go w tej chwili. Jak dotąd próbował udusić troje z nich - powiedział Scrimgeour. - Wydaje mi się, że będzie najlepiej, jeśli usuniemy go ze społeczności mugolskiej na jakiś czas.
- Ja... no cóż... Ale nic mu nie będzie, prawda? - spytał Premier z niepokojem
Scrimgeour ledwie wzruszył ramionami, kierując się już w stronę kominka.
- To naprawdę wszystko, ci miałem do powiedzenia. Będę pana informował o postępach, panie Premierze... albo raczej, ja sam będę zbyt zajęty, by odwiedzać pana osobiście i w takiej sytuacji będę przysyłał tu Knota. Zgodził się pozostać na stanowisku doradcy.
Knot próbował się uśmiechnąć, ale nie bardzo udało mu się to. Wyglądało to raczej tak, jakby bolał go ząb. Scrimgeour już przetrząsał kieszeń w poszukiwaniu tajemniczego proszku, który zmieniał ogień na zielony. Przez chwilę Premier wpatrywał się żałośnie w obu czarodziejów, po czym słowa, które dławił w sobie przez cały wieczór wyrwały się w końcu z ust.
- Ale na miłość boską! Jesteście czarodziejami! Potraficie czynić magię! Na pewno potraficie poradzić sobie... no... ze wszystkim!
Scrimgeour obrócił się wolno w miejscu i wymienił pełne niedowierzania spojrzenie z Knotem, któremu tym razem naprawdę udało się uśmiechnąć, i powiedział uprzejmie:
- Problem w tym, że druga strona też potrafi czynić magię, Panie Premierze.
Po czym obaj czarodzieje jeden po drugim wkroczyli w jasnozielony ogień i zniknęli.[/img]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lamort dnia Czw 11:48, 25 Maj 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lamort
Prefekt Slytherinu



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 328
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: lubin

PostWysłany: Czw 11:43, 25 Maj 2006    Temat postu:

ROZDZIAЈ DRUGI: SPINNER`S END (SPINNER`S END)

Wiele mil od Downing Street, ta sama chłodna mgła, która oblepiała szyby gabinetu Premiera, snuła się ponad brudną rzeką, wijącą się w dolinie pomiędzy wysokimi, zaśmieconymi brzegami. Olbrzymi komin, pozostałość po nieużywanym młynie, górował nad okolicą, ciemny i złowróżbny. Nic nie mąciło ciszy, prócz szmeru czarnych wód rzeki, nie było też śladów życia poza wątłym lisem, który buszował w trawie w poszukiwaniu jakichś smakowitych resztek.
Nagle z cichutkim pyknięciem na samym brzegu rzeki pojawiła się znikąd szczupła, zakapturzona postać. Lis zamarł z nieufnymi oczami utkwionymi w dziwnym, nowym zjawisku. Postać przez chwilę usiłowała zorientować się, gdzie jest, wreszcie ruszyła szybkim, lekkim krokiem, a jej długa peleryna szeleściła w trawie.
Sekundę później, z nieco głośniejszym pyknięciem, zmaterializowała się następna zakapturzona sylwetka.
- Czekaj!
Przenikliwy okrzyk przeraził lisa, rozpłaszczonego wśród trawy. Wyskoczył ze swej kryjówki i pognał przed siebie. Rozbłysło zielone światło, rozległ się rozpaczliwy skowyt i martwy lis zwalił się na ziemię.
Druga postać odwróciła zwierzę czubkiem buta.
- To tylko lis - mruknął lekceważąco damski głos spod kaptura. - Myślałam, że może auror... Cissy, poczekaj!
Lecz postać, do której się zwracała, choć zatrzymała się na moment, widząc zielone światło, już ruszyła dalej, wspinając się na wysoki brzeg.
- Cissy... Narcyzo! Słuchaj...!
Druga kobieta złapała pierwszą za ramię, lecz ta wyrwała się.
- Odczep się, Bello!
- Musisz mnie wysłuchać!
- Już cię wysłuchałam. I zdecydowałam. Zostaw mnie teraz!
Kobieta nazwana Narcyzą wdrapała się po zboczu aż do miejsca, w którym stara, zardzewiała balustrada oddzielała dolinę rzeki od wąskiej uliczki, brukowanej kocimi łbami. Druga z kobiet, nazwana Bellą, ruszyła w ślady towarzyszki. Zatrzymały się wreszcie obok siebie, patrząc na stojące po drugiej stronie drogi rzędy rozsypujących się, ceglanych domów o pustych, ciemnych oknach.
- On tu mieszka? - spytała Bella, a z głosu jej biła pogarda. - Tutaj? W tym mugolskim gnojowisku? Prawdopodobnie noga nikogo z naszych nigdy tu nie postała...
Ale Narcyza jej nie słuchała, prześlizgnęła się przez lukę w zardzewiałych prętach i już biegła uliczką.
- Cissy, czekaj!
Bella pospieszyła jej śladem, aż rozwiały się poły jej szaty. Narcyza tymczasem skręciła w alejkę między domami, przechodząc na drugą, niemal identyczną ulicę. Niektóre latarnie były zepsute, więc kobiety biegły przez plamy światła i ciemności. Łowczyni dogoniła zwierzynę na następnym rogu, tym razem zdołała złapać ją za ramię i odwrócić tak, że stały teraz twarzą w twarz.
- Cissy, nie wolno ci, nie możesz mu zaufać!
- Czarny Pan mu ufa, czyż nie?
- Czarny Pan... Uważam, że w tym jednym się myli - wydyszała Bella, a oczy jej zabłysły pod kapturem, gdy rozglądała się przezornie, czy aby na pewno są same. - W każdym bądź razie, kazano nam nie rozmawiać o planie z nikim. To jest zdrada wobec Czarnego Pana...
- Daj spokój, Bello! - warknęła Narcyza wyciągając różdżkę i celując jej w twarz. Bella tylko się roześmiała.
- Cissy, we własną siostrę? Nie ważysz się...
- Nie ma już takiej rzeczy, na którą się nie poważę! - krzyknęła Narcyza histerycznie, wykonała różdżką ruch, jakby chciała dźgnąć Bellę nożem. Rozbłysło światło, a Bella puściła ramię siostry jak oparzona.
- Narcyza!
Ale Narcyza już biegła dalej. Wciąż masując oparzoną rękę, Bella ruszyła za nią, usiłując nie stracić jej z oczu, kiedy zagłębiały się coraz bardziej w labirynt ceglanych budynków. Wreszcie Narcyza skręciła w Spinner's End, brukowaną uliczkę, nad którą komin starego młyna górował niczym olbrzymi palec, wzniesiony w geście ostrzeżenia. Obcasy Narcyzy stukały po bruku, gdy mijała rzędy ciemnych okien i połamanych płotów, aż dotarła do domu na samym końcu ulicy. Przez kotary w oknach na parterze prześwitywało przyćmione światło.
Zapukała, zanim jeszcze dogoniła ją klnąca pod nosem Bella. Stały teraz razem, czekając, aż ktoś im otworzy. Lekko dysząc, owiewane nocną bryzą przesiąkniętą fetorem rzeki. Chwilę później usłyszały jakiś ruch, w następnej sekundzie drzwi uchyliły się nieznacznie. W szczelinie widać było wysokiego mężczyznę z długimi, czarnymi włosami przesłaniającymi ziemistą twarz. Czarne oczy przyglądały im się badawczo.
Narcyza zrzuciła kaptur. Była tak blada, że wydawała się lśnić w ciemności, a długie, jasne włosy spływały jej na ramiona, nadając wygląd topielicy.
- Narcyza! - rzekł mężczyzna otwierając drzwi nieco szerzej, tak że światło zza jego pleców oświetliło Narcyzę i jej siostrę. - Co za miła niespodzianka!
- Severusie - odpowiedziała napiętym szeptem. - Możemy porozmawiać? To pilne.
- Oczywiście.
Cofnął się, by ją przepuścić. Nie zrzucając kaptura, Bella weszła bez zaproszenia.
- Snape - mruknęła, mijając go.
- Bellatrix - odparł, a wąskie usta zwinęły się w drwiącym uśmieszku, gdy z trzaskiem zamykał drzwi.
Weszli do razu do małego saloniku, który sprawiał wrażenie ciemnej, dusznej celki. Ściany były całkowicie zastawione regałami pełnymi książek o starych, skórzanych grzbietach. Wytarta kanapa, stary fotel i rachityczny stolik stały razem w przyćmionym kręgu światła, padającego z lichtarza zawieszonego pod sufitem. Pokój sprawiał wrażenie zaniedbanego, jakby zazwyczaj nikt w nim nie mieszkał.
Snape wskazał Narcyzie kanapę. Zdjęła pelerynę, przewiesiła przez oparcie i usiadła, wpatrując się intensywnie w swe białe, drżące dłonie kurczowo zaciśnięte na udach. Bellatrix powoli zsuwała kaptur. Ciemnowłosa, z mocno zarysowaną szczęką, nie przypominała swojej siostry. Przesunęła się i stanęła za Narcyzą, nie odrywając od Snape'a oczu o ciężkich powiekach.
- A więc, czym mogę ci służyć? - zapytał Snape, siadając w fotelu naprzeciw obu sióstr.
- My... Jesteśmy sami, prawda? - spytała cicho Narcyza.
- Ależ oczywiście. Co prawda Glizdogon jest tutaj, ale chyba nie liczymy szkodników?
Wycelował różdżką w ścianę książek za plecami i z głośnym "bang" otwarły się ukryte drzwi ukazując wąską klatkę schodową, na której, jak spetryfikowany, stał niski człowieczek.
- Jak już pewnie się zorientowałeś, Glizdogonie, mamy gości - rzucił od niechcenia Snape.
Garbiąc się niemiłosiernie, mężczyzna zwlókł się z ostatnich stopni i wszedł do pokoju. Miał małe, wodniste oczka, szpiczasty nos, a jego wargi rozciągały się w głupawym uśmieszku. Lewą ręką obejmował prawą, która wyglądała, jakby zakuto ją w srebrną, błyszczącą rękawicę.
- Narcyza! - wychrypiał. - I Bellatrix! Jak miło...
- Glizdogon poda nam coś do picia, jeśli macie ochotę - powiedział Snape. - A potem wróci do swojego pokoju.
Glizdogon skrzywił się, jakby Snape czymś w niego rzucił.
- Nie jestem twoim sługą! - pisnął, unikając wzroku Snape'a.
- Doprawdy? Odniosłem wrażenie, że Czarny Pan oddał mi cię do pomocy.
- Do pomocy, tak, ale nie żebym ci przynosił drinki, albo... sprzątał mieszkanie!
- Nie wiedziałem, Glizdogonie, że nadajesz się także do innych zadań - odparł Snape łagodnie. - Ale jeśli pragniesz się wykazać... To się da załatwić, porozmawiam z Czarnym Panem...
- Sam z nim mogę porozmawiać, jeśli będę chciał!
- Ależ oczywiście, że możesz. - Snape uśmiechnął się szyderczo. - Ale w międzyczasie podaj nam coś do picia. Polecam skrzacie wino domowej roboty.
Glizdogon wahał się chwilę, jakby chciał się kłócić, lecz w końcu odwrócił się i wyszedł przez następne drzwi ukryte za ścianą książek. Dobiegł ich brzęk szkła i chwilę później Glizdogon wynurzył się z powrotem, niosąc na tacy zakurzoną butelkę i trzy kieliszki. Postawił wszystko na rachitycznym stoliku i umknął im sprzed oczu, zatrzaskując za sobą drzwi, aż kurz uniósł się z regałów.
Snape nalał trzy kieliszki krwistoczerwonego wina i podał siostrom. Narcyza wymamrotała słowa podzięki, Bellatrix nie odrzekła nic, wciąż wpatrując się intensywnie w gospodarza. Snape nie wydawał się tym zmieszany, wręcz przeciwnie, raczej rozbawiony.
- Za Czarnego Pana! - rzekł, wznosząc kieliszek.
Siostry spełniły toast i Snape ponownie napełnił kieliszki. Narcyza wypiła duszkiem podane jej wino i zaczęła gorączkowo:
- Severusie, przepraszam, że przychodzę znienacka, ale musiałam się z tobą zobaczyć. Myślę, że jesteś jedynym człowiekiem na ziemi, który może mi pomóc...
Snape przerwał jej gestem, po czym ponownie tego wieczoru wycelował różdżkę w ukryte drzwi. Rozległ się huk, jęk i odgłosy szamotaniny, jakby Glizdogon usiłował uciekać na czworaka.
- Przepraszam - rzekł Snape spokojnie. - Ostatnio nabrał niemiłego nawyku podsłuchiwania pod drzwiami. Zupełnie nie wiem, skąd mu się to wzięło. Mówiłaś coś, Narcyzo?
Westchnęła głęboko i zaczęła jeszcze raz.
- Severusie, wiem, że nie powinno mnie tu być, że nie powinnam nikomu o tym mówić, ale...
- No to trzymajże język za zębami! - warknęła Bellatrix. - Zwłaszcza w tym towarzystwie!
- W tym towarzystwie? - podchwycił sardonicznie Snape. - A cóż mam przez to rozumieć, Bellatrix?
- Nie ufam ci, a ty doskonale o tym wiesz!
Narcyza wydała z siebie głośne westchnienie i ukryła twarz w dłoniach. Snape odstawił kieliszek na stół i usiadł, z dłońmi na oparciu fotela, wciąż z uśmiechem patrząc w nachmurzoną twarz Bellatrix.
- Narcyzo, myślę, że powinniśmy wysłuchać tego, co Bellatrix tak bardzo chce nam powiedzieć, gdyż to nam oszczędzi nużących przerywników. Proszę, kontynuuj, Bellatrix. Dlaczegóż to mi nie ufasz?
- O, są tysiące powodów! - krzyknęła. Gwałtownym ruchem wyminęła kanapę i z brzękiem postawiła kieliszek na stole. - Od czego tu zacząć? Gdzieś ty był, kiedy upadł Czarny Pan? Dlaczegoś nigdy nie próbował go odnaleźć? Co żeś robił przez te wszystkie lata, siedząc w cieplutkiej kieszeni Dumbledore'a? Czemuś przeszkodził mu w zdobyciu Kamienia Filozoficznego? Dlaczegoś nie wrócił od razu, gdy się odrodził? Gdzieś ty był parę tygodni temu, kiedy walczyliśmy, by zdobyć przepowiednię? I dlaczego, Snape, Harry Potter wciąż żyje, skoro masz go w zasięgu ręki od pięciu lat?
Zamilkła, zaczerwieniona, z piersią falującą gwałtownie. Za jej plecami Narcyza siedziała w bezruchu, wciąż kryjąc twarz w dłoniach.
Snape się uśmiechnął.
- Zanim ci odpowiem... O tak, Bellatrix, oczywiście, że ci odpowiem! Możesz przekazać moje słowa wszystkim tym, którzy szepczą za moimi plecami, rozsiewając plotki o mojej zdradzie! Ale zanim ci odpowiem, pozwól, że ja cię o coś zapytam. Naprawdę uważasz, że Czarny Pan nie pytał mnie o to samo? I naprawdę wierzysz, że siedziałbym tu i rozmawiał z tobą, jeśli nie dałbym mu satysfakcjonujących go odpowiedzi?
Zawahała się.
- Wiem, że on ci ufa...
- Ale uważasz, że się myli? Albo, że jakimś cudem zdołałem go oszukać? Nabrałem Czarnego Pana, najpotężniejszego czarnoksiężnika, największego mistrza legilimencji w historii?
Bellatrix nie odpowiedziała nic, ale po raz pierwszy wyglądała na nieco zakłopotaną. Snape nie naciskał. Pochylił się, wziął kieliszek, upił łyk i kontynuował.
- Pytałaś, gdzie byłem, kiedy Czarny Pan upadł. Byłem tam, gdzie mi kazał być, w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Jego życzeniem było, bym szpiegował Albusa Dumbledore'a. Zakładam, że wiesz, że to na polecenie Czarnego Pana przyjąłem tę posadę?
Skinęła głową niemal niezauważalnie i już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale Snape ją uprzedził.
- Pytałaś, dlaczego nie próbowałem znaleźć go, kiedy zniknął. Z tego samego powodu, dla którego nie szukali go Avery, Yaxley, Carrowowie, Greyback, Lucjusz... - tu skłonił się lekko Narcyzie - i tylu innych. Wierzyłem, że zginął. Nie szczycę się tym, myliłem się, ale tak było... Gdyby Czarny Pan nie przebaczył tym, którzy wtedy w niego zwątpili, niewielu by mu teraz pozostało popleczników.
- Miałby mnie! - krzyknęła Bella z pasją. - Mnie, która spędziła dla niego tyle lat w Azkabanie!
- Och, doprawdy, godne podziwu - odparł Snape znudzonym tonem. - Bardzo mu się nie przydałaś w więzieniu, ale niewątpliwie był to piękny gest...
- Gest! - wrzasnęła, furia nadawała jej nieco szalony wygląd. - Kiedy ja znosiłam dementorów, ty siedziałeś sobie wygodniutko w Hogwarcie, zadowolony z życia pupilek Dumbledore'a!
- Niezupełnie. - Głos Snape'a wciąż był spokojny. - Nie pozwolił mi uczyć Obrony Przed Czarną Magią, wiesz? Może myślał, że to by mogło spowodować nawrót... Ściągnęłoby mnie znów na złą drogę.
- I to jest to twoje poświęcenie dla Czarnego Pana? Nie uczyłeś ulubionego przedmiotu? - drwiła. - Jakim cudem wytrzymałeś tak długo? A tak w ogóle, co po coś tam siedział? Szpiegowałeś Dumbledore'a dla Pana, którego uważałeś za zmarłego?
- Bynajmniej - odparł. - Ale Czarny Pan był zadowolony, że nie opuściłem posady. Miałem dla niego informacje o Dumbledorze, zbierane przez szesnaście długich lat. Całkiem użyteczny prezent powitalny - nie to, co niekończące się narzekania, jak to było niemiło w Azkabanie...
- Co nie zmienia faktu, że zostałeś w Hogwarcie.
- Zostałem - powiedział Snape, po raz pierwszy zdradzając zniecierpliwienie. - Miałem dobrą pracę i wolałem to, niż gnicie w Azkabanie. Polowali na śmierciożerców, wiesz? Dumbledore za mnie poręczył i to ochroniło mnie przed więzieniem, tak było mi najwygodniej i tak zrobiłem. Ale powtarzam: Czarny Pan nie narzeka, że zostałem, więc nie widzę powodu, dla którego ty miałabyś narzekać.
- Zdaje się, że chciałaś wiedzieć - podjął nieco głośniej, bo Bellatrix zrobiła minę, jakby znów chciała mu przerwać - dlaczego przeszkodziłem Panu w zdobyciu Kamienia Filozoficznego? To proste. Nie wiedział, czy może mi ufać. Myślał, tak jak ty, że odwróciłem się od śmierciożerców, że stałem się wtyką Dumbledore'a. Był w żałosnym stanie, bardzo słaby, dzielił ciało z jakąś czarodziejską miernotą. Nie śmiał ujawnić się dawnemu sprzymierzeńcowi, który mógł go wydać Dumbledore'owi albo Ministerstwu. Bardzo żałuję, że mi nie zaufał. Odzyskałby moc trzy lata wcześniej. A ponieważ mi nie zaufał, wiedziałem tylko, że chciwy i niegodny Quirrell próbował ukraść kamień i nie przeczę, że zrobiłem wszystko, żeby mu w tym przeszkodzić.
Usta Bellatrix wykrzywiły się, jakby przełknęła wyjątkowo gorzką pigułkę.
- Ale nie przybyłeś, kiedy on powrócił, nie zjawiłeś się natychmiast, gdy poczułeś, że Mroczny Znak pali...
- Owszem. Przybyłem dwie godziny później. Na rozkaz Dumbledore'a.
- O, rozkaz Dumbledore'a...? - zaczęła z oburzeniem.
- Pomyśl! - Snape znów tracił cierpliwość. - Pomyśl! Czekając dwie godziny, tylko dwie godziny, zapewniłem sobie możliwość pozostania w Hogwarcie jako szpieg! Pozwoliłem Dumbledore'owi sądzić, że wracam do Czarnego Pana tylko dlatego, że on mi kazał i dzięki temu mam możliwość zdobywania informacji na temat Zakonu Feniksa i samego Dumbledore'a. Zastanów się, Bellatrix: przez cały rok Mroczny Znak stawał się coraz wyraźniejszy. Wiedziałem, że musi powrócić, każdy śmierciożerca to wiedział! Miałem mnóstwo czasu do namysłu, mogłem rozważyć wszystkie za i przeciw, wiedziałem, czego chcę, mogłem zaplanować następne ruchy, mogłem uciec jak Karkarow, nieprawdaż? Czarny Pan był początkowo niezadowolony, nie przeczę, ale to niezadowolenie z mojego spóźnienia znikło, zapewniam cię, kiedy wyjaśniłem mu, że pozostałem mu wierny, a tylko upewniałem Dumbledore'a w przekonaniu, że wciąż jestem po jego stronie. Tak, Bellatrix, Czarny Pan myślał, że opuściłem go na zawsze, ale się mylił.
- I jaki był z tego pożytek? - warknęła Bellatrix. - Jakież to niesamowicie przydatne informacje zdobyłeś?
- To, czego się dowiedziałem, przekazałem bezpośrednio Czarnemu Panu - odparł Snape. - Jeśli będzie chciał się nimi z tobą podzielić...
- On się wszystkim ze mną dzieli! - krzyknęła Bella, zapalają się na nowo. - Nazywa mnie swoją najlojalniejszą, najwierniejszą...
- Czyżby? - W tonie Snape'a pobrzmiewały nutki niedowierzania. - Nadal cię tak nazywa? Nawet po fiasku w ministerstwie?
- To nie była moja wina! - wrzasnęła rumieniąc się paskudnie. - Czarny Pan zawsze mi powierzał swe najgłębsze... Gdyby Lucjusz nie zawalił...
- Nie waż się winić mego męża! - wtrąciła się Narcyza niskim, martwym głosem, podnosząc wzrok na siostrę.
- Nie ma sensu dyskutować tu o winie - załagodził Snape. - Co się stało, to się nie odstanie.
- Ale ciebie tam nie było - rzuciła z furią Bellatrix. - Nie, ty znów byłeś nieobecny, kiedy my nadstawialiśmy karku, prawda?
- Miałem rozkazy, by się nie wtrącać - odparł Snape. - Może nie zgadzasz się w tej kwestii z Czarnym Panem? A może uważasz, że Dumbledore nie zauważyłby, że przyłączyłem się do śmierciożerców? A poza tym... Przepraszam, czy mówiłaś coś o nadstawianiu karku? Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale to było sześciu nastolatków, prawda?
- Którym na pomoc ruszyła połowa Zakonu! - burknęła Bellatrix. - A jak już jesteśmy przy Zakonie, to wciąż nie możesz nam powiedzieć, gdzie jest ich siedziba?
- Nie jestem Strażnikiem Tajemnicy, nie mogę wymówić nazwy tego miejsca. Chyba wiesz, jak działa to zaklęcie? Czarny Pan jest zadowolony z tego, co mu przekazuję na temat Zakonu. Dzięki temu ostatnio udało się dopaść Emmeline Vance, no i pomogło w pozbyciu się Syriusza Blacka, choć w tej kwestii muszę jednak oddać ci sprawiedliwość, honor wykończenia go w całości przypada tobie.
Skłonił głowę i uniósł kieliszek. Wyraz twarzy Bellatrix nie złagodniał.
- Unikasz odpowiedzi na moje ostatnie pytanie, Snape. Harry Potter. Miałeś setki okazji, żeby go zabić przez ostatnie pięć lat. Nie zrobiłeś tego. Dlaczego?
- Przedyskutowałaś to z Czarnym Panem? - zapytał.
- Ja... Ostatnio, my... Ciebie pytam, Snape!
- Gdybym zabił Harry'ego Pottera, Czarny Pan nie mógłby użyć jego krwi, by się odrodzić niezwyciężonym...
- Chyba mi nie mówisz, że przewidziałeś, że Pan zechce użyć chłopaka?
- Nie zamierzam, nie miałem pojęcia o jego planach, powiedziałem ci już, myślałem, że Czarny Pan nie żyje. Usiłuję ci tylko wytłumaczyć, dlaczego Czarny Pan nie żałował, że Potter przeżył, przynajmniej do ostatniego roku...
- Więc dlaczego on wciąż żyje?
- Czy ty rozumiesz, co się do ciebie mówi? Tylko słowo Dumbledore'a chroni mnie przed Azkabanem! Nie sądzisz, że zamordowanie jego pupilka mogłoby spowodować, że zmieniłby zdanie? Ale nie tylko to. Przypomnę ci, kiedy Potter pierwszy raz przybył do Hogwartu mówiło się, że sam jest wielkim czarnoksiężnikiem, co miało tłumaczyć, jakim cudem przeżył atak Czarnego Pana. Rozejrzyj się, wielu myślało, że Potter może być tym, przy którym moglibyśmy ponownie się zjednoczyć. Byłem ciekawy, przyznaję i nie zamierzałem zabijać go w momencie, gdy jego noga postała w zamku.
- Oczywiście - ciągnął - natychmiast zorientowałem się, że Potter nie ma żadnych szczególnych zdolności. Z wielu tarapatów wykaraskał się wyłącznie dzięki mieszaninie wyjątkowego szczęścia i pomocy zdolniejszych od niego przyjaciół. Jest przeciętny do bólu, a przy tym tak okropny i pewny siebie, jak jego ojciec. Zrobiłem co w mojej mocy, żeby pozbyć się go z Hogwartu, ale zabić go, albo pozwolić, żeby zabito go w mojej obecności? Byłbym wielkim głupcem, gdybym porywał się na takie ryzyko pod samym nosem Dumbledore'a.
- I mam uwierzyć, że Dumbledore nigdy cię nie podejrzewał? - zapytała Bellatrix. - Że nie miał pojęcia, komu tak naprawdę jesteś lojalny? Że wierzył ci tak bezgranicznie?
- Dobrze grałem swoją rolę - mruknął. - No i nie doceniasz największej słabości Dumbledore'a - zawsze wierzy, że w człowieku jest dobro. Sprzedałem mu niezłą bajkę o najgłębszej skrusze gdy, jeszcze jako świeżo nawrócony śmierciożerca dołączyłem do kadry nauczycielskiej, a on przyjął mnie z otwartymi ramionami - chociaż, przyznaję, nigdy nie pozwolił mi zbliżyć się do Czarnej Magii. Dumbledore był wielkim czarodziejem. Tak, był - dodał, słysząc jak Bellatrix prycha z niedowierzaniem. - Sam Czarny Pan to przyznał. Mam jednak przyjemność donieść, że Dumbledore się starzeje. Ten pojedynek z Czarnym Panem w zeszłym miesiącu podkopał jego zdrowie. Został ranny, bo już nie jest tak szybki, jak kiedyś. A jednak przez te wszystkie lata nie przestał ufać Severusowi Snape'owi. I na tym właśnie opiera się moja wielka wartość dla Czarnego Pana.
Bellatrix wciąż wyglądała na nieprzekonaną, lecz jednocześnie niepewną, z której strony teraz go zaatakować. Wykorzystując jej milczenie, Snape zwrócił się do drugiej siostry.
- A teraz... Chciałaś mnie o coś prosić, Narcyzo?
Narcyza spojrzała na niego, a na szczupłej twarzy malowała się rozpacz.
- Tak, Severusie, ja... Myślę, że jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc, nie mam do kogo się zwrócić. Lucjusz jest w więzieniu i...
Zacisnęła powieki i dwie wielkie łzy popłynęły po jasnych policzkach.
- Czarny Pan zakazał mi mówić o tym komukolwiek - ciągnęła, wciąż ze ściśle zamkniętymi oczami. - Chce, by nikt nie dowiedział się o jego planie. To... wielka tajemnica. Ale...
- Jeśli zakazał ci mówić o tym komukolwiek, nie powinnaś tego robić. - Snape przerwał jej natychmiast. - Słowo Czarnego Pana jest prawem.
Narcyza wciągnęła głośno powietrze, jakby oblał ją znienacka lodowatą wodą. Po raz pierwszy odkąd weszła do tego domu Bellatrix wyglądała na zadowoloną.
- Widzisz? - wykrzyknęła triumfalnie. - Nawet Snape tak uważa. Skoro masz nikomu nie mówić, to milcz!
Ale Snape wstał i podszedł do okna. Uchylił zasłony, wyjrzał na pustą ulicę, po czym ponownie je zasunął. Odwrócił się do Narcyzy, marszcząc z namysłem brwi.
- Tak się jednak składa, że ja znam ten plan - rzekł, zniżając głos. - Jestem jednym z niewielu, którym Czarny Pan go wyjawił. Jednakże, skoro kazał ci nikomu nie mówić, Narcyzo, to byłaby zdrada Czarnego Pana.
- Wiedziałam, że ty będziesz o tym wiedział! - wykrzyknęła Narcyza, oddychając z ulgą. - On ci ufa, Severusie...
- Wiesz?! - Chwilową satysfakcję w głosie Bellatrix na powrót zastąpiła furia. - Ty wiesz?!
- Oczywiście - oparł Snape. - Ale jakiego rodzaju pomocy ode mnie oczekujesz, Narcyzo? Jeśli wydaje ci się, że mógłbym przekonać Czarnego Pana, żeby zmienił zdanie, to muszę cię rozczarować, nie ma na to szans. Najmniejszych.
- Severusie - wyszeptała Narcyza, a łzy płynęły jej po twarzy. - To jest mój syn... Mój jedyny syn...
- Draco powinien być dumny! - rzuciła obojętnie Bellatrix. - Czarny Pan obdarzył go wielkim zaszczytem. I powiem to, co myśli Draco: nie cofnie się przed zadaniem, zna swój obowiązek i będzie się cieszył, że dostał szansę sprawdzenia się. Jest podniecony wyzwaniem...
Narcyza płakała już otwarcie, wpatrując się błagalnie w Snape'a.
- Ale on ma szesnaście lat i nie wie, co to oznacza! Dlaczego, Severusie? Dlaczego mój syn? To zbyt niebezpieczne! To zemsta za porażkę Lucjusza, ja to wiem!
Snape nie odpowiedział nic. Odwrócił wzrok od jej łez, jakby były czymś nieprzyzwoitym, ale nie mógł udawać, że jej nie słyszał.
- Dlatego wybrał Draco, prawda? - nalegała. - Żeby ukarać Lucjusza?
- Jeśli Draconowi się powiedzie - powiedział powoli, wciąż nie patrząc jej w oczy, - dostąpi zaszczytów, o jakich inni nawet nie śnią.
- Ale jemu się nie uda! - łkała Narcyza. - Jak może mu się udać, skoro sam Czarny Pan...?
Bellatrix sapnęła gniewnie, Narcyza zdawała się tracić panowanie nad sobą.
- Miałam na myśli... Jeszcze nikomu się nie udało... Severusie... Proszę... Jesteś, zawsze byłeś jego ulubionym nauczycielem... Jesteś starym przyjacielem Lucjusza... Błagam cię... Jesteś ulubieńcem Czarnego Pana, jego najbardziej zaufanym doradcą... Porozmawiasz z nim, przekonasz go...?
- Czarnego Pana nie można przekonać, a ja nie jestem głupcem, żeby tego próbować - rzekł zimno Snape. - Nie będę udawał, że Czarny Pan nie zły na Lucjusza. Lucjusz był za wszystko odpowiedzialny, to on dowodził. Dał się złapać, podobnie jak tylu innych, nie udało mu się zdobyć przepowiedni. Tak, Czarny Pan jest zły, Narcyzo, bardzo zły.
- A więc miałam rację, wybrał Dracona z zemsty! - jęknęła Narcyza. - Jemu nie ma się udać, on ma zginąć próbując wykonać zadanie!
Kiedy Snape znów nic nie odpowiedział, Narcyza straciła resztki samokontroli, które jeszcze się w niej kołatały. Zerwała się, podbiegła do Snape'a i złapała go za przednią część szaty. Zbliżyła twarz do jego twarzy, jej łzy kapały mu na koszulę.
- Możesz to zrobić. Możesz zastąpić Dracona, Severusie. Uda ci się, oczywiście, że ci się uda, a on wynagrodzi ci to stukrotnie, wynosząc ponad nas wszystkich...
Snape złapał ją za nadgarstki i delikatnie wyzwolił się z jej objęć. Patrząc na jej załzawioną twarz, rzekł powoli:
- Myślę, że Czarny Pan chce, żebym spróbował jako ostatni. Ale uważa, że Draco musi spróbować pierwszy. Widzisz, zakładając, co nieprawdopodobne, że Draconowi się powiedzie, ja wciąż będę mógł pozostać w Hogwarcie jako szpieg.
- Innymi słowy nie dba o to, czy Draco zginie!
- Czarny Pan jest bardzo zły - powtórzył Snape cicho. - Nie usłyszał przepowiedni. Wiesz tak samo dobrze, jak ja, Narcyzo, że on łatwo nie przebacza.
Upadła mu do stóp, łkając i jęcząc.
- Moje dziecko... Mój jedyny syn...
- Powinnaś być dumna! - rzuciła bezlitośnie Bellatrix. - Jeśli miałabym syna, byłabym szczęśliwa, gdyby poległ w służbie Czarnego Pana!
Narcyza krzyknęła z rozpaczy, wczepiając palce w swe długie, jasne włosy. Snape pochylił się, podniósł ją za ramiona i posadził na kanapie. Nalał jej wina i zmusił, by wzięła kieliszek.
- Narcyzo, dość tego. Wypij. Słuchaj mnie!
Uspokoiła się trochę i oblewając się winem upiła niewielki łyk.
- Możliwe... Możliwe, że będę mógł pomóc Draconowi.
Wyprostowała się, wciąż kredowobiała, a oczy rozszerzyły się z niedowierzaniem.
- Severusie, och, Severusie, pomożesz mu? Będziesz się nim opiekował, zadbasz, żeby nic mu się nie stało?
- Mogę spróbować.
Cisnąwszy kieliszkiem na stolik, rzuciła się do stóp Snape'a i ująwszy jego dłonie w swoje, przycisnęła je do ust.
- Jeśli będziesz go bronić... Severusie, czy przysięgniesz mi to? Czy złożysz Niezłomną Przysięgę?
- Niezłomną Przysięgę?
Twarz Snape'a nie wyrażała nic. Bellatrix jednak zarechotała triumfalnie.
- Nie słyszysz go, Narcyzo? O, pewnie, że spróbuje, tego jestem pewna. Te same puste słowa, te jego normalne wymówki! I to wszystko z rozkazu Czarnego Pana, oczywiście!
Snape nawet na nią nie spojrzał. Czarne oczy wpatrzone były w błękitne, pełne łez oczy Narcyzy, która wciąż ściskała jego dłonie.
- Oczywiście, Narcyzo, złożę Niezłomną Przysięgę - powiedział cicho. - Może nawet twoja siostra ją przypieczętuje.
Bellatrix stała z otwartymi ze zdziwienia ustami. Snape ukląkł naprzeciw Narcyzy. Na oczach zdumionej Bellatrix, połączyli prawe dłonie.
- Będzie ci potrzebna różdżka, Bellatrix - rzekł zimno Snape.
Wyciągnęła ją, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
- I musisz podejść trochę bliżej - dodał.
Zbliżyła się, tak że stała teraz nad nimi, różdżką dotykając ich połączonych dłoni.
Narcyza przemówiła.
- Severusie, czy przysięgasz strzec mojego syna, Dracona, gdy będzie wypełniał rozkaz Czarnego Pana?
- Przysięgam.
Błyszczący język płomienia wystrzelił z różdżki i oplótł ich dłonie niczym ognisty drut.
- Czy przysięgasz chronić go ze wszystkich swoich sił?
- Przysięgam.
Drugi płomienisty język wytrysnął z różdżki, tworząc wokół połączonych dłoni błyszczący łańcuch.
- I czy przysięgasz, jeśli będzie to konieczne... Jeśli Draco zawiedzie... - wyszeptała Narcyza, a dłoń Snape'a zadrżała w jej uścisku, lecz mimo to jej nie cofnął. - Czy przysięgasz wykonać wolę Czarnego Pana i rozkaz, który wydał Draconowi?
Zapadła cisza. Bellatrix wpatrywała się nich rozszerzonymi źrenicami, z różdżką wciąż dotykającą ich dłoni.
- Przysięgam.
Twarz Bellatrix, na której wciąż malowało się niedowierzanie zaczerwieniła się od blasku trzeciego płomienia, który, wystrzeliwszy z różdżki wplótł się pomiędzy dwa poprzednie niczym sznur, niczym ognisty wąż.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lamort
Prefekt Slytherinu



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 328
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: lubin

PostWysłany: Czw 11:44, 25 Maj 2006    Temat postu:

ROZDZIAŁ TRZECI

Harry Potter głośno chrapał. Przesiedział na krześle, obok okna w sypialni blisko cztery godziny, patrząc na ciemną ulicę, w końcu zasnął z głową opartą na zimnej szybie, z przekrzywionymi okularami i otwartymi ustami. Para z jego ust osiadła na szkle, migocząc w pomarańczowym blasku ulicznej lampy. Sztuczne światło latarni odbierało jego twarzy naturalne kolory, co w połączeniu z szopą czarnych, rozczochranych włosów nadawało mu iście upiorny wygląd.
Pokój zasypany był różnymi rzeczami i śladowymi ilościami śmieci. Sowie pióra, skórki jabłek i papierki po słodyczach zdobiły podłogę. Księgi zaklęć i zmięte szaty były porozrzucane na łóżku, w nikłym blasku lampy walały się nieuporządkowane gazety. Nagłówek jednej z nich głosił:
HARRY POTTER: WYBRANIEC?
Dalej krążą plotki o ostatnich, niepokojących wydarzeniach w Ministerstwie Magii, podczas których widziano Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
- Nie wolno nam udzielać żadnych informacji, proszę mnie o nic nie pytać - powiedział wychodzący z Ministerstwa Obliviator, który odmówił podania swojego nazwiska,.
Niemniej jednak, wysoko postawieni informatorzy z Ministerstwa potwierdzili, że walka rozegrała się w sławnej Sali Przepowiedni.
Pomimo, iż rzecznicy Ministerstwa odmawiają wydania oświadczenia, że takie miejsce naprawdę istnieje, rosnąca liczba czarodziejów wierzy, że Śmierciożercy, odsiadujący obecnie wyrok w Azkabanie za włamanie oraz próbę kradzieży przepowiedni, naprawdę chcieli ja wykraść. Treść proroctwa nie jest znana, choć często można spotykać się z przypuszczeniem, że dotyczyło Harry'ego Pottera - jedynej znanej osoby, która przeżyła Zaklęcie Uśmiercające. Wiadomo również, że był obecny w Ministerstwie tamtej nocy. Niektórzy posuwają się do tego, że nazywają Pottera "Wybrańcem", wierząc, że przepowiednia wskazuje go, jako jedynego, który może uwolnić nas od Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Nie wiadom,o gdzie obecnie, jeśli w ogóle istnieje, znajduje się owo proroctwo, chociaż... (więcej, strona 2, kolumna 5.)
Kolejna gazeta leżała tuż obok pierwszej. Nagłówek był dobrze widoczny:
SCRIMGEOUR NASTĘPCĄ KNOTA
Większą część strony zajmowało duże, czarno-białe zdjęcie mężczyzny o lwim wyglądzie, grubych włosach i zniszczonej twarzy. Zdjęcie było magiczne - mężczyzna wskazywał na sufit.

