Forum HARRY  POTTER Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
czytajmy harryego

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
krzysiu998
Mugol
Mugol



Dołączył: 15 Maj 2013
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy

PostWysłany: Wto 22:39, 21 Maj 2013    Temat postu: czytajmy harryego

śmierciożerców była gotowa
walczyć na śmierć i życie. Neville został ranny, na Billa rzucił się
Greyback... było ciemno... zaklęcia śmigały ze wszystkich stron...
Malfoy gdzieś znikł, musiał się prześliznąć i pobiec na wieżę... a


potem pobiegło za nim więcej śmierciożerców,

jeden zablokował za nimi schody jakimś zaklęciem... Neville wpadł
na nie i wyrzuciło go w powietrze...

— Nie mogliśmy się tam przedrzeć — powiedział Ron — a ten
wielki śmierciożerca miotał wciąż zaklęciami we wszystkie strony,
rąbały w ściany i świstały nam koło uszu...

— I wtedy pojawił się Snape — powiedziała Tonks — i nagle
zniknął...

— Zobaczyłam, jak ku nam pędzi, ale zaraz potem musiałam zrobić
unik przed zaklęciem tego olbrzymiego śmierciożercy i straciłam
przytomność — dodała Ginny.

— Ja go zobaczyłem, jak przebiega przez tę magiczną zaporę,
jakby jej tam w ogóle nie było — powiedział Lupin. — Pobiegłem za
nim, ale odrzuciło mnie tak samo jak Neville’a...

— Zna jakieś zaklęcie, którego my nie znamy — szepnęła
McGonagall. — W końcu on... on był nauczycielem obrony przed
czarną magią... Pomyślałam sobie, że ściga tych śmierciożerców,
którzy uciekli na wieżę...

— Bo ścigał — przerwał jej wzburzony Harry — ale nie po to, żeby
ich zatrzymać, tylko żeby im pomóc... i mogę się założyć, że aby
przejść przez tę zaporę, wystarczyło być naznaczonym Mrocznym
Znakiem... I co się stało, jak stamtąd wrócił?

— Ten wielki śmierciożerca właśnie rozwalił zaklęciem sklepienie,
połowa runęła w dół, i chyba to przełamało zaklęcie blokujące
schody — powiedział Łupin.

— Wszyscy tam pobiegliśmy... w każdym razie ci, którzy jeszcze
trzymali się na nogach... i wtedy z chmury pyłu wyłonił się Snape z
tym chłopcem... oczywiście ich nie zaatakowaliśmy...

— Po prostu pozwoliliśmy im przejść — powiedziała ponuro Tonks
— myśleliśmy, że uciekają przed śmierciożercami... a zaraz potem
oni rzeczywiście wrócili, razem z tym Greybackiem, i znowu
rozgorzała walka... Wydawało mi się, że Snape coś krzyczy, ale nie
wiem co...

— Wołał: „Już po wszystkim!” — wtrącił Harry. — Zrobił już to, co
zamierzał zrobić.

Wszyscy umilkli. Z błoni napłynął lament Fawkesa. Smętna pieśń
drgała w powietrzu, a Harry’ego nawiedziły nieproszone, niechciane
myśli... Czy już zabrali ciało Dumbledore’a spod wieży? Co się z
nim teraz stanie? Gdzie je pochowają? Zacisnął pięści schowane w


kieszeniach. Knykcie prawej dłoni wyczuły chłód fałszywego
horkruksa.

Drzwi otworzyły się gwałtownie, tak że wszyscy podskoczyli. Do sali
szpitalnej wpadli państwo Weasleyowie, a za nimi Fleur.

— Molly... Arturze... — powiedziała profesor McGonagall, spiesząc
ku nim, żeby ich powitać. — Tak mi przykro...

— Bill... — wyszeptała pani Weasley, przebiegając obok
McGonagall. — Och, BILL!

Lupin i Tonks podnieśli się szybko i odeszli od łóżka Billa. Pani
Weasley pochyliła się nad synem i przycisnęła wargi do jego
zakrwawionego czoła.

— Mówisz, że zaatakował go Greyback? — zwrócił się pan
Weasley do profesor McGonagall. — Ale nie był przemieniony?
Więc co to oznacza? Co będzie z Billem?

— Jeszcze nie wiemy — odpowiedziała, patrząc bezradnie na
Lupina.

— Prawdopodobnie dojdzie do jakiegoś skażenia, Arturze — rzekł
Lupin. — To rzadki przypadek, może nawet jedyny w swoim
rodzaju... Nie wiemy, jak się zachowa, kiedy się obudzi...

Pani Weasley wzięła od pani Pomffey cuchnącą maść i zaczęła nią
smarować rany Billa.

— A Dumbledore? — odezwał się pan Weasley. — Minerwo, czy to
prawda... czy on naprawdę...?

Profesor McGonagall kiwnęła głową. Harry poczuł, że Ginny stanęła
obok niego. Spojrzał na nią. Jej przymrużone oczy utkwione były
we Fleur, która wpatrywała się w Billa ze zmartwiałą twarzą.

— Dumbledore nie żyje — wyszeptał pan Weasley, ale jego żona
nie odrywała oczu od swojego najstarszego syna; zaczęła szlochać,
a łzy kapały na jego pokiereszowaną twarz.

— Oczywiście wygląd nie ma znaczenia... to naprawdę n-nie w-
ważne... ale był takim ładnym chłopaczkiem... zawsze był bardzo
przystojny... i m-miał się ożenić!

— A co przez to rozumi? — zapytała nagle głośno Fleur. — Co
znaczy „miał” się ożenici?

Pani Weasley podniosła zalaną łzami twarz i spojrzała na nią ze
zdumieniem.

— No... tylko to, że...

— Myśli, że Bill nie będzie już mnie chciał? — zapytała Fleur. — Że
już mnie nie pokocha, bo te ugryzienia?


— Nie, wcale tak nie...

— Bo on mnie pokocha! — powiedziała Fleur, prostując się i
odrzucając do tylu swoją długą srebrną grzywę.

— Musi być więcej od wilkołak, żeby Bill mnie nie kocha!

— Tak, tego jestem pewna — powiedziała pani Weasley — ja tylko
pomyślałam, że może teraz... biorąc pod uwagę jego... jego...

— Myśli, że ja by go nie chciała za męża? A może to taka nadzieja?
— zapytała Fleur, a nozdrza jej drgały.

— A co mi tam, jak on wygląda! Ja wygląda tak dobrze, że starczy
na oboje! Te wszystki rany to dlatego, że mój mąż taki dzielny! I ja
to zrobi! — dodała ze złością, odpychając panią Weasley na bok i
wyrywając jej z ręki pudełko z maścią.

Pani Weasley wpadła na męża i z bardzo dziwną miną patrzyła, jak
Fleur smaruje rany Billa. Wszyscy milczeli, Harry zamarł. Jak
wszyscy, czekał na wybuch.

— Nasza stryjeczna babcia Muriel — oznajmiła pani Weasley po
dłuższej chwili — ma cudowną tiarę... robota goblinów... i na pewno
uda mi się ją nakłonić, by ci ją pożyczyła na ślub. Ona bardzo lubi
Billa, a ta tiara będzie dobrze pasowała do twoich włosów. —
Dziękuję — powiedziała oschle Fleur. — Jestem pewna, że będzi
piękna.

A po chwili — Harry nie bardzo wiedział, jak to się stało — obie
kobiety już się ściskały i wypłakiwały w swoje ramiona. Kompletnie
oszołomiony, zastanawiając się, czy świat oszalał, odwrócił się i
rozejrzał. Ron wyglądał na tak samo zaskoczonego jak on, a Ginny
i Hermiona wymieniały zdumione spojrzenia.

— Widzisz? — rozległ się pełen napięcia głos. Tonks patrzyła
groźnie na Lupina. — Ona nadal chce za niego wyjść, chociaż
został ukąszony! Ją to nie obchodzi!

