Forum HARRY  POTTER Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
[Ebook] Harry Potter i Czara Ognia
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:01, 23 Sie 2007    Temat postu: [Ebook] Harry Potter i Czara Ognia



Peterowi Rowlingowi —
pamięci pana Ridleya
i Susan Sladden,
która pomogła Harry’emu
wyrwać się z komórki pod schodami


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:13, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział pierwszy
Dom Riddleyów


Mieszkańcy Małego Hangleton wciąż nazywali go Domem Riddleyów, mimo że już od wielu lat Riddleyowie tu nie mieszkali. Stał na wzgórzu, górując nad całą wioską; niektóre okna były zabite deskami, dachówki poodpadały od dachu, a niepodcinany bluszcz porastał całą przednią ścianę. Kiedyś dostojny, świetnie utrzymany, największy i najstarszy w okolicy, teraz był brudny, zaniedbany i opuszczony.
Wszyscy hangletończycy zgadzali się, że ten dom był “straszny”. Pół wieku temu stało się tam coś dziwnego i strasznego, coś, o czym mieszkańcy wioski wciąż lubili dyskutować, kiedy nie mieli innego tematu do plotek. Temat był poruszany już tyle razy i w tylu miejscach, że nikt nie mógł być pewny, co jest prawdą. Jednak każda wersja opowieści zaczynała się w ten sam sposób: 50 lat temu, o świcie jednego z pięknych, letnich dni, kiedy Dom Riddleyów wyglądał wciąż imponująco, pokojówka weszła do jadalni i znalazła wszystkich trzech Riddleyów martwych.
Pokojówka zbiegła z krzykiem ze wzgórza i obudziła tak wielu ludzi, jak mogła.
- Leżą tam z otwartymi oczami! Zimni jak lód! Wciąż w obiadowych strojach!
Wezwano policję, a wszyscy mieszkańcy Małego Hangleton zebrali się wokół domu, lekko zszokowani, choć niezwykle zaciekawieni. Nikt nie udawał szczególnej żałoby po Riddleyach, gdyż byli wyjątkowo nielubiani. Starsi pan i pani Riddley byli niegrzecznymi, bogatymi snobami, a ich dorastający syn, Tom, uchodził za nawet jeszcze większego snoba od rodziców. Wszystkich hangletończyków obchodziło jedynie kim był morderca - uważano, że troje zupełnie zdrowych ludzi nie może po prostu umrzeć śmiercią naturalną jednej nocy.
Wisielec..., hangletoński pub rozbrzmiewał rozmowami do późnej nocy; cała wioska zebrała się, aby przedyskutować morderstwa. Już prawie zaczęli rozchodzić się do domów, kiedy kucharka Riddleyów, wbiegła do pubu z przerażeniem na twarzy i oznajmiła, że człowiek o nazwisku Frank Bryce właśnie został aresztowany.
- Frank?! - zawołało kilka osób - Nigdy!
Frank Bryce był ogrodnikiem Riddleyów. Mieszkał samotnie w rozwalającej się szopie na ich terenach. Frank powrócił z wojny z chorą nogą i wielką niechęcią do tłumów i hałasu; pracował dla Riddleyów odkąd go pamiętano.
Ludzie kupili kolejne drinki i usiedli, by wysłuchać więcej szczegółów.
- Zawsze sądziłam, że jest dziwny - mówiła zasłuchanym hangletończykom, po swoim czwartym sherry - Wiecie, nietowarzyski. Jestem pewna, że jeżeli kiedykolwiek zaproponowałam mu kawę, musiałam powtórzyć to ze sto razy.
- Ach, teraz, - powiedziała kobieta przy barze - przeżył ciężką wojnę, ten Frank, lubi spokojne ciche życie. To nie jest powód do...-
- a kto jeszcze miał klucz do tylnych drzwi? - warknęła kucharka - Zapasowy klucz wisiał w jego komórce, odkąd pamiętam! Nikt nie wyważył drzwi tamtej nocy! Żadnych zbitych szyb! Frank musiał tylko wślizgnąć się do domu, kiedy wszyscy spali...
Mieszkańcy wymienili ponure spojrzenia.
- Zawsze wiedziałem, że może powodować kłopoty - mruknął mężczyzna przy barze
- Wojna bardzo go zmieniła, gdyby ktoś mnie zapytał - powiedział lokaj
- Mówiłam ci Dot, nie chciałabym znaleźć się po przeciwnej stronie, niż Frank - odezwała się podekscytowana kobieta w rogu
- Okropny charakter - dodała Dot, z zapałem kiwając głową - Pamiętam, kiedy był dzieckiem...
Do ranka następnego dnia już prawie wszyscy mieszkańcy wierzyli, że Frank Bryce zabił Riddleyów.
Ale wtedy w sąsiednim Wielkim Hangleton, w ciemnym i brudnym komisariacie policji, Frank wciąż uparcie powtarzał, że jest niewinny i że jedyną osobą, którą widział tego dnia był obcy nastoletni chłopiec, ciemnowłosy i blady. Nikt inny w wiosce nie widział tego chłopca, więc policja przyjęła, że Frank po prostu go wymyślił.
Wtedy, kiedy sprawa zaczynała wyglądać dla Franka bardzo poważnie, nadszedł kolejny raport z Domu Riddleyów, który wszystko zmienił.
Policjanci nigdy nie czytali dziwniejszego raportu. Grupa lekarzy, która dokonała sekcji, stwierdziła, że żaden z Riddleyów nie był otruty, zastrzelony, zadźgany nożem (?), uduszony, ani (na tyle, na ile mogli powiedzieć), zraniony w jakikolwiek sposób. Właściwie, jak pisano w raporcie z wielkim zdumieniem, Riddleyowie wydawali się być w świetnej formie - oprócz faktu, że wszyscy nie żyli. Lekarze zwrócili uwagę (jakby koniecznie chcieli znaleźć w ciałach coś niezwykłego), że każde z nich miało wyjątkowo przerażony wyraz twarzy - ale zniechęcony policjant zapytał, czy ktokolwiek słyszał o trzech osobach przestraszonych na śmierć?
Ponieważ nie było dowodów, że Riddleyowie w ogóle byli zamordowani, policja była zmuszona wypuścić Franka. Riddleyowie zostali spaleni w kościele w Małym Hangleton, a ich groby przez pewien czas wzbudzały ciekawość. Ku ogólnemu zdziwieniu, Frank Bryce wrócił do swojej komórki na terenach Riddleyów.
- Jestem przekonana, że to on ich zabił, nieważne co mówi policja - powiedziała Dot w Wisielcu - i jeżeli on ma jakieś sumienie, wyjedzie stąd, wiedząc, że my wiemy tak jak on, co zrobił.
Ale Frank nie wyjechał. Został i opiekował się ogrodem dla następnej rodziny, która zamieszkała w Domu Riddleyów, a potem jeszcze następnej - ponieważ żadna z nich nie została długo. Możliwe, że Frank również przyczynił się do tego, że każdy nowy właściciel twierdził, że w tym miejscu czuje się nieswojo; tym bardziej, że z powodu nieobecności mieszkańców, dom powoli popadał w ruinę.

* * *

Obecny właściciel domu nie mieszkał w nim, ani też nie próbował doprowadzić go do stanu używalności; mieszkańcy wioski mówili, że kupił go z “powodów podatkowych”, choć nikt właściwie nie wiedział, co to może być. Jednak nowy właściciel wciąż płacił Frankowi za opiekę nad ogrodem. Frank dobiegał właśnie swoich 77 urodzin, był prawie zupełnie głuchy, jego chora noga doskwierała mu bardziej niż kiedykolwiek, a mimo to wciąż widziano go, jak przy ładnej pogodzie uwija się wśród grządek.
Kłopoty ze zdrowiem nie były jedynym utrapieniem Franka. Chłopcy z wioski mieli zwyczaj rzucania kamieniami w okna Domu Riddleyów, często też przejeżdżali na rowerach przez trawniki, które z takim poświęceniem pielęgnował Frank. Raz czy dwa włamali się dla zabawy do domu. Wiedzieli, że Frank był do niego przywiązany, ale zaskoczył ich widok starego ogrodnika biegnącego przez ogród, wymachującego kijem i wściekle krzyczącego. Frank jednak sądził, że chłopcy nawiedzają go, ponieważ, tak jak ich rodzice i dziadkowie, uważają go za mordercę. Więc kiedy pewnej sierpniowej nocy Frank obudził się i zobaczył coś bardzo dziwnego na piętrze starego domu, natychmiast pomyślał, że chłopcy posunęli się o krok dalej.
Tak naprawdę Franka obudziła jego chora noga; bolała go coraz bardziej, w miarę, jak stawał się coraz starszy. Wstał i pokuśtykał po schodach do kuchni, z zamiarem podgrzania wody w termoforze. Stojąc przy oknie, napełniając czajnik, spojrzał na Dom Riddleyów i zobaczył płomień światła tańczący w jednym z okien na piętrze. Natychmiast zorientował się, co się dzieje: chłopcy znowu włamali się do domu i tym razem wzniecili pożar.
Frank nie miał telefonu, a na dodatek w ogóle nie ufał policji, odkąd zabrano go na przesłuchanie w sprawie śmierci Riddleyów. Odłożył czajnik, pospieszył na górę tak szybko, na ile pozwalała mu chora noga, a następnie wrócił w pełni ubrany do kuchni, z zardzewiałym kluczem w ręku. Podniósł swoją laskę, która była oparta o ścianę i wyszedł na zewnątrz.
Frontowe drzwi Domu Riddleyów wydawały się nie tknięte, tak jak wszystkie okna. Frank obszedł dom dookoła, odnalazł stare drzwi prawie całe zarośnięte bluszczem i bezgłośnie otworzył je swoim kluczem.
Znalazł się w opuszczonej kuchni. Nie wchodził tam od lat; mimo to, choć było bardzo ciemno, dobrze pamiętał, gdzie znajdowały się drzwi do hallu; wciąż nasłuchiwał jakichkolwiek kroków lub głosów z góry. Dotarł do hallu, gdzie było nieco jaśniej, dzięki dwóm wielkim oknom po obu stronach drzwi, i zaczął wspinać się po schodach, błogosławiąc kurz na podłodze, który czynił jego kroki zupełnie bezgłośnymi.
Na piętrze Frank skręcił w prawo i natychmiast zobaczył, gdzie ukryli się intruzi: na samym końcu korytarza drzwi były niedomknięte, a na podłodze zauważył nikłą smugę światła (?). Frank wolno poszedł w tamtą stronę, podpierając się swoją laską. Kilka stóp od wejścia mógł dojrzeć zarys przedmiotów w pokoju.
Ogień palił się w kominku. To go zaskoczyło. Zatrzymał się i uważnie nasłuchiwał głosu mężczyzny mówiącego w pokoju; brzmiał w nim paniczny strach.
- Jest jeszcze trochę w butelce, panie, jeżeli jest pan wciąż głodny.
- Później - powiedział drugi głos. Ten też należał do mężczyzny, ale był dziwnie wysoki i zimny, jak nagły powiew mroźnego wiatru. Coś w tym głosie sprawiło, że włosy na szyi Franka stanęły dęba - Przysuń mnie bliżej ognia, Glizdogon.
Frank przyłożył swoje lepsze, prawe ucho do drzwi. Usłyszał dźwięk odkładania butelki na jakąś twardą powierzchnię, a potem głuchy odgłos przesuwania fotela po podłodze. Dojrzał sylwetkę niskiego mężczyzny, pchającego go na miejsce. Miał na sobie czarną pelerynę, a na tyle głowy bladą bliznę. Potem zniknął z pola widzenia.
- Gdzie jest Nagini? - zapytał zimny głos
- Nie...-nie wiem, panie. - odparł pierwszy mężczyzna ze zdenerwowaniem w głosie - Wyszła, żeby obejrzeć dom, jak myślę....
- Wydoisz ją przed snem, Glizdogon - oznajmił drugi głos - Będę potrzebował posiłku w nocy. Podróż bardzo mnie wyczerpała.
Frank przyłożył swoje lepsze ucho jeszcze bliżej do drzwi, dokładnie się wsłuchując. Nastąpiła pauza, a potem człowiek nazwany Glizdogonem odezwał się znowu.
- Panie, czy mogę zapytać, jak długo tu zostaniemy?
- Tydzień - odparł zimny głos - Może dłużej. Miejsce jest całkiem wygodne, a nie możemy jeszcze zrealizować planu. Byłoby głupotą, zrobić ruch przed zakończeniem Pucharu Świata Quidditcha.
Frank włożył wskazujący palec do ucha i przekręcił go. Mimo dużej warstwy miodu z pewnością usłyszał słowo “Quidditch”, które nic mu nie mówiło.
- Pu..-Puchar Świata Quidditcha, panie? - powtórzył Glizdogon (Frank włożył głębiej palec i zaczął obracać nim jeszcze szybciej) - Proszę mi wybaczyć, ale...- nie rozumiem...- dlaczego musimy czekać do końca Pucharu Świata Quidditcha?
- Ponieważ, idioto, w tym czasie czarodzieje z całego świata gromadzą się w jednym miejscu i całe Ministerstwo Magii będzie węszyć dookoła, szukając niezwykłych zachowań, podwójnie sprawdzając tożsamości. Będą mieli obsesję na punkcie bezpieczeństwa, boją się uwagi Mugoli. Więc będziemy czekać.
Frank przestał próbować wyczyścić swoje ucho. z pewnością usłyszał słowa “Ministerstwo Magii”, “czarodzieje”i “Mugole” Każde z tych określeń oznaczało tajemnicę, a Frankowi przyszły do głowy tylko dwa rodzaje ludzi, którzy porozumiewali się szyfrem: szpiedzy i przestępcy. Ścisnął mocniej swoją laskę i starał się przysłuchiwać jeszcze uważniej.
- Wasza Wysokość jest wciąż zdecydowany? - zapytał cicho Glizdogon
- Oczywiście, że jestem zdecydowany, Glizdogon - odparł drugi, a w jego głosie zabrzmiała nutka zniecierpliwienia
Nastąpiła krótka przerwa, a potem Glizdogon znowu przemówił, tak, jak gdyby zmuszał się do powiedzenia tego, zanim zawiodą go nerwy:
- To mogłoby być zrobione bez Harrego Pottera, panie...
Kolejna pazua, bardziej znacząca.
- Bez Harrego Pottera? - powtórzył miękko drugi głos - Rozumiem...
- Panie, nie mówię tego z troski o chłopca! - zawołał Glizdogon wysokim, przestraszonym głosem - Chłopak nic dla mnie nie znaczy, zupełnie nic! Po prostu gdybyśmy użyli innego czarodzieja lub czarownicy - każdego czarodzieja - wszystko poszłoby dużo szybciej! Jeżeli pozwoli mi pan wyjść na chwilę - wiesz, panie, że mogę dobrze się ukryć - wrócę najdalej za dwa dni z odpowiednią osobą...-
- Mógłbym użyć innego czarodzieja - przerwał głos - to prawda...
- Panie, to ma sens - powiedział Glizdogon, z wielką ulgą w głosie - położenie rąk na Harrym Potterze będzie bardzo trudne, jest tak dobrze chroniony...-
- a więc zgłaszasz się na ochotnika, aby iść i znaleźć mi zastępcę? Zastanawiam się... może zadanie opieki nade mną jest dla ciebie zbyt męczące, Glizdogon? Może pomysł porzucenia planu jest niczym więcej jak próbą opuszczenia mnie?
- Panie! Ja...-ja nie mam zamiaru cię opuścić, wcale nie...-
- Nie kłam! - syknął drugi głos - Zawsze możesz powiedzieć, Glizdogon! Żałujesz, że wróciłeś do mnie. Widzę to. Widzę, jak na mnie patrzysz, czuję, jak się wzdrygasz, kiedy mnie dotykasz...
- Nie! Moje oddanie do Waszej Wysokości...-
- Twoje oddanie jest niczym więcej jak wyrachowaniem. Nie byłoby cię tutaj, gdybyś miał dokąd pójść. Jak mam przeżyć bez ciebie, skoro potrzebuję posiłków co kilka godzin? Kto będzie doił Nagini?
- Ale wydajesz się znacznie silniejszy, panie...
- Kłamstwo! - warknął drugi głos - Wcale nie jestem silniejszy, a kilka dni samotności wystarczyłoby, aby pozbawić mnie tego marnego zdrowia, które odzyskałem pod twoją nędzną opieką. Cisza!
Glizdogon, który mruczał coś pod nosem, natychmiast ucichł. Przez kilka sekund Frank nie słyszał nic, prócz trzasku gałęzi na ognisku. Potem drugi człowiek znowu się odezwał, tym razem szeptem podobny do syku.
- Mam swoje powody, żeby użyć tego chłopca, tak jak ci już wyjaśniłem, i nie zrezygnuję z tego. Czekałem 13 lat. Kilka miesięcy nie zrobi różnicy. Co do ochrony chłopca, wierzę, że mój plan zadziała. Jedyne, czego potrzebuję, to odrobina odwagi z twojej strony, Glizdogon - odwagi, którą znajdziesz, jeżeli nie chcesz poczuć gniewu Lorda Voldemorta...-
- Ale panie, ja muszę mówić! - zawołał Glizdogon, z paniką w głosie - Przez całą podróż myślałem o planie... panie, zniknięcie Berty Jorkins nie ujdzie ich uwadze na długo, a jeżeli się pospieszymy, jeżeli ja zaczaruję...-
- Jeżeli? - wycedził przez zęby zimny głos - Jeżeli? Jeżeli wypełnisz plan, Glizdogon, Ministerstwo nigdy nie dowie się, że jeszcze ktoś zniknął. Zrobisz to szybko i bez rozgłosu; chciałbym zająć się tym osobiście, ale w mojej obecnej sytuacji... jeszcze jedna przeszkoda do usunięcia i nasza droga do Harrego Pottera będzie wolna. Nie oczekuję, że zrobisz to sam. w odpowiednim czasie mój wierny sługa dołączy do nas...-
- Ja jestem pańskim wiernym sługą. - wtrącił Glizdogon ponuro
- Glizdogon, ja potrzebuję kogoś z mózgiem, kogoś, kogo lojalność nigdy nie zawiodła, a ty, niestety, nie spełniasz żadnego z tych warunków.
- Znalazłem pana - powiedział Glizdogon, tym razem ze sztucznym wyrzutem w głosie - To ja pana znalazłem. i przyprowadziłem Bertę Jorkins.
- To prawda - przyznał drugi człowiek, jakby zaskoczony - Przebłysk geniuszu, którego nigdy bym się po tobie nie spodziewał, Glizdogon... choć prawdę mówiąc, nie byłeś nawet świadom, jak użyteczna mogłaby być, kiedy ją złapałeś, prawda?
- Po..- pomyślałem, że mogłaby być użyteczna, panie...
- Kłamstwo - warknął zimny głos, z okrutnym rozbawieniem bardziej widocznym niż wcześniej- Mimo to nie przeczę, że jej informacje były bardzo przydatne. Bez niej nigdy bym nie ułożył planu, i za to będziesz wynagrodzony, Glizdogon. Pozwolę ci wykonać dla mnie najważniejsze zadanie, zadanie, za które wielu moich poprzedników oddałoby swoją prawą rękę...
- Na..- naprawdę, panie...? Co takiego? - Glizdogon znowu wyglądał na przerażonego
- Ach, Glizdogon, chyba nie chcesz, żebym zepsuł ci niespodziankę? Twoje zadanie przyjdzie na samym końcu... ale obiecuję ci, będziesz miał zaszczyt być tak przydatnym, jak Berta Jorkins.
- Pan...panie... - Glizdogon ochrypł, jakby jego krtań nagle stała się zupełnie sucha - Chcesz... chcesz mnie też zabić, panie....?
- Glizdogon, Glizdogon - powiedział zimny głos złośliwie - Dlaczego miałbym cię zabić? Zabiłem Bertę Jorkins, ponieważ musiałem. Do niczego się nie nadawała po przesłuchaniu. Poza tym zbyt wiele pytań zostałoby zadanych, gdyby wróciła do Ministerstwa z informacją, że spotkała mnie na wakacjach. Czarodzieje, którzy mają nie żyć, nie powinni wpadać na czarownice Ministerstwa...
Glizdogon mruknął coś tak cicho, że Frank nie mógł go usłyszeć, ale te słowa wyraźnie rozbawiły drugiego mężczyznę - był to zupełnie nieszczery śmiech, zimny, jak wszystkie dotychczasowe zdania.
- Mogliśmy zmodyfikować jej pamięć? Ale Zaklęcia Pamięci mogą być złamane przez potężnych czarodziejów, tak jak ja to zrobiłem, przesłuchując ją.
Tymczasem na korytarzu Frank nagle zaczął bać się tak, że ręka, którą ściskał laskę, stała mokra od potu. Człowiek o zimnym głosie zabił kobietę. Mówił o tym właściwie bez żadnych uczuć - jedynie z rozbawieniem. Był niebezpieczny - był szaleńcem i planował kolejne morderstwo - ten chłopiec, Harry Potter, kimkolwiek był - był w niebezpieczeństwie.
Frank wiedział, co musi zrobić. Teraz nastał czas, aby zawiadomić policję. Mógł wyślizgnąć się z domu i pójść prosto do budki telefonicznej w wiosce... ale zimny głos znowu przemówił, a Frank pozostał na miejscu, jakby zamieniony w słup soli, słuchając rozmowy całą siłą woli.
- Jeszcze jedna klątwa... mój wierny sługa w Hogwarcie... Harry Potter jest już prawie mój, Glizdogon. To postanowione. Nie będzie już rozmów. Ale cicho... chyba słyszę Nagini...
W tym momencie głos drugiego człowieka zmienił się. Zaczął wydawać dźwięki, jakich Frank nigdy wcześniej nie słyszał. Syczał i prychał bez oddechu. Frank pomyślał, że pewnie ma jakiś atak.
I wtedy Frank usłyszał za sobą ruch. Obejrzał się i zamarł ze strachu. Coś posuwało się w jego stronę ciemnym korytarzem i kiedy zbliżyło się do światła, z przerażeniem zdał sobie sprawę, że jest to olbrzymi wąż, przynajmniej na 12 stóp długi. Sparaliżowany strachem przyglądał się, jak śliskie ciało zwierzęcia pozostawia szeroki, wijący się ślad na zakurzonej podłodze. Jedyna droga ucieczki prowadziła do pokoju, gdzie dwóch mężczyzn planowało morderstwo, ale jeżeli zostałby tutaj, z pewnością zostanie zabity przez węża.
Ale zanim podjął decyzję, wąż zrównał się z nim i, cudem, przeszedł obok niego. Wciąż dało się słyszeć syczący, zimny głos mężczyzny w pokoju i w jednej chwili, koniec diamentowego ogona węża zniknął w szparze drzwi.
Pot pokrywał teraz też czoło Franka, a ręka oparta na lasce drżała. Wewnątrz pokoju zimny głos wciąż syczał i Franka nawiedziła dziwna, niemożliwa wręcz myśl... ten mężczyzna potrafił rozmawiać z wężami...
Frank nie rozumiał, co się dzieje. Najbardziej pragnął być teraz w swoim ciepłym łóżku, z gorącym termoforem, ale jego nogi jakby przyrosły do podłogi. Kiedy stał, drżąc, na korytarzu, próbując się opanować, zimny głos znowu przemówił po angielsku.
- Nagini ma ciekawe wiadomości, Glizdogon - powiedział
- Na..-naprawdę, panie? - odparł Glizdogon
- Naprawdę. Według Nagini, na zewnątrz stoi stary Mugol, słuchając każdego słowa naszej romowy.
Frank nie miał nawet szansy na ukrycie się. Usłyszał kroki i drzwi do pokoju otworzyły się. Niski, blady mężczyzna z siwiejącymi włosami, zadartym nosem i małymi, wodnymi (?) oczami stanął przed Frankiem, z przerażeniem widocznym na twarzy.
- Zaproś go do środka, Glizdogon. Gdzie twoje maniery?
Zimny głos dochodził ze starego fotela ustawionego przed kominkiem, ale Frank nie mógł dostrzec mówcy. Wąż leżał zwinięty na podartym okrągłym dywanie, jak jakiś okropny pies pokojowy.
Glizdogon wepchnął Franka do pokoju. Choć wciąż silnie drżał, Frank wziął głęboki oddech i silniej ścisnął swoją laskę.
Ogień był jedynym źródłem światła w pokoju; rzucał długie, widmowe cienie na ściany. Frank wpatrywał się w tył fotela; mężczyzna siedzący w nim musiał być jeszcze mniejszy od swojego sługi, ponieważ Frank nie widział nawet czubka jego głowy.
- Słyszałeś wszystko, Mugolu? - zapytał zimny głos
- Co to jest, to jak mnie nazywasz? - zapytał Frank szybko, gdyż odkąd znalazł się w środku, kiedy przyszedł czas działania, poczuł się odważniej; tak działo się też zawsze na wojnie.
- Nazywam się Mugolem - powiedział wolno mężczyzna - To znaczy, że nie jesteś czarodziejem.
- Nie wiem, co masz na myśli, mówiąc o czarodziejach - odparł Frank coraz spokojniej - Wszystko, co wiem, to to, że słyszałem wystarczająco dużo, żeby zainteresować policję. Dokonałeś morderstwa i planujesz więcej! i mówię ci, - dodał - moja żona wie, że jestem tutaj i jeżeli nie wrócę...-
- Nie masz żadnej żony - przerwał bardzo cicho zimny głos - Nikt nie wie, że tu jesteś. Nikomu nie powiedziałeś, że tu idziesz. Nie kłam Lordowi Voldemortowi, Mugolu, bo on wie... on zawsze wie...
- To prawda? Lord? Cóż, mam niskie mniemanie o pańskich manierach, lordzie. Obróć się i spójrz mi w twarz, jak człowiek!
- Ale ja nie jestem człowiekiem, Mugolu. - powiedział głos, ledwie słyszalny zza trzeszczącego ogniska - Jestem znacznie, znacznie więcej niż człowiekiem. Ale... czemu nie? Spojrzę ci w twarz... Glizdogon, obróć mój fotel.
Sługa głośno wciągnął powietrze.
- Słyszałeś mnie, Glizdogon.
Wolno, ze ściągniętą twarzą, jak gdyby raczej zrobiłby cokolwiek innego, niż wszedł między swojego pana i zwiniętego węża, niski człowiek podszedł do fotela i zaczął go obracać.Wąż podniósł swój brzydki, trójkątny łeb i cicho syknął, kiedy nogi fotela przesunęły się po jego dywanie.
I wtedy fotel obrócił się do Franka, a on zobaczył, co w nim siedziało. Jego laska upadła na podłogę. Otworzył usta i krzyknął. Krzyczał tak głośno, że nigdy nie usłyszał słów, które istota w fotelu wypowiedziała, podnosząc różdżkę. Błysnęło zielone światło, świstnęło i Frank Bryce znieruchomiał. Nie żył, zanim uderzył o podłogę.
Dwieście mil dalej, chłopiec nazywany Harrym Potterem obudził się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:13, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział drugi
Blizna

Harry leżał na plecach, oddychając ciężko, jakby przed chwilą długo biegł. Obudził się z bardzo realnego snu z dłońmi przyciśniętymi do twarzy. Stara blizna na jego czole, która miała charakterystyczny kształt błyskawicy, paliła go pod palcami, jakby ktoś przyłożył do niej rozpalone żelazo.
Usiadł, wciąż trzymając jedną dłoń na czole, a drugą szukając w ciemności swoich okularów. Kiedy w końcu włożył je na nos, pokój oświetlony mdłym światłem ulicznej latarni nabrał wyraźniejszych kształtów.
Harry przejechał palcami po bliźnie. Ciągle bolała. Włączył lampkę nocną, wygramolił się z łóżka, otworzył szafę i spojrzał w lustro zawieszone na jej drzwiach. Zobaczył chudego czternastolatka z jasnozielonymi oczami i niesforną, czarną czuprną. Dokładnie obejrzał czoło swojego odbicia, ale nie zauważył nic niezwykłego.
Harry spróbował przypomnieć sobie, o czym śnił tuż przed obudzeniem. Sen wydawał się taki realny... było tam dwóch ludzi, których znał i jeden, którego nie znał... skupił się mocniej, próbując uchwycić szczegóły...
Przywołał niewyraźny obraz mrocznego pokoju... na starym dywaniku leżał wąż... był tam mały człowiek o imieniu Peter, zwany Glizdogonem... i zimny, wysoki głos... głos Lorda Voldemorta. Harry miał wrażenie, że na samą myśl o tym, kostka lodu obsuwa mu się prosto do żoładka.
Mocno zamknął oczy i spróbował przypomnieć sobie, jak wyglądał Lord Voldemort, ale było to niemożliwe... jedyne, co pamiętał to to, że w momencie, kiedy fotel Voldemorta obrócił się, a on - Harry - miał zobaczyć, co w nim siedzi, obudził się z przerażenia... a może był to ból?
I kim był ten starszy człowiek? Ponieważ tam z pewnością był starszy człowiek; Harry widział, jak upada na podłogę. Obraz coraz bardziej się zamazywał. Harry przyłożył ręce do twarzy i próbował zatrzymać obraz słabo oświetlonego pokoju, ale przypominało to próbę utrzymania wody w dłoniach; szczegóły uciekały szybciej, niż on był w stanie je zatrzymać... Voldemort i Glizdogon rozmawiali o kimś, kogo zabili, choć Harry nie mógł przypomnieć sobie nazwiska... i planowali zabić kogoś jeszcze... jego...
Harry oderwał ręce od twarzy, otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju, jakby oczekując, że zobaczy coś niecodziennego. Jak zwykle, w pokoju znajdowało się mnóstwo niezwykłych przedmiotów. Duży, drewniany kufer stał otwarty w nogach łóżka, ukazując kociołek, miotłę, czarne szaty i niepoukładane podręczniki. Rolki pergaminu były rozłożone na tej części biurka, której nie zajmowała wielka, pusta klatka, zwykle zamieszkana przez śnieżną sowę, Hedwigę. Na podłodze obok łóżka leżała otwarta książka, Harry czytał ją przed snem poprzedniego wieczoru. Wszystkie obrazki w książce poruszały się. Ludzie w szatach koloru dojrzałej pomarańczy śmigali na miotłach, podając sobie czerwoną piłkę.
Harry podniósł książkę i przez chwilę przyglądał się, jak jeden z czarodziejów strzela widowiskowego gola, wkładając piłkę do kosza zawieszonego na wysokości 50 stóp. Zaraz potem zamknął ją z hukiem. Nawet Quidditch - według Harrego najlepszy sport na świecie - nie mógł rozproszyć go w tym momencie. Położył “Latając z Armatami” na nocnym stoliku i odsunął zasłonki, aby przyjrzeć się ulicy.
Privet Drive wyglądało tak, jak typowa ulica na przedmieściach powinna wyglądać we wczesnych godzinach sobotniego poranka. Wszystkie zasłony były zasłonięte. Na tyle, na ile Harry mógł dojrzeć, na ulicy nie było żadnej żywej istoty, nawet kota.
Harry odszedł od okna i ponownie usiadł na łóżku, wciąż przejeżdżając palcami po swojej bliźnie. Nie przejmował się bólem, od dawna już nie bał się bólu i zranień. Stracił wszystkie kości swojej prawej ręki; to samo ramię zostało niedługo potem przeszyte ogromnym kłem długości stopy. Niecały rok temu Harry spadł z miotły z 50 stóp. Był przyzwyczajony do takich wypadków; nie dało się ich uniknąć, jeżeli było się uczniem Szkoły Magii i Czaro-dziejstwa i miało dar ściągania na siebie wszelkich kłopotów.
Nie, rzeczą, która naprawdę zaniepokoiła Harrego, było to, że kiedy ostatnim razem bolała go jego blizna, Lord Voldemort był bardzo blisko... ale Voldemort nie mógł być tutaj, teraz... myśl o Voldemorcie przyjeżdżającym na Privet Drive była absurdalna, niemożliwa...
Harry uważnie wsłuchał się w otaczającą go ciszę. Prawie oczekiwał skrzypnięcia schodów lub świstu peleryny. Podskoczył nawet, gdy jego kuzyn Dudley głośno zachrapał w pokoju obok.
Harry potrząsnął głową; był głupi; w tym domu nie było nikogo prócz wuja Vernona, ciotki Petunii i Dudleya, a wszyscy oni jeszcze smacznie spali, mając beztroskie i bezbolesne sny.
Harry najbardziej lubił Dursleyów właśnie kiedy spali. Wuj Vernon, ciotka Petunia i Dudley byli jedynymi żyjącymi krewnymi Harrego. To Mugole (niemagiczni ludzie), którzy nienawidzili i zwalczali magię w każdej postaci, a to znaczyło, że Harry czuł się na Privet Drive jak piąte koło u wozu (?). Dursleyowie tłumaczyli długą nieobecność Harrego przez ostatnie trzy lata tym, że posłali go do Ośrodka Wychowawczego Dla Młodocianych Recydywistów św. Brutusa. Doskonale wiedzieli, że jako niepełnoletni czarodziej, Harry nie może używać magii poza Hogwartem, ale ciągle oskażali go o wszystko, co poszło w domu źle. Harry nigdy nie przekonał ich, że jest inaczej, ani też nigdy nie próbował opowiadać im o swoim życiu w świecie czarodziejów. Sama myśl o pójściu do nich, kiedy się obudzą i zwierzeniu się z bolącej blizny i obawach przed Voldemortem, była śmieszna.
Na dodatek to właśnie przez Voldemorta Harry musiał zamieszkać z Dursley'ami. Gdyby nie było Voldemorta, Harry nie miałby blizny na czole. Gdyby nie było Voldemorta, wciąż żyłby ze swoimi rodzicami...
Harry miał zaledwie rok w noc, kiedy Voldemort - najpotężniejszy czarnoksiężnik stulecia, który gromadził moc (?) przez 11 lat - przyszedł do ich domu i zabił matkę i ojca Harrego. Potem Voldemort skierował swoją różdżkę na niego; wypowiedział przekleństwo, któremu nie mogło oprzeć się wielu dorosłych i wykształconych czarodziejów - i, niewiarygodnie, nie zadziałało. Zamiast zabić małego chłopca, zaklęcie odbiło się i powróciło do Voldemorta. Harry wszedł z tego spotkania tylko z blizną w kształcie błyskawicy na czole, a Voldemort uciekł ledwie żywy, a jego moce zniknęły. Terror, w jakim ukryta społeczność czarodziejów żyła tak długo, skończył się, sprzymierzeńcy Voldemorta rozproszyli się, a Harry Potter stał się sławny.
Dla Harrego niemałym szokiem było odkrycie, w swoje 11 urodziny, że jest czarodziejem; jeszcze większym, że w ukrytym świecie czarodziejów wszyscy znają jego imię. Harry przyjechał do Hogwartu i zastał głowy zwrócone w jego stronę i szepty rozlegające się po kątach, gdziekolwiek poszedł. Teraz już się do tego przyzwyczaił. Pod koniec tych wakacji zacznie swój czwarty rok w Hogwarcie; już liczył dni do powrotu do zamku.
Ale ciągle pozostawały jeszcze dwa tygodnie. Harry rozejrzał się bezradnie po pokoju i jego oczy zatrzymały się na urodzinowych kartkach od jego 2 najlepszych przyjaciół, które otrzymał pod koniec lipca. Ciekawe, co by powiedzieli, gdyby napisał do nich o bolącej bliźnie?
Natychmiast usłyszał w głowie wysoki, pełen paniki głos Hermiony Granger:
- Twoja blizna bolała? Harry, to naprawdę poważne... Napisz do profesora Dumbledore! a ja sprawdzę w “Pospolitych Magicznych Chorobach i Dolegliwościach”... może jest tam coś o bliznach po przekleństwach...
Tak, to byłaby rada Hermiony: pójść prosto do dyrektora Hogwartu, a w międzyczasie przejrzeć jakąś uczoną książkę. Harry spojrzał przez okno na atramentowe, granatowo - czarne niebo. Bardzo wątpił, czy książka mogła mu pomóc w tej chwili. o ile wiedział, był jedyną osobą, która przeżyła przekleństwo podobne do tego, które rzucił na niego Voldemort. w takim wypadku było mało prawdopodobne, aby jego problem znalazł rozwiązanie w “Pospolitych Magicznych Chorobach i Dolegliwościach”. a co do poinformowania Dumbledore'a, Harry nie miał pojęcia, gdzie dyrektor spędza wakacje. Uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie Dumbledore'a z jego długimi, srebrnymi włosami, w szatach czarodzieja sięgających mu do kostek i wysokiej tiarze, leżącego gdzieś na plaży, nakładającego olejek do opalania na zadarty nos. Gdziekolwiek Dumbledore przebywał, Harry był pewien, że Hedwiga potrafiłaby go znaleźć; jego sowa jeszcze nigdy nie zawiodła w zanoszeniu poczty komukolwiek, nawet bez adresu. Ale co mógłby napisać?
Drogi profesorze Dumbledore, przepraszam, że przeszkadzam, ale moja blizna bolała mnie dziś rano. z uszanowaniem, Harry Potter. Nawet w myśli te słowa brzmiały głupio.
Podobnie próbował wyobrazić sobie reakcję swojego drugiego przyjaciela, Rona Weasleya, i w jednej chwili piegowata, podłużna twarz Rona o bardzo zdumionym wyrazie pojawiła się przed Harrym.
- Twoja blizna bolała? Ale... ale Sam-Wiesz-Kto nie może być blisko, prawda? To znaczy... wiedziałbyś przecież... On chciałby zrobić znowu to samo, prawda? Nie wiem, Harry, może blizny po przekleństwach zawsze trochę bolą... Zapytam taty...
Pan Weasley był w pełni wykwalifikowanym czarodziejem, który pracował w Ministerstwie Magii w Wydziale Nieprawidłowego Użycia Przedmiotów Mugoli, ale o ile Harry wiedział, nie miał on żadnego doświadczenia w sprawach przekleństw. w każdym razie, Harremu zupełnie nie podobała się myśl o całej rodzinie Weasleyów wiedzącej, że on, Harry, robi wielką sprawę z kilku sekund bólu. Pani Weasley przeraziłaby się bardziej niż Hermiona, a Fred i George, 16-letni bracia Rona, pomyśleliby, że Harry traci głowę. Weasleyowie byli ulubioną rodziną Harrego; miał nadzieję, że lada chwila zaproszą go do siebie na reszte wakacji (Ron wspominał coś o Pucharze Świata Quidditcha) i nie chciał, aby jego wizyta zaczęła się od pełnych niepokoju dyskusji o jego bliźnie.
Harry oparł głowę o kolana. To, o czym naprawdę marzył (i prawie wstydził się przyznać do tego, nawet przed sobą), było posiadanie kogoś takiego jak rodzica: dorosłego czarodzieja, do którego nie wstydziłby się zwrócić z żadnym pytaniem, kogoś, komu by na nim zależało, kogoś, kto miał styczność z czarną magią...
I wtedy rozwiązanie przyszło mu do głowy. To było takie proste i tak oczywiste, że nie mógł uwierzyć, że zajęło mu to tak długo - Syriusz.
Harry podniósł się z łóżka i usiadł przy biurku; położył przed sobą czysty kawałek pergaminu, wyciągnął atrament i orle pióro, napisał Drogi Syriuszu, potem zatrzymał się, zastanawiając się, jak najlepiej opisać problem i wciąż zastanawiając się, dlaczego nie pomyślał o tym od razu. Ale w sumie nie było to takie dziwne - w końcu dopiero dwa miesiące temu dowiedział się, że Syriusz jest jego ojcem chrzestnym.
Istniało proste wytłumaczenie kompletnej nieobecności Syriusza w jego życiu: aż do tamtej pory Syriusz był w Azkabanie, przerażającym więzieniu dla czarodziejów, strzeżonym przez Dementorów: ślepe, wysysające dusze istoty, które w zeszłym roku przybyły do Hogwartu w poszukiwaniu Syriusza po jego ucieczce. Syriusz był jednak niewinny - morderstwa, o które go oskarżano, popełnił Glizdogon, poplecznik Voldemorta, którego prawie wszyscy uznawali za martwego. Harry, Ron i Hermiona dowiedzieli się, że tak jest, kiedy stanęli z nim twarzą w twarz w poprzednim roku, jednak tylko profesor Dumbledore uwierzył w ich opowieść.
Przez jedną cudowną godzinę Harry wierzył, że wreszcie opuści Dursleyów, ponieważ Syriusz zaproponował mu wspólne mieszkanie, kiedy zostanie oczyszczony z zarzutów. Ale te plany pokrzyżowała ucieczka Glizdogona, zanim dotarli do Ministerstwa Magii, a Syriusz musiał zniknąć, by ratować życie. Harry pomógł mu uciec na grzebiecie hipogryfa zwanego Hardodziobemnie nawet i od tej pory Syriusz ukrywał się. Myśl o domu, który Harry mógł mieć, gdyby Glizdogon nie uciekł tamtej nocy, prześladowała go przez całe lato. Bardzo ciężko było wrócić do Dursleyów, gdy był już tak bliski uwolnienia się od nich na zawsze.
Mimo wszystko, Syriusz w pewien sposób pomógł Harremu, nawet jeśli nie mógł z nim być. To dzięki niemu Harry miał swoje szkolne rzeczy ze sobą w pokoju. Dursleyowie nigdy wcześniej się na to nie godzili; ich generalna zasada - unieszczęśliwianie Harrego, jak to tylko możliwe, połączone ze strachem przed mocą jego różdżki, doprowadziło ich do zamknięcia jego szkolnego kufra w komórce pod schodami. Ale ich postawa zmieniła się, gdy dowiedzieli się, że Harry ma groźnego mordercę za ojca chrzestnego - Harry z premedytacją zapomniał powiedzieć im, że Syriusz jest niewinny.
Jak do tej pory Harry otrzymał od Syriusza dwa listy. Oba zostały dostarczone nie przez sowy (co było powszechne wśród czarodziejów), ale przez duże, tropikalne ptaki. Hedwidze nie podobali się ci kolorowi intruzi; bardzo niechętnie pozwoliła im napić się wody ze swojej miski przed odlotem. Harry natomiast lubił je; przynosiły mu na myśl palmy i białe piaski, i miał nadzieję, że gdziekolwiek Syriusz był (nigdy tego nie mówił, na wypadek, gdyby list został przechwycony), spędzał przyjemnie czas. Na dodatek Harry nie mógł wyobrazić sobie Dementorów przebywających długo w pełnym słońcu; może dlatego Syriusz poleciał na południe. Listy od niego, ukryte w schowku pod podłogą, brzmiały pogodnie, a w obu Syirusz przypominał Harremu, aby go zawiadomił, gdyby miał jakiś problem. Cóż, teraz miał...
Lampa zdawała się przygasać, w miarę jak promienie wschodzącego słońca wkradały się do pokoju. Wreszcie, kiedy słońce wstało, ściany przybrały złoty kolor i kiedy z sypialni wuja Vernona i ciotki Petunii zaczęły dochodzić głosy, Harry zrzucił na podłogę zwinięte kawałki pergaminu i przeczytał skończony list:

Drogi Syriuszu,
Dziękuję za Twój ostatni list, ptak był niesamowity, ledwo zmieścił się w oknie.
Wszystko jest jak zwykle. Dieta Dudleya nie idzie zbyt dobrze. Wczoraj ciotka znalazła orzeszki, które w tajemnicy przyniósł do swojego pokoju. Powiedzieli mu, że obetną mu kieszonkowe, jeżeli nie przestanie tego robić, więc naprawdę się wściekł i wyrzucił przez okno swoją PlayStation. To rodzaj komputera, na którym można grać w gry. To było bardzo głupie, teraz nie ma nawet swojej “Mega Mutilation III” , żeby się rozerwać.
Ze mną wszystko w porządku, głównie dzięki temu, że Dursleyowie są przerażeni myślą, że możesz pojawić się i zamienić ich w nietoperze, jeżeli Cię poproszę.
Dziwna rzecz stała się dziesiejszego ranka. Moja blizna znowu zabolała. Ostatnim razem kiedy tak się stało, Voldemort był w Hogwarcie. Ale nie sądzę, żeby był blisko mnie w tej chwili, prawda? Może wiesz, czy blizny po przekleństwach bolą od czasu do czasu?
Prześlę to z Hedwigą, kiedy wróci z polowania. Pozdrów ode mnie Hardodzioba.
Harry.

Tak, pomyślał Harry, to wygląda w porządku. Nie wspomniał słowem o swoim śnie, nie wygląda, że bardzo się martwi. Zwinął pergamin i położył go z boku na biurku, gotowy do wysłania. Potem wstał, przeciągnął się i znowu otworzył szafę. Bez patrzenia w lustro ubrał się i zszedł na dół na śniadanie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:14, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział trzeci
Zaproszenie


W momencie, kiedy Harry dotarł do kuchni, troje Dursley'ów siedziało już dookoła stołu. Żadne z nich nie spojrzało na niego, gdy wszedł i usiadł. Duża czerwona twarz wuja Vernona ukryta była za porannym dziennikiem, a ciotka Petunia z zaciśniętymi ustami dzieliła grejpfruta na ćwiartki.
Dudley wyglądał na wściekłego i zrezygnowanego, i w pewnym sensie zdawał się zajmować jeszcze więcej miejsca niż zazwyczaj. To już coś znaczyło, gdyż zwykle zajmował cały bok kwadratowego stołu. Kiedy ciotka Petunia położyła ćwiartkę nieposłodzonego grejpfruta na talerzu Dudleya ze słodkim “Proszę bardzo, Dudziaczku skarbie”, Dudley spojrzał na nią morderczym wzrokiem. Jego życie bardzo nieprzyjemnie się zmieniło, odkąd wrócił do domu na wakacje ze swoim świadectwem.
Wuj Vernon i ciotka Petunia jak zwykle znaleźli usprawiedliwienie dla jego złych stopni; ciotka Petunia zawsze uważała, że Dudley jest bardzo utalentowanym dzieckiem, ale nauczyciele go nie rozumieli, a wuj Vernon utrzymywał, że “przecież i tak nie chce jakiegoś słodkiego, małego lizusa za syna”. Tak samo ignorowali informacje o bullying: “Jest hałaśliwym małym chłopcem, ale nie skrzywdziłby nawet muchy!”- mawiała ciotka Petunia.
Mimo to, na samym dole świadectwa znalazła się notatka szkolnej pielęgniarki, której nawet wuj Vernon i ciotka Petunia nie mogli wytłumaczyć. Niezależnie jak bardzo ciotka utrzymywała, że Dudley ma ciężkie kości i że jest rosnącym chłopcem, który potrzebuje mnóstwo jedzenia, faktem było, że szkolny dostawca ubrań nie znalazł spodenek wystarczająco dużych dla niego. Szkolna pielęgniarka widziało to, czego oczy ciotki Petunii - tak przenikliwe, gdy przychodziło do wyszukiwania śladów palców na ścianach i obserwowania sąsiadów - po prostu nie chciały zauważyć: Dudley osiągnął już rozmiary i wagę młodego wieloryba.
A zatem, po wielu awanturach, po kłótniach, które wstrząsnęły podłogą pokoju Harrego, po łzach wylanych przez ciotkę - nowy reżim rozpoczął się. Dieta przysłana przez pielęgniarkę Smeltinga została przyczepiona do lodówki, którą opróżniono ze wszystkich ulubionych rzeczy Dudleya: gazowanych napojów, ciasteczek, czekolad i hamburgerów - a zamiast tego wypełniona owocami i warzywami, które wuj Vernon pogardliwie nazywał króliczym jedzeniem. Aby Dudley poczuł się lepiej, ciotka Petunia namówiła całą rodzinę na przejście na dietę. w tej chwili kładła właśnie ćwiartkę grejpfruta na talerz Harrego. Zauważył, że był on znacznie mniejszy, niż kawałek Dudleya. Ciotka Petunia zdawała się myśleć, że najlepszą drogą do podniesienia morali Dudleya było upewnienie go, że przynajmniej dostawał więcej do jedzenia niż Harry.
Ale ciotka Petunia nie wiedziała co było ukryte pod podłogą pokoju Harrego. Nie miała pojęcia, że Harry wcale nie stosował diety. w momencie, kiedy zorientował się, że będzie musiał przeżyć lato na marchewkach, wysłał Hedwigę do wszystkich swoich przyjaciół z prośbami o pomoc, a oni wywiązali się z zadania wspaniale. Hedwiga powróciła od Hermiony z dużym pudłem wypełnionym bezcukrowymi przysmakami (rodzice Hermiony byli dentystami). Hagrid, gajowy Hogwartu przysłał torbę pełną ciasteczek domowej roboty (Harry nawet ich nie tknął; miał już zbyt duże doświadczenie z wypiekami Hagrida). Pani Weasley posłała rodzinną sowę, Errola z olbrzymim owocowym ciastem i assorted pasties Biedny Errol, bardzo stary i słaby, potrzebował pełnych pięciu dni, aby dojść do siebie po podróży. a na urodziny (które Dursley'owie kompletnie zignorowali) Harry otrzymał cztery wspaniałe urodzinowe ciasta, po jednym od Rona, Hermiony, Hagrida i Syriusza. Harry wciąż miał dwa z nich, więc czekając z niecierpliwością na prawdziwe śniadanie zabrał się bez skargi do swojego grejfruta.
Wuj Vernon odłożył gazetę z miną wyrażającą głęboką dezaprobatę i spojrzał w dół na swój talerz.
- Czy to to? - powiedział ponuro do ciotki Petunii.
Ciotka Petunia posłała mu współczujące spojrzenie i wskazała głową na Dudleya, który już skończył swoją ćwiartkę i teraz wpatrywał się w Harrego z bardzo kwaśnym wyrazem na swojej prosiakowatej twarzy.
Zadzwonił dzwonek. Wuj Vernon podniósł się z krzesła i skierował do przedpokoju. Kiedy ciotka Petunia zajęła się czajnikiem, Dudley ukradł resztkę wujowego grejfruta.
Harry usłyszał rozmowę w drzwiach i czyjś śmiech, a następnie krótką odpowiedź wuja Vernona. Potem drzwi się zamknęły i do kuchni doszedł głos rozrywanego papieru. Ciotka Petunia postawiła dzbanek na stole i spojrzała ciekawie przez drzwi, aby zobaczyć, co zrobi wuj Vernon. Nie musiała długo czekać. Po około minucie wuj wrócił. Wyglądał na bardzo poruszonego.
- Ty - warknął na Harrego - do pokoju. Teraz.
Zdumiony, ciekawy, o co tym razem zostanie posądzony, Harry wstał i wyszedł z kuchni do następnego pokoju. Wuj Vernon ostro zamknął za nimi drzwi.
-A więc - powiedział, maszerując w kierunku kominka i odwracając się w stronę Harrego, jak gdyby miał zaraz ogłosić areszt domowy.
- Więc.
Harry miał wielką ochotę powiedzieć “więc co”, ale nie sądził, aby nerwy wuja Vernona powinny być wystawiane na próbę tak wcześnie rano, szczególnie, jeżeli już zostały nadszarpnięte przez brak jedzenia.
- TO właśnie przysłano. - powiedział wuj Vernon. Pomachał kawałkiem zapisanego purpurowym atramentem papieru. - List. o tobie.
Zdziwienie Harrego wzrosło. Kto mógłby pisać o nim wujowi Vernonowi? Kto, kogo znał wysłałby list pocztą?
Wuj Vernon spojrzał na Harrego, potem na list i zaczął czytać na głos:

Drodzy Panie i Pani Dursley,
Nigdy nie byliśmy sobie przedstawieni, ale jestem pewna, że słyszeli Państwo od Harrego mnóstwo rzeczy o moim synu Ronie.
Jak Harry mógł wspominać, finał Pucharu Świata w Quidditchu będzie miał miejsce w następny poniedziałek w nocy, a mojemu mężowi Arturowi właśnie udało się załatwić najlepsze bilety dzięki swoim kontaktom w Departamencie Magicznych Sportów i Gier.
Mam nadzieję, że pozwolicie nam zabrać Harrego na mecz, gdyż jest to naprawdę jedyna okazja. Wielka Brytania nie zdobyła pucharu od 30 lat i bilety są niezwykle trudne do kupienia. Bylibyśmy oczywiście szczęśliwi, gdyby Harry został z nami do końca wakacji.
Byłoby najlepiej, gdyby Harry wysłał do nas odpowiedź tak szybko, jak to możliwe w normalny sposób, ponieważ mugolski listonosz jeszcze nigdy nie dowoził listów do naszego domu i nie wiem czy w ogóle wie, gdzie to jest.
Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy,
szczerze oddana,
Molly Weasley
P.S. Mam nadzieję, że przykleiliśmy dość znaczków.

Wuj Vernon skończył czytać, włożył z powrotem rękę do kieszeni i wyjął coś jeszcze.
- Spójrz na to - mruknął.
Podniósł kopertę, w której znajdował się list pani Weasley i Harry ledwo powstrzymał się od śmiechu. Każdy jej kawałek pokryty był znaczkami oprócz cala kwadratowego, na którym pani Weasley wpisała miniaturowymi literami adres Dursleyów.
- Rzeczywiście przykleiła dość znaczków. - powiedział Harry, starając się zabrzmieć tak, jakby pani Weasley popełniła błąd, jaki każdy mógł zrobić. Oczy wuja zapaliły się.
- Listonosz zauważył - powiedział przez zaciśnięte zęby. Był bardzo ciekaw skąd przyszedł ten list. Dlatego zadzwonił do drzwi. Wydawał się myśleć, że to jest bardzo śmieszne.
Harry nic nie powiedział. Inny ludzie mogliby nie zrozumieć dlaczego wuj Vernon robił taką sprawę ze zbyt wielu znaczków, ale Harry mieszkał z Dursleyami dość długo, aby wiedzieć, że byli oni wyczuleni na najmniejsze odstępstwa od normalności. Ich najgorszą bolączką, było, aby nikt nie dowiedział się, że byli spokrewnieni (choćby daleko) z takimi ludźmi, jak pani Weasley.
Wuj Vernon wciąż przyglądał się Harremu, który starał się zachować neutralny wyraz twarzy. Jeżeli nie powie lub nie zrobi czegoś głupiego, może to być wycieczka jego życia. Czekał, aż wuj Vernon coś powie, ale on tylko wciąż przyglądał się. Harry zdecydował się przerwać ciszę.
- Więc, czy mogę jechać? - zapytał
Lekki grymas przeleciał przez dużą, purpurową twarz wuja Vernona. Harry pomyślał, że wie, co dzieje się teraz w jego głowie: wielka bitwa pomiędzy dwoma podstawowymi zasadami wuja. Pozwolenie Harremu na wyjazd sprawiłoby mu radość, coś, czego wuj unikał od 13 lat. z drugiej strony pozwolenie mu na zniknięcie do Weasleyów na resztę wakacji sprawiłoby, że pozbyliby się go o dwa tygodnie wcześniej niż ktokolwiek mógł przypuszczać, a wuj Vernon nie cierpiał mieć Harrego w domu. Żeby dać sobie czas na zastanowienie, spojrzał jeszcze raz na list pani Weasley.
- Kim jest ta kobieta? - zapytał, gapiąc się z daleka na podpis pani Weasley.
- Widziałeś ją. - powiedział Harry - To matka mojego przyjaciela Rona, odbierała go z Hog...- z pociągu szkolnego pod koniec ostatniego semestru.
Prawie powiedział Hogwart Express a to była pewna droga do sprawdzenia wujowych nerwów. Nikt nie mógł wpominać głośno szkoły Harrego pod dachem Dursleyów.
Wuj Vernon podniósł swoją olbrzymią twarz, jak gdyby starając przypomnieć sobie coś bardzo nieprzyjemnego.
- Grubawa? - wydusił w końcu - mnóstwo dzieci z rudymi włosami?
Harry frowned. Pomyślał, że to raczej mocno powiedziane, nazwać kogokolwiek “grubawy”, skoro Dudley w końcu osiągnął to, nad czym pracował od wieku trzech lat i stał się szerszy niż wyższy.
Wuj Vernon ponownie przestudiował list.
- Quidditch - mruknął pod nosem - Quidditch - co to za dziadostwo?
Harry poczuł nagły przypływ irytacji
- To sport - powiedział krótko - Gra się na miot-
- Dobra, dobra! - powiedział wuj głośno. Harry zobaczył, z pewną satysfakcją, że wuja zaczynała opanowywać lekka panika. z pewnością jego nerwy nie mogły znieść słowa “miotła” w swoim salonie. Podjął próbę ponownego przestudiowania listu. Harry zobaczył, że jego usta wypowiadają słowa “wyślij nam swoją odpowiedź w normalny sposób”
- Co to znaczy, normalny sposób? - wysapał
- Normalny dla nas - odpowiedział Harry i zanim wuj mógł go zatrzymać, dodał - no wiesz, sowia poczta. To jest normalne dla czarodziejów.
Wuj Vernon wyglądał, jakby właśnie usłyszał najgorsze przekleństwo. Trzęsąc się ze złości, rzucił nerwowe spojrzenie w okno, jakby oczekując, że zobaczy sąsiadów z uszami przyciśniętymi do okien.
- Ile razy mówiłem ci, żebyś nie wspominał o swojej nienormalności pod moim dachem? - syknął, a jego twarz przybrała kolor dojrzałej śliwki. - Stoisz tu, w ubraniach, które Petunia i ja włożyliśmy na twój niewdzięczny grzbiet...
- Tylko jeżeli Dudley już z nimi skończył - powiedział zimno Harry i rzeczywiście, był ubrany w koszulę tak dużą dla niego, że musiał podwinąć rękawy pięć razy, aby móc używać rąk, i która sięgała mu do kolan niezwykle wytartych dżinsów.
- Nie waż się mówić do mnie w ten sposób!- zagrzmiał wuj Vernon, trzęsąc się ze złości.
Ale Harry nie miał zamiaru tego znosić. Zniknęły już dni, w których musiał stosować się do każdej z głupich zasad Dursleyów. Nie stosował diety Dudleya i nie miał zamiaru pozwolić wujowi Vernonowi zabronić mu jechać na Puchar Świata Quidditcha.
Wziął głęboki oddech i powiedział - OK., nie mogę zobaczyć pucharu. Czy mogę już iść? Muszę jeszcze skończyć list do Syriusza. No wiesz - mojego ojca chrzestnego.
To były magiczne słowa. Obserwował teraz jak purpura znika z twarzy wuja, zostawiając ją dla odmiany chorobliwie bladą.
- TY - Ty piszesz do niego? - zapytał wuj Vernon sztucznym, spokojnym głosem - ale Harry widział, że jego oczy wypełniły się nagłym strachem.
- No tak - powiedział Harry ostrożnie - Minęło już sporo czasu, odkąd ostatnio słyszał ode mnie i, wiesz, jeżeli nie dostanie listu, może pomyśleć, że coś jest nie tak...
Zatrzymał się tu, aby nacieszyć się efektem tych słów. Mógł prawie widzieć trybiki pracujące pod gęstymi, czarnymi włosami wuja. Jeżeli powstrzyma Harrego od napisania do Syriusza, Syriusz będzie myślał, że Harry jest źle traktowany. Jeżeli Harry napisze, że nie może jechać na Puchar Świata w Quidditchu, Syriusz będzie wiedział, że Harry jest źle traktowany. Była tylko jedna rzecz, którą wuj Vernon mógł zrobić. Harry mógł widzieć rozwiązanie formuujące się w głowie wuja. Starał się nie uśmiechnąć i utrzymać swoją twarz tak neutralną, jak to tylko możliwe.
- No cóż, niech będzie. Możesz jechać na to głupie... na ten puchar. Napisz i powiedz tym... tym Weasleyom, żeby cię odebrali. Nie mam czasu wozić cię po całym kraju. i zostań tam na resztę wakacji. i powiedz swojemu... swojemu ojcu chrzestnemu, że jedziesz.
- Dobrze - powiedział Harry wesoło
Odwrócił się i wyszedł przez drzwi salonu, zwalczając chęć podskoczenia do góry z radości. Jechał.... naprawdę jechał z Weasleyami na Puchar Świata w Quidditchu!
W przedpokoju prawie wpadł na Dudleya, który stał za drzwiami, mając nadzieję usłyszeć, o czym rozmawiano w salonie. Wyglądał na zszokowanego, gdy zobaczył szeroki uśmiech na twarzy Harrego.
- Co za wspaniałe śniadanie, prawda? - powiedział Harry - Czuję się naprawdę pełny, a ty?
Śmiejąc się ze zdumionego wyrazu twarzy Dudleya, Harry wbiegł na piętro, przeskakując po trzy stopnie naraz i wpadł do swojej sypialni.
Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, było to, że Hedwiga wróciła. Siedziała w swojej klatce i patrzyła się na Harrego swoimi ogromnymi, bursztynowymi oczami, kłapiąc dziobem na znak, że jest czymś wyjątkowo zirytowana. To, co ją zdenerwowało, stało się jasne prawie natychmiast.
- AU! - zawołał Harry
Coś, co przypominało małą, szarą, futrzaną piłkę tenisową właśnie uderzyło w głowę Harrego. Harry masował swoją głowę, rozglądając się i szukając czegoś, co go trafiło i zobaczył miniaturową sówkę, wystarczająco małą, aby zmieściła się w dłoni, śmigającą po pokoju jak rakieta. Harry zdał sobie sprawę, że ta sówka właśnie upuściła list na podłogę przy jego nodze. Harry pochylił się, rozpoznał pismo Rona i rozerwał kopertę. w środku była w pośpiechu napisana notatka:

Harry - TATA MA BILETY - Irlandia kontra Bułgaria, poniedziałkowa noc. Mama napisała do twoich Mugoli, żeby zapytać ich, czy możesz jechać. Być może już mają list, nie wiem jak szybka jest mugolska poczta. Pomyślałem, że wyślę to z Pigiem mimo wszystko.

Harry gapił się na słowo Pig, potem spojrzał w górę na maleńką sówkę oblatującą dookoła lampę. Nigdy nie widział niczego, co byłoby mniej podobne do świni. Być może nie mógł rozczytać pisma Rona. Wrócił do listu:

Przyjedziemy po ciebie, czy się to Mugolom podoba, czy nie, nie możesz opuścić Pucharu Świata w Quidditchu, tylko mama i tata uznali, że będzie lepiej, jeżeli najpierw zapytamy o pozwolenie. Jeżeli powiedzą tak, wyślij Piga ze swoją odpowiedzią, a my odbierzemy cię o piątej w niedzielę. Jeżeli powiedzą nie, wyślij Piga z odpowiedzią, a my mimo wszystko odbierzemy cię w niedzielę o piątej.
Hermiona przyjeżdża dziś po południu. Percy zaczął pracę - w Departamencie Międzynarodowej Magicznej Współpracy. Nie wspominaj nic o zagranicy, chyba że chcesz zanudzić się na śmierć.
Do zobaczenia wkrótce - Ron.

- Uspokój się! - zawołał Harry, gdy mała sówka przeleciała tuż nad jego głową, pohukując dziko, co Harry odczytał jako dumę z dostarczenia listu do właściwej osoby.
- Choć tutaj, musisz zabrać moją odpowiedź!
Sówka wylądowała na suficie klatki Hedwigi. Hedwiga chłodno spojrzała w górę, jak gdyby ostrzegając przed zbliżeniem się choćby na cal bliżej.
Harry ponownie podniósł swoje orle pióro, wziął świeży kawałek pergaminu i napisał:

Ron, wszystko OK., Mugole powiedzieli, że mogę iść. Do zobaczenia jutro o piątej. Nie mogę się doczekać.
Harry.

Kilka razy złożył kartkę i z wielką trudnością przywiązał ją do nóżki sowy, którą wciąż pohukiwała i podskakiwała z podekscytowania. w momencie, gdy list był bezpieczny, sówka znowu wystartowała, wyleciała przez okno i szybko zniknęła z pola widzenia.
Harry zwrócił się do Hedwigi.
- Masz ochotę na długą podróż? - zapytał ją
Hedwiga huknęła w bardzo dystyngowany sposób.
- Możesz to zanieść Syriuszowi ode mnie? - zapytał, podnosząc swój list - Poczekaj, muszę to tylko skończyć.
Odpakował pergamin i szybko dodał post scriptum:

Jeżeli chcesz się ze mną skontaktować, będę u mojego przyjaciela Rona Weasleya przez resztę wakacji. Jego tata zdobył dla nas bilety na Puchar Świata w Quidditchu!

Skończony list przywiązał do nogi Hedwigi; trzymała się ona niezwykle sztywno, jakby chciała pokazać jak powinna wyglądać prawdziwa sowia poczta.
- Będę u Rona, kiedy wrócisz, w porządku? - powiedział jej
Hedwiga elegancko zgięła swój szpon, a potem rozpostarła swoje olbrzymie skrzydła i wyleciała przez otwarte okno.
Harry odprowadził ją wzrokiem, a następnie wlazł pod łóżko, wyciągnął obluzowaną deskę z podłogi i wyjął duży kawałek urodzinowego ciasta. Siedział na podłodze, jedząc śniadanie i rozkoszując się cudownym uczuciem, które go opanowało. On miał ciastko, a Dudley nic prócz ćwiartki grejfruta. Był ciepły, słoneczny dzień, jutro opuści Privet Drive, jego blizna znowu wyglądała zupełnie normalnie i będzie oglądał finał Pucharu Świata w Quidditchu. w tej chwili było trudno martwić się czymkolwiek - nawet Lordem Voldemortem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:14, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział czwarty
Z powrotem w Norze

Do południa następnego dnia kufer Harrego były wypełniony jego szkolnymi rzeczami, w tym najcenniejszymi: peleryną niewidką, którą odziedziczył po swoim ojcu, miotłą, którą dostał od Syriusza i zaczarowaną mapą Hogwartu, którą dostał zeszłego roku od Freda i Georga Weasleyów. Opróżnił skrytkę pod podłogą z jedzenia, dwa razy sprawdził wszystkie kąty sypialni, spakował zapomniane pióra i książki oraz kalendarz, na którym odliczał już dni do pierwszego września.
Atmosfera w domu na Privet Drive pod numerem czwartym była bardzo ciężka. Perspektywa przyjazdu do ich domu grupy czarodziejów wyjątkowo zdenerwowała Dursleyów.
- Mam nadzieję, że powiedziałeś im, żeby się porządnie ubrali - narzekał wuj Vernon - widziałem te ciuchy, które wy nosicie. Lepiej niech założa na siebie normalne ubrania, ot co.
Harry poczuł ukłucie niepokoju. Rzadko kiedy widywał pana i panią Weasley noszących coś, co Dursleyowie uznaliby za normalne. Ich dzieci może noszą mugolskie ubrania w wakacje, ale państwo Weasleyowie zwykle mają na sobie długie, powłóczyste szaty. Harrego nie obchodziło, co pomyślą sąsiedzi, ale był niespokojny o to, jak niegrzeczni będą Dursleyowie do Weasleyów, jeżeli ci pokażą się na Privet Drive jak typowi czarodzieje.
Wuj Vernon założył swój najlepszy garnitur. Niektórzy mogliby pomyśleć, że to wyraz sympatii i szacunku, ale Harry wiedział, że wuj chciał tylko zrobić dobre wrażenie. Dudley z kolei wyglądał na jakby mniejszego. Nie dlatego, że dieta wreszcie zaczęła przynosić efekty, ale z powodu strachu. Dudley wyszedł z ostatniego spotkania z dorosłym czarodziejem z małym , zakręconym świńskim ogonkiem wystającym z dziury w spodniach, a ciotka Petunia i wuj Vernon musieli zapłacić za jego usunięcie w prywatnym szpitalu. Nie było niespodzianką, że Dudley przemykał się zdenerwowany pod ścianami, aby nie wystawić tego samego celu.
Lunch był niemal bezsłowny. Nawet Dudley nie protestował, gdy ciotka podała mu topiony ser i siekanego selera. Ona sama nie jadła właściwie nic. Jej ramiona były skulone, a usta ściśnięte.
- Oni tu oczywiście przyjadą? - wuj Vernon warknął przez stół do Harrego.
- Ee...- zaczął Harry
O tym nie pomyślał. Jak Weasleyowie go zabiorą? Już nie mieli samochodu. Stary ford anglia, którego kiedyś posiadali, z pewnością dziczał teraz w Zakazanym Lesie. Ale zeszłego roku pan Weasley pożyczył samochód z ministerstwa, może teraz zrobią to samo?
- Tak myślę - powiedział Harry.
Wuj Vernon (...). Normalnie wuj zapytałby jakiej marki samochodem przyjedzie pan Weasley. Miał tendencję do oceniania ludzi na podstawie tego, jak duże i drogie posiadali samochody. Ale Harry wątpił, czy wuj Vernon nabrałby szacunku do pana Weasleya, nawet gdyby ten przyjechał Ferrari.
Harry spędził większość popołudnia w swojej sypialni. Nie mógł znieść widoku ciotki Petunii wyglądającej przez koronkowe firanki co kilka sekund, jak gdyby czekała na ostrzeżenie przed szarżującym nosorożcem. Wreszcie, za kwadrans piąta, Harry zszedł na dół do salonu.
Wuj Vernon udawał, że czyta gazetę, ale jego małe oczka nie poruszały się i z pewnością nasłuchiwał każdego nadjeżdżającego samochodu. Dudley siedział wciśniety w fotel, jego prosiakowate ręce zaciśnięte dookoła tyłka. Harry nie mógł tego znieść. Opuścił pokój i usiadł na schodach. Uważnie obserwował zegar i czuł, jak jego serce skacze w górę i w dół z podekscytowania i nerwów.
Ale piąta godzina przyszła i minęła. Wuj Vernon, wyprostowawszy się lekko w garniturze, otworzył frontowe drzwi, spojrzał w lewo i w prawo, potem withdrew swoją głowę.
- Spóźniają się! - warknął na Harrego
- Wiem - powiedział Harry - Może... ee... jest korek albo coś takiego...
Dziesięć po piątej... piętnaście po piątej... Harry zaczął się niepokoić. o wpół do szóstej usłyszał w salonie rozmowę Vernona i Petunii
- Zupełny brak zorganizowania.
- engagement
- Może myślą, że zaprosimy ich na obiad, jeżeli się spóźnią.
- Cóż, z pewnością nie zaprosimy - powiedział wuj Vernon, a Harry usłyszał jak wstaje i przechadza się w tę i z powrotem po pokoju - Po prostu wezmą chłopaka i pójdą, nie będzie żadnych ceregieli. Jeżeli w ogóle przyjdą. Pewnie pomylili dni. Śmiem twierdzić, że ich rodzaj nie dba zbytnio o punktualność. Albo mają jakiś stary samochód, który zepsuł się po drodze i...- Aaaaa!!!
Harry aż podskoczył. Od strony salonu dobiegał dźwięk trójki krzyczących Dursleyów, w panice biegających po pokoju. Po chwili Dudley wpadł do przedpokoju, wyglądając na przerażonego.
- Co się stało? - zapytał Harry - no co jest?
Ale Dudley nie był w stanie mówić. Wciąż przyciskał ręce do siedzenia. Harry ruszył do salonu. Głośne huki i scrapings dochodziły zza obwieszonego zdjęciami elektrycznego kominka Dursleyów, który od przodu miał przylepiony sztuczny węgielek.
- Co to jest? - wydusiła ciotka Petunia, która cofnęła się aż do ściany i trzęsącą ręką wskazywała kominek - co się dzieje, Vernon?
- Au! Fred, nie - zawracaj, zawracaj, to musi być pomyłka - powiedz Georgowi, żeby nie - au!! George, nie, tam nie ma pokoju, wracaj szybko i powiedz Ronowi ..
- Może Harry nas słyszy, tato - może może nas wypuścić...
Teraz usłyszeli głośny dźwięk kilkunastu pięści bębniących w tylną ścianę kominka
- Harry? Harry, słyszysz nas?!
Dursleyowie otoczyli Harrego jak para groźnych wilków.
- Co to jest? - zagrzmiał wuj Vernon - Co się dzieje?
- Oni... oni próbują się tu dostać za pomocą proszka Fiuu - powiedział Harry, zwalczając dziką chęć do wybuchnięcia śmiechem - mogą podróżować przez ogień... tylko, że zablokowaliście palenisko... chwileczkę. - Panie Weasley? Słyszy mnie pan?
Bębnienie ustało. Ktoś w kominie powiedział “"shhh!”
- Panie Weasley, tu Harry... kominek jest zablokowany. Nie dostaniecie się tędy.
- a niech to! - powiedział głos pana Weasleya - Po co do diabła zablokowali swój kominek?
- Mają elektryczny ogień - wyjaśnił Harry
- Naprwdę? - odezwał się zdumiony głos pana Weasleya - eklektyczny, mówisz? z wtyczką? o Boże, muszę to zobaczyć.... pomyślmy... au, Ron!
Głos Rona dołączył do innych.
- Co tu się dzieje? Czy coś poszło źle?
- Oh, nie, Ron - doszedł ich sarkastyczny głos Freda - nie, to jest to, na czym chcieliśmy skończyć.
- Tak, spędzamy tu czas naszego życia - dodał George, którego głos brzmiał, jakby właściciel był przyciśnięty do ściany.
- Chłopcy, chłopcy... - powiedział pan Weasley pojednawczo - próbuję się skoncentrować... tak... to jedyne wyjście... odsuń się Harry.
Harry schował się za sofę, wuj Vernon jednak ruszył naprzód.
- Chwileczkę! - zawołał do kominka - Co dokładnie zamierzasz zrobić....?
BUM.
Sztuczny węgiel przeleciał przez pokój, jednocześnie wyrzucając na środek pana Weasleya, Freda, Georga i Rona w chmurze sadzy. Ciotka Petunia krzyknęła i osunęła się na stolik do kawy. Wuj Vernon złapał ją zanim uderzyła o podłogę i gapił się, bez słowa, na Weasleyów, z których wszyscy mieli płomienno rude włosy, włączając podobnych jak dwie krople wody Freda i Georga.
- Tak lepiej - stwierdził pan Weasley, otrzepując kurz ze swojej długiej, zielonej szaty i przecierając okulary.
- Ah, wy musicie być ciotką i wujkiem Harrego!
Wysoki i chudy, ruszył w stronę wuja Vernona z wyciągniętą ręką, ale wuj cofnął się, pociągając za sobą ciotkę Petunię. Najwyraźniej nie mógł wydobyć z siebie głosu. Jego najlepszy garnitur pokryty był białą sadzą, która osiadła także na jego włosach i twarzy, postarzając go o dobre 30 lat.
- Ee - tak - przepraszam za to wszystko - powiedział pan Weasley, opuszczając rękę i oglądając się przez ramię na rozwalony kominek - To moja wina, po prostu nie pomyślałem, że nie będziemy mogli wydostać się z drugiej strony. Włączyłem wasz kominek do sieci Fiuu - tylko na to popołudnie, oczywiście - abyśmy mogli zabrać Harrego. Mugolskie kominki nie są podłączone, ale mówiąc szczerze - mam użyteczne kontakty w Panelu Regulacji Fiuu i załatwili to dla mnie. Mogę to zaraz naprawić, bez obaw. Tylko zapalę ogień, żeby odesłać chłopców do domu, a potem zreperuję wasz kominek i deportuję się.
Harry mógł się założyć, że Dursleyowie nie zrozumieli jednego słowa z wypowiedzi pana Weasleya. Wciąż gapili się na niego; ciotka Petunia znowu wstała i schowała się za wujem Vernonem.
- Cześć Harry! - pan Weasley powitał Harrego wesoło - przygotowałeś rzeczy?
- Są na górze - odparł Harry, odwzajemniając uśmiech.
- Pójdziemy po nie - powiedział natychmiast Fred. Mrugając do Harrego, on i George opuścili pokój. Wiedzieli, gdzie jest sypialnia Harrego, ponieważ już raz uratowali go z niego w środku nocy. Harry podejrzewał, że Fred i George mieli nadzieję natknąć się na Dudleya - słyszęli o nim mnóstwo od Harrego.
- a więc - zaczął pan Weasley, lekko podnosząc ramiona, gdy próbował znaleźć odpowiednie słowa na przerwanie dokuczliwej ciszy - Bardzo ...ee... bardzo ładnie tutaj mieszkacie.
Ponieważ zwykle czyściutki, pokój pokryty był teraz gęstą warstwą sadzy, ta uwaga nie została dobrze przyjęta przez Dursleyów. Twarz wuja Vernona znowu pokryła się purpurą, ale chyba był on zbyt przerażony aby wypowiedzieć słowo.
Pan Weasley rozglądał się dookoła. Uwielbiał wszystko, co miało związek z Mugolami. Harry zauważył, że ledwo powstrzymuje się od examine telewizora i magnetowidu.
- One używają eklektyczności, nieprawdaż?- powiedział ze znawstwem - Ah tak, wiedzę wtyczki. Kolekcjonuję je - dodał do wuja Vernona - i baterie. Mam bardzo dużą kolekcję baterii. Moja żona myśli, że jestem szalony.
Wuj Vernon z pewnością też pomyślał, że pan Weasley jest szalony. Przesunął się nawet trochę w prawo, zasłaniając ciotkę Petunię z pola widzenia gościa, jak gdyby sądził, że pan Weasley mógłby nagle ich zaatakować.
Nagle Dudley pojawił się w pokoju. Harry słyszał odgłos swojego kufra staczanego po schodach i wiedział, że to ten dźwięk wystraszył Dudleya z kuchni. Dudley szedł wzdłuż ściany, rzucając przerażone spojrzenia panu Weasleyowi i z pewnością zamierzał ukryć się między wujem a ciotką. Niestety, bulk wuja Vernona wystarczał do ukrycia kościstej ciotki Petunii, ale w żaden sposób nie mógł zakryć Dudleya.
- Ah, to musi być twój kuzyn, czy tak Harry? - powiedział pan Weasley, podejmując kolejną bohaterską próbę nawiązania konwersacji.
- Tak - odparł Harry - to Dudley.
On i Ron wymienili spojrzenia, a następnie spojrzeli w przeciwne strony, opanowując owładniającą chęć wybuchnięcia śmiechem. Dudley wciąż przyciskał ręcę do siedzenia, jakby bojąc się, że lada chwila może mu odpaść. Pan Weasley jednak wydawał się przyjaźnie nastawiony. Po tonie jego głosu można było poznać, że uważał Dudleya za tak szalonego, za jakiego mieli go Dursleyowie, oprócz tego, że pan Weasley czuł raczej sympatię niż strach.
- Przyjemnie spędzasz wakacje? - zapytał przyjaźnie.
Dudley whimpered. Harry zobaczył, że przycisnął ręce jeszcze silniej do swojego masywnego tyłka.
Fred i George wrócili do pokoju, niosąc szkolny kufer Harrego. Spojrzeli dookoła i spostrzegli Dudleya. Ich twarze wykrzywił identyczny, złośliwy uśmiech.
- No tak.- powiedział pan Weasley - no to lepiej zbierajmy się.
Pogrzebał w kieszeniach szaty i wyciągnął z nich różdżkę. Harry zobaczył, że Dursleyowie równocześnie cofnęli się w stronę ściany.
- Incendio! - zawołał pan Weasley kierując swoją różdżkę w stronę dziury w ścianie, która kiedyś była kominkiem.
Płomienie buchnęły na palenisku, cracking wesoło, jak gdyby paliły się już od wielu godzin. Pan Weasley wyciągnął mały woreczek z kieszeni, rozwiązał go, wyciągnął ze środka szczyptę proszku i rzucił ją w płomienie, które momentalnie zmieniły kolor na zielony i wystrzeliły jeszcze wyżej niż zwykle.
- a zatem w drogę, Fred. - powiedział pan Weasley.
- Idę - odparł Ferd - och nie... poczekajcie...
Torebka cukierków wypadła z kieszeni Freda i jej zawartość - duże, grube toffi owinięte w kolorowe papierki - potoczyła się we wszystkie strony. Fred pochylił się, zebrał je z powrotem do torebki, potem wesoło pomachał Dursleyom i wszedł w płomienie wołając “Nora”. Ciotka Petunia wydała zduszony okrzyk.
- Teraz ty, George - powiedział pan Weasley - ty i kufer.
Harry pomógł Georgowi przytaszczyć kufer do kominka, po czym on i kufer zniknęli.
- Ron, ty następny.
- Do zobaczenia - Ron wesoło pożegnał Dursleyów. Uśmiechnął się szeroko od Harrego, potem wszedł w ogień wołając “Nora” i też zniknął.
Teraz pozostali już tylko Harry i pan Weasley.
- Więc... do zobaczenia - powiedział Harry do Dursleyów
Nie odpowiedzieli nawet słowem. Harry ruszył w kierunku kominka, ale zanim jeszcze dotarł do jego wnętrza, pan Weasley położył mu rękę na ramieniu i zatrzymał go. Przyglądał się Dursleyom ze zdumieniem.
- Harry powiedział wam do widzenia. Nie słyszeliście go?
- Nieważne - mruknął Harry - naprawdę, nie zależy mi.
Pan Weasley nie zdjął ręki z ramienia Harrego.
- Nie zobaczycie swojego siostrzeńca do następnego lata - powiedział do wuja Vernona z lekką irytacją - Jesteście pewni, że nie chce się z nim pożegnać?
Wuj Vernon wyglądał na wściekłego. Bycie pouczanym o grzeczności przez człowieka, który właśnie wysadził połowę jego salonu, wydawało mu się bezczelnością. Ale pan Weasley wciąż trzymał różdżkę w ręku. Wuj Vernon spojrzał na nią kilka razy, zanim wydusił, bardzo zresztą niechętnie, “do widzenia”.
- Do zobaczenia. - powiedział Harry, kładąc jedną stopę w zielone płomienie, od których biło przyjemne ciepło. w tym momencie, okropny, rozdzierający głos wypełnił pokryty sadzą salon, a ciotka Petunia zaczęła krzyczeć.
Harry odwrócił się. Dudley nie stał już za swoimi rodzicami. Klęczał za stolikiem do kawy i gapił się z przerażeniem na czerwoną, mokrą, długą na stopę rzecz wystąjącą z jego ust. Po chwili Harry zorientował się, że ta rzecz to po prostu język Dudleya i że dookoła niego na podłodze leżą papierki po kolorowo opakowanych toffi Freda. Ciotka Petunia rzuciła się an ziemię obok Dudleya, podniosła koniec jęzora i próbowała zwinąć go w rulon. Nic dziwnego, że Dudley zaczął wrzeszczeć jeszcze bardziej, próbując odepchnąć ją od siebie. Wuj Vernon was bellowing i machał rękami, a pan Weasley musiał krzyczeć, aby ktoś go usłyszał.
- Nie martwcie się, mogę rozwiązać ten problem! - zawołał, wyciągając różdżkę w kierunku Dudleya, ale ciotka Petunia wydała jeszcze gorszy okrzyk i zakryła Dudleya własnym ciałem.
- Nie, naprawdę - tłumaczył pan Weasley starając się zachować spokój - to bardzo prosty proces - to pewnie cukierek - mój syn Fred - prawdziwy żartowniś - ale to tylko Zaklęcie Wzrostu - przynajmniej tak mi się wydaje - proszę, mogę to naprawić!
Ale na te słowa Dursleyowie wcale się nie uspokoili, przeciwnie, wyglądali na jeszcze bardziej spanikowanych; ciotka Petunia szlochała histerycznie, ciągnąc język Dudleya jakby chciała go wyrwać, a wuj Vernon, który już zupełnie stracił nad sobą kontrolę, wziął chińską porelanową figurkę i mocno rzucił nią w pan Weasleya. Temu udało się uchylić, przez co figurka rozbiła się o ścianę.
- Naprawdę!!! - wrzeszczał ze złością pan Weasley, wymachując różdżką - próbuję pomóc!
Rycząc jak chory hipopotam wuj Vernon podniósł kolejną figurkę.
- Harry, idź! No, idź! - krzyknął pan Weasley, unikając następnego ataku - poradzę sobie!
Harry nie chciał opuścić takiej zabawy, ale figurka wuja Vernona właśnie prawie trafiła go w ucho, więc stwierdził, że najlepiej zostawić wszystko panu Weasleyowi. Wszedł w ogień, oglądając się za siebie powiedział “Nora!”. Ostatnie, co widział, to pana Weasleya odbijającego kolejną rzeźbę różdżką jak rakietą tenisową, ciotkę Petunię wrzeszczącą i leżącą na Dudleyu, i jego język, wijący się na podłodze jak wielki pyton. Ale już po chwili Harry zaczął wirować bardzo szybko, a salon Dursleyów zniknął w zielonych płomieniach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:15, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział piąty
Magiczne dowcipy Weasleyów