Rufus Scrimgeour, były Szef Biura Aurorów w Departamencie Przestrzegania Prawa, objął stanowisko Ministra Magii po ustępującym Korneliuszu Knocie. Wybór ten spotkał się z dużym entuzjazmem wśród czarodziejskiego społeczeństwa. Niezależnie od poparcia, plotki o sprzeczce między nowym Ministrem a Albusem Dumbledore'em - przywróconym na stanowisko Głównym Magiem Wizengamotu - obiegły świat już kilka godzin po tym, objęciu przez Scrimgeoura urzędu.
Rzecznicy Scrimgeoura przyznali, że spotkał się z Dumbledore'em, gdy tylko objął stanowisko. Nie ujawnili jednak tematów, o których panowie dyskutowali. Albus Dumbledore znany jest z... (więcej, strona 3, kolumna 2.)
Na lewo od gazety leżała kolejna, złożona tak, że historia o Ministrze, zapewniającym uczniom bezpieczeństwo, była widoczna.
Nowo wybrany Minister Magii, Rufus Scrimgeour, mówił dzisiaj o nowych, trudnych przedsięwzięciach, jakie Ministerstwo podjęło, by zapewnić bezpieczeństwo wszystkim uczniom, wracającym tej jesieni do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
- Z wiadomych powodów Ministerstwo Magii nie ujawni szczegółów, dotyczących nowych, rygorystycznych zasad bezpieczeństwa - powiedział Scrimgeour. Wtajemniczony informator zawiadomił nas, że tajemnicze przedsięwzięcia dotyczą defensywnych zaklęć i czarów, szeregu przeciwzaklęć oraz małego zadania dla sił aurorskich, poświęconego tylko i wyłącznie ochronie Hogwartu.
Większość obywateli czuje się uspokojona działaniami, jakie Minister podjął w kwestii bezpieczeństwa uczniów. Pani Augusta Longbottom powiedziała:
- Mój wnuk, Neville - przyjaciel Harry'ego Pottera, przypadkowo walczył razem z nim przeciw śmierciożercom w Ministerstwie w czerwcu i...
Resztę artykułu przysłoniła duża, ptasia klatka, stojąca na gazecie. W środku znajdowała się przepiękna sowa śnieżna. Jej bursztynowe oczy władczym spojrzeniem lustrowały pokój, odwracała czasami głowę, by spojrzeć na śpiącego pana. Raz czy dwa kłapnęła dziobem, ale Harry był zbyt głęboko we śnie, by ją usłyszeć.
Na środku pokoju stał wielki, otwarty kufer. Wyglądał tak, jakby tylko czekał na spakowanie, jednak jego wnętrze było prawie puste, nie licząc starej bielizny, słodyczy, pustych kałamarzy i połamanych piór, które leżały na dnie. W pobliżu, na podłodze, znajdowała się fioletowa ulotka, na której widniały litery:
***Wydane z polecenia Ministerstwa Magii***
OCHROŃ SWÓJ DOM I RODZINĘ PRZED CIEMNYMI SIŁAMI
Nad społecznością magiczną wisi obecnie groźba organizacji zwanej śmierciożercami. Zachowując podane niżej środki ostrożności, możesz ochronić siebie, rodzinę i dom przed ich atakiem.
1. Nie opuszczaj samotnie miejsca zamieszkania.
2. Ostrożność powinna być zachowana szczególnie w godzinach nocnych. Jeśli będzie to możliwe, organizuj podróże przed zapadnięciem zmroku.
3. Skontroluj zaklęcia ochronne wokół domostw, upewniając się czy każdy z domowników zna zaklęcia awaryjne, do których należą: Zaklęcie Tarczy i Zaklęcie Kameleona oraz, w przypadku nieletnich członków rodziny, Wspólnej Aportacji.
4. Stwórzcie z przyjaciółmi i rodziną hasła bezpieczeństwa, by sprawdzać zamaskowanych, przez użycie Eliksiru Wielosokowego, śmierciożerców. (zob. str. 2.)
5. Jeśli zauważysz, że członek rodziny, znajomy, przyjaciel albo sąsiad, zachowuje się podejrzanie, poinformuj o tym niezwłocznie Biuro Przestrzegania Magicznego Prawa. Mogą być pod wpływem Imperiusa. (zob. str. 4.)
6. Gdy Mroczny Znak pojawi się nad mieszkaniem, bądź jakimkolwiek innym budynkiem, pod żadnym pozorem NIE WCHODŹ DO ŚRODKA, tylko skontaktuj się natychmiast z Biurem Aurorów.
7. Niepotwierdzone znaki sugerują, że śmierciożercy mogą używać aktualnie Inferich (zob. str. 10.). Każdy widziany Inferius (spotkanie z w/w) powinno być zgłoszone Ministerstwu NATYCHMIAST.
Harry burknął we śnie, a twarz ześliznęła się o parę centymetrów niżej, przekrzywiając okulary jeszcze bardziej, ale chłopak się nie obudził. Budzik, naprawiony przez chłopaka kilka lat temu, tykał głośno na parapecie, wskazując za minutę jedenastą. Obok niego, upuszczony przez bezwładną rękę Pottera, leżał kawałek pergaminu pokryty drobnym, pochylonym pismem. Harry czytał ten list bardzo często, odkąd chwili, kiedy trzy dni temu zobaczył go po raz pierwszy, że choć został dostarczony jako ciasno zwinięty rulonik, teraz leżał całkowicie rozprostowany.
Drogi Harry,
Jeśli Ci to odpowiada, przybędę na Privet Drive numer cztery w ten piątek o godzinie dwudziestej trzeciej, by eskortować Cię do Nory, gdzie spędzisz resztę swoich wakacji.
W drodze do Nory chciałbym załatwić pewną sprawę i byłoby mi miło, gdybyś zgodził się, aby mi towarzyszyć. Sprawę wyjaśnię dokładniej, kiedy się zobaczymy.
Jeśli możesz, wyślij odpowiedź poprzez tę sowę. Mam nadzieję, że zobaczymy się w piątek.
Z pozdrowieniami:
Albus Dumbledore.
Chociaż znał list na pamięć, Harry spoglądał co kilka minut na wiadomość, od siódmej, kiedy to zasiadł przy oknie, przez które mógł obserwować oba końce Privet Drive. Wiedział, że nie ma sensu ponownie czytać listu od Dumbledore'a, sową, która przyniosła wiadomość odesłał zgodę, tak, jak poprosił profesor. Jedyne co mógł teraz robić, to czekać cierpliwie. Dyrektor pojawi się w końcu, albo i nie.
Potter się jednak nie spakował. To było zbyt dobre, żeby mogło być prawdziwe - po dwóch tygodniach w towarzystwie Dursleyów, zostanie uratowany. Nie mógł jednak pozbyć się wrażenia, że coś pójdzie nie tak - jego wiadomość mogła nie dotrzeć do Dumbledore'a, dyrektor może zostać powstrzymany przed przybyciem, list może się okazać oszustwem, żartem albo pułapką. Harry nie mógłby znieść pakowania, a później ponownego rozpakowywania kufra. Jedyną czynnością, którą wykonał na wieść o możliwej podróży, to zamknięcie w klatce Hedwigi.
Duża wskazówka budzika zatrzymała się na dwunastce. W tym momencie lampa za oknem zgasła.
Chłopak obudził się tak gwałtownie, jakby nagła ciemność go zaalarmowała. Pospiesznie poprawiając okulary i odklejając policzek od szyby, przywarł z nosem do szkła i mrużąc oczy spojrzał na chodnik. Wysoka postać w długim, powiewającym na wietrze płaszczu, szła ścieżką przez ogród.
Harry podskoczył tak, jakby poraził go prąd, przewrócił krzesło i zaczął zbierać wszystko w zasięgu ręki i wrzucać do kufra. Dźwigał właśnie komplet szat, dwie książki zaklęć i paczkę chipsów, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi. Piętro niżej, w salonie wuj Vernon krzyknął:
- Kto, do cholery, dobija się po nocy?
Harry zamarł z mosiężnym teleskopem w jednej ręce i trampkami w drugiej. Zupełnie zapomniał ostrzec Dursleyów o możliwym przybyciu Dumbledore'a. Czując, jak jednocześnie rośnie w nim panika i śmiech, wygramolił się przez kufer i otworzył drzwi swojego pokoju, by usłyszeć jak głęboki głos przemówił:
- Dobry wieczór. Pan Dursley, jeśli się nie mylę. Ośmielę się stwierdzić, że Harry powiedział panu, że po niego przybędę.
Harry zbiegł po schodach, przeskakując po dwa na raz, zatrzymując się nagle na kilka stopni przed ostatnim. Wieloletnie doświadczenia nauczyły go, by nie stawać w zasięgu rąk wuja Vernona, jeśli to tylko możliwe. W drzwiach stał wysoki, chudy mężczyzna, z długimi do pasa, srebrnymi włosami i brodą. Miał na sobie długi, czarny płaszcz podróżny i szpiczastą tiarę, a na zakrzywionym nosie spoczywały okulary połówki. Vernon Dursley, którego wąs był tak samo bujny jak broda Dumbledore'a, chociaż czarny, i który miał na sobie ciemnobrązową koszulę nocną, gapił się na przybysza tak, jakby nie mógł uwierzyć swoim małym oczkom.
- Biorąc pod uwagę wyraz niedowierzania na pańskiej na twarzy, Harry nie uprzedził pana, że przyjdę - powiedział uprzejmie Dumbledore. - Jednakże, przyjmijmy, że zaprosił mnie pan ciepło do swojego domu. Nie jest mądrze stać długo przed drzwiami w tych nieciekawych czasach.
Przestąpił żwawo próg i zamknął za sobą drzwi.
- Dużo czasu minęło, odkąd byłem tu ostatni raz - rzekł Dumbledore, spoglądając na wuja Vernona. Muszę powiedzieć, że pański agapant kwitnie.
Vernon Dursley nic nie powiedział. Harry nie wątpił, że zdolność mowy wróci szybko - żyła na skroni wuja pulsowała niebezpiecznie szybko - ale coś w Dumbledorze zaparło mu chwilowo dech w piersi. Mogła to być magia, która ujawniała się w samej obecności, ale także to, że nawet wuj Vernon mógł wyczuć, iż był to człowiek, którego bardzo trudno zastraszyć.
- Ach, dobry wieczór Harry - powiedział Dumbledore, patrząc na chłopca przez połówki okularów z najbardziej usatysfakcjonowanym wyrazem twarzy. - Świetnie, świetnie.
Te słowa zdawały się obudzić wuja Vernona. Jeśli o niego chodziło, jasnym było, że każdy kto spojrzał na Harry'ego i mówił "świetnie", był człowiekiem, z którym nie mógł się widywać.
- Nie chciałbym być nieuprzejmy... - zaczął tonem, w którym nieuprzejmość usłyszeć można było w każdej sylabie.
- ... jednak, niestety, przypadkowa nieuprzejmość występuje alarmująco często - dokończył poważnie Dumbledore. - Lepiej nie mówić wcale, drogi panie. Ach, a to pewnie musi być Petunia.
Drzwi do kuchni otworzyły się, stanęła w nich ciotka Harry'ego w zarzuconym na koszulę nocną szlafroku i w gumowych rękawiczkach, najwyraźniej była w połowie swojego zwykłego, wieczornego sprzątania kuchni. Jej końska twarz nie wyrażała więcej niż szok.
- Albus Dumbledore - rzekł dyrektor, kiedy wuj Vernon go nie przedstawił. - Korespondowaliśmy.
Harry pomyślał, że to dość dziwny sposób przypomnienia ciotce Petunii o tym, iż wysłał jej kiedyś wyjca. Ale ciotka się nie odezwała.
- A to musi być wasz syn, Dudley.
Dudley wybrał sobie ten moment, by wynurzyć się z wejścia do salonu. Jego duża głowa, otoczona blond włosami, z otwartymi ustami w przestrachu, wystająca z pasiastego kołnierza piżamy, wyglądała dziwnie bezcieleśnie. Dumbledore czekał chwilę, najwyraźniej czekając, aż któreś z Dursleyów coś powie, ale kiedy cisza zaczynała się przeciągać, uśmiechnął się.
- Przyjmijmy, że zaprosili mnie państwo do swojego salonu.
Dudley usunął się z drogi, kiedy Dumbledore go mijał. Harry, ciągle ściskając w rękach teleskop i trampki, przeskoczył resztę schodów i podążył za profesorem, który usadowił się w fotelu najbliżej kominka i rozglądał się po pomieszczeniu z wyrazem życzliwego zainteresowania na twarzy. Wyglądał nadzwyczaj nie na miejscu.
- Nie... nie wychodzimy, proszę pana? - zapytał z obawą Harry.
- Tak, oczywiście, wychodzimy, ale najpierw jest kilka spraw, które musimy przedyskutować - rzekł profesor. - I wolałbym tego nie robić przy ludziach. Będziemy nadużywać gościnności twojej ciotki i wuja jeszcze tylko przez kilka chwil.
- Będzie pan?
Vernon Dursley wszedł do pokoju, Petunia tuż za nim, a Dudley czaił się za rodzicami.
- Tak - odpowiedział po prostu Albus. - Będę.
Wyciągnął różdżkę tak szybko, że Harry ledwie to dostrzegł. Sofa wysunęła się do przodu, zwalając z nóg Dursleyów tak, że zmuszeni byli usiąść. Kolejny ruch ręki i sofa wróciła na poprzednie miejsce.
- Może być nam również wygodnie - rzekł mile Dumbledore.
Kiedy chował różdżkę z powrotem, Harry zauważył, że jego ręka jest sczerniała i wyschnięta. Wyglądało to tak, jakby skóra była spalona.
- Proszę pana, co się panu stało w...?
- Później, Harry - powiedział. - Usiądź, proszę.
Chłopak zajął krzesło, nie patrząc na Dursleyów, którzy zdumieni siedzieli w ciszy.
- Przypuszczałem, że zaproponuje mi pan coś do picia - powiedział profesor do wuja Vernona. - Jednak wszystko wskazuje na to, że nadzieje były płonne.
Trzy drgnięcia różdżki i zakurzona butelka wraz z pięcioma szklankami pojawiły się w powietrzu. Butelka przechyliła się i rozlała hojnie do szklanek płynu w kolorze miodu, które podleciały do każdej osoby w pomieszczeniu.
- Najlepszy miód madame Rosmerty - rzekł Dumbledore, unosząc szklankę w geście toastu ku Harry'emu, który złapał przeznaczone dla niego naczynie i upił trochę płynu. Nigdy wcześniej nie pił czegoś takiego, ale ogromnie mu smakowało. Dursleyowie rzucili sobie nawzajem krótkie, przestraszone spojrzenia i próbowali ignorować szklanki, co było nie lada wyzwaniem, gdyż szklanki co chwilę trącały ich lekko w głowy. Harry nie mógł nie dostrzec, że Dumbledore najwyraźniej dobrze się bawił.
- Więc, Harry - powiedział dyrektor, odwracając się w jego stronę - powstał problem, który mam nadzieję będziesz mógł pomóc nam rozwiązać. Poprzez nas mam na myśli Zakon Feniksa. Ale najpierw muszę ci powiedzieć, że testament Syriusza został odnaleziony tydzień temu, zostawił ci wszystko, co posiadał.
Siedzący na sofie wuj Vernon odwrócił głowę w jego stronę, ale Harry nawet na niego nie spojrzał, nie mógł nawet pomyśleć o niczym co mógłby powiedzieć poza:
- O. Dobrze.
- To w zasadzie jest całkiem proste - kontynuował Albus. - Dorzucisz całkiem sporą sumkę na swoje konto, które znajduje się u Gringotta i odziedziczysz wszystkie jego ruchomości. Nieco problematyczną częścią dziedzictwa...
- Jego ojciec chrzestny nie żyje? - zapytał głośno wuj Vernon. Dumbledore i Harry odwrócili się w jego stronę. Szklanka z miodem usilnie szturchała go w głowę. Mężczyzna próbował ją odtrącić. - Nie żyje? Jego ojciec chrzestny?
- Tak - odpowiedział starszy czarodziej. Nie zapytał Harry'ego dlaczego nie ma zaufania do Dursleyów. - Naszym problemem - kontynuował rozmowę z chłopakiem tak, jakby nikt mu nie przerywał - jest to, że Syriusz zostawił ci także Grimmauld Place 12.
- Zostawił mu dom? - zapytał chciwie wuj Vernon, jego małe oczka zwęziły się, ale nie doczekał się odpowiedzi.
- Można go dalej używać jako kwater głównych - powiedział Harry. - Nie dbam o to. Może go pan zatrzymać, ja go nie chcę. - Potter nie chciał już nigdy więcej postawić nogi na Grimmauld Place, jeśli tylko możliwe. Myślał, że wspomnienie o Syriuszu, uwięzionym w miejscu, które tak desperacko chciał opuścić, grasującym samotnie po ciemnych, zatęchłych pokojach będzie go już zawsze prześladowało.
- To wspaniałomyślne - rzekł dyrektor. - Jednakże, czasowo wyprowadziliśmy się z budynku.
- Dlaczego?
- Cóż - rzekł Dumbledore, ignorując mamrotania Dursleya, który dostawał efektowne szturchańce w głowę od natrętnej szklanki miodu. - Tradycja rodziny Blacków nakazuje, by dom był przekazywany w bezpośredniej linii do rąk kolejnego mężczyzny z nazwiskiem "Black". Syriusz był ostatnim z rodu, jako że jego młodszy brat Regulus zmarł przed nim, obaj byli bezdzietni. Oczywistym jest, że jego wolą było, byś ty odziedziczył dom, jednakże możliwe, że jakieś zaklęcia lub uroki chronią dom przed przejściem we władanie osoby, która nie jest czystej krwi.
Żywy obraz wrzeszczącego, plującego portretu pani Black, wiszącego w korytarzu Grimmauld Place, stanął Harry'emu przed oczami.
- Założę się, że chronią - powiedział.
- Całkiem prawdopodobne - rzekł dyrektor. - I jeżeli taki urok rzeczywiście istnieje, wtedy dom staje się własnością najstarszego żyjącego krewnego Syriusza, czyli w tym wypadku Bellatrix Lestrange.
Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, Harry skoczył na równe nogi, teleskop i trampki spoczywające na jego kolanach potoczyły się po podłodze. Bellatrix Lestrange, morderczyni Syriusz, miałaby odziedziczyć jego dom?
- Nie - powiedział.
- Cóż, wolelibyśmy, żeby go jednak nie dostała - powiedział spokojnie Dumbledore. - Sytuacje jest skomplikowana. Nie wiemy czy zaklęcia, które rzuciliśmy na dom, na przykład to, że był nienanoszalny, przetrwają skoro Syriusz nie jest już właścicielem. Może zdarzyć się tak, że Bellatrix przybędzie tam w każdej chwili. Oczywiście, musieliśmy się stamtąd wynieść do tego czasu i poczekać, aż cała sprawa się wyjaśni.
- Ale jak chce pan sprawdzić, czy mogę być właścicielem?
- Na szczęście - rzekł dyrektor - jest jeden prosty test.
Odstawił swoją szklankę na mały stolik stojący obok fotela, ale zanim mógł zrobić cokolwiek innego, wuj Vernon krzyknął:
- Zabierze pan od nas te cholerne szklanki?!
Harry rozejrzał się. Wszyscy Dursleyowie osłaniali głowy rękami, a szklanki grzmociły ich po głowach, rozlewając wszędzie swoją zawartość.
- Och, tak mi przykro - powiedział uprzejmie Dumbledore, podnosząc raz jeszcze swoją różdżkę i wszystkie trzy szklanki zniknęły. - Ale wiecie, w dobrym tonie byłoby wypić.
Wyglądało na to, że wuj Vernon wybuchnie za chwilę niezliczoną liczbą nieprzyjemnych odpowiedzi, ale jedynie wtopił się z powrotem w poduszki na sofie obok ciotką Petunii i Dudleya, nic nie mówiąc i nie odklejając swoich świńskich oczu od różdżki Albusa.
- Widzisz - rzekł profesor, odwracając się w stronę chłopaka, zupełnie tak jakby wuj Vernon mu nie przeszkodził - jeśli rzeczywiście odziedziczyłeś dom, odziedziczyłeś także...
Machnął różdżką po raz piąty. Słyszeć się dało głośny trzask i pojawił się skrzat domowy z ryjkowatym nosem, uszami nietoperza i olbrzymimi i przekrwionymi oczami, klęczał na puszystym dywanie Dursleyów, odziany w brudne szmaty. Ciotka Petunia wydobyła z siebie jeżący włosy na głowie pisk. Niczego tak brudnego, nie było w jej domu, odkąd mogła sięgnąć pamięcią. Dudley zabrał z podłogi duże, bose, różowe stopy i trzymał je niemal nad głową, myśląc, że stworzenie mogłoby wdrapać się po jego spodniach od piżamy. Wuj Vernon zagrzmiał:
- Co to do cholery jest?!
- Stworek - odpowiedział Dumbledore.
- Stworek nie chce, Stworek nie chce, Stworek nie chce! - zachrypiał skrzat domowy prawie tak głośno, jak wuj Vernon, tupiąc nogą i ciągnąc się za uszy. - Stworek należy do panienki Bellatrix, o tak, Stworek należy do Blacków, Stworek chce swoją nową panią, Stworek nie chce iść do Pottera, Stworek nie chce, nie chce, nie chce...
- Jak widzisz, Harry - rzekł profesor głośno, przekrzykując ciągle powtarzane przez stworzenie "nie chce, nie chce, nie chce". - Stworek stawia niejaki opór, jeśli wspomina mu się o tym, że może być twoją własnością.
- Nie obchodzi mnie to - powiedział jeszcze raz chłopak, patrząc na wijącego się i tupiącego skrzata. - Nie chcę go.
- Nie chce, nie chce, nie chce...
- Wolałbyś, żeby został własnością Bellatrix Lestrange? Pamiętając, że mieszkał w kwaterze głównej Zakonu Feniksa przez ostatni rok?
- Nie chce, nie chce, nie chce...
Harry gapił się na Dumbledore'a. Wiedział, że nie można pozwolić Stworkowi na służenie Bellatrix Lestrange, ale sama myśl o tym, że może być jego właścicielem, o braniu odpowiedzialności za stworzenie, które zdradziło Syriusza, była odrażająca.
- Rozkaż mu coś - rzekł dyrektor. - Jeśli jest twoją własnością, będzie musiał posłuchać. Jeśli nie, wtedy będziemy musieli pomyśleć o innym sposobie trzymania go z dala od jego pani.
- Nie chce, nie chce, nie chce, NIE CHCE!
Głos Stworka zmienił się w krzyk. Harry nie mógł wymyślić niczego innego prócz:
- Stworek, zamknij się!
Przez chwilę wydawało się, że Stworek się udusi. Złapał się za gardło, wargi wciąż wyginały się wściekle, a oczy wychodziły mu z orbit. Po kilku sekundach rozpaczliwego przełykania, rzucił się w końcu na dywan (ciocia Petunia jęknęła) i jął bębnić w podłogę rękami i nogami, dając się ponieść wściekłości, lecz wciąż nie wydając z siebie choćby pisku.
- Cóż, to upraszcza sytuację - powiedział wesoło Dumbledore. - Oznaczy to, że Syriusz doskonale wiedział, co robi. Jesteś prawowitym właścicielem domu na Grimmauld Place pod numerem 12, no i prawowitym właścicielem Stworka.
- Czy... Czy ja muszę go zatrzymać? Przy sobie? - spytał osłupiały Harry, Stworek wciąż wił mu się u stóp.
- Nie, jeśli nie chcesz - odparł Dumbledore. - Jeśli mogę ci coś zasugerować, możesz odesłać go do Hogwartu, może pracować w kuchni. A w ten sposób inne skrzaty będą go miały na oku.
- O, tak. - Harry odetchnął z ulgą. - Tak, tak właśnie zrobię. Eee, Stworku, idź do Hogwartu i pracuj tam w kuchni z innymi skrzatami.
Stworek, który leżał teraz płasko na plecach z wszystkimi kończynami w górze, spojrzał na Harry'ego z najgłębszą nienawiścią i z głośnym trzaskiem zniknął.
- Dobrze - podjął dyrektor. - Pozostaje jeszcze kwestia hipogryfa, Hardodzioba. Hagrid zajmował się nim od śmierci Syriusza, ale Hardodziób jest teraz twoją własnością, więc jeśli chciałbyś postanowić coś innego...
- Nie - przerwał mu Harry natychmiast. - Niech zostanie z Hagridem. Myślę, że Hardodziób też by tak wolał.
- Hagrid będzie zachwycony - uśmiechnął się Dumbledore. - Strasznie się ucieszył widząc go ponownie. Przy okazji, postanowiliśmy, że ze względu na bezpieczeństwo Hardodzioba, na jakiś czas zmienimy mu imię na Suchoskrzydły, choć osobiście nie podejrzewam, żeby Ministerstwo domyśliło się, że to hipogryf, którego swego czasu kazało uśmiercić. No dobrze, Harry, kufer spakowany?
- Hmmm...
- Wątpiłeś, czy się zjawię? - zasugerował złośliwie.
- Ja... ja tylko muszę skończyć - odparł pospiesznie Harry i ruszył na górę, łapiąc po drodze trampki i teleskop.
Zebranie wszystkich potrzebnych rzeczy zabrało mu niewiele więcej niż dziesięć minut. W ostatniej chwili wyciągnął spod łóżka pelerynę niewidkę, zakręcił kałamarz z atramentem zmieniającym kolor i wreszcie usiadł na wieku skrzyni, w którym za nic nie chciał zmieścić się kociołek. Po czym zszedł na dół z kufrem w jednej ręce i klatką z Hedwigą w drugiej. Rozczarował się, gdy zobaczył, że Dumbledore nie czeka na niego w przedpokoju, co oznaczało, że rad, nie rad musi wrócić do salonu.
Nikt nic nie mówił. Dumbledore nucił coś cichutko, najwyraźniej całkiem się nie spiesząc. Atmosfera w pokoju była gęstsza niż zimna Nutella i Harry nie miał odwagi spojrzeć na Dursleyów, więc powiedział tylko:
- Jestem gotowy, profesorze.
- Dobrze. Zatem została nam ostatnia sprawa. - Z tymi słowami ponownie zwrócił się do Dursleyów. - Jak zapewne państwu wiadomo, w przyszłym roku Harry będzie już pełnoletni...
- Nie - przerwała mu ciotka Petunia, odzywając się po raz pierwszy od przybycia dyrektora.
- Przepraszam? - Zdziwił się uprzejmie Dumbledore.
- Nie, nie będzie pełnoletni. Jest o miesiąc młodszy od Dudleya, a Dudlejek skończy osiemnaście lat dopiero za dwa lata.
- Och - odparł łagodnie Dumbledore. - W świecie czarodziejów pełnoletność osiąga się z ukończeniem siedemnastego roku życia.
- Bzdura - mruknął wuj Vernon, ale Dumbledore zignorował go całkowicie.
- Jak zapewne państwo wiedzą, czarodziej zwany Lordem Voldemortem powrócił do kraju. Społeczeństwo czarodziejskie jest teraz w stanie otwartej wojny. Harry, którego Lord Voldemort wielokrotnie usiłował zabić, jest teraz w większym niebezpieczeństwie niż w dniu, gdy zostawiłem go na waszym progu, piętnaście lat temu, z listem wyjaśniającym okoliczności morderstwa jego rodziców oraz prośbą, żebyście troszczyli się o niego, jakby był waszym synem.
Dumbledore przerwał i mimo że ani nie zmienił tonu głosu, ani nie zdradzał jakichś szczególnych oznak złości, Harry poczuł nagle emanujący od niego przedziwny chłód i spostrzegł, że Dursleyowie zbliżyli się do siebie.
- Nie usłuchaliście mojej prośby. Nigdy nie traktowaliście Harry'ego jak syna. Nie dostał od was niczego, poza lekceważeniem i okrucieństwem. Jedyne, co można wam przyznać to to, że dzięki temu uniknął tej szkody, którą wyrządziliście temu nieszczęśnikowi, który siedzi między wami.
Zarówno ciotka Petunia, jak i wuj Vernon obejrzeli się instynktownie, jakby mieli nadzieję zobaczyć między sobą kogoś innego, niż Dudleya.
- My...? Skrzywdziliśmy Dudleya? Co to ma... - zaczął wuj Vernon wściekle, ale Dumbledore uniósł ostrzegawczo palec i zapadła cisza, jakby wuj Vernon oniemiał.
Magia, której użyłem piętnaście lat temu zapewnia Harry'emu potężną ochronę, dopóki może to miejsce nazywać "domem". Jakkolwiek nieszczęśliwy tu był, jakkolwiek niechciany i źle traktowany, przynajmniej dawaliście mu dach nad głową. Ta magia wygaśnie, kiedy Harry skończy lat siedemnaście, innymi słowy, kiedy stanie się dorosły. Proszę was tylko o to, byście pozwolili Harry'emu wrócić raz jeszcze do tego domu przed siedemnastymi urodzinami, co zapewni mu ochronę do tego czasu.
Nikt z Dursleyów nie odrzekł słowa. Dudley wciąż marszczył brwi tak, jakby intensywnie zastanawiał się, kiedy to został tak źle potraktowany. Wuj Vernon sprawiał wrażenie, jak gdyby coś utkwiło mu w gardle, a twarz ciotki Petunii była dziwnie czerwona.
- Cóż, Harry, czas na nas. - Dumbledore wstał i poprawił swą długą, czarną pelerynę. - Do zobaczenia - skłonił się grzecznie Dursleyom, którzy nie odpowiedzieli nic, a ich miny mówiły dobitnie, że jeśli o nich chodzi, to ten moment może nigdy nie nadejść. Dumbledore opuścił pokój.
- No to cześć - powiedział Harry i pospieszył za dyrektorem, który już czekał przy kufrze Harry'ego, na którym tkwiła klatka z Hedwigą.
- Nie chcemy chyba, żeby w tej chwili nas obciążały - rzekł, wyciągając różdżkę. - Wyślę je bezpośrednio do Nory, będą tam na nas czekały. Jednak wolałbym, żebyś wziął ze sobą swoją pelerynę niewidkę... Tak na wszelki wypadek.
Harry wyciągnął pelerynę z kufra z niejaką trudnością, usiłując nie pokazać Dumbledore'owi, jaki wielki ma w środku bałagan. Kiedy wreszcie upchnął pelerynę w wewnętrznej kieszeni kurtki i na powrót domknął kufer, Dumbledore machnął różdżką i kufer, klatka i Hedwiga zniknęły. Dumbledore wykonał kolejny ruch różdżką i drzwi frontowe otworzyły się, ukazując chłodną, mglistą ciemność.
- A teraz, Harry, pójdźmy w noc na spotkanie tej kapryśnej kusicielki, przygody.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lamort
Prefekt Slytherinu



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 328
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: lubin

PostWysłany: Czw 11:46, 25 Maj 2006    Temat postu:

ROZDZIAŁ CZWARTY: HORACY SLUGHORN (HORACE SLUGHORN)