— Jest różnica — odrzekł Lupin, prawie nie poruszając ustami,
nagle jakiś spięty. — Bill nie będzie prawdziwym wilkołakiem. Oba
przypadki są zupełnie...

— A mnie to wcale nie obchodzi, rozumiesz?! — zawołała Tonks,
chwytając go z przodu za szatę i potrząsając nią. — Mówiłam ci
milion razy...

I nagle Harry zrozumiał, dlaczego patronus Tonks tak się zmienił,
dlaczego ma teraz mysie włosy, dlaczego chciała się zobaczyć z
Dumbledore’em, kiedy tylko usłyszała, że Greyback kogoś
zaatakował... To nie w Syriuszu była zakochana...


— A ja milion razy mówiłem TOBIE — powiedział Łupin, starając
się nie patrzyć jej w oczy — że jestem dla ciebie za stary, za
biedny... zbyt niebezpieczny...

— Zawsze ci mówiłam, że bardzo śmiesznie do tego podchodzisz,
Remusie — powiedziała pani Weasley przez ramię Fleur, klepiąc ją
po plecach.

— A ja nie widzę w tym nic śmiesznego — upierał się Łupin. —
Tonks zasługuje na kogoś młodego i zdrowego.

— Ale pragnie ciebie — stwierdziła pani Weasley, lekko się
uśmiechając. — A bywa i tak, Remusie, że młodzi i zdrowi
mężczyźni nagle przestają tacy być. — Wskazała ze smutkiem na
swojego syna leżącego między nimi.

— To nie jest odpowiednia chwila, żeby nad tym dyskutować —
rzekł Lupin, unikając spojrzeń wszystkich obecnych i rozglądając
się trochę nieprzytomnie po sali. — Dumbledore nie żyje...

— Dumbledore byłby bardzo szczęśliwy, widząc, że na świecie
przybyło trochę miłości — stwierdziła szorstko profesor
McGonagall.

W tym momencie drzwi znowu się otworzyły i wszedł Hagrid.

Ta niewielka część jego twarzy, której nie przysłaniały włosy, była
wilgotna i napuchnięta; zanosił się płaczem, w ręku trzymał wielką
poplamioną chustkę.

— Ja... to z-zrobiłem, pani profesor — wymamrotał przez łzy. — P-
przeniosłem go. Profesor Sprout zagoniła dzieciaki do łóżek.
Profesor Flitwick leży, ale mówi, że za momencik wydobrzeje, a
profesor Slughorn mówi, że ministerstwo już wie.

— Dziękuję ci, Hagridzie — powiedziała profesor McGonagall, po
czym natychmiast wstała i odwróciła się, by spojrzeć na wszystkich
otaczających łóżko Billa. — Hagridzie, powiedz opiekunom
domów... Slughorn może reprezentować Slytherin... że chcę ich
zaraz widzieć w moim gabinecie. Ty też tam przyjdź.

Kiedy Hagrid kiwnął głową i wyszedł z sali, spojrzała na Harry’ego.

— Zanim spotkam się z nimi, chciałabym zamienić z tobą słowo,
Harry. Może pójdziesz ze mną...

Harry wstał, mruknął do Rona, Hermiony i Ginny: „Zaraz się
zobaczymy” i ruszył za nią. Korytarze były puste i tylko z daleka
dochodził śpiew feniksa. Dopiero po kilku minutach zorientował się,
że nie idą do jej gabinetu, tylko do gabinetu Dumbledore’a, a parę
sekund później zdał sobie sprawę, że McGonagall była zastępcą


dyrektora... więc teraz jest dyrektorem... a pokój za gargulcem
należy do niej...

W milczeniu wspięli się po spiralnych schodach i weszli do
okrągłego gabinetu. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Może
pokój będzie udrapowany na czarno, może będzie już w nim
spoczywać ciało Dumbledore’a... Ale gabinet wyglądał prawie tak
samo jak wtedy, gdy on i Dumbledore opuszczali go kilka godzin
temu: na stolikach o pajęczych nóżkach brzęczały i szumiały
dziwne instrumenty, miecz Gryffindora połyskiwał w szklanej
gablocie w blasku księżyca, Tiara Przydziału spoczywała na półce
za biurkiem. Tylko żerdź Fawkesa była teraz pusta; feniks wciąż
zawodził smętnie na błoniach. I nowy portret pojawił się obok
portretów dawnych dyrektorów Hogwartu... Dumbledore drzemał
sobie w złotej ramie nad biurkiem, spokojny i pogodny, z okularami-
połówkami tkwiącymi na długim nosie.

Profesor McGonagall zerknęła na portret i zrobiła dziwny ruch,
jakby się zbierała w sobie, po czym obeszła biurko i spojrzała na
Harry’ego. Twarz miała spiętą, czoło zmarszczone.

— Harry, chciałabym się dowiedzieć, co ty i profesor Dumbłedore
robiliście tego wieczoru, gdy opuściliście szkołę.

— Nie mogę pani tego powiedzieć — odrzekł Harry.

Spodziewał się tego pytania i miał już gotową odpowiedź. To tutaj,
w tym pokoju, Dumbłedore powiedział mu, że nie może wyjawić
treści ich lekcji nikomu poza Ronem i Hermioną.

— Harry, to może być bardzo ważne.

— To jest ważne, bardzo ważne, ale on nie chciał, żebym
komukolwiek o tym powiedział.

Obrzuciła go gniewnym spojrzeniem.

— Potter — Harry odnotował, że zwróciła się do niego po nazwisku
— profesor Dumbłedore nie żyje, a to chyba trochę zmienia
sytuację...

— Nie sądzę — powiedział Harry, wzruszając ramionami. —
Profesor Dumbłedore nigdy mi nie powiedział, że jak umrze, to
mam przestać być posłuszny jego rozkazom.

— Ale...

— Ale jest coś, o czym powinna pani wiedzieć, zanim tu przyjdą ci z
ministerstwa. Madame Rosmerta jest pod działaniem Imperiusa,
pomagała Malfoyowi i śmierciożercom, w ten właśnie sposób
naszyjnik i zatruty miód...


— Rosmerta? — przerwała mu z niedowierzaniem profesor
McGonagall, ale w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i do
pokoju weszli profesorowie Sprout, Flitwick i Slughorn, a za nimi
Hagrid, który wciąż zanosił się płaczem.

— Snape! — krzyknął Slughorn, blady, spocony i najwyraźniej
najbardziej z nich wstrząśnięty — Snape! Ja go uczyłem! Myślałem,
że go znam!

Ale zanim ktokolwiek zdążył na to coś powiedzieć, ze ściany
dobiegł ich ostry głos: czarodziej o ziemistej twarzy powrócił na
puste płótno w swoich ramach.

— Minerwo, minister będzie tu za chwilę, właśnie deportował się z
ministerstwa.

— Dziękuję ci, Everardzie — odpowiedziała profesor McGonagall i
szybko zwróciła się do nauczycieli. — Zanim minister przybędzie,
chcę z wami pomówić o tym, co się wydarzyło w Hogwarcie.
Osobiście nie jestem przekonana, czy w przyszłym roku
powinniśmy otwierać

szkołę. Śmierć dyrektora z ręki jednego z naszych kolegów to
straszliwa plama na historii Hogwartu. To porażające.

— Jestem pewna, że Dumbłedore chciałby, żeby szkoła nadal
funkcjonowała — oświadczyła profesor Sprout. — Uważam, że jeśli
choć jeden uczeń będzie chciał wrócić, szkoła powinna być nadal
otwarta dla tego jednego ucznia.

— Ale czy będziemy mieli choć jednego ucznia po tym wszystkim?
— zapytał Slughorn, osuszając sobie czoło jedwabną chustką. —
Rodzice nie puszczą swoich dzieci z domu i nie można mieć im
tego za złe. Jeśli chodzi o mnie, to nie sądzę, by w Hogwarcie było
bardziej niebezpiecznie niż gdzie indziej, ale trudno się spodziewać,
by matki myślały podobnie. Będą chciały, żeby ich rodziny trzymały
się razem, to całkiem naturalne.