Harry wirował coraz szybciej i szybciej z łokciami mocno przyciśniętymi do boków, płomieniami buchającymi coraz to z innej strony, aż zrobiło mu się niedobrze i zamknął oczy. Kiedy nareszcie poczuł, że zwalnia, wyciągnął przed siebie ręce, aby zapobiedz upadkowi na twarz w kuchni Weasleyów.
- i jak, zjadł to? - zapytał podekscytowany Fred, wyciągając rękę, by pomóc Harremu wstać.
- Tak... - odparł Harry, prostując się i rozglądając dookoła - Co to było?
- Długojęzyczne Toffee - powiedział Fred wesoło - George i ja wynaleźliśmy je i przez całe lato szukaliśmy kogoś, na kim moglibyśmy je przetestować...
Mała kuchnia wybuchła śmiechem; Harry dostrzegł Rona i Georga siedzących przy wielkim drewnianym stole, z dwiema rudymi osobami, których Harry nigdy wcześniej nie widział, ale wiedział kim muszą być: to Bill i Charlie, dwóch najstarszych braci Wealeyów.
- Jak leci, Harry? - powiedział ten siedzący bliżej, uśmiechając się i podając do uściskania dużą dłoń. To musiał być Charlie, który badał smoki w Rumunii. Charlie był zbudowany podobnie jak bliźniakin - niższy i tęższy niż Ron czy Percy, którzy oboje byli chudzi i wysocy. Miał szeroką, dobrotliwą (?) twarz, tak opaloną, że wyglądał tanned; na jednym z muskularnych ramion widniała duża blizna po oparzeniu.
Bill również wstał i uściskał Harremu rękę. Drugi z braci stanowił pewnego rodzaju zaskoczenie. Harry wiedział, że pracuje on dla banku Gringota i że był prefektem naczelnym Hogwartu, dlatego zawsze wyobrażał go sobie jako starszą wersję Percyiego. Mimo to (?) Bill był - tak, nie ma na to innego słowa - cool. Wysoki, z długimi włosami związanymi w koński ogon, nosił kolczyk, który wyglądał jak smoczy kieł. Jego ubrania pasowałyby na koncert rockowy, oprócz tego, że Harry poznał, że jego buty były zrobione nie ze zwierzęcej, ale smoczej skóry.
Zanim ktokolwiek z nich zdołał coś powiedzieć, rozległ się cichy głos i pan Weasley pojawił się w kuchni tuż obok Georga. Harry jeszcze nigdy nie widział go tak rozzłoszczonego.
- To nie było śmieszne, Fred! - krzyknął - po co do diabła dałeś to temu mugolskiemu chłopcu?!
- Nic mu nie dawałem - odparł Fred z kolejnym złośliwym uśmiechem - ja to tylko upuściłem... to była jego wina, że podniósł to i zjadł, ja mu nie kazałem.
- Upuściłem to umyślnie! - ryknął pan Weasley - wiedziałeś, że to zje, jest na diecie-
- Jak duży był jego język? - zapytał George niecierpliwie
- Miał cztery stopy długości, zanim jego rodzice pozwolili mi go skrócić!
Harry i Weasleyowie wybuchnęli śmiechem.
- TO NIE JEST ŚMIESZNE! - zawołał pan Weasley - takie zachowanie poważnie zagraża dobrym stosunkom czarodziejsko-mugolskim. Spędziłem pół życia na zwalczaniu złego traktowania Mugoli, a teraz mój własny syn-
- Nie daliśmy mu tego, ponieważ jest Mugolem- przerwał Fred z oburzeniem
- Nie, daliśmy mu to, ponieważ jest wielkim chodzącym gównem - powiedział George - zgadzasz się, Harry?
- Tak, to prawda, panie Weasley - dodał szczerze Harry
- Nie o to chodzi! Poczekajcie, aż powiem waszej matce...-
- Co mi powiesz? - powiedział głos za nimi.
Pani Weasley właśnie wparowała do kuchni. Była niską, puszystą kobietą z bardzo sympatyczną twarzą, choć w tej chwili wprost świdrowała ich wzrokiem.
- Och, witaj, Harry, skarbie - powiedziała, kiwając na niego głową i uśmiechając się. Zaraz potem przeniosła wzrok z powrotem na męża - Co mi powiesz, Artur?
Pan Weasley zawachał się. Harry był pewny że, choć zły na Freda i Georga, nie miał właściewie zamiaru mówić o czymkolwiek ich matce. Nastąpiła chwila ciszy, w której pan Weasley uważnie przyglądał się żonie, kiedy do kuchni weszły dwie dziewczyny. Jedna, z bujnymi, brązowymi włosami i raczej sporymi przednimi zębami była przyjaciółką Harrego, Hermioną Granger. Druga, mniejsza i ruda to młodsza siostra Rona, Ginny. Obie uśmiechnęły się do Harrego, a on odwzajemnił uśmiech, co wywołało rumieniec na twarzy Ginny - zawsze rumieniła się na jego widok, odkąd pierwszy raz zawitał do Nory.
- CO mi powiesz, Arturze? - powtórzyła pani Weasley swoim niebezpiecznym (?) głosem.
- To nic takiego, Molly - mruknął pan Weasley - Fred i George tylko.. - ale ja już zamieniłem z nimi słówko...
- Co tym razem zmalowali? - zapytała - Czy ma to coś wspólnego z Weasleys' Wizard Wheezes...?
- Dlaczego nie pokażesz Harremu, gdzie będzie spać? - zawołała Hermiona z przedpokoju
- On wie, gdzie śpi - powiedział Ron - w moim pokoju, tam, gdzie ostatnim razem..-
- Możemy zobaczyć wszyscy - odparła Hermiona bardzo wyraźnie
- Och, no tak - Ron wreszcie załapał - więc chodźmy.
- Tak, my też pójdziemy - dodał George
- Ty zostajesz, tam, gdzie jesteś!! - warknęła pani Weasley
Harry i Ron wycofali się z kuchni i oni, Hermiona i Ginny udali się przez wąski korytarz i chwiejące się schody na piętro.
- Co to są Weasleys' Wizard Wheezes?- zapytał Harry podczas wspinaczki
Ron i Ginny uśmiechnęli się pod nosem, ale Hermiona pozostała poważna.
- Mama znalazła tę listę przepisów, kiedy sprzątała ich pokój. - powiedział Ron cicho. - Świetna, długa lista rzeczy, które wynaleźli. Fałszywe różdżki, zabawne cukierki, mnóstwo tego. To było genialne, nigdy nie myślałem, że oni rzeczywiście coś wynajdują...-
- Od zawsze słyszeliśmy eksplozje z ich pokoju, ale nigdy nie podejrzewaliśmy, że oni naprawdę coś tam robią.-dodała Ginny - myśleliśmy, że po prostu lubią hałas.
- Tylko że większość z tego - no, tak naprawdę wszystko - było dość niebezpieczne - powiedział Ron - oni, wiesz, planowali sprzedawać to w Hogwarcie, aby zarobić trochę pieniędzy, ale mama wkurzyła się i zabroniła im robić cokolwiek z tego i spaliła listę. Jest wściekła, bo nie zdobyli tylu SUM-ów ilu się spodziewała.
SUMy były to Standardowe Umiejętności Magiczne, egzaminy, które uczniowie Hogwartu zdawali w wieku 15 lat.
- a potem pojawił się problem, - kontynuowała Ginny - ponieważ mama chce, żeby pracowali w Ministerstwie Magii tak jak tata, a oni oznajmili, że chcą otworzyć joke-shop.
W tym momencie drzwi na półpiętrze otworzyły się i wysunęła się z nich głowa w okularach z bardzo zirytowanym wyrazem twarzy.
- Cześć, Percy - powiedział Harry
- O, witaj Harry - odrzekł Percy - Zastanawiałem się, kto robi tyle hałasu. Staram się skupić na pracy, no wiesz- muszę skończyć raport do biura - a raczej trudno jest się skoncentrować, kiedy ludzie wciąż biegają w tę i z powrotem po schodach.
- Wcale nie biegamy - powiedział równie zirytowany Ron - Chodzimy. i przepraszamy jeżeli przeszkodziliśmy w tajnych pracach Ministerstwa Magii.
- Nad czym pracujesz? - zapytał Harry
- Raport dla Departamentu Międzynarodowej Magicznej Współpracy - powiedział Percy dumnym głosem - Próbujemy ustandaryzować grubość denek kociołków. Niektóre z tych importowanych są po prostu za cienkie - liczba przeciekających zwiększyła się o prawie trzy procent w ciągu ostatniego roku ...-
- Tak, to zmieni świat, ten raport - dodał sarkastycznie Ron - Pierwsza strona Proroka Codziennego: cieknące kociołki.
Percy zarumienił się.
- Możesz się śmiać, Ron - odparł z wyższością - ale jeżeli międzynarodowe prawo nie zostanie zmienione, możemy zostać zalani tanimi, płytkimi produktami, który stwarzają poważne zagrożenie...-
- Tak, tak, jasne - powiedział Ron i zaczął ponownie wspinać się na górę. Percy zatrzasnął za sobą drzwi. Kiedy Harry, Hermiona i Ginny zrównali się z nim, mogli usłyszeć krzyki z kuchni na dole. Wyglądało na to, że pan Weasley powiedział żonie o nieszczęsnych cukierkach.
Pokój Rona na samym szczycie domu wyglądał dokładnie tak, jak Harry go zapamiętał sprzed dwóch lat: ta same plakaty ulubionej drużyny Quidditcha Rona - Armat Chudleya - wisiały na ścianach i suficie, a w akwarium na parapecie, które poprzednio wypełniał żabi skrzek, siedziała teraz spora ropucha. Nie było tylko starego szczura, Parszywka, ale zamiast niego w pokoju mieszkała maleńka, szara sówka, ta sama, która dostarczyła Harremu list na Privet Drive. w tej chwili podskakiwała w górę i dół w niewielkiej klatce i radośnie pohukiwała.
- Zamknij się, Pig - powiedział Ron, przeciskając się pomiędzy czterema łóżkami wciśniętymi do pokoju. - Fred i George śpią tu z nami, bo Bill i Charlie zajęli ich pokój - wytłumaczył Harremu - Percy zatrzymał swój pokój dla siebie, ponieważ on musi pracować.
- Ee... dlaczego nazywasz tę sowę Pig? - zapytał go Harry
- Ponieważ jest głupi - powiedziała Ginny - To imię naprawdę brzmi Pigwidgeon.
- Tak, a TO wcale nie jest głupie imię - odparł Ron sarkastycznie - Ginny go nazwała - wyjaśnił - Uważa, że to słodkie. Próbowałem to zmienić, ale już za późno, on nie reaguje na nic innego. Więc został Pigiem. Muszę go trzymać tu na górze, bo denerwuje Errola i Hermesa. Mnie zresztą też denerwuje.
Pigwidgeon wesoło obleciał klatkę dookoła, wciąż pohukując. Harry zbyt dobrze znał Rona, aby potraktować jego słowa poważnie. Wiele razy skarżył się na swojego starego szczura Parszywka, ale bardzo się zmartwił, kiedy wydawało mu się, że kot Hermiony Krzywołap go zjadł.
- Gdzie jest Krzywołap? - teraz Harry zapytał Hermionę
- Na zewnątrz, w ogrodzie, jak sądzę - odpowiedziała - uwielbia uganiać się za gnomami, nigdy ich wcześniej nie widział.
- Percy cieszy się pracą? - powiedział Harry, siadając na jednym z łóżek i obserwując Armaty Chadleya śmigające po jednym z plakatów.
- Cieszy się? - odparł Ron ponuro - Wątpię, czy by wrócił do domu, gdyby tata go nie zmusił. On ma obsesję. Nigdy nie mów z nim o jego szefie. Według pana Croucha.... Jak już mówiłem panu Crouch... .Pan Crouch uważa... Pan Crouch powiedział mi...
- Miałeś fajne wakacje, Harry? - przerwała Hermiona - Dostałeś nasze paczki żywnościowe i całą resztę?
- Tak, wielkie dzięki - odpowiedział Harry - Uratowały mi życie, te ciastka.
- a słyszałeś od...- Ron zaczął, ale zamilkł na widok spojrzenia Hermiony. Harry wiedział, że Ron zamierzał zapytać o Syriusza. Ron i Hermiona byli mocno zamieszani w jego ucieczkę i byli prawie tak ciekawi jego losów jak Harry, ale rozmawianie o tym przed nosem Ginny to zły pomysł. Nikt prócz nich i profesora Dumbledore nie wiedział, jak uciekł Syriusz i też nikt nie wierzył w jego niewinność.
- Chyba już przestali się kłócić - powiedziała Hermiona, aby zamaskować ten niezręczny moment (?), ponieważ Ginny przyglądała się im ciekawie - Zejdziemy na dół i pomożemy twojej mamie przy obiedzie?
- Tak, w porządku. - odparł Ron i wszyscy opuścili pokój na górze. Gdy zeszli na dół, pani Weasley siedziała sama w kuchni i wyglądało na to, że jest w potwornie złym nastroju.
- Jemy w ogrodzie - powiedziała, kiedy weszli - Nie ma tu miejsca dla jedenastu osób. Mogłybyście wynieść talerze na zewnątrz, dziewczęta? Bill i Charlie ustawiają stoły. Noże i widelce, wy dwaj - wskazała różdżką w kierunku Harrego i Rona, a następnie kredensu tak ostro, że ziemniaki w zlewie rozprysnęły się na ściany i sufit.
- o Boże! - jęknęła, teraz kierując różdżkę na kosz na śmieci, który zaczął jeździć po kuchni wyłapując latające po niej ziemniaki. - To znowu oni! - wybuchnęła wściekle (?), wyjmując garnki i patelnie z kredensu, a Harry był pewny, że miała na myśli Freda i Georga - Nie mam pojęcia, co się z nimi stanie, naprawdę nie wiem. Brak ambicji, chyba , że wliczyć wplątywanie się we wszystkie możliwe kłopoty...-
Ze złością rzuciła duży miedziany talerz na kuchenny stół i zaczęła wymachiwać nad nim swoją różdżką, z której końca wydobywała się kremowa masa.
- Nie to, że oni nie mają rozumu - kontynuowała z irytacja, kładąc talerz na kuchenkę i rozpalając ją kolejnym machnięciem różdżki - ale oni się zmarnują i jeżeli prędko nie wezmą się za siebie, mogą mieć kłopoty. Dostałam o nich więcej sów z Hogwartu, niż o całej reszcie razem wziętej. Jeżeli będą dalej zachowywać się w ten sposób, skończą w Urzędzie Nieprawidłowego Użycia Czarów.
Pani Weasley wskazała na szufladę, a Harry i Ron uchylili się przed kilkoma nożami, które wyskoczyły z niej i poleciały poszatkować pomidory.
- Nie wiem, gdzie postąpiliśmy z nimi źle - mówiła pani Weasley, wyczarowując jeszcze więcej kremowej masy- Przez tyle lat było dobrze, aż teraz... - OH NIE, ZNOWU!! - podniosła ze stołu swoją różdżkę, która wydała głośny kwik i zmieniła się w olbrzymią gumkę do ścierania. - Znowu jedna z ich fałszywych różdżek!! Ile razy im mówiłam, żeby nie zostawiali ich gdzie popadnie! - podniosła swoją prawdziwą różdżkę i rzuciła się do talerza na kuchence, z którego zaczęło się dymić.
- Chodźmy - powiedział Ron do Harrego, ciągnąc go za rękaw - chodźmy i pomóżmy Billowi i Charliemu.
Opuścili panią Weasley i skierowali się na podwórko.
Przeszli zaledwie kilka kroków, kiedy przebiegł im drogę pasiasty kot Hermiony, Krzywołap, z wysoko podniesionym ogonem przypominającym szczotkę do butelek, goniąc coś, co poruszało się na krótkich, grubych nóżkach i co Harry bezbłędnie rozpoznał jako gnoma. Ledwie kilka cali wysoki, przebierał swoimi nóżkami tak szybko, jak umiał i w końcu zniknął w niewielkiej jamce pod krzakiem. Tymczasem usłyszeli głośny hałas dochodzący z drugiej strony domu. Kiedy tam dotarli, zobaczyli Billa i Charliego, obojga z wyciągniętymi różdżkami i dwa stare drewniane stoły, unoszące się wysoko w powietrzu i wyraźnie walczące ze sobą. Każdy z nich próbował strącić drugiego na ziemię. Fred i George dopingowali, Ginny śmiała się, a Hermiona schowała się pod daszkiem i wyraźnie nie wiedziała, czy cieszyć się, czy bać. Gdy Stół Billa złapał stół Charliego z głośnym hukiem i wyłamał jedną z jego nóg, z okna na górze wychyliła się wściekła twarz Percyiego.
- Uciszycie się wreszcie?! - wrzasnął.
- Sorry, Percy - zawołał Bill, uśmiechając się - Jak tam twoje denka kociołków?
- Fatalnie - powiedział Percy peevishly i zatrzasnął okno. Chichocząc, Bill i Charlie sprowadzili stoły z powrotem na ziemię, a Bill naprawił nogę swojego stołu.
O siómej wieczorem oba stoły uginały się już od naczyć pełnych doskonałych potraw pani Weasley i dziewięcioro Weasleyów, Harry i Hermiona usiedli pod czystym, bezchmurnym niebem do kolacji. Dla kogoś, kto przez całe lato żywił się wyłacznie owocami i starym ciastem, taki posiłek był rajem, więc początkowo Harry raczej słuchał, niż rozmawiał, delektując się pasztetem z kurczaka i szynki (?), gotowanymi ziemniakami i sałatką.
Po drugiej stronie stołu Percy opisywał ojcu swój raport o grubości denek kociołków.
- Powiedziałem panu Crouchowi, że raport będzie gotowy najpóźniej na wtorek - ciągnął Percy - To znacznie wcześniej, niż się spodziewał, ale lubię być zawsze on top of things. Myślę, że będzie wdzięczny, jeżeli zrobię to w dobrym czasie. To znaczy, obecnie nasz Departament jest bardzo zajęty, te wszystkie przygotowania do Pucharu Świata w Quidditchu. i nie dostajemy żadnej pomocy z Departamentu Magicznych Sportów i Gier, od Ludo Bagmana...-
- Lubię Luda, - delikatnie przerwał pan Weasley - To on załatwił nam takie dobre bilety na mecz. Wyświadczyłem mu drobną przysługę: jego brat, Otto, wpadł w tarapaty - kosiarka z nadnaturalnymi zdolnościami - a ja zatuszowałem całą sprawę.
- Oh, Bagman naprawdę da się lubić - powiedział Percy z irytacją - ale jak mu się udało zostać kierownikiem departamentu? Tylko porównaj go do pana Croucha! Nie potrafię sobie wyobrazić pana Croucha tracącego członka naszego departamentu i nie próbującego go odnaleźć. Czy zdajesz sobie sprawę, że Berty Jorkins nie ma już od ponad miesiąca? Wyjechała na wakacje do Albanii i do tej pory nie powróciła?
-Tak, pytałem o to Luda. - odparł pan Weasley wzdrygając się (?) - Mówi, że Berta znikała już wiele razy... choć muszę przyznać, że gdyby to zdarzyło się w moim departamencie, byłbym zaniepokojony...
- w porządku, Berta jest beznadziejna - rzekł Percy - słyszałem, że miota się między wydziałami już od wielu lat, powodując znacznie więcej problemów, niż jest tego warta.. Ale mimo wszystko Bagman powinien próbować ją znaleźć. Nawet pan Coruch próbował coś w tej sprawie zrobić - pracowała trochę u nas i sądzę, że pan Crouch był do niej przywiązany - ale Bagman ciągle się śmieje i twierdzi, że pewnie źle przeczytała mapę i wylądowała w Australii zamiast w Albanii. Jednak - tu Percy dumnie przejechał wzrokiem po stole i pociągnął głęboki łyk wina - mamy wystarczająco dużo pracy w Departamencie Międzynarodowej Magicznej Współpracy bez próbowania znaleźć członków innych departamentów. Jak wiesz orgnizujemy kolejne wielkie przedsięwzięcie po Mistrzostwach Świata w Quidditchu...
Wymownie odchrząknął i spojrzał w kierunku drugiego końca stołu, gdzie siedzieli Harry, Ron i Hermiona. - TY wiesz o czym mówię, ojcze. - lekko podniósł głos - tajna sprawa.
Ron przewrócił oczami i mruknął do Harrego i Hermiony - Próbuje zmusić nas do zapytania go co to za wydarzenie odkąd zaczął pracować. Prawdopodobnie zagłada zbyt cienkich kociołków.
Mniej więcej w środku stołu pani Weasley kłóciła się z Billem o jego kolczyk, który stał się jej ostatnią obsesją.
- ...co za okropny wielki kieł, naprawdę, Bill, co oni na to w banku?
- Mamo, nikogo nie obchodzi, jak się ubieram, dopóki przynoszę do biura wystarczająco dużo skarbów.
- a twoje włosy stają się śmieszne, kochanie - powiedziała pani Weasley, delikatnie głaszcząc swoją różdżkę - Chciałabym, żebyś pozwolił mi się nimi zająć...
- Mnie się podobają - wtrąciła Ginny, która siedziała po drugiej stronie Billa - Jesteś taka staromodna, mamo. w każdym razie nie są tak długie jak Dumbledore'a...
Obok pani Weasley, Fred, George i Charlie jak natchnieni rozmawiali o Pucharze.
- To musi być Irlandia - powiedział Charlie z przekonaniem, choć z buzią pełną ziemniaków - Wprost rozbili Peru w półfinałach.
- Ale Bułgaria ma Victora Kruma - powiedział Fred
- Krum jest jednym świetnym graczem, a Irlandia ma siedmiu - uciął krótko Charlie - Choć chciałbym, żeby Anglia też przeszła...
- Co się stało? - zapytał Harry ciekawie, coraz bardziej żałując swojej izolacji od czarodziejskiego świata. Pasjonował się Quidditchem. Grał na pozycji szukającego w drużynie Gryffindoru od swojego pierwszego roku w Hogwarcie i posiadał Błyskawicę, jedną z najlepszych wyścigowych mioteł na świecie.
- Przegrała z Transylwanią, 390 do 10 - odparł Charlie ponuro - Szokujący występ. Walia przegrała z Ugandą, a Szkocja została pobita przez Luksemburg.
Pan Weasley zapalił świece, aby mogli zjeść pudding w ogrodzie mimo zapadającej nocy i jeszcze zanim skończył, nad stołem zaczęły unosić się ćmy zbawione światłem i zapachem. Harry czuł się niezwykle spokojnie, kiedy przyglądał się gnomom, śmigającym wśród krzaków róży i uganiającemu się za nimi Krzywołapowi.
Ron uważnie przyjrzał się wszystkim przy stole, aby sprawdzić, czy każdy jest zajęty rozmową i bardzo cicho zapytał Harrego - Więc jak, słyszałeś niedawno od Syriusza?
Hermiona odwróciła się, również uważnie słuchając.
- Tak - odparł Harry - dwa razy. Brzmi w porządku. Napisałem do niego przedwczoraj. Może odpisze, kiedy będę tutaj.
Nagle przypomniał sobie powód, dla którego napisał ostatni list i, przez moment, miał ochotę powiedzieć przyjaciołom o bolącej bliźnie (?) i śnie, który go obudził.... ale tak naprawdę nie miał wcale ochoty martwić ich w tej chwili, kiedy czuł się taki spokojny i szczęśliwy.
- Spójrzcie na zegarek - powiedziała nagle pani Weasley, spoglądająć na swój nadgarstek - Powinniście już wszyscy być w łóżkach, jutro musicie bardzo wcześnie wstać na mecz. Harry, jeżeli zostawisz mi listę rzeczy potrzebnych do szkoły, kupię ci wszystko jutro na ulicy Pokątnej. Zrobię też zakupy dla całej reszty. Może nie być na to czasu po mistrzostwach, ostatnio mecz trwał pięć dni...
- Uau, mam nadzieję, że tak się stanie i tym razem! - powiedział Harry z entuzjazmem.
- Cóż, ja wręcz przeciwnie.- dodał Percy - Boję się myśleć w jakim stanie będzie moje biuro, jeżeli nie byłoby mnie w pracy przez pięć dni.
- Tak, ktoś mógłby przysłać tam smocze gówno, prawda Percy? - zapytał Fred
- To był tylko wypadek norweskiej firmy przewozowej! - odparł Percy, czerwieniąc się po same uszy - To nie było nic osobistego!
- Ależ było! - szepnął Fred do Harrego, kiedy wstali od stołu - MY to wysłaliśmy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:16, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział szósty
Transferoplan