Pomimo tego, że każdą chwilę ubiegłych kilku dni spędził w desperackiej nadziei, że Dumbledore rzeczywiście go stąd zabierze, Harry wyraźnie czuł się nieswojo, gdy wspólnie opuszczali Privet Drive. Nigdy wcześniej nie rozmawiał z dyrektorem poza murami Hogwartu, zazwyczaj dzieliło ich biurko. Napływało także wspomnienie ich ostatniego, prywatnego spotkania i raczej umacniało skrępowanie Harry'ego. Dużo wtedy krzyczał, nie mówiąc już o strzaskaniu kilku wartościowych rzeczy Dumbledore'a.
Dumbledore wydawał się zupełnie spokojny.
- Trzymaj różdżkę w pogotowiu, Harry - powiedział pogodnie.
- Myślałem, że nie wolno mi używać magii poza szkołą?
- Jeśli ktoś cię zaatakuje - oznajmił Dumbledore - masz moje pozwolenie na użycie każdego przeciwzaklęcia czy klątwy, jaka przyjdzie ci do głowy. Aczkolwiek nie wydaje mi się, byś musiał się martwić o dzisiejszy wieczór.
- Dlaczego nie, panie dyrektorze?
- Jesteś ze mną - odpowiedział po prostu Dumbledore. - To wystarczy.
Zatrzymał się gwałtownie przy końcu Privet Drive.
- Nie zdałeś jeszcze egzaminu umożliwiającego teleportację - stwierdził.
- Nie - odparł Harry. - Chyba trzeba mieć siedemnaście lat?
- Zgadza się - przyznał Dumbledore. - Będziesz więc musiał bardzo mocno trzymać mnie za ramię. Lewe, jeśli łaska, jak zauważyłeś, ręka, która ma moc jest w tej chwili nieco delikatna.
Harry złapał wyciągnięte przedramię Dumbledore'a.
- Dobrze - powiedział Dumbledore. - Ruszajmy.
Harry miał wrażenie, że ręka Dumbledore'a mu ucieka, więc wzmocnił uścisk, potem wszystko stało się czernią, poczuł napór ze wszystkich stron, nie mógł oddychać, wokół jego klatki piersiowej zaciskały się żelazne obręcze, gałki oczne zostały wciśnięte w głąb głowy, bębenki słuchowe wpychane były do środka czaszki i wtedy...
Nabrał głęboko chłodnego, nocnego powietrza i otworzył łzawiące oczy. Czuł się zupełnie tak, jakby właśnie przeciągnięto go przez bardzo ciasną, gumową rurę. Dopiero po kilku sekundach zorientował się, że Privet Drive zniknęła. On i Dumbledore stali teraz w miejscu wyglądającym na opuszczony wioskowy plac, pośrodku którego znajdowały się stary pomnik, upamiętniający wojennych bohaterów i kilka ławek. Gdy zdolność rozumienia dogoniła zmysły, Harry uświadomił sobie, że właśnie po raz pierwszy w życiu teleportował się.
- Wszystko w porządku? - zapytał Dumbledore, spoglądając na niego z troską. - Trochę czasu mija, zanim się człowiek przyzwyczai.
- Nic mi nie jest - oparł Harry, pocierając uszy, które jakby niechętnie opuściły Privet Drive. - Chyba jednak wolę miotły...
Dumbledore uśmiechnął się, poprawił pod szyją płaszcz podróżny i powiedział:
- Tędy.
Szedł raźnym krokiem, minął pusty zajazd i kilka domów. Według zegara na pobliskim kościele była prawie północ.
- Powiedz mi, Harry - rzekł Dumbledore. - Twoja blizna... dokuczała ci ostatnio?
Harry bezwiednie uniósł dłoń do czoła i potarł znak w kształcie błyskawicy.
- Nie - odparł - i zastanawia mnie to. Myślałem, że teraz przez cały czas będzie piekła, skoro Voldemort odzyskał swoją moc.
Spojrzał na Dumbledore'a i ujrzał na jego twarzy wyraz zadowolenia.
- Ja, z drugiej strony, myślałem coś zupełnie innego - powiedział Dumbledore. - Lord Voldemort wreszcie zdał sobie sprawę, jak niebezpieczny był dostęp do jego myśli i uczuć, których doświadczałeś razem z nim. Wydaje się, że teraz stosuje przeciw tobie oklumencję.
- Cóż, nie narzekam - stwierdził Harry, który rzeczywiście nie tęsknił ani za niepokojącymi snami, ani za nagłymi przebłyskami myśli Voldemorta.
Wyszli za róg, minęli budkę telefoniczną i przystanek. Harry znów spojrzał z ukosa na Dumbledore'a.
- Panie profesorze?
- Tak?
- Ee... gdzie my tak właściwie jesteśmy?
- To, Harry, jest urocza wioska Budleigh Babberton.
- A co tu robimy?
- A tak, oczywiście, nie powiedziałem ci - rzekł Dumbledore. - Cóż, nie wiem sam, ile razy mówiłem to w ciągu ostatnich lat, ale, po raz kolejny, brakuje nam jednego członka grona nauczycielskiego. Jesteśmy tu, by namówić mojego dawnego kolegę, by wrócił z emerytury do Hogwartu.
- Jak ja mogę w tym pomóc?
- Och, jestem pewien, że się przydasz - rzucił ogólnikowo Dumbledore. - W lewo, Harry.
Szli teraz stromą, wąską uliczką otoczoną domami. Wszystkie okna były ciemne. Dziwny chłód, który przez ostatnie dwa tygodnie panował na Privet Drive, dało się odczuć również tutaj. Myśląc o dementorach, Harry zerknął przez ramię i ścisnął w kieszeni różdżkę.
- Panie profesorze, dlaczego nie teleportowaliśmy się do domu pańskiego kolegi?
- Ponieważ byłoby to równie niegrzeczne, jak wyważanie frontowych drzwi - odparł Dumbledore. Uprzejmość wymaga, by dać innym czarodziejom możliwość, by nas nie przyjęli. Poza tym wiele siedzib czarodziejskich jest magicznie chronionych przed teleportacją. W Hogwarcie na przykład...
- ... nie można się teleportować ani w budynku, ani na błoniach - powiedział Harry szybko. - Hermiona Granger mi powiedziała.
- I miała rację. Znów w lewo.
Zegar kościelny wybił za ich plecami północ. Harry zastanowił się, dlaczego Dumbledore nie uważa za niegrzeczne tak późne wizyty, ale teraz, gdy nawiązali już rozmowę, miał ważniejsze pytania.
- Czytałem wProroku Codziennym, że zwolniono Knota...
- Zgadza się - powiedział Dumbledore, wchodząc w boczną uliczkę. - Zastąpił go, co też pewnie wiesz, Rufus Scrimgeour, były szef Biura Aurorów.
- Czy on... Myśli pan, że jest dobry? - spytał Harry.
- Interesujące pytanie - zadumał się Dumbledore. - Na pewno jest zdolny. Bardziej zdecydowany i silniejszy niż Korneliusz.
- Tak, ale miałem na myśli...
- Wiem, co miałeś na myśli. Rufus jest człowiekiem czynu i, walcząc przez większość życia zawodowego z mrocznymi czarodziejami, nie lekceważy Lorda Voldemorta.
Harry czekał, ale Dumbledore nie powiedział nic na temat sprzeczki, o której donosiłProrok Codzienny, a że nie miał wystarczająco odwagi, by poruszyć ten temat, zmienił go.
- Proszę pana... czytałem o pani Bones.
- Tak - powiedział Dumbledore cicho. - Okropna strata. Była wspaniałą wiedźmą. Teraz tutaj, tak mi się wydaje... auć.
Wskazał zranioną dłonią.
- Panie profesorze, co się stało z pańską...?
- Nie mam teraz czasu na wyjaśnienia - oznajmił Dumbledore. - To wstrząsająca opowieść, a chciałbym odpowiednio ją przekazać.
Uśmiechnął się do Harry'ego, który pojął, że nie utarto mu właśnie nosa, i że wciąż może zadawać pytania.
- Dostałem sową ulotkę z Ministerstwa Magii, o środkach bezpieczeństwa, jakie powinniśmy wszyscy podjąć przeciw śmierciożercom...
- Tak, ja też taką otrzymałem - powiedział Dumbledore, wciąż się uśmiechając. - Uważasz, że jest przydatna?
- Nie bardzo.
- Tak myślałem. Nie zapytałeś mnie na przykład, jaki jest mój ulubiony smak dżemu, by sprawdzić, czy rzeczywiście jestem profesorem Dumbledore'em, a nie kimś podającym się za niego.
- Nie... - zaczął Harry, niezupełnie pewien, czy został właśnie skarcony, czy nie.
- Na przyszłość, Harry, malinowy... choć oczywiście, gdybym był śmierciożercą musiałbym dowiedzieć się, jaki lubię smak, zanim zacząłbym się za siebie podawać.
- Ee... racja - stwierdził Harry. - Na ulotce pisało coś o Inferich. Co to dokładnie jest? Nie podano dokładnych informacji.
- To zwłoki - oznajmił spokojnie Dumbledore. - Martwe ciała, które zaczarowano, by spełniały rozkazy mrocznych czarodziejów. Nie widziano Inferich od dawna, odkąd Voldemort miał pełnię swej mocy ostatnim razem... Zabił wystarczająco dużo ludzi, by stworzyć sobie armię. To tutaj, Harry, dokładnie...
Zbliżali się do małego, przyjemnego, kamiennego domu z ogródkiem. Harry był zbyt zajęty przyswajaniem sobie przerażającej wiedzy o Inferich, by zwracać uwagę na cokolwiek innego, ale gdy doszli do frontowej bramy, Dumbledore zatrzymał się gwałtownie i Harry wpadł na niego.
- Ojej. Ojej, ojej, ojej.
Harry podążył za jego wzrokiem wzdłuż starannie utrzymanej ścieżki i poczuł, że jego serce zamiera. Drzwi wejściowe wisiały na zawiasach.
Dumbledore spojrzał w stronę obu krańców ulicy. Wydawała się zupełnie pusta.
- Różdżka w dłoń i za mną, Harry - powiedział cicho.
Otworzył bramę i szybko, choć cicho, z Harry'm tuż za plecami, podążył ścieżką, a potem bardzo powoli pchnął drzwi, unosząc jednocześnie różdżkę.
-Lumos.
Koniec różdżki rozjarzył się, rzucając światło na wąski przedpokój. Na lewo znajdowały się kolejne drzwi. Z różdżką wciąż w górze Dumbledore wszedł do bawialni, a Harry zaraz za nim.
Ich oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy. Drewniany zegar leżał rozbity u ich stóp, jego tarcza była pęknięta, a wahadło leżało nieopodal niczym upuszczony miecz. Pianino znajdowało się niedaleko, przewrócone na bok, z klawiszami rozsypanymi po podłodze. Szczątki zrzuconego kandelabru zaraz za nim. Poduszki były zgniecione, pierze wysypywało się z rozdarć, wszędzie walały się kawałki szkła i porcelany. Dumbledore uniósł różdżkę jeszcze wyżej i światło padło na ściany, których tapetę spryskano czymś ciemnoczerwonym i lepkim. Harry ze świstem nabrał powietrza i dyrektor odwrócił się.
- Niezbyt piękne, prawda? - powiedział ciężko. - Tak, wydarzyło się tu coś okropnego.
Dumbledore ostrożnie przesunął się na środek pokoju, oglądając pobojowisko, jakie miał pod stopami. Harry poszedł za nim, rozglądając się wokół, na pół przestraszony tym, co mogło kryć się za szczątkami pianina czy przewróconej sofy, ale nigdzie nie widział śladu ciała.
- Może walczyli i... i zabrali go, panie profesorze? - zasugerował, usiłując nie wyobrażać sobie, jak mocno zraniony musiał być człowiek, by zostawić takie ślady na ścianach.
- Nie wydaje mi się - odparł cicho Dumbledore, spoglądając za przewrócony fotel.
- To znaczy, że on...?
- Wciąż jest gdzieś tutaj? Tak.
I bez ostrzeżenia Dumbledore schylił się, zatapiając czubek różdżki w siedzeniu fotela, który wrzasnął:
- Auć!
- Dobry wieczór, Horacy - powiedział Dumbledore, prostując się.
Szczęka Harry'ego opadła. Tam, gdzie ułamek sekundy wcześniej znajdował się fotel, kucał teraz nadzwyczaj otyły, łysy, stary mężczyzna, masując podbrzusze i patrząc na Dumbledore'a zmrużonymi wodnistymi oczami, w których czaiła się uraza.
- Nie musiałeś wciskać tej różdżki tak mocno - stwierdził szorstko, wstając. - Bolało.
Światło błyszczało na jego łysinie, wytrzeszczonych oczach, ogromnych, srebrnych wąsach, nadających mu wygląd morsa, i wypolerowanych guzikach aksamitnej, bordowej kamizelki, założonej na jedwabną, liliową piżamę. Czubkiem głowy ledwo sięgał Dumbledore'owi do podbródka.
- Co mnie zdradziło? - burknął, kiwając się i wciąż pocierając podbrzusze. Wydawał się być wyjątkowo mało speszony, jak na człowieka, którego właśnie zdemaskowano po tym, jak udawał fotel.
- Mój drogi Horacy - powiedział Dumbledore z rozbawieniem - gdyby śmierciożercy rzeczywiście tu byli, zostawiliby nad domem Mroczny Znak.
Czarodziej klepnął się pulchną dłonią w szerokie czoło.
- Mroczny Znak - wymamrotał. - Wiedziałem, że coś... cóż. I tak bym nie zdążył, kończyłem tapicerkę, kiedy weszliście do pokoju.
Westchnął głęboko, a czubki jego wąsów zafalowały.
- Przyjmiesz moją pomoc przy sprzątaniu? - spytał uprzejmie Dumbledore.
- Proszę - odpowiedział mężczyzna.
Stanęli odwróceni plecami: wysoki, szczupły czarodziej i niski, okrągły, i machnęli różdżkami w identycznym ruchu.
Meble odskoczyły na właściwe im miejsca, ornamenty uformowały się w powietrzu, pierze weleciało z powrotem w poduszki, rozdarte książki naprawiły się, lądując na półkach, lampy naftowe wskoczyły na boczne stoliki i zapłonęły, obszerna kolekcja rozbitych srebrnych ramek przeleciała z blaskiem przez pokój i osiadła, cała i nietknięta, na biurku, zniknęły rozdarcia, pęknięcia i dziury, a ściany wyczyściły się same.
- A tak przy okazji, co to była za krew? - spytał Dumbledore głośno, gdy zreperowany zegar stojący wygrał kurant.
- Na ścianach? Smocza - zawołał czarodziej nazwany Horacym, gdy, z ogłuszającym zgrzytem i brzęczeniem, kandelabr wkręcił się z powrotem w sufit.
Ostatniebrzdękze strony pianina i zapadła cisza.
- Tak, smocza - powtórzył czarodziej konwersacyjnym tonem. - Ostatnia butelka, a ceny są aktualnie niebotyczne. Ale można będzie jej użyć ponownie.
Na sztywnych nogach poszedł po małą, kryształową butelkę, stojącą na szafce, i uniósł do światła, oceniając płyn wewnątrz.
- Hmm. Trochę zakurzona.
Odstawił butelkę i westchnął. Wtedy jego wzrok spoczął na Harry'm.
- Oho - powiedział, a jego wielkie, okrągłe oczy powędrowały do czoła Harry'ego i blizny w kształcie błyskawicy. - Oho!
- To - oznajmił Dumbledore, przesuwając się do przodu celem dokonania prezentacji - jest Harry Potter. Harry, to mój stary przyjaciel i kolega z pracy, Horacy Slughorn.
Slughorn odwrócił się do Dumbledore'a z chytrym wyrazem twarzy.
- Więc tak chciałeś mnie przekonać, prawda? Cóż, odpowiedź brzmi: nie, Albusie.
Minął Harry'ego, nie patrząc w jego stronę, a jego twarz wyrażała próbę oparcia się pokusie.
- Możemy przynajmniej się napić? - zapytał Dumbledore. - Za stare, dobre czasy?
Slughorn zawahał się.
- W porządku, jeden drink - zgodził się niechętnie.
Dumbledore uśmiechnął się do Harry'ego i wskazał mu krzesło, bardzo podobne do tego, które dopiero co udawał Slughorn, stojące obok płonącego kominka i jarzącej się lampy naftowej. Harry zajął miejsce z wyraźnym wrażeniem, że Dumbledore - z jakiegoś powodu - chce uczynić go możliwie jak najbardziej widocznym. Kiedy Slughorn, zajęty do tej pory karafkami i kielichami, znów spojrzał na pokój, jego oczy momentalnie spoczęły na Harry'm.
- Hmpf - powiedział, odwracając wzrok tak szybko, jakby bał się urazić oczy. - Proszę. - Podał drinka Dumbledore'owi, który usiadł był bez zaproszenia, przesunął tacę do Harry'ego, a potem zapadł między poduszki naprawionej sofy i pełne niezadowolenia milczenie. Jego nogi były tak krótkie, że nie dotykał nimi podłogi.
- Jak ci się powodzi, Horacy? - zapytał Dumbledore.
- Nie za dobrze - odparł od razu Slughorn. - Płuca mi dokuczają. I reumatyzm. Nie mogę się poruszać tak, jak kiedyś. No, ale tego należało oczekiwać. Stary wiek. Zmęczenie.
- A jednak musiałeś poruszać się bardzo szybko, by zgotować nam takie powitanie, w tak krótkim czasie - zauważył Dumbledore. - Nie mogłeś mieć więcej niż trzy minuty?
Na pół z irytacją, na pół z dumą Slughorn powiedział:
- Dwie. Nie słyszałem, że włączył się Czar Intruzów, brałem kąpiel. Jednak - dodał surowo, odzyskując powagę - fakty są faktami: jestem starym człowiekiem, Albusie. Starym, zmęczonym człowiekiem, który zasłużył na spokojne życie i kilka wygód.
Te z pewnością miał, pomyślał Harry, rozglądając się po pomieszczeniu. Pokój był staroświecki i zagracony, jednak nikt nie mógł powiedzieć, że nie był wygodny, znajdowały się w nim miękkie krzesła i podnóżki, napoje i książki, pudełka czekoladek i puchate poduszki. Gdyby Harry nie wiedział, kto tu mieszka, stawiałby na bogatą, grymaśną staruszkę.
- Nie jesteś jeszcze taki stary jak ja, Horacy - powiedział Dumbledore.
- Cóż, może więc sam powinieneś pomyśleć o emeryturze - odparł Slughorn bez ogródek. Jego jasne, agrestowe oczy odszukały zranioną dłoń Dumbledore'a. - Widzę, że i refleks już nie ten co dawniej.
- Masz zupełną rację - oznajmił łagodnie Dumbledore, odciągając rękaw, by pokazać koniuszki spalonych i pociemniałych palców. Ich widok wywołał nieprzyjemne mrowienie na karku Harry'ego. - Bez wątpienia jestem wolniejszy, niż byłem. Z drugiej strony...
Wzruszył ramionami i rozłożył szeroko ręce, jakby chciał powiedzieć, że wiek wynagradza mu w czym innym, i Harry zauważył na zdrowej ręce pierścień, którego nigdy wcześniej nie widział, by Dumbledore nosił: spory, raczej niezdarnie wykonany ze złota, z dużym czarnym kamieniem, pękniętym we środku. Oczy Slughorna również na chwilę przywarły do pierścienia i Harry zobaczył, jak lekko marszczy się jego szerokie czoło.
- Wszystkie te zabezpieczenia przed intruzami, Horacy... to dla śmierciożerców czy dla mnie? - spytał Dumbledore.
- Czego chcieliby śmierciożercy od takiego biednego, zwichrowanego niedołęgi, jak ja? - zapytał Slughorn.
- Podejrzewam, że chcieliby wykorzystać twoje wyjątkowe talenty do zmuszania, torturowania i mordowania - odparł Dumbledore. - Chcesz powiedzieć, że naprawdę nie usiłowali cię jeszcze zwerbować?
Slughorn przez chwilę patrzył na Dumbledore'a złowrogo, po czym wymamrotał:
- Nie dałem im szansy. Od roku jestem w ciągłym ruchu. Nie zostaję w jednym miejscu dłużej niż tydzień. Przeprowadzam się z jednego mugolskiego domu do drugiego - właściciele tego są na wakacjach na Wyspach Kanaryjskich. Bardzo tu miło, żal mi będzie wyjeżdżać. Jak raz wypracujesz metodę, później jest łatwo: jedno zwykłe zaklęcie zamrażające na te ich absurdalne alarmy, których używają zamiast fałszoskopów i możesz być pewien, że sąsiedzi nie zauważą, jak wnosisz pianino.
- Pomysłowe - przyznał Dumbledore. - Ale wydaje się na dość męczącą egzystencją dla zwichrowanego niedołęgi, który szuka spokojnego życia. Gdybyś wrócił do Hogwartu...
- Jeśli zamierzasz powiedzieć mi, że moje życie będzie spokojniejsze w tej pierońskiej szkole, możesz sobie darować, Albusie! Być może się ukrywam, ale słyszałem kilka zabawnych pogłosek, odkąd odeszła Dolores Umbridge! Jeśli tak traktujecie obecnie nauczycieli...
- Profesor Umbridge naraziła się naszemu stadu centaurów - oznajmił Dumbledore. - Wydaje mi się, Horacy, że ty nie wbiegłbyś do lasu, nazywając hordę centaurów "plugawymi mieszańcami".
- Tak zrobiła, prawda? - powiedział Slughorn. - Idiotka. Nigdy jej nie lubiłem.
Harry zachichotał i Dumbledore ze Slughornem obrócili się, by na niego spojrzeć.
- Przepraszam - rzekł szybko Harry. - Znaczy się... ja też jej nie lubiłem.
Dumbledore podniósł się raczej gwałtownie.
- Wychodzicie? - spytał natychmiast Slughorn z nadzieją.
- Nie, zastanawiałem się, czy mogę skorzystać z łazienki - odrzekł Dumbledore.
- Och - Slughorn był wyraźnie rozczarowany. - Drugie drzwi na lewo w przedpokoju.
Dumbledore wyszedł z pokoju. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, zapadła cisza. Po kilku chwilach Slughorn wstał, ale wydawał się nie wiedzieć, czym się zająć. Rzucił Harry'emu ukradkowe spojrzenie, po czym podszedł do kominka i odwrócił do niego plecami, grzejąc obszerny tył.
- Nie myśl, że nie wiem, dlaczego cię tu przyprowadził - powiedział nagle.
Harry tylko spojrzał na niego. Wodniste oczy Slughorna zsunęły się po bliźnie Harry'ego, tym razem zajmując się jego twarzą.
- Wyglądasz zupełnie jak ojciec.
- Tak mi powiedziano - odparł Harry.
- Za wyjątkiem oczu. Masz...
- Oczy mamy, wiem. - Harry słyszał to tak często, że zaczynało go nużyć.
- Hmpf. Tak, cóż. Nauczyciel nie powinien mieć ulubieńców, to oczywiste, ale ona była moim. Twoja matka - dodał Slughorn w odpowiedzi na pytające spojrzenie Harry'ego. - Lily Evans. Jedna z najbystrzejszych osób, jakich kiedykolwiek uczyłem. Bardzo żywiołowa. Urocza dziewczyna. Zawsze jej mówiłem, że powinna być w moim Domu. Zawsze dostawałem bardzo bezczelne odpowiedzi.
- Który był pana Dom?
- Byłem opiekunem Slytherinu - powiedział Slughorn. - Och, nie - zawołał szybko, widząc wyraz twarzy Harry'ego i wyciągając w jego stronę krótki, gruby palec - nie używaj tego przeciwko mnie! Jesteś Gryfonem, jak ona, prawda? Tak, zwykle to się dziedziczy. Chociaż nie zawsze. Słyszałeś kiedykolwiek o Syriuszu Blacku? Musiałeś słyszeć... sporo go było w gazetach ostatnimi laty... zginął kilka tygodni temu...
Harry poczuł, jakby niewidzialna ręka ścisnęła jego wnętrzności i mocno trzymała.
- Cóż, w każdym razie był wielkim kumplem twojego ojca. Cała rodzina Blacka była w moim Domu, ale Syriusz skończył w Gryffindorze! Szkoda... był utalentowanym chłopakiem. Dostałem jego brata, Regulusa, kiedy już się pojawił, ale wolałbym komplet.
Brzmiał jak entuzjastyczny kolekcjoner, którego przelicytowano na aukcji. Najwyraźniej zagubiony we wspomnieniach, patrzył na przeciwną ścianę, obracając się lekko w miejscu, by równomiernie ogrzać plecy.
- Twoja matka pochodziła z mugolskiej rodziny, oczywiście. Nie mogłem w to uwierzyć, gdy się dowiedziałem. Byłem pewien, że musi być czystej krwi, była taka dobra.
- Moja najlepsza przyjaciółka pochodzi z mugolskiej rodziny - powiedział Harry. - I jest najlepsza na roku.
- Zabawnie się czasami dzieje, nieprawdaż? - spytał Slughorn.
- Niezupełnie - odparł Harry chłodno.
Slughorn spojrzał na niego zdumiony.
- Nie możesz myśleć, że jestem uprzedzony! - zawołał. - Nie, nie, nie! Czy nie powiedziałem dopiero co, że twoja matka była jednym z moich ulubionych uczniów? Był też Dirk Cresswell, rok po niej, aktualnie szef Biura Współpracy z Goblinami, kolejny z mugolskiej rodziny, bardzo utalentowany uczeń, wciąż dostarcza mi informacji, co się dzieje u Gringotta!
Zakołysał się lekko w przód i w tył, uśmiechając z samozadowoleniem, i wskazał na błyszczące fotografie na kredensie, każda zapełniona malutkimi, ruszającymi się ludźmi.
- Wszystkie od moich byłych studentów, wszystkie z dedykacjami. Zauważysz Barnabę Cuffe'a, wydawcęProroka Codziennego, zawsze jest zainteresowany moją opinią na temat wiadomości. I Ambroży Flume, z Miodowego Królestwa - mam od niego koszyk na każde urodziny, a wszystko dlatego, że przedstawiłem go Cyceronowi Harkissowi, który dał mu pierwszą pracę! A tam z tyłu - musisz wyciągnąć szyję - to Gwenog Jones, który przecież prowadzi Harpie z Holyhead... Ludzie zawsze się dziwią, że znam się tak dobrze z Harpiami i mam bilety, kiedykolwiek zechcę!
Ta myśl zdała się nadzwyczajnie go rozweselić.
- I wszyscy ci ludzie wiedzą, gdzie pana znaleźć, dokąd wszystko panu wysłać? - spytał Harry, który nie mógł przestać zastanawiać się, dlaczego śmierciożercy jeszcze nie wyśledzili Slughorna, skoro mogły go odnaleźć koszyki łakoci, bilety na mecze quidditcha i goście, pragnący rady i opinii.
Uśmiech spłynął w twarzy Slughorna tak szybko, jak krew ze ścian jego domu.
- Oczywiście, że nie - powiedział, spoglądając na Harry'ego. - Od roku nie mam z nikim kontaktu.
Harry miał wrażenie, że te słowa zaszokowały samego Slughorna. Przez chwilę wyglądał dość niepewnie. Potem wzruszył ramionami.
- Jednak... w takich czasach rozważny czarodziej trzyma głowę nisko. Dumbledore'owi łatwo mówić, ale przyjęcie teraz posady w Hogwarcie byłoby równoznaczne z publicznym wyznaniem przynależności do Zakonu Feniksa! I choć jestem pewien, że są naprawdę cudowni, odważni i tak dalej, osobiście nie podoba mi się poziom moralny...
- Nie musi pan wstępować do Zakonu, by uczyć w Hogwarcie - zawołał Harry, który nie potrafił przegnać z głosu nuty szyderstwa: ciężko było współczuć wygodnej egzystencji Slughorna, gdy wspominał Syriusza kryjącego się w jaskiniach i żywiącego szczurami. - Większość nauczycieli do niego nie wstąpiła, a żaden nigdy nie został zabity. No, poza Quirrellem, ale ten dostał za swoje, skoro pracował dla Voldemorta.
Harry był pewien, że Slughorn jest jednym z tych czarodziejów, którzy nie znoszą, gdy imię Voldemorta wymawia się na głos, i nie rozczarował się: Slughorn drgnął i wydał okrzyk protestu, który Harry zignorował.
- Myślę, że personel jest bardziej bezpieczny niż większość ludzi, dopóki Dumbledore jest dyrektorem. Jest jedynym, którego Voldemort zawsze się bał, prawda? - ciągnął.
Slughorn przez moment czy dwa patrzył w przestrzeń: wydawał się rozważać słowa Harry'ego.
- Cóż, tak, to prawda, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać nigdy nie szukał walki z Dumbledore'em - wymamrotał niechętnie. - I podejrzewam, iż ktoś mógłby argumentować, że skoro nie dołączyłem do śmierciożerców, Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać raczej nie będzie uważał mnie za przyjaciela... A w takim wypadku byłbym bezpieczniejszy trochę bliżej Albusa... Nie mogę udawać, że śmierć Amelii Bones mną nie wstrząsnęła... Jeśli ona, ze wszystkimi swoimi kontaktami w ministerstwie i ochroną...
Dumbledore wkroczył do pokoju i Slughorn podskoczył, jakby zapomniał, kogo gości w domu.
- Och, jesteś, Albusie - powiedział. - Długo cię nie było. Żołądek?
- Nie, czytałem sobie mugolskie magazyny - odparł Dumbledore. - Naprawdę uwielbiam ich wzory dzianin. Cóż, Harry, wystarczająco długo nadużywaliśmy gościnności Horacego, myślę, że musimy już iść.
Harry bardzo chętnie zerwał się na nogi. Slughorn sprawiał wrażenie zaskoczonego.
- Wychodzicie?
- W rzeczy samej. Umiem poznać stracony przypadek, gdy go widzę.
- Stracony...?
Slughorn wydawał się poruszony. Kręcił się i wiercił, obserwując, jak Dumbledore zakłada płaszcz podróżny, a Harry zapina kurtkę.
- Przykro mi, że nie chcesz tej roboty, Horacy - powiedział Dumbledore, unosząc zdrową rękę w geście pożegnania. - Hogwart z przyjemnością by cię znów powitał. Jednak, pomimo naszych zwiększonych środków bezpieczeństwa, zawsze ucieszymy się z twoich wizyt, jeśli tylko zechcesz przyjechać.
- Tak... cóż... bardzo to łaskawe... rzekłbym...
- Do zobaczenia więc.
- Do widzenia - powiedział Harry.
Byli przy frontowych drzwiach, gdy dobiegł ich krzyk z tyłu.
- W porządku, w porządku, zrobię to!
Dumbledore odwrócił się i ujrzał Slughorna stojącego bez tchu na progu bawialni.
- Porzucisz emeryturę?
- Tak, tak - zawołał niecierpliwie Slughorn. - Muszę być szalony, ale tak.
- Cudownie - oznajmił rozpromieniony Dumbledore. - W takim razie, Horacy, zobaczymy się pierwszego września.
- Tak, tego możesz być pewien - burknął Slughorn.
Kiedy szli ścieżką przez ogród, doleciał ich głos Slughorna:
- Będę chciał podwyżkę, Dumbledore!
Dumbledore zachichotał. Brama zamknęła się za nimi i ruszyli w drogę powrotną ze wzgórza, w ciemności i wirującej mgle.
- Dobra robota, Harry - powiedział Dumbledore.
- Nic nie zrobiłem - odparł Harry zdumiony.
- Ależ tak, zrobiłeś. Pokazałeś Horacemu, ile dokładnie może zyskać na powrocie do Hogwartu. Lubisz go?
- Ee...
Harry nie był pewien, czy lubi Slughorna czy nie. Podejrzewał, że na swój sposób jest miły, ale wydawał się również próżny i o wiele za bardzo zaskoczony faktem, że dziewczyna z mugolskiej rodziny mogła być dobrą czarownicą, jakkolwiek by tego nie wyjaśniał.
- Horacy - powiedział Dumbledore, zwalniając Harry'ego z obowiązku wyjawienia jego myśli - ceni sobie wygody. Ceni też towarzystwo ludzi sukcesu, znanych i ważnych. Podoba mu się świadomość, że wpływa na innych. Sam nigdy nie chciał zajmować tronu, woli krzesła z tyłu - więcej miejsca, by się rozciągnąć. Zawsze miał swoich ulubieńców w Hogwarcie, czasami ze względu na ich ambicję albo inteligencję, czasami urok czy zdolności, i posiadał niesamowity talent wybierania tych, którzy w przyszłości osiągną wybitne pozycje w swoich dziedzinach. Horacy stworzył niemal klub swoich faworytów, z sobą w centrum, przedstawiając, nawiązując kontakty pomiędzy członkami i zawsze czerpiąc jakąś korzyść w zamian, czy było to pudełko jego ulubionych kandyzowanych ananasów, czy możliwość rekomendacji kolejnego członka Biura Współpracy z Goblinami.
W umyśle Harry'ego pojawił się nagle żywy obraz wielkiego, nabrzmiałego pająka, przędącego wokół siebie sieć, dodającego tu i ówdzie nić, która złowi dla niego więcej wielkich i soczystych much.
- Mówię ci to wszystko - kontynuował Dumbledore - nie by nastawić cię przeciw Horacemu - czy, jak musimy go teraz nazywać, profesorowi Slughornowi - ale byś miał się na baczności. Bez wątpienia będzie chciał cię przyciągnąć, Harry. Byłbyś ozdobą jego kolekcji: Chłopiec, Który Przeżył... czy, jak teraz na ciebie mówią, Wybraniec.
Na te słowa Harry'm zawładnął chłód, nie mający nic wspólnego z otaczającą mgłą. Przypomniały mu się słowa, które usłyszał kilka tygodni temu, słowa, które miały dla niego straszliwe i konkretne znaczenie:Żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje...
Dumbledore zatrzymał się, zrównawszy z kościołem, który mijali wcześniej.
- Wystarczy, Harry. Chwyć moje ramię.
Tym razem Harry był gotów na teleportację, choć wciąż uważał, że jest nieprzyjemna. Gdy ciśnienie ustąpiło i znów mógł oddychać, stał obok Dumbledore'a na wiejskiej drodze i patrzył na krzywą sylwetkę swojego drugiego ulubionego budynku na świecie - Nory. Pomimo uczucia strachu, które dopiero co nim władało, na ten widok jego nastrój mógł tylko się poprawić. Ron tam był... i pani Weasley, która gotowała lepiej niż ktokolwiek inny...
- Jeśli nie masz nic przeciwko, Harry - powiedział Dumbledore, gdy mijali bramę - chciałbym zamienić z tobą dwa słowa, zanim się pożegnamy. Na osobności. Może tutaj?
Dumbledore wskazał na zaniedbaną, kamienną przybudówkę, gdzie Weasleyowie trzymali miotły. Nieco zdumiony, Harry podążył za Dumbledore'em poprzez skrzypiące drzwi do pomieszczenia mniejszego niż przeciętna komórka. Dumbledore zapalił czubek różdżki, tak, że przypominała teraz pochodnię, po czym uśmiechnął się do Harry'ego.
- Liczę, że wybaczysz mi tę wzmiankę, Harry, ale jestem zadowolony i dumny, że tak dobrze radzisz sobie po wszystkim, co zaszło w ministerstwie. Pozwól mi powiedzieć, że Syriusz z pewnością byłby z ciebie dumny.
Harry przełknął głośno, zdolność mowy jakby go opuściła. Nie czuł się na siłach, by dyskutować o Syriuszu, wystarczająco bolesne było słyszeć, jak wuj Vernon mówi "Jego ojciec chrzestny nie żyje?", a nawet gorzej słyszeć imię Syriusza rzucone od niechcenia przez Slughorna.
- Okrutne było to - stwierdził cicho Dumbledore - że ty i Syriusz mieliście tak mało czasu. Brutalny koniec tego, co powinno stać się długą i szczęśliwą przyjaźnią.
Harry skinął głową, nie odrywając wzroku od pająka, który właśnie wspinał się po kapeluszu Dumbledore'a. Wiedział, że Dumbledore rozumie, że może nawet podejrzewa, że zanim Harry otrzymał jego list, niemal cały czas u Dursleyów leżał na łóżku, nie jadł i patrzył w zamglone okno, pełen chłodnej pustki, którą wiązał z dementorami.
- Po prostu ciężko - powiedział Harry w końcu, cichym głosem - wiedzieć, że on już do mnie nie napisze.
Oczy zapiekły go nagle i zamrugał. Czuł się głupio, wyznając to, ale fakt, że miał kogoś poza Hogwartem, kto troszczył się o niego niemal jak rodzic, był jedną z najlepszych rzeczy, jakie odkrył wraz ze znalezieniem ojca chrzestnego... A teraz sowy już nigdy nie obdarzą go tą pociechą...
- Syriusz reprezentował to, czego nigdy nie znałeś - oznajmił łagodnie Dumbledore. - Naturalnie, jego strata jest bolesna...
- Ale kiedy byłem u Dursleyów... - przerwał Harry silniejszym głosem - zdałem sobie sprawę, że nie mogę się odciąć albo... albo załamać. Syriusz by tego nie chciał, prawda? A poza tym, życie jest za krótkie... Wystarczy popatrzeć na panią Bones, na Emelinę Vance... Mogę być następny, nie? Ale jeśli tak - powiedział zaciekle, patrząc prosto w niebieskie oczy Dumbledore'a, migocące w blasku różdżki - zabiorę z sobą tylu śmierciożerców, ilu zdołam. I Voldemorta też, o ile mi się uda.
- Mówisz jak syn swoich rodziców i prawdziwy chrześniak Syriusza! - zawołał Dumbledore, w geście aprobaty klepiąc Harry'ego po plecach. - Chylę przed tobą tiary... albo chyliłbym, gdybym nie bał się, że obsypię cię deszczem pająków.
- Teraz na bardziej konkretny temat... Czytałeś przez ostatnie dwa tygodnieProroka Codziennego?
- Tak - odparł Harry, a jego serce uderzyło nieco szybciej.
- Przekonasz się więc, że wydostało się dość sporo przecieków, cała powódź, dotyczących twojej przygody w Sali Przepowiedni?
- Tak - odparł znów Harry. - I wszyscy teraz wiedzą, że jestem tym...
- Nie, nie wiedzą - przerwał Dumbledore. - Tylko dwie osoby na całym świecie znają pełną treść proroctwa o tobie i Lordzie Voldemorcie. I obie stoją w tym cuchnącym, pełnym pająków schowku na miotły. Prawdą jest jednak, że wielu odgadło - i to słusznie - że Voldemort wysłał swoich śmierciożerców, by wykradli przepowiednię, i że przepowiednia dotyczy ciebie.
- Wydaje mi się, że mam rację, sądząc, że nikomu nie zdradziłeś, o czym mówi proroctwo?
- Nie - powiedział Harry.
- Mądra decyzja - odrzekł Dumbledore. - Choć uważam, że powinieneś wyjawić ją przyjaciołom, panu Ronaldowi Weasleyowi i pannie Hermionie Granger. Tak - kontynuował, gdy Harry spojrzał z przestrachem - myślę, że powinni wiedzieć. Nie wyświadczasz im przysługi, ukrywając coś, co jest dla nich ważne.
- Nie chciałem...
- ... martwić ich lub przestraszyć? - dopowiedział Dumbledore, przyglądając się Harry'emu ponad okularami-połówkami. - Czy być może wyznać, że ty sam martwisz się i jesteś przestraszony? Potrzebujesz przyjaciół, Harry. Dopiero co powiedziałeś, że Syriusz nie chciałby, byś się zamykał przed innymi.
Harry nic nie odrzekł, ale Dumbledore nie wydawał się żądać odpowiedzi. Kontynuował:
- Kolejna, choć związana z tym sprawa: chciałbym, byś w tym roku przychodził do mnie na prywatne lekcje.
- Prywatne... z panem? - spytał Harry zaskoczony, wreszcie przerywając milczenie.
- Tak. Myślę, że czas najwyższy, bym wziął większy udział w twojej edukacji.
- Czego będzie mnie pan uczył?
- Och, trochę tego, trochę tamtego - powiedział Dumbledore beztrosko.
Harry czekał z nadzieją, ale Dumbledore nie rozwinął tematu, zapytał więc w zamian o coś, co lekko go niepokoiło.
- Jeśli będę miał lekcje z panem, nie będę musiał uczyć się oklumencji ze Snape'em, prawda?
-ProfesoremSnape'em, Harry. Nie, nie będziesz musiał.
- Dobrze - stwierdził Harry z ulgą - bo były...
Urwał, uważając, by nie powiedzieć tego, co naprawdę myśli.
- Wydaje mi się, że słowo "fiasko" pasowałoby całkiem nieźle - stwierdził Dumbledore, kiwając głową.
Harry zaśmiał się.
- Cóż, to znaczy, że od teraz nie będę już widział dużo profesora Snape'a - powiedział - bo nie pozwoli mi kontynuować eliksirów, jeśli nie dostanę z sumów Wybitnie, a wiem, że nie dostanę.
- Nie licz sów, dopóki nie przylecą - oznajmił Dumbledore poważnie. - Co, gdy teraz o tym myślę, powinno nastąpić trochę później dzisiejszego dnia. Teraz jeszcze dwie rzeczy, Harry, zanim się rozstaniemy.
- Po pierwsze, chcę byś od tego momentu zawsze miał przy sobie pelerynę niewidkę. Nawet w Hogwarcie. Na wszelki wypadek, rozumiesz?
Harry skinął głową.
- I wreszcie, na czas twojego pobytu tutaj Nora została objęta najlepszą ochroną, jaką może zapewnić Ministerstwo Magii. Te środki spowodowały trochę niedogodności dla Artura i Molly - na przykład cała ich korespondencja jest sprawdzana przed wysłaniem. W najmniejszym stopniu nie mają nic przeciwko, gdyż ich jedyną troską jest twoje bezpieczeństwo. W każdym razie kiepską odpłatą będzie, jeśli nadstawisz kark podczas pobytu u nich.
- Rozumiem - orzekł Harry szybko.
- Bardzo dobrze - powiedział Dumbledore, otwierając drzwi schowka na miotły i wychodząc na podwórze. - Widzę światło w kuchni. Nie pozbawiajmy dłużej Molly możliwości lamentu nad tym, jaki jesteś chudy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lamort
Prefekt Slytherinu



Dołączył: 25 Kwi 2006
Posty: 328
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: lubin

PostWysłany: Czw 11:46, 25 Maj 2006    Temat postu:

Natepne 4 rozdzily niech da ktos inny Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Boomster
Ślizgon
Ślizgon



Dołączył: 24 Maj 2006
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:30, 25 Maj 2006    Temat postu:

Rozdział 5 - Nadmiar Flegmy

Harry i Dumbledore zbliżyli się do tylnych drzwi Nory, która była otoczona przez śmieci, stare buty marki Wellington i zardzewiałe kociołki. Harry słyszał ciche kwilenie kurcząt dochodzące z odległej szopy. Dumbledore zapukał trzy razy i Harry zobaczył gwałtowny ruch w oknie kuchni. - Kto tam? - niespokojny głos musiał należeć do pani Weasley. – Przedstaw się!
-To ja, Dumbledore, przybyłem z Harrym.
Drzwi otworzyły się od razu. Za nimi stała pani Weasley, niska, pulchna, ubrana w starą zieloną sukienkę.
- Harry, skarbie! Witaj, Albusie. Przestraszyliście mnie, nie spodziewałam się was wcześniej niż nad ranem!
-Mieliśmy szczęście - powiedział Dumbledore wprowadzając Harry’ego przez próg. -Slughorn to wypróbowany druh, doświadczony o wiele bardziej niż ja. Harry zrobił swoje, oczywiście. Ah, witaj, Nimfadoro!
Harry popatrzył wokół i dostrzegł, że pomimo później godziny pani Weasley nie był sama. Młoda czarownica z twarzą w kształcie serca i mysimi brązowymi włosami siedziała przy stole ściskając wielki kubek w rękach.
- Witaj, profesorze - powiedziała . - Cześć, Harry.
- Cześć, Tonks - Harry zauważył, że wyglądała pociągająco, nawet mimo choroby. Było w niej coś, co zmuszało, by odpowiedzieć na jej uśmiech. Oczywiście jej widok był mniej barwny niż zazwyczaj.
- Czuję się już lepiej - powiedziała szybko, wstając i poprawiając pelerynę. - Dziękuję za herbatę i współczucie, Molly.
- Proszę, nie wychodź z mojego powodu - powiedział Dumbledore grzecznie. - Nie mogę zostać, mam pilne sprawy do przedyskutowania z Rufusem Scrimgeourem.
- Nie, nie, muszę iść - powiedziała Tonks, unikając spotkania ze wzrokiem Dumbledore'a. - Późno już ..."
-Skarbie, dlaczego nie przyjdziesz na obiad podczas weekendu? Będą Remus i Szalonooki...?
- Nie, nie, naprawdę, Molly… Dzięki za wszystko… Dobranoc wszystkim. Tonks pośpiesznie minęła Dumbledore'a i Harrego i wyszła na podwórko. Kilka kroków za progiem obróciła się w miejscu i zniknęła. Harry zauważył, że pani Weasley wygląda na zmartwioną.
- Dobrze, spotkamy się w Hogwarcie, Harry - powiedział Dumbledore. - Dbaj o siebie. Do zobaczenia, Molly.
Ukłonił się pani Weasley i podążył za Tonks, znikając dokładnie w tym samym miejscu co ona. Pani Weasley zamknęła drzwi i zaprowadziła Harrego do jasno oświetlonego stołu, by dokładnie mu się przyjrzeć.
- Ty i Ron jesteście do siebie podobni - westchnęła, patrząc na niego. - Obaj wyglądacie, jakby ktoś rzucił na was zaklęcie rozciągające. Przysięgam, że Ron urósł o 4 cale od czasu, gdy ostatnio kupowałam mu szkolne szaty. Jesteś głodny, Harry? - Jasne - powiedział Harry, nagle uświadamiając jak bardzo jest głodny.
- Usiądź, skarbie, przygotuję coś.
Gdy Harry usiadł, jakiś wściekle rudy kot ze spłaszczonym pyskiem wskoczył mu na kolana i usadowił się na nich wygodnie, mrucząc.
- Więc Hermiona jest tutaj? - zapytał uradowany, drapiąc Krzywołapa za uszami.
- Och tak, przyjechała przedwczoraj - powiedziała pani Weasley, stukając różdżką w wielki żelazny garnek. Ten podskoczył, stuknął o kuchenkę i zaczął bulgotać. - Wszyscy są już w łóżkach, oczywiście, nie spodziewaliśmy się was jeszcze przez kilka godzin. Tutaj jesteś — znowu stuknęła w garnek. Garnek uniósł się w powietrze, poleciał w kierunku Harrego i przechylił się nad jego talerzem. Pani Weasley nalała mu z niego parującą zupę cebulową.
- Chleba, skarbie?
- Dziękuje, pani Weasley.
Machnęła różdżką za siebie. Bochenek chleba i nóż opadły z wdziękiem na stół. Gdy nóż samodzielnie pokroił bochenek chleba, a garnek z zupą wrócił na kuchenkę, pani Weasley usiadła naprzeciwko Harrego
- Tak więc przekonaliście Horacego Slughorna, by podjął się tej pracy?
Harry pokiwał głową, gdyż jego usta były pełne gorącej zupy i nie mógł mówić.
- On uczył mnie i Artura - powiedziała pani Weasley. - Był w Hogwarcie przez wieki, zaczynał w tym samym czasie co Dumbledore - tak myślę. Polubiłeś go?
Usta Harrego były teraz pełne chleba, wzruszył więc tylko ramionami i pokiwał głową w taki sposób, by ani nie potwierdzić, ani nie zaprzeczyć. - Wiem, co masz na myśli - powiedziała pani Weasley, kiwając głową ze zrozumieniem. - Oczywiście on bywa zachwycający, gdy tego chce, ale Artur nigdy za bardzo go nie lubił. Ministerstwo jest zasypywane starymi ulubieńcami Slughorna, [he was always good at giving leg ups], ale nigdy nie miał zbyt wiele czasu dla Artura — nie uważał go za mogącego wysoko zajść. To po prostu dowód na to, że nawet Slughorn popełnia błędy. Nie wiem, czy Ron pisał Ci w którymś z listów — to jest dopiero coś — ale Artur dostał awans! Nie mogło być bardziej oczywiste, że pani Weasley marzyła żeby to powiedzieć. Harry, który połykał właśnie wielki łyk gorącej zupy poczuł palenie w gardle.
-Wspaniale!- powiedział, jednocześnie nabierając powietrza.
-Jesteś taki słodki! - rozpromieniła się pani Weasley, prawdopodobnie biorąc jego szklane oczy za objaw emocji po usłyszeniu wiadomości -Tak, Rufus Scrimgeour założył kilka nowych urzędów ze względu na obecną sytuację i Arthur stoi na czele Urzędu Wykrywania i Konfiskacji Fałszywych Zaklęć i Przedmiotów Obronnych. To ważna praca, teraz Artur ma dziesięciu ludzi składających mu raporty! -A co dokładnie robi?
-Widzisz w całej tej panice o Sam-Wiesz-Kogo, zaczęto sprzedawać dziwne rzeczy, rzeczy które mają zapewniać ochronę przed Sam-Wiesz-Kim i Śmierciożercami. Możesz to sobie wyobrazić - tak zwane eliksiry ochronne, które są w rzeczywistości sosem z dodatkiem niewielkiej ilości ropy czyrakobulwy, albo instrukcje obronnych zaklęć, które tak naprawdę sprawiają, że opadają ci uszy… W większości przypadków jest to sprawka ludzi takich jak Mundugus Fletcher, którzy ani jednego dnia w swoim życiu nie przepracowali uczciwie i cieszą się z tego, że wszyscy się boją, bo to podwyższa ich dochody. Któregoś dnia Artur skonfiskował skrzynkę fałszoskopów przeklętych przez Śmierciożerców. Jak widzisz, to jest bardzo istotna praca, a wtyczki i inne mugolskie śmieci zbierasz zupełnie niepotrzebnie.[and I tell him it's just silly to miss dealing with spark plugs and loasters and all the rest of that Muggle rubbish.]
Pani Weasley skończyła swoją mowę patrząc srogo na Harrego jakby to była jego wina.
-Pan Weasly wciąż w pracy? - spytał Harry.
-Tak. Jest wprawdzie trochę spóźniony. Powiedział, że wróci koło północy." Obróciła się, by spojrzeć na wielki zegar, który leżał niezgrabnie na stosie prześcieradeł w koszu z praniem na końcu stołu. Harry poznał go od razu: miał dziewięć wskazówek, na każdej wpisane było imię jednego z członków rodziny i zwykle wisiał on na ścianie, a jego aktualna pozycja wskazywała na to, iż pani Weasley nosiła go ze sobą. Wszystkie dziewięć wskazówek teraz pokazywało "śmiertelne niebezpieczeństwo" - Położyłam go tu na chwilę- powiedziała pani Weasley, ale jej głos nie brzmiał przekonywująco - odkąd Sam-Wiesz-Kto powrócił wszyscy jesteśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie – nie sądzę, żeby to dotyczyło tylko naszej rodziny. Ale nie znam nikogo, kto miałby taki sam zegar, więc tylko ja mogę to sprawdzać. Och! - krzyknęła wskazując na tarczę zegara. Wskazówka pana Weasleya przesunęła się na "podróż" -Zaraz będzie! - i chwilę później usłyszeli pukanie do drzwi wejściowych. Pani Weasley podbiegła do nich; jedną ręką złapała klamkę i przyciskając twarz do drewna spytała:
- Artur, to ty?
- Tak - powiedział pan Weasley znużonym głosem. - Ale powiedziałbym to samo, gdybym był Śmierciożercą. Zadaj pytanie!
- Och, koniecznie?
- Molly!
- Dobrze, dobrze… Co jest twoją największą ambicją?
- Wyjaśnić, w jaki sposób samoloty utrzymują się w powietrzu.
Pani Weasley kiwnęła głową i nacisnęła klamkę, ale oczywiście pan Weasley trzymał ją mocno z drugiej strony i dlatego drzwi pozostawały wciąż zamknięte.
- Molly! Najpierw ja muszę zadać ci pytanie!
- Artur, naprawdę, to jest po prostu głupie ...
- Jak lubię cię nazywać, gdy jesteśmy sami?
Nawet w tym słabym świetle Harry dostrzegł, że twarz pani Weasley stała się jaskrawoczerwona. Harry poczuł, że jego uszy i szyja robią się nagle gorące - pośpiesznie nabrał porcję zupy, tak głośno uderzając łyżką o talerz, jak kule w kręgielni.
- Mollywobbles [Molly Delirka?] - wyszeptała skonfundowana pani Weasley do szpary w drzwiach.
- Zgadza się - rzekł pan Weasley. - Teraz możesz mnie wpuścić.
Pani Weasley otworzyła drzwi wpuszczając męża, szczupłego, łysiejącego rudowłosego czarodzieja, noszącego okulary w rogowej oprawie i długą, zakurzoną pelerynę.
- Wciąż nie rozumiem, dlaczego my musimy przechodzić przez to za każdym razem, gdy ktoś przychodzi do domu - powiedziała wciąż jeszcze zaczerwieniona pani Weasley, pomagając jednocześnie mężowi zdjąć pelerynę. Sądzę, że Śmierciożercy mogliby wymusić odpowiedź zanim zaczęliby podszywać się pod ciebie. - Wiem, moja droga, ale to procedura Ministerstwa, a ja muszę dawać przykład. Coś dobrego tu pachnie — zupa cebulowa? Pan Weasley obrócił się z nadzieją w kierunku stołu.
- Harry! Nie spodziewaliśmy się ciebie przed świtem.
Uściskali sobie dłonie i pan Weasley zajął miejsce obok Harrego, ponieważ pani Weasley już stawiała przed nim miskę z zupą. - Dziękuje, Molly. To była ciężka noc. Jacyś idioci zaczęli sprzedawać Medaliony Przemiany. Po prostu zakładasz taki medalion na szyję i możesz zmienić swój wygląd zgodnie z życzeniem! Setki tysięcy możliwości, wszystko za dziesięć galeonów! - A co dzieje się naprawdę, gdy ktoś założy taki medalion?
- Większość po prostu zmienia kolor twojej skóry na obrzydliwie pomarańczowy, ale kilku osobom wyrosły także macki tentakuli na całym ciele. Jakby Szpital Świętego Mungo nie miał i bez tego dość pracy!
- To brzmi jak coś, co Fred i George uważają za zabawne - powiedziała pani Weasley niepewnie.
- Jesteś pewien, że to nie oni?
- Oczywiście, że tak! - odparł pan Weasley. - Chłopcy nie robiliby czegoś takiego teraz, gdy ludzie rozpaczliwie poszukują ochrony! - I dlatego tak późno wróciłeś do domu, przez te Medaliony Przemiany?
- Nie, mieliśmy problem z zaklęciami, które zadziałały inaczej niż powinny w Elephant and Castle, ale na szczęście magiczny oddział specjalny [Magical Law Enforcement Squad] uporządkował to zanim było za późno...
Harry stłumił ziewnięcie.
- Do łóżka - powiedziała od razu pani Weasley. Mamy przygotowany dla ciebie pokój Freda i Georga, będziesz mieć go tylko dla siebie. - Dlaczego, gdzie oni są? - Och, śpią w niewielkim pokoju nad swoim sklepem na ulicy Pokątnej, gdy są zajęci - odpowiedziała pani Weasley. Muszę powiedzieć, że nie aprobowałam tego pomysłu, ale oni naprawdę mają głowy do interesów! Idź, skarbie, twój kufer już tam jest.
- Dobranoc, panie Weasley - powiedział Harry, odstawiając krzesło na miejsce. Krzywołap zeskoczył zwinnie z jego kolan i wybiegł z pokoju. - Dobranoc, Harry - odpowiedział pan Weasley.
Harry spostrzegł, że pani Weasley rzuciła okiem na zegar, który leżał na koszu z praniem, gdy opuszczali kuchnię. Wszystkie pokazywały znów śmiertelne niebezpieczeństwo.
Sypialnia Freda i Georga była na drugim piętrze. Pani Weasley skierowała różdżkę na lampę stojącą na szafce nocnej. Ta zapaliła się natychmiast, zalewając pokój przyjemnym, złotym blaskiem. Chociaż wielki wazon kwiatów stał na biurku na przeciwko małego okienka, ich zapach nie mógł zamaskować odoru - jak domyślił się Harry - prochu strzelniczego. Większą część podłogi zajmowały nieoznakowane i zapieczętowane skrzynki, wśród których stał szkolny kufer Harrego. Pokój wyglądał jakby używano go jako tymczasowego składu. Na widok Harrego, Hedwiga zaczęła pohukiwać radośnie ze swojej klatki stojącej na wielkiej szafie. Harry zdjął ją stamtąd i postawił przy oknie. Wiedział, że sowa chciała go zobaczyć zanim wyleci na całonocne łowy. Harry życzył pani Weasley dobrej nocy, włożył piżamę i położył się na jednym z łóżek. Poczuł coś twardego w poszewce. Sięgnął do środka i wyciągnął purpurowo-pomarańczowego cukierka, którego od razu rozpoznał jako Wymiotkę Pomarańczową. Uśmiechając się do siebie obrócił się na drugi bok i natychmiast zasnął.
Chwilę później (tak mu się wydawało) Harry został obudzony przez coś co brzmiało jak wystrzał armatni. Drzwi otworzyły się gwałtownie. Zerwał się szybko, gdy usłyszał, że ktoś odsuwa zasłony, a oślepiający blask słońca zmusił go do zamknięcia oczu. Zasłonił je dłonią i zaczął na oślep szukać okularów.