— Zgadzam się z tym — powiedziała profesor McGonagall. — W
każdym razie nie jest prawdą, że Dumbledore nigdy nie
przewidywał sytuacji, w której mogłoby dojść do zamknięcia szkoły.
Rozważał to po otwarciu Komnaty Tajemnic... a muszę powiedzieć,
że śmierć profesora Dumbledore’a jest dla mnie o wiele
poważniejszą sprawą niż to, że gdzieś w podziemiach zamku żyje
potwór Slytherina.

— Musimy to skonsultować z radą nadzorczą — oświadczył
profesor Flitwick skrzeczącym głosem; na czole miał wielkiego


guza, ale poza tym nie odniósł chyba poważniejszych obrażeń, gdy
stracił przytomność w gabinecie Snape’a. — Musimy postępować
zgodnie z przyjętą procedurą. Nie można zbyt pochopnie
podejmować decyzji.

— Hagridzie, ty nic nie mówisz — powiedziała profesor
McGonagall. — Jak myślisz, Hogwart powinien pozostać nadal
otwarty?

Hagrid, który przez cały czas łkał cicho w swoją wielką chustkę w
groszki, teraz podniósł podpuchnięte, zaczerwienione oczy i
wychrypiał:

— Ja tam nie wiem, pani profesor... są opiekunowie domów, jest
zastępca dyrektora... niech oni decydują...

— Profesor Dumbłedore zawsze cenił sobie twoje zdanie, i ja też.

— Ja tam zostaję — rzekł Hagrid, a łzy pociekły mu z kącików oczu
i natychmiast znikły w zmierzwionej brodzie. — Hogwart to mój dom
od czasu, gdy skończyłem trzynaście lat. A jak znajdą się jakieś
dzieciaki, które będą chciały, żebym ich uczył, to będę ich uczył.
Ale... no nie wiem... Hogwart bez Dumbledore’a...

Przełknął głośno łzy i znowu ukrył się za chustką. Zapadła cisza.

— A więc dobrze — powiedziała profesor McGonagall, zerkając
przez okno na błonia, żeby sprawdzić, czy minister już przybył. —
Muszę przyznać rację Filiusowi, że należy skonsultować tę sprawę
z radą nadzorczą, która podejmie ostateczną decyzję. A teraz, jeśli
chodzi o odesłanie uczniów do domu... uważam, że lepiej to zrobić
jak najszybciej. Jeśli zajdzie potrzeba, Ekspres Hogwart-Londyn
może tu się zjawić już jutro...

— A co z pogrzebem Dumbledore’a? — zapytał Harry.

— No cóż... — Głos jej się załamał i straciła pewność siebie. —
Wiem... wiem, że wolą Dumbledore’a było, by spocząć tu, w
Hogwarcie...

— Więc tak się stanie, prawda? — zapytał ostro Harry.

— Jeśli ministerstwo uzna to za stosowne — odpowiedziała
profesor McGonagall. — Jeszcze żaden dyrektor nie został...

— Żaden dyrektor nie dał tyle tej szkole — warknął Hagrid.

— Hogwart powinien być miejscem ostatniego spoczynku
Dumbledore’a — oświadczył profesor Flitwick.

— Absolutnie — powiedziała profesor Sprout.

— A skoro tak — rzekł Harry — to nie powinna pani odsyłać
uczniów przed pogrzebem. Będą chcieli...


Ostatnie słowa uwięzły mu w gardle, ale wypowiedziała je za niego
profesor Sprout:

— Pożegnać się z nim.

— Dobrze powiedziane — zaskrzeczał profesor Flitwick. — Zaiste,
w tym rzecz! Nasi uczniowie powinni oddać mu hołd, to rzecz
stosowna. A później możemy im zorganizować powrót do domów.

— Popieram — burknęła profesor Sprout.

— Chyba... tak... — powiedział Slughorn nieco wzruszonym
głosem, a Hagrid wyraził swą zgodę zduszonym szlochem.

— Już idzie — oznajmiła nagle profesor McGona-gall, spoglądając
przez okno. — Minister... i chyba towarzyszy mu jakaś delegacja...

— Mogę odejść, pani profesor? — zapytał szybko Harry. Nie miał
najmniejszej ochoty na spotkanie z Rufusem Scrimgeourem, a tym
bardziej na odpowiadanie na jego pytania.

— Możesz... i to szybko.

Podeszła do drzwi i otworzyła mu je. Harry zbiegł po spiralnych
schodach, a potem popędził pustym korytarzem. Pelerynę-niewidkę
zostawił na szczycie Wieży Astronomicznej, ale w tej chwili nie
miało to znaczenia. Na korytarzach nie było nikogo, nawet Filcha,
Pani Norris czy Irytka. Nie spotkał nikogo aż do przejścia
prowadzącego do pokoju wspólnego Gryffindoru.

— To prawda? — wyszeptała Gruba Dama, kiedy zbliżył się do niej.
— To na pewno prawda? Dumbledore... nie żyje?

— Tak.

Jęknęła i otworzyła mu przejście bez poproszenia o hasło.

Jak przewidywał, pokój wspólny było zatłoczony. Kiedy przełazi
przez dziurę pod portretem, zrobiło się cicho. Zobaczył Deana i
Seamusa siedzących z innymi w pobliżu drzwi, co oznaczało, że w
dormitorium nie ma nikogo albo prawie nikogo. Nie zamieniając z
nikim słowa, przeszedł przez pokój i zniknął za drzwiami
prowadzącymi do sypialni chłopców.

Ron czekał na niego, siedząc w ubraniu na łóżku. Harry usiadł na
swoim i przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

— Mówią o zamknięciu szkoły — powiedział wreszcie Harry.

— Lupin powiedział, że mogą to zrobić.

Znowu zapanowało milczenie.

— No więc? — zapytał cicho Ron, jakby uważał, że meble mogą
podsłuchiwać. — Odnaleźliście go? Masz tego... horkruksa?

Harry pokręcił głową. Wszystko to, co wydarzyło się wokół


czarnego jeziora, wydało mu się nagle koszmarem z jakiegoś
dawnego snu. Czy to naprawdę się wydarzyło, i w dodatku zaledwie
kilka godzin temu?

— Nie zdobyliście go? — zapytał Ron. — Nie było go tam?

— Nie. Ktoś go wcześniej zabrał i zostawił podróbkę.

— Ktoś go wcześniej ZABRAŁ?...

Harry bez słowa wyciągnął z kieszeni medalion, otworzył go i podał
Ronowi. Na całą opowieść jeszcze przyjdzie czas... tej nocy to już
się nie liczyło... nic już się nie liczyło prócz końca, końca tej
bezsensownej przygody, końca życia Dumbledore’a...

— R. A. B. — wyszeptał Ron. — Kto to taki?

— Nie wiem — odrzekł Harry, kładąc się w ubraniu na łóżku i
patrząc w górę niewidzącym wzrokiem. W ogóle go nie
interesowało, kim jest ten R. A. B., wątpił, by w ogóle jeszcze
kiedyś coś go zainteresowało. I kiedy tak leżał, uświadomił sobie
nagle, że na błoniach jest cicho. Fawkes przestał śpiewać.

I pojął, nie wiedząc jak i dlaczego, że feniks odleciał, opuścił
Hogwart na zawsze, tak jak Dumbledore opuścił swoją szkołę,
opuścił ten świat... opuścił jego.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY:

Biały grobowiec

Wszystkie lekcje zostały zawieszone, wszystkie egzaminy
odroczone. W ciągu paru następnych dni niektórzy uczniowie
zostali pospiesznie zabrani z Hogwartu przez swoich rodziców —
bliźniaczki Patii już następnego ranka, przed śniadaniem, a
Zachariasza Smitha wyprowadził osobiście z zamku jego wyniosły
ojciec. Natomiast Seamus Finnigan zdecydowanie postawił się
swojej matce, gdy przybyła, by zabrać go do domu; po głośnej
wymianie zdań w sali wejściowej zgodziła się w końcu, by pozostał
w szkole do pogrzebu. Seamus powiedział Harry’emu i Ronowi, że
miała trudności ze znalezieniem noclegu w Hogsmeade, bo do
miasteczka zewsząd zjeżdżali się już czarodzieje, by oddać ostatni
hołd Dumbledore’owi.