Harry czuł się, jakby dopiero co położył się do łóżka w pokoju Rona, gdy pani Weasley obudziła go, potrząsając za ramię.
- Czas wstawać, Harry, kochanie - wyszeptała, odchodząc, aby obudzić Rona.
Harry poszukał ręką okularów, włożył je na nos i usiadł. Na zewnątrz wciąż było ciemno. Ron mruczał coś do matki przez sen. w drugim kącie pokoju Harry zobaczył dwa kształty ukryte pod kocami.
- To już czas? - zapytał Fred nieprzytomnie.
Ubierali się w zupełnej ciszy, zbyt śpiący, aby rozmawiać, a potem, ziewając i przeciągając się, cała czwórka zeszła na dół do kuchni.
Pani Weasley mieszała zawartość dużego garnka na kuchence, a pan Weasley siedział przy stole, sprawdzając plik dużych, pergaminowych biletów. Spojrzał na wchodzących chłopców i rozciągnął (?) ramiona, by mogli lepiej przyjrzeć się jego ubraniu. Miał na sobie coś, co przypominało koszulkę polo i bardzo starą parę jeansów, trochę zbyt dużą i podtrzymywaną szerokim skórzanym paskiem.
- Jak sądzicie? - zapytał z niepokojem - Będziemy incognito - czy wyglądam jak Mugol, Harry?
- o tak, - odparł Harry, uśmiechając się - bardzo dobrze.
- Gdzie są Bill, Charlie i Per-Per-Percy? - zapytał George, szeroko ziewając
- Cóż, oni się chyba teleportują, czy tak? - powiedziała pani Weasley, przenosząc garnek z kuchenki na stół i zaczynając nakładać owsiankę do butelek - Mogą więc trochę pospać.
Harry wiedział, że teleportacja była bardzo trudna; polegała na znikaniu z jednego miejsca i nagłym, prawie natychmiastowym pojawieniu się w innym.
- Więc oni są wciąż w łóżkach? - zapytał Fred z pretensją w głosie, stawiąjąc swoją butelkę owsianki przed sobą. - Dlaczego my też nie możemy się teleportować?
- Ponieważ jesteście jeszcze za młodzi i nie zdawaliście testu. - westchnęła pani Weasley - No a gdzie się podziały te dziewczyny?
Wybiegła z kuchni i usłyszeli, jak wspina się po schodach.
- Trzeba zdać test, aby móc się teleportować? - zapytał Harry
- o tak -powiedział pan Weasley, wsadzając bilety do tylnej kieszeni swoich wytartych jeansów- Departament Magicznego Transportu musi znaleźć grupę ludzi, którzy chcą się teleportować, a nie mają licencji. To niełatwe, teleportacja, i jeżeli nie jest zrobiona poprawnie, może prowadzić do nieprzyjemnych komplikacji. To znaczy mówię o rozdzieleniu się.
Wszyscy oprócz Harrego wzdrygnęli się.
- Ee.. rozdzieleniu? - powiedział Harry
- Zostawili część siebie na miejscu. - wyjaśnił pan Weasley, teraz posypując swoją owsiankę dużą ilością przypraw - Więc, oczywiście utknęli. Nie mogli ruszyć się w żadną stronę. Musieli czekać aż przedstawiciele Wydziału Przypadkowego Użycia Czarów rozwiążą problem. To oznacza też mnóstwo papierkowej roboty, mówię wam. No i co z Mugolami, którzy zobaczą pozostawione przez nich części ciała...
Harrego nagle nawiedziła wizja pary nóg i gałki ocznej porzuconych na podwórku Privet Drive.
- Czy oni doszli do siebie? - zapytał
- o tak - powiedział pan Weasley - Ale to musiało być porządne przeżycie i nie sądzę, że będą próbowali tej sztuki w najbliższym czasie. Teleportacja nie jest zbyt popularna. Jest wielu dorosłych czarodziejów, którzy nie zawracają sobie tym głowy. Wolą miotły - wolniejsze, ale bezpieczniejsze.
- Ale Bill, Charlie i Percy wszyscy umieją to zrobić?
- Charlie musiał zdawać test dwa razy - wtrącił Fred, uśmiechając się - Zawalił pierwszy, aportował się sześć mil na południe od miejsca, w którym powinien się znaleźć, na głowie pewnej biednej, starszej pani robiącej zakupy, pamiętacie?
- Tak, ale zdał za drugim razem - ucięła dyskusję pani Weasley, wchodząc do kuchni z naręczem hearty sniggers.
- Percy właśnie zdał dwa tygodnie temu. - dodał George - Odtąd aportuje się na dół każdego dnia rano, tylko po to, żeby udowodnić, że potrafi.
Usłyszeli kroki w przedpokoju i do kuchni weszły Ginny i Hermiona, obie blade i drowsy
- Dlaczego musieliśmy wstać tak wcześnie? - zapytała od progu Ginny, przecierając sobie oczy i siadając przy stole.
- Musimy trochę przejść - wyjaśnił pan Weasley
- Co? Będziemy iść na mecz na piechotę? - zdziwił się Harry
- Nie, nie, to wiele mil stąd. - powiedział pan Weasley, uśmiechając się - Musimy tylko przejść mały kawałek. To po prostu wielki problem dla większej liczby czarodziejów, zebrać się w jednym miejscu, nie zwracając na siebie uwagi Mugoli. Musimy być bardzo ostrożni, kiedy podróżujemy na duże imprezy w rodzaju Pucharu Świata...-
- George! - ostro przerwała pani Weasley, aż wszyscy podskoczyli
- Co? - powiedział George z dobrze udanym zaskoczeniem.
- Co masz w kieszeni?
- Nic!
- Nie kłam! - pani Weasley wskazała różdżką kieszeń Georga i zawołała “Accio!”
Kilka małych, kolorowych przedmiotów wyleciało z kieszeni spodni Georga. Próbował złapać je w locie, ale spudłował, a one trafiły prostą w wyciągniętą rękę pani Weasley.
- Mówiłam wam, żebyście je wszystkie zniszczyli! - powiedziała ze złością, podnosząc coś, co z pewnością było kolejnymi toffi. - Mieliście się ich pozbyć! Opróżnić kieszenie, oboje!
To nie była przyjemna scena; bliźniacy najwyraźniej próbowali przemycić z domu tak dużo toffi, jak to tylko możliwe, i tylko dzięki Zaklęciu Przywołującemu pani Weasley zdołała je wszystkie odnaleźć.
- Accio! Accio! Accio! - wołała, a toffi wylatywały ze wszystkich zakamarków ich ubrań, włączając w to szwy (?) kurtki Georga i mankiety fredowych spodni.
- Spędziliśmy sześć miesięcy na ich wytwarzaniu! - krzyknął Fred na matkę, kiedy ta wyrzucała toffi do kosza na śmieci.
- Och, świetny sposób na zmarnowanie sześciu miesięcy! - odparowała -Nic dziwnego, że nie zdobyliście więcej SUMów!
Koniec końców, kiedy opuszczali dom, atmosfera nie była zbyt przyjemna,. Pani Weasley wciąż gniewała się, gdy całowała męża w policzek, choć nie tak, jak bliźniacy, którzy zarzucili swoje torby na plecy i wyszli bez słowa.
- Cóż, bawcie się dobrze. - powiedziała pani Weasley - i zachowujcie się.- zawołała za znikającymi plecami bliźniaków - Wyślę Billa, Charliego i Perciego około południa. - powiedziała do męża, kiedy on, Harry, Ron, Hermiona i Ginny przechodzili przez ciemne podwórko.
Było raczej zimno, a księżyc wciąż mocno świecił. Tylko niewyraźna, mglista poświata na horyzoncie po ich prawej stronie wskazywała, że niedługo zacznie świtać. Harry, który wciąż myślał o tysiącach czarodziejów śpieszących na Mistrzostwa Quidditcha, przystanął i zrównał się z panem Weasleyem.
- a więc jak wszyscy dostają się tam niezauważeni przez Mugoli? - zapytał
- To wielki organizacyjny problem. - wyjaśniał pan Weasley - Kłopot w tym, że coś koło stu tysięcy czarodziejów pojawia się na mistrzostwach, a my oczywiście nie mamy tak dużego magicznego miejsca, w którym mogliby się wszyscy zmieścić. Są miejsca, których Mugole nie mogą spenetrować (?), ale wyobraź sobie sto tysięcy czarodziejów upakowanych na ulicy Pokątnej lub na peronie dziewięć i trzy czwarte. Musieliśmy więc znaleźć jakieś opuszczone pole i postawić tak wiele ochron antymugolskich, jak to tylko możliwe. Całe Ministerstow pracowało nad tym od miesięcy. Najpierw, oczywiście, musieliśmy uzgodnić przyjazdy. Ludzie z tańszymi biletami musieli przyjechać nawet dwa tygodnie wcześniej. Pewna liczba używa mugolskiego transportu, ale nie możemy zbytnio zapchać ich autobusów i pociągów - pamiętaj, że przyjeżdżają czarodzieje z całego świata. Niektórzy się teleportują, ale musimy wyznaczyć dla nich bezpieczne miejsce od Aportacji, gdzieś daleko od Mugoli. Myślę, że używają do tego jakiegoś pobliskiego lasku. Dla tych, którzy nie chcą lub nie mogą się teleportować, przygotowano sieć transferoplanów. To obiekty używane do transportu czarodziejów z jednego miejsca na drugie, uaktywniające się o określonej godzinie. Można przenieść sporą grupę ludzi naraz, jeżeli jest taka potrzeba. w Wielkiej Brytanii ustawiono około 200 transferoplanów, a najbliższy nam jest na Wzgórzu Łasicy, gdzie właśnie idziemy. - Pan Weasley wskazał na duży, ciemny kształt majaczący przed nimi w nikłym świetle.
- Jak wyglądają te transferoplany? - zapytał Harry ciekawie
- Cóż, mogą być wszystkim. - odparł pan Weasley - Rzeczy nie rzucające się w oczy, żeby Mugole nie podnieśli ich przypadkowo i nie bawili się nimi... Rzeczy, które uznaliby za śmieci...
Truchtali ciemną, wąską dróżką w kierunku wioski, a ciszę przerywały tylko ich kroki. Niebo powoli się rozjaśniało, atramentowa czerń zmieniła się w głęboki granat. Ręce i stopy Harrego zamarzały. Pan Weasley wciąż spoglądał na zegarek.
Odkąd zaczęli wspinać się na Wzgórze Łasicy (które wcale nie okazało się wzgórzem, tylko porządną górką), co chwila wpadając w królicze nory i ślizgając się na wilgotnych kamieniach, nie mieli już ani siły, ani ochoty na rozmowy. Każdy wdech Harreogo szarpał klatkę piersiową, a nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, zanim dotarli na szczyt.
- Uff - westchnął pan Weasley, zdejmując okulary i wycierając je w sweter. - Dobry czas, mamy jeszcze dziesięć minut.
Hermiona wdrapała się na wzgórze jako ostatnia, podpierając się długim patykiem jak laską.
- Teraz musimy tylko znaleźć nasz transferoplan.- oznajmił pan Weasley, ponownie nakładając okulary i rozglądając się po polanie. - To nie będzie duże... no dalej, pomóżcie mi...
Rozdzielili się, szukając. Nie minęło jednak nawet kilka minut, kiedy głośny krzyk przeszył spokojne powietrze.
- Tutaj, Artur! Tutaj, synu, mamy to!
Zaraz potem zobaczyli dwie wysokie postacie po drugiej stronie wzgórza.
- Amos! - zawołał pan Weasley, uśmiechając się i ruszając w ich stronę. Cała reszta podążyła za nim.
Pan Weasley uściskał dłoń zarozumiale wyglądajęcemu czarodziejowi z rozczochranymi brązowymi włosami, który trzymał w drugiej ręce starego, pokrytego już zielonym nalotem kalosza.
- Wszyscy, to jest Amos Diggory - przedstawił go pan Weasley - Pracuje w Departamencie Regulacji i Kontroli Magicznych Stworzeń sądzę, że znacie jego syna, Cedrica?
Cedric Diggory był niesamowicie przystojnym siedemnastolatkiem, a także kapitanem i szukającym drużyny Hufflepuffu.
- Cześć - powiedział Cedric, rozglądając się dookoła
Wszyscy odpowiedzieli “cześć” oprócz Freda i Georga, którzy ledwo skinęli głową. Jeszcze nie wybaczyli Cedricowi, że jego drużyna pobiła Gryffindor w ich pierwszym meczu poprzedniego roku.
- Daleko mieliście? - zapytał tata Cedrica.
- Nie za bardzo - odparł pan Weasley - Mieszkamy po drugiej stronie tamtej wioski. a wy?
- Musieliśmy wstać o drugiej, co Ced? Mówię wam, odetchnę, kiedy wreszcie zda swój egzamin z teleportacji. Na razie... ale ja się nie skarżę... Puchar Świata Quidditcha... nie przegapiłbym nawet za sakiewkę galeonów - a bilety kosztowały coś koło tego. Sorry, chyba coś przeoczyłem... - Amos Diggory przejechał wzrokiem po trzech Weasleyach, Harrym, Hermionie i Ginny. - Czy to wszystko twoje, Artur?
- Och, nie, tylko te rude. - powiedział pan Weasley, wskazując na swoje dzieci. - To jest Hermiona, przyjaciółka Rona - i Harry, kolejny przyjaciel...
- Na brodę Merlina! - zawołał Amos Diggory, a jego źrenice momentalnie się rozszerzyły - Harry? Harry Potter?
- Ee... no tak. - powiedział Harry.
Harry zdążył się już przyzwyczaić do ludzi przyglądających mu się ciekawie przy pierwszym spotkaniu i do spojrzeń rzucanych ukratkiem na jego bliznę w kształcie błyskawicy na czole, ale to zawsze sprawiało, że czuł się niezręcznie.
- Ced oczywiście opowiadał mi o tobie, powiedział Amos Diggory. Mówił, że graliście przeciwko sobie w zeszłym roku... Powtarzałem mu, mówiłem - Ced, to jest coś, co będziesz opowiadał swoim wnukom, o tak - pokonałeś Harrego Pottera!
Harry nie mógł znaleźć na to żadnej riposty, więc pozostał cicho. Fred i George zaczęli znowu chmurzyć miny. Cedric wyglądał na lekko zdenerwowanego.
- Harry spadł z miotły, tato - mruknął - mówiłem ci, to był wypadek...
- Tak, ale TY nie spadłeś, czy tak? - ryknął Amos z tryumfem, waląc syna w plecy - Zawsze grzeczny, zawsze gentelmen... ale wygrał najlepszy, jestem pewny, że Harry powie to samo, nie? Jeden spada z miotły, drugi nie, nie trzeba być geniuszem, żeby powiedzieć, który z nich lepiej lata! (od red. musiał być polskiego pochodzenia)
- Musi być już prawie czas - szybko przerwał pan Weasley, znowu wyciągając zegarek - Nie wiesz może, czy czekamy jeszcze na kogoś?
- Nie, Lovegoodsowie są już tam od tygodnia, a Fawcetowie nie mogli dostać biletów. - odparł pan Diggory - Nie ma już więcej nas w okolicy?
- Nikogo, o kim bym wiedział. Tak, jeszcze minuta... Lepiej się przygotujmy. Spojrzał na Harrego i Hermionę. Musicie tylko dotknąć transferoplana, palec wystarczy...
Z trudem, spowodowanym głównie wypchanymi plecakami, cała dziewiątka zebrała się wokół kalosza trzymanego przez Amosa Diggoriego.
Wszyscy stali w ciasnym kole. Nikt nic nie mówił. Nagle dotarło do Harrego, jak dziwnie musiałoby to wyglądać dla przechodzącego tamtędy Mugola... dziewięcioro ludzi, w tym dwóch dorosłych mężczyzn, stojących na wzgórzu jeszcze przed świtem i trzymających starego buta.
- Trzy... - mruczał pan Weasley, jednym okiem zerkając na zegarek - dwa... jeden...
To stało się nagle: Harry poczuł, jakby coś gwałtownie pociągnęło go do przodu. Stopy oderwały się od ziemi; poczuł Rona i Hermionę, po obu jego stronach, ich ramiona ocierające się o jego; wszyscy lecieli z wielką szybkością w dziurę wiatru i mieniących się barw. Jego palec wskazujący był jakby przyklejony do kalosza, a jakaś magnetyczna siła popychała ich naprzód i nagle, stopy znowu poczuły ziemię pod nogami. Ron wpadł na niego i przewrócił się. transferoplan upadł obok nich z ciężkim pacnięciem.
Harry odwrócił się. Tylko pan Weasley, Amos Diggory i Cedric stali, choć wyglądali na nieco skołowanych, wszyscy inni leżeli wokół na ziemi.
- Piąta siedem ze Wzgórza Łasicy! - zawołał głos ponad nimi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:16, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział siódmy
Bagman i Crouch

Harry wygrzebał się spod Rona i wstał. Znaleźli się na czymś, co przypominało rozległy, opuszczony step. Przed nimi stała para zmęczonych, gburowato wyglądających czarodziejów, jeden z nich trzymał duży, złoty zegarek, drugi grubą rolkę pergaminu i pióro. Obaj byli ubrani jak Mugole, choć zupełnie bez znajomości rzeczy. Człowiek z zegarkiem nosił tweedowy surdut i wysokie glany; jego kolega miał na sobie kilt i poncho.
- Dzień dobry, Basil - przywitał ich pan Weasley, podnosząc kalosza i podając go czarodziejowi w poncho, który wrzucił go do dużego pudła ze zużytymi transferoplanami. Harry zauważył starą gazetę, pustą puszkę po napojach i sflaczałą piłkę.
- Cześć Artur - odpowiedział ponuro Basil - Nie na służbie, co? Niektórym się należy... Jesteśmy tu już całą noc. Lepiej zejdźcie z drogi, mamy tu dużą grupę z Czarnego Lasu o piątej piętnaście. i zostańcie jeszcze chwilę, sprawdzę waszą rezerwację... Weasley... Weasley... - przejechał palcem po pergaminowej liście - około ćwierć mili spaceru stąd, pierwsze pole namiotowe, które napotkacie. Kierownik pola nazywa się Roberts. Diggory... drugie pole... pytajcie o pana Payna.
- Dzięki Basil - powiedział pan Weasley i kiwnął na wszystkich, by poszli za nim.
Ruszyli pustynnym stepem. Po około 20 minutach zobaczyli mały, kamienny domek obok bramy prowadzącej na camping. Za nią Harry mógł już rozróżnić mgliste kształty setek i setek namiotów, rozciągających się aż po horyzont. Pożegnali się z Diggorymi i przekroczyli kamienną bramę.
Człowiek, który stał w drzwiach i spoglądał na namioty, z pewnością był jedynym prawdziwym Mugolem w promieniu kilkunastu mil. Kiedy usłyszał ich kroki, odwrócił głowę, aby się im przyjrzeć.
- Dzień dobry! - powitał go wesoło pan Weasley.
- Dzień dobry. - powiedział Mugol.
- Czy pan nazywa się Roberts?
- a i owszem. - odparł pan Roberts - a wy to kto?
- Weasley - dwa namioty, rezerwacja sprzed kilku dni.
- a i owszem - powiedział pan Roberts, studiując listę przybitą do drzwi. - Macie miejsce tam, obok lasu. Tylko ta jedna noc?
- Tak jest. - odparł pan Weasley.
- Będziecie teraz płacić? - zapytał pan Roberts.
- Ach - tak - oczywiście... - pan Weasley odciągnął Harrego od namiotu Robertsa. - Pomóż mi, Harry! - mruknął, wyciągając zwitek mugolskich pieniędzy z kieszeni - Ten to będzie... ee... dziesięć? Ach tak, widzę mały numer w rogu. Teraz... więc to jest pięć?
- Dwadzieścia - poprawił go Harry, czując, że pan Roberts próbuje pochwycić każde ich słowo.
- No tak, już widzę... Te małe skrawki papieru!
- Jesteście z zagranicy? - zapytał pan Roberts, kiedy wrócili z odpowiednimi banknotami.
- Zagranicy? - powtórzył pan Weasley, mrugąjąc oczami.
- Nie jesteście pierwszymi, którzy mają kłopoty z pieniędzmi - wyjaśnił wolno Roberts, lustrując ich od stóp do głów. - Dziesięć minut temu dwoje ludzi próbowało zapłacić mi złotymi monetami wielkości spodków.
- Na....-naprawdę? - wydusił pan Weasley nerwowo
Pan Roberts zniknął pod stołem w poszukiwaniu drobnych.
- Nigdy nie było tak tłoczno - zaczął nagle, znowu spoglądając na okryte mgłą pole - Setki rezerwacji. Ludzie zwykle po prostu przyjeżdżają...
- Czy już się zgadza? - przerwał pan Weasley, wyciągając rękę po resztę, ale pan Roberts nie dał mu pieniędzy.
- a i owszem... Hmm... - powiedział z zadumą - Ludzie ze wszystkich stron. Mnóstwo obcokrajowców. i nie tylko obcokrajowców. Dziwacy, wiecie? Niedawno widziałem faceta w kilcie i poncho.
- a to źle? - znowu przerwał pan Weasley, tym razem z niepokojem.
- To rodzaj jakby... sam nie wiem... jak jakiś zjazd... oni wszyscy wydają się siebie znać... jak wielkie przyjęcie...
W tym momencie czarodziej pojawił się tuż obok drzwi wejściowych kamiennego domku.
- Obliviate! - powiedział ostro, wskazując różdżką w plecy pana Robertsa.
Nagle wzrok pana Robertsa jakby stracił ostrość (?) i wyraz błogiej nieświadomości zagościł na jego twarzy. Harry poznał, że były to objawy zmiany pamięci.
- Mapa campingu dla was - powiedział spokojnie pan Roberts do Weasleyów. - i reszta.
- Dziękuję bardzo. - odparł pan Weasley.
Czarodziej, który właśnie się aportował, ruszył za nimi przez bramę. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego; jego policzki przybrały jasnoniebieski kolor, a purpurowe cienie pod oczami stały się jeszcze wyraźniejsze. Kiedy zniknęli z pola widzenia pana Robertsa, mruknął do pana Weasleya - Mamy z nim mnóstwo kłopotów. Trzeba zmieniać mu pamięć dziesięć razy dziennie, aby zachowywał się przyzwoicie. a Ludo Bagman wcale nie pomaga. Łazi tylko po campingu i gada o tłuczkach i kaflach, w ogóle nie przejmując się ochroną antymugolską. Wierz mi, będę szczęśliwy, kiedy to się wreszcie skończy. Do zobaczenia, Artur.
I deportował się.
- Myślałam, że pan Bagman jest dyrektorem Departamentu Magicznych Gier i Sportów? - powiedziała zdziwiona Ginny - Powinien pamiętać, żeby nie mówić o tłuczkach przy Mugolach, nie?
- Powinien. - odparł pan Weasley, uśmiechając się pod nosem i przechodząc przez kolejną bramę. - Ale Ludo zawsze był trochę... ee... beztroski w sprawach bezpieczeństwa. Ale trudno sobie wyobrazić bardziej zaangażowanego dyrektora Departamentu Sportowego. Wiecie, on sam grał w reprezentacji Anglii w Quidditcha. i był najlepszym pałkarzem, jakiego kiedykolwiek miały Wimbourskie Osy.
Wlekli się wśród ciasnych rzędów namiotów. Większość wyglądała całkiem zwyczajnie; ich właściciele najwyraźniej próbowali upodobnić się do typowych Mugoli, ale zdradzały ich dodane do namiotów kolumny, dzwonki lub barometry. Poza tym, co jakiś czas natrafiali na namiot tak wyraźnie magiczny, że Harry nie dziwił się, że pan Roberts stał się podejrzliwy. Gdzieś w połowie pola spotkali namiot z ekstrawagancko upiętą tkaniną dookoła, co nadawało mu wygląd małego pałacu, i kilkoma żywymi pawiami spacerującymi przed wejściem. Trochę dalej minęli trzypiętrowy namiot zakończony na górze wieżyczkami; jeszcze dalej zobaczyli namiot z dużym ogrodem od frontu, wyposażonym w poidło dla ptaków, sadzawkę i fontannę.
- Zawsze to samo. - westchnął pan Weasley, spoglądając to w prawo, to w lewo. - Nie możemy powstrzymać się od pokazywania się za każdym razem, gdy jesteśmy w grupie. Aa, jesteśmy, patrzcie, to nasze.
Dotarli na sam skraj lasu na szczycie pola, a tam znaleźli kawałek pustego pola z małą tabliczką wkopaną w ziemię, na której wyskrobano słowo “Weezy”.
- Nie mogliśmy lepiej trafić! - zachwycał się pan Weasley - Boisko jest dokładnie po drugiej stronie tego lasku, jesteśmy tak blisko, jak to tylko możliwe! - Zdjął swoją torbę z pleców i wyprostował się - a więc, - zaczął, zacierając ręce - żadnej magii, uważajcie na to, co mówicie, jesteśmy w końcu na terenie Mugoli. i będziemy stawiać namiot rękami!! Nie powinno być zbyt trudne, przecież Mugole robią to cały czas... No dobra, Harry, od czego, uważasz, powinniśmy zacząć?
Harry nigdy w życiu nie był na campingu, Dursleyowie nie zabierali go na żaden rodzaj wakacji, woleli zostawiać go z panią Figg, ich starą sąsiadką. Mimo to, on i Hermiona dość szybko rozpracowali, gdzie powinny stać śledzie i maszty, i mimo że pan Weasley był bardziej zawadą, niż pomocą, gdyż zbytnio podekscytował się, gdy przyszło do użycia młotka, to w końcu udało im się postawić dwa nędzne, dwuosobowe namioty
Wszyscy cofnęli się i podziwiali swoją pracę. Nikt, kto spojrzałby na te namioty, nie poznałby, że należą one do czarodziejów. Harry martwił się tylko, co będzie, gdy przyjadą Bill, Charlie i Percy: będzie ich wtedy dziesięcioro. Hermiona chyba zauważyła ten sam problem; wymownie spojrzała na Harrego i uniosła brwi, kiedy pan Weasley padł na kolana i wcisnął się do pierwszego namiotu.
- Będzie trochę ciasno, - zawołał - ale myślę, że wszyscy się jakoś pomieścimy. Wejdźcie i sami zerknijcie!
Harry uklęknął, wsadził głowę pod klapę i... opadła mu szczęka. Wszedł do czegoś, co wyglądało jak nieco staromodne, trzypokojowe mieszkanie, z łazienką i kuchnią. Do tego urządzone było w stylu podobnym do mieszkania pani Figg; zobaczył nawet wytarte pokrowce na krzesłach nie od kompletu i poczuł silny zapach kotów.
- Cóż, to nie na długo. - powiedział pan Weasley, ścierając chusteczką kurz ze stołu i spoglądając w stronę łazienki, gdzie leżały już cztery komplety pościeli. - Pożyczyłem go od Perkinsa z biura. Biedak, już nie biwakuje, ma straszny reumatyzm.
Podniósł brudny czajnik i zajrzał do środka - Będziemy potrzebować wody...
- Na mapie, którą dał nam ten Mugol jest zaznaczona studnia. - powiedział Ron, który wszedł za Harrym do namiotu i sprawiał wrażenie, że jego niezwykłe rozmiary nie sprawiły na nim żadnego wrażenia.
- Więc dlaczego ty, Harry i Hermiona nie pójdziecie i nie przyniesiecie trochę wody? - pan Weasley podał im czajnik i kilka rondli - a reszta niech pójdzie do lasu i przyniesie drewno na ognisko.
- Przecież mamy piekarnik. - wtrącił Ron - Dlaczego nie możemy po prostu...-
- Ron, ochrona antymugolska! - zawołał pan Weasley, potrząsając głową z oburzeniem. Kiedy prawdziwi Mugole biwakują, gotują na dworzu na ognisku, widziałem ich przy tym!
Po krótkiej wizycie w namiocie dziewcząt, który był znacznie mniejszy, choć bez zapachu kotów, Harry, Ron i Hermiona ruszyli wzdłuż campingu z czajnikiem i rondlami.
Teraz, kiedy słońce już wstało i powoli się wznosiło, widzieli wyraźnie całe miasto namiotów, rozciągające się we wszystkie strony, aż po horyzont. Wolno poruszali się wśród rzędów, ciekawie rozglądając się dookoła. Harry nigdy nie zdawał sobie sprawy, że na świecie żyje tyle czarownic i czarodziejów; nigdy właściwie nie myślał o tych z innych krajów.
Camping powoli się budził. Pierwsze wstawały rodziny z małymi dziećmi. Harry nigdy nie widział tak młodych czarodziejów. Mały chłopiec, nie więcej niż dwuletni, siedział w trawie przed dużym namiotem w kształcie piramidy, wymachując radośnie różdżką w kierunku dżdżownicy, powoli rosnącej do rozmiarów salami. Kiedy się z nim zrównali, jego matka właśnie wybiegła z namiotu.
- Ile razy ci powtarzałam, Kevin?! NIGDY - NIE - DOTYKAJ - RÓŻDŻKI - TATY!!! Ouuu!! Co to?!
Stanęła na gigantycznej dżdżownicy, który nagle wybuchła. Odchodząc, słyszeli jeszcze krzyki matki, zmieszane z wrzaskami chłopca - Rozwaliłaś żowniceeeee!!!
Trochę dalej spotkali dwie małe czarownice, niewiele starsze od Kevina, jeżdżace na dziecięcej miotełce, ledwo unoszącej się tak, by ich stopy oderwały się od ziemi. Czarodziej ministerstwa już je spostrzegł; przebiegł obok Harrego, Rona i Hermiony, mrucząc pod nosem - w biały dzień! Rodzice musieli zaspać, jak przypuszczam...
Tu i ówdzie dorośli czarodzieje i czarownice pojawiali się na zewnątrz i zaczynali gotować śniadanie. Niektórzy, nerwowo rozglądając się dookoła, zapalali ogniska swoimi różdżkami, inni męczyli się z zapałkami z głupim wyrazem twarzy, jak gdyby byli pewni, że to nie może zadziałać. Trzej afrykańscy czarodzieje siedzieli, prowadząc poważną rozmowę. Wszyscy mieli na sobie długie białe szaty i piekli coś, co przypominało małego królika, pozczas gdy grupa amerykańskich wiedźm w średnim wieku z radością plotkowała pod szyldem rozwieszonym między dwoma namiotami, na którym wykaligrafowano “Instytut Wiedźm z Salem”. Harry łapał uchem strzępki rozmów w obcych językach, i choć nie potrafił zrozumieć jednego słowa, ton wszystkich głosów był bardzo podekscytowany.
- Ee... czy to moje oczy, czy wszystko nagle stało się zielone? - powiedział Ron
To nie były tylko oczy Rona. Właśnie weszli w alejkę namiotów, które wszystkie pokryte były grubą warstwą koniczynek, przez co wyglądały jak małe, dziwnych kształtów wzgórza. w każdym, do którego dało się zajrzeć, widać było uśmiechnięte twarze. Nagle, z jednego z nich usłyszeli swoje imiona.
- Harry! Ron! Hermiona!
To Seamus Finnigan, ich kolega z czwartego roku w Gryffindorze. Siedział przed jednym z koniczynkowych namiotów z czarownicą o piaskowych włosach, która z pewnością była jego matką, oraz swoim najlepszym przyjacielem, Deanem Thomasem., również Gryfonem.
- Podobają wam się dekoracje? - zapytał Seamus z uśmiechem, kiedy Harry, Ron i Hermiona podeszli do niego i przywitali się - Ministerstwo nie jest zbyt zadowolone.
- Ach, dlaczego nie mielibyśmy pokazać naszych kolorów? - zawołała pani Finnigan - Powinniście zobaczyć, czym Bułgarzy pokryli swoje namioty. Będziecie stali za Irlandią, oczywiście? - dodała, uważnie przyglądając się Harremu, Ronowi i Hermionie.
- Ciekawe, czym Bułgarzy udekorowali swoje namioty? - powiedziała Hermiona, kiedy wstali i poszli dalej, po uprzednim przekonaniu mamy Seamusa, że na pewno będą kibicować Irlandii.
- Chodźmy i sami zobaczmy. - zaproponował Harry, wskazując na duże pole na wzgórzu, nad którym powiewała bułgarska, czerwono - zielono - biała flaga.
Namioty Bułgarów nie były pokryte żywymi roślinami, za to na każdym z nich powieszono ten sam portret bardzo poważnie wyglądającego chłopaka z gęstymi, czarnymi brwiami. Obraz oczywiście ruszał się, ale jedyne, co robił, to mrugał i rzucał gniewne spojrzenia.
- Krum - powiedział cicho Ron
- Co to? - zapytała Hermiona
- Krum!!! - odparł ze złością Ron - Victor Krum, bułgarski szukający!
- Nie wygląda zbyt inteligentnie - stwierdziła Hermiona, spoglądając na mrugających i naburmuszonych Krumów.
- Niezbyt inteligentnie? - Ron wzniósł oczy do nieba - Kogo obchodzi jak wygląda? On jest niesamowity i do tego naprawdę młody. Ma tylko osiemnaście lub coś koło tego. On jest geniuszem, poczekaj do wieczora, sama się przekonasz.
Do studni w rogu pola była niewielka kolejka. Harry, Ron i Hermiona stanęli na końcu, zaraz za parą mężczyzn, którzy głośno o coś się kłócili. Jeden z nich był dość starym czarodziejem, ubranym w długą, damską koszulę nocną w kwiatki. Drugi z pewnością pracował w Ministerstwie; trzymał parę pasiastych spodni i wprost wychodził z siebie, próbując przekonać do nich drugiego czarodzieja, przy okazji wymachując nimi na wszystkie strony.
- Po prostu je włóż, Archie, nie możesz spacerować w tym stroju, Mugol w bramie jest już wystarczająco podejrzliwy...
- Kupiłem to w mugolskim sklepie - odparł zupełnie tym nie zrażony Archie - Mugole je noszą.
- Mugolskie kobiety je noszą, Archie, nie mężczyźni, oni noszą to - powiedział z naciskiem czarodziej z Ministerstwa, potrząsając spodniami
- Nie włożę ich. - warknął stary Archie - Lubię świeżą bryzę dookoła moich nóg.
W tym momencie Hermionę ogarnął tak silny chichot, że musiała usunąć się z kolejki i wróciła dopiero, gdy Archie nabrał wody i odszedł od studni.
Wracali znacznie wolniej z powodu wagi wody, którą nieśli. Tu i tam zauważali coraz więcej znajomych twarzy: inni uczniowie Hogwartu przyjechali tu ze swoimi rodzicami. Oliver Wood, były kapitan drużyny Gryffindoru, który ukończył szkołę rok temu, pociągnął Harrego w stronę swojego namiotu i przedstawił go rodzicom, a zaraz potem podnieconym głosem opowiedział Harremu, Ronowi i Hermionie, że właśnie dostał się do rezerwowej drużyny Puddlemere United. Potem spotkali jeszcze Erniego Macmillana, czwartoklasistę z Hufflepuffu i Cho Chang, bardzo ładną dziewczynę, która grała jako szukająca w drużynie Ravenclawu. Pomachała im i uśmiechnęła się, a Harry wylał połowę wody ze swojego garnka próbując odmachnąć. Żeby uciszyć Ron, wskazał na grupę nastolatków, których nikt z nich wcześniej nie widział.
- Kim oni mogą być? - głośno pomyślał - Przecież nie chodzą do Hogwartu?
- Pewnie są z jakiejś zagranicznej szkoły - powiedział Ron - Wiem, że są inne, choć nigdy nie spotkałem nikogo z żadnej z nich. Bill kiedyś pisał do chłopaka z Brazylii... to było lata temu... Chciał wyjechać na wymianę, ale mamy i taty nie było na to stać. Ten chłopak wściekł się, gdy dowiedział się, że nie będzie wymiany i przysłał Billowi zaczarowany kapelusz. Sprawiał, że uszy się kurczyły i zwijały...
Harry śmiał się, ale jego głos nie oddał zdziwienia, które wywołała wiadomość o innych szkołach magii. Do tej pory nigdy nie przyszło mu do głowy, że oprócz Hogwartu są jeszcze inne, a teraz, kiedy zobaczył przedstawicieli tak wielu narodowości, zdał sobie sprawę, jaki był głupi. Hogwart przecież nie mógł być jedyną. Zerknął na Hermionę, która wyglądała na zupełnie nie przejętą tą wiadomością. z pewnością natknęła się informacje o innych szkołach w tej, czy innej książce.
- No, wreszcie! Nie było was lata. - powitał ich George, kiedy wreszcie wrócili do namiotu Weasleyów.
- Spotkaliśmy trochę ludzi - wyjaśnił Ron, stawiając wodę na ziemi. - a wy co, jeszcze nie zapaliliście tego ognia?
- Tata bawi się zapałkami. - powiedział Fred
Pan Weasleyowi rzeczywiście nie udało się rozniecić ognia, ale nie z powodu braku prób. Wokół niego trawa zaczynała się tlić od niedogaszonych zapałek, ale on sam wydawał się świetnie bawić.
- Oooo... - mówił za każdym razem, gdy udało mu się zapalić zapałkę i zwykle upuszczał ją tuż po tym.
- Proszę tutaj, panie Weasley - powiedział Hermiona ciepło, zabierając mu pudełko i pokazując, jak należy zrobić to poprawnie.
W końcu, po około godzinie, kiedy ogień jako tako się rozpalił, mogli wreszcie coś nad nim ugotować. Mieli jednak na co patrzeć, czekając. Ich namiot był chyba rozłożony akurat przy głównej drodze i czarodzieje Ministerstwa ciągle biegali w tę i z powrotem, pozdrawiając pana Weasley za każdym razem. Pan Weasley dodawał do każdej osoby krótki komentarz, przeznaczony przede wszystkim dla Harrego i Hermiony. Jego własne dzieci wiedziały aż za dużo o Ministerstwie, by być tym choć minimalnie zainteresowane.
- To był Cuthbert Mockridge, szef Wydziału Związków Czarodziejsko-Goblińskich... tam przeszedł Gilbert Wimple z Komitetu Eksperymentalnych Zaklęć, to ten, któremu właśnie wyrosły rogi... witaj, Arnie... Arnold Peasegood, Obliviator - członek Urzędu Przypadkowego Użycia Czarów, chyba wiesz... zajmuje się zmienianiem pamięci Mugoli... a to Bode i Croaker... tajniacy...
- Kto?
- z Departamentu Tajemnic, ściśle tajne, nie mam pojęcia, co oni tam robią...
Wreszcie ogień był gotowy i właśnie zaczęli gotować nad nim jajka i kiełbaski, kiedy Bill, Charlie i Percy wyszli z lasu.
- Właśnie się aportowaliśmy, tato - powiedział Percy wyjątkowo głośno - Ach, świetnie, śniadanie!
Ich jajka i kiełbaski były już w połowie ugotowane, gdy pan Weasley zerwał się na równe nogi, machając rękami i uśmiechając się do czarodzieja, który zmierzał w ich kierunku. - Aha! - powiedział - The man of the moment! Ludo!
Ludo Bagman był z pewnością najbardziej rzucającą się w oczy osobą na campingu, włączając w to Archiego w kwiecistej koszuli nocnej. Ten miał na sobie długie szaty do Quidditcha w grube, poziome, żółto-czarne pasy. Olbrzymi rysunek osy błyszczał na jego piersi. Wyglądał jak niegdyś potężnie zbudowany człowiek, który trochę przybrał na wadze. Szaty, które z pewnością pamiętały czasy Luda w reprezenracji, opinały się teraz bardzo ciasno na jego wystającym brzuchu, dodatkowo podkreślonym skórzanym paskiem. Nos miał przekrzywiony (pewnie złamany jakimś tłuczkiem), ale duże okrągłe oczy, krótkie jasne włosy i czerwone policzki nadawały mu wygląd wyrośniętego ucznia.
- Ahoj tam! - zawołał z radością. Szedł jakby miał przyczepione do nóg sprężynki i był z pewnością w stanie dzikiego podniecenia.
- Artut, stary druhu! - ryknął, gdy dotarł do ogniska - Co za dzień, co? Co za dzień! Czy mogliśmy marzyć o lepszej pogodzie? Zbliża się bezchmurna noc... wszystko już dopięte na ostatni guzik... nie mam wiele do roboty!
Tuż za nim, grupa czarodziejów Ministerstwa biegła w kierunku zaczarowanego ogniska, które wysyłało fioletowe płomienie na wysokość 20 stóp.
Percy poderwał się i ruszył za nimi z wyciągniętą ręką. Najwyraźniej jego pogarda dla sposobu, w jaki Ludo Bagman kierował swoim departamentem nie powstrzymała go od próby zrobienia dobrego wrażenia.
- Ach, no tak! - zreflektował się pan Weasley, patrząc na Perciego - to mój syn, Percy, właśnie zaczął pracę w Ministerstwie - a to Fred - nie, to George, sorry - to jest Fred - a tam Bill, Charlie, Ron - moja córka Ginny - i przyjaciele Rona, Hermiona Granger i Harry Potter.
Bagman lekko podskoczył, gdy usłyszał to nazwisko, a jego wzrok w znajomy sposób zatrzymał się na bliźnie na czole Harrego.
- Wszyscy, - kontynuował pan Weasley - to jest Ludo Bagman, wiecie, kto to, dzięki niemu mamy tak dobre bilety.
Bagman wzruszył ramionami i machnął ręką, wyraźnie chcąc pokazać, że nie ma o czym mówić.
- a może by tak mały zakładzik, co, Artur? - zaproponował z uśmiechem, wyciągając z kieszeni swojej żółto-czarnej szaty kawałek pergaminu i sakiewkę złota. - Mam już Roddiego Pontera, twierdzącego, że Bułgaria pierwsza zdobędzie punkt - stawiam dziewięć do jednego, uważam, że Irlandia ma najsilniejszy atak, jaki widziałem - a mała Agatka Timms postawiła połowę zysków ze swojej fermy węgorzy, że mecz będzie trwał tydzień.
- Och... no dobrze - powiedział powoli pan Weasley - Zobaczmy... galeon na zwycięstwo Irlandii?
- Galeon? - Ludo wyglądał na ciężko zawiedzionego, ale szybko wrócił do siebie - Dobrze, bardzo dobrze... jakieś inne zakłady?
- Oni są zbyt młodzi, żeby grać. - uprzedził pan Weasley - Molly by się nie spodobało...
- Dajemy trzydzieści siedem galeonów, piętnaście sykli i trzy knuty, - wtrącił szybko Fred, podczas, gdy George wygrzebywał monety z kieszeni - że Irlandia wygra, ale Krum złapie znicza. Oo, dorzucimy jeszcze fałszywą różdżkę.
- Chyba nie chcecie pokazywać panu Bagmanowi takich śmieci, syknął Percy; ale Bagman wcale nie wydawał się uważać różdżki za śmieć, wręcz przeciwnie, jego dziecinna twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, a kiedy różdżka wydała głośny kwik i zmieniła się w gumowego kurczaka, Bagman ryknął śmiechem.
- Świetne! Od lat nie widziałem takich dobrych podróbek! Płacę za to pięć galeonów!
Twarz Perciego przybrała wyraz głębokiej pogardy.
- Chłopcy, - szepnął do nich pan Weasley - nie chcę, żebyście grali... to wszystkie wasze oszczędności... wasza mama...
- Nie psuj zabawy, Arturze! - zagrzmiał Bagman, chowając pieniądze do sakiewki - Są już wystarczająco duzi, by wiedzieć, czego chcą! Uważacie, że Irlandia wygra, ale Krum złapie znicza? Bez szans, chłopcy, bez szans... dam wam za to świetną stawkę... dodamy pięć galeonów za fałszywą różdżkę, a więc mamy...
Pan Weasley patrzył bezradnie, jak Ludo Bagman zapisał na swoim kawałku pergaminu nazwiska bliźniaków i dał im pokwitowanie.
- No to cześć! - zawołał George, biorąc od Luda pergamin i chowając go do przedniej kieszeni spodni.
Bagman odwrócił się zachwycony do pana Weasleya - Nie mógłbyś wyświadczyć mi przysługi? Szukam Bartiego Croucha. Mój bułgarski odpowiednik robi jakieś trudności, a ja nie rozumiem ani słowa z tego, co mówi. Barty sobie z tym poradzi. Chyba mówi coś koło 150 językami...
- Pan Crouch? - przerwał Percy, nagle porzucając swój krytyczny wyraz twarzy. - On mówi ponad dwustoma! Syreńskim, goblińskim, trolskim...
- Każdy może mówić trolskim. - powiedział Fred z lekceważeniem - Wystarczy tylko machać ręką i mruczeć...
Percy rzucił Fredowi wściekłe spojrzenie i poprawił ogień, aby woda ponownie się zagotowała.
- Jakieś wiadomości o Bercie Jorkins, Ludo? - zapytał pan Weasley, kiedy Bagman usadził się wygodnie na trawie.
- Ani grama, odparł beztrosko. Ale ona wróci. Biedna, stara Berta... pamięć jak cieknący kociołek i żadnego zmysłu orientacji. Zgubiła się, masz moje słowo. Przyjdzie do biura w październiku, myśląc, że to wciąż lipiec.
- Nie sądzisz, że już czas, aby wysłać kogoś po nią? - zasugerował delikatnie pan Weasley, kiedy Percy podał Bagmanowi jego herbatę.
- Barty Crouch też to ciągle powtarza, - westchnął Bagman - ale naprawdę nie możemy sobie teraz pozwolić na stratę kogokolwiek. Och, o wilku mowa! Barty!
Czarodziej, który właśnie aportował się przy ich ognisku, stanowił dokładne przeciwieństwo Luda, siedzącego na trawie w swoich starych szatach Os. Barty Crouch był sztywnym, starszym mężczyzną, ubranym w nienagannie skrojony i wyprasowany garnitur oraz krawat. Przedziałek miał wręcz nienaturalnie prosty, a jego krótkie, siwe wąsy wyglądały jak przyczesane szczoteczką. Buty błyszczały się w słońcu. Harry widział wyraźnie, dlaczego Percy go ubóstwiał. Tak samo jak on hołdował bezwzględnemu przestrzeganiu wszelkich reguł, a pan Crouch tak dokładnie przestudiował zasady ubierania się Mugoli, że mógłby udawać bankiera. Harry wątpił, czy nawet wuj Vernon poznałby, kim on naprawdę był.
- Zgnieć trochę trawy, Barty - zawołał Ludo Bagman z dołu, poklepując ziemię obok niego
- Nie, dziękuję ci, Ludo - powiedział Crouch z nutką zniecierpliwienia w głosie - Wszędzie cię szukam. Bułgarzy nalegają, żebyśmy dostawili jeszcze sześć miejsc w loży honorowej.
- Och, a więc o to im chodziło? - zdziwił się szczerze Bagman - Myślałem, że pytali, czy jest u nas szermierz. To przez ten ich akcent.
- Panie Crouch! - zawołał Percy z przejęciem - Czy chciałby pan może filiżankę herbaty?
- Och - powiedział pan Crouch, spoglądając na Perciego, jakby dopiero wtedy go zauważył - Tak, dziękuję ci, Weatherby.
Fred i George parsknęli w swoje kubki. Percy, z różowymi uszami, zajął się czajnikiem.
- Chciałem również zamienić z tobą słowo, Artur. - pan Crouch przeniósł swój świdrujący wzrok na pana Weasleya - Ali Bashir wkroczył z nami na ścieżkę wojenną (?). Chce pogadać z tobą o twoim embargo na latające dywany.
Pan Weasley westchnął głęboko - Tydzień temu wysłałem mu w tej sprawie sowę. Napisałem to, co mówiłem mu już z tysiąc razy: dywany są określone jako Mugolskie Artefakty przez Rejestr Zabronionych Magicznych Obiektów, ale czy on kiedyś posłucha?
- Wątpię, stwierdził pan Crouch, przyjmując filiżankę od Perciego. Jest zdesperowany, chce importować je tutaj.
- Cóż, dywany nigdy nie wyprą mioteł w Brytanii - wtrącił Bagman.
- Ali myśli, że na rynku jest nisza dla rodzinnego pojazdu, powiedział pan Crouch. Pamiętam, że mój dziadek miał Axminstera, na którym mogło usiąść dwanaście osób. Oczywiście to było zanim dywany zostały zabronione.
Dodał to, jakby nie chciał pozostawić u nikogo wątpliwości, czy którykolwiek z jego przodków złamał jakiekolwiek prawo.
- Więc, jesteś bardzo zajęty, co Barty? - zaczął pan Bagman, jakby poprzednia rozmowa w ogóle nie miała miejsca.
- Owszem. - odparł Crouch - organizowanie portów na terenie pięciu kontynentów to nie przelewki, Ludo.
- Mam wrażenie, że oboje będziecie szczęśliwi, kiedy to się skończy? - zapytał pan Weasley
Ludo Bagman wyglądał na zszokowanego - Szczęśliwi?! Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się bawiłem! Ale to nie tak, że nie mamy czego wyczekiwać, co Barty? No? Jeszcze mnóstwo do zrobienia, no nie?
Pan Crouch podniósł wymownie brwi - Umówiliśmy się, żeby nic nie mówić, dopóki wszystkie szczegóły nie...
- Och, szczegóły! - przerwał Bagman, machając z lekceważeniem ręką - Podpisali? Podpisali! Zgodzili się? Zgodzili! Założę się, że wkrótce te dzieciaki i tak będą wszystko wiedziały! w końcu to dzieje się w Hogwarcie...
- Ludo, musimy spotkać się z Bułgarami, wiesz przecież; ostro uciął wypowiedź Bagmana pan Crouch - Dziękuję za herbatę, Weatherby.
Wcisnął niedopitą filiżankę Perciemu i czekał, aż Ludo wstanie. Bagman z trudem podniósł się z ziemi, wciąż popijając herbatę i pobrzękując złotem w kieszeniach.
- Do zobaczenia! - zawołał na odchodnym, spotkamy się w loży honorowej - jestem komentatorem! - pomachał Ludo, a Barty Crouch niecierpliwie skinął głową i obaj deportowali się.
- Co się dzieje w Hogwarcie, tato, natychmiast zapytał Fred - o czym oni mówili?
- Wkrótce się dowiesz, powiedział pan Weasley z uśmiechem
- To poufna informacja, aż do czasu, gdy Ministerstwo zdecyduje się ją ujawnić, powiedział Percy formalnym tonem - Pan Crouch miał poważne powody, aby jej nie odtajniać.
- Och, zamknij się, Weatherby; warknął Fred
Ogólne podniecenie rosło na campingiem jak chmura burzowa w miarę, jak słońce wznosiło się coraz wyżej. Rozgrzane powietrze zdawało się drgać z niecierpliwości. Ministerstwo przestało już zwracać uwagi na oznaki magii, teraz pojawiające się wszędzie.
Sprzedawcy pojawiali się co kilka stóp, trzymając pudła i pchając wózki pełne niezwykłych pamiątek. Były świecące gwiazdki - zielone dla Irlandii i czerwone dla Bułgarii - które wykrzykiwały imiona zawodników, spiczaste zielone kapelusze pokryte tańczącymi koniczynami, Bułgarskie szaliki z wyszytymi lwami, które naprawdę ryczały, flagi obu krajów, które grały hymny narodowe na wietrze, były maleńkie, latające modele Błyskawic i całe kolekcje zawodników, którzy przechadzali się po dłoni, demonstrując swoje wdzięki.
- Oszczędzałem na to przez całe lato - zwierzył się Ron, kiedy podeszli do jednego ze sprzedawców. Mimo że Ron kupił kapelusz z tańczącymi koniczynami i dużą zieloną gwiazdę, nie mógł się powstrzymać przed nabyciem równiż chodzącej figurki Victora Kruma, szukającego Bułgarów. Miniaturowy Krum spacerował w tę i z powrotem po otwartej dłoni Rona, wymachując pięścią zielonej gwiazdce na koszuli Rona.
-Uou, spójrzcie na to! - zawołał Harry, podbiegając do stoiska wypełnionego czymś, co przypominało setki binokli, z tym, że te pokryte były śrubkami i przyciskami.
- Omniokulary - szybko wyjaśnił im sprzedawca - Można powtórzyć akcję... zwolnić wszystko... i pokazują ruchy klatka po klatce, jeżeli potrzeba. Promocja - 10 galeonów każde.
- Teraz żałuję, że to kupiłem - westchnął Ron, pokazując z pogardą na swój kapelusz i spoglądając tęsknie w stronę omniokularów.
- Trzy pary - powiedział Harry do sprzedawcy
- Nie... nie kłopocz się... - szepnął Ron, cały się czerwieniąc. Zawsze był bardzo czuły na punkcie pieniędzy - tym bardziej, że Harry odziedziczył spory majątek po swoich rodzicach i zawsze miał więcej pieniędzy od niego.
- Nie dostaniesz nic na gwiazdkę - oznajmił Harry Ronowi, wciskając omniokulary w rękę Hermiony - przez jakieś dziesięć lat.
- w porządku - odparł Ron, uśmiechając się.
- Ooch, dzięki Harry - powiedziała Hermiona - a ja kupiłam nam program, zobaczcie...
Ich portfele były znacznie chudsze, kiedy wrócili do namiotów. Bill, Charlie i Ginny też mieli zielone gwiazdki, a pan Weasley trzymał irlandzką flagę. Fred i George nie mieli żadnych pamiątek, ponieważ oddali wszystkie pieniądze panu Bagmanowi.
I wtedy głęboki, dudniący głos rozległ się od strony lasu i jednocześnie zielone i czerwone lampiony zapaliły się, oświetlając ścieżkę prowadzącą na boisko.
- Już czas! - powiedział pan Weasley, wyglądając na bardziej podekscytowanego, niż cała reszta razem wzięta, chodźcie - idziemy!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:17, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział ósmy
Puchar Quidditcha