-Ccco siedzieje? - wymamrotał niewyraźnie.
-Nie wiedzieliśmy, że tu jesteś! - powiedział głośny, podekscytowany głos, i Harry otrzymywał ostry cios w czubek głowy. -Ron, nie bij go! - usłyszał karcący, dziewczęcy głos.
Ręka Harrego trafiła na okulary i chociaż chłopak włożył je, nic nie widział, ponieważ światło było zbyt jaskrawe. W końcu odzyskał ostrość widzenia i dostrzegł Rona uśmiechającego się szeroko.
-W porządku?
-Nigdy nie było lepiej - powiedział Harry rozcierając miejsce, w które został uderzony i opadając z powrotem na poduszki - A co u was? -Nie najgorzej - rzucił Ron, przysuwając tekturowe pudło i siadając na nim - Kiedy się zjawiłeś? Mama tylko powiedziała, że jesteś.
-Koło pierwszej nad ranem.
-Jak tam u mugoli? Traktowali cię ok?
-Bez zmian - rzekł Harry, gdy Hermiona usiadła na brzegu łóżka - nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ale mi to nie przeszkadza. Jak tam Hermiono? -Och, wspaniale - powiedziała Hermiona, patrząc badawczo na Harrego, jakby spodziewała się, że jest chory. Harry domyślił się, co kryje się za jej spojrzeniem, ale nie miał ochoty dyskutować o śmierci Syriusza ani na żaden inny przykry temat, więc spytał: - Która godzina? Czyżbym przegapił śniadanie?
- Nie martw się, mama przyniesie ci tacę. Ona uważa, że jesteś niedożywiony - powiedział Ron przewracając oczami. - Co więc się działo? - Niewiele, po prostu byłem uziemiony u wuja i ciotki.
- Nie zachowuj się jak ostatni cham! - krzyknął Ron. - Byłeś przecież z Dumbledorem!
- To nie było takie ekscytujące. On po prostu chciał, żebym pomógł mu przekonać starego nauczyciela do powrotu z emerytury. Nazywa się Horacy Slughorn.
- Och - westchnął rozczarowany Ron. - Myśleliśmy...
Hermiona spojrzała na niego ostrzegawczo i Ron pośpiesznie dokończył:
- Myśleliśmy, że to może być coś w tym stylu. Tak, tak, teraz, gdy Umbridge opuściła szkołę, potrzebujemy nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, prawda? Więc jaki on jest?
- On wygląda trochę jak mors, a był Opiekunem Slytherinu - powiedział Harry. - Coś nie w porządku, Hermiono? Hermiona obserwowała go, jakby oczekując w każdej chwili ujawnienia się jakichś dziwnych symptomów. Pośpiesznie skrzywiła twarz w nieprzekonującym uśmiechu.
- Nie, oczywiście, że nie! Więc, hmm, myślisz, że on będzie dobrym nauczycielem? - Nie wiem - powiedział Harry. Nie może być gorszy niż Umbridge, no nie? - Znam kogoś, kto jest gorszy niż Umbridge - dobiegł ich głos od wejścia. Młodsza siostra Rona weszła do pokoju, rozglądając się z irytacją. - Cześć, Harry.
- Co znowu? - spytał Ron.
- To przez nią - powiedziała Ginny, siadając z rozmachem na łóżko Harry’ego. - Oszaleję przez nią. - Co zrobiła tym razem? - zapytała Hermiona życzliwie.
- Chodzi o sposób, w jaki do mnie mówi — tak, jakbym miała trzy lata!
Wiem - powiedziała Hermiona, ściszając głos. Jest tak zapatrzona w siebie...
Harry był zdziwiony słysząc, że Hermiona mówi w taki sposób o pani Weasley i nie zdziwił się, gdy Ron powiedział gniewnie: - Mogłybyście dać jej spokój chociaż przez pięć sekund?
- Och, oczywiście, broń jej - warknęła Ginny. - Wszyscy wiemy, że nie potrafisz bez niej wytrzymać! To stwierdzenie nie mogło dotyczyć matki Rona. Harry zaczynał podejrzewać, że czegoś nie wie. - O kim wy mówicie...? - chciał spytać, ale uzyskał odpowiedź zanim zadał pytanie. Drzwi sypialni znowu otworzyły się gwałtownie i Harry instynktownie przytrzymał kołdrę podbródkiem, gdy Hermiona i Ginny ześlizgnęły się z łóżka na podłogę. Młoda kobieta stała w drzwiach, kobieta o urodzie zapierającej dech w piersiach - do tego stopnia, że wydawało się iż w pokoju nie ma czym oddychać. Była wysoka i piękna niczym wila, miała długie blond włosy i wydawała się emanować bladym, srebrnym światłem. By wizja była nieskończenie doskonała, ona niosła ciężką tacę pełną smakołyków.
- Arry- powiedziała gardłowym głosem- Zaspałeś!
Lekkim krokiem podeszła do niego, pani Weasley weszła za nią, spoglądając z ukosa. - Nie było potrzeby, byś przyniosła tacę, miałam zrobić to sama!
- To żaden klopota - powiedziała Fleur, stawiając tacę na kolanach Harry’ego i zniżając głowę, by ucałować go w policzek. Harry miał wrażenie, że miejsce, gdzie dotknęły go jej usta, płoną. - Dawno go nie widziała. Pamiętasz moją siostra, Gabrielle? Ona nigdy nie przestaje mówiić o 'Arrym Potterze. Ona będzie zachwycona, gdy znów cię zobaczy.
- Och ... czy ona też jest tutaj? - wybąkał Harry. - Nie, nie, niemądri chłopcze - powiedziała Fleur śmiejąc się melodyjnie. - Ale następnego lata, kiedy my... ale ty nic nie wiesz?" Z wyrzutem spojrzała na panią Weasley swoimi wielkimi niebieskimi oczami, ta zaś powiedziała: - Nie mieliśmy okazji, by mu o tym powiedzieć.
Fleur odwróciła się do Harry’ego, odrzucając swoje blond włosy, które o mało nie smagnęły twarzy pani Weasley . - Bill i ja bierzemy ślub!
- Och - powiedział Harry beznamiętnie. Nie mógł nie zauważyć, że pani Weasley, Hermiona i Ginny unikały jej wzroku. - Super!. Ee - gratulacje! Fleur rzuciła się na Harry’ego i pocałowała go znów. - Bill 'est bardzo zajęty, pracuje bardzo ciężko, ja pracuję niepełnoetatowo w Banku Gringotta dla podreperowania mojego angielskiego, więc on przywiózł mnie tu na kilka dni, bym poznała jego rodzinę. Spodobało mi się, choć nie ma tu zbyt wiele do zrobienia, chyba że gotowanie i kurczęta! A więc - smacznego, ' Arry!
Powiedziawszy to obróciła się z gracją i niemal wypłynęła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Pani Weasley wydała z siebie dźwięk brzmiący mniej więcej jak: - Tchah!
- Mama ją nienawidzi - powiedział Ginny cicho.
- Nie nienawidzę jej! - powiedział pani Weasley szeptem. - Uważam tylko, że oni trochę się pośpieszyli, to wszystko! - Oni znają się od roku - powiedział Ron, który wyglądał na dziwnie otumanionego i gapił się na zamknięte drzwi. - Owszem, lecz to wcale nie tak długo! Wiem, dlaczego tak się stało, oczywiście. Od kiedy Sami Wiecie Kto wrócił, ludzie myślą, że jutro mogą zginąć i dlatego przyspieszają wszystkie decyzje, które normalnie podjęliby później. Tak samo było, gdy był u szczytu potęgi, ludzie robili to samo. - Wliczając ciebie i tatę - powiedziała Ginny przekornie.
- Tak, twój ojciec i ja pasowaliśmy do siebie, więc na co było czekać?" powiedział pani Weasley. - Podczas gdy Bill i Fleur… cóż… co oni tak naprawdę mają ze sobą wspólnego? On jest pracowitym, przyziemnym mężczyzną, podczas gdy ona jest... - Krową. - dokończyła Ginny, kiwając głową. - Ale Bill nie jest taki przyziemny. On jest Łamaczem Zaklęć , lubi trochę przygody, trochę czaru. ... dlatego zakręcił się koło tej Flegmy."
- Przestań ją tak nazywać, Ginny - powiedziała pani Weasley ostro, a Harry i Hermiona wybuchnęli śmiechem. - Zjedz jajka, póki są ciepłe, Harry.
Ron nadal patrzył w stronę drzwi i wyglądał na z lekka odurzonego - potrząsał głową jak pies próbujący otrzepać uszy z wody. - Nie przyzwyczaiłeś się do niej, mimo że mieszkasz z nią pod jednym dachem? - spytał Harry. - Widzisz - powiedział Ron - jak wchodzi, to wszystko we mnie podskakuje...
- To żenujące - powiedziała Hermiona z wściekłością, stając przed nim z założonymi rękami.
- Teraz już nie chcesz jej tu na zawsze? - Ginny spytała o to Rona z wyraźnym niedowierzaniem. Kiedy zaledwie wzruszył ramionami, powiedziała: - Dobrze, mama położy temu kres, jeśli tylko da radę, założę się z tobą o co tylko chcesz.
- Jak chce to zrobić? - spytał Harry.
- Mama próbuje zaprosić Tonks na obiad. Myślę, że spodziewa się, że Bill zakocha się w Tonks. Chciałabym, żeby tak się stało! Byłoby świetnie mieć ją w rodzinie.
- Jasne, to na pewno się uda - powiedział Ron sarkastycznie. - Posłuchaj, żaden facet nie wbije sobie Tonks do głowy, kiedy Fleur jest w pobliżu. To znaczy, Tonks wygląda w porządku, o ile nie robi głupich rzeczy z włosami i nosem, ale...
- Jest milsza niż Flegma - powiedziała Ginny.
- I ona jest inteligentniejsza, w końcu jest aurorem! - powiedziała Hermiona z kąta.
- Fleur też nie jest głupia, była wystarczająco dobra, by dostać się do Turnieju Trójmagicznego - powiedział Harry. - Nie to co ty! - powiedziała Hermione gorzko.
- Przypuszczam, że lubisz, jak Flegma nazywa cię 'Arry, nieprawdaż? - zakpiła Ginny. - Nie - powiedział Harry, marząc by tego nie mówić - tylko mówię, że Flegma – to znaczy, Fleur … - Wolałabym mieć Tonks w rodzinie - powiedziała Ginny. - Przynajmniej jest zabawna.
- Ostatnio jakoś jej nie do śmiechu - powiedział Ron. - Ostatnio przypomina Jęczącą Martę.
- To nie w porządku - powiedziała Hermiona. - Ona nadal przeżywa to, co zdarzyło się… wiesz... on był jej kuzynem!
Harry poczuł łomotanie serca. Zaczęli mówić o Syriuszu. Podniósł widelec i zaczął wpychać jak szuflą jajecznicę do ust, mając nadzieję, że uniknie tej części rozmowy.
- Tonks i Syriusz ledwie się znali! - powiedział Ron. - Syriusz był w Azkabanie przez pół jej życia, a ich rodziny nigdy się nie poznały. - Nie o to chodzi - powiedziała Hermiona. - Ona myśli, że ponosi winę za jego śmierć! - Jak to? - zapytał Harry wbrew sobie. - Ona walczyła z Bellatrix Lestrange, prawda? Myślę, że ona sądzi, że gdyby tylko wykończyła ją, to Bellatrix nie mogłaby zabić Syriusza. - To głupie - powiedział Ron.
- To nie jej wina, że tak myśli - powiedziała Hermiona. - Wiem, że Lupin próbował ją przekonać, ale ona jest nadal jest zdołowała. Ma nawet kłopoty z metamorfomagią!"
- Z czym?
- Ona nie może zmieniać wyglądu tak jak kiedyś - wyjaśniła Hermiona. - Myślę, że jej moce musiały zostać naruszone przez szok albo coś w tym rodzaju.
- Nie wiedziałem, że to możliwe - powiedział Harry.
- Ja też - powiedziała Hermiona - ale sądzę, że jeżeli naprawdę jesteś przygnębiony ... Drzwi otworzyły znów i pani Weasley wpadła z hukiem do pokoju.
- Ginny - szepnęła - chodź na dół i pomóż mi przy obiedzie.
- Rozmawiam! - powiedziała Ginny, obrażonym głosem.
- Już! - powiedziała pani Weasley i wycofała się.
-Ona po prostu chce żebym przyszła żeby nie musiała być sama z Flegmą! - powiedziała Ginny, po czym odrzuciła swoje długie, czerwone włosy naśladując Fleur i pobiegła przez pokój z rękami splecionymi nad głową jak baletnica.
- Wy lepiej też szybko zejdźcie na dół - powiedziała wychodząc.
Harry skorzystał z chwilowej ciszy, żeby zjeść śniadanie. Hermiona patrzyła na pudełka Freda i George’a i czasem kątem oka spoglądała na Harry’ego. Ron jadł tost Harry’ego i ciągle wpatrywał się sennie w drzwi.
- Co to jest? - zapytała Hermiona trzymając coś, co wyglądało jak mały teleskop.
-Nie wiem - powiedział Ron. - Ale jeżeli Fred i George zostawili to tutaj, to pewnie nie jest jeszcze gotowe do sprzedaży w sklepie z żartami - więc bądź ostrożna.
-Twoja mama mówiła, że sklep cieszy się dużą popularnością - powiedział Harry. - Mówiła, że Fred i George mają smykałkę do interesów. -To zrozumiałe - powiedział Ron. - Zarabiają galeony. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć ich sklep. Nie byliśmy jeszcze na ulicy Pokątnej, bo tata ma bardzo dużo pracy. -A co z Percym? - zapytał Harry (trzeci pod względem wieku z braci Weasley pokłócił się z resztą rodziny). - Czy już odzywa się do mamy i taty? - Nie - odpowiedział Ron.
- Ale wie, że twój tata miał rację w sprawie powrotu Voldemorta?
-Dumbledore powiedział, że ludziom łatwiej jest wybaczać błędy niż przyznać komuś rację - wtrąciła Hermiona. - Słyszałam kiedy mówił to twojej mamie, Ron.
-Brzmi jak typowe filozoficzne rozważania Dumbledora. - powiedział Ron. - W tym roku będę miał z nim prywatne lekcje - powiedział Harry. Ron przełknął kawałek tosta, Hermiona zachłysnęła się powietrzem. -Ukrywałeś to przed nami! - powiedział Ron.
-Właśnie mi się przypomniało - powiedział Harry szczerze. - Dowiedziałem się dopiero wczoraj w nocy. - Prywatne lekcje z Dumbledorem. - powiedział Ron zdziwiony - Zastanawiam się dlaczego... Tu urwał. Harry zobaczył, że wymienili z Hermioną spojrzenia. Odłożył swój nóż i widelec, serce zaczęło mu bić szybciej. Dumbledore powiedział mu, żeby to zrobił... dlaczego nie teraz? Wbił wzrok w widelec oświetlany przez światło słońca wlewające się zza okna. -Nie wiem dokładnie dlaczego Dumbledore będzie udzielał mi lekcji, ale myślę że to musi być związane z przepowiednią. Ani Ron ani Hermiona nie odezwali się. Harry miał wrażenie, że zamarzli. Kontynuował ciągle patrząc na widelec. - Wiecie, z tą, którą Śmierciożercy chcieli ukraść z Ministerstwa.
- Nikt nie zna treści przepowiedni - powiedziała szybko Hermiona. - Została zniszczona. -Chociaż w Proroku pisało... - zaczął Ron, ale Hermiona go uciszyła.
- Prorok ma rację - rzekł Harry, patrząc na nich z wielkim wysiłkiem: Hermiona wyglądała na przestraszoną, a Ron na zaskoczonego. - Ta kulka nie była jedynym zapisem przepowiedni. Usłyszałem wszystko w gabinecie Dumbledora. To zostało przepowiedziane do niego, więc mógł mi powiedzieć. Z tego co mówił - Harry wziął głęboki oddech - wygląda na to że jestem jedynym, który może pokonać Voldemorta. Końcówka przepowiedni mówi, że żaden z nas nie może żyć, gdy drugi przeżyje.
Przez moment Ron i Hermiona patrzyli się na Harrego w kompletnej ciszy. Wtedy rozległ się głośny huk i Hermiona zniknęła w chmurze czarnego dymu.
- Hermiona! - krzyknęli równocześnie Harry i Ron; taca ze śniadaniem upadła z trzaskiem na podłogę. Hermiona kaszląc, wynurzyła się z chmury dymu, trzymając teleskop i demonstrując mocno purpurowe podbite oko.
- Przyłożyłam do oka i to mnie uderzyło! - złapała oddech.
I faktycznie, teraz zobaczyli małą pięść na długiej sprężynie wystającą z końca teleskopu. - Nie bój się - powiedział Ron, który wyraźnie próbował nie roześmiać się. - Mama cię wyleczy, ona jest dobra w uzdrawianiu mniejszych zranień. - Och, mniejsza o to teraz! - powiedziała Hermiona szybko. - Harry, och, Harry… Znów usiadła na krawędzi jego łóżka. - Zastanawialiśmy się, po powrocie z Ministerstwa. Oczywiście, nie chcieliśmy ci nic mówić, ale odkąd Lucjusz Malfoy powiedział o proroctwie, że jest o tobie i Voldemorcie, pomyśleliśmy, że to mogłoby być coś podobnego do tego. Och, Harry! Spojrzała na niego i szepnęła: - Boisz się?
- Nie bardziej niż zwykle - powiedział Harry. - Kiedy usłyszałem to po raz pierwszy - tak... ale teraz wydaje mi się że zawsze wiedziałem, że będę musiał w końcu stanąć przeciwko niemu."
- Kiedy usłyszeliśmy, że Dumbledore odbierał cię osobiście, myśleliśmy, że on mógłby przekazać ci coś na temat proroctwa - powiedział Ron niecierpliwie. - I mieliśmy rację, prawda? On nie dawałby ci lekcji, jeżeli by nie myślał, że masz szansę! - To prawda - powiedziała Hermiona. - Zastanawiam się, czego będzie cię uczył? Zaawansowanej magii obronnej, prawdopodobnie potężnych przeciwzaklęć.
Harry tak naprawdę nie słuchał. Ciepło ogarnęło jego ciało, niezwiązane ze światłem słonecznym; napięcie ogarniające go wydawało się mijać. Wiedział, że Ron i Hermiona byli wstrząśnięci bardziej niż to okazywali, ale fakt, że byli po jego stronie, dawał mu komfortowe poczucie, że nie wzbraniają się przed nim jak gdyby został skażony albo był niebezpieczny. To był warte więcej niż mógłby wyrazić. -...i unikające zaklęcia ogólnie - konkludowała Hermiona. - Dobrze, że przynajmniej znasz jedną lekcję, którą będziesz miał w tym roku, a to o jedną więcej niż znamy Ron i ja. Zastanawiam się, kiedy przyjdą wyniki naszych sumów? - Już ponad miesiąc czekamy - powiedział Ron. - Chwileczkę – powiedział Harry, przypominając sobie inną część rozmowy z ubiegłej nocy. Wydaje mi się, że Dumbledore powiedział, że nasze wyniki będą dzisiaj!
- Dzisiaj? - wychrypiała wrzaśnięta Hermiona. - Dzisiaj? Ale, dlaczego ty - och mój Boże - powinieneś był powiedzieć... Hermiona zerwała się na nogi.
- Idę zobaczyć, czy jakaś sowia poczta przyszła.
Kiedy Harry zszedł na dół dziesięć minut później, niosąc pustą tacę, stwierdził, że Hermiona siedzi na stole kuchni i jest niezwykle ożywiona, podczas gdy pani Weasley próbowała zmniejszyć jej podobieństwo do pół pandy. - Nie chce zejść - pani Weasley mówiła z niepokojem, stojąc przy Hermionie z różdżką w ręce i egzemplarzem Poradnika Uzdrowiciela otwartego na rozdziale "Stłuczenia, Rozcięcia i Otarcia." - To zawsze wcześniej działało, nie rozumiem tego. - To pewnie pomysł George'a i Freda, zrobili to właśnie po to, żeby nie można było potem usunąć siniaka - powiedziała Ginny. - Ale to musi zejść! - pisnęła Hermiona. - Nie mogę chodzić wyglądając w ten sposób! - Spokojnie, kochanie, znajdziemy antidotum, nie martw się - powiedziała pani Weasley łagodnie. - Bill mówił mi, że Fred i George są bardzo zabawni! - powiedziała Fleur, uśmiechając się pogodnie. - Tak, już nie mogę wytrzymać ze śmiechu - warknęła Hermiona. Wstała i zaczęła chodzić dookoła kuchni.
- Pani Weasley, jest pani całkiem pewna, że żadne sowy nie przybyły dzisiaj rano? - Tak, moja droga, zauważyłabym - powiedziała pani Weasley cierpliwie. - Ale jest nadal mnóstwo czasu. " Wiem, że zepsułam Starożytne Runy - wymamrotała Hermiona gorączkowo. - Zdecydowanie zrobiłam przynajmniej jeden poważny błąd. I obrona przed czarną magią nie poszła mi zupełnie. Myślałam, że transmutacja poszła w porządku, ale... - Hermiona, może byś zamknęła? Nie tylko ty się denerwujesz! powiedział Ron. - I tak masz pewnie same Wybitne. - Na pewno nie! - powiedziała Hermiona, klaszcząc histerycznie w dłonie. - Wiem, że nie wszystko zrobiłam jak należy! - Co będzie, jeśli nie zaliczymy? - Harry spytał ogólnie wszystkich obecnych, ale znów Hermiona była tą, która odpowiedziała. - Omawiamy dalsze możliwości z naszym opiekunem Domu, pytałam profesor McGonagall pod koniec ostatniego semestru. Harry poczuł ucisk w żołądku. Żałował, że nie zjadł mniej na śniadanie.
- W Beauxbatons - powiedziała Fleur - odbywa się to nieco inaczej. Myślę, że ee... lepszy. Mamy nasze egzaminy po sześciu latach nauki, nie pięciu, i wtedy...
Słowa Fleur stopiły się z wrzaskiem Hermiony, która wskazywała okno kuchni. Trzy czarne plamki były wyraźnie widoczne na niebie, rosnąc cały czas. - To na pewno sowy - powiedział Ron ochrypłym głosem, podskakując, by dołączyć do Hermiony w oknie. - I są trzy - powiedział Harry, podchodząc z drugiej strony.
- Jedna dla każdego - powiedziała Hermiona przerażonym szeptem. - Och, nie ... och nie ... och nie ... A potem chwyciła Harry’ego i Rona za ręce.
Sowy leciały bezpośrednio do Nory, trzy ładne płomykówki, z których każda - co stało się jasne gdy doleciały bliżej - niosła dużą kwadratową kopertę. - Och nie! - pisnęła Hermiona.
Pani Weasley rozsunęła ich i otworzyła okno kuchni. Jedna, dwie, trzy, sowy wylądowały na stole w jednej linii. Wszystkie trzy z uniosły nóżki. Harry poruszył się. List skierowany do niego był umocowany do nogi sowy w środku. Odwiązał go z drżeniem palców. Ron próbował odwiązać swoją przesyłkę, a ręce Hermiony trzęsły się tak bardzo, że powodowała drżenie sowy. Nikt w kuchni nic nie mówił. W końcu Harry zdołał rozkleić kopertę, otworzył ją szybko i rozwinął pergamin.


Wyniki egzaminów ze Standardowych Umiejętności Magicznych:
Stopnie pozytywne:
Wybitne (W)
Powyżej Oczekiwań (P)
Zadowalający (Z)

Stopnie negatywne:
Nędzny (N)
Okropny (O)
Troll (T)

Harry James Potter osiągnął:
Astronomia Z
Opieka nad magicznymi stworzeniami P
Zaklęcia P
Obrona przed czarną magią W
Wróżbiarstwo N
Zielarstwo P
Historia Magii O
Eliksiry P
Transmutacja P

Harry przeczytał pergamin kilka razy, oddychanie stało się łatwiejsze z każdym czytaniem. Było w porządku: zawsze wiedział, że nie zda Wróżbiarstwa i nie miał żadnej szansy zdania Historii Magii, bo zemdlał w połowie egzaminu, ale zdał wszystko poza tym! Policzył na palcach stopnie… przeszedł dobrze w Transmutacji i Zielarstwie, a nawet przewyższył oczekiwania w Eliksirach! A najlepszy ze wszystkiego wynik osiągnął w obronie przed czarną magią!
Spojrzał wokół. Hermiona doszła do siebie i pochyliła się, Ron wyglądał na zachwyconego.
- Zawaliłeś tylko Wróżbiarstwo i Historę Magii, ale kto by się tym przejmował? - powiedział rozpromieniony - Tutaj... zobacz...
Harry spojrzał na stopnie Rona: nie było tam żadnego Wybitnego,ale…
-Wiedziałem że najlepszy będziesz w Obronie Przed Czarną Magią - powiedział Ron, klepiąc Harry’;ego po ramieniu. - Nieźle nam poszło, nie?" - Doskonale! - powiedziała pani Weasley dumnie, wichrząc włosy Rona. - Siedem sumów, to więcej niż Fred i George zebrali razem! - Hermiono? - spytała Ginny ostrożnie, ponieważ Hermiona nadal nie odwracała się. - Jak...? - Ja… nieźle - powiedziała Hermiona słabym głosem.
- Och, daj spokój - powiedział Ron, podchodząc do niej i wyjmując jej wyniki z ręki.
- Tak jest - dziesięć Wybitnych i jedna Powyżej Oczekiwań z obrony przed czarną magią. - patrzył na nią na poły zdziwiony, na poły zirytowany. - Właściwie - jesteś rozczarowana, nieprawdaż?
Hermiona potrząsnęła głową, ale Harry śmiał się.
- Dobrze, teraz jesteśmy studentami owutemów! - uśmiechnął się Ron. - Hej, jest tam trochę więcej kiełbasy?
Harry spojrzał na swoje stopnie. Były na tyle dobre, na ile mógł liczyć. Ale czuł nutę rozczarowania… To był koniec jego ambicji, by stać się Aurorem. Nie zdobył wymaganego stopnia z Eliksirów. Wiedział, że osiągnął tyle, ile mógł, ale nadal czuł ucisk w żołądku, gdy znów spojrzał na małe czarne P. Wydawało mu się to niesprawiedliwe, tym bardziej, że akurat śmierciożerca w przebraniu jako pierwszy przepowiedział Harry’emu, że byłby dobrym aurorem i Harry rzeczywiście nie mógł wyobrazić sobie innego zajęcia. Zwłaszcza że uważał je za najbardziej właściwe odkąd usłyszał proroctwo kilka tygodni temu. Żaden z nich nie może żyć, gdy drugi przeżyje. Jakże lepiej sprostać proroctwu i zwiększyć szanse na przeżycie niż dołączyć się do tych wysoce wyszkolonych czarodziejów, których najważniejszym celem jest znaleźć i zabić Voldemorta?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Boomster
Ślizgon
Ślizgon



Dołączył: 24 Maj 2006
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:32, 25 Maj 2006    Temat postu:

Rozdział 6 - Wykryty Draco


Harry pozostawał w granicach ogrodu Nory przez kilka tygodni. Większość czasu spędził grając dwa na dwa w Quidditcha (Harry z Hermiona, przeciwko Ronowi i Ginny; Hermiona była koszmarna, ale Ginny nawet dobra, więc zostali sprawiedliwie rozdzieleni), a wieczory na jedzeniu potrójnych porcji wszystkiego, co postawi przed nim pani Weasley.
Czułby się jeszcze szczęśliwiej gdyby nie podawane w Proroku prawie że codziennie informacje o licznych wypadkach, znikających rzeczach i osobach, nawet śmierci. Czasami Bill i pan Weasley przynosili nowe wiadomości wcześniej, niż sięgnęli po gazetę. Do niezadowolenia pani Weasley dołączył się także przyniesiony przez Remusa Lupina ogromny przerażający TIDINGS z okazji świętowania urodzin Harry’ego. Lupin wyglądał ponuro, był strasznie wychudzony, a jego brązowe włosy pokrywało już więcej siwizny niż Harry zapamiętał. Jego ubranie było również poszarpane i połatane jeszcze bardziej niż kiedyś.
-Był kolejny atak pary dementorów – powiedział, kiedy pani Weasley podała mu kawałek tortu urodzinowego- Znaleziono ciało Igora Karkarowa w mieszkaniu na północy. Mroczny znak znajdował się ponad nim…Szczerze? Jestem zaskoczony, że był w stanie przeżyć ponad rok po ucieczce od Śmierciożerców…Z tego, co pamiętam, brat Syriusza, Regulus, przeżył jedynie kilka dni…
-Tak…- powiedziała pani Weasley, marszcząc brwi, – Ale może powinniśmy pomówić o czymś innym…
- Dowiedziałeś się czegoś o Florianie Fortescue, Remusie? – Zapytał Bill, który był pod wpływem wina Fleur – Ten, który odszedł…
- Właściciel lodziarni na Ulicy Pokątnej? – Harry przerwał i poczuł ucisk w żołądku. – On dawał mi darmowe porcje lodów. Co się z nim stało? - Wlókł się bez celu…
- Dlaczego? – Zapytał Ron, kiedy Pan Weasley oświetlił Billa.
- Kto to wie? Musiał się jakoś zdenerwować… Florian był dobrym człowiekiem.
- Mówiąc „Ulica Pokątna” – powiedział pan Weasley – wygląda na to, że Ollivander również odszedł…
- Ten wytwórca różdżek? – Spytała Ginny, spoglądając zaskoczonym wzrokiem.
-Tak, ten. Sklep jest pusty. Żadnych oznak walki. Odszedł dobrowolnie, albo został porwany.
- Ale dlaczego oni to zrobili? Dla różdżek?
- Zrobili to dla ich twórców –powiedział Lupin – A Ollivander był najlepszy, jeśli oni go mają, my jesteśmy słabsi.
Następnego dnia nastąpiła raczej ponura urodzinowa herbata. Z Hogwartu przybyły ich listy ze spisem potrzebnych książek. Harry był zaskoczony: został kapitanem drużyny Quidditcha.
- To daje Ci równe możliwości z prefektami!- Hermiona płakała ze szczęścia – Możesz korzystać z naszej specjalnej łazienki i w ogóle, wszystko! - Wow, pamiętam jak Charcie też nosił taką odznakę – powiedział Ron, patrząc na nią z radością – Harry, super. Jesteś moim kapitanem! Sądzę, że nadal mnie zostawisz w drużynie, ha ha…
- Tak, myślę, że teraz możemy odłożyć podróż na Ulicę Pokątną, kiedy już to macie… - powiedziała pani Weasley spoglądając w dół Rona na jego listę – Pojedziemy tam w sierpniu, o ile wasz ojciec nie będzie musiał wtedy pracować. Nie pójdę tam bez niego. - Mamo, czy ty naprawdę myślisz, że Sam – Wiesz – Kto będzie się ukrywał za biblioteczką w Esach i Floresach? – Spytał Ron. - Fortescue i Ollivander poszli na urlop, nieprawdaż?- Powiedział pan Weasley, strzelając pojedynczo w górę – Jeśli śmiejesz się ze sprawy bezpieczeństwa, Ron, sam pojadę po twoje rzeczy…
- Nie! Chcę jechać, żeby zobaczyć sklep Freda i George’a – powiedział szybko Ron. -Więc nie dodawaj sił swoim pomysłom, młody człowieku, zanim zadecyduję, że jesteś zbyt niedojrzały, aby z nami jechać- powiedział pan Weasley gniewnie, korzystając z chwili, aby spojrzeć na zegar, który w tym momencie wskazywał wszystkie 9 wskazówek na " śmiertelne niebezpieczeństwo " - Mam na myśli również Twój powrót z Hogwartu…
Ron obrócił się w stronę Harry’emu wpatrując się w niego z szeroko otwartymi oczami. Pani Weasley podniosła kosz z praniem i chwiejący się zegar, po czym wybiegła z pokoju.
-Cholera… tutaj już nie można więcej żartować…
Jednak Ron był przez kilka dni ostrożny na temat Voldemort.
W sobotę pani Weasley była już w lepszym nastroju, mimo to przy śniadaniu nadal wydawała się spięta. Bill, który pozostawał z domu z Fleur (sprawiając tym samym radość Hermionie i Ginny) podał Harry’emu przez stół sakiewkę z pieniędzmi.
- A gdzie moja? – Spytał natychmiast Ron, z szeroko otwartymi oczami.
- To jest Harrego, idioto – powiedział Bill – Wyjąłem to z Twojego skarbca, Harry. Gobliny zacisnęły bezpieczeństwo w banku, i teraz pobranie pieniędzy zajmuje pięć godzin przez te kolejki. Dwa dni temu Arkie Philpott utknął w górze korytarza… Zaufaj mi, ten sposób jest łatwiejszy. - Dzięki, Bill – powiedział Harry, wkładając złoto do kieszeni.
- On jest zawsze taki zamyślony – powiedziała Fleur z uwielbieniem, głaszcząc Billa po nosie. Ginny pokazała na migi wymioty, a Harry zakrztusił się w tym momencie płatkami kukurydzianymi. Ron musiał go mocno uderzyć w plecy.
Był zachmurzony i mroczny dzień, kiedy jeden z samochodów z Ministerstwa przyjechał pod dom Weasleyów. Harry wsiadł wcześniej i czekał, aż Weasleyowe wyjdą z domu wciągając na siebie płaszcze.
-Fajnie tato, że znów nam je przysłali – powiedział Ron rozciągając się. Luksusowy samochód ruszył zostawiając kiwających im z kuchennego okna Billa i Fleur daleko. Harry, Ron, Hermiona i Ginny siedzieli komfortowo na tylnym siedzeniu.
- Te samochody są dostosowane do takich przewozów – powiedział przez ramię do Harrego pan Weasley. On i pani Weasley siedzieli z przodu obok kierowcy z Ministerstwa. Ich siedzenia również można było rozciągnąć tak, że wyglądały jak kanapy. – Będziemy mieli także dodatkowe bezpieczeństwo w Dziurawym Kotle.
Harry nic nie odpowiedział. Nie było nic fantastycznego robieniu zakupów w otoczeniu hordy aurorów. W plecaku miał swoją pelerynę niewidkę, która skoro była dobrym zabezpieczeniem według Dumbledora musiała być i dobrym dla Ministra Magii, chociaż pomyślał, że Minister zapewne nic nie wie o jego płaszczu.
- Jesteśmy na miejscu – odezwał się krótko kierowca wzbudzając zaskoczenie w pasażerach, ponieważ odezwał się on po raz pierwszy. Zwolnił na Charing Cross Road i zatrzymał się przy Dziurawym Kotle.
- Mam czekać do waszego powrotu… ile wam to zajmie?
- Myślę, że kilka godzin – odparł pan Weasley – Ach, dobrze, że on tutaj jest…
Harry spojrzał przez okno. Jego serce podskoczyło. Na zewnątrz nie stał żaden auror, a jedynie olbrzymia, brodata postać – Rubeus Hagrid - gajowy Hogwartu, w długim futrzanym płaszczu. Twarz Hagrida rozpromieniła się na widok Harrego, zapominając o otaczających ich wokoło mugolach. - Harry! – Powiedział Hagrid mocno przyciskając go. Harry myślał, że Hagrid łamał mu żebra. – Buckbeak…Witherwings, miałem na myśli…powinieneś je zobaczyć, Harry, one są takie szczęśliwe na świeżym powietrzu… - Cieszę się, że im się spodobało – powiedział Harry uśmiechając się do Hagrida i ukradkowo masując żebra – Wiem, jak Ci zależało na ich bezpieczeństwie…
-Taak, jak za starych czasów, prawda? Zobacz, Minister chciał wysłać po Ciebie całą grupę aurorów, ale Dumbledore uznał, że wystarczę jedynie ja – powiedział Hagrid dumnie wypinając pierś i chowając kciuki do kieszeni płaszcza – No, chodźmy…za Molly i Arturem… Dziurawy Kocioł był po raz pierwszy, odkąd Harry pamiętał, całkiem pusty. Tylko Tom, jego stary, wysuszony i bezzębny właściciel pozostał w tym miejscu. Popatrzył z nadzieją w górę, kiedy oni weszli, jednak zanim się odezwał, Hagrid powiedział znacząco: - Dzisiaj w inną stronę, Tom.
- Sprawy Hogwartu, wiem – powiedział Tom, pewny, że dobrze zrozumiał.
Tom kiwnął głową i wrócił do wycierania szklanek. Harry, Ron, Hermiona, Hagrid i Weasleyowie wyszli na zimny dziedziniec za barem, gdzie stały tylko kosze na śmieci. Hagrid podniósł swój różowy parasol, a następnie stuknął nim pewną cegłę na ścianie i pokazała się slepiona furta , prowadząca na Ulicę Pokątną. Stanęli przed wejściem i zatrzymali się spoglądając.
Ulica Pokątna zmieniła się nie do poznania. Wszystkie kolorowe wystawy ze sklepów, buteleczki i kotły…wszystko to zniknęło i zostało zastąpione purpurowymi plakatami przedstawiającymi przepisy bezpieczeństwa wydane przez Ministerstwo bądź plakaty ze śmierciożercami przebywającymi na wolności. Bellatrix Lestrange szydziła z najbliższego plakatu przyklejonego na okna apteki. Kilka okien zostało wybitych w górze lodziarni Floriana Fortescue, wzdłuż ulicy znajdowało się kilka zniszczonych wystaw. Najbliższa, należąca do Księgarni Esów i Floresów, była zasłonięta pasiastą, splamioną zasłoną, na której wisiała tekturowa tabliczka z napisem:
AMULETY
Efektywna ochrona przed wilkołakami, dementorami i zombi.

W tym momencie mały, obwieszony różnymi srebrnymi wisiorkami czarodziej powiedział: - Jeden dla pani małej córki, prawda? – Powiedział do pani Weasley, chytrze spoglądając na Ginny – Ochroni jej ładną szyję. - Tylko, jeśli ja będę na dyżurze – powiedział gniewnie pan Weasley spoglądając na sprzedawcę amuletów. - Tak, ale nie zatrzymuj nas teraz mój drogi, mamy parę rzeczy do załatwienia – powiedziała pani Weasley, przeglądając listę potrzebnych rzeczy – Myślę, że najpierw wstąpimy do Madame Malkin, Hermiona chce sobie kupić nowe szaty, również Rona szaty są już za krótkie i wystają mu kostki, a także tobie Harry przydałyby się nowe, urosłeś tak bardzo… chodźcie wszyscy…
- Molly to nie ma sensu, dlaczego my wszyscy mamy iść do Madame Malkin? – Zapytał pan Weasley – czy nie lepiej by było, gdyby we trójkę poszli razem z Hagridem a my w tym czasie moglibyśmy kupić potrzebne książki w Esach i Floresach…
- No nie wiem – powiedziała pani Weasley niepokojem, najwyraźniej chcąc wszystko załatwić szybko - Hagrid, jak myślisz…? - Nie nie pokój się Molly, ze mną będą całkowicie bezpieczni – odpowiedział Hagrid, falując ręką wielkości klapy od kosza na śmieci. Pani Weasley spojrzała na niego wzrokiem osoby nie bardzo co do tego przekonanej, jednak oddaliła się w stronę Esów i Floresów razem z panem Weasleyem i Ginny. Harry, Ron, Hermiona i Hagrid udali się w drogę do Madame Malkin.
Harry zauważył, że dużo ludzi miało to samo udręczone spojrzenie, co pani Weasley. Spostrzegł też, że nikt nie zatrzymywał się, aby powiedzieć coś więcej, porozmawiać z innymi. Sprzedawcy załatwiali w klientami sprawy w ścisłych kontaktach rozmawiając uważnie o ich biznesie. Nikt nie wydawał się tez robić zakupów sam.
- Może być trochę problemów i ścisku z tym wszystkim - powiedział Hagrid, zatrzymując się tuż przy pracowni Madame Malkin. Schylił się by spojrzeć przez okno wystawy. - Stanę na zewnątrz jako wasza straż, w porządku?
Harry, Ron i Hermiona weszli razem do małego sklepu. Na pierwszy rzut oka wydawał się być pusty, ale gdy tylko drzwi zamknęły się za nimi usłyszeli znajomy głos dochodzący zza półki z zielonymi i niebieskimi szatami.
- …nie jestem dzieckiem, jeśli zauważyłaś mamo. Jestem już zdolny do robienia samemu zakupów. Harry rozpoznał głos Madame Malkin, która powiedziała:
-Teraz, mój drogi, twoja matka robi całkiem dobrze, nie pozwalając Ci wędrować samotnie po ulicach… To wcale nie znaczy, że jesteś nadal dzieckiem.
- Popatrz, gdzie wtykasz tą szpilkę!
Nastoletni chłopieć z bladą twarzą i włosami w kolorze biały blond ukazał się za półką mając na sobie komplet zielonych szat, które lśniły od szpilek powpinanych w rękawy. Podszedł wielkimi krokami do lustra i przejrzał się w nim. W tym momencie zauważył Harrego, Rona i Hermionę. Jego szare oczy zwęziły się.
- Jeśli zastanawiasz się, co to za zapach, matko, to szlamy tu przyszły – powiedział Draco Malfoy.
- Nie myślę, że jest potrzeba, aby używać tego słowa! – Powiedziała Madame Malkin, która wybiegła zza półki trzymając długą taśmę mierniczą i różdżkę. – I nie chcę żadnego używania różdżek w moim sklepie! – Powiedziała zauważając Harrego i Rona, którzy mieli wyciągnięte różdżki w przygotowaniu do ich użycia. Hermiona, która stała nieco za nimi szepnęła:
- Nic nie róbcie, on nie jest tego wart.
- Tak, niektórzy ośmielają się używać magii poza szkołą. – Szydził Malfoy – Ktoś Ci pomalował oko, Granger? Chciałbym mu wysłać kwiaty. - Już wystarczy! – Powiedziała Madame Malkin i obejrzała się za siebie – Pani Malfoy, proszę…
Narcyza Malfoy wyszła zza półki z szatami.
- Odłóżcie to – powiedziała zimno w stronę Harrego i Rona, – Jeśli Ty – tu zwróciła się do Harrego – jeszcze raz zaatakujesz mojego syna, mogę przysiąc, że będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobisz.
- Naprawdę? – Spytał Harry i wystąpił naprzód przyglądając się aroganckiej bladej twarzy, która nadal była podobna do twarzy jej siostry. Był teraz tak wysoki jak ona. – Pójdziesz i wydostaniesz paru swoich kumpli śmierciożerców, żeby nas wykończyć, tak? Madame Malkin pisnęła i chwyciła się za serce. - Naprawdę, nie powinieneś tak oskarżać… niebezpiecznie tak mówić… odłóżcie różdżki, proszę was! Harry jednak nie odłożył swojej różdżki. Narcyza uśmiechnęła się nieprzyjemnie. - Widzę, że Dumbledore dał swojemu ulubieńcowi fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Pamiętaj jednak, Harry Potterze, że Dumbledore nie zawsze będzie przy Tobie, aby Cię ochronić.
Harry spojrzał kpiąco dookoła siebie.
- Wow…patrzę… i jego tu nie ma! Więc czemu nic nie zrobisz? Dumbledore znalazłby miejsce dla Ciebie w Azkabanie, może w celi z twoim przegranym mężem?
Malfoy wykonał drastyczny ruch w stronę Harrego, ale potknął się o swoje przydługie szaty. Ron roześmiał się głośno. - Nie ośmielaj się mówić tak do mojej matki, Potter! – Warknął Malfoy. - W porządku, Draco – powiedziała Narcyza, kładąc swe długie białe palce na jego ramieniu. – Myślę, że pan Potter prędzej połączy się z drogim Syriuszem, niż ja połączę się z moim mężem. Harry podniósł swoja różdżkę.
- Harry nie! – Krzyknęła Hermiona, odciągając jego rękę do tyłu – Pomyśl…Nie wolno… będziesz miał kłopoty… Madame Malkin trzęsła się chwilę w miejscu, po czym postanowiła zadziałać, mając nadzieję, że to coś da. Zgięła się w kierunku Malfoya, który nadal patrzył wrogo na Harrego.
- Myślę, że ten lewy rękaw mógłby pójść nieco wyżej… tak…pozwól mi tylko… - Uch! – Krzyknął Malfoy! – Kobieto, uważaj gdzie wkładasz swoje szpilki! Matko, myślę, że już nic nie chcę… Ściągnął szaty przez głowę i rzucił je pod stopy Madame Malkin. - Masz rację, Draco – powiedziała Narcyza spoglądając pogardliwie na Hermionę – teraz widzę, kto tu robi zakupy. Zrobimy lepiej idąc do Twilfitt & Tatting's.
Tym samym wyszli wielkimi krokami ze sklepu, a Malfoy starał się iść twardo przechodząc obok Rona. - Dobrze… - powiedziała Madame Malkin korzystając z okazji, aby podnieść opadłe szaty i oczyścić je z kurzu za pomocą różdżki. Oderwała się od wszystkiego, aby przyszykować nowe szaty Harremu i Ronowi, aby następnie spróbować sprzedać Hermionie sukienki dla młodych czarownic, i kiedy w końcu zniknęli za drzwiami sklepu, ucieszyła się, że się ich w końcu pozbyła. - Dostaliście wszystko? – Spytał Hagrid, kiedy szli w jego stronę. - Tylko to – powiedział Harry – Widziałeś gdzieś Malfoya?
-Taak – powiedział Hagrid niefrasobliwie - próbował zrobić zamieszanie na środku Ulicy Pokątnej, ale nie martwcie się tym… Harry, Ron i Hermiona wymienili spojrzenia. Zanim jednak zdążyli zrozumieć sens tego zdania, zza rogu ukazali się państwo Weasley i Ginny, trzymający paczki z książkami na rękach.
- Wszystko w porządku? – Zapytała pani Weasley - Dostaliście swoje szaty? W porządku. Możemy teraz iść do Apteki i Magicznej Menażerii, a później do Freda i George’a… Teraz wcześnie wszystko zamykają…
Ani Harry ani Ron nie kupili żadnych składników w aptece, ponieważ z całą ulga nie musieli już studiować Eliksirów. Kupili jedynie w Magicznej Menażerii pudełko orzechów dla Hedwigi i Świstoświnki. Wtedy razem z panią Weasley, która sprawdzała zegarek mniej więcej, co minutę, zaczęli szukać Magicznych Dowcipów Weasleyów.
- Naprawdę, nie mamy zbyt dużo czasu… - powiedziała pani Weasley. – Więc obejrzymy tylko szybko sklep, i będziemy musieli udać się od razu do samocho. Musi być zamknięty… to jest numer dziewięćdziesiąt dwa…dziewięćdziesiąt cztery… - Stop – powiedział Ron zatrzymując się.
W przeciwieństwie do sąsiednich sklepów wystawa Freda i Georgia była kolorowa jak pokaz fajerwerków. Przypadkowi przechodnie patrzyli przez ramię na okna, kilku z nich zwalniało kroku, niektórzy wyglądający na trochę oszołomionych, przystanęli z wrażenia. Po lewej stronie okna było wystawionych pełno kolorowych rzeczy, które obracały się, pękały, iskrzyły się, odskakiwały i wrzeszczały. Oczy Harrego zaczęły powoli łzawić od patrzenia na ten widok. Okno po prawej stronie zostało przykryte olbrzymim plakatem koloru purpury, jak te z Ministerstwa, na którym było napisane wielkimi złotymi literami:

DLACZEGO MARTWISZ SIĘ SAM – WIESZ - KIM?
POWINIENEŚ MARTWIĆ SIĘ U - NO – POO –
KONSPIRACYJNĄ SENSACJĄ CHWYTAJĄCĄ NARÓD!

Harry zaczął się śmiać. Usłyszał słaby jęk obok, rozejrzał się wokoło i spojrzał na panią Weasley przyglądającą się plakatowi. Jej wargi poruszały się cicho deklamując „U – NO – POO”.
- Uduszę ich chyba jak będą spali… - szemrała.
- Nie! – Zawołał Ron, śmiejąc się jak Harry – To jest wspaniałe!
Razem z Harrym weszli do sklepu. Harry nie mógł się swobodnie poruszać, ponieważ był on pełen klientów. Wpatrywał się dookoła. Pudełka ciągnęły się aż do sufitu. Harry wypatrzył Magiczne Fajerwerki Weasleyów, które zapewne bliźniacy udoskonalili od ostatniego roku w Hogwarcie. Zauważył też, że Krwotoczni Truskawkowe były najpopularniejsze. Na półce zostało już tylko jedne wymaltretowane pudełko. Były kosze pełne sztucznych różdżek, w których najtańsze zamieniały się w gumowego kurczaka, najdroższe biły nieostrożnego użytkownika po głowie i szyi. Były też pudełka pełne samopiszących, dających gotowe odpowiedzi, a także sprawdzających poprawność napisanego zaklęcia piór. Tłum przerzedził się i Harry został pchnięty w stronę lady, gdzie kilku dziesięciolatków oglądało drewnianego człowieczka, który podnosił nogi i zaczynał się na nich huśtać, po czym usiadł na pudełku, które przemówiło: - Magiczna kukiełka! Powiedz zaklęcie, albo będzie się huśtał! -„Patented Daydream Charms” – Hermiona zdołała przedostać się do lady i przeczytała informację na odwrocie pudełka, na którym znajdował się rysunek przystojnych młodzieńców i mdlejącej dziewczyny, która znajdowała się na pokładzie pirackiego statku. - Jedno proste zaklęcie i wejdziesz na szczyt wysokiej jakości trzydziestominutowego marzenia, łatwego, by dopasować się do lekcji i faktycznie odlecieć (skutki uboczne – puste oczy i ślinienie). Powyżej szesnastu lat. – Wiesz – powiedziała Hermiona patrząc w górę na Harrego – To naprawdę jest wspaniała magia!
-, Dlatego Hermiono – powiedział głos za nimi – możesz ją mieć za darmo!
Promieniujący Fred stał przed nimi w karmazynowej szacie wspaniale grającej z jego płomiennymi włosami. - Jak się masz, Harry? – Potrząsnął mu ręką – I co się stało z twoim okiem Hermiono? - Twój dziurkujący teleskop – powiedziała Hermiona.
- O cholera, zapomniałem o tym! – Powiedział Fred – Tutaj…
Wyciągnął pudełko z kieszeni i wręczył je jej. Hermiona odkręciła ostrożnie wieczko. W środku znajdowała się żółta, kleista maź. - Nałóż to, a zniknie w godzinę – Powiedział Fred – Musieliśmy wynaleźć przyzwoity zmazywacz stłuczeń. Przetestowaliśmy większość naszych produktów na sobie. Hermiona spojrzała nerwowo. -To jest bezpieczne, prawda? – Spytała.
- Oczywiście, że jest – powiedział stanowczo Fred – Chodź Harry, pokażę Ci sklep. Harry zostawił Hermionę nakładającą sobie maź na oko, i podążył za Fredem. Weszli na zaplecze, gdzie znajdował się stół do kart i do sztuczek z linami.
- Mugolskie magiczne sztuczki! – Powiedział uszczęśliwiony Fred wskazując na nie – To dla takich kaprysów, które ma tata, on kocha takie rzeczy. Nie dają dużego zysku, ale dość stabilizuje biznes…Są wielkimi nowościami…O, George! Bliźniak Freda potrząsnął rękę Harrego energicznie. - Dajesz mu małą wycieczkę, Fred? Chodź na tyły, Harry, właśnie tam robimy pieniądz kruszcowy…schowaj cos do kieszeni, a zapłacisz więcej galeonów! –Dodał ostrzegawczo do małego chłopca, który pochopnie złapał pudełko z etykietką:
EDIBLE DARK MARKS - UWAŻAJ, BO COŚ CI SIĘ STANIE!