Wśród młodszych uczniów prawdziwą sensację wzbudził
jasnoniebieski powóz wielkości domu, ciągnięty przez tuzin
olbrzymich, skrzydlatych koni, który późnym popołudniem pojawił
się na niebie i wylądował na skraju Zakazanego Lasu. Harry
przyglądał się przez okno, jak olbrzymia, ładna, czarnowłosa
kobieta o oliwkowej cerze schodzi po stopniach powozu i rzuca się


w ramiona Hagrida. Tymczasem w zamku zamieszkała delegacja
wysokich urzędników Ministerstwa Magii, w tym sam minister. Harry
skrupulatnie unikał kontaktów z nimi; był pewny, że wcześniej lub
później zaczną go znowu wypytywać o ostatnią wyprawę
Dumbledore’a.

Harry, Ron, Hermiona i Ginny cały czas spędzali razem. Cudowna
pogoda zdawała się z nich szydzić. Harry wyobrażał sobie, jak by to
było, gdyby Dumbledore nie umarł i pod sam koniec roku szkolnego
mieliby tyle czasu dla siebie: Ginny już po egzaminach, brak prac
domowych... I mijały godziny za godziną, a on odkładał
powiedzenie tego, co w końcu musiał powiedzieć, zrobienie tego,
co powinien zrobić, bo tak ciężko mu było zrezygnować z
najlepszego źródła pociechy.

Dwa razy dziennie odwiedzali skrzydło szpitalne. Neville’a już
stamtąd wypuszczono, ale Bill wciąż pozostawał pod opieką pani
Pomfrey. Jego blizny nadal wyglądały okropnie — trochę
przypominał teraz Szalonookiego Moody’ego, chociaż, na
szczęście, miał parę oczu i parę nóg — ale nic nie wskazywało, by
jego osobowość uległa jakiejś zmianie. Polubił tylko bardzo krwiste
befsztyki...

— ...więc jemu dobrze, że mnie poślubi — powiedziała zadowolona
z siebie Fleur, poprawiając Billowi poduszki — bo Anglicy za długo
smażą jedzenie, zawsze to mówiłam.

— Chyba będę się musiała pogodzić z myślą, że on naprawdę ją
poślubi — westchnęła Ginny tego samego wieczoru, kiedy ona,
Harry, Ron i Hermiona siedzieli przy otwartym oknie w pokoju
wspólnym, patrząc na ciemniejące błonia.

— Nie jest taka zła — powiedział Harry. — Chociaż brzydka —
dodał pospiesznie, gdy Ginny uniosła brwi, na co ona parsknęła
śmiechem.

— No, jeśłi mama może to znieść, to chyba ja też mogę.

— Umarł ktoś, kogo znamy? — zapytał Ron Hermionę, która
przeglądała „Proroka Wieczornego”.

Hermiona skrzywiła się, słysząc wymuszoną nonszalancję w jego
głosie.

— Nie — odpowiedziała z dezaprobatą, składając gazetę. — Wciąż
szukają Snape’a, ale po nim ani śladu...

— To chyba jasne — powiedział Harry, który stawał się
rozdrażniony za każdym razem, kiedy pojawiał się ten temat. — Nie


znajdą go, dopóki nie znajdą Voldemorta, a sądząc po tym, jak się
do tego zabierają, wątpię, czy kiedykolwiek im się uda.

— Idę do łóżka — stwierdziła Ginny, ziewając. — Nie spałam
porządnie od... no... trochę snu dobrze mi zrobi.

Pocałowała Harry’ego (Ron wymownie spojrzał w sufit), pomachała
pozostałym dwojgu i odeszła do sypialni dziewcząt. Gdy tylko
zamknęły się za nią drzwi, Hermiona nachyliła się do Harry’ego z
bardzo Hermionową miną.

— Harry, znalazłam coś dzisiaj rano w bibliotece...

— R. A. B.? — zapytał Harry, siadając prosto.

Nie odczuwał tego czegoś, co tak często odczuwał wcześniej,
żadnego podniecenia, ciekawości, przemożnej chęci sięgnięcia do
samego dna tajemnicy. Po prostu zdawał sobie sprawę, że musi
dowiedzieć się wszystkiego o prawdziwym horkruksie, zanim
będzie mógł posunąć się nieco dalej na majaczącej przed nim
mrocznej i krętej ścieżce, tej ścieżce, którą on i Dumbledore
wyruszyli razem na wędrówkę, a którą teraz będzie musiał
powędrować dalej sam. Może gdzieś są aż cztery horkruksy i każdy
z nich trzeba będzie odnaleźć i zniszczyć, zanim pojawi się choćby
możliwość uśmiercenia Voldemorta. Wciąż powtarzał sobie ich
nazwy, jakby samo ich wysłuchiwanie mogło mu pomóc je
odnaleźć: „medalion... czarka... wąż... coś, co należało do
Gryffindora albo do Ravenclaw... medalion... czarka... wąż... coś, co
należało do Gryffindora lub do Ravenclaw...”

Ta mantra pulsowała w jego umyśle, kiedy zasypiał w nocy, a jego
sny pełne były czarek, medalionów i tajemniczych przedmiotów,
których nie mógł dosięgnąć, chociaż miał ofiarowaną mu przez
Dumbledore’a drabinkę sznurową, bo zamieniła się w węże, gdy
tylko zaczął się po niej wspinać...

Na drugi dzień po śmierci Dumbledore’a pokazał Hermionie żwirek
pergaminu, który znalazł w medalionie, i choć w tych inicjałach nie
rozpoznała natychmiast jakiegoś nieznanego nikomu czarodzieja, o
którym kiedyś czytała, od tego czasu zaglądała do biblioteki trochę
zbyt często jak na kogoś, kto nie miał już żadnej pracy domowej do
odrobienia.

— Nie — odpowiedziała ponuro. — Próbowałam, Harry, ale nic nie
znalazłam... Jest dwójka dość dobrze znanych czarodziejów, którzy
mają takie inicjały... Rozalinda Antygona Bungs... Rupert
Axebanger Brookstanton, ale oni w ogóle do tego nie pasują.


Sądząc po tej notatce, osoba, która wykradła horkruksa, znała
Voldemorta, a nie znalazłam najmniejszej wskazówki, by oni mieli z
nim do czynienia... Nie, Harry, chodzi mi o... no, o Snape’a.

Skrzywiła się na sam dźwięk tego nazwiska.

— I co w związku z nim? — zapytał Harry, opadając na oparcie
fotela.

— No... chodzi mi o to, że... że miałam trochę racji co do tego
Księcia Półkrwi — powiedziała niepewnym głosem.

— Musisz mi to teraz wypominać, Hermiono? Jak myślisz, jak ja się
teraz czuję?

— Nie... nie, Harry, wcale nie chodzi o to! — powiedziała szybko,
rozglądając się, czy nikt ich nie podsłuchuje. — Chodzi o to, że
miałam rację, kiedy mówiłam, że tę książkę mogła kiedyś mieć
Eileen Prince. Bo, widzisz... ona była matką Snape’a!

— Wyobrażam sobie, że nie mogła być ślicznotką — wtrącił Ron,
ale Hermiona go zignorowała.

— Przeglądałam resztę starych „Proroków” i znalazłam maleńkie
ogłoszenie, że Eileen Prince poślubia kogoś o nazwisku Tobiasz
Snape, a potem ogłoszenie, że urodziła...

— ...mordercę — burknął Harry.