Przepychając się przez tłumy śpieszące na boisko, z panem Weasleyem na przedzie, przebrnęli przez oświetloną lampionami drogę. Dookoła słyszeli tysiące śmiechów, pokrzykiwań i śpiewów. Atmosfera gorączkowego podniecenia była zaraźliwa; Harry nie mógł przestać się uśmiechać. Przez las szli 20 minut, głośno rozmawiając i żartując, aż w końcu dotarli na drugą stronę i znaleźli się na ogromnym, choć ciemnym stadionie. Choć Harry mógł widzieć tylko zarysy oszałamiających złotych ścian dookoła boiska, mógł powiedzieć, że swobodnie zmieściłoby się tam dziesięć katedr.
- Miejsca dla stu tysięcy ludzi. - poinformował ich pan Weasley, spostrzegłszy zdumiony wyraz twarzy Harrego - Pięciuset członków specjalnych oddziałów Ministerstwa pracowało nad tym przez cały rok. Zaklęcia Przypominające rozstawione na każdym calu wokoło. Za każdym razem, gdy jakiś Mugol zbliża się do tego miejsca, nagle przypomina sobie coś bardzo ważnego do zrobienia i musi wracać do domu... i z Bogiem - dodał pod nosem, prowadząc ich do najbliższego wejścia, które było już otoczone zwartym murem ciągle wykrzykujących coś czarownic i czarodziejów.
- Loża honorowa! - powiedziała czarownica przy wejściu, spoglądając na bilety, które podał jej pan Weasley - Prosto w górę, Arturze, tak wysoko, jak się da.
Schody wyłożone były czerwonym dywanem, co wcale nie ułatwiło im wdrapywania się na górę. Tłum, początkowo bardzo zbity, w miarę mijania kolejnych drzwi rzedł coraz bardziej, aż wreszcie do loży honorowej dotarli zupełnie sami. Znaleźli się na małym balkonie, umieszczonym na najwyższym punkcie trybun, dokładnie w połowie odległości między złotymi bramkami. Około dwudziestu czerwonych, miękkich (?) krzeseł stało w dwóch rzędach, a Harry, Hermiona i Weasleyowie zajęli te w pierwszym z nich. Harry spojrzał w dół i zobaczył widok, jakiego nigdy wcześniej sobie nie wyobrażał.
Sto tysięcy czarownic i czarodziejów zajmowało swoje miejsca na trybunach, które wznosiły się prawie pionowo wokół owalnego boiska. Wszystko oświetlone było tajemniczym, złotym światłem, które zdawało się wydobywać z samego stadionu. Na obu końcach boiska stały trzy obręcze wzniesione na wysokość 50 stóp; prawie dokładnie na przeciwko oczu Harrego błyszczała wielka czarna tablica, na której niewidzialna ręka wypisywała złotymi literami krótkie reklamy.

Błękitna Kula - miotła dla całej rodziny - bezpieczna, przewidywalna, z wbudowanym alarmem... Uniwersalny Zmywacz Wszelkich Magicznych Zanieczyszczeń Receptury Pani Skower - Bez nalotu, bez kłopotu!... Magiczne Kolekcje Odzieży Galdgarda - Londyn, Paryż, Hogsmeade...

Harry oderwał oczy od tablicy i spojrzał za siebie, by zobaczyć, z kim dzielą lożę honorową. Jak dotąd pozostawała pusta, jeśli nie liczyć małego stworzenia siedzącego na ostatnim miejscu w drugim rzędzie. Stworzonko, którego nóżki były tak krótkie, że sterczały równolegle do podłogi, było owinięte kuchenną ściereczką udrapowaną jak toga i ukrywało twarz w dłoniach. Jego długie, nietoperzowe uszy wyglądały dziwnie znajomo...
- Zgredek? - powiedział niepewnie Harry
Małe stworzenie podniosło głowę i spojrzało na niego przez palce, odsłaniając wielkie brązowe oczy i nos o barwie i kształcie dojrzałego pomidora. To nie był Zgredek - choć z pewno- ścią był to skrzat domowy. Harry dwa lata temu uwolnił Zgredka od jego poprzednich właścicieli, rodziny Malfoyów.
- Czy sir właśnie nazwał mnie Zgredek? - zaskrzeczał skrzat ciekawie zza palców. Głosik miał jeszcze wyższy i cieńszy od Zgredka, a Harry przypuszczał, - mimo że było to niezwykle trudne do określenia w przypadku skrzatów domowych - że ten musi być kobietą. Ron i Hermiona odwrócili się na swoich krzesłach, żeby zobaczyć skrzata; słyszeli mnóstwo opowieści o Zgredku, choć nigdy właściwie go nie spotkali. Nawet pan Weasley wydawał się zainteresowany.
- Przepraszam - powiedział Harry skrzatowi - Myślałem, że jesteś kimś, kogo znam.
- Ale ja też znać Zgredka, sir! - zawołała. Wciąż zakrywała swoją twarz, jak gdyby oślepiało ją światło, choć loża nie była zbytnio oświetlona. - Mam na imię Winky, sir, a pan, sir, - ciemnobrązowe oczy roszerzyły się do rozmiarów talerzy, kiedy jej wzrok spoczął na bliźnie Harrego - pan być z pewnością Harry Potter!
- Tak, to ja - odparł Harry
- Ale Zgredek mówi o panu cały czas, sir! - dodała, wolno opuszczając ręce
- Jak on się ma? - zapytał Harry - Czy wolność mu odpowiada?
- Ach, sir! - westchnęła Winky, potrząsając głową - ach, sir, z całym szacunkiem, sir, ale Winky nie jest pewna, czy pan zrobił Zgredkowi przysługę, sir, kiedy pan go uwolnił.
- Dlaczego? - zapytał Harry, zaskoczony - Co z nim?
- Wolność uderzyła mu do głowy, sir. - powiedziała smutno Winky. Żądania większe od możliwości i nie może zdobyć posady, sir.
- Ale dlaczego?
Winky zniżyła głos i wyszeptała - On chcieć pieniędzy za swoją pracę, sir!
- Pieniędzy? - powtórzył Harry - ale... dlaczego nie miałby dostawać pensji?
Winky wyglądała na zgorszoną samą myślą i znowu ukryła twarz za swoimi długimi palcami.
- Skrzaty domowe nie dostaję pensji, sir! - powiedziała pouczającym tonem - o nie, nie, nie! Winky mówić Zgredkowi, mówić idź, znajdź dobrą rodzinę i zostań tam. a Zgredek - on łapać się wszystkich zajęć, a to nie przystaje skrzatom. Winky mówić, Zgredek, jeszcze trochę i nastepna rzecz jaką usłyszę, to ty przed Departamentem Regulacji i Kontroli Magicznych Stworzeń, jak jakiś pospolity goblin!
- Cóż, najwyższy czas, żeby się trochę zabawił - powiedział już mniej pewnie Harry
- Skrzaty domowe nie mają się bawić, Harry Potter - odparła z przekonaniem zza swoich dłoni - Skrzaty domowe robić, co im mówią. Winky nie lubić wysokości, Harry Potter, wcale nie lubić - tu spojrzała przez barierkę i głośno przełknęła ślinę - ale mój pan wysłać Winky tu i Winky przyjść, sir.
- Dlaczego cię tu przysłał, skoro wie, że boisz się wysokości?
- Pan... - pan chce, żeby Winky zajęła mu miejsce, Harry Potter, pan być bardzo zajęty. - dodała, spoglądając na pustą przestrzeń za sobą - Winky chciałaby już być w namiocie, Harry Potter, ale Winky robi, co jej każą, Winky jest dobrym skrzatem.
Znowu rzuciła kolejne przerażone spojrzenie za siebie i zupełnie zakryła twarz. Harry odwrócił się do pozostałych.
- a więc to jest skrzat domowy - mruknął Ron - Dziwne stworzenia, co nie?
- Zgredek był dziwniejszy. - odparł Harry
Ron wyciągnął swoje omniokulary i zaczął testować je, spoglądając w tłum po drugiej stronie boiska.
- Super! - zawołał, przesuwając śrubę powtarzania na oprawce. Hermiona w tym czasie studiowała swój pokryty aksamitem program
- ,,Mecz poprzedzi pokaz narodowych maskotek” - przeczytała głośno
- Oo, na to zawsze warto popatrzeć! - powiedział pan Weasley rozmarzonym wzrokiem - Reprezentacje narodowe przywożą stworzenia ze swoich rodzinnych krajów, no wiecie, żeby nadać spotkaniu namiastki show.
Przez następne pół godziny loża powoli się wypełniała. Pan Weasley co chwila ściskał ręce wchodzącym, którzy z pewnością byli wszyscy bardzo ważnymi czarodziejami. Percy zrywał się na nogi tak często, że sprawiał wrażenie, jakby siedział na rozpalonych węglach. Kiedy przyjechał sam Minister Magii, Korneliusz Knot, Percy ukłonił się tak nisko, że jego okulary spadły na podłogę i zbiły się. Mocno zdenerwowany, naprawił je machnięciem różdżki i usiadł na swoim miejscu, tylko od czasu do czasu rzucając zazdrosne spojrzenia na Harrego, którego Knot powitał jak starego znajomego. Istotnie, spotkali się już wcześniej, więc Knot uściskał dłoń Harrego, zapytał, jak się ma i przedstawił go czarodziejom po obu swoich stronach.
- Harry Potter, no wiecie - bardzo głośno wyjaśnił bułgarskiemu Ministrowi, który miał na sobie długie, połyskliwe szaty z czarnego aksamitu ze złotymi obszyciami i zdawał się nie rozumieć ani słowa po angielsku - HA -RY PO -TER... och, daj spokój, nie mów, że nie wiesz, kto to... chłopiec, który przeżył atak Sam-Wiesz-Kogo... z pewnością wiesz, kto to był...
Bułgarski czarodziej nagle spostrzegł bliznę na czole Harrego i mówić w swoim języku, gestykulując i pokazując na nią.
- Wiedziałem, że w końcu dojdziemy do porozumienia - mruknął Knot do Harrego. Nie jestem dobry w językach, potrzebuję Bartiego Croucha do takich rzeczy. Ach, widzę, że jego skrzat zajmuje mu miejsce... dobry pomysł, ci Bułgarzy chcieli zagarnąć dla siebie wszystkie najlepsze miejsca... Aa, i jest Lucjusz!
Harry, Ron i Hermiona odwrócili się gwałtownie. Do trzech jeszcze pustych miejsc dokładnie za nimi przeciskali się nie kto inni, tylko starzy właściciele Zgredka - Lucjusz Malfoy, jego syn Draco i kobieta, która musiała być jego matką.
Harry i Draco byli wrogami od ich pierwszego spotkania w pociągu. Blady chłopiec ze szpiczastą twarzą i włosami koloru jasny blond, Draco bardzo przypominał swojego ojca. Jego matka też była blondynką; wysoka i szczupła, byłaby całkiem ładna, gdyby nie wyraz twarzy, który sugerował, że uważała otoczenie za niewarte jej uwagi.
- Ach, Knot! - powiedział pan Malfoy, wyciągając rękę, kiedy dotarł do Ministra - Jak się masz? Chyba nie miałeś jeszcze przyjemności poznać mojej żony, Narcyzy? Albo naszego syna, Draco?
- Dzień dobry, dzień dobry - Knot kiwnął głową każdemu z nich i ukłonił się pani Malfoy - Pozwólcie mi przedstawić pana Oblańsk... - Obalońk... pana... ee... w każdym razie to jest bułgarski Minister Magii, który zresztą nie rozumie ani słowa z tego, co mówię, więc nieważne. Kogo my tu jeszcze mamy... Znasz Artura Weasleya, jak sądzę?
To była bardzo nieprzyjemna chwila. Spojrzenia pana Weasleya i pana Malfoya spotkały się, a Harremu natychmiast przypomniał się moment, kiedy ci dwaj ostatnio natknęli się na siebie. Stało się to w księgarni Esy i Floresy, gdzie wdali się w bójkę. Zimne szare oczy pana Malfoya dokładnie zlustrowały najpierw pana Weasleya a następnie całą jego rodzinę.
- Dobry Boże, Arturze, - powiedział cicho Malfoy - co musiałeś sprzedać, żeby kupić tyle miejsc w loży honorowej? z pewnością twój dom nie jest tyle wart...
Knot, który tego nie usłyszał, dodał - Lucjusz niedawno przekazał bardzo dużą sumę pieniędzy na Szpital Magicznych Dolegliwości i Zranień w St. Mungo, Arturze. Jest tutaj moim gościem.
- Jak... jakie to miłe - odparł pan Weasley, przybierając bardzo sztuczny uśmiech
Wzrok pana Malfoya spoczął teraz na Hermionie, która mocno się zaczerwieniła, ale opanowała chęć odwrócenia wzroku. Harry dokładnie wiedział, co sprawiło, że kąciki ust pana Malfoya uniosły się do góry. Malfoyowie szczycili się posiadaniem czystej, czarodziejskiej krwi; innymi słowy, uważali każdego, kto, jak Hermiona, miał Mugoli za przodków, za ludzi drugiej kategorii. Jednak pod okiem Ministra Magii, Malfoy nie odważył się niczego powiedzieć. Ledwo skinął głową panu Weasleyowi i usiadł na swoim miejscu. Draco zaszczycił Harrego, Rona i Hermionę jednym spojrzeniem i usadowił się między rodzicami. Zaraz potem Ludo Bagman wpadł na balkon.
- Wszyscy gotowi? - zawołał od progu, a jego twarz stała się jeszcze bardziej okrągła i świecocą, jeżeli to w ogóle możliwe - Panie Ministrze - możemy zaczynać?
- Ja jestem zawsze gotowy - odparł Knot z uśmiechem
Ludo wyciągnął różdżkę, skierował ją na własną krtań, mruknął ,,Sonorus!” i powitał kibiców, w magiczny sposób przekrzykując wielojęzyczny gwar wypełniający stadion. Jego głos odbijał się echem gdzieś ponad nimi i docierał do każdego zakamarka trybun.
- Panie i Panowie... witamy! Witamy na Finale 422 Pucharu Świata w Quidditchu!
Widzowie odpowiedzieli mu oklaskami. Tysiące flag powiewało na wietrze, dodając dźwięki hymnów narodowych do ogólnego aplauzu. z czarnej tablicy naprzeciwko loży honorowej zniknęła ostatnia wiadomość (Fasolki Wszystkich Smaków Bertiego Bottsa - ryzyko dla łakomczuchów) i teraz widniał na niej wynik meczu: BUŁGARIA: ZERO, IRLANDIA: ZERO.
- a teraz... pozwólcie mi przedstawić Maskotki Narodowej Reprezentacji Bułgarii! (...)

Drużyna Bułgarii przywiozła Veele - piękne kobiety, które czarami i tańcem uwodziły mężczyzn (coś w rodzaju syren); Irlandia przedstawiła małych brodatych człowieczków (leprechauns???) - stworzenia potrafiące stwarzać złoto; te obsypały nim publiczność, a Ron zapłcił nim Harremu za omniokulary. Irlandia wygrała mecz 170 do 160, mimo że Victor Krum złapał znicza, prezentując wcześniej wspaniały zwód - Omdlenie Wrońskiego.

(...)
- Znicz, gdzie jest znicz?! - wrzeszczał Charlie, podskakując i przechylając się przez barierkę
- On go ma - Krum go złapał - już koniec! - odkrzyknął mu Harry
Krum, z szatami połyskującymi krwią wciąż sączącą się z jego nosa, wznosił się powoli w powietrze z wysoko uniesioną ręką, w której ściskał złotą piłeczkę.
Tablica wyników pokazywała teraz BUŁGARIA:160, IRLANDIA:170, ale tłum zdawał się nie zwracać uwagi na to, co się stało. Dopiero po chwili, powoli, jak gdyby startował wielki jumbo jet, okrzyki kibiców Irlandii stawały się coraz głośniejsze i wkrótce zmieniły się w wybuchy radości.
- IRLANDIA WYGRYWA!!! - wrzeszczał Bagman, który, tak jak reszta Irlandczyków, wyglądał na bardzo zaskoczonego takim nagłym końcem meczu. - KRUM ŁAPIE ZNICZA, ALE IRLANDIA WYGRYWA!!! Dobry Boże, chyba nikt się tego nie spodziewał!!
- Po co on złapał tego znicza?! - wydyszał Ron, skacząc i klaszcząc nad głową - Skończył, kiedy Irlandia miała 160 punktów przewagi, idiota!
- Wiedział, że nigdy nie wezmą się w garść. - Harry próbował przekrzyczeć hałas, wciąż klaszcząc i podskakując - Irlandczycy byli zbyt dobrzy... chciał skończyć na swoich warunkach, to wszystko...
- Był bardzo odważny, prawda?! - wrzeszczała Hermiona, przechylając się coraz bardziej i obserwując, jak Krum ląduje, otoczony przez sanitariuszy, torujących sobie drogę wśród walczących maskotek.
Harry założył omniokulary i spojrzał w dół. Trudno było zorientować się, co się dzieje, ponieważ boisko pełne było małych, brodatych człowieczków, którzy świętowali zwycięstwo Irlandii, ale udało mu się wyłowić Kruma. Wyglądał poważniej, niż kiedykolwiek i odmawiał jakielkolwiek pomocy medycznej. Jego koledzy z drużyny stali wokół niego, potrząsając z dezaprobatą głowami i rozprawiając o czymś z oburzeniem; kilka kroków dalej reprezentacja Irlandii tańczyła z radości w deszczu złota wywołanym przez ich maskotki. Gdzie spojrzeć powiewały flagi, a hymn narodowy Irlandii grzmiał ze wszystkich stron. Veele powróciło do swojej pięknej postaci, choć nadal wyglądały na bardzo rozczarowane.
- Cósz, pszynajmiej falczyliszmy dzjelnie - powiedział niski, głęboki głos tuż za Harrym. Odwrócił się i zobaczył bułgarskiego Ministra Magii
- Pan mówi po angielsku! - zawołał wstrząśnięty Knot - a ja przez cały dzień porozumiewałem się na migi!
- To była calkiem szmieszne - odparł bułgarski minister, wzruszając ramionami.
- a teraz, kiedy irlandzka drużyna, wspomagana przez swoje maskotki, zrobiła już rundę honorową, Puchar Quidditcha zostanie wniesiony do loży honorowej! - ryczał Bagman
Nagle Harrego oślepił jasny, biały błysk, który oświetlił lożę tak, aby wszyscy kibice mogli ją dobrze widzieć. Dwóch czarodziejów z obsługi wniosło wielki, złoty puchar i podało go Korneliuszowi Knotowi, który wyglądał na bardzo zdegustowanego tym, że nadaremnie przez cały dzień używał języka migowego.
- Nagrodźmy gromkimi brawami naszych szlachetnych przegranych - drużynę Bułgarii!! - zagrzmiał Bagman
Do loży weszli wszyscy zawodnicy Bułgarii. Tłum na trybunach zafalował, a Harry dostrzegł tysiące omniokularów, błyskających i mrugających w ich stronę.
Jeden po drugim, bułgarscy zawodnicy ustawili się w rządku między krzesłami, a kiedy Bagman wyczytywał ich imiona, każdy z nich podchodził, ściskał rękę ich ministrowi, a potem Knotowi. Krum, ostatni w kolejce, wyglądał naprawdę fatalnie. Para czarnych oczu wciąż błyszczała z tryumfem spod krzaczastych brwi na zalanej krwią twrzy. w dłoni nadal ściskał znicza. Harry zauważył, że na ziemi poruszał się znacznie mnie sprawnie. Krok miał nieco kaczkowaty i chodząc, mocno kołysał ramionami. Ale kiedy jego imię zostało wyczytane, tłum powitał go rozdzierającym okrzykiem.
Potem weszła drużyna Irlandii. Aidan Lynch był podtrzymywany przez Morana i Connolliego; po drugim zderzeniu chyba nie do końca odzyskał świadomość. Mimo to szeroko się uśmiechnął, kiedy Troy i Quigley podnieśli puchar, a stadion wypełnił się ogłuszającym aplauzem. Ręce Harrego omdlewały od klaskania.
Wreszcie obie drużyny opuściły lożę, aby zrobiż kolejną rundę honorową na swoich miotłach (Aidan Lynch na ogonie miotły Conolliego, mocno obejmując swoje nadgarstki i wciąż uśmiechając się, teraz w raczej obojętny sposób), Bagman ponownie skierował różdżkę na swoją krtań i mruknął Quietus.
- Będą o tym rozprawiać przez lata - powiedział ochryple - naprawdę nieoczekiwany zwrot wydarzeń, to co się stało... szkoda, że nie mogło trwać dłużej... ach, tak... tak... jestem wam coś winien... ile?
Fred i George poderwali się ze swoich miejsc i wyciągnęli ręce przed Bagmanem z szerokimi uśmiechami na zaczerwienionych twarzach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:18, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dziewiąty
Znak Ciemności