George pchnął zasłonę obok mugolskich sztuczek i Harry ujrzał mały, mniej zatłoczony pokój. Opakowania na produktach podklejających półki były nieco bardziej przygaszone.
- Właśnie rozpoczęliśmy pracę nad czymś poważniejszym – powiedział Fred – Zabawne jest to jak to się zaczęło… - Nie uwierzyłbyś, jak wielu ludzi, nawet ludzi z Ministerstwa nie potrafi zrobić porządnej Ochronnej Tarczy – powiedział George – Oczywiście, nie mieli takiego nauczyciela jak Ty, Harry…
- Racja … Myśleliśmy, że Ochronne Kapelusze będą śmieszne, wiesz, wyzywają Twojego kolegę, że jest pechowcem, kiedy nosi ten kapelusz, a później patrzą mu w twarz, kiedy pech go opuszcza. Ale Minister zamówił już ich pięćset, chyba dla całego sztabu! I nadal dostajemy ogromne zamówienia!
-, Więc rozszerzyliśmy ofertę do Ochronnych płaszczy, Ochronnych rękawiczek…
- Mam na myśli, że to i tak ich nie ochroni przez Zaklęciami Niewybaczalnymi, jedynie przed mniejszymi urokami, bądź pechem… - I wtedy pomyśleliśmy, że zajmiemy się całą ochroną przed czarną magią, ponieważ to daje sporą kasę – kontynuował George entuzjastycznie – To jest super…Spójrz… To jest Momentalny Proszek Przeciw Ciemności, importujemy go z Peru. Jest poręczny, jeśli chcesz szybko uciec. - O… a dzięki Wabiącym Dementorom te jedynie odprowadzają Cię wzrokiem – wskazał Fred na kupkę czarnych rogów, które rzeczywiście próbowały pędzić poza zasięgiem wzroku – Upuszczasz jedynie, a to zrobi wielki hałas, dając Ci możliwość ucieczki…, Jeśli potrzebujesz jednego… - Przyda się – odpowiedział Harry, bo zrobiło to na nim wrażenie.
- Masz – powiedział George, łapiąc kilka i rzucając Harremu.
Młoda czarownica o krótkich blond włosach szurnęła go w głowę, wychodząc zza zasłony. - Jest tu klient, który poszukuje kociołka robiącego żarty, panowie Weasley – powiedziała. Harry poczuł się dosyć niezręcznie, kiedy usłyszał, że Freda i George’a nazwano „panowie Weasley”; oboje zaczęli iść w jej kierunku wielkimi krokami.
- Dobrze, że jesteś Verity. Już idę – powiedział George natychmiast – Harry, częstuj się, czym chcesz. Żadnych ograniczeń. - Nie mogę tego zrobić! – Powiedział Harry, wyjmując sakiewkę z pieniędzmi, by zapłacić za Wabiących Dementorów. - Ty nic tu nie płacisz – powiedział Fred, oddalając złoto Harrego od siebie. - Ale…
- Umożliwiłeś nam początek, nie zapomnimy o tym – powiedział George surowo – Weź cokolwiek, na co będziesz miał ochotę, tylko nie zapomnij powiedzieć ludziom, jeśli spytają, skąd to masz!
George zniknął za zasłoną, by pomóc klientom, a Fred zaprowadził Harrego do głównej części sklepu, aby sprawdzić czy Hermiona i Ginny nadal są zajęte Patented Charms Daydream.
- Hej dziewczyny, znalazłyście nasze produkty Wonder Witch? – Zapytał Fred – Nie? Pójdźcie więc za mną, panie… Koło okna znajdował się ogromny wybór przeróżnych różowych produktów. Dookoła niego był spory tłum rozchichotanych dziewcząt. Hermiona i Ginny cofnęły się i ostrożnie się temu przyglądały. -Oto macie – powiedział Fred dumnie – Najlepszy wybór eliksirów miłości, jakiekolwiek znajdziecie. Ginny podniosła sceptycznie brwi.
- Czy one w ogóle działają? – Zapytała.
- Jasne, że działają. W zależności jednak od wagi stawianego chłopakowi pytania… -… i atrakcyjności dziewczyny – dokończył George, pojawiając się ponownie przy nich. – Ale nie sprzedamy tego naszej siostrze – powiedział George surowo – Nie, kiedy miała już ona pięciu chłopaków…
- Jakiekolwiek mieliście wiadomości od Rona, to grube kłamstwo – powiedziała Ginny pochylając się w przód, aby wziąć małe różowe narzynko stojące na półce. – A to, co to jest?
- Gwarantuje dziesięciosekundowe wrzenie pryszczów – powiedział Fred –Doskonałe na wszystko od wrzodów po wągry. Ale nie zmieniaj tematu. Czy ty aktualnie nie chodzisz z chłopakiem, który nazywa się Dean Thomas? - Tak, chodzę. I ostatni raz powtarzam, że jest on jedynym, a nie piątym. A co to jest? Wskazywała na pewną ilość puchatych piłeczek w odcieniu różu i purpury, które kręciły się dookoła klatki i wydawały przedziwne piski. - Pufki Pigmejowate – powiedział George – miniaturki Pufków, możemy je bardzo szybko hodować. No a co z Michelem Cornerem? - Rzuciłam go – powiedziała Ginny pochylając się i oglądając Pufki z bliska – One są naprawdę słodkie! - Tak, są dosyć milutkie – ustąpił Fred – Ale nie uważasz, że z tymi chłopakami to trochę za szybko? Ginny odwróciła się by spojrzeć na Freda. Jej wyraz twarzy był identyczny jak u pani Weasley. Harry był zaskoczony, jednak Fred się nie cofnął. - To nie należy do twojego interesu. I dziękuję ci – powiedziała w stronę Rona, który akurat ukazał się koło George’a, obciążony zakupami. – Mogłeś darować tej dwójce takich opowieści o mnie. - To będą trzy galeony, dziewięć sykli i jeden knut- powiedział Fred spoglądając na pudełka w rękach Rona. - Jestem twoim bratem!
- To będzie jedyna rzecz, na jaką mnie naciągniesz. Trzy galeony, dziewięć sykli. Odpuszczam knut. -Ale ja nie mam trzech galeonów i dziewięciu sykli!
-Więc lepiej będzie, jak to odłożysz.
Ron upuścił parę pudełek, podniósł rękę i pokazał niegrzeczny gest w stronę Freda, który niestety został zauważony przez panią Weasley, która akurat tym momencie do nich podeszła.
-Jeśli jeszcze raz zobaczę, że to robisz Ron, przysięgam, że złącze ci wszystkie palce u ręki – powiedziała ostro pani Weasley. - Mamo, mogę mieć miniaturkę Pufka? – Spytała Ginny.
-Co? – Spytała pani Weasley ostrożnie.
- Spójrz, one są takie słodkie…
Pani Weasley ruszyła się, aby zobaczyć Pufki, a Harry i Ron mogli zobaczyć przez okno, jak Draco Malfoy idzie samotnie ulicą. Ponieważ mijał właśnie Magiczne Dowcipy Weasleyów, spojrzał na sklep przez ramię. Sekundę później ruszył poza zakresem widoczności przez okno i zniknął im z oczu.
-Zastanawiam się, gdzie jest jego mamusia… - powiedział Harry marszcząc brwi.
-Pewnie wyślizgnął jej się spod jej spojrzenia – odparł Ron.
- Tak myślisz? – Spytała Hermiona.
Harry nic nie powiedział, jego myśli krążyły wkoło matki Malfoya. Narcyza Malfoy nie wypuściłaby swojego cennego syna bez opieki. Malfoy musiał wykazać niezły wysiłek, żeby uwolnić się spod jej uścisku.
Harry wiedział i brzydził się myśli, że Malfoy na pewno nie miał niewinnego powodu. Spojrzał wokoło. Pani Weasley i Ginny oglądały miniaturki Pufków. Pan Weasley z zachwytem oglądał stoisko z mugolskimi sztuczkami z kartami. Fred i George zajmowali się klientami. Natomiast Hagrid stał przed sklepem i spoglądał to w dół to w górę ulicy. -Chodźcie tu…pod to… - powiedział Harry, wyjmując z torby pelerynę niewidkę.
-Och Harry…naprawdę...No nie wiem… - powiedziała Hermiona spoglądając na panią Weasley. -Chodź - powiedział Ron.
Zawahała się sekundę, ale już po chwili była razem z Harrym i Ronem pod płaszczem. Nikt nie zauważył jak zniknęli, wszyscy byli zainteresowani produktami Freda i George’a. Harry, Ron i Hermiona dostali się szybko do drzwi i wyszli na ulicę. Na swoje szczęście Malfoy jednak zniknął już bez śladu.
- On szedł w tym kierunku – szepnął Harry najciszej jak to było możliwe, żeby Hagrid ich nie usłyszał. Pędzili dalej spoglądając po drodze w szyby wystawowe, aż Hermiona wskazała coś przed sobą. - To on, prawda? – Zapytała Hermiona - Skręcił w lewo?
- Wielka mi niespodzianka – powiedział Ron.
Malfoy rozglądał się wokoło, po czym wślizgnął się w Ulicę Śmiertelnego Nokturnu. - Szybko, bo go zgubimy – powiedział Harry przyspieszając. - Będzie widać nasze stopy! - Powiedziała z niepokojem Hermiona, ponieważ peleryna odsłoniła przez chwile ich kostki; o wiele trudniej było ukryć teraz ich troje pod peleryną.
- To nie ma znaczenia - powiedział niecierpliwie Harry. - Szybciej! Ale Ulica Śmiertelnego Nokturnu, część ulicy Pokątnej poświęcona mrocznym sztukom, wyglądała na kompletnie opuszczoną. Trójka spoglądała do okien mijając je, nic jednak nie wskazywało na to, aby w sklepach byli jacyś klienci. Harry pomyślał, że było niebezpiecznym sprzedawanie mrocznych specyfików w tych niebezpiecznych i podejrzanych czasach… albo żeby zostać przyłapanym na ich kupowaniu. Hermiona mocno uszczypnęła go w ramie.
- Auć!
- Cii... Patrz! On tam jest! - Wyszeptała Harremu w ucho.
Podeszli bliżej jedynego sklepu na Nokturnie, w którym Harry kiedyś był. Borgin i Burkes był sklepem, w którym był duży wybór złowieszczych przedmiotów. Tam wśród skrzyń z czaszkami i starymi butelkami stał Draco Malfoy odwrócony do nich plecami, widoczny poza tym samym wielkim czarnym gabinetem, w którym Harry ukrywał się przed Draco i jego ojcem. Zobaczyli ruch rąk Malfoya, który najwidoczniej był zdenerwowany. Właściciel sklepu, pan Borgin, tłusto włosy człowiek stanął przed Malfoyem. - Jeśli tylko moglibyśmy usłyszeć, co oni mówią! – Powiedziała Hermiona. - Możemy! – Powiedział Ron – Trzymajcie je.
Upuścił parę pudełek, i zaczął nerwowo otwierać największe. - Uszy dalekiego zasięgu! Spójrzcie!
- Fantastycznie! – Powiedziała Hermiona, kiedy Ron rozplątał długie żyłki koloru skóry i puścił je w kierunku drzwi. – Och, mamy nadzieje, że drzwi nie są Nieprzepuszczalne…
-Nie! – Powiedział Ron – Posłuchaj! Włożyli końcówki żyłek do ucha i nagle głos Malfoya stał się tak głośny i jasny, jakby ktoś włączył radio. - … wiesz jak to naprawić?
- Tak myślę – powiedział Borgin tonem, który wyrażał niechęć do tego czynu – Muszę to jednak zobaczyć. Czemu tego nie przyniosłeś do sklepu? - Nie mogłem – powiedział Malfoy – To musi zostać włożone…Chcę wiedzieć tylko, jak to zrobić… Harry widział, że Borgin oblizuje usta nerwowo. - Dobrze, ale muszę powiedzieć, że to będzie bardzo trudne. Nie mogę niczego zagwarantować. - Nie? – Zapytał Malfoy i Harry wiedział, tylko przez jego ton, że Malfoy szydził – Może to spowoduje, że będziesz pewny. Ruszył ku Borginowi i zniknął im z widoku. Harry, Ron i Hermiona stanęli bokiem, by mieć go w zasięgu wzroku, ale mogli zobaczyć jedynie przestraszonego Borgina.
- Powiedz komuś – powiedział Malfoy – a się zemszczę. Znasz Fenrira Greybacka? Jest przyjacielem mojej rodziny. Będzie wpadał od czasu do czasu, by zobaczyć czy poświęcasz tej sprawie całą uwagę. - Nie będzie on potrzebny…
- Ja o tym zdecyduję - powiedział Malfoy. Lepiej żeby nie był potrzebny. I pamiętaj zachować to w bezpiecznym miejscu. Potrzebuję tego. - Może chciałbyś wziąć to teraz?
- Nie, oczywiście, że nie chce, ty głupi, mały człowieku, jak miałbym z tym iść po ulicy? Tylko tego nie sprzedawaj. -Oczywiście, że nie…, sir.
Borgin wykonał głęboki ukłon, taki sam, jaki zawsze robił Lucjuszowi Malfoy’owi. - Nikomu ani słowa Borgin, włączając w to moją matkę, rozumiesz?
- Naturalnie, naturalnie – zamruczał Borgin ponownie się kłaniając.
W następnej chwili Malfoy dumnie krocząc sklepem wyszedł z niego, a drzwi brzęknęły za nim. Przeszedł tak blisko, że Harry, Ron i Hermiona poczuli, jak płaszcz trzepocze dookoła ich kolan. Wewnątrz sklepu Borgin stał jak zamrożony, jego oleisty uśmiech zniknął z twarzy i spojrzał zmartwiony.
-, O czym oni mówili? – Spytał Ron, zwijając żyłkę daleko słyszących uszu. -Nie wiem – powiedział Harry myśląc – Chyba chce coś naprawić... i coś sobie tu zarezerwować…Czy mogłeś zobaczyć, co pokazywał mówiąc „to”? - Nie, zasłonił to…
- Wy dwaj…zaczekajcie tu…- szepnęła Hermiona. - Co ty…?
Ale Hermiona już wyszła spod płaszcza. Sprawdziła włosy w odbiciu szyby wystawy a następnie pewnie wmaszerowała do sklepu, tak, że dzwonek ponownie zabrzęczał. Ron ponownie rozwinął i popchnął daleko słyszące uszy w kierunku drzwi. Podał jeden koniec żyłki Harremu. - Cześć, okropny ranek, nieprawdaż? - Powiedziała Hermiona, Borgin jednak nie odpowiedział, ale patrzył na nią podejrzanym wzrokiem. Hermiona przespacerowała się po sklepie wpatrując się w zawartość półek. - Czy ten naszyjnik jest na sprzedaż? - Zapytała, zatrzymując się przy wystawie. - Jeśli masz tysiąc pięćset galeonów - powiedział chłodno Pan Borgin. - Och... Ee... Nie, nie mam aż tyle - powiedziała przechodząc Hermiona. - A... Co pan powie na temat tej ślicznej... yy... Czaszki? - Szesnaście galeonów.
- Więc to jest na sprzedaż? To nie jest... Zatrzymane dla kogoś? Pan Borgin popatrzył na nią z ukosa. Harry miał nie miłe uczucie, że dokładnie wie, co Hermiona kombinuje. Widocznie Hermiona również to wyczuła, ponieważ zaczęła się mieszać. - Chciałam tą rzecz, żeby... Ee... Chłopiec, który był tu przed chwilą, Draco Malfoy, więc, on jest moim przyjacielem, i chcę mu dać prezent urodzinowy, ale jeśli tą rzecz już ktoś zarezerwował, ja nie chce mu dać tej samej rzeczy, więc... Um... To była dość kiepsko zmyślona historia według Harrego i oczywiście Borgin pomyślał tak samo. - Wyjdź - powiedział ostro - Natychmiast wyjdź! Hermiona nie czekała, aż Borgin powtórzy prośbę po raz drugi, lecz szybko poszła do drzwi za Borginem na piętach. Gdy dzwonek znów zadzwonił Borgin trzasnął drzwiami i wywiesił tabliczkę „Zamknięte”.
- Ach, dobrze - powiedział Ron zarzucając pelerynę na Hermionę. - Niezła próba, ale byłaś trochę za bardzo oczywista... - Dobrze, więc następnym razem pokażesz mi jak to zrobić, Mistrzu Tajemnic! - Odpowiedziała szorstko. W ten sposób Ron i Hermiona kłócili się przez całą drogę powrotną.
Zatrzymali się w Czarodziejskich Dowcipach Weasleyów zostali zmuszeni do wyjaśnień gdzie byli i co robili przez panią Weasley, Hagrida, którzy najwyraźniej zauważyli ich nieobecność. Harry chował szybko pelerynę niewidkę do torby, i w odpowiedzi na oskarżenia pani Weasley powiedział,że byli na tyłach sklepu i musiała ich po prostu nie zobaczyć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Boomster
Ślizgon
Ślizgon



Dołączył: 24 Maj 2006
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:36, 25 Maj 2006    Temat postu:

Rozdział 7 - Klub Slugay


Harry spędził większość ostatniego tygodnia wakacji rozważając znaczenie zachowania Malfoya w Ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Rzeczą, która niepokoiła go najbardziej, była satysfakcja wypisana na twarzy Malfoya, kiedy opuszczał sklep. Nic, co sprawiło, że Malfoy wyglądał na tak zadowolonego nie mogło wróżyć niczego dobrego. Harry był nieco poirytowany faktem, że ani Ron ani Hermiona nie wydawali się być zaciekawieni zachowaniem Malfoya, tak jak on; a po kilku dniach sprawiali nawet wrażenie znudzonych dyskusją na ten temat.
- Tak, przeciez zgodziłam się już, że to podejrzane, Harry – powiedziała Hermiona ze zniecierpliwieniem. Siedziała na parapecie w pokoju Freda i Georga z nogami opartymi na kartonowych pudłach i z niechęcią zerkała zza swojego nowego podręcznika Zaawansowanego Tłumaczenia Runów. - Ale czy nie zgodziliśmy się, że można to tłumaczyć na wiele sposobów?
- Może złamał swoją Rękę Chwały- powiedział Ron, próbując wyprostować pogięte witki swojej miotły. Pamiętasz tę wysuszoną rękę, którą miał Malfoy?
- Co mógł mieć na myśli mówiąc “Nie zapomnij trzymać tego w bezpiecznym miejscu” zapytał Harry po raz setny - Dla mnie to zabrzmiało jakby Borgin miał jeszcze jakiś inny zepsuty przedmiot, a malfoy chciał obydwa.
- Tak sądzisz? - powiedział Ron, teraz próbując zdrapać trochę brudu z rączki swojej miotły.
- Tak sądzę - powiedział Harry. Kiedy ani Ron, ani Hermiona nie odpowiedzieli, powiedział - Ojciec Malfoya jest w Azkabanie. Czy nie uważacie, że Malfoy będzie chciał się zemścić?
Ron spojrzał na niego, mrugając ze zdziwieniem.
- Malfoy, zemsta? A co on może zrobić?
- W tym cały problem, że nie mam pojęcia! - powiedział Harry z frustracją. - Ale on coś kombinuje i myślę, że powinniśmy potraktować to poważnie. Jego ojciec jest Śmierciożercą i …
Harry przerwał, jego wzrok był utkwiony w oknie za Hermioną, usta miał otwarte. Do głowy przyszła mu zaskakująca myśl. - Harry? - powiedziała Hermiona zaniepokojonym głosem - Co się stało?
- Nie boli cię znowu twoja blizna, prawda? - zapytał Ron nerwowo.
- On jest Śmierciożercą!– powiedział Harry powoli - Zastąpił swojego ojca jako Śmierciożerca! Po chwili ciszy Ron wybuchnął śmiechem. - Malfoy? Przecież on ma szesnaście lat, Harry! Myślisz że Sam-Wiesz-Kto pozwoliłby Malfoywi do nich dołączyć?
- To brzmi mało prawdopodobnie, Harry - powiedziała Hermiona z naciskiem.
- Dlaczego tak myślisz?
- To było u Madame Malkin. Nawet go nie dotknęła, ale on wrzasnął i wyszarpnął jej swoją rękę, kiedy chciała podwinąć mu rękaw. To była jego lewa ręka. On został naznaczony Mrocznym Znakiem.
Ron i Hermiona spojrzeli na siebie.
- No cóż… - powiedział Ron niepewnie.
- Myślę, że on po prostu chciał stamtąd wyjść, Harry - powiedziała Hermiona.
- Pokazał Borginowi coś, czego nie mogliśmy dojrzeć - uparcie nalegał Harry. - Coś, co naprawdę wystraszyło Borgina. To był Znak, wiem to… – Pokazywał Borginowi z kim ma do czynienia, żebyście tylko widzieli jak poważnie Borgin go potraktował!
Ron i Hermiona po raz kolejny wymienili spojrzenia.
- Nie jestem pewien, Harry...
- Naprawdę nie sądzę aby Sam-Wiesz-Kto przyjął Malfoya...
Zdenerwowany, ale absolutnie przekonany o tym, że ma rację, Harry złapał stertę brudnych szat do quidditcha i opuścił pokój; Pani Weasley nalegała przez kilka dni aby nie zostawiali prania i pakowania na ostatnią chwilę. Na półpiętrze wpadł na Ginny, która wracała do swojego pokoju ze stosem świeżo wypranych szat.
- Nie szła bym teraz do kuchni - ostrzegła go - Wszędzie jest pełno Flegmy...
- Postaram się być ostrożny i nie poślizgnąć się na niej- Harry uśmiechnął się.
- Wszedł do kuchni zdecydowanym krokiem, i zastał Fleur siedzącą na kuchennym stole, zupełnie pochłonięta planami związanymi ze ślubem z Billem, podczas gdy pani Weasley obserwowała stertę samoobierających się pędów, które wyglądały na bardzo zapalczywe. - ... Bill i ja phrawie zdecydowaliśmy się na tylko dwie druchny, Ginny i Gabrielle będą razem wyglądały bahrdzo słodko. Myślę o ubhraniu ich w kolorze bladozłotym. - róźowi byłby przecież okhropni z włosami Ginny...
- Aha, Harry! - powiedziała głośno pani Weasley, ucinając monolog Fleur. – Dobrze. Chciałam wyjaśnić ci środki bezpieczenstwa podjęte w związku z jutrzejsza podróżą do Hogwartu. Znowu mamy do dyspozycji samochody ministerstwa, a na stacji będą czekali aurorzy... - Czy będzie z nimi Tonks? - zapytał Harry wręczając jej swoje szaty do quidditcha.
- Nie. Myślę, że nie. Z tego co mówił Artur została przydzielona gdzie indziej.
- Ona pozwoliła sobi odejść, ta Tonks - Fleur zamyśliła się, podziwiając swoje własne oszałamiające odbicie na odwrocie łyżeczki do herbaty. - Wielki bląd, gdiby mnie ktoś pytał.
- Tak, dziękuję - powiedziała cierpko pani Weasley, znowu przerywając Fleur. - Lepiej zabierz się do roboty, Harry. Chcę żeby kufry były gotowe dziś wieczorem, jeśli to możliwe, więc nie będzie zwyczajowego rozgardiaszu na ostatnią chwilę. Faktycznie, ich wyjazd następnego ranka przebiegał sprawniej niż zazwyczaj. Kiedy samochody ministerstwa pojawiły się naprzeciwko Nory, wszyscy byli już gotowi, a kufry spakowane; kot Hermiony, Krzywołap, był bezpiecznie zamknięty w swoim podróżnym koszyku; Hedwiga, Świstoświnka i nowa purpurowa pufka Ginny byli klatkach. - Au revoir, 'arry- powiedziała Fleur gardłowo, całując go na do widzenia. Ron pełen nadziei ruszył do przodu, ale Ginny podstawiła mu nogę i Ron upadł na zakurzone podwórze prosto u stóp Fleur. Wściekły, czerwony i brudny pobiegł szybko do samochodu bez pożegnania. Na stacji King’s Cross nie czekał na nich pogodny Hagrid. Zamiast niego, dwóch posępnych, brodatych aurorów w ciemnych mugolskich garniturach podeszło do samochodów gdy te się zatrzymały, i zajęli miejsca po obu stronach grupy, bez słowa prowadząc ich na stację. - Szybko, szybko, przez barierkę - powiedziała pani Weasley, która wydawała się być nieco poddenerwowana całą tą surową operatywnością. - Harry powinien pójść pierwszy, z...
Popatrzyła pytająco na jednego z aurorów, który skinął lekko głową, chwycił Harrego za ramię i spróbował pokierowac nim w stronę barierki pomiędzy peronem dziewiątym i dziesiątym.
- Umiem chodzić, dzięki - powiedział z irytacją Harry, wyrywając swoje ramię z chwytu aurora. Popchnął swój wózek dokładnie na solidną barierkę, ignorując swojego cichego kompana, i sekundę później znalazł się na peronie dziewięć i trzy czwarte, gdzie stał czerwony ekspres do Hogwartu dmuchając parą ponad tłum.
Hermiona i Weasleyowie dołączyli do niego po kilku sekundach. Bez porozumienia z posępnym aurorerm, Harry skinął na Rona i Hermionę by poszli za nim poszukać wolnego przedziału. - Nie możemy, Harry - powiedziała Hermiona patrząc na niego przepraszająco - Ron i ja musimy najpierw iśc do wagonu prefektów, a potem popatrolowac trochę korytarze.
- A, tak, zapomniałem - powiedział Harry
- Lepiej idźcie prosto do pociągu, zostało wam tylko kilka minut do odjazdu. - powiedziała pani Weasley spoglądając na zegarek.- No więc, życzę miłego semestru, Ron...
- Panie Weasley, czy mogę zamienić z Panem słowo? - zapytał Harry pod wpływem chwili. - Oczywiście - powiedział pan Weasley, który wyglądał na trochę zaskoczonego, ale mimo to odszedł z Harrym na bok, tak by inni nie mogli ich usłyszeczeć.
Harry przemyślał to starannie i stwierdził, że jeśli powinien komuś o tym powiedzieć, to pan Weasley był odpowiednią osobą; po pierwsze, ponieważ pracował w ministerstwie dlatego też jego stanowisko pozwalało na przeprowadzenie dalszego śledztwa, po drugie, ponieważ pomyślał, że nie ma wielkiego ryzyka, aby pan Weasley wybuchnął złością. Widział jak pani Weasley i auror o posępnej twarzy obrzucili ich podejrzliwymi spojrzeniami, kiedy odeszli na bok.
- Kiedy byliśmy na Ulicy Pokątnej… - zaczął Harry, ale pan Weasley uprzedził go krzywiąc się. - Czy mam przypadkiem odkryć gdzie ty, Ron i Hermiona zniknęliście podczas gdy powinniście być na zapleczu sklepu Freda i Georga? - Skąd pan...
- Harry, proszę. Rozmawiasz z człowiekiem, który wychował Freda i Georga. - Ech, no dobrze, nie byliśmy na zapleczu. W takim razie niech pan posłucha najgorszego. Więc my śledziliśmy Dracona Malfoya. Użyliśmy mojej peleryny niewidki.
- Czy mieliście jakiś rozsądny powód aby to robić, czy to był taki zwykły kaprys? - Sądziłem, że Malfoy coś kombinuje. - powiedział Harry, ignorując rozdrażnioną i zarazem rozbawioną minę pana Weasleya. Uciekł swojej matce i chciałem się dowiedzieć dlaczego.
- Oczywiście, że chciałeś – powiedział z rezygnacją w głosie pan Weasley. - No dobrze, czy dowiedziałeś się, dlaczego? - Poszedł do Borgina i Burkesa - powiedział Harry. – i zaczął zastraszać tego gościa, Borgina. Chciał wymusić na nim pomoc przy naprawie czegoś. Chciał też, żeby Borgin coś jeszcze dla niego zatrzymał. To zabrzmiało tak, jakby rzecz tego samego rodzaju wymagała naprawy. Tak, jakby to była para. I...
Harry wziął głęboki wdech. - Jest jeszcze coś. Widzieliśmy jak Malfoy odskoczył na milę gdy Madam Malkin próbowała dotknąć jego lewego ramienia. Myślę, że on jest naznaczony Mrocznym Znakiem. Myślę, że on zastąpił swojego ojca, jako śmierciożerca. Pan Weasley wyglądał na zaskoczonego. Po chwili powiedział - Harry, wątpię aby Sam-Wiesz-Kto pozwolił szesnastolatkowi... - Czy ktokolwiek naprawdę wie co Sam-Wiesz-Kto by zrobił, a czego nie? - zapytał Harry ze złością - Panie weasley, przepraszam, ale czy to nie jest warte sprawdzenia? Jeśli Malfoy potrzebuje zastraszać Borgina by coś naprawić to jest prawdopodobnie coś strasznego lub niebezpiecznego, prawda?
- Jeśli mam być szczery, to naprawdę w to wątpię, Harry, - powiedział wolno pan Weasley - Widzisz, kiedy Lucjusz Malfoy został aresztowany, przeszukaliśmy jego dom. Zabraliśmy stamtąd wszystko, co mogłoby być niebezpieczne. - Myślę, że coś przeoczyliście - uparcie powiedział Harry - Może. - powiedział pan Weasley, ale Harry mógłby przysiąc, że pan Weasley chce go udobruchać. Za nimi rozległ się gwizdek; prawie wszyscy już byli w pociągu, drzwi się zamykały. - Lepiej się pospiesz! - powiedział pan Weasley, a pani Weasley krzyknęła - Harry, szybko! - Harry w pośpiechu wleciał do pociągu, państwo Weasley pomogli mu załadować kufer. - Aha, kochanie, jesteś do nas zaproszony na Boże Narodzenie, wszystko jest już uzgodnione z Dumbledorem, więc zobaczymy się wkrótce - powiedziała pani Weasley przez okno, kiedy za Harrym zatrzasnęły się drzwi i pociąg ruszył. - Dbaj o siebie i... Pociąg nabierał prędkości.
- bądź dobry i... - pani Weasley biegła za pociągiem - bądź bezpieczny!
Harry machał dopóki pociąg nie skręcił, kiedy stracił państwa Weasleyów z oczu odwrócił się by poszukać reszty. Przypuszczał, że Ron i Hermiona zostali w wagonie prefektów, ale Ginny stała obok na korytarzu i rozmawiała z kilkoma przyjaciółmi. Ruszył w ich stronę ciągnąc swój kufer. Ludzie gapili się bezwstydnie kiedy przechodził. Nawet przyciskali twarze do szyb w swoich przedziałach aby go zobaczyć. Spodziewał się wzrostu liczby rozdziawionych i gapiących, mógł się tego spodziewać po tych wszystkich plotkach o "Wybrańcu" w "Proroku Codziennym" , ale wizja życia w blasku jupiterów nie cieszyła go specjalnie. Klepnął Ginny w ramię. - Kumpel próbuje znaleźć przedział?
- Nie mogę, Harry, powiedziałam że muszę spotkać się z Deanem.- powiedziała Ginny - Na razie! - Prawda - powiedział Harry. Poczuł dziwne ukłucie złości gdy odchodziła jej długie rude włosy tańczyły za nią; tak bardzo przyzwyczaił się do jej obecności przez lato, że prawie zapomniał, że Ginny nie trzymała się z nim, Ronem i Hermioną w szkole. Zamrugał i rozejrzał się: był otoczony przez zahipnotyzowane dziewczęta.
- Cześć, Harry! - powiedział znajomy głos za nim. - Neville! - powiedział Harry z ulgą, odwracając się by zobaczyć chłopca o okrągłej twarzy brnącego w jego stronę. - Witaj, Harry - powiedziała dziewczyna z długimi włosami i wielkimi zamglonymi oczami, która stała tuż za Nevillem. - Luna, cześć, jak się masz?
- Dobrze, dziękuję. - powiedziała Luna. Do siebie przyciskała magazyn; wielkie litery na okładce oznajmiały, że jest w nim darmowa para Widmowych Okularów.
- Żongler dalej dobrze się trzyma? - zapytał Harry, który czuł sentyment do magazynu, dla którego udzielił ekskluzywnego wywiadu w poprzednim roku.
- O tak, obroty ciągle są niezłe - powiedziała Luna wesoło. - Chodźcie, znajdziemy jakieś miejsca. - powiedział Harry i cała trójka ruszyła przez pociąg wypełniony hordami cichych, gapiących się uczniów. W końcu znaleźli pusty przedział, Harry szybko wszedł do środka. - Gapią się nawet na nas? – zapytał Neville wskazując na siebie i Lunę. – To dlatego, że jesteśmy z tobą! - Gapili się na was, bo też byliście w Ministerstwie. - powiedział Harry, kiedy już udało mu się wstawić kufer na półkę z bagażami. - Nasza mała przygoda została opisana w "Proroku Codziennym", musieliście to widzieć! - Tak, myślałem, że babcia będzie zła przez te wszystkie publikacje. - powiedział Neville - ale była bardzo zadowolona. Powiedziała, że zaczynam być podobny do mojego ojca. Kupiła mi nową różdżkę, spójrzcie! Wyciągnął różdżkę i pokazał ją Harremu.
- Wiśnia i włos jednorożca. - powiedział dumnie - Myślimy, że to była jedna z ostatnich sprzedanych przez Ollivandera, który zniknął następnego dnia - Hej, wracaj tutaj Teodoro!
I zanurkował pod siedzenie aby wydobyć swoją ropuchę, która raz jeszcze spróbowała wydostać się na wolnośc. - Czy będziemy kontynuować spotkania GD w tym roku, Harry? – zapytała Luna, odklejając parę Widmowych Okularów ze środka Żonglera. - To nie ma chyba większego sensu, skoro pozbyliśmy się Umbrige, prawda?- powiedział Harry siadając. Neville uderzył głową w siedzenie wynurzając się spod niego. Wyglądał na bardzo zawiedzionego. - Ja lubiłem spotkania GD! Nauczyłem się od ciebie bardzo dużo! - Mnie też podobały się spotkania - powiedziała Luna pogodnie - To tak, jakby mieć przyjaciół. To był jeden z tych niewygodnych tematów poruszanych czasem przez Lunę, który powodował, że Harry odczuwał mieszankę współczucia i zakłopotania. Zanim zdołał odpowiedzieć doszło do zamieszania na zewnątrz ich przedziału. Grupa dziewczyn z czwartego roku szeptała i chichotała między sobą po drugiej stronie szyby.
- Ty go zapytaj!
- Nie, ty!
- Ja to zrobię!
I jedna z nich, odważnie wyglądająca dziewczyna z dużymi ciemnymi oczami, wystającym podbródkiem i długimi czarnymi włosami weszła do środka.
- Czesć, Harry, jestem Romilda, Romilda Vane - powiedziała głośno i pewnie. - Czemu nie dołączysz do naszego przedziału? Nie musisz siedzieć z nimi - dodała dramatycznym szeptem wskazując tyłek Nevilla, który to wystawał spod siedzenia, gdyż ten ponownie szukał Teodory, i na Lunę, która akurat założyła darmowe Widmowe Okulary, co nadało jej wygląd obłąkanej, wielokolorowej sowy. - Oni są moimi przyjaciółmi - powiedział chłodno Harry
- Och - powiedziała dziewczyna, która wyglądała na bardzo zaskoczoną - Och, w porządku. Wycofała się, zasuwając za sobą drzwi.
- Ludzie spodziewają się, że możesz mieć lepszych przyjaciół niż my - powiedziała Luna, po raz kolejny objawiając swój talent do wprawiania ludzi w zakłopotanie.
- Jesteście w porządku - powiedział krótko Harry. - Żadna z nich nie była w ministerstwie. One nie walczyły ze mną. - To co mówisz, jest bardzo miłe – powiedziała Loona. Poprawiła na nosie Widmowe Okulary i powróciła do czytania "Żonglera". Przecież my nie stawiliśmy mu czoła - powiedział Neville, wynurzając się spod siedzenia z kłaczkami i kurzem we włosach i zrezygnowaną Teodorą w ręce. - Ty to zrobiłeś. Powinieneś usłyszeć co moja babcia mówiła o Tobie. "Ten Harry Potter ma więcej odwagi niż całe Ministerstwo Magii razem wzięte!" Ona oddałaby wszystko, zebyś był jej wnukiem...
Harry zaśmiał się nieco zakłopotany i zmienił temat na wyniki sumów, tak szybko jak tylko mógł. Kiedy Neville recytował swoje oceny i głośno wyrażał swoje obawy czy będzie mógł kontynuować naukę transmutacji, skoro ma tylko "zadowalający", Harry patrzył na niego, ale go nie słuchał. Dzieciństwo Nevilla, tak samo jak Harrego zostało zniszczone przez Voldemorta, ale Neville nie miał pojęcia jak niewiele go dzieliło od przeznaczenia Harrego. Przepowiednia mogła dotyczyć każdego z nich, jednak z nieodgadnionych powodów Voldemort uznał, że chodziło o Harrego. Gdyby Voldemort wybrał Nevilla, to właśnie Neville siedziałby naprzeciwko Harrego, nosząc bliznę w kształcie błyskawicy i ciężar przepowiedni... A może... Może matka Nevilla by zginęła aby go uratować, tak jak Lily zginęła dla Harrego? Pewnie tak... Ale co jeśliby nie była w stanie stanąć między swoim synem a Voldemortem? Czy wtedy by nie było żadnego "wybrańca"? Puste siedzenie, na którym siedział teraz Neville, Harry bez blizny, który byłby całowany na pożegnanie przez swoją matkę a nie matkę Rona?
- Wszystko w porządku, Harry? Wyglądasz dziwnie... - powiedział Neville.
Harry zaczął - Przepraszam, ja...
- Wrackspurt cię dopadł?[Wrackspurt - wrack = ruina, spurt = struga, fontanna] - zapytała Luna z sympatią, spoglądając na Harrego przez swoje ogromnie kolorowe Widmowe Okulary. - Ja…co?
- Wrackspurty... One są niewidzialne. One unoszą się w twoich uszach i powodują, że twój mózg zaczyna musować - powiedziała - Myślałam, że poczułam jak jeden się tu zbliża.
Zatrzepotała rękami w powietrzu, jakby próbowała zabić dużą, niewidzialną ćmę. Harry i Neville spojrzeli szybko po sobie i natychmiast zaczęli rozmawiać o quidditchu.
Pogoda na zewnątrz pociągu była tak różnorodna , jak wcześniej przez całe lato.Wjeżdżali na tereny objęte chłodną mgłą, a następnie wyjeżdżali na obszary. Był to jeden z tych odcinków, kiedy słońce było prawie widoczne spoza chmur, kiedy Ron i Hermiona w końcu weszli do przedziału. - Chciałbym aby wózek z jedzeniem się pospieszył, umieram z głodu. - powiedział Ron tęsknie, osuwając się na siedzenie obok Harrego i chwytając się za żołądek. - Cześć Neville, cześć Luna. Wiecie co? - dodał, odwracając się do Harrego - Malfoy wcale nie przejmuje się obowiązkami prefekta. Po prostu siedzi w swoim przedziale z innymi Ślizgonami, widzieliśmy go po drodze.
Harry wyprostował się zainteresowany słowami Rona. To nie było w stylu Malfoya, by zrezygnować z szansy demonstrowania swojej władzy prefekta, której z resztą chętnie nadużywał przez cały rok.
- Co zrobił, kiedy cię zobaczył?
- To, co zawsze - powiedział Ron bez trudu, pokazując nieuprzejmy gest ręką. - To nie w jego stylu, prawda? Więc... to znaczy... - wykonał gest ponownie - ale dlaczego nie jest na zewnątrz i nie znęca się nad pierwszorocznymi? - Nie mam pojęcia - powiedział Harry, ale jego mózg pracował na przyspieszonych obrotach. Czy to nie wyglądało jakby Malfoy miał ważniejsze rzeczy na głowie niż znęcanie się nad młodszymi uczniami?
- Może wolał Brygadę Inkwizycyjną - powiedziała Hermiona - Może samo bycie prefektem wydaje mu się przy tym banalne.
- Nie sądzę - powiedział Harry - Myślę, że on jest...
Ale zanim miał okazję wyłożyć swoją teorię, drzwi przedziału otworzyły się ponownie i trzecioroczna dziewczyna weszła do środka, z trudem łapiąc oddech.
- Miałam dostarczyć to do Nevilla Longbottoma i Harrego Pottera - wyjąkała, jej oczy spotkały się z oczami Harrego i obróciła się zarumieniona. Trzymała dwa zwoje pergaminu związane filoetowymi wstążkami. Zdumieni, Harry i Neville wzięli zwoje zaadresowane do każdego z nich i dziewczyna wypadła z przedziału na korytarz.
- Co to jest? - zapytał Ron, kiedy Harry rozwinął zwój
- Zaproszenie - powiedział Harry

Harry,
Będę zaszczycony, jezeli zgodzisz się zjeść ze mną lunch w przedziale C.
Z poważaniem,
Horacy