— No... tak. Więc... miałam trochę racji. Snape musiał być dumny z
tego, że po matce nosi nazwisko Prince, rozumiesz? Z tego, co w
„Proroku” napisano, wynika, że Tobiasz Snape był mugolem.

— Tak, to by się zgadzało — rzekł Harry. — Robił z siebie
zwolennika czystej krwi, żeby się zbliżyć do Lucjusza Malfoya... On
jest taki sam jak Voldemort. Matka czarodziejka czystej krwi, ojciec
mugol... Wstydził się swojego pochodzenia, robił wszystko, żeby się
go bano, wykorzystując czarną magię, nadał sobie imponujące
nowe nazwisko... LORD Voldemort... KSIĄŻĘ Półkrwi... Jak
Dumbledore mógł przeoczyć, że...

Urwał i spojrzał przez okno. Nie potrafił przestać myśleć o
niewybaczalnym zaufaniu, jakim Dumbledore obdarzał Snape’a...
Ale jak Hermiona niechcący mu przypomniała, on, Harry, dał się tak
samo podejść... Nie zważając na to, że te nabazgrane na
marginesach zaklęcia stawały się coraz bardziej podejrzane, za nic
w świecie nie chciał myśleć źle o tym chłopcu, który był taki mądry,
taki sprytny, który tak bardzo mu pomógł...

Pomógł mu... to było prawie nie do zniesienia, teraz...

— A ja wciąż nie łapię, dlaczego pozwalał ci używać tej książki —


powiedział Ron. — Przecież musiał wiedzieć, skąd to wszystko
czerpiesz.

— Wiedział — mruknął Harry. — Wiedział, odkąd użyłem
Sectumsempry. Nie była mu potrzebna legilimencja... mógł nawet
domyślić się tego wcześniej, bo Slughorn wszędzie rozpowiadał,
jaki jestem dobry z eliksirów... Nie powinien zostawiać swojego
starego podręcznika na dnie tego kredensu, prawda?

— Ale dlaczego na ciebie nie doniósł?

— Myślę, że nie chciał, żeby go powiązano z tą książką —
powiedziała Hermiona. — Dumbledore’owi nie bardzo by się to
spodobało. A nawet gdyby Snape udał, że to nie jego książka,
Slughorn natychmiast rozpoznałby jego pismo. W każdym razie ta
książka została w dawnej klasie Snape’a i założę się, że
Dumbledore wiedział, że jego matka nazywała się Prince.

— Powinienem zanieść tę książkę Dumbledore’owi — powiedział
Harry. — Przez cały czas pokazywał mi, że Voldemort był
przesiąknięty złem już w szkole, a ja miałem dowód na to, że Snape
wcale nie był lepszy...

— „Zło” to mocne słowo — powiedziała cicho Hermiona.

— To ty wciąż mi mówiłaś, że ta książka jest niebezpieczna!

— Próbuję ci powiedzieć, Harry, że za bardzo się obwiniasz.
Myślałam, że Książę ma fatalne poczucie humoru, ale nigdy bym
nie podejrzewała, że jest potencjalnym mordercą...

— Żadne z nas nie podejrzewało, że Snape może... no wiecie... —
wtrącił Ron.

Zapadło milczenie, każdy pogrążył się we własnych myślach, ale
Harry był pewny, że Hermiona i Ron, podobnie jak on, myślą o
najbliższym poranku, kiedy ciało Dumbledore’a zostanie złożone na
wieczny spoczynek. Nigdy nie był na żadnym pogrzebie; kiedy
umarł Syriusz, zabrakło ciała do pochowania. Nie wiedział, czego
się spodziewać, i trochę się niepokoił tym, co może zobaczyć i jak
się będzie czuł. Zastanawiał się, czy śmierć Dumbledore’a stanie
się dla niego czymś bardziej realnym, kiedy pogrzeb się skończy.
Choć zdarzały się momenty, kiedy ten straszny fakt zdawał się go
przytłaczać, było o wiele więcej okresów odrętwienia, w których
mimo że wszyscy naokoło tylko o tym mówili, trudno mu było
uwierzyć, że Dumbledore naprawdę nie żyje. W dodatku nie mógł
teraz, jak to było w przypadku Syriusza, marzyć o jakiejś furtce, o
jakimś cudzie, który by sprawił, że Dumbledore wróci... Poczuł w


kieszeni chłodny łańcuszek fałszywego horkruksa, który teraz
zawsze miał przy sobie, nie jako talizman, ale jako przypomnienie
ceny, jaką przyszło za niego zapłacić, i tego, co wciąż pozostawało
do zrobienia.

Następnego dnia Harry wstał wcześnie, żeby się spakować.
Ekspres Hogwart-Londyn miał odchodzić godzinę po pogrzebie.
Kiedy zszedł na dół, w Wielkiej Sali panował nastrój przygnębienia.
Wszyscy byli w szatach wyjściowych i nikt chyba nie miał ochoty na
jedzenie. Profesor McGonagall nie zajęła podobnego do tronu
krzesła pośrodku stołu nauczycielskiego. Krzesło Hagrida też było
puste; Harry pomyślał, że widocznie Hagrid nie był w stanie znieść
wspólnego śniadania. Natomiast krzesło Snape’a bezceremonialnie
zajął Rufus Scrimgeour.

Harry unikał spojrzenia jego żółtawych oczu, które obiegało salę;
odnosił przykre wrażenie, że minister szuka właśnie jego. Wśród
świty Scrimgeoura dostrzegł rude włosy i okulary w rogowej
oprawce należące do Percy’ego Weasleya. Po Ronie trudno by było
poznać, że jest świadom jego obecności, gdyby nie to, że dźgał
widelcem wędzonego śledzia z jakąś szczególną zawziętością.

Przy stole Ślizgonów Crabbe i Goyle rozmawiali przyciszonymi
głosami, nachyleni do siebie. Mimo że obaj byli brutalnymi osiłkami,
teraz, bez wysokiej, bladej postaci Malfoya między nimi,
wydającego im polecenia, wyglądali na dziwnie osamotnionych.
Harry nie myślał wiele o Malfoyu. Cala jego nienawiść skupiona
była na Snapie, ale nie zapomniał strachu w głosie Malfoya na
szczycie wieży ani tego, że opuścił różdżkę, zanim nadeszli inni
śmierciożercy. Nie wierzył, że Malfoy byłby zdolny zabić
Dumbledore’a. Gardził nim z powodu jego zauroczenia czarną
magią, ale nawet mu trochę współczuł. Gdzie on teraz jest,
zastanawiał się, i co kazał mu zrobić Voldemort, grożąc
uśmierceniem jego i jego rodziców?

Z zamyślenia wyrwała go Ginny, szturchając go w bok. Profesor
McGonagall wstała i gwar przyciszonych rozmów natychmiast
ucichł.

— Już czas — oznajmiła. — Proszę wychodzić na błonia za swoimi
opiekunami domów. Gryffindor, za mną.

W ciszy powychodzili zza stołów i stanęli za swoimi ławkami. Na
czele kolumny Ślizgonów Harry dostrzegł Slughorna; miał na sobie
długą, szmaragdową szatę, haftowaną srebrem. Jeszcze nigdy nie


widział profesor Sprout, opiekunki Puchonów, wyglądającej tak
schludnie jak dziś: na jej kapeluszu nie było ani jednej plamki. Kiedy
znaleźli się w sali wejściowej, ujrzał panią Pince stojącą obok Filcha
— ona w grubej, czarnej woalce opadającej aż do kolan, on w
krawacie i w staromodnym czarnym garniturze z daleka
zalatującym naftaliną.

Zeszli po kamiennych stopniach i Harry zobaczył, że kierują się w
stronę jeziora. Poczuł na twarzy ciepło słońca, gdy w ciszy doszli za
profesor McGonagall do miejsca, gdzie ustawiono w rzędach setki
krzeseł, pozostawiając w środku szerokie przejście wiodące do
marmurowego postumentu na przedzie. Był cudowny letni dzień.