- Tylko nie mówcie waszej matce, że graliście - pan Weasley przestrzegał Freda i Georga, kiedy powoli schodzili po wyłożonych czerwonym dywanem schodach.
- Nie martw się tato! - uśmiechnął się Fred - Mamy duże plany co do tych pieniędzy i nie chcemy, żeby je nam skonfiskowano.
Pan Weasley chyba miał zamiar zapytać, co to za plany, ale po chwili zdecydował, że tak naprawdę wcale nie chce tego wiedzieć.
Wkrótce dołączyli do tłumu wylewającego się ze wszystkich wyjść i utknęli w korku na leśnej drodze na pole namiotowe. Co chwila wokół nich wybuchały radosne śpiewy, a maskotki Irlandii pojawiały się to za drzwami, to wśród krzaków i wymachiwały swoimi latarenkami. Gdy wreszcie dotarli do namiotów, nikomu nie chciało się spać (a nawet gdyby, otaczał ich taki hałas, że po prostu było to niemożliwe) i pan Weasley zgodził się na wspólne wypicie ostatniego kubka kakao. Rozmowy toczyły się wyłącznie wokół meczu; pan Weasley wdał się z Charliem w dyskusję na temat faulowania i dopiero zaśnięcie Ginny na małym stoliku (i wylanie całego kakao na podłogę) skłoniło go do zakończenia potyczek słownych i zagonienia wszystkich do łóżek. Hermiona i Ginny weszły do drugiego namiotu, a Harry i reszta Weasleyów przebrała się w piżamy i wdrapała na swoje miejsca. z drugiej strony campingu wciąż słyszęli śpiewy i dziwny, głuchy odgłos.
- Całe szczęście, że nie jestem na służbie - mruknął pan Weasley, już prawie śpiąc - Nie zazdroszczę tym, którzy muszą teraz iść do Irlandzyków i powiedzieć im, żeby przestali świętować.
Harry, który zajmował górne miejsce na piętrowym łóżku, nad Ronem, leżał, wpatrując się w półprzezroczysty sufit namiotu i obserwując pojawiające się od czasu do czasu latarenki, przy okazji przypominając sobie co bardziej spektakularne posunięcia Kruma. Nie mógł się doczekać, gdy dosiądzie swojej własnej Błyskawicy i wypróbuje Omdlenie Wrońskiego... a Oliverowi Woodowi nigdy nie udało się dokładnie im wyjaśnić jak taki, czy inny ruch powinien wyglądać... Harry nagle zobaczył się w szatach ze swoim nazwiskiem na plecach i wyobraził sobie to uczucie, kiedy stutysięczny tłum wiwatuje na jego cześć, kiedy głos Ludo Bagmana rozlega się na stadionie: “Daję wam.... Pottera!!!”
Harry nie wiedział, czy naprawdę zasnął - fantazje o latającym Krumie mogły równie dobrze być tylko snami - wiedział tylko, że, całkiem niespodziewanie, pan Weasley zaczął krzyczeć.
- Wstawajcie! Ron! Harry! No już, obudźcie się, to pilne!
Harry usiadł ostro i uderzył głową o sufit.
- Co jest? - zapytał
Nawet po ciemnku mógł powiedzieć, że coś jest nie tak. Głosy na campingu całkowicie się zmieniły. Ustały śpiewy. Słyszał krzyki i tupot biegających ludzi. Przełożył nogi przez barierkę łóżka, zeskoczył na podłogę i sięgnął po swoje ubrania. Pan Weasley, który właśnie z trudem nakładał dżinsy na swoją piżamę, wydyszał - Nie ma czasu, Harry... po prostu zarzuć kurtkę i wychodź na dwór, szybko!
Harry zrobił, co powiedział pan Weasley i wybiegł z Ronem z namiotu.
Przy świetle kilku ognisk, które wciąż się paliły, zobaczył ludzi uciekających do lasu, pokazujących coś, co poruszało się przez pole w ich kierunku, coś, co emitowało dziwne światło i brzmiało jak wystrzały z pistoletu. Głośne wybuchy śmiechu i pijackie okrzyki dochodziły od strony owego czegoś przed nimi; zaraz potem ujrzeli mocne, zielone światło, które rozjaśniło cały obóz.
Grupa czarodziejów, ciasno do siebie przyciśnięta, poruszała się razem z uniesionymi różdżkami, skierowanymi dokładnie pionowo. Harry przyjrzał się im dokładniej... wydawali się nie mieć twarzy... potem dostrzegł, że wszyscy mieli na twarzach maski. Wysoko ponad nimi unosiły się w powietrzu cztery postaci. Wyglądało to tak, jakby czarodzieje na dole byli lalkarzami, a ludzie nad nimi marionetkami, poruszanymi za pomocą niewidzialnych sznurków, przywiązanych do różdżek. Dwie z postaci były bardzo małe.
Coraz więcej czarodziejów dołączało do maszerującej grupy, śmiejąc się i pokazując w górę. Namioty przewracano, aby umożliwić im pochód. Raz czy dwa Harry zobaczył, jak jeden z nich rozwala namiot stojący na drodze. Kilka płócien płonęło. Krzyki stawały się coraz głośniejsze.
Kiedy ogień z jednego z płonących namiotów oświetlił unoszące się postacie, Harry rozpoznał jedną z nich - pana Robertsa, kierownika campingu. Pozostała trójka mogła być jego żoną i dziećmi. Jeden z maszerujących czarodziejów kilka razy podrzucił panią Roberts w górę i w dół; jej koszula zsunęła się i odsłoniła olbrzymie majtki; przy wtórze śmiechów i okrzyków z dołu, pani Roberts próbowała jakoś się okryć.
- To chore - mruknął Ron, obserwując najmniejsze mugolskie dziecko, które właśnie zaczęło kręcić się dookoła własnej osi, 60 stóp ponad ziemią, z główką latającą na wszystkie strony - to naprawdę chore...
Hermiona i Ginny podeszły do Harrego i Rona, nakładając kurtki na swoje koszule. w tej samej chwili Bill, Charlie i Percy wypadli z namiotu chłopców, w pełni ubrani, z podwiniętymi rękawami i wyciągniętymi różdżkami
- Idziemy pomóc Ministerstwu! - zawołał pan Weasley, przekrzykując hałas i podwijając swoje rękawy - a wy, wy ukryjcie się w lesie i trzymajcie się razem. Przyjdę i zabiorę was, kiedy sobie z tym poradzimy!
Bill, Charlie i Percy już biegli w kierunku nadchodzących czarodziejów; pan Weasley podążył za nimi. Czarodzieje ministerstwa co chwila pojawiali się między namiotami i wszyscy natychmiast ruszali w tę samą stronę. Tymczasem tłum wokół rodziny Robertsów rósł coraz bardziej.
- Chodźmy - powiedział Fred, chwytając rękę Ginny i ciągnąc ją do lasu. Harry, Ron, Hermiona i George ruszyli za nimi. Obejrzeli się dopiero, gdy weszli między drzewa. Czarodzieje otaczający zamaskowaną grupę utworzyli zwarty krąg i nie dopuszczali nikogo do środka. Czarodzieje ministerstwa zdawali się bać wypowiedzieć jakiekolwiek zaklęcie, które sprowadziłoby Robertsów na dół.
Wszystkie lampy wzdłuż drogi prowadzącej na stadion były zbite. Czarne postacie przemykały wśród drzew; dzieci płakały; pełne niepokoju nawoływania i całkiem spanikowane krzyki rozlegały się wszędzie wokół nich. Harry co chwila był potrącany przez ludzi, których twarzy nie mógł zobaczyć. Nagle usłyszał przerażony, pełen bólu głos Rona.
- Co się stało? - zawołała zdenerwowana Hermiona, zatrzymując się tak nagle, że Harry wpadł na nią - Ron, gdzie jesteś? Och, to głupie - Lumos!
Zapaliła swoją różdżkę i podniosła ją wysoko nad głową. Ron leżał wzdłuż drogi.
- Przewróciłem się o korzeń - powiedział ze złością, wstając.
- Cóż, nietrudne ze stopami takich rozmiarów. - powiedział zimny głos tuż za nimi
Harry, Ron i Hermiona odwrócili się ostro. Draco Malfoy stał kilka stóp od nich, opierając się o drzewo i wyglądając, jakby cała sytuacja bardzo go bawiła. Obserwował też scenę na polu przez przerwę między drzewami.
Ron powiedział Malfoyowi, żeby zrobił coś, czego Harry wiedział, że nie odważyłby się powiedzieć przy pani Weasley.
- Wyrażaj się, Weasley - odparł Malfoy, a jego blade oczy zapaliły się dziwnym blaskiem - Chyba powinniście się pośpieszyć. Nie chcielibyście przecież, żeby ją zobaczyli?
Kiwnął głową na Hermionę i w tym samym momencie camping wypełnił dźwięk jakby wybuchła bomba i zielone błysk oświetlił drzewa wokół nich.
- Co to niby ma znaczyć? - zapytała Hermiona z udawaną pewnością siebie
- Granger, im chodzi o Mugoli - uśmiechnął się złośliwie Malfoy - Chcesz pokazywać swoje uda w powietrzu? Bo jeśli tak, po prostu poczekaj... będą tędy przechodzić, wszyscy się pośmiejemy...
- Hermiona jest czarownicą - warknął Harry
- Jak dla kogo, Potter - znowu się uśmiechnął - Jeżeli sądzisz, że nie potrafią rozpoznać szlamy, zostań, gdzie jesteś.
- Uważaj, co mówisz! - zawołał Ron. Wszyscy wiedzieli, że “szlama” jest bardzo obraźliwym terminem dla czarodzieja lub czarownicy o mugolskim pochodzeniu.
- Nieważne, Ron - powiedziała szybko Hermiona, chwytając Rona za ramię, by powstrzymać go od zrobienia kroku w stronę Malfoya.
Wtedy usłyszeli wybuch głośniejszy od wszystkich dotychczasowych. Kilkoro ludzi krzyknęło.
Malfoy ostentacyjnie ziewnął - Łatwo ich przestraszyć, co? - powiedział leniwie - Twój tatuś kazał wam się wszystkim ukryć? Co on właściwie zamierza - uratować tych Mugoli?
- Gdzie są twoi rodzice? - powiedział Harry, czując, jak zbiera się w nim złość - Wśród tamtych, nosząc maski?
Malfoy odwrócił twarz do niego, wciąż się uśmiechając - a gdyby byli, myślisz, że bym ci o tym powiedział?
- Och, dajcie spokój - wtrąciła Hermiona z niesmakiem - chodźmy i znajdźmy resztę.
- Trzymaj swoją brzydką gębę na kłódkę - warnął Malfoy
- No, chodźcie - powtórzyła, pociągnęła Harrego i Rona z powrotem na ścieżkę.
- Założę się, że twój tata jest jednym z tych facetów w maskach! - zawołał na odchodnym Ron
- Jeśli tak, ministertwo na pewno go złapie - powiedziała Hermiona pewnie - Och, nie mogę uwierzyć, gdzie oni się wszyscy podziali?
Nigdzie nie widzieli Freda, Georga i Ginny, choć ścieżka pełna była innych czarodziejów, a wszyscy rzucali nerwowe spojrzenia za siebie, w stronę pola namiotowego.
Parę kroków dalej grupa nastolatków w piżamach zażarcie dyskutowała. Kiedy zobaczyli Harrego, Rona i Hermionę, dziewczyna z gęstymi, kręconymi włosami odwróciła się i powiedziała szybko - Ou est Madame Maxime? Nous l'avons perdue...-
- Eee.. co? - odparł Ron
- Och... - dziewczyna, która mówiła odwróciła się, a kiedy przechodzili, wyraźnie usłyszeli, jak pogardliwie zwraca się do koleżanki - 'Ogwart
- Beauxbatons - mruknęła Hermiona
- Co takiego? - zapytał Harry
- Muszą chodzić do Beauxbatons - wyjaśniła Hermiona - No wiecie.. Akademia Magiczna Beauxbatons... czytałam o tym w Rozwoju Magicznej Edukacji w Europie...
- Och... no jasne... racja...- powiedział Harry
- Fred i George nie mogli zajść tak daleko. - przerwał Ron, wyciągając swoją różdżkę i zapalając ją jak Hermiona. Harry sięgnął do kieszeni po swoją różdżkę - ale nie było jej tam. Jedyną rzeczą, jaką znalazł były jego omniokulary.
- Och nie... nie wierzę... zgubiłem moją różdżkę!
- Żartujesz?!
Ron i Hermiona zatrzymali się nagle i podnieśli swoje różdżki tak wysoko, aby oświetlić jak najwięcej ziemi dookoła nich. Harry rozejrzał się, ale nigdzie nie dostrzegł zguby.
- Może została w namiocie... - powiedział niepewnie Ron
- Może wypadła ci z kieszeni, kiedy biegliśmy... - zasugerowała z niepokojem Hermiona
- Tak... może... - Harry zwykle miał swoją różdżkę przy sobie przez cały czas w świecie czarodziejów, a znalezienie się w środku takiej sytuacji bez niej sprawiło, że poczuł się bardzo niezręcznie.
Chwilę potem wszyscy podskoczyli na dźwięk szamotaniny w krzakach. Winky, skrzat domowy, przedzierała się przez pobliskie krzaki, poruszając się w bardzo dziwny sposób, jakby z wielką trudnością; wyglądało to tak, jakby ktoś niewidzialny ciągnął ją z powrotem do namiotu.
- Tu jest źli czarodzieje! - wydyszała z przerażeniem, całą siłą próbując iść naprzód - Ludzie wysoko - wysoko w górze! Winky schodzi im z drogi!
I zniknęła wśród drzew po drugiej stronie ścieżki, wciąż pojękując i przewracając się co chwila.
- Co jej jest? - powiedział Ron, z niepokojem patrząc na Winky - Dlaczego nie może biec normalnie?
- z pewnością nie zapytała o pozwolenie na ukrycie się - odparł Harry. Myślał o Zgredku: za każdym razem, kiedy próbował zrobić coś, co nie spodobałoby się Malfoyom, musiał pobić się lub ukarać w inny sposób.
- Wiecie, skrzaty domowe mają bardzo surowy regulamin - dodała Hermiona - To niewolnictwo, ot co. Ten Crouch kazał jej iść na samą górę stadionu, choć była przerażona, a teraz zaczarował ją tak, że nie może nawet uciekać normalnie, kiedy oni przewracają i palą namioty. Dlaczego nikt nic z tym nie zrobi?
- Cóż, skrzaty są szczęśliwe, nieprawda? - odparł Ron - Słyszałaś, co Winky powiedziała przed meczem: “Skrzaty domowe nie mają się bawić”... Takie już są, po prostu to lubią...
- Ludzie tacy, jak ty, Ron - zaczęła znowu Hermiona z wypiekami na policzkach - którzy akceptują przestarzały i niesprawiedliwy system, tylko dlatego, że są zbyt leniwi, żeby...-
Kolejny głośny wybuch rozległ się od brzegu lasu.
- Po prostu nie zatrzymujmy się, OK.? - powiedział Ron, a Harry spostrzegł, że z niepokojem spojrzał na Hermionę. Może było ziarno prawdy w tym, co powiedział Malfoy; może Hermiona rzeczywiście była w większym niebezpieczeństwie niż oni. Podnieśli się, a Harry znowu przeszukał swoje kieszenie, choć wiedział, że nie ma tam jego różdżki.
Podążyli ciemną ścieżką głębiej w las, wciąż wypatrując Freda, Georga i Ginny. Minęli grupę goblinów, którzy kłócili się o sakiewkę złota, z pewnością wygraną na zakładach, i którzy wydawali się zupełnie nie przejmować sytuacją na campingu. Jeszcze dalej, na polanie natknęli się na trzy wysokie, piękne Veele otoczone grupą czarodziejów, z których wszyscy starali się przekrzyczeć się nawzajem.
- Zarabiam około stu sakiewek galeonów na rok! - krzyczał jeden z nich - Jestem pogromcą smoków Komitetu Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń.
- Nie, nie jesteś! - wrzeszczał jego kolega - Zmywasz naczynia w Dziurawym Kotle... ale ja jestem zabójcą wampirów, pokonałem już coś koło 90...
Trzeci młody czarodziej, którego pryszcze widoczne były nawet w nikłym świetle rzucanym przez Veele, wtrącił się - Zostanę najmłodszym Ministrem Magii, ja!
Harry parsknął śmiechem. Rozpoznał pryszczatego czarodzieja; był to Stan Shunpike, konduktor w trzypiętorym magicznym autobusie, Błędnym Rycerzu.
Odwrócił się, by powiedzieć o tym Ronowi, ale zobaczył, ze jego twarz stała się dziwnie rozmarzona i zaraz potem Ron też krzyczał - Czy już wspominałem, że wynalazłem miotłę, która doleci do Jowisza?
- Naprawdę! - powiedziała Hermiona i z pomocą Harrego odciągnęła Ron za ramiona; obrócili go i pomaszerowali w głąb lasu. Kiedy głosy Veeli i ich admiratorów ucichły, byli już w samym środku. Wyglądało na to, że są zupełnie sami; wszystko było znacznie spokojniejsze.
Harry rozejrzał się - Zostańmy tu, przecież i tak usłyszymy każdego w promieniu mili.
Ledwo skończył wypowiadać ostatnie zdanie, Ludo Bagman wszedł zza drzewa dokładnie przed nimi.
Nawet przy wątłym świetle dwóch różdżek, Harry mógł zobaczyć, jakie zmiany zaszły w jego wyglądzie. Już nie radosny i zaczerwieniony; nie poruszał się jak na sprężynach. Wyglądał na bladego i przerażonego.
- Kto tam? - zawołał, szybko mrugając i próbując rozpoznać ich twarze - Co wy tutaj robicie, zupełnie sami?
Spojrzeli na siebie, zaskoczeni.
- a więc... ee... wybuchły jakieś zamieszki, czy coś takiego... - wyjaśnił Ron
- CO?
- Na campingu... jacyś ludzie porwali rodzinę Mugoli...
Bagman zaklnął cicho. Spojrzał na nich jeszcze raz i deportował się bez jednego słowa z krótkim “pop”.
- Nie za bardzo na bieżąco z wydarzeniami, ten Bagman - prychnęła Hermiona
- Ale był świetnym pałkarzem - powiedział Ron, prowadząc ich na małą polankę i siadając na suchej trawie pod drzewem - Wimbourskie Osy wygrały ligę trzy razy z rzędu, kiedy grał z nimi.
Wyjął z kieszeni małą figurkę Krum, postawił go na ziemi i przez chwilę przyglądał się, jak maszeruje w tę i z powrotem. Tak jak prawdziwy Krum, miniaturowy model miał nieco kaczkowaty krok; na miotle robił zdecydowanie większe wrażenie. Harry przysłuchiwał się głosom z campingu. Wciąż było dość cicho; może czarodzieje w maskach zostali już powstrzymani.
- Mam nadzieje, że reszcie nic się nie stało - powiedziała Hermiona po chwili
- Są w porządku - zapewnił ją Ron
- Wyobraź sobie, że twój tata łapie Lucjusza Malfoya - wtrącił Harry, siadając obok Rona i oglądając małą postać Kruma przedzierającą się przez spadłe liście - Zawsze mówił, że chciałby znaleźć coś na niego.
- To by ususnęło ten uśmieszek z twarzy Dracona - powiedział Ron
- Ale ci biedni Mugole - zaczęła Hermiona z niepokojem - a co, jeśli nie będą mogli ściągnąć ich na dół?
- Ściągną - odparł Ron z przekonaniem - Znajdą jakiś sposób.
- Przecież to szaleńcy! Zrobić coś takiego, kiedy całe Ministerstwo Magii było tam tego dziś wieczorem! - powiedziała Hermiona - To znaczy, czy oni oczekują, że ujdzie im to na sucho? Myślicie, że po prostu się upili, czy raczej...-
Tu nagle przerwała i spojrzała gwałtownie za siebie. Harry i Ron też natychmiast się odwrócili. Wyglądało na to, że ktoś przedzierał się na polankę. Czekali, słuchając nierównych kroków za ciemnymi drzewami. Ale nagle wszystko ucichło.
- Halo?! - zawołał Harry
Odpowiedziała cisza. Harry wstał i obszedł drzewo dookoła (?). Było zbyt ciemno, aby widzieć daleko, ale wyraźnie wyczuwał, że ktoś stoi tuż za granicą jego wzroku.
- Kto tam jest? - powtórzył
I wtedy, bez ostrzeżenia, cisza została przerwana przez głos, którego nigdy wcześniej nie słyszeli w lesie; to była wypowiedź, nie spanikowany krzyk, i brzmiało zupełnie jak zaklęcie.
- MORSMORDRE!
Coś długiego i zielonego wydobyło się z ciemności, której oczy Harrego nie mogły wcześniej przeniknąć; uniosło się w górę, ponad wierzchołki drzew i zawisło na czarnym niebie.
- Co jest...?- wykrztusił Ron, kiedy zerwał się na równe nogi, wpatrując się w znak, który właśnie się pojawił.
Przez krótką chwilę Harry myślał, że to kolejny żart maskotek Irlandii. Potem zdał sobie sprawę, że była to olbrzymia czaszka, złożona jakby z gwiazd, z wydobywającą się z jej ust serpentyną, podobną do języka. Patrzyli, jak czaszka unosi się coraz wyżej i wyżej, pozostawiając za sobą smugę zielonego dymu i wkrótce osiągając taką wysokość, że przypominała nowy gwiazdozbiór.
Nagle wszędzie dookoła nich wybuchły okrzykami paniki. Harry nie rozumiał dlaczego, ale jedynym logicznym powodem było pojawienie się czaszki, która uniosła się już wystarczająco wysoko, by oświetlić cały las. Jeszcze raz rozejrzał się wokoło w poszukiwaniu osoby, która wywołała znak, ale nie mógł dostrzec nikogo.
- Kto tam jest? - zawołał znowu
- Harry, chodź, idziemy! - Hermiona złapała go za rękaw kurkti i pociągnęła do tyłu
- Co się dzieje? - zapytał Harry, widząc bladą i przerażoną twarz Hermiony
- To Znak Ciemności, Harry! - wydusiła Hermiona, ciągnąc go tak mocno, jak mogła - Znak Sam-Wiesz-Kogo!
- Voldemorta?!
- No już, chodź!
Harry odwrócił się - Ron w pośpiechu podniósł swojego miniaturowego Kruma - i cała trójka pobiegła przez polankę - ale zanim przebiegli kilka kroków, seria krótkich “pop” oznajmiła przyjazd około 20 czarodziejów, którzy ciasno ich otoczyli.
Harry rozejrzał się i w krótkiej sekundzie zauważył jedną rzecz - każdy z czarodziejów miał wyciągniętą różdżkę, a każda różdżka była skierowana dokładnie na niego, Rona i Hermionę. Bez namysłu krzyknął “kryć się!!!”, pociągnął pozostałą dwójkę i położył ich na ziemię.
- STUPEFY!!! - ryknęło 20 głosów; zobaczyli serię błysków i Harry poczuł, jak włosy na głowie podnoszą mu się, jakby przez polankę przeleciał potężny wicher. Podniósł na chwilę głowę i zobaczył promienie czerwonego światła, wylatujące z różdżek czarodziejów, krzyżujące się w locie, odbijające od drzew, odlatujące w ciemność...-
- STOP!! - wrzasnął znajomy głos - Stójcie!! To mój syn!
Włosy Harrego przestały powiewać. Podniósł głowę jeszcze wyżej. Czarodziej naprzeciwko niego opuścił różdżkę. Odwrócił się i zobaczył pana Weasleya, biegnącego do nich z przerażonym wyrazem twarzy.
- Ron... Harry... - głos mu się trząsł - Hermiona... w porządku?
- Zejdź z drogi, Arturze - powiedział zimny, ostry głos
Był to pan Crouch. To właśnie on i inny czarodzieje Ministerstwa otoczyli ich. Harry wstał. Twarz pana Croucha była napięta do granic możliwości.
- Które z was to zrobiło? - warknął, przeszywając ich swoim ostrym spojrzeniem - Które z was wywołało Znak Ciemności?
- Nie zrobiliśmy tego! - powiedział z przekonaniem Harry, pokazując na czaszkę wciąż wiszącą w powietrzu
- My nic nie zrobiliśmy! - dodał Ron, pocierając czoło i spoglądając wymownie na ojca - Dlaczego nas zaatakowaliście?
- Nie kłam! - zagrzmiał pan Crouch. Różdżką wciąż wskazywał dokładnie Rona, a jego oczy drgały; wyglądał prawie na szalonego - Zostaliście przyłapani na gorącym uczynku!
- Barty, - szepnęła czarownica w długiej, wełnianej sukience - to dzieci, Barty, nie byłyby w stanie...
- Wy trzej, skąd przyszedł (?) ten znak? - zapytał szybko pan Weasley
- z tamtąd - powiedziała Hermiona roztrzęsionym głosem, wskazując na miejsce, skąd słyszeli głos - tam był ktoś za drzewami... wypowiedział słowa... inkantację...
- Och, naprawdę, stał tam? - powiedział z przekąsem pan Crouch, spoglądając z niedowierzaniem na Hermionę - Wypowiedział inkantację? Jesteś bardzo dobrze poinformowana, jak wywołuje się ten znak, panienko...
Ale żaden z czarodziejów ministerstwa, oprócz pana Croucha, wydawał się myśleć, że Harry, Ron lub Hermiona wywołali czaszkę; wręcz przeciwnie, na słowa Hermiony wszyscy znowu podnieśli swoje różdżki i skierowali je w stronę, którą wskazała Hermiona.
- Spóźniliśmy się - powiedziała czarownica w wełnianej sukience, potrząsając głową - Już się deportowali...
- Nie sądzę - odparł czarodziej z gęstą, brązową brodą; był to Amos Diggory, ojciec Cedrica - Nasze siły pobiegły już w między te drzewa... mamy dużą szansę, że ich złapiemy.
- Amos, bądź ostrożny! - zawołało kilku czarodziejów ostrzegającym głosem, kiedy pan Diggory podniósł swoją różdżkę, ruszył przez polankę i zniknął w ciemności. Hermiona obserwowała jego zniknięcie z ustami zakrytymi dłonią.
Kilka sekund później usłyszeli krzyk pana Diggoriego.
- Tak! Mamy ich! Tu ktoś jest! Nieprzytomny! To... ale.. to niemożliwe...
- Macie kogoś? - zawołał pan Crouch z niedowierzaniem - Kto? Kto to jest?
Usłyszeli gwizdnięcia, szuranie liści i ciężkie kroki pana Diggoriego. Kiedy pojawił się zza drzew, zobaczyli, że niesie małą postać. Harry natychmiast rozpoznał ściereczkę. To była Winky.
Pan Crouch nie poruszył się i nic nie powiedział, kiedy pan Diggory położył skrzata pana Croucha na ziemi przy jego nogach. Reszta czarodziejów Ministerstwa przyglądała się panu Crouchowi. Przez kilka sekund pan Crouch wyglądał jak sparaliżowany, nawet jego oczy nie poruszały się, kiedy przyglądał się Winky leżącej u jego stóp. Potem zaczął wracać do siebie.
- To...- nie...- może być... - wycedził przez zęby - Nie...-
Szybko okrążył pana Diggoriego i ruszył w kierunku miejsca, gdzie znaleziono Winky
- To nie ma sensu, panie Crouch - zawołał za nim pan Diggory - Tam nie ma już nikogo.
Ale pan Crouch zupełnie zignorował jego słowa. Słyszeli, jak chodzi dookoła, rozrzucając spadłe liście i zaglądając pod krzaki.
- Ciekawe.. - mruknął pan Diggory ponuro, spoglądając na nieprzytomną Winky - Skrzat domowy Bartiego Croucha... to znaczy...
- Daj spokój, Artur - powiedział pan Weasley cicho - chyba nie myślisz poważnie, że to był skrzat? Znak Ciemności jest symbolem czarodziejów. Potrzebuje różdżki.
- Tak - odparł pan Diggory - a ona miała różdżkę.
- CO?! - zawołał pan Weasley
- Tutaj, patrz - pan Diggory podniósł różdżkę z ziemi i pokazał ją czarodziejom - Miała to w ręku, a to jest złamanie punktu trzeciego Ustawy o Używaniu Różdżek, na początek. Żadne nieczłekokształtne stworzenie nie może trzymać lub używać różdżki.
W tym momencie rozległo się kolejne “pop” i Ludo Bagman aportował się obok pana Weasleya. Wyglądał na zdezorientowanego i zmęczonego, spojrzał w górę na zieloną czaszkę.
- Znak Ciemności! - wykrzyknął, prawie zdeptując Winky, kiedy odwrócił się do swoich kolegów - Kto to zrobił? Złapaliście ich? Barty! Co się dzieje?
Pan Crouch wrócił z pustymi rękami. Jego twarz wciąż była trupio blada, a jego dłonie i wąsata twarz drgały.
- Gdzie byłeś, Barty? - powitał go Bagman - Dlaczego nie byłeś na meczu? Twój skrzat zajął ci miejsce...- Garbate gargulce! - Bagman nagle spostrzegł Winky, leżącą u jego stóp - Co jej się stało?!
- Byłem zajęty, Ludo - wyjaśnił pan Crouch, wciąż roztrzęsionym głosem, ledwie poruszając ustami - a mój skrzat został ogłuszony.
- Ogłuszony? Przez was, znaczy? Ale dlaczego?
Nagle Bagman skojarzył. Spojrzał w górę na zieloną czaszkę, potem na Winky i na pana Croucha.
- Nie! - zawołał - Winky? Wywołała Znak Ciemności? Nie wiedziałaby jak! i potrzebowałaby różdżki na początek!
- i miała jedną. - wtrącił pan Diggory - Miała ją w ręku, kiedy ją znalazłem. Jeżeli to panu nie przeszkadza, panie Crouch, myślę, że powinniśmy usłyszeć, co ma sama do powiedzenia.
Crouch nie dał żadnego znaku, że zrozumiał, co powiedział pan Diggory, ale ten chyba wziął jego milczenie za zgodę. Podniósł swoją różdżkę, skierował ją na Winky i zawołał “Enervate!”
Winky wolno otworzyła oczy. Otworzyła swoje wielkie, brązowe oczy i zaskoczona zamrugała kilka razy. Obserwowana w ciszy przez grupę czarodziejów, powoli usiadła. Spostrzegła nogi pana Diggoriego i ostrożni podniosła wzrok, żeby spojrzeć mu w oczy; potem, jeszcze ostrożniej, spojrzała w niebo. Harry widział dwa odbicia olbrzymiej czaszki w jej gigantycznych oczach. Wciągnęła powietrze, rozejrzała się dookoła i nagle wybuchnęła płaczem.
- Skrzacie! - zawołał pan Diggory ostro - Czy wiesz, kim jestem? Jestem członkiem Departamentu Regulacji i Kontroli Magicznych Stworzeń!
Winky zaczęła kiwać się w przód i w tył, a jej oddech zmienił się w gwałtowny szloch. Bardzo przypominała Zgredka w chwilach największego nieposłuszeństwa.
- Jak widzisz, skrzacie, Znak Ciemności został tu wywołany chwilę temu. - powiedział pan Diggory - Ty zostałaś tu znaleziona chwilę później. Wyjaśnienie, jeśli można!
- Ja-ja-ja nic nie zrobić, sir! - wykrztusiła Winky - Ja nie wiedzieć jak, sir!
- Zostałaś znaleziona z różdżką w ręku! - warknął pan Diggory, pochylając się nad nią. Kiedy światło promieniujące od czaszki odbiło się od różdżki, Harry rozpoznał ją.
- Hej! To moje! - zawołał
Wszyscy na polance spojrzeli się na niego
- Słucham? - powiedział zaskoczony pan Diggory
- To moja różdżka. Upuściłem ją!
- Upuściłeś? - powtórzył pan Diggory z niedowierzaniem - Czy to spowiedź? Odrzuciłeś ją, kiedy wywołałeś Znak Ciemności?
- Amos, zastanów się do kogo mówisz - powiedział ze złością pan Weasley - Czy Harry Potter wywołałby Znak Ciemności?
- Ee... oczywiście, że nie... - zakłopotał się pan Diggory - Sorry... zagalopowałem się...
- Zresztą nie upuściłem jej tam - dodał Harry, pokazując kciukiem drzewa pod znakiem - Zgubiłem ją zaraz po tym, jak weszliśmy do lasu.
- a więc, - zaczął znowu pan Diggory, przenosząc wzrok na leżącą u jego stóp Winky - Znalazłaś tę różdżkę, co skrzacie? Podniosłaś ją i pomyślałaś, że trochę się nią pobawisz, czy tak?
- Ja nie robić magii, sir! - jęknęła Winky, a łzy spłynęły po jej policzkach i czerwonym nosie - Ja...-ja... ja tylko podnosić ją, sir! Ja nie zrobić Znak Ciemności, sir, ja nie wiedzieć jak!
- To nie była ona - wtrąciła nagle Hermiona; wyglądała na bardzo zdenerwowaną, odzywając przed tyloma czarodziejami Ministerstwa, ale jednocześnie niezwykle zdeterminowaną - Winky ma wysoki, skrzeczący głos, a głos, który wypowiedział inkantację był znacznie niższy! - spojrzała na Harrego i Rona z prośbą o pomoc - To nie brzmiało jak Winky, prawda?
- Nie - poparł ją Harry, potrząsając głową - to z pewnością nie przypominało skrzata domowego.
- Tak, to był ludzki głos - dodał Ron
- Zaraz zobaczymy - zagrzmiał pan Diggory, na którym te słowa nie zrobiły najmniejszego wrażenia - Istnieje prosta droga do odkrycia ostatniego zaklęcia, które wywołała (?) różdżka, skrzacie, wiesz o tym?
Winky zadrżała i gorączkowo pokręciła głową, potrząsając długimi uszami, kiedy pan Diggory podniósł swoją różdżkę i przyłożył ją do różdżki Harrego.
- Priori Incantato! - ryknął pan Diggory
Harry usłyszał jęk Hermiony, kiedy wielka czaszka wyłoniła się z punktu, gdzie dwie różdżki były połączone, ale był to tylko mdły cień gigantycznej zielonej czaszki na górze, wyglądał, jakby był zrobiony z gęstego szarego dymu: był to duch zaklęcia.
- Deletrius! - zawołał pan Diggory, a mglista czaszka rozpłynęła się w powietrzu.
- a więc, - powiedział pan Diggory z ponurym triumfem w głosie, spoglądając na Winky, która znowu zaczęła trząść się i kiwać w przód i w tył.
- Ja nie zrobić tego! - zaskrzeczała, a jej brązowe oczy zrobiły się jeszcze większe - Ja nie, ja nie, ja nie wiedzieć jak! Ja być dobrym skrzatem, ja nie używać różdżek, ja nie wiedzieć jak!
- Byłaś złapana na gorącym uczynku, skrzacie! - ryknął pan Diggory - Złapana z winną różdżką w dłoni!
- Amos, - powiedział głośno pan Weasley - pomyśl o tym... bardzo mało czarodziejów wie, jak użyć tego zaklęcia... gdzie mogłaby się tego nauczyć?
- Być może Amos sugeruje, - wtrącił pan Crouch swoim zimnym, gniewnym głosem, wyraźnie oddzielając każdą sylabę - że mam w zwyczaju uczyć moich służących, jak wywoływać Znak Ciemności?
Nastąpiła niezręczna cisza.
Amos Diggory wyglądał na przerażonego - Panie Crouch... nie... wcale nie...
- Jesteś bardzo bliski oskarżenia dwóch osób na tej polanie, której są najdalsze od wywołania Znaku Ciemności! - warknął pan Crouch - Harrego Pottera i mnie! Mam nadzieję, że jesteś zaznajomiony z historią chłopca?
- O-oczywiście...-wszyscy wiedzą - mruknął pan Diggory, jakby czując się winny
- i mam nadzieję, że pamiętasz, że w ciągu mojej długiej kariery dałem wiele dowodów, że nienawidzę i zwalczam czarną magię i tych, którzy ją uprawiają? - wycedził, a jego oczy jakby się zapaliły.
- Panie Crouch... ja- ja nigdy nie sugerowałem, że ma pan coś z tym wspólnego! - mruknął pan Diggory, gładząc swoją długą brodę.
- Jeżeli oskarżasz mojego skrzata, oskarżasz mnie, Diggory! - krzyknął Crouch - Gdzie indziej mogłaby się tego nauczyć?
- Mogła... he- mogła podnieść ją wszędzie...
- Dokładnie, Amos - wtrącił pan Weasley - Mogła podnieść ją wszędzie... Winky? - powiedział ciepło, odwracając się do skrzata, ale ona wzdrygnęła się, jakby i on na nią krzyczał. - Gdzie dokładnie znalazłaś różdżkę Harrego?
Winky ściskała róg ściereczki tak mocno, że prawie ją porwała
- Ja...- eeja... znaleźć ją... znaleźć ją tam, sir... - szepnęła - tam... wśród drzew, sir...
- No widzisz, Amos? - powiedzał pan Weasley - Ktokolwiek wywołał Znak Ciemności, mógł teleportować się tuż po tym, odrzucając różdżkę Harrego. Sprytna rzecz, nie użyć swojej różdżki, która mogłaby go później zdradzić. a Winky miała pecha, natknęła się na różdżkę chwilę potem i podniosła ją.
- Ale w takim razie, powinna być kilka stóp od prawdziwego sprawcy! - zawołał niecierpliwie pan Diggory - Skrzacie? Widziałaś kogoś?
Winky zaczęła trząść się bardziej niż kiedykolwiek. Jej wielkie oczy spoglądały to na pana Diggoriego, to Ludo Bagmana, to pana Croucha.
Potem przełknęła ślinę i wykrztusiła - Ja nie widzieć nikogo, sir... nikogo...
- Amos, - zaczął ostro pan Crouch - jestem pewien, że, zgodnie z procedurą, chciałbyś zabrać Winky do swojego biura na przesłuchanie. Mimo to proszę cię, abyś pozwolił mi zająć się nią.
Pan Diggory zdawał się nawet nie brać pod uwagę takiej sytuacji, ale dla Harrego było jasne, że, pan Crouch był tak ważnym członkiem Ministerstwa, że nikt nie śmiał mu odmówić.
- Możesz być pewien, że zostanie ukarana - dodał zimno pan Crouch
- P-p-panie... - wydusiła Winky, podnosząc wypełnione łzami oczy na pana Croucha - p-p-panie... p-p-proszę...
Pan Crouch spojrzał w dół, a w jego oczach nie było ani krzty współczucia.
- Winky zachowała się dzisiaj w sposób, jaki nie sądziłem, że w ogóle jest możliwy - powiedział wolno - Powiedziałem jej, żeby została w namiocie. Powiedziałem, żeby została tam, kiedy poszedłem rozwiązać problem na campingu. i okazało się, że mnie nie posłuchała. To oznacza ubranie.
- Nie! - zawołała Winky, padając na kolana u stóp pana Croucha. - Nie, panie! Nie ubrania, nie ubrania!
Harry wiedział, że jedynym sposobem na wyzwolenie skrzata domowego było obdarowanie go przyzwoitą odzieżą. Bardzo przykro było patrzeć na Winky, ściskającą swoją ściereczkę i szlochającą u stóp pana Croucha.
- Ale ona była przerażona! - wybuchnęła Hermiona ze złością, patrząc prosto na pana Croucha - Pański skrzat boi się wysokości, a tamci czarodzieje w maskach unosili ludzi! Nie może pan karać jej za to, że chciała zejść im z drogi!
Pan Crouch cofnął się o krok, uwalniając się z uścisku skrzata, jakby Winky była czymś nieświeżym lub spleśniałym, co brudziło jego wypolerowane buty.
- Nie mam żadnego pożytku ze skrzata, który nie jest mi posłuszny. - powiedział zimno, spoglądając na Hermionę - Nie mam pożytku ze służącej, która zapomina o obowiązkach wobec swojego pana i szarga jego reputację.
Wszyscy zamilkli i przez chwilę słychać było jedynie głośne szlochy Winky. w końcu ciszę przerwał pan Weasley - Cóż, myślę, że mogę już zabrać moje dzieciaki do namiotu, jeżeli nikt nie ma nic przeciwko. Amos, ta różdżka powiedziała nam już wszystko, co mogła - jeżeli Harry mógłby dostać ją z powrotem...
Pan Diggory podał Harremu jego różdżkę, a on schował ją do kieszeni.
- Chodźcie, cała trójka - powiedział cicho pan Weasley. Ale Hermiona nie miała zamiaru się ruszyć, wciąż wpatrywała się w płaczącą Winky - Hermiono! - szepnął pan Weasley z naciskiem. Hermiona niechętnie odwróciła się i poszła za Harrym i Ronem między drzewa.
- Co stanie się z Winky? - zapytała, jak tylko opuścili polankę
- Nie wiem - odparł pan Weasley
- Sposób w jaki ją traktowali! - zawołała Hermiona z oburzeniem - Pan Diggory, zwracający się do niej “skrzacie” przez cały czas... i pan Crouch! On wie, że ona tego nie zrobiła, a mimo to nadal chce ją wyrzucić! Nie obchodzi go, jak przerażona była, uciekając z namiotu, ani jak załamana jest teraz... jakby w ogóle nie była człowiekiem!
- Właściwie nie jest - wtrącił Ron
Hermiona spiorunowała go wzrokiem - To nie znaczy, że nie ma uczuć, Ron, a sposób w jaki...
- Zgadzam się z tobą w zupełności, Hermiono, - przerwał szybko pan Weasley - ale to nie jest czas ani miejsce na dyskusje o prawach skrzatów domowych. Chcę wrócić do namiotu tak szybko, jak się da. Co stało się z resztą?
- Zgubiliśmy ich w ciemności - powiedział Ron - Tato, dlaczego wszyscy robią tyle hałasu o tę czaszkę na górze?
- Wyjaśnię wam w namiocie - odparł niepewnie pan Weasley
Ale kiedy dotarli do skraju lasu, ich marsz został zatrzymany. Duża grupa przerażonych czarodziejów i czarownic zbiegła się ze wszystkich stron, gdy tylko pan Weasley pojawił się wśród drzew.
- Co się tam dzieje?
- Kto to wywołał?
- Artur.. to nie jest... on?
- Oczywiście, że to nie on - zawołał pan Weasley niecierpliwie - Nie wiemy, kto to był, chyba się Deportował. Teraz przepraszam bardzo. Chciałbym wrócić do łóżka.
Poprowadził Harrego, Rona i Hermionę przez tłum i wreszcie dotarli na pole namiotowe. Teraz panowała tam już cisza; nigdzie nie było śladu po zamaskowanych czarodziejach, choć kilka przewróconych namiotów wciąż się paliło.
Głowa Charliego wyjrzała z namiotu chłopców.
- Tato, co się dzieje? - zawołał z ciemności - Fred, George i Ginny wrócili w porządku, ale reszta...
- Mam ich, bez obaw. - odparł pan Weasley, klękając i wchodząc do namiotu. Harry, Ron i Hermiona wczołagali się za nim.
Bill siedział przy małym kuchennym stole, przykładając prześcieradło do ramienia, które obficie krwawiło. Charlie miał duże rozcięcie na koszuli, a Percy walczył z krwią cieknącą z nosa. Fred, George i Ginny wyglądali na nie zranionych, choć mocno wstrząśniętych.
- Złapaliście ich, tato? - natychmiast zapytał Bill - Tego, kto wywołał znak?
- Nie - westchnął pan Weasley - Znaleźliśmy skrzata domowego Bartiego Croucha, trzymającego różdżkę Harrego, ale nie posunęliśmy się dzięki temu nawet o krok.
- CO? - zawołali Bill, Charlie i Percy jednocześnie
- Różdżkę Harrego? - powtórzył Fred
- Skrzat pana Croucha? - dodał Percy, zupełnie zbity z tropu
Z małą pomocą Harrego, Rona i Hermiony pan Weasley wyjaśnił, co zdarzyło się w lesie. Kiedy skończył opowiadać, Percy swelled indignantly
- Cóż, pan Crouch miał całkowitą rację, pozbywając się takiego skrzata! - powiedział - Uciekać, skoro powiedziano jej wyraźnie, żeby została... zawstydzić swojego pana przed całym Ministerstwem... jak by to wyglądało, gdyby złapano ją na oczach Departamentu Regulacji i Kontroli...
- Ale ona nic nie zrobiła! Po prostu była w złym miejscu w złym czasie! - warknęła Hermiona na Perciego, który spojrzał na nią bardzo zaskoczony. Percy zawsze przyjaźnił się z Hermioną, znacznie bardziej, niż z całą resztą.
- Hermiono, czarodziej z pozycją pana Croucha nie może sobie pozwolić na skrzata, który ucieka w amoku z różdżką w ręku! - powiedział Percy z wyższością, gdy tylko wrócił do siebie.
- Ona nie uciekała w amoku! - krzyknęła Hermiona - i tylko podniosła tę różdżkę z ziemi!
- Czy ktoś może mi wreszcie wyjąśnić, co to była ta czaszka? - przerwał niecierpliwie Ron - Nikomu nic nie robiła... czemu zrobili z tego taki problem?
- Mówiłam ci, to symbol Sam-Wiesz-Kogo - powiedziała Hermiona, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać - Czytałam o tym we “Wzroście i Upadku Czarnej Magii”.
- i nikt nie widział go od 13 lat - dodał cicho pan Weasley - Oczywiście wszyscy wpadli w panikę... To było prawie jak znowu zobaczyć Sam-Wiesz-Kogo...
- Nie kapuję - wzruszył ramionami Ron - To znaczy... przecież to tylko kształt na niebie...
- Ron, Sam-Wiesz-Kto i jego poplecznicy wysyłali Znak Ciemności w powietrze zawsze, kiedy kogoś zabili... nie macie o tym pojęcia, jesteście jeszcze za młodzi. Wyobraź sobie, że wracasz z pracy, widzisz Znak Ciemności unoszący się nad domem i wiesz, co zastaniesz w środku...
- pan Weasley wzdrygnął się
Przez chwilę panowała cisza.
Wreszcie Bill, odrywając prześcieradło od rany na ramieniu, odezwał się - w każdym razie nie pomógł nam dzisiaj, ktokolwiek to wyczarował. Wystraszył Death Eaters (???), zniknęli, gdy tylko znak pojawił się na niebie, zanim zdążyliśmy się zbliżyć. Przynajmniej złapaliśmy Robertsów zanim spadli na ziemię. Teraz modyfikują im pamięć.
- Death Eaters? - powtórzył Harry - Co to takiego?
- Tak nazywali siebie sprzymierzeńcy Voldemorta - powiedział Bill - Myślę, że zobaczyliśmy dzisiaj wyraźnie, co z nich zostało... ci, którzy umknęli przed Azkabanem...
- Nie możemy im nic udowodnić, Bill - westchnął pan Weasley - Chociaż pewnie tak było - dodał bezradnie
- Tak, założę się, że to oni - zawołał nagle Ron - Tato, w lesie spotkaliśmy Draco Malfoya, a on prawie powiedział nam, że jego tata jest jednym z tych facetów w maskach, a wszyscy wiedzą, że Malfoyowie byli bardzo blisko Sam-Wiesz-Kogo!
- Ale co sprzymierzeńcom Voldemorta... - zaczął Harry. Wszyscy podskoczyli: jak większość czarodziejów unikali wypowiadania imienia Voldemorta - Po co sprzymierzeńcy Sami-Wiecie-Kogo unosili Mugoli? To znaczy, jaki był cel?
- Cel? - powtórzył pan Weasley ze smutnym uśmiechem - Harry, to ich pojęcie zabawy. Połowa zabójstw Mugoli była dokonana dla rozrywki. Sądzę, że wypili dziś kilka drinków i nie mogli się powstrzymać od przypomnienia nam, że sporo ich wciąż jest wśród nas. Takie ich ostatnie zjednoczenie - dodał z pogardą
- Ale jeżeli naprawdę kiedyś pracowali dla Sami-Wiecie-Kogo, to czemu Deportowali się, gdy zobaczyli Znak Ciemności? - zapytał Ron - Byliby szczęśliwi, widząc go, prawda?
- Pomyśl trochę, Ron - powiedział Bill, krzywiąc się - Jeżeli naprawdę pomagali Sam-Wiesz-Komu, musieli się ciężko napracować, aby uniknąć Azkabanu, kiedy ich przywódca stracił moc... pewnie opowiadali kupę kłamstw o tym, jak zmuszał ich do zabijania i torturowania ludzi. Założę się, że byliby jeszcze bardziej przerażeni, niż reszta, gdyby Sam-Wiesz-Kto wrócił. Zaprzeczyli, że kiedykolwiek mieli z nim coś wspólnego i wrócili do swoich codziennych zajęć... Nie sądzę, żeby Sam-Wiesz-Kto był tym zachwycony.
- Więc... ktokolwiek wywołał Znak Ciemności...- zaczęło wolno Hermiona - czy zrobił to, żeby okazać im poparcie, czy żeby ich wystraszyć?
- Dobre pytanie, Hermiono - odparł pan Weasley - Ale powiem ci jedno: tylko byli współpracownicy Sama-Wiesz-Kogo wiedzieli, jak w ogóle to wywołać. Byłbym bardzo zdziwiony, gdyby osoba, która nigdy nie miała z nimi nic wspólnego, wiedziała, jak to zrobić... Słuchajcie, jest już bardzo późno, jeżeli wasza matka dowie się, co tu się stało, umrze ze strachu. Prześpimy się kilka godzin, i złapiemy najwcześniejszy transferoplan, jaki się da.
Harry wczołgał się do swojego śpiworu z głową pełną myśli. Powinien czuć się wyczerpany; była prawie trzecia rano, ale on wcale nie był śpiący, za to bardzo zmartwiony.
Trzy dni temu - teraz wydawało się to bardzo dawno, ale to tylko trzy dni - obudził się z bolącą blizną. a dziś w nocy, pierwszy raz od 13 lat, znak Lorda Voldemorta pojawił się na niebie. Co to wszystko znaczy?
Pomyślał o liście, który wysłał do Syriusza przed opuszczeniem Privet Drive. Czy Syriusz już go dostał? Kiedy odpowie? Harry leżał na plecach, wpatrując się w sufit, ale żadne latające marzenia nie przyszły mu do głowy i nie ułatwiły zaśnięcia; dopiero długo po tym, jak chrapanie Charliego wypełniło namiot, Harry wreszcie zapadł w sen.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:18, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dziesiąty
Chaos w Ministerstwie