- Ale czego on chce ode mnie? - zapytał Neville nerwowo, tak jakby spodziewał się szlabanu.
- Nie mam pojęcia - powiedział Harry, co nie było do końca prawdą, chociaż nie miał żadnego dowodu, że jego przeczucie jest celne. - Słuchaj – dodał podchwytucjąc myśl, która wpadła mu nagle do głowy- Użyjmy peleryny- niewidki, może będziemy mogli rzucić po drodze okiem na Malfoya, zobaczymy, co ma zamiar zrobić.
Jednak ten pomysł spalił na panewce. korytarze były pełne uczniów czekających na wózek z jedzeniem, więc przedostanie się w pelerynie było niemożliwe. Harry z żalem schował ją z powrotem do kufra, stwierdzając, że przydałaby się mu aby uniknąć wzroku tych wszystkich gapiów, których liczba zdawała się zwiększyć od czasu, kiedy poprzednio szedł przez korytarz. Wtedy i teraz przez cały czas uczniowie wychodzili z przedziałów aby na niego popatrzeć. Wyjątkiem była Cho Chang, która szybko wskoczyła do swojego przedziału, kiedy tylko zobaczyła, że Harry nadchodzi. Kiedy Harry przechodził koło okna, zobaczył ją pogrążoną w rozmowie ze swoją przyjaciółką, Mariettą, która miała bardzo grubą warstwę makijażu, który niedokładnie zakrywał dziwaczny trądzik ciągle pokrywający jej twarz. Uśmiechając się głupio, Harry poszedł dalej.
Kiedy doszli do przedziału C, zobaczyli, że nie byli jedynymi zaproszonymi przez Slughorna gośćmi, chociaż sądząc po entuzjazmie z jakim go przywitano, Harry był najbardziej oczekiwany.
- Harry, mój przyjacielu! – powiedział Slughorn, podskakując na jego widok, przez co jego wielki pokryty aksamitem brzuch wydawał się wypełniać całą resztę przestrzeni w przedziale. Jego lśniąca łysina i duże srebrne wąsy lśniły tak jasno w świetle słonecznym, jak złote guziki w jego szacie. - Dobrze cię widzieć, dobrze cię widzieć! A ty musisz być panem Longbottomem.
Neville przytaknął, wyglądał na przestraszonego. Na gest Slughorna usiedli naprzeciw siebie na ostatnich dwóch wolnych miejscach, które były najbliżej drzwi. Harry zmierzył wzrokiem pozostałych gości. Rozpoznał Ślizgona ze swojego roku, wysokiego czarnego chłopaka z wystającymi kośćmi policzkowymi i podłużnymi, skosnymi oczami; było także dwóch chłopaków z siódmego roku, których Harry nie znał, oraz, wciśnięta w róg obok Slughorna i wyglądająca na niezbyt pewną jak się tam dostała, Ginny.
- Dobra, czy wszystkich znacie? - Slughorn zapytał Harrego i Nevilla. - Blaise Zabini jest z waszego roku, oczywiście... - Zabini nie dał żadnego sygnału że ich zna, nie przywitał się z żadnym z nich: Gryffindor i Slytherin od zawsze konkurowały we wszystkim. - To jest Cormac McLaggen, możliwe, że się już kiedyś spotkaliście... Nie?
McLaggen, młodzieniec z kręconymi włosami podniósł rękę, Harry i Neville wykonali ten sam gest. - ... a to jest Marcus Belby, nie wiem czy kiedykolwiek...?
Belby, który był chudy i wyglądał na nerwowego uśmiechnął się z wysiłkiem.
- ... a ta czarująca młoda dama powiedziała mi, że was zna! - dokończył Slughorn.
Ginny wykrzywiła usta w grymasie do Harrego i Nevilla zza pleców Slughorna.
- A teraz najprzyjemniejsze – powiedział Slughorn przyjaźnie - Okazja abyście mogli się poznać trochę lepiej. Proszę, weźcie serwetki. Spakowałem własny lunch, z tego co się orientuję, to wózek jest ciężki od likworowych różdżek, a biedny żołądek starego mężczyzny nie jest przystosowany do takiego jedzenia... Bażanta, Belby?
Belby wziął coś, co wyglądało jak połówka zimnego bażanta.
- Właśnie mówiłem Marcusowi, że miałem przyjemność uczyć jego wuja Damoclesa - powiedział Slughorn do Harrego i Nevilla, puszczając w obieg koszyk bułek. - Wybitny czarodziej, wybitny, a jego Order Merlina jest zasłużony. Często masz okazję widywać się ze swoim wujkiem, Marcus? Niestety, Belby właśnie wziął do ust ogromny kęs bażanta; chcąc odpowiedzieć Slughornowi, spróbował połknąć zbyt szybko to co miał w ustach; zrobił się fioletowy i zaczął się krztusić.
- Anapneo - powiedział Slughorn spokojnie, celując różdżką w Belby'ego, którego usta i przełyk zostały oczyszczone. - Nie... Raczej nie. - wysapał Belby z załzawionymi oczami.
- Przypuszczam, że oczywiście jest bardzo zajęty - powiedział Slughorn, patrząc pytająco na Belby'ego - Wątpię aby wynalazł Eliksir Wilczego Jadu [Wolfsbane Potion] nie pracując cięzko i uczciwie!
- Przypuszczam... - powiedział Belby, który wydawał się obawiać ugryźć bażanta po raz kolejny, dopóki nie upewni się, że Slughorn skończy z nim rozmawiać. - Eee... stosunki pomiędzy moim wujem a ojcem nie układają się najlepiej, więc ja naprawdę nie wiem zbyt dużo o... Jego głos ucichł kiedy Slughorn obdarzył go zimnym uśmiechem i odwrócił się do McLaggena. Teraz twoja kolej, Cormac - powiedział Slughorn - Miałem okazję co nieco się dowiedzieć o twoim wuju Tyberiuszu, ponieważ ma on wspaniałe zdjęcie na którym we dwójkę polujecie na nogtaile w powiedzmy, Norfolk? - O, tak, to było bardzo fajne zajęcie, naprawdę - powiedział McLaggen - Pojechaliśmy z Bertą Higgs i Rufusem Scrimegoure'em - to było oczywiście zanim został Ministrem...
- Więc znasz także Bertę i Rufusa? - zagadnął Slughorn, teraz puszczając w obieg miskę pasztecików; w jakiś sposób Belby został pominięty - Więc powiedz mi...
Było tak, jak Harry się spodziewał. Każdy z zaproszonych znał osobiście kogoś sławnego lub wpływowego - poza Ginny. Zabini, który był przepytywany po McLaggenie okazał się mieć niesłychanie piękną czarownicę za matkę (z jego opowieści Harry wywnioskował, że miała siedmiu mężów, z których każdy zginął w tajemniczych okolicznościach zostawiając jej dużo złota). Potem przyszła kolej Nevilla: to było bardzo niemiłe dziesięć minut, rodzice Nevilla, dobrze znani aurorzy, byli torturowani do obłędu przez Bellatriks Lestrange i kilku Śmierciożerców. Na końcu rozmowy z Nevillem, Harry miał wrażenie, że Slughorn wstrzymuje się z ocenieniem Nevilla, by zobaczyć czy posiada spryt swoich rodziców. - A teraz - powiedział Slughorn, podnosząc się ciężko i zachowując się, jak konferansjer zapowiadający występ gwiazdy - Harry Potter! Od czego by tu zacząć? Czuję, że poznałem Cię bardzo powierzchownie, kiedy się spotkaliśmy latem! – przyglądał się Herremu bardzo uważnie przez chwilę, tak jakby był on wyjątkowo wielkim i soczystym kawałkiem bażanta, wreszcie powiedział - Wybraniec - tak Ciebie teraz nazywają! Harry nic nie odpowiedział. Belby, McLaggen i Zabini wpatrywali się w niego.
- Oczywiście - powiedział Slughorn, przygladając się Harremu z bliska - przez lata o tym plotkowano... Pamiętam kiedy - po tej strasznej nocy - Lily, James... a ty przeżyłeś – plotka głosiła, że musisz posiadać nadwyczajne moce...
Zabini lekko zakaszlał, to miało oczywiście oznaczać sceptycyzm. Zza Slughorna dobiegł ich pełen złości głos. - Taa, Zabini, ponieważ ty jesteś taki utalentowany... w pozowaniu...
- Och, proszę! - Slughorn zachichotał łagodnie, oglądając się na Ginny, która spoglądała na Zabiniego znad wielkiego brzucha Slughorna. - Radziłbym być ostrożny, Blaise! Widziałem tę młodą damę jak wyczarowała fenomenalnego Upiorogacka, kiedy przechodziłem przez jej wagon! Ja bym z nią nie zadzierał!
Zabini okazał jedynie lekceważenie.
W każdym razie - powiedział Slughorn odwracając się do Harrego - Te wszystkie pogłoski tego lata. Oczywiście, nie każdy wie czy wierzyć, "Prorokowi" czy nie, bo zdarzały mu się już różne wpadki i błędy - ale w tym przypadku wątpliwości są raczej niewielkie.Jest pewna liczba świadków, było niezłe zamieszanie w Ministerstwie, a ty byłeś tam, w środku całego zamieszania!
Harry, który nie widział innego wyjścia niż zwykłe kłamstwo, milcząc skinął głową. Slughorn uśmiechnął się do niego. - Skromny, bardzo skromny, nic dziwnego że Dumbledore tak cię lubi - byłeś tam, prawda? Ale reszta opowieści - jest zbyt sensacyjna, oczywiście, także już nikt nie wie w co wierzyć - ta legendarna przepowiednia, na przykład...
- Nigdy nie wysłuchaliśmy przepowiedni - powiedział Neville i jego twarz przybrała kolor różowej pelargonii. - To prawda - potwierdziła Ginny zagorzale. - Neville i ja byliśmy tam także, i cały ten hałas z "Wybrańcem" został zmyślony przez "Proroka" - jak zwykle.
- Tak... więc... to prawda że "Prorok" często przesadza, oczywiście... - powiedział Slughorn nieco zawiedzionym głosem. - Pamiętam, jak Gwenog mówił mi (mam na myśli Gwenoga Jonesa, oczywiście, kapitana Holyhead Harpies)... Pogrążył się w dawnych wspomnieniach, ale Harry miał dziwne uczucie, że Slughorn jeszcze z nim nie skończył, oraz że Neville i Ginny go nie przekonali.
Popołudniu zeszło im na anegdotach Slughorna o sławnych czarodziejach, których miał okazję uczyć, z których wszyscy zostali zaszczyceni propozycją wstąpienie do czegoś co nazwał "Klub Sluga" w Hogwarcie. Harry nie mógł się doczekać opuszczenia przedziału, ale nie wiedział jak to zrobić w miarę uprzejmie. Wreszcie pociąg wyjechał z kolejneego długiego obszaru mgły w promienie czerwonego słońca i Slughorn rozejrzał mróżąc w półmroku oczy.
- O Boże, już się ściemnia! Nawet nie zauważyłem że już włączyli światła! Lepiej idzcie i przebierzcie się w swoje szaty. McLaggen, musisz do mnie wpaść po tę książkę o nogtailach. Harry, Blaise - kiedy tylko macie ochotę. Ty też, młoda damo - mrugnął do Ginny - Idźcie już, idźcie! Kiedy Harry wyszedł na ciemny korytarz, Zabini obrzucił go paskudnym spojrzeniem, które Harry odwzajemnił. On, Ginny i Neville poszli za Zabinim przez pociąg.
- Cieszę się że już po wszystkim - wymamrotał Neville - Dziwny facet, prawda? - Tak, trochę dziwny - powiedział Harry cały czas wpatrując się w Zabiniego. - Jak to się stało, że się tam pojawiłaś, Ginny? - Zobaczył jak rzucałam Upiorogacka na Zachariasza Smitha - powiedziała Ginny - Pamiętasz tego idiotę z Hufflepuffu, który był w GD? Cały czas wypytywał o to, co stało się w Ministerstwie, w końcu tak mnie wkurzył że rzuciłam w niego klątwą - kiedy przyszedł Slughorn, myślałam, że dostanę szlaban, ale on stwierdził że była to naprawdę niezła klątwa i zaprosił mnie na lunch... dziwne, prawda? - Lepszy powód aby kogoś zaprosić, niż to, że czyjaś matka jest sławna - powiedział Harry pochmurnie spogladając na tył głowy Zabiniego. - albo dlatego że czyjś wujek...
Ale przerwał. Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł, nierozważny, ale mający szansę powodzenia. Za chwilę Zabini miał wrócić do przedziału szóstorocznych Ślizgonów, gdzie siedzi Malfoy, myśląc, że nikt go nie słyszy. Harry mógłby wejść za nim, niewidzialny i niesłyszany, może mógłby tam coś zobaczyć lub usłyszeć? Prawda, podróż dobiegała już końca, do stacji Hogsmeade zostało mniej niż pół godziny, sądząc po dzikim krajobrazie na zewnątrz pociągu, ale jak dotychczas nikt nie traktował podejrzeń Harrego poważnie, więc zależało mu na tym, aby to udowodnić. - Zobaczymy się później - powiedział szybko Harry wyciągając swoją pelerynę- niewidkę i narzucając ją na siebie. - Ale co ty... - zapytał Neville.
- Później! - wyszeptał Harry podążając za Zabinim tak cicho, jak tylko było to możliwe, chociaż pociąg hałasował tak, że było to niepotrzebne. Korytarze była teraz prawie puste. Prawie każdy wrócił do swojego przedziału, aby się przebrać i spakować swoje rzeczy. Chociaż Harry starał się trzymac jak najbliżej Zabiniego, nie był wystarczająco szybki aby wśliznąć się do przedziału, kiedy Zabini otworzył drzwi. Zabini próbował właśnie je zasunąć, kiedy Harry szybko zablokował je stopą.
- Co jest z tymi drzwiami? - powiedział Zabini ze złością, kiedy po raz kolejny uderzył drzwiami w stopę Harrego. Harry chwycił drzwi i otworzył je, Zabini ciągle ściskając klamkę przewrócił się na Goyla, Harry skorzystał z rozgardiaszu, który zapanował wokół i wskoczył do przedziału. Wszedł na puste siedzenie Zabiniego i wspiął się na półkę z bagażami. Na szczęście Goyle i Zabini zaklinowali się przy drzwiach, ściągając na siebie spojrzenia wszystkich, bo Harry był pewien że jego stopy i kolana były odsłonięte gdy peleryna załopotała nad nimi; w każdym razie przez jedną straszną chwilę wydawało mu się, że widział oczy Malfoya wpatrujące się w jego trampek kiedy ten znikał gdzieś w górze. Ale wtedy Goyle zatrzasnął drzwi i zrzucił z siebie Zabiniego. Zabini wyglądając na wzburzonego upadł na swoje siedzenie, Vincent Crabbe wrócił do swojego komiksu, a Malfoy, chichocząc położył się na dwóch siedzeniach opierając głowę o kolano Pansy Parkinson. Harry leżał w niewygodnej pozycji bez ruchu, aby być pewnym, że jest całkowicie niewidoczny i patrzył jak Pansy głaszcze przylizane jasne włosy Malfoya, uśmiechając się przy tym głupawo, jakby każdy bardzo by chciał być na jej miejscu. Lampy na suficie rzucały jasne światło na przedział: Harry był w stanie przeczytać każde słowo w komiksie Crabbe'a, który znajdował się dokładnie pod nim.
- Zatem, Zabini - powiedział Malfoy – Czego Slughorn chciał od ciebie?
- Po prostu próbował zaprzyjaźnić z wpływowymi ludźmi - powiedział Zabini, który cały czas groźnie spoglądał na Goyla. - Zdaje się, że nie znalazł zbyt wielu.
Ta informacja nie zadowoliła Malfoya. - Kogo jeszcze zaprosił? - dopytywał się
- McLaggena z Gryffindoru - powiedział Zabini.
- O tak, jego wujek jest ważny w Ministerstwie - powiedział Malfoy
- .. kogośtam jeszcze o nazwisku Belby, z Ravenclawu...
- Tylko nie on! To dureń! - powiedziała Pansy
- Longbottoma, Pottera, i tę dziewczynę od Weasleyów - dkończył Zabini.
Malfoy usiadł nagle, odtrącając dłoń Pansy.
- Zaprosił Longbottoma?
- Tak, też się zdziwiłem, że Longbottom został zaproszony
- powiedział Zabini obojętnie
- Co w Longbottomie mogło zainteresować Slughorna?
Zabini wzruszył ramionami.
- Potter, ten wspaniały Potter, oczywiście, że chciał popatrzeć na "Wybrańca" - szydził Malfoy - ale ta dziewczyna od Weasleyów! Co jest w niej takiego specjalnego?
- Dużo chłopaków ją lubi - powiedziała Pansy, obserwując z kąta reakcję Malfoya. - Nawet ty sądzisz, że jest atrakcyjna, prawda Blaise? Wszyscy wiemy jak bardzo ci się podoba!
- Nie dotknąłbym brudnej, małej zdrajczyni czystej krwi, niezależnie od tego jak by wyglądała - powiedział Zabini zimno, Pansy wyglądała na zadowoloną. Malfoy wrócił do poprzedniej pozycji i pozwolił jej na dalsze głaskanie. - Współczuję Slughornowi gustu. Może się trochę starzeje. Wstyd, mój ojciec zawsze mówił, że on był swego czasu niezłym czarodziejem. Slughorn prawdopodobnie nie wiedział, że jestem w pociągu, lub...
- Nie spodziewałem się, że mnie zaprosi. - powiedział Zabini - Pytał mnie o ojca Notta, kiedy tam przyszedłem. Byli najwidoczniej kiedyś dobrymi przyjaciółmi, ale kiedy usłyszał, że został złapany w Ministerstwie, nie wyglądał na szczęśliwego, a Nott nie został zaproszony, prawda? Nie sądzę, aby Slughorn interesował się Śmierciożercami.
Malfoy wyglądał na rozgniewanego, mimo to uśmiechnął się krzywo. - W każdym razie, kogo obchodzi to, kim on się interesuje? Kim on jest, kiedy przychodzi co do czego? Po prostu jakimś głupim nauczycielem. - Malfoy ziewnął ostentacyjnie. - To znaczy, mógłbym nawet nie być w Hogwarcie w przyszłym roku, jakie to ma dla mnie znaczenie czy jakiś stary grubas lubi mnie, czy nie?
- Co masz na myśli, mówiąc, że może cię nie być w Hogwarcie w przyszłym roku? - powiedziała Pansy z oburzeniem. - Nigdy nic nie wiadomo - powiedział Malfoy z cieniem uśmiechu
- Mogę zostać... oddelegowany... do ważniejszych i lepszych spraw.
Przyczajony na półce z bagażami Harry poczuł, że jego serce zaczyna bić szybciej. Co Ron i Hermiona powiedzieliby na coś takiego? Crabbe i Goyle gapili się na Malfoya; widać było, że oni raczej nie mieli żadnych planów dotyczących poważniejszych spraw. Nawet Zabini pozwolił sobie na zaciekawione spojrzenie niszcząc swoją butną pozę. Pansy z głupią miną wróciła do wolnego głaskania włosów Malfoya. - Masz na myśli...
Malfoy wzruszył ramionami.
- Matka chce, aby dokończył swoją edukację, ale osobiście nie uważam, że jest to ważne w dzisiejszych czasach. Pomyślcie o tym... Kiedy Czarny Pan zwycięży, czy będzie się przejmował ile kto miał sumów czy owutemów? Pewnie, że nie... Liczy się tylko okazane mu posłuszeństwo i poświęcenie...
- I ty sądzisz, że jesteś w stanie zrobić coś dla niego? - zapytał Zabini zjadliwie - Czy przypadkiem szesnastolatkowie nie są jeszcze w pełni przygotowani?
- Przecież wyraziłem się jasno, prawda? Może on się nie przejmuje, czy jestem przygotowany. Może robota, którą dla mnie ma nie jest czymś, do czego trzeba być specjalnie przygotowanym - powiedział Malfoy cicho. Crabbe i Goyle siedzieli z ustami otwartymi jak u gargulców. Pansy przyglądała się Malfoyowi, jakby jeszcze nigdy nie widziała kogoś kto budziłby taki respekt.
- Widzę już Hogwart - powiedział Malfoy wyraźnie rozkoszując się efektem, jaki wywołał. - Lepiej przebierzmy się w nasze szaty. Harry był tak zajęty patrzeniem na Malfoya, że nie zauważył Goyla sięgającego po swój kufer; kiedy zdejmował go na dół, kufer uderzył mocno Harrego w głowę. Harry w jęknął z bólu, a Malfoy spojrzał na półkę z bagażami marszcząc brwi. Harry nie bał się Malfoya, ale nie uśmiechało mu się zostanie zdemaskowanym przez grupę nieprzyjaznych Ślizgonów w pelerynie - niewidce. Z załzawionymi oczami i pulsującą bólem głową wyciągnął swoją różdżkę, ostrożnie, aby nie zsunąć swojej peleryny, i czekał, wstrzymujac oddech. Ku jego uldze, Malfoy uznał, że się przesłyszał; założył szaty jak reszta, zamknął kufer, a kiedy pociąg zwolnił, założył nową, grubą podróżną pelerynę na szyję.
Harry widział jak korytarze ponownie wypełniają się uczniami i miał nadzieję, że Ron i Hermiona wezmą jego rzeczy na peron; musiał pozostać na swoim miejscu aż do chwili, kiedy wszystkie przedziały będą puste. W końcu, kiedy pociąg przechylił się i zatrzymał, Goyle otworzył drzwi i zaczął się przepychać przez tłum drugorocznych, roztrącając ich łokciami; Crabbe i Zabini ruszyli za nim. - Wyjdź - Powiedział Malfoy do Pansy, która czekała na niego z wyciągniętą ręką, jakby miała nadzieję, że będzie ją za nią trzymał. - Muszę coś sprawdzić.
- Pansy wyszła. Teraz Harry i Malfoy byli sami w przedziale. Ludzie szybko wysiadali na ciemny peron. Malfoy podszedł do drzwi przedziału i zaciągnął zasłony, aby nikt z zewnątrz nie mógł nic zobaczyć. Następnie pochylił się nad kufrem i otworzył go ponownie. Harry zerknął w dół za krawędzi półki na której leżał, jego serce biło w przyspieszonym tepie. Co takiego Malfoy chciał ukryć przed Pansy? Czy miał właśnie ujrzeć tajemniczy zepsuty przedmiot, którego naprawienie było tak ważne? - Petrificus Totalus!
Bez ostrzeżenia, Malfoy wycelował różdżką w Harrego, który natychmiast został sparaliżowany. Tak jakby w zwolnionym tempie Harry upadł boleśnie na podłogę, która zadrżała pod jego ciężarem lądując prosto u stóp Malfoya. Peleryna zsunęła się z niego, całe jego ciało było odsłonięte, tylko nogi ciągle były w nią zaplątane. Nie mógł poruszyć żadnym mięśniem; mógł tylko patrzeć na Malfoya, który uśmiechał się szeroko. - Tak myślałem - powiedział tryumfalnie - Słyszałem, jak kufer Goyla cię uderzył. I pomyślałem, że zobaczyłem coś białego w powietrzu, kiedy Zabini wrócił...
- Nie usłyszałeś niczego ważnego Potter. Ale skoro już tu jesteś... I stanął mocno na twarzy Harrego. Harry poczuł, że ma złamany nos; krew leciała wszędzie.
- To za mojego ojca. Teraz zobaczmy…
Malfoy wyciągnął pelerynę spod sparaliżowanego Harrego i nakrył go nią. - Nie sądzę, żeby ktoś cię znalazł, zanim pociąg wróci do Londynu - powiedział cicho - Do zobaczenia wkrótce, Potter... lub nie.
I starając się nadepnąć na palce Harrego, Malfoy wyszedł z przedziału.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Boomster
Ślizgon
Ślizgon



Dołączył: 24 Maj 2006
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:37, 25 Maj 2006    Temat postu:

Rozdział 8 - Zwycięstwo Snape’a

Harry nie mógł poruszyć żadnym mięśniem. Leżał pod peleryną niewidką czując jak krew płynąca z nosa zalewa mu twarz ciepłą, mokrą strugą. Nasłuchiwał odgłosów i kroków rozlegających się na korytarzu. Pomyślał, że być może ktoś zechce się upewnić, czy przedziały są puste, zanim pociąg odjedzie. Ale szybko porzucił tę myśl, zdając sobie sprawę, że nawet gdyby ktoś zajrzał do przedziału nie usłyszałby go ani nie dostrzegł. Jego jedyną nadzieją było to, że ktoś po prostu wejdzie i potknie się o niego.
Harry nigdy nie czuł do Malfoya większej nienawiści, niż teraz, kiedy leżał tu jak jakiś groteskowy żółw wywrócony do góry nogami, czując obrzydliwy posmak spływającej do otwartych ust krwi.
Że też musiał się znaleźć w tak głupiej sytuacji… a teraz ostatnie odgłosy kroków stawały się coraz cichsze. Uczniowie szurając nogami odchodzili wzdłuż zewnętrznej platformy. Harry słyszał odgłos ocierających się o siebie kufrów i głośny gwar rozmów. Ron i Hermiona pomyślą pewnie, że wyszedł z pociągu bez nich. Gdy dotrą do Hogwartu i zajmą swoje miejsca w Wielkiej Sali, zaczną szukać go wśród uczniów siedzących przy stole Gryfonów, i w końcu zorientują się, że go nie ma. A on…będzie już wtedy bez wątpienia w połowie drogi do Londynu.
Harry próbował wydobyć z siebie jakiś dźwięk, choćby chrząkanie, ale było to niemożliwe. Przypomniał sobie, że niektórzy czarodzieje, jak Dumbledore, mogą rzucać czary bez ich głośnego wymawiania. Spróbował więc wezwać różdżkę, która wypadła mu z ręki, przez powtarzanie w kółko w myślach: „Accio Różdżka!”. Jednak nic się nie stało. Pomyślał, że gdyby, chociaż mógł usłyszeć szelest liści drzew, które otaczały jezioro bądź odległe hukanie sów, ale…nie było słychać żadnych odgłosów poszukiwań, ani nawet (Harry poczuł pogardę dla samego siebie) podenerwowanych głosów rozważających gdzie może być Harry Potter. Uczucie beznadziei ogarnęło go, gdy wyobraził sobie oddalające się w stronę szkoły powozy zaprzężone w testrale i dobiegające z powozu Malfoya wybuchy śmiechu, kiedy zapewne po raz kolejny opowiadał Crabbe'owi, Goyle'owi, Zabini i Pansy Parkinson jak załatwił Harrego. Pociąg szarpnął, sprawiając, że Harry przeturlał się na drugą stronę przedziału. Teraz wpatrywał się w zakurzony spód siedzeń zamiast w sufit. Podłoga zaczęła drżeć, gdy tylko silnik zaczął pracować. Ekspress odjeżdżał, i nikt nie wiedział, że on nadal jest w środku… W tym momencie Harry poczuł, ze jego peleryna niewidka unosi się do góry i usłyszał nad sobą głos: - Uważaj na nią Harry.
Nastąpił błysk czerwonego światła i Harry mógł znów się poruszać. Podniósł się do pozycji siedzącej, szybko wytarł krew ze swojej posiniaczonej twarzy zewnętrzną stroną dłoni. Podniósł głowę do góry i zobaczył Tonks, trzymającą zdjęta z niego pelerynę niewidkę. - Lepiej żebyśmy wysiedli tutaj, szybko - powiedziała. Okna stawały się powoli coraz ciemniejsze od pary, a pociąg powoli ruszał ze stacji. - Chodź, skaczemy.

Harry biegł za nią wzdłuż korytarza pociągu. Tonks otworzyła drzwi jednym szarpnięciem. Wyskoczyli na platformę, która zdawała się ślizgać pod ich stopami, w miarę jak pociąg nabierał prędkości. Podążał za nią, zataczając się lekko przy lądowaniu. W samą porę wyprostował się, aby zobaczyć, jak Ekspress nabiera szybkości i skręca znikając im z oczu. Zimne nocne powietrze sprawiło, że pulsujący ból nosa nieco zelżał. Tonks patrzyła na niego. Harry był zły i zakłopotany faktem, że został zaskoczony w tak głupiej sytuacji. Tonks bez słowa wręczyła mu pelerynę niewidkę. - Kto to zrobił? – Spytała.
- Draco Malfoy… - powiedział Harry gorzko – Dzięki…
- Żaden problem – powiedziała Tonks bez uśmiechu. Jedynym co Harry mógł dojrzeć wśród panujących dookoła ciemności był jej żałosny wygląd i mysie włosy. Wyglądała tak samo jak wtedy, kiedy spotkał ja w Norze.
- Mogę naprawić Twój nos, jeśli staniesz przez chwilę bez ruchu. Harry nie był co do tego przekonany. Zamierzał odwiedzić panią Pomfrey, szkolną pielęgniarkę, do której miał więcej zaufania w tych sprawach. Jednak odmówienie wydawało mu się niegrzeczne, wiec stanął nieruchomo i zamknął oczy. - Episkley - powiedziała Tonks.
Harry poczuł, że jego nos jest najpierw gorący, a następnie zimny. Podniósł rękę i dotknął go ostrożnie. Wydawał się naprawiony. - Wielkie dzięki!- Powiedział.
- Lepiej załóż ten płaszcz i chodźmy dalej do szkoły- odparła nadal bez uśmiechu Tonks. Harry założył pelerynę. Tonks machnęła różdżką. Wielkie srebrzyste czteronożne stworzenie pomknęło rozjaśniając ciemność. - Czy to był patronus? – Spytał Harry, który wiedział, że Dumbledore wysyła wiadomości w podobny sposób. - Tak, wysłałam go do zamku, aby poinformował, że jesteś ze mną, i żeby się nie martwili. Chodźmy, nie marnujmy czasu. Ruszyli wzdłuż drogi prowadzącej do szkoły. Jak mnie znalazłaś? – Spytał Harry.
- Zauważyłam, że nie wyszedłeś z pociągu i wiem, że masz pelerynę. Pomyślałam, że ukrywasz się z jakiegoś powodu. Kiedy zauważyłam, że zasłony tamtego przedziału zostały zasunięte, pomyślałam, że musze to sprawdzić. - Ale co ty tutaj w ogóle robisz? Spytał Harry.
- Jestem w Hogsmeade jako dodatkowa ochrona dla szkoły – odparła Tonks. - Jesteś tylko ty, czy ktoś jeszcze?
- Nie. Proudfoot, Savage i Dawlish są tutaj także.
- Dawlish? Ten, który zaatakował Dubledore’a w tamtym roku?
- Zgadza się.
Z trudem poruszali się w górę. Wokół nich była ciemność. Szli drogą, którą przejeżdżały wcześniej powozy z uczniami. Harry spojrzał ukradkowo spod peleryny na Tonks.
Ubiegłego roku Tonks sprawiała wrażenie wścibskiej i ciekawskiej (czasami nawet bywała irytująca), dużo się śmiała i lubiła żartować. Teraz sprawiała wrażenie starszej, poważniejszej i bardziej świadomej. Czy to wszystko wskutek zdarzeń, które miały miejsce w Ministerstwie? Harry pomyślał z niezadowoleniem, że Hermiona zapewne zasugerowałaby, aby powiedział Tonks coś pocieszającego odnośnie Syriusza, że to nie była jej wina…nie mógł się jednak na to zdobyć. Harry był daleki od obwiniania jej o śmierć Syriusza. Nie było w tym ani jej winy ani niczyjej innej (oprócz winy Harrego), ale nie lubił mówić o Syriuszu, jeżeli tylko mógł tego uniknąć. Szli więc w ciszy przez zimną noc, słysząc tylko szept ocierającego się o ziemię płaszcza Tonks.
Harry zawsze podróżował do szkoły powozem, nie był więc w stanie ocenić jak daleko znajduje się Hogwart od stacji Hogsmeade. Z wielką ulga powitał widok dwóch wysokich filarów, znajdujących się po obu stronach wrót. Na każdym z nich umieszczony był skrzydlaty dzik. Harry czuł zimno na całym ciele. Był głodny i chciał pozostawić nową, ponurą Tonks samą sobie. Kiedy jednak położył rękę, aby pchnąć bramę, okazało się, że jest ona zabezpieczona łańcuchami, tak by nie można było jej otworzyć. - Alohomora!- Powiedział pewnie Harry, jednak kłódka się nie otworzyła. - To nie zadziała. Dumbledore własnoręcznie ją zaczarował. Harry rozejrzał się dookoła.
- Mógłbym się wspiąć po murze – zasugerował Harry.
- Nie, nie możesz – powiedziała Tonks stanowczo. – Alarmy przeciw intruzom zostały wszędzie rozmieszczone. Środki bezpieczeństwa zostały zaostrzone tego lata.
- Więc co dalej – powiedział Harry, którego zaczął drażnić brak pomocy ze strony Tonks – przypuszczam, ze będę musiał spać tutaj na dworze i czekać do rana.
- Ktoś po Ciebie idzie – powiedziała Tonks – Spójrz.
Harry zobaczył latarnię kołyszącą się u stóp zamku. Był tak szczęśliwy widząc ją, że pomyślał, że mógłby znieść nawet sapiącego Filcha krytykującego jego spóźnienie, i rozwodzącego się nad zbawiennym wpływem regularnego stosowania tortur. Kiedy żółte światło latarni było w odległości około dziesięciu stóp od nich, Harry ściągnął pelerynę niewidkę. Ze wstrętem stwierdził jednak, że na spotkanie wyszedł mu właściciel haczykowatego nosa oraz drugich tłustych włosów, Severus Snape. - No, no no – szydził Snape, wyjmując różdżkę, i pukając w kłódkę bramy. Łańcuchy rozwinęły się jak wąż. Brama stanęła otworem. - Miło z Twojej strony Potter, że się pojawiłeś, chociaż najwyraźniej uznałeś, że założenie szkolnych szat mogłoby źle wpłynąć na twój wygląd. - Nie mogłem zmienić szat, nie miałem mojego … - Harry zaczął się tłumaczyć, jednak Snape przerwał mu natychmiast. - Nie ma żadnej potrzeby, żebyś tu czekała Nimfadoro. Potter jest całkiem – ach - bezpieczny w moich rękach. - Chciałam się upewnić czy Hagrid dostał wiadomość – odparła Tonks, marszcząc brwi. - Hagrid spóźnił się na rozpoczęcie, podobnie jak Potter, więc ja po niego wyszedłem. A przy okazji – powiedział Snape – cofając się, by przepuścić Harrego – byłem ciekawy twojego nowego patronusa.
Zamknął bramę przed twarzą Tonks i machnął różdżką w stronę łańcuchów, które brzęcząc ponownie uniemożliwiły wejście. -Myślę, że twój stary patronus był lepszy- powiedział Snape złośliwie – Nowy wygląda na słabego… Snape kołysał trzymaną w dłoni latarnią, dzięki czemu Harry przez ułamek sekundy mógł dostrzec wykrzywioną złością twarz Tonks. Później znów skryła ją ciemność.
- Dobranoc – zawołał Harry, odwracając się przez ramię. Po chwili był już prowadzony przez Snape’a w stronę zamku – Dzięki za… wszystko. - Do zobaczenia, Harry – odpowiedziała.
Snape nie odzywał się mniej więcej od minuty. Harry czuł, że jego ciało wysyła w kierunku Snape’a potężne fale nienawiści. Dziwił się aż, że Snape nie czuje palącej złości Harrego. Harry czuł do Snape’a wstręt już od pierwszego spotkania, ale szansę na wybaczenie Snape’owi i zmianę nastawienia do niego, przekreśliło jego podejście do Syriusza.
Dumbledore powiedział, że Harry będzie miał czas by wszystko przemyśleć tego lata. Harry doszedł do wniosku, że uwagi Snape’a na temat pozostawania Syriusza w ukryciu, kiedy reszta Zakonu Feniksa walczy przeciwko Voldemortowi były poważnym czynnikiem decydującym o tym, ze Syriusz udał się w tamtą noc do ministerstwa i zginął. Harry trzymał się tej myśli, bo dzięki niej mógł winić Snape’a, co dawało mu satysfakcję, jak również dlatego, że gdyby komuś nie było przykro z powodu śmierci Syriusza, to tą osobą byłby człowiek idący teraz wielkimi krokami obok niego w ciemności.
- Pięćdziesiąt punktów za spóźnienie… I myślę – powiedział Snape - że za Twój mugolski strój również odejmiemy Gryffindorowi dwadzieścia punktów. Wiesz…nie wierzę, że jakiś uczeń w poprzednich latach nie stracił punktów dla swojego domu tak wcześnie jak ty-nawet nie zaczęliśmy puddingu, mógłbyś ustanowić rekord, Potter. Furia i nienawiść wrzałą wewnątrz Hary’ego. Zdawała się rozpalać go do białości, ale wolał raczej być unieruchomionym przez całą droge powrotną do Londynu, niż powiedzień Snape’owi dlaczego spię spóźnił. - Przypuszczam, że chciałeś mieć wejście w wielkim stylu, co? – Kontynuował Snape – nie zdecydowałeś się wpaśc do Wielkiej Sali latającym samochodem w połowie uczty? Stworzyłbyś w ten sposób dramatyczny efekt! Harry milczał, chociaż miał wrażenie, że zaraz eksploduje. Wiedział, że Snape specjalnie po niego przyszedł, żeby móc przez te kilka minut, kiedy będą sami dokuczać i męczyć Harrego.
Dotarli w końcu do stóp schodów prowadzących do zamku. Wielkie frontowe drzwi stały otworem ukazując ogromny wejściowy hall, wypełniony odgłosami rozmów, śmiechem, podzwanianiem talerzy i szklanek, który wiódł ich wprost pod otwarte drzwi Wielkiej Sali. Harry zastanawiał się, czy mógłby z powrotem założyć pelerynę niewidkę i zająć swe miejsce przy stole Gryffindoru, (który był najbliżej drzwi Wielkiej Sali) bez zwrócenia na siebie uwagi.
Widocznie Snape przeczytał myśli Harrego, bo powiedział: - Żadnej peleryny. Jestem pewien, że chcesz wejść tak, by każdy mógł cię zobaczyć Harry obrócił się i przemaszerował przez otwarte drzwi, byle by jak najdalej od Snape’a. Wielka Sala z jej czterema długimi stołami poszczególnych domów i jednym dla nauczycieli jak zwykle została ozdobiona setkami świec, które wspaniale zgrały się z blaskiem ognia. Harremu wszystko migotało i rozmazywało się przed oczami. Minął stół Hufflepufu zanim jakikolwiek uczeń zdążył wstać i przyjrzeć mu się uważniej. Zauważył Rona i Hermionę. Zaczął biec, a dobiegłszy usiadł pomiędzy nimi.
- Gdziś ty…cholera! Harry! Co się stało z Twoja twarzą? – Zapytał, Ron wytrzeszczając oczy i wpatrując się w Harrego. -Dlaczego? Co właściwie z nią jest? –Zapytał Harry, chwytając łyżkę, i patrząc z ukosa w swe zniekształcone odbicie. - Jesteś cały we krwi – powiedziała Hermiona – Chodź tutaj…
Chwyciła swoją różdżkę, powiedziała „Tergeo" i sprawiła, ze cała zaschnięta krew zniknęła. - Dziękuję- powiedział Harry, czując ze ma już czystą twarz – A jak wygląda mój nos? - Normalnie – odparła Hermiona z niepokojem - A nie powinien? Harry, co się stało? Byliśmy przerażeni… - Powiem Wam później… - powiedział Harry. Zauważył, że Ginny, Neville, Dean i Seamus przysłuchują się ich rozmowie. Nawet Prawie Bezgłowy Nick, duch Gryffindoru, przyszedł płynąc wzdłuż ławek by podsłuchiwać. - Ale… - zaczęła Hermiona.
- Nie teraz – powiedział szybko Harry z nacikiem.
Miał nadzieję, że pomyślą, iż brał udział w jakiejś bohaterskiej akcji, może z udziałem śmierciożerców bądź dementorów… Oczywiście Malfoy na pewno już opowiedział wszystkim o zdarzeniu w pociągu, jednak była szansa, ze owa historia nie dotrze do uszu paru osób z Gryffindoru. Wyciągnął rękę ponad ramieniem Rona po kilka nóg kurczęcia i garść chipsów, lecz zanim zdążył je wziąć, zostały automatycznie zastąpione puddingami. - Zatęskniłeś jednak za tym… - powiedziała Hermiona, widząc, że Ron dałby się zabić za duży kawał czekoladowego tortu. - Tiara powiedziała cos interesującego tym roku? – Zapytał Harry biorąc kawałek placka z melasy. - To samo co zawsze, tylko więcej… doradzała nam wszystkim, aby połączyć siły i zjednoczyć się w walce z wrogiem. - powiedział Ron. - Czy Dumbledore wspomniał o Voldemorcie?-Zapytał Harry.
- Jeszcze nie, ale on zawsze zostawia mowę na koniec uczty. Więc to nie potrwa długo.
- Snape powiedział, że Hagrid spóźnił się na ucztę…
- Widziałeś Snape’a? Dlaczego? – Zapytał Ron miedzy oszalałymi kęsami torcika. - Wpadłem na niego – powiedział Harry wymijająco.
- Hagrid spóźnił się tylko kilka minut- powiedziała Hermiona – Patrz, macha Ci ręką, Harry. Harry popatrzył na stół profesorów i uśmiechnął się do kiwającego mu Hagrida. Hagrid siedział obok Profesor McGonagall, opiekunki domu Gryffindoru który patrzył na to entuzjastyczne powitanie z dezaprobatą. Czubek jej głowy był na poziomie łokci Hagrida,. Harry zdziwił się widząc nauczycielkę Wróżbiarstwa, Profesor Trelawney, która siedziała po drugiej stronie Hagrida. Profesor Trelawney rzadko wychodziła z pokoju na swej wieży i Harry nigdy nie widział jej na uczcie rozpoczynającej rok szkolny. Patrzyła jak zwykle dziwnym wzrokiem, lśniąc licznymi paciorkami i ciągnąc swe szale po podłodze,a jej oczy powiększyły się do ogromnych rozmiarów pod wpływem jej okularów. Harry, który nigdy nie wierzył w jej oszustwa, przeżył wstrząs, kiedy dowiedział się pod koniec ostatniego roku, że to właśnie profesor Trelawney przepowiedziała, iż Voldemort zaatakuje Harrego i jego rodziców. Wiedza ta spowodowała, że Harry był jeszcze bardziej zniechęcony do prowadzonych przez nią zajęć i jednocześnie dziękował niebiosom, że w tym roku lekcje z profesor Trelawney go ominą. Jej wielkie oczy obróciły się w jego kierunku. Harry natychmiast skierował wzrok w kierunku stołu Slytherinu. Draco Malfoy prezentował akurat wspaniałe uderzenie w nos przy akompaniamencie salw śmiechu i aplauzów Ślizgonów. Harry opuścił wzrok zaciskając mocno pięści. Co on by dał, żeby móc zmierzyć się z Malfoyem, jeden na jednego… -Więc czego chciał Profesor Slughorn?– Spytała Hermiona.
- Chciał wiedzieć, co naprawdę zdarzyło się w Ministerstwie – odpowiedział Harry.
- Tak jak każdy tutaj – powiedziała Hermiona – Ludzie przysłuchiwali się naszym rozmowom w pociągu, prawda, Ron? - Tak – powiedział Ron – Wszyscy chcieli wiedzieć, czy to ty jesteś wybrańcem Harry. - Duchy rozmawiały między sobą na twój temat wiele razy – przerwał Prawie Bezgłowy Nick, skłaniając ledwo trzymającą się na kryzie głowę w kierunku Harrego.- Rozważyłem autorytet Hattego. Jest powszechnie wiadomym, że jesteśmy przyjaciółmi. Musiałem zapewnić społeczność duchów, że nie będę wyciągać z ciebie żadnych informacji.
„Harry Potter wie, że może mi się zwierzać i mieć do mnie zaufanie” - powiedziałem im. Prędzej bym umarł, niż zawiódłbym jego zaufanie. - To więc chyba nic nie znaczy, skoro już i tak jesteś martwy – spostrzegł Ron. - Jeszcze raz pokazałeś swą wrażliwość tępej siekiery Ron – powiedział Prawie Bezgłowy Nick i poszybował w kierunku końca stołu Gryffindoru. W tym momencie Dumbledore wstał od stołu nauczycieli.
Rozmowy i śmiechy odbijające się echem w Sali ucichły niemalże natychmiast. Witam Was podczas tego pięknego wieczoru! – Powiedział Dumbledore, uśmiechając się i otwierając ręce tak, jakby chciał objąć całą Wielką Salę. -,Co się stało z jego rękoma? – wydusiła z siebie Hermiona Nie była jedyną w Sali, która to dostrzegła.
Prawa ręka Dumbledore’a była czarna i wyglądała jakby była martwa, dokładnie jak w noc, kiedy przyniósł Harrego do Dursleyów. Cała Sala szeptała. Dumbledore zauważając to i uśmiechnął się jedynie. Pomachał purpurowo – złotym rękawem zranionej ręki. - To nic, nie martwcie się – powiedział lekko – Teraz, do naszych nowych studentów mówię „Witajcie!”, do starszych natomiast „Miło was widzieć z powrotem! Czeka nas nowy rok pełen magicznej edukacji…”
- Jego ręka już tak wyglądała, kiedy widziałem go tego lata – szepnął Harry do Hermiony.- Myślałem, że coś z tym zrobi… albo pani Pomfrey… - Ona wygląda, jakby była martwa…- powiedziała Hermiona, z obrzydzeniem – Ale istnieją zranienia, których nie można wyleczyć…stare przekleństwa… i trucizny bez antidotów…
- …pan Filch powiedział - ciągnął dalej Dumbledore - że wprowadza zakaz używania, przechowywania i kupowania rzeczy ze sklepu Magiczne Dowcipy Wesleyów. Reprezentanci Quidditch’a poszczególnych domów mają podać wybranego przez nich kapitana, jak to zwykle się robi. Poszukujemy również nowych komentatorów. Chętni również mają się zgłaszać. - Mamy przyjemność powitać również nowego członka grona nauczycielskiego, Profesora Slughorna – Slughorn wstał a jego łysa głowa zdawała się błyszczeć od świec, a wielki brzuch rzucał cień na stół.- Zgodził się on zająć miejsce jego kolegi na stanowisku mistrza eliksirów. - Eliksiry?
- Eliksiry?
Słowo to odbijało się echem po całej Sali, a ludzie zastanawiali się, czy obu dobrze usłyszeli. - Eliksiry? – Powiedzieli razem Ron i Hermiona, wpatrując się w Harrego – Ale powiedziałeś… - Profesor Snape tymczasem – podniósł głos Dumbledore, aby przekrzyczeć głośne szemranie uczniów – będzie nauczał obrony przed czarną magia.
- Nie! – Krzyknął Harry tak głośno, że parę głów się odwróciło w jego kierunku. Nie obchodziło go to. Wpatrywał się teraz w stół profesorów. Jak Snape mógł zostać nauczycielem obrony przed czarną magią po tym wszystkim? Przez lata się starał, dlaczego Dumbledore akurat teraz mu zaufał? - Ale Harry, powiedziałeś, że Slughorn będzie uczył obrony przed czarną magią – powiedziała Hermiona. - Myślałem, że to będzie on! – Powiedział Harry, starając przypomnieć sobie, kiedy Dumbledore mówił mu, czego Slughorn będzie uczył. Snape, który usiadł po prawej stronie Dumbledore’a, nie wstał nawet podczas, gdy Dumbledore wymienił jego imię. Podniósł jedynie lewą rękę wyrażając tym samym uznanie dla aplauzu wywołanego przez stół Slytherinu. Jednak Harry był pewny, że ujrzał wyraz triumfu na jego twarzy. - Cóż, jest jeden plus – powiedział szybko – Snape będzie uczył tylko do końca roku. - Co masz na myśli? – Zapytał Ron.
- To pechowa posada. Każdy, kto tego uczył wytrwał tylko rok… Quirrell właściwie umarł… Osobiście będę trzymał kciuki za inną śmierć… -Harry! – Zawołała Hermiona głosem pełnym wyrzutu
- Snape mógłby wrócić do eliksirów następnego roku – powiedział Ron rozsądnie – Slughorn zapewne nie będzie chciał zostać na dłużej. Moody nie chciał.
Dumbledore odchrząknął. Harry, Ron i Hermiona nie byli jedynymi, którzy rozmawiali. Cała Sala aż chuczała od rozmów o tym, że Snape końcu osiągnął to, czego tak długo pragnął. Dumbledore zachowując pozory obojętności na, nie powiedział ani słowa więcej, czekał tylko aż zapadnie cisza, aby mógł kontynuować.
- Teraz, każdy w tej Sali już wie, że Lord Voldemort i jego zwolennicy ponownie zyskali na sile. Cisza zdawała się nasilać, podczas gdy Dumbledore przemawiał. Harry zerknął na Malfoya. Malfoy nie patrzył na Dumbledore’a, lecz unosił łyżkę do góry za pomocą różdżki, tak, jakby dyrektor nie mówił niczego interesującego ani godnego uwagi. - Nie potrafię podkreślić, jak bardzo ważna jest obecna sytuacja i jak bardzo istotne jest zapewnienie wam bezpieczeństwa. Magiczna ochrona zamku została wzmocniona podczas tego lata, jesteśmy chronieni ze wszystkich możliwych stron, jednak nadal musimy się mieć na baczności i sprzeciwiać się beztrosce uczniów bądź członków grona pedagogicznego. Dlatego nalegam, by przestrzegać wszystkich ograniczeń bezpieczeństwa narzuconych przez regulamin, zwłaszcza przebywania poza dormitorium w godzinach, w których musicie w nim być. Proszę was więc…, jeżeli zauważycie coś podejrzanego na terenie Hogwartu, natychmiast zgłosicie to komuś z profesorów bądź mnie osobiście. Ufam, że będziecie odnosić się z szacunkiem do bezpieczeństwa własnego jak i bliźniego.
Niebieskie oczy Dumbledora ponownie ogarnęły wszystkich uczniów zanim się uśmiechnął. - Ale teraz wasze ciepłe i wygodne łóżka czekają na was, i doskonale wiem, że pierwszeństwo w tej chwili ma na pewno zdrowy odpoczynek przed jutrzejszymi lekcjami. Dlatego pozwalam sobie powiedzieć Wam dobranoc. Z zwykłym ogłuszającym hałasem skrobania i szurania ławki cofnęły się i setki uczniów zaczęły rozchodzić się do swoich dormitoriów. Harry wcale nie śpieszył się, by odejść z pchającym się tłumem, ani żeby być blisko Malfoya, który zapewne ponownie przedstawił by scenę łamania Harremu nosa. Hermiona rzuciła się do przodu, żeby wypełnić swoje obowiązku prefekta. Ron został z Harrym. -Co naprawdę stało się z Twoim nosem? – Spytał Ron, kiedy w końcu stanęli na końcu i byli poza zasięgiem uszu innych. Harry powiedział wszystko Ronowi, bo wiedział, że nie będzie się śmiał. Ron był jego przyjacielem. - Widziałem Malfoya pokazującego coś na migi, coś jakby łamał nos… – powiedział Ron.
- Tak …mniejsza z tym – powiedział Harry gorzko – Posłuchaj lepiej tego, co odkryłem, zanim Malfoy znalazł się przy mnie… Harry oczekiwał, że Rona rozzłoszczą przechwałki Malfoya, jednak Ron był niewzruszony.
- Daj spokój Harry, on się tylko popisywał przed Parkinson… - powiedział Ron, – Jaki rodzaj misji dał mu Sam – Wiesz – Kto? - Skąd wiesz, że Voldemort nie potrzebuje kogoś w Hogwarcie? Nie było by to pierwsze… - Żałuję, że zatrzymuję się akurat na tym imieniu, Harry – powiedział ktoś za nimi Harry obejrzał się przez ramię, żeby zobaczyć Hagrida potrząsającego głową.
- Dumbledore używa tego imienia – odparł uparcie Harry. - Tak, ale to przecież Dumbledore, prawda? – Powiedział Hagrid tajemniczo – Harry, czemu się spóźniłeś? Martwiłem się… - Zostałem zatrzymany w pociągu. – Odparł Harry – A czemu Ty się spóźniłeś?
- Byłem z Graupem – powiedział radośnie Hagrid – Szliśmy długim szlakiem. On teraz wzniósł z pomocą Dumbledora nowy dom w górach – taka mała miła jaskinia. Jest szczęśliwszy niż w lesie. Odbyliśmy małą pogawędkę.
- Naprawdę? – Zapytał Harry, uważając by nie spojrzeć na Rona. Ostatni raz, kiedy spotkał przyrodniego brata Hagrida, olbrzyma z talentem do wyrywania drzew z korzeniami, słownictwo Graupa obejmowało zaledwie pięć słów, w tym dwóch, których nie był w stanie wypowiedzieć właściwie. - Och tak, robi wielkie postępy – powiedział Hagrid dumnie – Sam jestem zdumiony. Myślę o przeszkoleniu go na mojego pomocnika. Ron parsknął śmiechem, starając się udawać, że kicha. Stali teraz koło dębowych drzwi frontowych. - Tak czy owak, widzimy się jutro. Pierwsza lekcja ochrony jest zaraz po lunchu. Przyjdźcie wcześniej, przywitacie się z Buckiem…miałem na myśli Witherwingsa
Podnosząc rękę w geście pożegnania, Hagrid wyszedł przez drzwi w ciemność. Harry i Ron popatrzyli na siebie. Harry mógłby przysiąc, że Ron poczuł również niepokojące uczucie, jak on. - Nie wybrałeś opieki nad magicznymi stworzeniami, prawda? – Spytał Harry. Ron potrząsnął głową.
- I Ty też nie…
Harry również potrząsnął głową. - A Hermiona? Wybrała czy nie? – Spytał Ron.
Harry ponownie potrząsnął ponownie głową. Oboje zdali sobie sprawę w tym momencie, że trzej ulubieni uczniowie Hagrida zrezygnowali z jego zajęć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Boomster
Ślizgon
Ślizgon