Połowa krzeseł była już zajęta przez najdziwniejszy zestaw ludzi:
niechlujnych i eleganckich, starych i młodych. Większość z nich
widział po raz pierwszy, ale byli i tacy, których znał, w tym
członkowie Zakonu Feniksa: Kingsley, Shacklebolt, Szalonooki
Moody, Tonks, której włosy odzyskały wściekle różowy kolor,
Remus Lupin, z którym chyba trzymali się za ręce, państwo
Weasley, Bill podtrzymywany przez Fleur, a za nimi Fred i George,
obaj w kurtkach ze smoczej skóry. Była też madame Maxime, która
zajęła prawie trzy krzesła, Tom, właściciel Dziurawego Kotła,
Arabella Figg, charłaczka z Privet Drive, włochaty basista z kapeli
Fatalnych Jędz, Ernie Prang, kierowca Błędnego Rycerza, madame
Malkin, właścicielka sklepu z szatami z ulicy Pokątnej, a także jacyś
ludzie, których Harry znał tylko z widzenia, tacy jak barman z
gospody Pod Świńskim Łbem czy czarownica, która pchała wózek z
przekąskami w Ekspresie Hogwart. Były też zamkowe duchy, ledwo
widzialne w jasnym słońcu, rozpoznawalne tylko wtedy, gdy się
poruszały, jak widmowe, lekko lśniące smugi.

Harry, Ron, Hermiona i Ginny zajęli miejsca z brzegu, tuż przy
jeziorze. Ludzie szeptali między sobą — brzmiało to jak poszum
lekkiego wiatru w trawie, ale śpiew ptaków był o wiele głośniejszy.
Tłum gęstniał. Harry poczuł miłe ciepło w sercu, kiedy zobaczył, jak
Luna pomaga zająć miejsce Neville’owi. Tylko oni odpowiedzieli na
wezwanie tej nocy, w której zginął Dumbledore, i Harry wiedział
dlaczego: to im najbardziej brakowało GD... Być może tylko oni
sprawdzali regularnie swoje monety w nadziei, że będzie jeszcze
kolejne zebranie...

Zmierzając do pierwszych rzędów, przeszedł obok nich Korneliusz
Knot. Miał nietęgą minę i jak zwykle obracał w rękach swój zielony


melonik. Harry rozpoznał też Ritę Skeeter, która — co go wściekło
— trzymała notes w ręce zakończonej czerwonymi szponami, a za
nią Dolores Umbridge, na której widok poczuł jeszcze silniejszą
złość. Na jej żabiej twarzy malował się niezbyt przekonujący żal, a
siwe loki miała spięte czarną aksamitną przepaską. Na widok
centaura Firenza, który stał jak wartownik na skraju jeziora,
wzdrygnęła się i pospiesznie zajęła miejsce dość oddalone od
niego.

W końcu usiedli członkowie grona nauczycielskiego. Harry zobaczył
Scrimgeoura, który z poważną i dostojną miną zajął miejsce w
pierwszym rzędzie obok profesor McGonagall. Zastanawiał się, czy
Scrimgeour albo którakolwiek z tych ważnych osobistości naprawdę
czuje żal z powodu śmierci Dumbledore’a. Ale wnet rozległa się
muzyka, dziwna, nieziemska muzyka, i zapomniał o swoich
urazach, rozglądając się w poszukiwaniu jej źródła. I nie tylko on:
wiele głów obracało się, szukając wzrokiem, skąd płynie.

— Z jeziora — szepnęła mu Ginny do ucha.

I wtedy ich zobaczył w czystej, zielonej, zalanej słońcem wodzie,
parę cali pod powierzchnią wody, i przeszedł go dreszcz, bo
przypomniał sobie o inferiusach. Był to chór trytonów śpiewający w
jakimś dziwnym języku; ich blade twarze marszczyły się pod wodą,
a fioletowe włosy omiatały zwiewne postacie. Ich śpiew sprawił, że
dostał gęsiej skórki, a jednak nie był to śpiew niemiły dla ucha.
Mówił bardzo wyraźnie o utracie i rozpaczy. I kiedy przyjrzał się
dzikim twarzom śpiewających, poczuł, że przynajmniej oni na
pewno odczuwają żal po śmierci Dumbledore’a. Ginny znowu go
szturchnęła i odwrócił głowę.

Przejściem między rzędami krzeseł kroczył Hagrid. Łkał cicho,
twarz mu błyszczała od łez, a w jego ramionach, owinięte
fioletowym aksamitem iskrzącym się złotymi gwiazdami,
spoczywało ciało Dumbledore’a. Harry poczuł bolesny skurcz w
gardle, przez chwilę ta dziwna muzyka i świadomość, że ciało
Dumbledore’a jest tak blisko, zdawały się pochłaniać całe ciepło
tego letniego dnia. Ron, blady jak kreda, był równie wstrząśnięty.
Na podołki Ginny i Hermiony kapały wielkie krople łez.

Nie widzieli dokładnie, co się dzieje na przedzie. Wyglądało na to,
że Hagrid złożył ciało na marmurowym postumencie. Teraz
powracał, wydmuchując sobie nos tak hałaśliwie, że niektóre osoby,
w tym Dolores Umbridge, spojrzały na niego ze zgorszeniem. Ale


Harry wiedział, że Dumbledore wcale by się tym nie przejął.
Pomachał Hagridowi ręką, ale ten miał tak zapuchnięte oczy, że
ledwo widział, dokąd idzie. Harry zerknął na tylny rząd, ku któremu
Hagrid zmierzał, i zrozumiał, co go tam prowadzi — siedział tam,
ubrany w kurtkę i spodnie, wszystko rozmiarów małej markizy,
olbrzym Graup; jego wielka, brzydka, przypominająca głaz głowa
pochylona była potulnie w bardzo ludzkim geście. Hagrid usiadł
obok niego, a Graup poklepał go mocno po głowie, tak że nogi
krzesła zapadły się lekko w ziemię. Przez jedną cudowną chwilę
Harry poczuł nieodpartą chęć wybuchnięcia śmiechem. Lecz nagle
muzyka umilkła i szybko odwrócił głowę.

W pierwszym rzędzie podniósł się z miejsca niski mężczyzna w
czarnej szacie, z kępką włosów na głowie, i stanął przed ciałem
Dumbledore’a. Harry nie mógł dosłyszeć, co on mówi. Ponad
rzędami głów napływały do nich dziwne słowa. „Szlachetność
ducha”... „wkład intelektualny”... „wielkość serca”... Niewiele to
znaczyło. Niewiele to miało wspólnego z tym Dumbledore’em,
którego znał. Nagle przypomniał sobie te kilka dziwnych słów, które
Dumbledore wypowiedział podczas pierwszej uczty powitalnej:
„głupol”, „mazgaj”, „śmieć”, „obsuw” i znowu stłumił w sobie
śmiech... Co się z nim dzieje?

Z lewej strony usłyszał ciche pluski, a kiedy tam spojrzał, zobaczył,
że trytony też wynurzyły głowy z wody, żeby posłuchać.
Przypomniał sobie, jak dwa lata temu Dumbledore przykucnął nad
brzegiem jeziora, bardzo blisko miejsca, w którym Harry teraz
siedział, i rozmawiał z przywódczynią trytonów w ich języku. Gdzie
się tego języka nauczył? O tyle spraw go nie zapytał, tyle miał mu
jeszcze do powiedzenia...