Pan Weasley obudził ich zaledwie po kilku godzinach snu. Użył magii, by zapakować namioty i wszyscy opuścili camping tak szybko, jak to było możliwe, mijając pana Robertsa przy drzwiach jego domku. Pan Roberts miał dziwny, zdezorientowany wyraz twarzy i pożegnał ich niewyraźnym “wesołych Świąt”.
- Dojdzie do siebie - powiedział pan Weasley cicho, kiedy odeszli dostatecznie daleko - Czasami, kiedy modyfikuje się komuś pamięć, ta osoba jest lekko oszołomiona przez chwilę... a musieli użyć naprawdę silnego zaklęcia, by on to wszystko zapomniał.
Kiedy doszli do miejsca, gdzie leżały teletransportery, usłyszeli zniecierpliwione okrzyki, a kiedy podeszli jeszcze bliżej, zobaczyli cały tłum czarodziejów i czarownic, zebranych dookoła Basila, wszystkich próbujących jak najszybciej wydostać się z pola namiotowego. Po krótkiej rozmowie pana Weasley z Basilem, stanęli w kolejce, i mogli wziąć starą, gumową oponę na Wzgórze Łasicy dopiero, gdy słońce było już naprawdę wysoko. Wracali do Nory przez Ottery St Catchpole w świetle porannego słońca, prawie nie rozmawiając, ponieważ byli zbyt zmęczeni, by coś powiedzieć, myśląc z utęsknieniem o śniadaniu. Gdy minęli ostatni zakręt, a Nora znalazła się w zasięgu wzroku, krzyk wypełnił puste pole.
- Och, dzięki Bogu, dzięki Bogu!!!
Pani Weasley, która najwyraźniej czekała na nich na podwórku, teraz biegła w ich kierunku, ciągle w swojej koszuli nocnej, blada, przerażonym i ze zwiniętym egzemplarzem “Proroka Codziennego” w dłoni.
- Artur! Tak się martwiłam...! tak martwiłam!
Zarzuciła ramiona na szyję pana Weasleya, a “Prorok Codzienny” upadł na ziemię. Harry zauważył nagłówek: “Sceny grozy na Mistrzostwach Świata Quidditcha” No , a pod nim ruchome, czarno-białe zdjęcie Znaku Ciemności, unoszącego się nad drzewami.
- Wszystko w porządku - wydusiła pani Weasley, uwolniając męża i rozglądając się dookoła swoimi czerwonymi oczami - Żyjecie... och, chłopcy!
Ku zaskoczeniu wszystkich, przyciągnęła do siebie Freda i Georga tak mocno, że ich głowy stuknęły o siebie.
- AU! Mamo! Dusisz nas!
- Nakrzyczałam na was, zanim wyszliście! - zawołała pani Weasley, zaczynając szlochać - Myślałam tylko o tamtym! a co gdyby Sami-Wiecie-Kto dopadł was, a ostatnią rzeczą, którą do was powiedziałam było, że nie zdobyliście wystarczająco SUMów? Och, Fred... George...
- Daj spokój, Molly, są cali i zdrowi - powiedział pan Weasley z naciskiem, odciągając żonę od bliźniaków i prowadząc ją do domu - Bill - dodał ciszej - podnieś tę gazetę, chcę zobaczyć, co napisano...
Kiedy wreszcie wszyscy wpakowali się do maleńkiej kuchenki i Hermiona zrobiła pani Weasley filiżankę bardzo mocnej herbaty, do której pan Weasley nalegał, żeby wlać trochę Starej Ognistej Whisky Ogdeona, Bill podał tacie gazetę. Pan Weasley przeleciał wzrokiem przez pierwszą stronę, a Percy zaglądał mu przez ramię.
- Wiedziałem - westchnął pan Weasley - Ministerstwo popełnia gafę (?)... sprawcy nie złapani... słaba ochrona... czarnoksiężnicy (?) chodzący nie sprawdzeni... międzynarodowa niezgoda... Kto to napisał? Ach... oczywiście... Rita Skeeter.
- Tak kobieta uwzięła się na Ministerstwo Magii! - powiedział wściekły Percy - w zeszłym tygodniu mówiła, że marnujemy czas sprzeczając się o grubość kociołków, kiedy powinniśmy tępić wampiry! Jak gdyby nie było dokładnie określone w paragrafie 12 “Procedur Dotyczących Traktowania Pół-Ludzi Nie-Czarodziejów” no ..-
- Zrób nam przysługę, Perce - wtrącił Bill, ziewając - i zamknij się.
- Tu jest coś o mnie - przerwał pan Weasley, a jego oczy momentalnie rozszerzyły się, kiedy dotarł do końca artykułu.
- Gdzie? - wydusiła pani Weasley krztusząc się swoją herbatę z whisky - Gdybym to widziała, wiedziałabym, że żyjecie!
- Nie imiennie - powiedział pan Weasley - Posłuchajcie tego: “Jeżeli przerażeni czarodzieje i czarownice, którzy z wstrzymanym oddechem czekali na informacje na skraju lasu, mieli nadzieję, że zostaną uspokojeni przez Ministerstwo, to ciężko się zawiedli. Urzędnik Ministerstwa wyszedł z lasu jakiś czas po tym, jak Znak Ciemności zniknął, powiadomił, że nikt nie został ranny i odmówił udzielenia innych informacji. To stwierdzenie raczej nie wystarczy, by uciszyć plotki, że godzinę później z lasu wydobyto kilka ciał.” Och, rzeczywiście! - powiedział pan Weasley ze złością, podając gazetę Perciemu - Nikt nie został ranny, co niby miałem powiedzieć? Plotki, że godzinę później z lasu wydobyto kilka ciał... teraz z pewnością będą plotki, kiedy to wydrukowała!
Głęboko wciągnął powietrze - Molly, muszę iść do biura, to będzie wymagało dużo pracy.
- Pójdę z tobą, ojcze. - wtrącił Percy ważnym tonem - Pan Crouch będzie potrzebował wszystkich na stanowiskach, i będę mógł przekazać mu mój raport o kociołkach osobiście.
I wybiegł w kuchni.
Pani Weasley wyglądała na najbardziej zmartwioną - Artur, powinieneś być na wakacjach! To nie ma nic do rzeczy z twoim wydziałem, z pewnością poradzą sobie bez ciebie.
- Muszę iść, Molly. - odparł pan Weasley - Tylko pogorszyłem sprawę. Przebiorę się w swoje szaty i lecę...
- Pani Weasley - powiedział nagle Harry, nie mogąc się powstrzymać - Hedwiga jeszcze nie przyleciała z listem do mnie?
- Hedwiga, kochanie? - powtórzyła pani Weasley nieprzytomnie - Nie... nie było żadnej poczty.
Ron i Hermiona spojrzeli ciekawie na Harrego.
Z wiele mówiącą miną spojrzał na nich i powiedział wolno - w porządku, jeżeli pójdę i zostawię swoje rzeczy w twoim pokoju, Ron?
- Taa... Ja chyba też lepiej pójdę - zgodził się natychmiast Ron - Hermiono?
- Oczywiście - odparła szybko, i wszyscy troje wymaszerowali z kuchni i zaczęli wspinać się po schodach.
- Co się dzieje Harry? - zapytał Ron jak tylko drzwi zamknęły się za nimi.
- Jest coś, o czym wam nie powiedziałem - odparł Harry - w niedzielę rano obudziłem się znowu z bolącą blizną.
Reakcja Rona i Hermiony była dokładnie taka, jaką wyobrażał sobie Harry w swojej sypialni na Privet Drive. Hermiona zrobiła głęboki wdech i od razu zaczęła podsuwać rozmaite rady, wspominając przy tym ogromną liczbę poważnych książek i wszystkich, począwszy od Albusa Dumbledore'a, a kończąc na Pani Pomfrey, szkolnej pielęgniarce.
Ron po prostu oniemiał - Ale... jego tam nie było, prawda? Sam-Wiesz-Kogo? To znaczy... ostatnim razem, kiedy twoja blizna bolała, on był w Hogwarcie, prawda?
- Jestem pewien, że nie było go na Privet Drive. - zapewnił go Harry - Ale miałem o nim sen... o nim i o Peterze - no wiesz, Glizdogonie. Teraz nie pamiętam całego, ale oni planowali zabić... kogoś.
Przez chwilę miał zamiar powiedzieć “mnie”, ale nie mógł się zmusić do przerażenia Hermiony jeszcze bardziej.
- To był tylko sen - wtrącił ostrożnie Ron - Tylko koszmar.
- Tak, ale był. - odparł Harry, odwracając się do okna i spoglądając na jaśniejące niebo - To dziwne, prawda...? Moja blizna boli, a trzy dni później Death Eaters znowu się przypominają o sobie, a znak Voldemorta pojawia się na niebie.
- Nie - Wypowiadaj - Tego - Imienia - syknął Ron przez zaciśnięte zęby
- a pamiętacie, co mówiła profesor Trelawney? - ciągnął Harry, ignorując Rona - Pod koniec ostatniego roku?
Profesor Trelawney była ich nauczycielką wróżbiarstwa w Hogwarcie.
Hermiona natychmiast porzuciła swoją przerażoną minę i pogardliwie prychnęła - Och, Harry, chyba nie obchodzi cię, co gadała ta stara oszustka?
- Nie było Cię tam - odparł Harry - Nie słyszałaś jej. Wtedy było inaczej. Mówiłem wam, wpadła w trans - prawdziwy. Powiedziała, że Czarny Pan znowu powstanie... potężniejszy i bardziej przerażający niż kiedykolwiek... i uda mu się to, ponieważ jego sługa do niego powróci... i tej nocy Glizdogon uciekł.
Nastąpiła cisza, podczas której Ron wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w dziurę w swojej narzucie na łóżko, przedstawiającej Armaty Chudley'a.
- Harry, dlaczego zapytałeś, czy Hedwiga przyleciała? - odezwała się wreszcie Hermiona - Spodziewasz się listu?
- Napisałem Syriuszowi o mojej bliźnie - wyjaśnił Harry, wzdrygając się - Czekam na odpowiedź.
- Dobra myśl! - powiedział Ron, rozchmurzając się - Założę się, że Syriusz będzie wiedział, co robić.
- Mam nadzieję, że szybko się odezwie - odparł Harry
- Ale nie wiemy, gdzie jest Syriusz... może być w Afryce lub gdziekolwiek indziej. - wtrąciła Hermiona rezolutnie - Hedwiga nie pokona takiej drogi w kilka dni.
- Tak, wiem... - zgodził się Harry, ale jednocześnie poczuł niemiły skurcz w żołądku, kiedy wpatrywał się w niebo, na którym nie było ani śladu Hedwigi.
- Chodźmy, zagrajmy w Quidditcha na podwórku - zaproponował nagle Ron - No chodźcie: trzech na trzech, Bill, Charlie i Fred i George zagrają... będziesz mógł wypróbować Zwód Wrońskiego...
- Ron, - powiedziała Hermiona, tonem nie-sądzę-żeby-to-był-dobry-pomysł - Harry nie chce teraz grać w Quidditcha... martwi się i jest zmęczony... wszyscy pójdziemy do łóżek i...
- Tak, chcę zagrać w Quidditcha - przerwał jej nagle Harry - Poczekajcie, wezmę tylko moją Błyskawicę.
Hermiona wyszła z pokoju, mrucząc coś, co brzmiało jak “chłopaki”.

* * *

Ani pan Weasley, ani Percy nie bywali często w domu w następnym tygodniu. Oboje wychodzili rano, zanim reszta rodziny w ogóle wstała, a wracali już w nocy.
- w Ministerstwie panuje wielkie poruszenie - mówił Percy ważnym tonem w niedzielny wieczór, dzień przed ich powrotem do Hogwartu - Przez cały tydzień gasiłem pożary (?). Ludzie wciąż przysyłają wyjce i, oczywiście, jeżeli nie otworzy się ich od razu, eksplodują. Mam porysowane całe biurko, a moje najlepsze pióro zmieniło się w drzazgi.
- Dlaczego wciąż przysyłają wyjce? - zapytała Ginny, odrywając się od egzemplarza “Tysiąca magicznych ziół i grzybów”
- Narzekają na ochronę Pucharu Świata - odparł Percy - Żądają rekompensaty za swoje utracone mienie. Mundungus Fletcher twierdzi, że spalono mu 12-pokojowy namiot z jacuzzi, ale przejrzałem go. Wiem, że spał po płaszczem rozciągniętym na patykach.
Pani Weasley zerknęła na stary, dziadkowy zegar stojący w rogu. Harry bardzo lubił ten zegar. Był kompletnie bezużyteczny, jeżeli chciał sprawdzić godzinę, ale mimo to bardzo przydatny. Miał 9 złotych wskazówek, a na każdej z nich wygrawerowano imię jednego z członków rodziny Weasleyów. Na tarczy nie było żadnych liczb, ale opisy gdzie dana osoba mogła się aktualnie znajdować. Były tam “dom”, “szkoła”, “praca”, ale także “zagubiony”, “szpital”, “więzienie”, a w miejscu, gdzie normalnie wskazywano dwunastkę - “śmiertelne niebezpieczeństwo”.
Osiem ze wskazówek w tej chwili znajdowało się w pozycji “dom”, ale najdłuższa z nich, przypisana do pana Weasleya, ciągle pokazywała “pracę”. Pani Weasley westchnęła.
- Wasz ojciec nie musiał pracować tak długo w weekendy od czasów Sami-Wiecie-Kogo - powiedziała - Ma stanowczo za dużo na głowie. Jego obiad zupełnie wystygnie, jeżeli zaraz nie przyjdzie do domu.
- Cóż, ojciec czuje się odpowiedzialny za błąd, który popełnił na mistrzostwach świata. - odrzekł Percy - Prawdę mówiąc, to było wyjątkowo nierozsądne, wygłaszać publiczne oświadczenie, nie konsultując się przedtem z dyrektorem swojego departamentu...
- Nie oskarżaj ojca o to, co napisała ta stuknięta kobieta, Skeeter! - zawołała pani Weasley, momentalnie się prostując.
- Gdyby tata nic nie powiedział, stara Rita po prostu napisałaby, że to oburzające, że nikt z Ministerstwa nie skomentował tego, co się stało - odezwał się Bill, który grał w szachy z Ronem - Rita Skeeter nigdy nie przedstawia nikogo w dobrym świetle. Pamiętam, kiedyś zrobiła wywiady ze wszystkimi łamaczami uroków w banku Gringotta i nazwała mnie “długowłosym dupkiem”.
- Cóż, są dość długie, kochanie - wtrąciła pani Weasley delikatnie - Gdybyś tylko pozwolił mi...
- Nie.
Deszcz bił o okna pokoju. Hermiona zajęła się “Standardową Księgą Zaklęć. Stopień 4”, której egzemplarze pani Weasley kupiła jej, Harremu i Ronowi na Ulicy Pokątnej. Charlie podziwiał wodoodporny balaclava. Harry polerował swoją Błyskawicę, z “Zestawem do Pielęgnacji Mioteł”, zeszłorocznym prezentem urodzinowym od Hermiony na podłodze. Fred i George siedzieli w najdalszym kącie, z wyciągniętymi piórami, rozmawiając szeptem, pochyleni nad kawałkiem pergaminu.
- Co wy dwaj znowu wyprawiacie? - zapytała pani Weasley ostro
- Pracę domową - odparł Fred niewyraźnie
- Nie bądźcie śmieszni, jesteście na wakacjach.
- No właśnie. Zagapiliśmy się trochę - wyjaśnił George
- Czy aby nie piszecie kolejnej instrukcji, czy czegoś w tym rodzaju? - nie ustępowała pani Weasley - Chyba nie myślicie o wznowieniu Weasleys' Wizard Weezes?
- Ależ mamo, - zaczął Fred z przerażoną miną - Jeżeli Ekspres do Hogwartu będzie miał jutro wypadek, ja i George zginiemy, jak będziesz się czuła, wiedząc, że ostatnie zdanie, jakie od ciebie usłyszeliśmy było bezpodstawnym oskarżeniem?
Wszyscy, nawet pani Weasley, wybuchnęli śmiechem.
- O, wasz ojciec idzie! - zawołała nagle, spoglądając ponownie na zegar
Wskazówka pana Weasleya gwałtownie przesunęła się z “pracy” na “podróż”, a chwilę później zatrzymała się na słowie “dom” i wszyscy usłyszeli głos pana Weasleya dochodzący z kuchni.
- Już idę, Artur! - krzyknęła pani Weasley, wybiegając z pokoju.
Kilka minut później pan Weasley wszedł do pokoju, niosąc swój obiad na tacy. Wyglądał na zupełnie wykończonego.
- No, teraz naprawdę dolano oliwy do ognia - powiedział bez entuzjazmu, siadając w fotelu blisko kominka (...) - Rita Skeeter węszyła cały tydzień, szukając innych zaniedbań Ministerstwa do swojego artykułu. a teraz dowiedziała się o biednej, zagubionej Bercie, więc będzie to na pierwszej stronie jutrzejszego “Proroka”. Mówiłem Bagmanowi, by zaczął jej szukać wieki temu.
- Pan Crouch mówił o tym przez wiele tygodni - dodał Percy szybko
- Crouch niech się cieszy, że Rita nie wyszperała nic o Winky - odparł pan Weasley z irytacją - To temat wart tygodnia pierwszych stron: skrzat domowy pana Croucha złapany z różdżką, która wywołała Znak Ciemności.
- Sądziłem, że wszyscy się zgodziliśmy, że ten skrzat jest niewinny i nie wywołał znaku - wtrącił Percy
- Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, to pan Crouch powinien się cieszyć, że nikt w redakcji nie wie, jak okrutny jest dla skrzatów. - powiedziała Hermiona ze złością
- Daj spokój, Hermiono! - odparł Percy - Wysoko postawiony urzędnik Ministerstwa, jak pan Crouch, zasługuje na bezwzględne posłuszeństwo od swoich służących...-
- Raczej swoich niewolników! - zawołała Hermiona, lekko drżącym głosem (?) - Przecież on nie płaci Winky, prawda?
- Chyba lepiej byście wszyscy poszli na górę i sprawdzili, czy spakowaliście się jak należy - przerwała im pani Weasley - No już, wszyscy...
Harry złożył zestaw do pielęgnacji mioteł, oparł Błyskawicę na ramieniu i podążył na górę za Ronem. Deszcz brzmiał jeszcze głośniej na piętrze domu, towarzyszyły mu też świsty i jęki wiatru, jeżeli nie liczyć sporadycznych pohukiwań (?) ghula mieszkającego na strychu. Pigwidgeon zaczął śmigać po klatce, kiedy tylko weszli. Widok na wpół spakowanych kufrów chyba wprawił go w stan dzikiego podniecenia.
- Zapchaj go kilkoma sowimi przysmakami - poradził Ron, rzucając Harremu paczkę - Może wreszcie będzie cicho.
Harry wepchnął kilka przysmaków przez pręty klatki i wrócił do swojego kufra. Klatka Hedwigi stała obok niego, wciąż pusta.
- Minął już ponad tydzień - powiedział, patrząc na opuszczone poidełko (?) Hedwigi - Ron, jak myślisz, czy Syriusz mógł zostać złapany?
- Niee, byłoby coś o tym w “Proroku Codziennym” - Ron próbował go uspokoić - Ministerstwo na pewno chciałoby pokazać, że kogoś złapali.
- Taak, tak sądzę...
- Patrz, tu są rzeczy, które mama kupiła ci na Ulicy Pokątnej. i wzięła trochę złota z twojej skrytki... i wyprała wszystkie twoje skarpetki.
Rzucił parę ciężkich paczek na polowe łóżko Harrego i położył złoto i kupę skarpetek obok niego. Harry zabrał się do odpakowywania zakupów. Oprócz “Standardowej Księgi Zaklęć. Stopień 4” Mirandy Goshawk, miał też paczkę nowych piór, tuzin rolek pergaminu i uzupełnienie swojego zestawu podstawowych składników eliksirów - kończyły mu się spine z piranii i esencja belladonny. Właśnie wkładał bieliznę do kociołka, kiedy tuż za nim Ron wydał głośny okrzyk obrzydzenia (?)
- a co to ma być?!
Trzymał coś, co według Harrego wyglądało jak długa, poprzecierana aksamitna sukienka. Miała też koronki przy kołnierzu i mankietach.
Usłyszeli pukanie do drzwi i do pokoju weszła pani Weasley, niosąc stertę świeżo wyprasowanych szat Hogwartu.
- Proszę bardzo - powiedziała, dzieląc ubrania między ich 2 - Teraz, spakujcie je uważnie, żeby się nie pogniotły.
- Mamo, dałaś mi nową sukienkę Ginny - odezwał się Ron, podając ją matce.
- Oczywiście, że nie - odparła pani Weasley - To dla ciebie. Szaty okazjonalne
- CO? - zawołał Ron, przerażony
- Szaty okazjonalne - powtórzyła pani Weasley - Napisali w twoim szkolnym liście, że w tym roku macie mieć szaty okazjonalne... szaty na oficjalne uroczystości.
- Ty chyba żartujesz! - powiedział Ron z niedowierzaniem - i tak ich nie włożę.
- Wszyscy je noszą, Ron! - odparła pani Weasley z naciskiem - Wszystkie takie są! Nawet twój tata ma taką na małe przyjęcia.
- Spalę się ze wstydu jeszcze zanim je włożę. - ciągnął Ron uparcie
- Nie bądź głupi. Musisz mieć szaty okazjonalne, są na liście. Kupiłam też jedną Harremu... pokaż mu, kochanie...
Z niemałą obawą Harry otworzył ostatnią paczkę na swoim polowym łóżku. Nie były jednak tak złe, jak przypuszczał; jego szaty nie miały żadnych koronek; właściwie były takie same, jak jego szkolne ubrania, oprócz tego, że zamiast czerni miały kolor butelkowej zieleni.
- Pomyślałam, że będą ci pasować do koloru oczu, skarbie - dodała z uśmiechem pani Weasley
- Te są w porządku - powiedział Ron ze złością, spogladając na szaty Harrego - Dlaczego ja nie mogę mieć takich?
- Ponieważ... cóż, musiałam kupić twoje z drugiej ręki i nie było dużego wyboru - wyrzuciła z siebie pani Weasley
Harry odwrócił się. z chęcia wydałby wszystkie pieniądze ze swojej skrytki u Gringotta z Weasleyami, ale wiedział, że nigdy by ich nie przyjęli.
- Nie założę ich - powtarzał uparcie Ron - Nigdy.
- Świetnie - warknęła pani Weasley - Idź nago. i Harry, upewnij się, że zrobisz mu wtedy zdjęcie.
I wyszła z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Usłyszeli śmieszny odgłos mlaskania tuż za nimi. Pigwidgeon mocował się ze zbyt dużym sowim przysmakiem.
- Dlaczego wszystko, co mam jest dziadoskie? - mruknął Ron ze złością, gramoląc się przez zagracony pokój, by odblokować dziób Pigwidgeonowi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:19, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział jedenasty
W ekspresie do Hogwartu