Dołączył: 24 Maj 2006
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:38, 25 Maj 2006    Temat postu:

Następne 4 niech pisze ktos inny ... .

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Majcia
Prefekt Gryffindoru



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 979
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart :D

PostWysłany: Wto 7:45, 21 Sie 2007    Temat postu:

Ok...... może ja? Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Majcia
Prefekt Gryffindoru



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 979
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart :D

PostWysłany: Wto 7:48, 21 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział 09: Książę Półkrwi

Harry i Ron spotkali Hermionę w pokoju wspólnym przed sniadaniem nastepnego ranka. Z nadzieją na nieco poparcia dla
swojej teorii, Harry nie tracił czasu i opowiedział Hermionie o tym, co usłyszał od Malfoya w pociągu.
- Ale on chciał najwyraźniej pokazać, że chciał zaszpanować przed Parkinson, prawda? - przerwał szybko Ron, zanim
Hermiona zdążyła cokolwiek powiedzieć.
- Hmm... - powiedziała niepewnie Hermiona - Nie wiem. To by pasowało do Malfoya pokazać, że jest kimś ważniejszym... ale
skłamałabym, gdybym powiedziała że...
- Właśnie - powiedział Harry, ale nie zdołał przejść do sedna, ponieważ zbyt wielu ludzi próbowało przysłuchiwać się ich
rozmowie, nie wspominając o gapieniu się na niego i szeptach.
- To niegrzecznie, wskazywać kogoś palcem - warknął Ron na pierwszego lepszego pierwszorocznego, kiedy dołączyli do
kolejki aby wyjść przez dziurę za portretem. Chłopiec, który mamrotał coś o Harrym do swoich przyjaciół przez ramię, nagle
oblał się purpurą i przeskoczył przez dziurę, jakby się paliło. Ron zachichotał. - Bycie szóstorocznym jest wspaniałe. W dodatku
będziemy mieli dużo wolnego. Całe wieki będziemy mogli po prostu tutaj siedzieć i odpoczywać.
- Ten czas jest po to, żeby się uczyć, Ron! - powiedziała Hermiona, kiedy wydostali się na korytarz.
- Tak.., ale nie dziś - powiedział Ron - Sądzę, że dzisiejszy dzień będzie prawdziwą porażką.
- Stój! - powiedziała Hermiona, zatrzymując ręką przechodzącego czwartoklasistę, który usiłował ją minąć z jasnozielonym
dyskiem ściśniętym ciasno w ręce. - Fanged Frisbees zabronione, oddaj to - powiedziała groźnie. Naburmuszony chłopak oddał
warczącą Frisbee, zrobił unik pod ręką Hermiony i podążył za swoimi przyjaciółmi. Ron zaczekał aż chłopak zniknie, po czym
wyrwał Frisbee z ręki Hermiony.
- Wspaniale, zawsze chciałem taką mieć
Upomnienie Hermiony utonęłą w głośnych chichocie; Lavender Brown najwidoczniej uznała komentarz Rona za wysoce
zabawny. Cały czas się śmiejąc przeszła obok nich, zerkając przez ramię na Rona, który wyglądał na zadowolonego z siebie.
Sufit Wielkiej Sali był jasnoniebieski, pokryty drobnymi wstęgami chmur, podobnie jak kwadraty nieba widoczne przez wysokie
okna. Kiedy zajęli się owsianką, jajkami i bekonem, Harry i Ron opowiedzieli Hermionie o kłopotliwej rozmowie z Hagridem
poprzedniego dnia.
- Ale on przecież naprawde pomyśleć poważnie, że będziemy kontynuować Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami! -
powiedziała zakłopotana. - To znaczy, kiedy którekolwiek z nas wykazało... no wiecie... entuzjazm?
- Ciężka sprawa, prawda? - powiedział Ron, połykając w całości jajko sadzone. - To my byliśmy tymi, którzy wykazali
największe zaangażowanie na lekcjach, ponieważ lubimy Hagrida. Ale on myśli, że lubiliśmy ten głupi przedmiot. Jak sądzicie,
czy ktokolwiek będzie zdawał z tego OWTM?
Harry ani Hermiona nie odpowiedzieli; nie było takiej potrzeby. Oni doskonale wiedzieli, że nikt z ich roku nie chciał
kontynuować Opieki nad magicznymi Stworzeniami. Unikali wzroku Hagrida, na jego radosne przywitanie odpowiedzieli niezbyt
szczerze, kiedy Hagrid opuścił stół nauczycieli dziesięć minut później.
Kiedy już zjedli, zostali na swoich miejscach, oczekując aż profesor McGonagall podejdzie do ich stołu. Rozdawanie w ty roku
planów lekcji było bardziej skomplikowane niż zazwyczaj, ponieważ profesor McGonagall musiała najpierw potwierdzić, że
każdy osiągnął odpowiednie oceny z SUMów, aby móc kontynuować wybrane przez siebie przedmioty do OWTMów.
Hermiona natychmiast się dowiedziała, że może kontynuować Zaklęcia, Obronę przed Czarną Magią, Transmutację, Zielarstwo,
Numerologię, Starożytne Runy i Eliksiry, i nie czekając, wybiegła z wielkiej Sali aby zdążyć na Starożytne Runy. Nevillowi zajęło
to trochę więcej czasu; jego okrągła twarz była bardzo zatroskana, kiedy profesor McGonagall rzuciła okiem na jego podanie i
zaczęła omawiać wyniki z jego SUMów.
- Zielarstwo, w porządku - powiedziała - Profesor Sprout będzie zachwycona, kiedy zobaczy twojego "wybitnego" SUMa.
Możesz także kontynuować Obronę przed Czarną Magią ze swoim "powyżej oczekiwań". Niestety, jest problem z transmutacją.
Przykro mi, panie Longbottom, ale "zadowalający" nie jest wystarczająco dobry, aby kontynuować do OWTMów. Tylko nie myśl
że nie poradziłbyś sobie z tym co będziemy robić na lekcjach.
Neville zwiesił głowę. Profesor McGonagall przyjrzała mu się bacznie przez swoje kwadratowe okulary.
- Dlaczego chciałeś kontynuować transmutację? Nigdy nie miałam wrażenia, żeby się tobie jakoś specjalnie podobała.
Neville spojrzał żałośnie i wymamrotał coś w stylu - Moja babcia chce.
- Hmmm - Profesor McGonagall żachnęła się - Najwyższy czas, aby twoja babcia nauczyła się być dumna ze swojego wnuka,
takiego jaki jest, niż takiego jakiego chciałaby mieć - zwłaszcza po tym, co stało się w Ministerstwie.
Neville zaczerwienił się i zamrugał mętnie; profesor McGonagall nigdy wcześniej nie powiedziała mu komplementu.
- Przykro mi, Longbottom, ale nie mogę cię dopuścić do mojej klasy OWTM. Aczkolwiek widzę, że masz "powyżej oczekiwań" z
zaklęć - dlaczego nie spróbujesz zrobić OWTMa z zaklęć?
- Moja babcia uważa, że zaklęcia są kiepską opcją - wymamrotał Neville.
- Weź zaklęcia - powiedziała profesor McGonagall - a ja powinnam skrobnąć parę słów do Augusty, aby przypomnieć jej, że to
że oblała SUMa z zaklęć, wcale nie znaczy że ten przedmiot jest bezwartościowy. - uśmiechnęła się leciutko widząc na twarzy
zachwycenie pomieszane z niedowierzaniem. Profesor McGonagall szturchnęła końcem różdżki kawałek pergaminu, na którym
pojawił się plan zajęć Nevilla, po czym wręczyła go Nevillowi.
Profesor Mcgonagall odwróciła się następnie do Parvati Patil, której pierwsze pytanie było związane z tym, czy Firenzo, ten
przystojny centaur, ciągle naucza wróżbiarstwa.
- On i profesor Trelawney dzielą się klasami w tym roku - powiedziała profesor McGonagall, z nutką dezaprobaty w głosie;
wszyscy wiedzieli, że gardziła wróżbiarstwem. - Szósty rok ma zajęcia z profesor Trelawney.
Parvati wyszła na wróżbiarstwo pięć minut później, wyglądając na lekko strapioną.
- Więc... Potter, Potter... - powiedziała profesor McGonagall, przeglądając swoje notatki. - Zaklęcia, Obrona przed Czarną
Magią, Zielarstwo, Transmutacja... w porządku. Muszę powiedzieć, że byłam zadowolona twoją oceną z transmutacji, bardzo
zadowolona. Ale dlaczego nie zgłosiłeś się na Eliksiry? Myślałam, że twoją ambicją była kariera Aurora?
- Była, ale pani profesor powiedziała mi, że muszę mieć "wybitny' z SUMa.

- I musiałeś mieć, kiedy profesor Snape nauczał tego przedmiotu. Aczkolwiek, profesor Slughorn jest w pełni
usatysfakcjonowany wynikiem "powyżej oczekiwań". Czy chcesz kontynuować eliksiry?
- Tak - powiedział Harry - ale nie kupiłem książek, ani składników, czegokolwiek...
- Jestem przekonana, że profesor Slughorn będzie mógł tobie pożyczyć. - powiedziała profesor McGonagall - No dobrze, Potter,
to jest twój plan. Aha, przy okazji - dwudziestu chętnych już zapisało na próby do drużyny Gryffindoru. Dostarczę tobie tę listę w
krótkim czasie, abyś mógł zaplanować próby według swoich potrzeb.
Kilka minut później, Ron dowiedział się, że może kontynuować te same przedmioty co Harry i razem opuścili stół.
- Spójrz - powiedział Ron z zachwytem, patrząc na swój plan - mamy teraz wolne... potem znowu wolne po przerwie... i jeszcze
raz wolne po lunchu... wspaniale!
Wrócili do pokoju wspólnego, który był prawie pusty, gdyby nie pół tuzina siedmiorocznych, wśród których była Katie Bell,
ostatni członek drużyny Gryffindoru, spośród tych, do których Harry dołączył w pierwszej klasie.
- Tak myślałam, że ty ją otrzymasz, gratuluję - zawołała wskazując na odznakę kapitana na piersi Harrego. - Powiedz mi, kiedy
ogłosisz próby!
- Nie bądź głupia - powiedział Harry - nie musisz przychodzić na próby, widziałem jak grałaś przez pięć lat...
- Nie powinieneś zaczynać w ten sposób - powiedziała ostrzegawczo - Żebyście wiedzieli, jest tam ktoś dużo lepszy niż ja.
Dobre drużyny były już niszczone w ten sposób, ponieważ Kapitanowie zawsze stawiali na starych, wypróbowanych graczy,
albo wprowadzali do drużyn swoich przyjaciół...
Ron wyglądał na trochę zakłopotanego i zaczął się bawić Fanged Frisbee, którą Hermiona skonfiskowała czwartorocznemu.
Zaczęła fruwać po pokoju wspólnym, warcząc i próbując gryźć gobeliny. Żółte oczy Krzywołapa wodziły za nią i syknął kiedy
zbliżyła się do niego.
Godzinę później niechętnie opuścili nasłoneczniony pokój wspólny i udali się na Obronę przed Czarną Magią, cztery piętra
poniżej. Hermiona już stała w kolejce na zewnątrz, jej ręce były pełne ciężkich książek i wyglądała na gotową do działania
- Mamy dużo zadane z runów - powiedziała zatroskana kiedy Harry i Ron do niej dołączyli. - Piętnaście cali wypracowania, dwa
tłumaczenia i muszę to przeczytać do środy!
- Wstyd - ziewnął Ron.
- Poczekajcie - powiedziała urażona. - Załóżę się, że Snape też zada nam dużo.
Kiedy to powiedziała, drzwi klasy się otworzyły, a Snape wyszedł na korytarz, jego ziemista twarz jak zawsze była obramowana
przez dwie zasłony tłustych, czarnych włosów. Natychmiast w kolejce zapadła cisza.
- Do środka - powiedział.
Kiedy weszli, Harry spojrzał dookoła. Snape już narzucił swoją osobowość temu pomieszczeniu; było bardziej ponure niż
zazwyczaj, zasłony były zaciągnięte, światło pochodziło tylko ze świeczek. Nowe obrazy zdobiły ściany, wiele z nich ukazywało
ludzi, którzy zdawali się być pogrążeni w bólu, mieli przerażające rany lub dziwnie powykrzywiane części ciała. Nikt się nie
odezwał, kiedy usiedli, rozgladając się po cienistych, makabrycznych obrazach.
- Nie mówiłem , abyście wyjęli swoje książki - powiedział Snape, zamykając drzwi i podchodząc do biurka aby stanąć z klasą
twarzą w twarz; Hermiona w pośpiechu wrzuciła swój egzemplarz "Confronting the Faceless" z powrotem do torby i wepchnęłą
ją pod krzesło. - Chcę do was przemówić i chcę abyście poświęcili mi całą uwagę.
Jego czarne oczy błądziły po ich skupionych twarzach, zatrzymując się na twarzy Harrego o sekundę dłużej niż na innych.
- Zdaje się, że jak na razie mieliście pięciu nauczycieli tego przedmiotu.
Tobie się zdaje... jakbyś nie widział jak przychodzą i odchodzą, z nadzieją, że będziesz następnym, pomyślał zjadliwie Harry.
- Naturalnie, ci nauczyciele mieli własne metody i priorytety. Przy całym tym zamieszaniu, jestem zaskoczony, że tak wielu z
was zdało SUMa z tego przedmiotu. Będę jeszcze bardziej zaskoczony, jeżeli wszyscy z was zdołają poradzić sobie z pracą
związaną z OWTMami, która będzie posuwała się do przodu
Snape podszedł do kąta sali zniżając głos ; klasa wyciągała szyje, aby mieć go na widoku. - Czarna Magia - powiedział Snape -
jest rozmaita, odwieczna i ciągle się zmienia. Walka z nią, jest jak walka z wielogłowym potworem, któremu po ucięciu każdej
głowy wyrasta jeszcze okrutniejsza i mądrzejsza niż wcześniej. To jest walka z czymś, co jest odłączone, mutujące się i
niezniszczalne.
Harry wpatrywał się w Snape'a. Ważny był respekt dla Czarnej Magii, jako dla niebezpiecznego wroga, ale sposób w jaki Snape
o tym mówił... z pieszczotliwością w głosie?
- Wasza obrona - powiedział Snape, trochę głośniej - także musi być elastyczna i pomysłowa, tak jak magia, przed którą mają
bronić. Te obrazy - wskazał na kilka, obok których przechodził - dają niezłą orientację odnośnie tego, co stanie się temu kto
zostanie potraktowany klątwą Cruciatusa - wskazał na czarownicę, która wyraźnie wrzeszczała w agonii - kto otrzyma
pocałunek dementora - czarodzieja, leżącego pod ścianą z pustym spojrzeniem - lub sprowokować agresję Iferiusa - krwawą
masę leżącą na ziemi.
- Czy ktoś kiedykolwiek widział Inferiusa? - powiedziała Parvati Patil wysokim głosem. - Czy to prawda, że on ich używa?
- Czarny Pan kiedyś używał Inferi - powiedział Snape - co znaczy, że powinniście być przygotowani na to, że użyje ich
ponownie. Teraz...
Po raz kolejny ruszył z końca klasy w stronę swojego biurka, znowu wszyscy patrzyli jak idzie; jego czarne szaty falowały za
nim.
- ... wy, jak sądzę, jesteście zupełnymi nowicjuszami jeśli chodzi o używanie niewerbalnych zaklęć. Jakie są korzyści z
niewerbalnych zaklęć?
Ręka Hermiony wystrzeliła w powietrze. Snape spojrzał po wszystkich, aby upewnić się, że nie ma wyboru, zanim powiedział
szorstko - Bardzo dobrze - panno Granger?
- Przeciwnik nie zostanie ostrzeżony o rodzaju magii, której zamierzamy użyć - powiedziała Hermiona - co daje nam ułamek
sekundy przewagi.
- Odpowiedź jest taka sama słowo w słowo ze Standardowej Księgi Zaklęć, Poziom Szósty - powiedział Snape zbywającym
tonem (gdzieś w kącie Malfoy zachichotał) - ale zasadniczo prawidłowa. Tak, ci, którzy robią postępy w używaniu magii bez
wykrzykiwania inkantacji uzyskują dodatkowo element zaskoczenia. Nie wszyscy czarodzieje to potrafią, oczywiście; jest to
problem związany z koncentracją i siłą umysłu, których niektórym - jego zjadliwe spojrzenie po raz kolejny spoczęło na Harrym -
brak.
Harry wiedział, że Snape miał na myśli katastrofalne lekcje Oklumencji z poprzedniego roku. Nie starał się uniknąć jego wzroku,
ale spojrzał groźnie na Snape, dopóki ten nie przeniósł spojrzenia.
- Teraz się podzielicie - powiedział Snape - w pary. Jedna osoba będzie starała się rzucić klątwę na drugą, bez używania głosu.
Druga osoba będzie próbowała odeprzeć klątwę w absolutnej ciszy. Zaczynajcie.
Chociaż Snape o tym nie wiedział, Harry w zeszłym roku nauczył co najmniej połowę klasy (czyli każdego, kto był członkiem
GD) jak wyczarować tarczę. Aczkolwiek żadne z nich nie rzucało tego zaklęcia bez wypowiadania. Wyniknęła z tego zrozumiała
ilość oszustw; wielu po prostu szeptało inkantację zamiast mówić ją głośno. Po dziesięciu minutach Hermiona zdołała

zatrzymać wymamrotaną przez Nevilla klątwę galaretowatych nóg bez wypowiedzenia słowa, wyczyn taki z pewnością dałby jej
dwadzieścia punktów dla Gryffindoru, od każdego uczciwego nauczyciela - pomyślał gorzko Harry - ale Snape to zignorował.
Snape przechadzał się pomiędzy nimi, kiedy ćwiczyli, wyglądając, jak zawsze, jak przerośnięty nietoperz, szczególnie
przypatrując się zmaganiom Harrego i Rona z zadaniem.
Ron, który miał rzucać klątwę na Harrego, był fioletowy na twarzy, jego usta były zaciśnięte aby powstrzymać się przed
mamrotaniem inkantacji. Harry podniósł różdżkę, czekając w zdenerwowaniu aby powstrzymać klątwę, która widocznie nigdy
nie miała nadejść.
- Żałosne, Weasley - powiedział Snape po chwili. - Tutaj... pozwól mi pokazać...
Obrócił swoją różdżkę w stronę Harrego tak szybko, że Harry zareagował instynktownie; zapominając o niewerbalnych
zaklęciach, krzyknął - Protego!
Jego zaklęcie tarczy było tak potężne, że Snape utracił równowagę i uderzył w biurko. Cała klasa spojrzała w ich stronę patrząc
jak Snape podnosi się nachmurzony.
- Czy pamiętasz jak mówiłem, że ćwiczymy niewerbalne zaklęcia, Potter?
- Tak - powiedział sztywno Harry.
- Tak, proszę pana.
- Nie ma potrzeby mówić do mnie 'proszę pana', profesorze. - powiedział te słowa zanim zrozumiał co właśnie mówił. Kilku
uczniów, włącznie z Hermioną, wstrzymało oddech. Aczkolwiek za Snape'm, Ron, Dean i Seamus wsparli go uśmiechami.
- Szlaban, sobota wieczorem, w moim gabinecie. - powiedział Snape - Nie pozwolę sobie na czyjąkolwiek bezczelność, Potter...
nawet od 'Wybrańca'.
- Harry, to było wspaniałe! - zarechotał Ron, kiedy tylko chwilę później wyszli na przerwę.
- Naprawdę, nie powinieneś tego mówić - powiedziała Hermiona, patrząc z ukosa na Rona. - Co cię podkusiło?
- Próbował mnie przekląć, jeśli się nie zorientowałaś! - powiedział Harry z wściekłością. - Miałem tego wystarczająco dużo
podczas tych lekcji Oklumencji! Dlaczego nie znajdzie sobie jakiegoś innego królika doświadczalnego? W co sobie Dumbledore
gra, pozwalając mu uczyć Obrony? Czy słyszałaś jak mówił o Czarnej Magii? On ją uwielbia! Cały ten odszczepiony,
niezniszczalny materiał
- Więc - powiedziała Hermiona - pomyślałam, że on mówił trochę jak ty.
- Jak ja?
- Tak, wtedy kiedy mówiłeś o tym jak to jest zmierzyć się z Voldemortem. Powiedziałeś, że nie chodziło o to, aby po prostu
pamiętać kilka zaklęć, powiedziałeś że to po prostu ty, twoje myśli i twoje instynkty - czy to nie to Snape właśnie powiedział? To
naprawdę sprowadza się do odwagi i szybkiego myślenia?
Harry był rozbrojony; ona uważała że jego słowa są tak samo warte zapamiętania tak samo jak Standardowa Księga Zaklęć,
więc się nie spierał.
- Harry! Hej, Harry!
Harry obejrzał się; Jack Sloper, jeden z pałkarzy zeszłorocznej drużyny Gryffindoru, zdążał w jego stronę trzymając rolkę
pergaminu.
- Dla ciebie - wydyszał Sloper. - Posłuchaj, słyszałem, że jesteś nowym kapitanem. Kiedy będziesz przeprowadzał próby?
- Jeszcze nie jestem pewien - odpowiedział Harry, osobiście uważając, że Sloper musiałby mieć dużo szczęścia aby wrócić do
drużyny. - Dam ci znać.
- W porządku. Miałem nadzieję że to będzie w ten weekend...
Ale Harry nie słuchał; właśnie rozpoznał cienkie, pochylone pismo na pergaminie. Zostawiając Slopera w półowie zdania,
wybiegł z Ronem i Hermioną rozwijając rolkę pergaminu.

Drogi Harry,
Chciałbym zacząć nasze prywatne lekcje w tę sobotę. Będę oczekiwał ciebie w moim gabinecie o 8 wieczorem. Mam nadzieję,
że jesteś zadowolony z pierwszego dnia w szkole.

Twój oddany,

Albus Dumbledore
P.S. Uwielbiam Kwaśne dropsy

- Uwielbia Kwaśne dropsy? - powiedział Ron, który przeczytał wiadomość przez ramię Harrego i wygladał na zdumionego.
- To jest hasło do przejścia przez gargulca na zewnątrz jego gabinetu. - powiedział Harry cicho. - Ha! Snape nie będzie
zachwycony.. nie będę mógł odrobić mojego szlabanu!
Razem z Ronem i Hermioną spędzili całą przerwę zastanawiając się czego Dumbledore będzie uczył Harrego. Ron uważał że
jakichś widowiskowych klątw, których nawet Śmierciożercy nie znają. Hermiona stwierdziła, że to by było nielegalne, i że raczej
Dumbledore będzie uczył Harrego zaawansowanej magii obronnej. Po przerwie poszła na Numerologię, a Harry i Ron wrócili do
pokoju wspólnego, gdzie niechętnie zajęli się zadaniem domowym dla Snape'a. Okazało się tak trudne, że kiedy nie skończyli
jeszcze, kiedy Hermiona dołączyła do nich po przerwie na lunch, co znacznie przyspieszyło ich postępy. Właśnie skończyli,
kiedy dzwonek zadzwonił na podwójne eliksiry, więc ruszyli dobrze znaną trasą do lochu , który, jak dotychczas, należał do
Snape'a.
Kiedy weszli na korytarz w podziemiach, zauważyli że tylko dwanaście osób starało się o OWTM z eliksirów. Crabbe i Goyle
ewidentnie zawalili SUMa, ale czwórka Ślizgonów, między innymi Malfoy, sobie poradziła. Było też czworo Krukonów i jeden
Puchon - Ernie Macmillan, którego Harry lubił pomimo jego pompatycznych manier.
- Harry - powiedział Ernie z zachwytem, wyciągając dłoń do Harrego - nie miałem okazji porozmawiać z tobą o Obronie przed
Czarną Magią. Dobra lekcja, pomyślałem, ale zaklęcia tarczy sa już zbyt oklepane, oczywiście, dla nas, starych członków GD...
A wy jak się macie, Ron, Hermiona?
Zanim zdążyli powiedzieć coś więcej niż "W porządku", drzwi lochu się otworzyły i brzuch Slughorna pojawił się w drzwiach.
Kiedy weszli do sali, jego wielkie morsie wąsy zakręciły się nad uśmiechniętymi ustami, a Harrego i Zabiniego powitał z
nadzwyczajnym entuzjazmem.
Loch był, co niezwykłe, pełen pary i dziwnych zapachów. Harry, Ron i Hermiona wąchali z zainteresowaniem mijane, wielkie
bulgoczące kotły. Czwórka Ślizgonów zajęła jeden stół, podobnie jak czwórka Krukonów. Harry, Ron i Hermiona mieli być przy
jednym stole z Erniem. Wybrali stół stojący najbliżej złoconego kotła, który emitował najbardziej kuszący zapach, jaki Harry
kiedykolwiek wąchał: jakoś przypominał mu jednocześnie placek z melasą, zapach drewnianej rączki od miotły i coś
kwiecistego, co mógł wcześniej poczuć w Norze. Zauważył, że oddycha bardzo wolno i głęboko, a wyziewy eliksiru zdawały się
wypełniać go jak napój. Ogarnęło go zadowolenie; uśmiechnął się do Rona, który odwzajemnił leniwie uśmiech.

- A teraz, a teraz, a teraz - powiedział Slughorn, którego masywny zarys drżał w migoczących oparach. - wyjmijcie wagi,
wszyscy, przybory do eliksirów, i nie zapomnijcie swoich egzemplarzy Zaawansowanego Ważenia Eliksirów...
- Proszę pana? - powiedział Harry, podnosząc rękę.
- Harry, mój chłopcze?
- Nie mam książki, ani wagi, ani czegokolwiek, Ron także. Widzi pan, bo my nie wiedzieliśmy, że będziemy mogli kontynuować
Eliksiry...
- A, tak, profesor Mcgonagall wspominała o tym... nie przejmuj się, drogi chłopcze, doprawdy nie ma się czym przejmować.
Możecie dzisiaj użyć składników z tutejszego kredensu, i jestem pewien że znajdą się jakieś wagi, mamy także kilka starych
książek, wystarczą do czasu, kiedy napiszecie do "Esów Floresów"...
Slughorn podszedł do kredensu w rogu i, po chwili poszukiwań wyciągnął dwa wyglądające na bardzo zużyte egzemplarze
Zaawansowanego Ważenia Eliksirów autorstwa Libatiusa Borage, które wręczył Harremu i Ronowi razem z dwoma zestawami
wag.
- A teraz - powiedział Slughorn, wracając na początek klasy i wydymając swoją już i tak wypukłą pierś, tak że guziki na jego
szacie ledwie się trzymały - Przygotowałem dla was kilka eliksirów, abyście mogli na nie rzucić okiem, tak dla
zainteresowanych, no wiecie. To jest to, co powinniście potrafić zrobić po zakończeniu nauki do OWTMów. Powinniście już o
nich słyszeć, nawet jeżeli żadne z was jeszcze ich nie ważyło. Czy ktoś powie mi co to za eliksir?
Wskazał na kociołek najbliżej stołu Ślizgonów. Harry podniósł się lekko z krzesła i zobaczył coś, co wyglądało jak zwykła,
bezbarwna woda wrząca w kociołku.
Wyćwiczona ręka Hermiony jak zwykle pierwsza pojawiła się w powietrzu; Slughorn wskazał na nią.
- To jest Veritaserum, bezbarwny, bezwonny eliksir, który zmusza tego kto wypije do mówienia prawdy - powiedziała Hermiona.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze! - powiedział ucieszony Slughorn. - Teraz - kontynuował wskazując na kociołek stojący najbliżej
stołu Krukonów - ten jest raczej dobrze znany... opisany nawet ostatnio w kilku ulotkach ministerstwa... Kto wie?
Po raz kolejny ręka Hermiony była najszybsza.
- To jest Eliksir Wieloosokowy, proszę pana - powiedziała.
Harry też rozpoznał wolną bulgoczącą, mulistą substancję w drugim kotle, ale nie zamierzał odbierać Hermionie przyjemności
odpowiedzi na to pytanie; w końcu to jej udało się go uwarzyć w drugiej klasie. - Teraz, ten tutaj... tak moja droga? - powiedział
Slughorn, wyglądając na lekko ogłupionego, kiedy ręka Hermiona wzniosła się w powietrze po raz kolejny.
To jest Amortentia!
W istocie. Trochę głupio o to pytać - powiedział Slughorn, który wydawał się być pod wrażeniem - ale przypuszczam, że wiesz
co on robi?
- Jest to najsilniejszy eliksir miłości na świecie! - powiedziała Hermiona.
- Tak jest! Zapewne rozpoznałaś go po tym charakterystycznym perłowym blasku?
- I po parze uchodzącej w charakterystycznych spiralach - powiedziała Hermiona z entuzjazmem - i po tym że pachnie inaczej
dla każdego, zależnie od tego co komu się podoba, ja czuję świeżo skoszoną trawę i nowy pergamin i...
Ale lekko się zaróżowiła i nie dokończyła zdania.
- Czy mogę wiedzieć jak się nazywasz, moja droga? - powiedział Slughorn ignorując jej zawstydzenie.
Hermiona Granger, proszę pana.
- Granger? Granger? Czy to możliwe, że jesteś krewniaczką Hektora Dagwortha- Grangera, który założył Najbardziej Niezwykłe
Towarzystwo Eliksirów
- Nie. Myślę, że nie, proszę pana. Bo widzi pan, jestem z mugolskiej rodziny.
Harry zobaczył jak Malfoy zbliżył się do Notta i wyszeptał coś; obaj zachichotali, ale Slughorn nie okazał konsternacji; wręcz
przeciwnie, uśmiechnął się i przeniósł wzrok z Hermiony na Harrego, który siedział obok niej.
- Oho! Jedna z moich najlepszych przyjaciółek jest z mugolskiej rodziny, i jest najlepsza ze swojego roku! Jak przypuszczam
jest to ta przyjaciółka, o której mi mówiłeś, Harry?
Tak, proszę pana - powiedział Harry.
- No, no , proszę przyjąć dwadzieścia dobrze zapracowanych punktów dla Gryffindoru, panno Granger - powiedział
dobrodusznie Slughorn.
Malfoy wyglądał tak jak wtedy, kiedy Hermiona uderzyła go w twarz. Hermiona odwróciła się do Harrego promieniejąc i
wyszeptała - Naaprawdę mu powiedziałeś, że jestem najlepsza z roku? Och, Harry!
- Ale co w tym jest takiego nadwyczajnego? - wyszeptał Ron, który z jakiegoś powodu wyglądał na zdenerwowanego. - Jesteś
najlepsza z roku - też bym mu to powiedział, gdyby mnie zapytał!
Hermiona uśmiechnęła się, ale zrobiła uciszający gest, żeby mogli słyszeć co mówił Slughorn. Ron wyglądał na lekko
niezadowolonego.
- Oczywiście, Amortentia nie tworzy prawdziwej miłości. Stworzenie lub imitacja miłości są niemożliwe. Nie, to po prostu
powodują mocne zaślepienie lub obsesję. Jest to prawdopodobnie najpotężniejszy i najbardziej niebezpieczny eliksir w tej sali -
o tak - powiedział kiwając ciężko Malfoyowi i Nottowi, którzy uśmiechali się sceptycznie. - Kiedy zobaczycie w życiu tyle co ja,
nie będziecie lekceważyć siły obsesyjnej miłości.
- A teraz - powiedział Slughorn - nadszedł czas, abyśmy zabrali się do pracy.
- Proszę pana, nie powiedział pan jeszcze co jest w tym kociołku - powiedział Ernie Macmillan wskazując na mały, czarny
kociołek stojący na biurku Slughorna. Eliksir wewnątrz pluskał wesoło; był koloru płynnego złota, a wielkie krople skakały jak
złote rybki na powierzchni, chociaż ani jedna nie wyskoczyła z kociołka.
- Oho - powiedział ponownie Slughorn. Harry był pewien, że Slughorn wcale nie zapomniał o tym eliksirze, ale czekał specjalnie
aby ktoś zapytał dla efektu dramatyzmu. - Tak. Ten. Więc ten, panie i panowie jest najciekawszym małym eliksirem o nazwie
Felix Felicis. Myślę - odwrócił się z uśmiechem do Hermiony, która westchnęła głośno - że panna Granger wie, co daje ten
eliksir?
- To jest ciekłe szczęście - powiedziała podescytowana Hermiona. - Powoduje że jesteśmy szczęśliwi!
Cała klasa wydawała się siedzieć bardziej prosto. Teraz jedyną częścią Malfoya, którą Harry mógł dojrzeć była jego przylizana,
jasna głowa, ponieważ wreszcie poświęcał Slughornowi cała swoją uwagę.
- Tak jest, przyjmij kolejne dziesięć punktów dla Gryffindoru. Tak, to jest zabawny mały eliksir, Felix Felicis. - powiedział
Slughorn - Niesamowicie trudny do sporządzenia, bardzo łatwo o pomyłkę. Aczkolwiek, jeśli warzony poprawnie, tak jak ten,
zauważycie że wszystkie wasze starania prowadzą do sukcesu... przynajmniej do czasu, kiedy pojawią się efekty.
- Dlaczego ludzie nie piją tego cały czas, proszę pana? - powiedział Terry Boot chciwie.
- Ponieważ używany ciągle powoduje roztargnienie, lekkomyślność i niebezpieczną zbytnią pewność siebie. - powiedział
Slughorn. - Za dużo dobrego, wiecie... jest wysoce toksyczne w dużych ilościach. Ale używany oszczędnie i bardzo rzadko...
- Czy zażył go pan kiedyś? - zapytał Michael Corner z wielkim zainteresowaniem.
- Dwa razy w życiu - powiedział Slughorn. - Raz, kiedy miałem dwadzieścia cztery lata, raz kiedy miałem pięćdziesiąt siedem.