A potem, bez ostrzeżenia, runęła na niego ta straszliwa prawda,
bardziej naga i nieodparta niż kiedykolwiek przedtem.
Dumbledore’a już nie ma, umarł... Zacisnął w dłoni zimny medalion
tak mocno, że aż go zabolało, ale nie mógł powstrzymać gorących
łez, które wypełniły mu oczy. Odwrócił głowę od Ginny, od
wszystkich, i popatrzył na jezioro, na Zakazany Las. Nagle
dostrzegł jakiś ruch pomiędzy drzewami. To centaury przybyły, by
oddać zmarłemu hołd. Nie wyszły na otwartą przestrzeń, ale Harry
widział je, ukryte w półcieniu, z łukami u boków, patrzące na
zgromadzenie czarodziejów. I przypomniał sobie swoją pierwszą
koszmarną wyprawę do Zakazanego Lasu, kiedy po raz pierwszy


spotkał to coś, czym był wówczas Voldemort, i jak stawił mu czoło, i
jak niedługo potem on i Dumbledore rozmawiali o

przegranej bitwie. To bardzo ważne, mówił mu wtedy Dumbledore,
by walczyć, by ciągle walczyć, by nie ustawać w walce, bo tylko
wtedy zło można powstrzymać, choć nigdy nie da się go całkowicie
wyplenić...

I nagle, kiedy tak siedział w gorącym słońcu, stanęli mu przed
oczami ci, którzy tak się o niego troszczyli: jego matka, ojciec,
ojciec chrzestny, a w końcu Dumbledore. Gotowi byli na wszystko,
by go ochronić, a teraz już ich nie ma. Już nikt nie stanie między
nim a Voldemortem, musi na zawsze pozbyć się iluzji, którą
powinien był utracić, gdy miał zaledwie rok: że ramiona rodziców
uchronią go od wszelkiego zagrożenia. Nie zbudzi się z
koszmarnego snu, nikt nie szepnie mu w ciemności, że jest
naprawdę bezpieczny, że to wszystko to tylko jego wyobraźnia.
Ostatni i największy z jego opiekunów umarł, pozostawiając go
bardziej samotnym niż kiedykolwiek dotąd.

Mały człowieczek w czarnej szacie skończył wreszcie przemawiać i
powrócił na swoje miejsce. Harry spodziewał się, że teraz ktoś inny
zabierze głos, może minister, ale nikt nie ruszał się z miejsca.

A potem rozległy się krzyki przerażenia. Jasne, białe płomienie
wybuchły wokół ciała Dumbledore’a i postumentu, na którym było
złożone. Podnosiły się coraz wyżej i wyżej, aż przesłoniły ciało.
Biały dym zaczął się wić w powietrzu, tworząc dziwne kształty; w
Harrym zamarło na chwilę serce, bo wydało mu się, ze ujrzał
feniksa ulatującego radośnie w błękit nieba, ale zaraz potem
płomienie zgasły. Zniknął marmurowy postument i spoczywające na
nim ciało Dumbledore’a: zamiast nich wznosił się przed nimi biały
marmurowy grobowiec.

Okrzyki przerażenia rozległy się znowu, gdy w powietrzu zaświstał
deszcz strzał, ale żadna nie dosięgła tłumu. Harry zrozumiał, że w
ten sposób centaury oddały swój hołd zmarłemu: zobaczył, jak się
odwracają i chowają między drzewami. Trytony też opadły powoli w
zieloną toń i zniknęły z oczu.

Spojrzał na Ginny, Rona i Hermionę. Ron zacisnął powieki, jakby
go oślepiło słońce. Twarz Hermiony lśniła od łez, ale Ginny już nie
płakała. Jej spojrzenie było tak twarde i płomienne, jak wtedy, gdy
go uściskała po tym wygranym meczu, w którym nie zagrał, i
wiedział, że w tej chwili rozumieją się doskonale, i że kiedy jej


powie, co zamierza teraz zrobić, nie usłyszy z jej ust: „Bądź
ostrożny” albo „Nie rób tego”. Ona zaakceptuje jego decyzję, bo
tego się właśnie po nim spodziewa. Nadeszła ta chwila, więc
przygotował się w duchu, by wypowiedzieć wreszcie to, o czym
wiedział już od chwili śmierci Dumbledore’a.

— Ginny, posłuchaj... — zaczął cicho, gdy wokół nich rozbrzmiał
gwar rozmów i ludzie zaczęli wstawać. — Nie mogę z tobą dłużej
chodzić. Musimy przestać się widywać. Nie możemy być razem.

Uśmiechnęła się jakoś dziwnie, krzywo.

— Na pewno z jakiegoś głupiego, bardzo szlachetnego powodu,
tak?

— Te ostatnie tygodnie z tobą... to było coś takiego... jakbym żył
cudzym życiem... ale nie mogę... nie możemy... Mam coś do
zrobienia i muszę to zrobić sam.

Nie płakała, po prostu na niego patrzyła.

— Voldemort lubi wykorzystywać bliskich swoich wrogów. Już raz
użył cię jako przynęty, tylko dlatego, że jesteś siostrą mojego
najlepszego przyjaciela. Pomyśl, w jakim niebezpieczeństwie się
znajdziesz, jeśli będziemy nadal razem. On się o tym dowie. Będzie
próbował dosięgnąć mnie przez ciebie.

— A jeśli mam to w nosie? — zapytała gniewnie Ginny.

— Ale ja nie mam. Jak myślisz, co bym czuł, gdyby to był twój
pogrzeb... i moja wina...

Odwróciła głowę i popatrzyła na jezioro.

— Zawsze myślałam, że będziesz mój — powiedziała. — Zawsze.
Nigdy nie traciłam nadziei... Hermiona mi mówiła, żebym się
cieszyła życiem, żebym zaczęła chodzić z kimś innym, żebym się
trochę wyluzowała, bo ja nigdy nie potrafiłam się odezwać, jak ty
byłeś w pokoju, pamiętasz? Uważała, że może zwrócisz na mnie
uwagę, gdy będę trochę bardziej... bardziej sobą.

— Mądra z niej dziewczyna — powiedział Harry, próbując się
uśmiechnąć. — Ja tylko żałuję, że stało się to tak późno. Mogliśmy
mieć tyle czasu... całe miesiące... może lata...

— Ale ty byłeś zbyt zajęty zbawianiem świata czarodziejów. No
cóż... nie powiem, że jestem zaskoczona. Wiedziałam, że to się w
końcu stanie. Wiedziałam, że nie będziesz szczęśliwy, nie ścigając
Voldemorta. Może właśnie dlatego tak cię lubię.

Harry nie mógł znieść takich słów, bał się też, że jeśli będzie
siedział z nią dłużej, to się podda. Zobaczył, że Ron obejmuje


łkającą Hermionę i gładzi ją po włosach; łzy skapywały mu z końca
długiego nosa. Harry wykonał jakiś żałosny gest, wstał, odwrócił się
od Ginny i od białego grobowca i odszedł, by przejść się wokół
jeziora. Ruch wydał mu się o wiele lepszy od siedzenia w jednym
miejscu, podobnie jak natychmiastowe wyruszenie w drogę, by
odnaleźć te horkruksy i zabić Voldemorta, wydawało mu się o wiele
lepsze od czekania, by to zrobić...

— Harry!

Odwrócił się. Szybkim krokiem zmierzał ku niemu Rufus
Scrimgeour, podpierając się laską.

— Miałem nadzieję, że zamienię z tobą słówko... Nie masz nic
przeciwko temu, żebym trochę się z tobą przespacerował?

— Nie — odrzekł obojętnie Harry.

— Harry, to straszna tragedia — powiedział cicho Scrimgeour. —
Nawet nie wiesz, jak się przejąłem, kiedy o tym usłyszałem.
Dumbledore był naprawdę wielkim czarodziejem. Jak wiesz,
różniliśmy się w wielu sprawach, ale nikt nie wie lepiej ode mnie...

— Czego pan chce? — zapytał szorstko Harry.

Scrimgeour zrobił obrażoną minę, ale szybko się zreflektował i na
jego twarzy pojawił się wyraz smutnego zrozumienia.

— Jesteś załamany, to oczywiste. Wiem, że wiele cię łączyło z
Dumbledore’em. Może byłeś jego najbardziej ulubionym uczniem,
najbardziej spośród wszystkich, jakich miał. Więź między wami...

— Czego pan chce? — powtórzył Harry, zatrzymując się.
Scrimgeour też się zatrzymał, oparł na lasce i spojrzał na niego,
tym razem przenikliwie.

— Mówią, że byłeś z nim, kiedy opuścił szkołę tej nocy, w której
zginął.

— Kto mówi? — zapytał Harry.

— Ktoś odrętwił śmierciożercę na szczycie wieży już po jego
śmierci. Były tam też dwie miotły. Ministerstwo wie, ile jest dwa razy
dwa, Harry.

— Miło mi to słyszeć. No cóż, gdzie byłem z Dumbledore’em i co
robiliśmy, to moja sprawa. Nie chciał, żeby ktoś się o tym
dowiedział.

— To godna podziwu wierność — rzekł Scrimgeour, który z trudem
powstrzymywał się, by nie wybuchnąć — ale Dumbledore’a już nie
ma, Harry. Umarł.

— Opuści naprawdę szkołę, kiedy już nikt w całym Hogwarcie nie


pozostanie mu wierny — powiedział Harry, uśmiechając się
mimowolnie.

— Drogi chłopcze... nawet Dumbledore nie może powrócić z...

— Wcale nie twierdzę, że może. Pan niczego nie rozumie. A ja nie
mam panu nic do powiedzenia.

Scrimgeour zawahał się, a potem odezwał się tonem, który
najwyraźniej miał być delikatny:

— Przecież wiesz, Harry, że ministerstwo może zapewnić ci każdą
formę ochrony. Byłbym zachwycony, mogąc w tym celu
oddelegować paru aurorów...

Harry roześmiał się.

— Voldemort chce mnie zabić osobiście i aurorzy go nie
powstrzymają. Dziękuję za tę ofertę, ale nie, nie przyjmę jej.

— A więc ta prośba — powiedział Scrimgeour, tym razem chłodnym
tonem — którą skierowałem pod twoim adresem w Boże
Narodzenie...

— Jaka prośba? Ach, tak... żebym opowiedział całemu światu, jak
sprawnie działacie, w zamian za...

— ...za podniesienie morale wszystkich czarodziejów! — warknął
Scrimgeour.

Harry zastanawiał się przez chwilę.

— Uwolniliście już Shunpike’a?

Na policzkach Scrimgeoura zakwitły fioletowe plamy, zupełnie takie
same, jakie często pojawiały się na policzkach wuja Vernona.

— Widzę, że jesteś...

— ...nadal jego człowiekiem na dobre i na złe — dokończył za
niego Harry. — Zgadza się.

Scrimgeour obrzucił go gniewnym spojrzeniem, a potem odwrócił
się i odszedł bez słowa. Harry zobaczył, że w oddali czeka na niego
Percy z resztą delegacji, rzucając nerwowe spojrzenia na
szlochającego Hagrida i Graupa, wciąż siedzących na swoich
miejscach. Ron i Hermiona już szli ku niemu, mijając Scrimgeoura
idącego w przeciwną stronę. Harry odwrócił się i ruszył powoli,
czekając, aż go dogonią. Spotkali się w cieniu buku, pod którym
siadywali razem w szczęśliwszych czasach.

— Czego chciał Scrimgeour? — wyszeptała Hermiona.

— Tego samego, co w Boże Narodzenie. — Harry wzruszył
ramionami. — Chciał, żebym mu udzielił informacji o tym, co robił
Dumbledore, i żebym stał się nowym chłopcem z plakatu


reklamującego ministerstwo.

Ron przez chwilę jakby zmagał się ze sobą, po czym powiedział
głośno do Hermiony:

— Słuchaj, pozwól mi tam wrócić i przyłożyć Percy’emu!

— Nie — oświadczyła stanowczo i złapała go za rękę.

— Poczuję się lepiej!

Harry roześmiał się. Nawet Hermiona nie mogła się powstrzymać,
choć przestała się uśmiechać, kiedy spojrzała na zamek.

— Nie mogę znieść myśli, że możemy tu już nigdy nie wrócić —
powiedziała cicho. — Jak można zamknąć Hogwart?

— Może nie zamkną — rzekł Ron. — Przecież nie jesteśmy tu
zagrożeni bardziej niż w domu, prawda? Teraz wszędzie jest tak
samo. Powiedziałbym nawet, że w Hogwarcie jest bezpieczniej,
więcej tu czarodziejów, którzy mogą obronić to miejsce. Cc ty o tym
myślisz, Harry?

— Nie wrócę tu nawet wtedy, kiedy ponownie otworzą szkołę.

Ron wytrzeszczył na niego oczy, ale Hermiona powiedziała ze
smutkiem:

— Wiedziałam, że tak powiesz. Ale co ty ze sobą zrobisz?

— Wrócę jeszcze raz do Dursleyów, bo tego sobie życzył
Dumbledore. Będzie to jednak krótka wizyta, a potem odejdę na
zawsze.

— Ale dokąd pójdziesz, jeśli nie wrócisz do szkoły?

— Myślałem o powrocie do Doliny Godrika — mruknął Harry,
któremu ten pomysł chodził po głowie od śmierci Dumbledore’a. —
Dla mnie wszystko się tam zaczęło, wszystko. Po prostu poczułem,
że powinienem tam wrócić. I mógłbym odwiedzić groby moich
rodziców. Bardzo tego pragnę.

— A potem? — zapytał Ron.

— Potem muszę odnaleźć resztę horkruksów — odrzekł Harry,
patrząc na biały grobowiec Dumbledore’a odbijający się w wodzie
po drugiej stronie jeziora. — Tego ode mnie oczekiwał, dlatego mi o
nich opowiedział. Jeśli się nie mylił, a nie sądzę, by tak było, są
jeszcze gdzieś cztery. Muszę je odnaleźć i zniszczyć, a potem
poszukać siódmej cząstki duszy Voldemorta, tej cząstki, która wciąż
tkwi w jego ciele. To ja jestem tym, który go zabije. A jeśli gdzieś po
drodze napotkam Snape’a — dodał — tym lepiej dla mnie, a tym
gorzej dla niego.

Zamilkli. Tłum prawie już się rozszedł, maruderzy omijali szerokim


łukiem Graupa tulącego do siebie Hagrida, którego głośny szloch
niósł się echem po wodzie.

— Zjawimy się tam, Harry — powiedział Ron.

— Co? Gdzie?

— W domu twojego wuja i twojej ciotki. A potem pójdziemy z tobą.

— Nie — powiedział szybko Harry.

Tego się nie spodziewał, przecież dał im jasno do zrozumienia, że
musi sam wybrać się na tę niebezpieczną wyprawę.

— Kiedyś nam powiedziałeś — odezwała się cicho Hermiona — że
jeśli chcemy wracać, nie będziesz miał do nas pretensji. Ale nie
chcieliśmy.

— Będziemy z tobą bez względu na to, co się stanie — rzekł Ron.
— Ale wiesz co, stary? Najpierw, zanim zrobimy cokolwiek innego,
musisz wpaść do domu moich rodziców. Jeszcze zanim odwiedzisz
Dolinę Godrika.

— Dlaczego?

— Ślub Billa i Fleur, nie pamiętasz?

Harry spojrzał na niego zaskoczony. Myśl, że może jeszcze być coś
tak normalnego, jak ślub, wydała mu się niewiarygodna, ale i
cudowna.

— No tak, tego nie możemy przepuścić — powiedział w końcu.

Jego dłoń zacisnęła się bezwiednie na fałszywym horkruksie, ale
pomimo wszystko, pomimo ciemnej i krętej ścieżki, jaką już widział
przed sobą, pomimo ostatecznego spotkania z Voldemortem, do
którego przecież musi dojść — za miesiąc, za rok, za dziesięć lat,
nieważne — poczuł dziwną ulgę na myśl, że czeka go jeszcze ten
jeden ostatni, cudowny i pełen spokoju dzień, który spędzi z Ronem
i Hermioną.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez krzysiu998 dnia Śro 17:42, 29 Maj 2013, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island