Dwie łyżki stołowe do śniadania. Dwa wspaniałe dni.
Spojrzał w dal z rozmarzeniem. Czy tylko udawał, czy nie - pomyślał Harry - efekt był dobry.
- I to - powiedział Slughorn, najwidoczniej schodząc na ziemię - będzie nagrodą na tej lekcji.
Zapadła cisza, w której każdy bąbelek i bulgot z otaczających ich eliksirów zdawały się być dziesięć razy większe.
- Jedna mała buteleczka Felix Felicis - powiedział Slughorn, biorąc malutką szklaną butelkę z kieszeni i pokazując wszystkim. -
Wystarczy na dwanaście godzin szczęścia. Od świtu do zmierzchu, będziesz szczęśliwy we wszystkim, czego spróbujesz.
- Teraz , muszę was ostrzec, że Felix Felicis jest zabroniony w zorganizowanych zawodach... sportowych, na przykład, w
egzaminach lub wyborach. Więc zwycięzca będzie mógł użyć go tylko w zwyczajny dzień... i patrzeć jak zwykły dzień zmienia
się w niezwykły!
- Więc - powiedział nagle rześko Slughorn - jak macie wygrać tę wspaniałą nagrodę? Najpierw otwórzcie swoje podręczniki na
stronie dziesiątej. Mamy trochę ponad godzinę, co powinno wystarczyć na uwarzenie wywaru Żywej Śmierci. Wiem, że to
bardziej skomplikowane niż to, co robiliście kiedykolwiek wcześniej, i nie spodziewam się, aby komuś wyszło idealnie. Mimo to,
osoba, której pójdzie najlepiej, wygra małego Felixa. Powodzenia!
Nastąpił zgrzyt i chrobot gdy wszyscy wyciągnęli swoje kociołki i trochę głośnych szczęknięć, kiedy ludzie zaczęli dodawać
ciężarki do swoich wag, ale nikt się nie odezwał. Koncentracja wewnątrz lochu była bardzo wyraźna. Harry widział Malfoya
wertującego z pośpiechem swój egezmplarz Zaawansowanego Warzenia Eliksirów. Nic nie było bardziej oczywiste, niż to, że
Malfoy naprawdę bardzo chciał tego szczęśliwego dnia. Harry ostrożnie przeglądał zniszczoną książkę, którą pożyczył mu
Slughorn.
Ku swej złości zobaczył, że poprzedni właściciel pobazgrał strony, tak że marginesy były tak czarne jak druk. Nisko się pochylił,
aby odszyfrować składniki (nawet tutaj, poprzedni właściciel coś dopisał, a niektóre rzeczy wykreślił), następnie Harry
pospieszył do kredensu, aby znaleźć to, czego potrzebował. Kiedy wrócił do swojego kociołka, zobaczył jak Malfoy kroi korzenie
Valeriany tak szybko, jak tylko mógł.
Każdy rozglądał się na około na to, co robi reszta klasy; był to jednocześnie plus i minus Eliksirów, że bardzo trudno było
utrzymać swoją pracę w ukryciu. Po dziesięciu minutach cała klasa była pełna niebieskawej pary. Hermiona, oczywiście
zdawała się być najdalej. Jej eliksir już przypominał "łagodny płyn o kolorze czarnej porzeczki" wspomniany jako idealny w
połowie pracy.
Po zakończeniu krojenia korzonków, Harry po raz kolejny pochylił się nad książką. Próby odszyfrowania wskazówek spod tych
głupich gryzmołów poprzedniego właściciela, który z jakiegoś powodu radził aby nie kroić fasolki i napisał instrukcję
alternatywną:
Zmiażdżyć płaską stroną srebrnego sztyletu,
wypuszcza sok lepiej niż przy krojeniu.
- Proszę pana, pomyślałem, że mógł pan znać mojego dziadka, Abraxasa Malfoya? - Harry podniósł wzrok; Slughorn właśnie
mijał stół Ślizgonów.
- Tak - powiedział Slughorn, nie patrząc na Malfoya - Było mi przykro, kiedy usłyszałem że umarł, chociaż nie było to aż taką niespodzianką, smocza [kiła, syfilis?] w jego wieku...
I odszedł. Harry wrócił do pracy, uśmiechając się głupawo. Był pewien, że Malfoy spodziewał się, że będzie traktowany jak
Harry lub Zabini; bycmoże miał nawet nadzieję na jakieś specjalne wzgłędy, czego nauczył się oczekiwać od Snape'a.
Wyglądało jednak na to, że Malfoy mógł polegać tylko na swoich umiejętnościach, aby wygrać butelkę Felix Felicis.
Fasolka wydawała się być trudna do pokrojenia. Harry odwrócił się do Hermiony.
- Mogę pożyczyć twój srebrny nóż?
Skinęła niecierpliwie, nie odrywając zwroku od swojego eliksiru, który ciągle był ciemnofioletowy, chociaż zgodnie z
podręcznikiem powinien mieć teraz lekki liliowy odcień.
Harry zmiażdżył swoją fasolkę płaską stroną sztyletu. Ku swojemu zaskoczeniu, natychmiast wyszło tyle soku, że był
zaskoczony jak wysuszona fasolka mogła tyle go zmieścić.
Pospiesznie wlał cały sok do kociołka i ku swojemu zaskoczeniu zauważył, że eliksir natychmiast przybrał liliowy odcień opisany
w podręczniku.
Jego uprzednia złość na poprzedniego właściciela książki nagle zniknęła, Harry spojrzał na następny wers instrukcji. Zgodnie z
książką, powinien zamieszać odwrotnie do wskazówek zegara aż eliksir stanie się czysty jak woda. Aczkolwiek poprzedni
właściciel książki dopisał, że należy dodać jedno okrążenie zgodnie ze wskazówkami zegara co siedem odwrotnych. Czy stary
właściciel mógł mieć rację dwa razy?
Harry zamieszał przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, wstrzymał oddech, następnie raz zgodnie. Efekt był natychmiastowy.
Eliksir stał się jasnoróżowy.
- Jak ty to robisz? - zapytała Hermiona, której twarz była zaczerwieniona, a jej włosy były coraz bardziej naburmuszone w
oparach z jej kociołka ,jej eliksir był cały czas po prostu fioletowy.
- Zrób jeden obrót zgodny z ruchem wskazówek zegara...
- Nie, nie, w książce napisali że przeciwnie! - warknęła.
Harry wzruszył ramionami i kontynuował. Siedem obrotów przeciwnie, jeden zgodnie, przerwa... siedem przeciwnie, jeden
zgodnie...
Z drugiej strony stołu, Ron przeklinał pod nosem; jego eliksir wyglądał jak płynna lukrecja. Harry rozejrzał się. Z tego co widział,
żaden eliksir nie był tak jasny jak jego. Poczuł się podniecony, coś takiego jeszcze nigdy mu się nie przydarzyło w tym lochu.
- I czas się... skończył! - zawołał Slughorn. - Proszę przestać mieszać!
Slughorn przeszedł powoli między stołami, zaglądając do kociołków. Nic nie komentował, czasami tylko zamieszał lub
powąchał. W końcu podszedł do stołu gdzie siedzieli Harry, Ron, Hermiona i Ernie. Uśmiechnął się na widok smolistej
substancji w kociołku Rona. Przeszedł obok granatowej mikstury Erniego. Eliksir Hermiony obdarzył aprobującym skinieniem.
Wtedy dostrzegł eliksir Harrego, i na jego twarzy pojawił się wyraz zachwytu.
- Oczywisty zwycięzca! - krzyknął. - Wspaniale, wspaniale, Harry! Szanowny panie, to oczywiste że odziedziczyłeś talent swojej
matki. Lily była świetna w eliksirach, naprawdę! Proszę, oto twoja nagroda, buteleczka Feilx Felicis, jak obiecałem, użyj jej
dobrze!
Harry schował buteleczkę złotego płynu do wewnętrznej kieszeni, czując dziwną mieszankę zachwytu, spowodowanego
wściekłymi twarzami Ślizgonów, i winy, spowodowanej rozczarowanym wyrazem twarzy Hermiony. Ron wyglądał po prostu na
ogłupiałego.
- Jak to zrobiłeś? - wyszeptał do Harrego, kiedy opuścili loch.
- Zdaje się, że miałem szczęście - powiedział Harry, ponieważ byli w zasięgu słuchu Malfoya.
Aczkolwiek, kiedy zasiedli przy stole Gryfonów na obiad, poczuł się wystarczająco bezpiecznie, aby im powiedzieć. Twarz
Hermiony stawała się coraz bardziej skamieniała, za każdym słowem, które mówił.
- Przypuszczam, że myśleliście że oszukiwałem? - zakończył, widząc jej wyraz twarzy.

- W każdym razie nie była to wyłącznie twoja samodzielna praca, prawda? - powiedziała Hermiona twardo.
- On tylko postępował zgodnie z instrukcjami innymi od naszych. - powiedział Ron. - Mogło dojśc do katastrofy, prawda? Ale
podjął ryzyko i się opłaciło. - westchnął ciężko. - Slughorn mógł dać mi tę książkę, ale nie, ja dostałem taką, po której nikt nigdy
nie pisał. Co najwyżej ktoś wymiotował na nią, sądząc po stronie pięćdziesiątej drugiej, ale..
- Czekaj - powiedział głos blisko lewego ucha Harrego i nagle poczuł kwiecisty zapach, który wcześniej czuł w lochu Slughorna
Rozejrzał się i zobaczył, że Ginny do nich dołączyła. - Czy dobrze słyszałam? Wykonywałeś polecenia kogoś, kto pisał po
książce, Harry?
Wyglądała na zaalarmowaną i zdenerwowaną. Harry wiedział o co jej chodziło.
- To nic - zapewnił, ściszając głos. - To nie było tak jak, pamiętasz, z dziennikiem Riddle'a. To jest po prostu zwykła stara
książka po której ktoś bazgrał.
- Ale robiłeś to, co było tam nabazgrane?
- Po prostu wypróbowałem kilka wskazówek napisanych na marginesie, naprawdę, Ginny, nie ma w tym nic dziwnego...
- Ginny ma rację - powiedziała Hermiona, nagle się ożywiając. - Powinniśmy sprawdzić, czy nie ma tam czegoś podejrzanego.
To znaczy, te wszystkie dziwne wskazówki, kto wie?
- Hej! - powiedział Harry z oburzeniem, gdy Hermiona wyjęła jego egzemplarz Zaawansowanego Warzenia Eliksirów z jego
torby i podniosła różdżkę. - Specialis Revelio! - powiedziała dziabiąc książkę w przednią okładkę. Nic się nie stało. Książka po
prostu leżała, wyglądając staro, niechlujnie i z oślimi uszami ( o kartkach książki )
- Skończyłaś? - zapytał zirytowany Harry - Czy chcesz jeszcze poczekać i zobaczyć, czy może nie zrobi kilka salt do tyłu?
- Wygląda w porządku - powiedziała Hermiona, cały czas wpatrując się w książkę podejrzliwie. - To znaczy, to naprawdę wydaje
się być zwyczajna... książka.
- Dobrze. W takim razie poproszę ją z powrotem. - powiedział Harry podnosząc ją ze stołu, ale wyślizgnęła się z jego ręki i
wylądowała otwarta na podłodze. Nikt nie patrzył. Harry schylił się, aby odzyskać książkę, a kiedy to zrobił, zauważył coś nabazgranego wewnątrz tylnej okładki tym samym małym, ciasnym pismem co reszta instrukcji, które wygrało dla niego butelkę
Felix Felicis, teraz bezpiecznie owiniętą w parę skarpetek i schowaną w kufrze na górze


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Majcia
Prefekt Gryffindoru



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 979
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Hogwart :D

PostWysłany: Wto 7:49, 21 Sie 2007    Temat postu:

No to jeszcze jedno pytanie, ile mogę napisać tych rozdziałów? Cool

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nimfadora Tonks
Mugol
Mugol



Dołączył: 18 Cze 2012
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:51, 18 Cze 2012    Temat postu:

daj wszystkie, myslę, że mikt się nie obrazi... Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dorota
Mugol
Mugol



Dołączył: 09 Lip 2012
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:49, 09 Lip 2012    Temat postu:

Rozdział 11 - Pomocna dłoń Hermiony

Jak przewidziała Hermiona, czas wolny w szóstej klasie nie był porą błogiego leniuchowania, na co się cieszył Ron, ale czasem, w którym próbowali się uporać z nawałem prac domowych zadawanych im ze wszystkich przedmiotów. Dzień w dzień zakuwali, jakby następnego dnia czekał ich egzamin, a i same lekcje były o wiele trudniejsze i wymagały o wiele więcej pracy i skupienia niż przedtem. Harry niewiele rozumiał z tego, co mówiła im profesor McGonagall, i nawet Hermiona musiała często prosić ją o powtórzenie tej czy innej instrukcji. Ku pogłębiającemu się przygnębieniu Hermiony, przedmiotem, z którym Harry najlepiej sobie radził, stały się nagle eliksiry, co zawdzięczał pomocy Księcia Półkrwi.
Niewerbalne zaklęcia wymagane były teraz nie tylko na obronie przed czarną magią, ale także na zaklęciach i transmutacji. W pokoju wspólnym lub w czasie posiłków Harry często obserwował purpurowe z wysiłku twarze swoich koleżanek i kolegów, którzy wyglądali, jakby przedawkowali Q-Py-Blok, i dobrze wiedział, że po prostu usiłują rzucać zaklęcia bez wymawiania ich formuł na głos. Z ulgą szli teraz do cieplarni; na zielarstwie mieli do czynienia z o wiele groźniejszymi roślinami niż w ubiegłych latach, ale przynajmniej nikt im nie zakazywał zakląć głośno, kiedy jakaś złośliwa tentakula wystrzeliła ku nim zza pleców swoje jadowite macki.
Z powodu nawału prac domowych i ustawicznego, gorączkowego ćwiczenia zaklęć niewerbalnych Harry, Ron i Hermiona nie mieli też dotąd czasu, by odwiedzić Hagrida. Przestał pojawiać się przy stole nauczycielskim podczas posiłków, co nie wróżyło dobrze, a kiedy od czasu do czasu spotykali go na korytarzach lub na błoniach, udawał, że ich nie widzi i nie słyszy ich powitań.
— Musimy do niego pójść i wszystko mu wyjaśnić — oświadczyła Hermiona, patrząc w
następną sobotę podczas śniadania na puste miejsce Hagrida przy stole nauczycielskim.
— Dzisiaj przed południem mamy sprawdziany quidditcha! — powiedział Ron. — I musimy ćwiczyć Aguamenti dla Flitwicka! Zresztą, co mamy mu wyjaśnić? Jak mu powiedzieć, że nie
znosiliśmy jego głupiego przedmiotu?
— Nieprawda! — oburzyła się Hermiona.
— Mów za siebie, ja jeszcze nie zapomniałem tych jego sklątek. I mówię wam, że ledwo udało nam się uniknąć najgorszego! Nie słyszałaś, co mówił o tym swoim przygłupim braciszku? Jakbyśmy nadal chodzili na jego lekcje, tobyśmy uczyli Graupa sznurować buty.
— A ja nie znoszę nierozmawiania z Hagridem — powiedziała Hermiona z naburmuszoną miną.
— Pójdziemy do niego po quidditchu — zapewnił ją Harry. Jemu też brakowało Hagrida, choć podobnie jak Ron uważał, że lepiej im się żyje bez Graupa. — Ale sprawdziany mogą zająć całe przedpołudnie, tyle osób się zgłosiło. — Czuł lekką tremę przed swoim pierwszym

wystąpieniem w roli kapitana. — Nie mam pojęcia, dlaczego nagle wszyscy pchają się do
drużyny.
— Och, daj spokój, Harry — żachnęła się Hermiona. — Przecież to nie quidditch zrobił się taki popularny, tylko TY! Jeszcze nigdy nie byłeś tak interesującą postacią i mówiąc szczerze, nigdy nie byłeś taki pociągający.
Ron zakrztusił się dużym kawałkiem wędzonego śledzia. Hermiona rzuciła mu pogardliwe spojrzenie, po czym znowu zwróciła się do Harry'ego.
— Teraz już wszyscy wiedzą, że mówiłeś prawdę, no nie? Cały świat czarodziejów musiał przyznać, że słusznie ostrzegałeś przed powrotem Voldemorta i że w ciągu ostatnich dwu lat już dwukrotnie się z nim zmierzyłeś, ani razu mu nie ulegając. A teraz nazywają cię
Wybrańcem... No i co, ty naprawdę nie wiesz, dlaczego wszyscy są tobą tak zafascynowani?
Harry stwierdził nagle, że w Wielkiej Sali jest bardzo gorąco, choć jej sklepienie wcale na to nie wskazywało.
— Przeszedłeś też przez te wszystkie upokorzenia ze strony ministerstwa, kiedy próbowali udowodnić, że albo jesteś pomylony, albo kłamiesz. Masz jeszcze ślady na rękach, tam, gdzie ta okropna baba kazała ci wypisywać głupoty twoją własną krwią, a ty się jednak nie poddałeś, uparcie twierdziłeś, że masz rację...
— Możesz sobie wciąż obejrzeć ślady... o, popatrz, tu, gdzie mnie trzymały te mózgi w ministerstwie — wtrącił Ron, odsuwając rękawy swojej szaty.
— I wcale nie szkodzi, że przez to lato urosłeś o stopę, wręcz przeciwnie — skończyła Hermiona, ignorując Rona.
— Ja jestem wysoki — stwierdził Ron.
Przyleciały sowy z pocztą, opryskując wszystkich wodą. Większość uczniów dostawała więcej listów niż zwykle; rodzice niepokoili się o swoje dzieci i pragnęli je zapewnić, że w domu wszystko w porządku. Harry jeszcze nie dostał żadnego listu od początku roku szkolnego; nie żył już jedyny korespondent, od którego dawniej regularnie otrzymywał listy, a choć miał nadzieję, że może napisze do niego Lupin, jak dotąd codziennie spotykał go zawód. Dlatego był zaskoczony, gdy wśród stada brązowych i szarych sów zobaczył śnieżnobiałą Hedwigę. Wylądowała przed nim na stole, niosąc dużą, prostokątną paczkę. W chwilę później identyczna paczka wylądowała przed Ronem, przygniatając swym ciężarem maleńką, kompletnie wyczerpaną Swistoświnkę.
— Ha! — zawołał Harry, rozwijając papier, spod którego wyjrzał nowy egzemplarz Eliksirów dla zaawansowanych, przysłany z Esów i Floresów.
— Och, super — ucieszyła się Hermiona. — Możesz już oddać tę pomazaną książkę. — Czyś ty zwariowała? Zatrzymam ją! Słuchaj, wszystko przemyślałem i...
Wyciągnął stary egzemplarz Eliksirów dla zaawansowanych i stuknął różdżką w okładkę, mrucząc: „Diffindo!" Okładka odpadła. To samo zrobił z nową książką (Hermiona nie kryła
oburzenia). Potem zamienił okładki i stuknął w każdą, mówiąc: „Reparo!"
Teraz leżał przed nim podręcznik Księcia, który wyglądał jak nowy, i nowy egzemplarz z Esów i Floresów, który wyglądał jak używany.
— Oddam Slughornowi ten nowy. Powinien być zadowolony, w końcu kosztował dziewięć galeonów.
Hermiona zacisnęła mocno usta, wyraźnie zła i zdegustowana, ale na szczęście w tej chwili wylądowała przed nią trzecia sowa z najnowszym egzemplarzem „Proroka Codziennego". Rozwinęła szybko gazetę i rzuciła okiem na pierwszą stronę.
— Umarł ktoś, kogo znaliśmy? — zapytał Ron przesadnie zdawkowym tonem.
Zadawał to pytanie za każdym razem, gdy Hermiona dostawała „Proroka". — Nie, ale dementorzy znowu zaatakowali. Aha, i kogoś aresztowano.
— Wspaniale, kogo? — zapytał Harry, myśląc o Bellatriks Lestrange. — Stana Shunpike'a.
— Co takiego? — zdumiał się Harry.

Stanley Shunpike, konduktor popularnego czarodziejskiego środka lokomocji, Błędnego
Rycerza, został aresztowany pod zarzutem aktywnego śmierciożerstwa. Pan Shunpike, lat 21, został osadzony w areszcie ubiegłej nocy po nalocie na jego dom w Clapham...

— Stan Shunpike śmierciożercą? — zapytał z niedowierzaniem Harry, przypominając sobie dziobatego młodzieńca, którego po raz pierwszy spotkał trzy lata temu. — To przecież bzdura! — Może znajdował się pod działaniem Imperiusa — zauważył rozsądnie Ron. — Tego się nie da przewidzieć.
— Na to nie wygląda — powiedziała Hermiona, wciąż czytając artykuł. — Piszą, że został aresztowany po tym, jak ktoś doniósł, że w jakimś pubie mówił o tajnych planach śmierciożerców. — Spojrzała na nich zaniepokojona. — Gdyby był pod działaniem Imperiusa,
to chybaby nie mógł stać sobie w pubie i plotkować o ich planach, prawda?
— Pewnie próbował zrobić wrażenie, że wie więcej od innych — rzekł Ron. — Czy to nie on
nawijał, że zostanie ministrem magii, kiedy chciał poderwać te wile?
— Tak, on — powiedział Harry. — Nie wiem, w co oni grają, traktując Staną poważnie.
— Pewnie chcą pokazać, że w ogóle coś robią — powiedziała Hermiona, marszcząc czoło. — Ludzie są wystraszeni... Wiecie, że rodzice bliźniaczek Patii chcą je zabrać do domu? A Eloise Midgeon już nie ma w szkole. Ojciec zabrał ją wczoraj wieczorem.
— Co?! — Ron wytrzeszczył na nią oczy. — Przecież w Hogwarcie jest bezpieczniej niż w ich domach, może nie? Mamy auro rów i te wszystkie dodatkowe zaklęcia, no i mamy
Dumbledore'a!
— Ale nie przez cały czas — powiedziała cicho Hermiona, zerkając ponad krawędzią „Proroka" na stół nauczycielski. — Nie zauważyłeś? W tym tygodniu nie było go tutaj tak samo często jak Hagrida.
Harry i Ron spojrzeli na stół u szczytu Wielkiej Sali. Rzeczywiście, miejsce dyrektora było puste. Teraz, gdy Harry o tym pomyślał, uzmysłowił sobie, że nie widział go od tej prywatnej lekcji tydzień temu.
— Myślę, że go nie ma, bo załatwia jakieś sprawy związane z Zakonem — powiedziała cicho
Hermiona. — Nie uważacie, że to wszystko wygląda bardzo poważnie?
Harry i Ron nie odpowiedzieli, ale wszyscy myśleli o tym samym. Dzień wcześniej wydarzyło się coś strasznego: Hannę Abbott wywołano z zielarstwa i oznajmiono, że jej matkę znaleziono martwą. Hanna już nie wróciła i odtąd jej nie widzieli.
Kiedy pięć minut później wyszli z zamku na chłodną mżawkę, zmierzając ku boisku quidditcha, minęli Lavender Brown i Parvati Patii. Pamiętając o tym, co Hermiona mówiła o bliźniaczkach, Harry nie był zaskoczony, widząc, jak te dwie najlepsze przyjaciółki szepczą coś do siebie z przygnębionymi minami. Zaskoczyło go jednak, że kiedy zrównał się z nimi Ron, Parvati nagle szturchnęła Lavender, która się obejrzała i uśmiechnęła do Rona. Ron wytrzeszczył na nią oczy i trochę niepewnie odwzajemnił uśmiech, a potem zaczął iść zdecydowanie dostojniejszym krokiem. Harry oparł się pokusie i nie wybuchnął śmiechem, pamiętając, że Ron też się od tego powstrzymał po tym, jak Malfoy złamał mu nos, natomiast Hermiona przez całą drogę do stadionu milczała, dziwnie nadąsana, a potem odeszła, żeby sobie poszukać miejsca na trybunach, nie życząc Ronowi powodzenia.
Zgodnie z przewidywaniami Harry'ego, sprawdziany zajęły większość przedpołudnia. Pojawiła się prawie połowa Gryffindoru, od pierwszoroczniaków, nerwowo ściskających stare szkolne miotły, po uczniów siódmej klasy, którzy chłodni i wyniośli dominowali wzrostem nad resztą. Do tych ostatnich należał bardzo rozrośnięty chłopak o kędzierzawych włosach, którego Harry zapamiętał z Ekspresu Londyn-Hogwart.
— Spotkaliśmy się już w pociągu, w przedziale starego Ślimaka — powiedział śmiało, występując z tłumu, żeby uścisnąć Harry'emu rękę. — Cormac McLaggen, obrońca.
— Chyba cię nie było na sprawdzianie w ubiegłym roku, co? — zapytał Harry, mierząc wzrokiem jego bary; był pewien, że dryblas zablokowałby wszystkie trzy pętle, nie ruszając się z miejsca.

— Byłem wtedy w skrzydle szpitalnym — wyjaśnił McLaggen z odcieniem dumy w głosie. —
Założyłem się, że zjem funt bahanich jajek.
— Rozumiem. Dobra... to może poczekasz tam...
Wskazał na skraj boiska, w pobliżu miejsca, gdzie siedziała Hermiona. Zdawało mu się, że dostrzegł cień rozdrażnienia na twarzy McLaggena. Czyżby ten dryblas uważał, że powinien
być potraktowany specjalnie tylko dlatego, że obaj byli faworytami starego Ślimaka?
Postanowił zacząć od podstawowego testu, prosząc wszystkich, by podzielili się na dziesięcioosobowe grupy i okrążyli na miotłach boisko. Była to dobra decyzja: pierwsza dziesiątka składała się z samych nowych uczniów i natychmiast się okazało, że prawie żaden nie dosiadał wcześniej miotły. Tylko jednemu udało się utrzymać w powietrzu przez parę sekund, czym sam był tak zaskoczony, że wpadł na słupek.
Druga grupa składała się z najgłupszych dziewczyn, jakie Harry spotkał w życiu. Na dźwięk gwizdka tylko się rozchichotały, trzymając się kurczowo jedna drugiej. Była wśród nich Romilda Vane. Kiedy im powiedział, żeby opuściły boisko, wcale się nie obraziły i usiadły na trybunach, żeby robić zamieszanie i wszystkim przeszkadzać.
Członkowie trzeciej grupy powpadali na siebie w połowie okrążenia. Większość członków czwartej grupy nie miała mioteł. W piątej grupie byli sami Puchoni.
— Jeśli jest jeszcze ktoś spoza Gryffindoru — ryknął Harry, który zaczynał już mieć tego
wszystkiego dość — niech zaraz opuści boisko!
Dopiero po dłuższej chwili paru małych Krukonów pędem wybiegło z boiska, parskając śmiechem.
Po dwóch godzinach, wielu utyskiwaniach, zażaleniach i kilkunastu awanturach, po stracie jednej Komety 260 i kilku wybitych zębach Harry znalazł trzech ścigających: Katie Bell, która po wspaniałym pokazie sprawności powróciła do drużyny, nowe odkrycie, Demelzę Robins, znakomitą w unikaniu tłuczków, i Ginny Weasley, która wygrała wszystkie konkurencje i na dodatek strzeliła siedemnaście goli. Harry był zadowolony, choć zdarł sobie gardło, rycząc na odrzuconych ścigających, a teraz musiał stoczyć podobną bitwę z odrzuconymi pałkarzami.
— To moja ostateczna decyzja i jeśli zaraz nie zejdziecie z boiska, żeby zrobić miejsce obrońcom, zmiotę was zaklęciem! — zagrzmiał.
Żaden z wybranych przez niego pałkarzy nie dorównywał Fredowi i George'owi, ale mimo to byli całkiem nieźli: Jimmy Peakes, niski, ale barczysty trzecioroczniak, który zdołał silnie uderzonym tłuczkiem nabić Harry'emu z tyłu głowy guza wielkości jajka, i Ritchie Coote, który wyglądał na chuderlaka, ale walił celnie. Teraz dołączyli do widzów na trybunach, żeby obserwować wybór ostatniego członka drużyny.
Harry z rozmysłem pozostawił wybór obrońcy na sam koniec, mając nadzieję, że stadion opustoszeje i kandydaci będą pod mniejszą presją. Niestety stało się odwrotnie: trybuny zapełniły się nie tylko odrzuconymi, ale i sporą liczbą uczniów, którzy nadeszli już w trakcie sprawdzianów. Kiedy każdy z obrońców po kolei podlatywał do pętli bramek, tłum ryczał albo gwizdał, co kandydatom wcale nie pomagało. Harry zerkał z niepokojem na Rona, który zawsze miał problemy z nerwami. Miał nadzieję, że zwycięstwo w ich ostatnim ubiegłorocznym meczu w końcu go z tego wyleczy, ale najwyraźniej się mylił: Ron był lekko zielony na twarzy.
Żadnemu z pierwszych pięciu kandydatów nie udało się obronić więcej niż dwa strzały. Harry nie był wcale zachwycony, gdy Cormac McLaggen obronił cztery karne z pięciu. Przy ostatniej piłce rzucił się jednak w zupełnie inną stronę; w tłumie wybuchły śmiechy, rozległy się gwizdy i McLaggen wrócił na ziemię, zaciskając zęby.
Kiedy Ron dosiadł swojego Zmiatacza Jedenastki, wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć. — Powodzenia! — krzyknął ktoś z trybun.
Harry spojrzał w tamtą stronę, spodziewając się zobaczyć Hermionę, ale była to Lavender Brown. Chętnie by ukrył twarz w dłoniach, jak zrobiła to chwilę później Lavender, ale pomyślał, że jako kapitan powinien zachować zimną krew, więc odwrócił się w stronę Rona, żeby obserwować jego sprawdzian.

Nie musiał się jednak martwić. Ron obronił jednego, drugiego, trzeciego, czwartego i
wreszcie piątego karnego z rzędu. Harry, zachwycony, odwrócił się do McLaggena, aby mu powiedzieć, że niestety Ron okazał się lepszy, ale cofnął się szybko, bo rozjuszony, czerwony na twarzy McLaggen był już tuż przy nim.
— Jego siostra mu odpuściła — wycedził McLaggen z nutą pogróżki w głosie. Na czole
pulsowała mu żyła, zupełnie jak wujowi Vernonowi. — To było chyba podanie, a nie karny. — Bzdura — odparł chłodno Harry. — Ledwo obronił.
McLaggen zrobił krok w jego stronę i tym razem Harry się nie cofnął. — Daj mi jeszcze jedną szansę.
— Nie. Miałeś już swoją kolejkę. Obroniłeś cztery. Ron obronił pięć. Ron jest obrońcą, bo po prostu wygrał bez żadnych kantów. Odwal się.
Przez chwilę miał wrażenie, że McLaggen go uderzy, ale ten zrobił tylko wściekłą minę i odszedł, mamrocząc pod nosem coś, co brzmiało jak groźby.
Harry odwrócił się i zobaczył, że jego nowa drużyna patrzy na niego z zachwytem. — Dobra robota — wychrypiał. — Lataliście naprawdę dobrze...
— Rooon! Byłeś wspaniały!
Tym razem była to naprawdę Hermiona, która biegła ku nim od trybun. Natomiast Lavender Brown wychodziła już ze stadionu ramię w ramię z Parvati; minę miała obrażoną. Ron był wyraźnie sobą zachwycony i jakby nieco wyższy niż zwykle, kiedy szczerzył zęby do reszty drużyny i do Hermiony.
Po ustaleniu terminu pierwszego treningu na najbliższy czwartek, Harry, Ron i Hermiona pożegnali się z resztą drużyny i ruszyli ku chatce Hagrida. Wodniste słońce próbowało przedrzeć się przez chmury i w końcu przestało mżyć. Harry już bardzo zgłodniał; miał nadzieję, że Hagrid czymś ich poczęstuje.
— Myślałem, że puszczę tego czwartego karniaka — mówił wciąż uradowany Ron. — Demelza chytrze podkręciła piłkę...
— Tak, tak, byłeś wspaniały — powiedziała Hermiona; wyglądała na rozbawioną.
— W każdym razie byłem lepszy od tego McLaggena — stwierdził Ron z wyraźną satysfakcją.
— Widzieliście, jak przy piątym strzale poleciał w złą stronę? Jakby go ktoś skonfundował...
Ku zaskoczeniu Harry'ego, Hermiona nagle się zarumieniła. Ron niczego nie zauważył, był zbyt pochłonięty opisywaniem szczegółów każdego ze swoich obronionych karnych.
Przed chatką Hagrida stał uwiązany wielki, szary hipogryf Hardodziob. Kiedy się zbliżali, zaklekotał ostrym jak brzytwa dziobem i zwrócił ku nim swój wielki łeb.
— O rany — mruknęła nerwowo Hermiona. — Nie uważacie, że wciąż jest trochę
przerażający?
— Daj spokój, przecież go dosiadałaś, nie? — powiedział Ron.
Harry podszedł do hipogryfa i skłonił się przed nim, patrząc mu w oczy i nie mrugając. Po paru sekundach Hardodziób też ugiął kolana w ukłonie.
— Jak się masz? — zapytał cicho Harry, głaszcząc opierzoną głowę. — Tęsknisz za nim? Ale z
Hagridem nie jest ci źle, prawda? — Ej! — rozległ się donośny głos.
Zza węgła chatki wyszedł Hagrid w długim kwiecistym fartuchu, niosąc worek ziemniaków,
a za nim jego olbrzymi brytan Kieł. Pies zaszczekał radośnie i puścił się ku nim pędem.
— Odwal się od niego! Bo ci paluchy... A, to wy. Kieł skakał na Hermionę i Rona, starając się liznąć ich po uszach. Przez chwilę Hagrid stał i patrzył na nich, a potem odwrócił się i wszedł do chatki, zatrzaskując za sobą drzwi.
— Ojej! — zawołała Hermiona, robiąc zrozpaczoną minę.
— Nie przejmuj się tym — rzekł ponuro Harry. Podszedł do drzwi i głośno zapukał.
— Hagridzie! Otwórz, chcemy z tobą pogadać!
Odpowiedziało mu milczenie.
— Jak nie otworzysz, to wywalimy drzwi! — krzyknął Harry, wyciągając różdżkę. — Harry! — oburzyła się Hermiona. — Przecież nie możesz...

— Właśnie że mogę! Odsuńcie się...
Ale zanim skończył, drzwi, jak przewidywał, rozwarły się z hukiem i stanął w nich Hagrid, łypiąc na nich z góry i wyglądając, mimo tego kwiecistego fartucha, dość groźnie.
— Jestem nauczycielem! — ryknął. — Nauczycielem, Potter! Jak śmiesz grozić, że wywalisz mi
drzwi!
— Przepraszam, panie profesorze — powiedział Harry, wymawiając z naciskiem dwa ostatnie słowa, po czym schował różdżkę za pazuchę.
Hagrid wytrzeszczył oczy.
— Od kiedy to mówisz do mnie „panie profesorze"?
— A od kiedy mówisz do mnie „Potter"?
— Och, bardzo sprytne — warknął Hagrid. — Bardzo zabawne. Przechytrzyłeś mnie, no nie? No dobra, właźcie, wy niewdzięczne małe...
Mamrocząc coś pod nosem, cofnął się, żeby ich wpuścić. Hermiona, która wyglądała na trochę wystraszoną, wsunęła się za Harrym.
— No i co? — burknął Hagrid, gdy Harry, Ron i Hermiona usiedli przy jego wielkim stole. Kieł natychmiast złożył łeb na kolanach Harry'ego, śliniąc mu całą szatę. — O co chodzi? Zrobiło
się wam żal? Uznaliście, że siedzę tu samotny jak kołek i w ogóle? — Nie — powiedział Harry. — Chcieliśmy się z tobą zobaczyć.
— Stęskniliśmy się za tobą! — pisnęła Hermiona drżącym głosem.
— Stęsknili! — prychnął Hagrid. — Akurat. Podszedł ciężkim krokiem do wielkiego, mosiężnego czajnika i nasypał do wrzątku herbaty, przez cały czas mrucząc coś pod nosem. Wreszcie postawił przed nimi z hukiem trzy kubki wielkości cebrzyków, pełne mahonio- wobrązowej herbaty, i talerz swoich twardych ciasteczek z rodzynkami. Harry był tak głodny, że choć dobrze znał wypieki Hagrida, natychmiast wziął jedno ciasteczko.
— Hagridzie — zaczęła nieśmiało Hermiona, kiedy już usiadł z nimi przy stole i zaczął obierać ziemniaki z taką zajadłością, jakby każda bulwa wyrządziła mu wielką przykrość — naprawdę chcieliśmy dalej chodzić na opiekę nad magicznymi stworzeniami.
Hagrid znowu głośno prychnął. Harry pomyślał, że może naprawdę jakieś licha obsiadły ziemniaki, i w głębi duszy rad był, że nie zostaną na obiedzie.
— Tak, chcieliśmy! — ciągnęła Hermiona. — Tylko że żadne z nas nie mogło już nic więcej
zmieścić w rozkładzie zajęć! — Taaa. Dobra.
Rozległ się jakiś dziwny chlupot i wszyscy się rozejrzeli. Hermiona pisnęła, a Ron zerwał się i obiegł stół, byle tylko znaleźć się dalej od wielkiej beczki stojącej w kącie, którą dopiero teraz zauważyli. Była pełna czegoś, co przypominało olbrzymie larwy, wijące się, oślizgłe i białe.
— Co to jest, Hagridzie? — zapytał Harry, starając się, by jego głos wyrażał zainteresowanie, a nie obrzydzenie, ale ciasteczko jednak odłożył. — A, to tylko duże larwy — odrzekł Hagrid.
— I co z nich wyrasta? — zapytał z niepokojem Ron.
— Nic z nich nie wyrasta. Trzymam je, żeby karmić Aragoga.
I nagle zalał się łzami.
— Hagridzie! — krzyknęła Hermiona, zerwała się, obiegła stół z drugiej strony, żeby uniknąć zbliżenia się do beczki z larwami, i położyła rękę na jego rozdygotanym ramieniu.
— To... to on... — zaszlochał Hagrid, ocierając sobie twarz fartuchem. — To... Aragog... Chyba już zdycha... Zachorował latem i nic mu się nie poprawia... Nie wiem, co zrobię, jak on... jak on... Tak długo jesteśmy razem...
Hermiona poklepała go po ramieniu, ale widać było, że jest w szoku. Harry wiedział, co ona czuje. Widział już, jak Hagrid dawał w prezencie pluszowego misia małemu smokowi, jak śpiewał kołysanki olbrzymim skorpionom z ssawkami i żądłami, jak próbował udobruchać swojego przyrodniego brata, dzikiego olbrzyma, ale to była chyba jego najtrudniejsza do zrozumienia miłość: gigantyczny mówiący pająk, Aragog, który mieszkał w Zakazanym Lesie i przed którym cztery lata temu on i Ron ledwo uszli z życiem.

— Czy... czy coś możemy zrobić? — zapytała Hermiona, nie zwracając uwagi na miny Rona i
jego rozpaczliwe potrząsanie głową.
— Chyba nic, Hermiono — odrzekł zdławionym głosem Hagrid, starając się powstrzymać potok łez. — Bo widzisz, reszta jego plemienia... rodzina Aragoga... jakoś dziwnie się zachowują, odkąd on choruje... są trochę niespokojni...
— Taak, chyba ich trochę poznaliśmy od tej strony — mruknął cicho Ron.
— ...więc myślę, że na razie nie byłoby bezpiecznie, żeby ktoś podłaził do ich gniazda prócz mnie — dokończył Hagrid, wydmuchując głośno nos w fartuch i podnosząc głowę. — Ale dzięki za dobre chęci, Hermiono... to tyle dla mnie znaczy...
Teraz atmosfera znacznie się poprawiła, bo choć ani Harry, ani Ron nie zdradzili najmniejszej chęci karmienia larwami olbrzymiego, żarłocznego pająka o morderczych skłonnościach, Hagrid był chyba przekonany, że zrobiliby to z ochotą, więc przestał się na nich dąsać.
— A tam, zawsze wiedziałem, że trudno wam będzie upchać mnie w waszych rozkładach —
powiedział szorstko, dolewając im herbaty. — Nawet jakbyście użyli zmieniaczy czasu...
— Nie moglibyśmy tego zrobić — przerwała mu szybko Hermiona. — W lecie porozbijaliśmy cały zapas zmieniaczy czasu, jaki mieli w ministerstwie. Pisali o tym w „Proroku Codziennym". — No taa... Już dobra. Nie było sposobu. Trochę mi głupio, że byłem... no wiecie... ale tak żem się martwił o Aragoga... no i tak se myślałem, że może gdyby uczyła was ta Grubbly-Plank...
Wszyscy troje natychmiast kategorycznie i niezbyt zgodnie z prawdą oświadczyli, że profesor Grubbly-Plank, która zastępowała Hagrida parę razy, jest okropną nauczycielką, co miało taki skutek, że gdy o zmierzchu Hagrid machał im ręką na pożegnanie, wyglądał na całkiem udobruchanego.
— Konam z głodu — powiedział Harry, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, a oni ruszyli żwawym krokiem przez ciemniejące i opustoszałe błonia. Zrezygnował z ciasteczka po usłyszeniu złowieszczego trzeszczenia jednego ze swoich zębów trzonowych. — A mam dzisiaj szlaban u Snape'a, mało czasu zostało na kolację...
W zamku natknęli się na Cormaca McLaggena, wchodzącego do Wielkiej Sali. Udało mu się wejść dopiero za drugim razem, bo za pierwszym odbił się od framugi. Ron tylko zarechotał triumfalnie i wkroczył do sali za nim, ale Harry złapał Hermionę za ramię i przytrzymał.
— Co?
— Coś mi się wydaje — powiedział cicho Harry — że McLaggen naprawdę jest skonfundowany. A ty siedziałaś za nim, kiedy bronił.
Hermiona spłonęła rumieńcem.
— Och, no dobra, zrobiłam to — szepnęła. — Ale gdybyś słyszał, jak on się wyrażał o Ronie i Ginny! W każdym razie ma podły charakter, sam widziałeś, jak zareagował, kiedy go nie wybrałeś... Przecież nie chciałbyś mieć w drużynie kogoś takiego.
— Nie. Nie, chyba masz rację. Ale czy to nie było nieuczciwe? No wiesz, przecież jesteś
prefektem, prawda?
— Och, przestań — warknęła, kiedy uśmiechnął się kpiąco.
— Co wy tu robicie? — zapytał Ron, stając ponownie w drzwiach Wielkiej Sali i przyglądając im się podejrzliwie.
— Nic — odpowiedzieli jednocześnie i weszli za nim. Zapach pieczonej wołowiny spowodował, że Harry'ego natychmiast rozbolał żołądek z głodu, ale zaledwie zrobili trzy kroki ku stołowi Gryfonów, pojawił się przed nimi profesor Slughorn, blokując im drogę.
— Harry, Harry, właśnie miałem nadzieję, że cię spotkam! — zahuczał z promiennym uśmiechem, skubiąc końce swoich wąsów morsa i wypinając potężny brzuch. — Miałem nadzieję, że cię złapię przed kolacją! Co powiesz na małą przekąskę w moim pokoju? Mamy małe przyjęcie, ot, parę wschodzących gwiazd. Będzie McLaggen, Zabini i czarująca Melinda Bobbin, nie wiem, czy ją znasz. Jej rodzina posiada wielką sieć aptek... No i, oczywiście, mam nadzieję, że panna Granger też zaszczyci nas swoją obecnością.

Ukłonił się lekko przed Hermioną, jakby w ogóle nie dostrzegając Rona. Ledwo na niego
spojrzał.
— Nie mogę przyjść, panie profesorze — odpowiedział szybko Harry. — Mam szlaban u profesora Snape'a.
— A niech to licho! — zawołał Slughorn, a mina mu zrzedła, co wyglądało komicznie. — Niech to licho, Harry, tak na ciebie liczyłem! No cóż, będę musiał zamienić słówko z Severusem i wyjaśnić mu sytuację. Jestem pewny, że uda mi się go przekonać, by przełożył ci szlaban. Tak,
zobaczymy się później!
I wypadł z Wielkiej Sali.
— Nie zdoła Snape'a przekonać — powiedział Harry, gdy tylko Slughorn się oddalił. — Snape już mi raz przełożył szlaban, zrobił to dla Dumbledore'a, ale na pewno nie zrobi tego dla kogoś innego.
— Och, tak bym chciała, żeby mu się udało, nie chcę tam iść sama! — powiedziała zmartwiona Hermiona.
Harry dobrze wiedział, że chodzi jej o McLaggena.
— Nie będziesz sama, Ginny też pewno zaprosił — burknął Ron, który najwyraźniej źle zniósł zignorowanie go przez Slughorna.
Po obiedzie wrócili do wieży Gryffindoru. Pokój wspólny był zatłoczony, ale udało im się znaleźć wolny stolik, przy którym usiedli. Ron, naburmuszony od czasu spotkania ze Slughornem, założył ręce na kark i gapił się ponuro w sufit. Hermiona sięgnęła po egzemplarz „Proroka Wieczornego", który ktoś pozostawił na krześle. — Coś nowego? — zapytał Harry.
— E tam... — Hermiona rozłożyła gazetę i przeglądała wewnętrzne strony. — Och, zobacz, Ron, tu jest twój tata... W porządku, nic mu się nie stało! — dodała szybko, bo Ron poderwał się przerażony. — Piszą tylko, że był w domu Malfoyów. Drugie przeszukanie rezydencji śmierciożercy nie przyniosło żadnych rezultatów. Artur Weasley z Biura Wykrywania i Konfiskaty Fałszywych Zaklęć Obronnych i Środków Ochrony Osobistej powiedział, że jego zespół otrzymał poufną informację.
— Tak, ode mnie! — wyjaśnił Harry. — Powiedziałem mu na King's Cross o Malfoyu i o tym czymś, do czego naprawy próbował zmusić Borgina! No, jeśli tego nie ma w ich domu, to musiał przywieźć to ze sobą do Hogwartu...
— Ale, Harry, jak by miał to zrobić? Przecież nas wszystkich przeszukiwali, kiedy tu przybyliśmy! — powiedziała Hermiona, odkładając gazetę.
— Tak? — zdziwił się Harry. — A mnie nie!
— No tak, ciebie nie, bo ty się spóźniłeś... Ale nas Filch sprawdzał czujnikami tajności, kiedy wchodziliśmy do zamku. Wiem na przykład, że Crabbe'owi skonfiskował skurczoną ludzką
główkę. Więc sam widzisz, że Malfoy nie mógł wnieść niczego niebezpiecznego!
Harry, zbity z tropu, obserwował Ginny bawiącą się z pigmejskim puszkiem Arnoldem, ale po chwili przyszło mu do głowy coś innego.
— A więc ktoś przysłał mu to przez sowę. Jego matka albo ktoś inny.
— Wszystkie sowy też są sprawdzane. Tak nam powiedział Filch, kiedy dźgał nas tymi czujnikami gdzie popadło.
Tym razem Harry nie mógł znaleźć na to odpowiedzi. W jaki jeszcze sposób Malfoy mógł wnieść na teren szkoły jakiś czarnomagiczny obiekt? Spojrzał z nadzieją na Rona, który siedział z założonymi rękami, gapiąc się tym razem na Lavender Brown.
— Nic ci nie przychodzi do głowy? — Och, daj sobie spokój, Harry.
— Słuchaj, to nie moja wina, że Slughorn zaprosił mnie i Hermionę na to głupie przyjęcie, żadne z nas nie ma ochoty tam pójść, przecież wiesz! — żachnął się Harry.
— No, to skoro mnie nikt nie zaprasza na żadne przyjęcie — rzekł Ron, wstając — to chyba pójdę do łóżka.

I ruszył ku drzwiom wiodącym do dormitorium chłopców, pozostawiając Harry'ego i
Hermionę wpatrzonych w jego plecy
— Harry? — Nowa ścigająca, Demelza Robins pojawiła się nagle przy ich stoliku. — Mam dla ciebie wiadomość.
— Od profesora Slughorna? — zapytał Harry, pełen nadziei, prostując się w fotelu.
— Nie... od profesora Snape'a — odpowiedziała Demelza, a Harry westchnął ciężko. — Mówi, że masz przyjść do jego gabinetu dziś o pół do dziewiątej... ee... bez względu na to, ile zaproszeń na przyjęcie dostałeś. I chce, żebyś wiedział, że będziesz oddzielał zgniłe gu- mochłony od dobrych, będą potrzebne na eliksirach, i... mówi, żebyś nie zabierał rękawic ochronnych.
— Tak jest — powiedział ponuro Harry. — Bardzo ci dziękuję, Demelzo.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez dorota dnia Pon 17:51, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island