W powietrzu czuło się typowy końcowo-wakacyjny nastrój, kiedy Harry obudził się następnego ranka. Olbrzymie krople deszczu wciąż biły w okna, gdy zakładał dżinsy i koszulkę; miał zamiar przebrać się w szaty Hogwartu już w pociągu
On, Ron, Fred i George właśnie dotarli do ostatniego półpiętra w drodze na śniadanie, kiedy zaambarasowana pani Weasley pojawiła się na dole schodów.
- Artur! - zawołała w górę - Artur! Pilna wiadomość z Ministerstwa!
Harry rozpłaszczył się na ścianie, by przepuścić pana Weasleya, mocującego się z szatami założonymi z tyłu naprzód. Kiedy wszyscy dotarli do kuchni, zobaczyli panią Weasley przeszukującą niespokojnie kuchenny kredens - Mam tu gdzieś pióro! - i pana Weasley pochylającego się nad ogniem i rozmawiającego z...
Harry mocno zacisnął powieki i otworzył je po chwili, by upewnić się, że jego oczy pracują normalnie.
Głowa Amosa Diggoriego siedziała w samym środku płomieni jak ogromne brodate jajo. Mówiła przy tym bardzo szybko, zupełnie nie przejmując się iskrami latającymi dookoła i płomieniami sięgającymi uszu.
- ... Mugolscy sąsiedzi usłyszeli wybuchy i krzyki, więc poszli i zawiadomili tych jak-im-tam... porządkowych. Artur, musisz się tam dostać...-
- Tutaj! - powiedziała pani Weasley z przejęciem, wciskając mężowi kawałek pergaminu, butelkę atramentu i zniszczone pióro.
-... to naprawdę wielkie szczeście, że usłyszałem o tym - ciągnęła głowa pana Diggoriego - Musiałem przyjść wcześnie do biura, żeby wysłać parę sów i nie znalazłem nikogo z Wydziału Nieprawidłowego Użycia Czarów... jeżeli Rita Skeeter dowie się o tym, Artur...-
- Co dokładnie mówi Mad-Eye, że się stało? - zapytał pan Weasley, odkręcając butelkę atramentu, wyciągając pióro i przygotowując się do zrobienia notatek.
Głowa pana Diggoriego przewróciła oczami - Mówi, że usłyszał włamywacza w podwórku. Mówi, że on niby skradał się w kierunku domu, ale przestraszyły go kosze na śmieci...-
- Co robiły kosze na śmieci? - przerwał mu pan Weasley, gorączkowo notując
- o ile moge powiedzieć, narobiły piekielnego hałasu i zaczęły wyrzucać z siebie śmieci we wszystkie strony - odparł pan Diggory - Najwidoczniej jeden z nich wciąż latał po podwórki, kiedy pojawili się ci porządkowi...-
Pan Weasley jęknął - a co z tym włamywaczem?
- Artur, znasz Mad-Eye’a - westchnęła głowa pana Diggoriego, znowu przewracając oczami - Ktoś skradający się przez jego podwórko w środku nocy? Już prędzej zobaczę kota w muszli (???) spacerującego gdzież w okolicy, pokrytego obierkami od ziemniaków. Ale jeżeli ktoś z Wydziału Nieprawidłowego Użycia Czarów położy łapy na Mad-Eye’u, to mamy go - pomyśl o jego rekordzie - no i jest coś dla twojego departamentu... Co są warte wybuchające kosze na śmieci?
- Może dostać ostrzeżenie - powiedział pan Weasley, wciąż pisząc bardzo szybko - Mad-Eye nie użył swojej różdżki? Właściwie nikogo nie zaatakował?
- Założę się, że wyskoczył z łóżka i zaczął rzucać zaklęcia na wszystko, czego mógł dosięgnąć przez okno. - odparł pan Diggory - ale będziemy mieli sporo roboty, by to udowodnić, nie mamy żadnych świadków
- Dobra, spadam - powiedział pan Weasley i wpakował pergamin z notatkami do kieszeni, a potem wybiegł z kuchni.
Głowa pana Diggoriego spojrzała teraz na panią Weasley.
- Sorry, za to wszystko, Molly - powiedziała, nieco spokojniej - zawracać wam głowę tak wcześnie i w ogóle... ale Artur jest jedynym, który może zająć się Mad-Eye’em, a Mad-Eye ma dzisiaj zacząć nową pracę... Dlaczego musiał wybrać akurat tę noc?
- Nieważne, Amos - odparła pani Weasley - Na pewno nie chcesz trochę tostu lub czegokolwiek, zanim pójdziesz?
- Och, w takim razie... no dobra.
Pani Weasley wzięła ze stołu kawałek posmarowanego masłem tostu, włożyła go między płomienie i wpakowała prosto w usta pana Diggoriego.
- Dzjeki - powiedział niewyraźnie i zniknął z cichym pop.
Harry słyszał jak pan Weasley pośpiesznie żegna się z Billem, Charliem, Percym i dziewczynami. w przeciągu pięciu minut znowu wrócił do kuchni, już z szatami na dobrą stronę (?), przeczesując włosy grzebieniem.
- Lepiej się pospieszę... przyjemnego semestru, chłopcy - rzucił do Harrego, Rona i bliźniaków, wciągając pelerynę na ramiona i przygotowując się do Deportacji - Molly, zabierzesz ich na King’s Cross?
- Oczywiście, kochanie. Ty zajmij się Mad-Eye’em, a my już damy sobie radę.
Kiedy pan Weasley zniknął, do kuchni weszli Bill i Charlie.
- Czy ktoś powiedział Mad-Eye? - zapytał Bill - Co on znowu zrobił?
- Twierdzi, że wczoraj w nocy ktoś włamał się do jego domu - wyjaśniła pani Weasley
- Mad-Eye Moody? - powtórzył George z zamyśleniem, rozsmarowując marmoladę na swoim toście - Czy to nie ten palant...
- Twój ojciec ma bardzo wysokie zdanie o panu Moody’m - przerwała ostro pani Weasley
- Taa, tata kolekcjonuje wtyczki, prawda? - dodał Fred cicho, kiedy pani Weasley opuściła kuchnię - Ciągnie swój do swego...
- Moody był potężnym czarodziejem w swoim czasie - wtrącił Bill
- Jest jednym ze starych przyjaciół Dumbledore’a, prawda? - dodał Charlie
- Ale Dumbledore nie jest jednym z tych, których byś nazwał normalnym. - spierał się dalej Fred - To znaczy, wiem, że jest geniuszem i w ogóle...
- KTO TO JEST MAD-EYE? - zapytał wreszcie Harry
- Jest na emeryturze, pracował kiedyś w Ministerstwie - wyjaśnił Charlie - Spotkałem go raz, gdy tata zabrał mnie ze sobą do pracy. Kiedyś był aurorem - jednym z najlepszych - zwalczał czarną magię i tych, co ją uprawiają. - dodał, widząc minę Harrego - Połowa celi w Azkabanie jest pełna dzięki niemu. Narobił jednak sobie mnóstwo wrogów... głównie rodziny ludzi, których złapał... Słyszałem, że nabawił się też prawdziwej paranoi na starość. Nie ufa nikomu. Wszędzie widzi czarną magię.
Bill i Charlie zdecydowali się odprowadzić wszystkich na King’s Cross, tylko Percy, mało wiarygodnie przepraszając, powiedział, że naprawde musi iść do pracy.
- Po prostu w obecnej sytuacji nie mogę pozwolić sobie na jeszcze jeden dzień wolny - tłumaczył im - Pan Crouch naprawdę zaczyna na mnie polegać.
- Taa, i wiesz co, Percy? - powiedział George poważnie - Chyba niedługo zapamięta twoje nazwisko.
Pani Weasley dzielnie stawiła czoło telefonowi na poczcie w pobliskiej wiosce i zamówiła trzy zwykłe, mugolskie taksówki do Londynu.
- Artur próbował pożyczyć dla nas samochód z Ministerstwa, - szepnęła do Harrego, kiedy moknęli na podwórku, patrząc, jak taksówkarze wnoszą 6 ciężkich kufrów Hogwartu do bagażników - ale nie było żadnych wolnych... och, kochanie, oni nie wyglądają na szcześliwych, prawda?
Harry nie śmiał powiedzieć pani Weasley, że mugolscy taksówkarze rzadko mieli okazje przewozić podekscytowane sowy, a Pigwidgeon robił tyle hałasu, co startująca rakieta. Nie pomogło także to, że paczka Zimnych Ogni Filibustera wybuchła, gdy kufer Freda nagle się otworzył, doprowadzając do paniki wśród taksówkarzy, którzy zaczęli krzyczeć ze strachu i bólu, kiedy Krzywołap wbił pazury w jedną z nóg.
Podróż była wyjątkowo niewygodna, zważywszy na fakt, że byli upchnięci na tylnych siedzeniach razem z kuframi. Krzywołapowi trochę czasu zajęło dojście do siebie, więc kiedy wjeżdżali do Londynu, Harry, Ron i Hermiona byli nieźle podrapani. z wielką ulgą wydostali się z samochodów przy dworcu King’s Cross, mimo że deszcze padał jeszcze bardziej niż rano i przemokli do suchej nitki, niosąc swoje kufry przez ruchliwą ulicę.
Harry był już przyzwyczajony do wchodzenia na peron 9 i trzy czwarte. Wystarczyło tylko iść prosto na na pierwszy rzut oka solidną barierkę oddzielającą peron 9 od 10. Jedyny problem stanowiło zrobienie tego w sposób nie rzucający się w oczy przechodzącym Mugolom. Dziś robili to grupami; Harry, Ron i Hermiona (najbardziej podejrzani, ponieważ mieli ze sobą pohukującego Pigwidgeona i Krzywołapa) poszli pierwsi; oparli się ostrożnie o barierkę, rozmawiając dla niepoznaki... i już po chwili peron 9 i 3/4 zmaterializował się przed nimi.
Ekspres do Hogwartu, z błyszczącą, czerwoną lokomotywą, która wyrzucała w powietrze kłęby pary, przez co większość uczniów Hogwartu i ich rodziców wyglądała jak czarne duchy, już stał na torach. Pigwidgeon stał się jeszcze głośniejszy, w odpowiedzi na pohukiwania wielu sów w okolicy. Harry, Ron i Hermiona ruszyli, by znaleźć wolne siedzenia i wkrótce ciągnęli swoje bagaże w kierunku wolnego przedziału. Potem wrócili na peron, by pożegnać się z panią Weasley, Billem i Charliem.
- Może zobaczymy się wcześniej, niż myślicie. - powiedział z uśmiechem Charliem, po tym, jak uściskał Ginny na pożegnanie.
- Dlaczego? - zapytał Fred przymilnie
- Zobaczycie. - odparł Charlie - Tylko nie mówcie Perciemu, że o tym wspomniałem... to przecież “poufna informacja, aż do czasu, gdy Ministerstwo zdecyduje się ją ujawnić”.
- Taak... Chyba chciałbym być znowu w Hogwarcie w tym roku - powiedział Bill, wkładając ręce do kieszeni i spoglądając z miłością na pociąg.
- Dlaczego? - nie ustępował George
- Będziecie mieli ciekawy rok - odparł Bill, a oczy mu zabłyszczały - Może nawet wezmę trochę wolnego i pooglądam kawałek tego...
- Kawałek czego? - powtórzył niecierpliwie Ron
Ale w tym momencie pociąg zagwizdał, a pani Weasley wepchnęła ich do pociągu.
- Dziękujemy, że mogliśmy u pani zostać, pani Weasley - powiedziała Hermiona, kiedy wdrapali się po schodkach i stanęli przy otwartym oknie, by z nią porozmawiać.
- Tak, dziękujemy za wszystko - dodał Harry
- Och, to było przyjemność, kochani - odparła - Zaprosiłabym was na gwiazdkę, ale... myślę, że wszyscy będziecie woleli zostać w Hogwarcie z powodu.... ee... pewnych rzeczy.
- Mamo! - zawołał Ron z irytacją - Co wy troje wiecie, czego my nie wiemy?
- Dowiecie się dziś wieczorem, jak przypuszczam - uśmiechnęła się pani Weasley - To będzie bardzo ekscytujące... bardzo się cieszę, że zmienili zasady...
- Jakie zasady? - zapytali Harry, Ron, Fred i George jednocześnie
- Jestem pewna, że profesor Dumbledore wszystko wam wyjaśni... teraz, zachowujcie się, dobrze? Dobrze, Fred? a ty George?
Koła głośno syknęły i pociąg zaczął odjeżdżać.
- Powiedz nam, co się dzieje w Hogwarcie! - wrzasnął Fred przez okno, kiedy pani Weasley, Bill i Charlie znikali w oddali - Jakie zasady zmienili?
Ale pani Weasley tylko uśmiechała się i machała. Zanim jeszcze pociąg pokonał pierwszy zakręt, Bill i Charlie deportowali się.
Harry, Ron i Hermiona wrócili do swojego przedziału. Wielkie krople rozbijające się o szyby uniemożliwiały wyglądanie przez okna. Ron otworzył swój kufer, wyciągnął z niego bordową sukienkę i okrył nią klatkę Pigwidgeona, by stłumić jego pohukiwanie.
- Bagman chciał powiedzieć nam, co się dzieje w Hogwarcie. - mruknął ponuro, siadając obok Harrego - Na pucharze świata, pamiętacie? a moja własna matka nic nie powiedziała. Ciekawe, co...
- sss! - szepnęła nagle Hermiona, przyciskając palec do ust i pokazując na przedział obok nich. Harry i Ron nadstawili uszy i usłyszeli znajomy głos, dochodzący zza niedomkniętych drzwi.
- ...ojciec właściwie rozważał wysłanie mnie do Durmstrangu niż do Hogwartu, wiecie. Zna tam dyrektora. Cóż, znacie jego opinię o Dumbledorze - zakochany w Mugolach niedołęga - a Durmstrang nie toleruje tego typu odchyleń. Ale matka nie chciała, żebym chodził do szkoły tak daleko. Ojciec mówi, że Durmstrang przykłada znacznie większą wagę do czarnej magii niż Hogwart. Tamtejsi studenci właściwie uczą się jej, a nie tylko tych obronnych bzdur, które my przerabiamy.
Hermiona wstała, na palcach podeszła do sąsiednich drzwi i zamknęła je z hukiem, uwolniając ich od głosu Malfoya.
- Więc on sądzi, że Durmstrang bardziej by mu pasował, hę? - powiedziała ze złością - Bardzo bym chciała, żeby odszedł, nie musielibyśmy mieć z nim do czynienia.
- Durmstrang to kolejna szkoła magii? - zapytał Harry
- Tak - odparła Hermiona szybko - i ma fatalną reputację. Według “Rozwoju Systemu Magicznej Edukacji w Europie” kładzie wielki nacisk na czarną magię.
- Chyba o tym słyszałem - wtrącił Ron ostrożnie - Gdzie to jest? Jaki kraj?
- Cóż, nikt tego nie wie. - stwierdziła Hermiona, lekko podnosząc brwi
- Ee... czemu nie? - zapytał Harry
- Tradycyjnie szkoły magii rywalizują ze sobą od lat. Durmstrang i Beauxbatons lubią chwalić się, że nikt nie wie, gdzie się znajdują i nie może wykraść ich sekretów. - wyjaśniła Hermiona
- Daj spokój, - zaczął Ron, zaczynając się śmiać - Durmstrang musi być mniej więcej tych samych rozmiarów, co Hogwart, jak chcesz schować taki wielki zamek?
- Ale przecież Hogwart jest ukryty - powiedziała zaskoczona Hermiona - wszyscy to wiedzą... przynajmniej ci, którzy przeczytali “Historię Hogwartu”.
- w takim razie tylko ty - odparł Ron - No to dawaj: jak ukryłabyś takie miejsce, jak Hogwart?
- Jest zaczarowany. - wyjaśniła Hermiona - Jeżeli jakiś Mugol spojrzy się na niego, zobaczy tylko starą, rozwalającą się ruinę, z tabliczką przy wejściu “NIEBEZPIECZEŃSTWO, NIE ZBLIŻAĆ SIĘ”.
- Więc Durmstrang będzie po prostu wyglądał z zewnątrz jak rudera?
- Może - Hermiona wzruszyła ramionami - albo może mieć Zaklęcia Przypominające dookoła, tak jak stadion pucharu świata. a żeby zagraniczni czarodzieje go znaleźli, mogli uczynić go nienanoszalnym...
- Co takiego?
- No... możesz tak zaczarować budynek, by było niemożliwe naniesienie go na mapę, prawda?
- Eee... jeżeli tak mówisz.
- Ale myślę, że Durmstrang znajduje się gdzieś na dalekiej północy - powiedziała Hermiona po chwili namysłu - Gdzieś, gdzie jest bardzo zimno, ponieważ mają futrzane peleryny jako część mundurków.
- Ach, tylko pomyślcie o możliwościach... - zaczął Ron z rozmarzeniem - Byłoby tak łatwo zepchnąć Malfoya z lodowca tak, żeby to wyglądało na wypadek... szkoda, że jego matka go lubi...
Deszcz padał coraz bardziej i bardziej, podczas, gdy pociąg jechał wciąż na północ. Niebo było tak ciemne, a okna wpuszczały tak mało światła, że zapalono latarnie w środku dnia. (...) Harry kupił dużą paczkę kociołkowych przysmaków.
Kilkoro ich przyjaciół zajrzało do nich koło południa, włączając w to Seamusa Finnigana, Deana Thomasa i Nevilla Longbottoma, puciatego, niesamowicie zapominalskiego chłopca, który był wychowywany przez swoją surową babcię. Seamus ciągle nosił zieloną Irlandzką gwiazdę. Sporo jej magii chyba już uleciało; ciągle krzyczała “Troy! Mullet! Moran!”, ale drżącym i zmęczonym głosem. Zmęczona około pół godzinnymi rozmowami o Quidditchu, Hermiona znowu zajęła się “Standardową Księgą Zakleć. Stopień 4” i próbowała nauczyć się Zaklęcia Przywołującego.
Neville zazdrośnie przysłuchiwał się wspomnieniom finałowego meczu.
- Babcia nie chciała iść - powiedział ponuro - Nie kupiłaby biletów. Ale to brzmi niesamowicie.
- i takie było - dodał Ron - spójrz na to, Neville...
Pogrzebał w kufrze i wyjął miniaturową figurkę Victora Kruma.
- Och, uou! - zawołał Neville z entuzjazmem, kiedy Ron postawił Kruma na jego dłoni.
- Widzieliśmy go też żywego i to z bardzo bliska - chwalił się Ron - Byliśmy w loży honorowej...
- Po raz pierwszy i ostatni w twoim życiu, Weasley.
Draco Malfoy pojawił się w drzwiach. Tuż za nim stali Crabbe i Goyle, jego olbrzymi, grubi koledzy, którzy oboje urośli o przynajmniej stopę ostatniego lata. Najwyraźniej słyszeli ich rozmowę przez drzwi, które Dean i Seamus zostawili otwarte.
- Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszał, Malfoy - powiedział zimno Harry
- Weasley... a co to jest? - zapytał Malfoy, wskazując na klatkę Pigwidgeona. Rękaw okazjonalnej szaty Rona kołysał się w rytm pociągu, ujawniając zniszczoną koronkę przy mankiecie.
Ron próbował usunąć szaty z pola widzenia, ale Malfoy był szybszy. Złapał rękaw i pociągnął.
- Spójrzcie na to! - zawołał zachwycony, podnosząc szatę Rona i pokazując ja Crabbe’owi i Goyle’owi. - Weasley, chyba nie miałeś zamiaru, włożyć tego na siebie? To znaczy... one były modne coś koło 1890, prawda?
- Zamknij się, Malfoy! - odparł Ron, przybierając kolor sukienki, kiedy wreszcie wyciągnął ją z dłoni Malfoya. Malfoy zaniósł się okropnym śmiechem. Crabbe i Goyle zawtórowali mu głupio.
- Więc... zamierzasz startować, co Weasley? Zamierzasz spróbować przynieść trochę chwały swojemu nazwisku? w grę wchodzą też pieniądze... byłoby cię stać na jakieś porządne szaty, gdybyś wygrał...
- o czym ty mówisz? - warknął Ron
- Czy zamierzasz wystartować? - powtórzył Malfoy - Domyślam się, że TY zamierzasz, co Potter? Nigdy nie tracisz okazji, żeby się pokazać?
- Albo wyjaśnij, o co chodzi, albo sobie idź, Malfoy - wtrąciła Hermiona znad “Standardowej Księgi Zaklęć. Stopień 4”
Złośliwy uśmieszek zagościł na bladej twarzy Malfoya.
- Nie mówcie mi, że nie wiecie? - powiedział z satysfakcją - Masz ojca i brata w Ministerstwie i nic nawet nie wiesz? Boże, mój ojciec powiedział mi lata temu... usłyszał od najważniejszych ludzi w Ministerstwie... może twój ojciec jest zbyt nisko postawiony, by o tym wiedzieć... tak... na pewno nie rozmawiają przy nim o takich ważnych rzeczach...
Znowu się śmiejąc, Malfoy odwrócił się do Crabbe’a i Goyle’a i wszyscy 3 wyszli z przedziału.
Ron wstał i zamknął drzwi tak mocno, że szyba rozsypała się w drobny proszek.
- RON! - powiedziała Hermiona z wyrzutem i wyciągnęła swoją różdżkę, mrucząc “Reparo!", a kawałki szkła powróciły na swoje miejsce.
- Więc... wygląda na to, że on wie wszystko, a my nic. - wysapał - “Ojciec jest związany z najwyższymi urzędnikami w Ministerstwie...” tata dawno mógł awansować, ale po prostu podoba mu się tam, gdzie jest...
- Oczywiście, że tak. - powiedziała Hermiona cicho - Nie pozwól na to (?) Malfoyowi...
- Jemu? Jak gdyby! (?) - powiedział Ron, biorąc jedno z kociołkowych ciasteczek i zgniatając je na proszek.
Zły nastrój Rona trwał przez całą resztę podróży. Niewiele mówił, gdy przebierali się w szaty Hogwartu i gniewał się, nawet gdy ekspres do Hogwartu zaczął zwalniać i wreszcie zatrzymał się na ciemnej stacji w Hogsmeade.
Kiedy drzwi pociągu otworzyły się, usłyszeli huk błyskawicy. Hermiona owinęła Krzywołapa w swoją pelerynę, a Ron ponownie nałożył szatę okazjonalną na klatkę Pigwidgeona. Deszcze padał teraz tak mocno, że mieli wrażenie, jakby ktoś wylewał na nich kubły zimnej wody.
- Cześć, Hagrid! - wrzasnął Harry, widząc gigantyczną postać na końcu peronu.
- w porząsiu, Harry? - odkrzyknął Hagrid, machając ręką - Zobaczymy się na uczcie, chiba, że utoniemy!
Pierwszoroczniacy tradycyjnie docierali do zamku łódkami, razem z Hagridem.
- Ooch, nie zazdroszczę tym, którzy przepływają przez jezioro przy tej pogodzie. - powiedziała Hemriona, drżąc, kiedy wolno posuwali się wzdłuż ciemnego peronu z resztą tłumu. Sto bezkonnych dorożek czekało już na nich na zewnątrz. Harry, Ron, Hermiona i Neville z radością wdrapali się do jednej z nich, zamknęli z trzaskiem drzwi i kilka chwil później, z wielkim hukiem, rozpryskując wodę dookoła, procesja dorożek podążyła drogą do zamku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:19, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dwunasty
Turniej Trzech Czarów


Dorożki niebezpiecznie drżały na wietrze, który powoli przemieniał deszcz w wichurę, ale udało im się przejechać przez bramy strzeżone przez kamienne posągi uskrzydlonych dzików. Harry wyjrzał przez okno i zobaczył Hogwart w całej okazałości, z jego setkami oświetlonych okien widocznych nawet przez ścianę deszczu. Błyskawice co i raz rozświetlały niebo, kiedy dorożki zatrzymały się przed wielkimi, dębowymi drzwiami, do których prowadziły wysokie, kamienne schody. Ludzie, którzy zajęli dorożki na przedzie już biegli po schodach do zamku; Harry, Ron, Hermiona i Neville wyskoczyli ze swojej dorożki i ruszyli za nimi do środka; podnieśli głowy dopiero, gdy znaleźli się bezpieczni w ciepłej, delikatnie (?) oświetlonej Wielkiej Sali, z jej ogromnymi, marmurowymi schodami.
- o kurcze, - powiedział Ron, potrząsając głową i rozpryskując wodę na wszystkich dookoła - Jeżeli tak będzie dalej, jezioro może wylać. Jestem cały przemoknięty i...- AJ!!
Wielki, czerwony, wypełniony wodą balon spadł z sufitu prosto na głowę Rona i pękł. Prychając i kichając, Ron cofnął się w stronę Harrego, dokładnie w momencie, kiedy kolejny pocisk prawie trafił w Hermionę; bomba wybuchła u stóp Harrego, mocząc mu całe skarpetki i wlewając wodę do trampek. Ludzie dookoła nich wzdrygnęli się i zaczęli gorączkowo wycofywać się, popychając i potrącając, by jak najszybciej zejść z linii ognia. Harry spojrzał w górę i zobaczył unoszącego się 20 stóp ponad nimi poltergeista Irytka, małego człowieczka w ozdobionym dzwoneczkami kapeluszu i pomarańczowym krawacie, koncentrującego się na kolejnym rzucie.
- IRYT!!! - wrzasnął wściekły głos - Iryt, NATYCHMIAST zejdź na dół!!
Profesor McGonagall, wicedyrektor i opiekunka Gryffindoru, wparowała z Wielkiej Sali (?); poślizgnęła się na mokrej podłodze i musiała objąć Hermionę za szyję, żeby się nie przewrócić - Ou! Przepraszam, panno Granger!
- w porządku, pani profesor - wydusiła Hermiona, masując sobie krtań
- Irytek, w tej chwili zejdź na dół! - warknęła profesor McGonagall, poprawiając swoją tiarę i spoglądając w górę przez okulary w kwadratowych oprawkach.
- Ja nic nie robię! - zachichotał Irytek, opuszczając bombę wodną na grupkę dziewcząt w piątego roku, które z piskiem umknęły do Wielkiej Sali - Przecież już są mokrzy, prawda? Łiiiiiiiiiiii! - i wycelował kolejny pocisk w grupę drugoroczniaków, którzy właśnie przyjechali.
- Zawołam dyrektora! - krzyknęła profesor McGonagall - Ostrzegam cię, Iryt!
Irytek w odpowiedzi jedynie pokazał język, zrzucił ostatniego balona i zniknął w klatce schodowej, chichocząc złośliwie.
- a więc, ruszać się, szybciej! - zawołała profesor McGonagall ostro do zgromadzonego tłumu - Do Wielkiej Sali, szybciej!
Harry, Ron i Hermiona przepchnęli się przez podwójne drzwi po prawej, Ron przez cały czas mrucząc gniewnie pod nosem i wyciskając swoje kapiące włosy.
Wielka Sala wyglądała jak zwykle wspaniale, przystrojona na ucztę rozpoczynającą nowy rok szkolny. Złote talerze i tace lśniły w świetle setek świec, unoszących się nad stołami. Przy czterech długich stołach siedzieli ciasno uczniowie, rozmawiając z ożywieniem; przy drugim końcu sali, nauczyciele zajęli swoje miejsca, wzdłuż jednej strony piątego stołu, twarzami do swoich podopiecznych. Tu było znacznie cieplej. Harry, Ron i Hermiona przeszli obok Ślizgonów, Krukonów i Puchonów, i usiedli razem z resztą Gryffindoru pod ścianą sali, tuż obok Prawie Bezgłowego Nicka, ducha Gryffindoru. Perłowo biały, półprzezroczysty, Nick ubrał się dzisiaj w swój zwykły dublet (?) z wyjątkowo wysokim kołnierzem, który spełniał podwójną rolę nadawania świątecznego wyglądu i upewnienia, że głowa Nicka nie będzie się zbytnio chybotać na jego prawie przeciętej szyi.
- Dobry wieczór - powitał ich wszystkich
- i kto to mówi? - mruknął Harry, zdejmując trampki i wylewając z nich wodę - Mam nadzieję, że pospieszą się z Ceremionią Przydziału, umieram z głodu.
Przydział nowych uczniów do domów miał miejsce na początku każdego roku, ale nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, Harry nigdy nie był obecny na żadnym, oprócz swojego własnego. w sumie oczekiwał na to z ciekawością.
Właśnie wtedy, mocno podekscytowany, wysoki głosik zawołał do nich z drugiego końca stołu - Cześć Harry!
Był to Colin Creevey, trzecioklasista, który uważał Harrego za swojego idola.
- Cześć Colin! - odparł Harry ostrożnie
- Harry, wiesz co? Wiesz co, Harry? Mój brat zaczyna w tym roku! Mój brat Denis!
- Ee... to dobrze.
- Jest naprawdę przejęty! - dodał Colin, wprost podskakując na swoim krześle - Mam tylko nadzieję, że będzie w Gryffindorze! Trzymaj kciuki, Harry, trzymaj kciuki!
- Ee... no tak, dobrze - powiedział Harry. Odwrócił się do Rona, Hermiony i Prawie Bezgłowego Nicka - Bracia i siostry zwykle są w tych samych domach, prawda? - zapytał. Myślał o Weasley’ach, którzy wszyscy 7 trafili do Gryffindoru.
- Och, niekoniecznie - odparła Hermiona - Siostra bliźniaczka Parvati Patil jest w Ravenclawie, a one są identyczne, przecież powinny być razem.
Harry spojrzał na stół nauczycielski. Wydawało się, że jest przy nim więcej miejsc wolnych, niż zazwyczaj. Hagrid, oczywiście, wciąż walczył wspólnie z pierwszoroczniakmi z jeziorem; profesor McGonagall z pewnością nadzorowała osuszanie podłogi w hollu, ale było też jeszcze jedno puste krzesło, a Harry nie mógł skojarzyć, kto powinien na nim siedzieć.
- Gdzie jest nowy nauczyciel obrony przed czarną magią? - odezwała się Hermiona, która również patrzyła w tę samą stronę.
Jeszcze nie mieli nauczyciela tego przedmiotu, który zostałby w Hogwarcie dłużej niż jeden rok. Ulubionym nauczycielem Harrego był profesor Lupin, który zrezygnował w zeszłym roku. Harry przejechał wzrokiem wzdłuż stołu, ale nie zauważył żadnej nowej twarzy.
- Może nikogo nie znaleźli! - powiedziała zaniepokojona Hermiona
Harry dokładniej przyjrzał się nauczycielom. Malutki profesor Flitwick, naczyciel zaklęć, siedział na dużej poduszcze obok profesor Sprout, nauczycielki zielarstwa, której tiara jakoś utrzymywała w ryzach burzę siwych włosów. Rozmawiała z profesor Sinistrą, z wydziału astronomii. Po drugiej stronie profesor Sinistry, siedział ze skwaszoną miną, zakrzywionym nosem i szarymi włosami mistrz eliksirów, Snape - najmniej lubiana osoba Harrego. Uczuciu Harrego do Snape’a dorównywała tylko nienawiść, jaką Snape żywił do Harrego, nienawiść, która, jeżeli to w ogóle możliwe, zwiększyła się jeszcze bardziej ostatniego lata, kiedy Harry pomógł Syriuszowi uciec tuż pod zbyt dużym nosem Snape’a - Snape i Syriusz byli wrogami od swoich szkolnych lat.
Po drugiej stronie Snape’a było puste krzesło, które Harry podejrzewał, było zwykle zajęte przez profesor McGonagall. Obok niego, na samym środku stołu, siedział profesor Dumbledore, dyrektor Hogwartu, ze swoimi długimi, srebrnymi włosami i brodą lśniącą w świetle świec, we wspaniałej, ciemnozielonej szacie z naszytymi gwiazdami i księżycami. Opuszki długich, chudych palców Dumbledore’a były złączone, a on sam opierał na nich brodę, patrząc w górę przez półokrągłe okulary, jakby zatopiony w myślach. Harry również podniósł głowę. Sufit sprawiał niesamowite wrażenie, wyglądał zupełnie jak niebo na zewnątrz, i jeszcze nigdy nie był tak zachmurzony. Czarne i purpurowe (?) chmury przewalały się po jego powierzchni, a kiedy słyszano grzmot, na suficie pojawiała się błyskawica.
- Och, pospieszcie się! - jęknął Ron, tuż obok Harrego - Mógłbym zjeść hipogryfa.
Ledwo wypowiedział te słowa, kiedy drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się i zapadła cisza. Profesor McGonagall prowadziła długi ogonek pierwszroczniaków. Jeżeli Harry, Ron i Hermiona byli mokrzy, to co dopiero mówić o tych maluchach. Wyglądali, jakby przepłynęli przez jezioro, a nie przeprawili się przez nie łódkami. Wszyscy trzęśli się z zimna i zdenerwowania. w końcu ustawili się w rządku wzdłuż stołu nauczycieli, przodem do reszty szkoły - wszyscy prócz najmniejszego chłopca z mysimi włosami, który był owinięty w coś, w czym Harry rozpoznał pelerynę Hagrida. Była ona dla niego tak duża, że wyglądało, jakby chłopiec był owinięty w olbrzymią, włochatą zasłonę. Jego maleńka buźka wystawała zza kołnierza, podekscytowana aż do bólu (?). Kiedy stanął na końcu rządka obok swoich rówieśników, złowił spojrzenie Colina Creevey’a, podskoczył dwa razy i zawołał - Wpadłem do jeziora! - Wglądał na zachwyconego tym faktem.
Profesor McGonagall postawiła teraz przed pierwszoroczniakami trójnożny stołek i umieściła na nim niesamowicie starą, brudną i połataną tiarę. Pierwszoroczniacy wlepili w nią spojrzenie. Cała reszta szkoły również w skupieniu przyglądała się tiarze. Na chwilę zapadła absolutna cisza. Wtedy szew przy rondzie kapelusza rozpruł się szeroko jak usta i tiara zaczęła śpiewać:

Lat temu tysiąc lub więcej jeszcze,
gdy byłam młoda - proszę, uwierzcie -
żyli na świecie czterej magowie,
których imiona wciąż mamy w głowie:
mężny Gryffindor z wrzosowisk dzikich,
prawy Ravenclaw z rozległych dolin,
słodka Hufflepuff z szerokich równin,
cwany Slytherin z wilgotnych bagien,
połączeni w dążeniu do jednego celu:
by nauczyć młodych czarów wielu.
Ułożyli wspólnie plan niezwykle śmiały
i tak zapisano “Historii Hogwartu” pierwsze działy (...)

Wielką Salę wypełniły gromkie oklaski.
- To nie jest ta piosenka, którą śpiewała przy naszym przydziale - powiedział Harry, kiedy wszyscy przestali klaskać.
- Śpiewa inną każdego roku - wyjaśnił Ron - To musi być potwornie nudne życie, bycie tiarą, prawda? Myślę, że spędza cały rok na ułożeniu kolejnej piosenki.
Teraz profesor McGonagall rozwinęła duży zwój pergaminu.
- Kiedy wyczytam nazwisko, dana osoba wkłada tiarę i siada na stołku - powiedziała do pierwszoroczniaków - Kiedy tiara oznajmi nazwę waszego domu, usiądziecie przy odpowiednim stole.
- Ackerley, Steward!
Chłopiec podszedł kilka kroków do przodu, najwyraźniej trzęsąc się od stóp do głów, podniósł Tiarę Przydziału, włożył ją i usiadł na stołku.
- RAVENCLAW! - wrzasnęła tiara
Steward Ackerley zdjął kapelusz i podbiegł do stołu Krukonów, gdzie wszyscy powitali go okalskami. Harry odnalazł wzrokiem Cho, szukającą drużyny Ravenclawu, bijącą Stewardowi brawo, kiedy ten zajmował miejsce. Przez chwilę Harry miał dziwną chęć dołączenia do stołu Krukonów.
- Baddock, Malcolm!
- SLYTHERIN! -
Stół z drugiej strony sali zagrzmiał od braw (?); Harry widział Malfoya, klaszczącego, kiedy Malcolm dołączył do Ślizgonów. Harry był ciekaw, czy Baddock wiedział, że ze Slytherinu wyszło więcej czarnoksiężników niż z jakiegokolwiek innego. Fred i George syknęli na Malcolma Baddocka, kiedy ten usiadł.
- Branstone, Eleanor!
- HUFFLEPUFF!
- Cauldwell, Owen!
- HUFFLEPUFF!
- Creevey, Denis!
Malutki Denis Creevey ruszył do przodu i natychmiast potknął się o pelerynę Hagrida, właśnie w momencie, kiedy sam Hagrid wślizgnął się do Wielkiej Sali przez drzwi za stołem nauczycieli. Około dwa razy wyższy od przeciętnego człowieka, i przynajmniej trzy razy bardziej brodaty, Hagrid, ze swoimi długimi, zwichrzonymi, czarnymi włosami i brodą, wyglądał raczej nieprzyjemnie - błędne wrażenie, szczególnie dla Harrego, Rona i Hermiony, którzy wiedzieli, że Hagrid miał bardzo łagodny charakter. Mrugnął do nich, siadając przy końcu stołu i przeniósł wzrok na Denisa Creeveya, zakładającego Tiarę Przydziału. Rozcięcie przy rondzie otworzyło się szeroko i...
- GRYFFINDOR! - krzyknęła tiara
Harry bił brawo razem ze wszytkimi Gryfonami, kiedy Denis Creevey, uśmiechając się szeroko, zdjął tiarę, położył ją z powrotem na stołku i ruszył, by dołączyć do brata.
- Colin, wpadłem! - powiedział drżącym z podniecenia głosem, sadowiąc się na wolnym krześle - To było genialne! i coś w wodzie złapało mnie i wrzuciło z powrotem do łódki!
- Super! - odparł Colin, tym samym podekscytowanym tonem - Denis, to pewnie była gigantyczna ośmiornica!
- Uou! - zawołał Denis, jakby nawet w najśmielszych snach nie marzył o wpadnięciu do wzburzonego, głębokiego jeziora i byciu wypchniętym z niego przez ogromnego potwora morskiego.
- Denis, Denis! Widzisz tego chłopca tam? Tego z czarnymi włosami i okularami? Widzisz go? Wiesz, kto to jest, Denis?
Harry spojrzał w bok, wpatrując się intensywnie w tiarę, która właśnie przydzielała Emmę Dobbs.
Ceremonia Przydziału trwała dalaj; chłopcy i dziewczęta, z różnymi stopniami strachu widocznymi na twarzach, posuwali się, jeden za drugim, w kierunku trójnożnego stołka; kolejka doszła do połowy, kiedy profesor McGonagall przeszła literę L.
- Och, pospieszcie się! - mruczał Ron, masując swój brzuch
- Ależ Ron, Ceremonia Przydziału jest znacznie ważniejsza niż jedzenie - powiedział Prawie Bezgłowy Nick, kiedy “Madley, Laura” została Puchonką.
- Oczywiście, jeżeli nie żyjesz - warknął Ron
- Naprawdę mam nadzieję, że (...) - dodał Prawie Bezgłowy Nick, kiedy “McDonald, Natalie” dołączyła do Gryfonów - Nie chcemy przecież przerwać zwycięskiej passy, prawda?
Gryffindor wygrywał Puchar Domów trzy razy pod rząd w ciągu ostatnich lat.
- Pritchard, Graham!
- SLYTHERIN! -
- Quirke, Orla!
- RAVENCLAW!
I wreszcie, na “Whitby, Kevin” (“HUFFLEPUFF!”) Ceremonia Przydziału zakończyła się. Profesor McGonagall podniosła tiarę i stołek i wyniosła je z Wielkiej Sali.
- Najwyższy czas! - powiedział Ron, chwytając nóż i widelec, i spoglądając z nadzieją na talerze.
Profesor Dumbledore wstał. Uśmiechnął się do uczniów i rozłożył szeroko ręce w geście powitania.
- Mam tylko jedno słowo do powiedzenia - oznajmił swoim niskim głosem rozchodzącym się echem po całej sali - Wcinajcie!
- Tutaj, tutaj! - krzyknęli Ron i Harry głośno, kiedy puste talerze magicznie wypełniły się jedzeniem.
Prawie Bezgłowy Nick patrzył z żalem, jak Harry, Ron i Hermiona wypełnili talerze.
- Aaa, tak lepiej! - wymruczał Ron z ustami pełnymi puree.
- Macie szczeście, że w ogóle jest dzisiaj uczta - powiedział Prawie Bezgłowy Nick - Mieliśmy wcześniej duże kłopoty w kuchni.
- Dlaczego? Co się stało? - zapytał Harry zza ogromnego kawała steku
- Irytek, oczywiście - odparł Nick, potrząsając głową, która niebezpiecznie się zatrzęsła. Podciągnął nieco wyżej swój kołnierz - Zwykły powód, no wiecie. Chciał przyjść na ucztę - a to jest przecież nie do pomyślenia, znacie go, jest zupełnie niecywilizowany (?), nie może przejść obok talerza bez rzucenia nim o podłogę. Zwołaliśmy zebranie duchów - Gruby Mnich był za daniem mu szansy - ale Krwawy Baron usadził go, i bardzo dobrze.
Krwawy Baron był duchem Slytherinu, ponurą i cichą zjawą pomlamioną srebrną krwią. Był jedyną osobą w Hogwarcie, która mogła w ogóle kontrolować Irytka.
- Taak, widzieliśmy, że Irytek był czymś wkurzony. - powiedział Ron ponuro - Więc co on zrobił w tej kuchni?
- Och, to co zwykle - odparł Prawie Bezgłowy Nick, wzruszając ramionami - Spustoszenie i chaos (?). Garnki i patelnie po prostu wszędzie. Cała kuchnia w zupie. Skrzaty domowe prawie wyszły z siebie ze strachu...-
Brzęk. Hermiona parsknęła w złoty puchar. Sok z dynii rozprysnął się szeroko, pokrywając pomarańczową mgiełką stół w promieniu kilku stóp, ale Hermiona nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
- Tutaj są skrzaty domowe? - powiedziała, spoglądając z przerażeniem na Prawie Bezgłowego Nicka. - Tu, w HOGWARCIE?
- Oczywiście - odrzekł zaskoczony Nick - Największa liczba ze wszystkich gospodarstw w Brytanii, jak sądzę. Ponad sto.
- Nigdy żadnego nie widziałam! - zawołała Hermiona
- Cóż, rzadko opuszczają kuchnię w ciągu dnia - wyjaśnił Prawie Bezgłowy Nick - Wychodzą w nocy, by trochę posprzątać... sprawdzić ognie i inne... To znaczy, nie powinno się ich przecież widzieć. To jest miarą dobrego skrzata, żeby nie wiedzieć, że jest, prawda?
Hermiona wpatrywała się w niego
- Ale one dostają pensje? - zapytała w końcu - Mają wakacje? I...- i urlopy chorobowe i emerytury i wszystko?
Prawie Bezgłowy Nick zachichotał tak gwałtownie, że jego kołnierz obsunął się i jego głowa opadła, dyndając na calu przezroczystej skóry i jednym ścięgnie, które utrzymywało ją przy tułowiu.
- Urlopy chorobowe i emerytury? - wydusił, podnosząc głowę, wkładając ją na miejscu i poprawiając kołnierz - Skrzaty domowe nie chcą urlopów chorobowych i emerytur.
Hermiona spojrzała w swój ledwo tknięty talerz i odłożyła widelec i nóż obok i odepchnęła je od siebie.
- Och, daj spokój - powiedział Ron, nieumyślnie opryskując Harrego puddingiem - Ups, sorry, Harry... Nie uzyskasz dla nich urlopów chorobowych, głodząc się na śmierć!
- Praca niewolnicza - odparła Hermiona, ciężko oddychając przez nos (?) - Oto, co zrobiło ten obiad. Praca niewolnicza.
I odmówiła zjedzenia choć kęsa więcej.
Deszcz wciąż bił o wysokie, ciemne okna. Szyby zatrzęsły się przy kolejnym grzmocie, a sufit roświetliła błyskawica, odbijając się w złotych talerzach, z których już zniknęły resztki pierwszego dania; zastąpiły je puddingi i desery.
- Ciasto z melasą, Hermiono! - powiedział Ron, umyślnie kierując zapachy w jej stronę - Patrz, pudding z rodzynkami! Czekoladowy torcik!
Ale Hermiona posłała mu spojrzenie tak podobne do wzroku profesor McGonagall, że Ron dał jej spokój.
Kiedy także puddingi zostały pochłonięte i ostatnie okruchy zniknęły z talerzy, pozostawiając je lśniąco czyste, Albus Dumbledore ponownie wstał. Szmery rozmów prawie natychmiast ucichły i jedynymi słyszalnymi odgłosami były szum wiatru i deszczu.
- a więc, - zaczął Dumbledore, uśmiechając się do wszystkich - Teraz, kiedy wszyscy jesteśmy już napici i najedzeni (Hmm! - powiedziała Hermiona), muszę jeszcze raz poprosić o uwagę, ponieważ mam kilka komunikatów. Pan Filch, nasz woźny, poprosił mnie o przypomnienie wam, że lista zabronionych przedmiotów w zamku powiększyła się tego roku o Wrzeszczące Yo-Ya, Zawsze-Trafiające-Do-Celu Bumerangi i Zakrzywione Frisbees. Pełna lista obejmuje około 437 rzeczy i jest dostępna w biurze pana Filcha, jeżeli ktokolwiek chciałby ją obejrzeć.
Kąciki ust Dumbledore’a lekko się uniosły.
Dyrektor ciągnął - Jak zwykle, pragnę przypomnieć wam, że las za zamkiem nie jest udostępniony uczniom, tak jak wioska Hogsmeade dla wszystkich poniżej trzeciej klasy. Mam też przykry obowiązek poinformowania was, że tegoroczne Puchar Domów w Quidditchu nie odbędzie się.
- CO? - wydusił Harry. Spojrzał na swoich kolegów z drużyny, Freda i Georga. Ich usta poruszały się bezgłośnie, jakby byli zbyt zaskoczeni, by coś powiedzieć.
Dumbledore kontynuował - Dzieje się tak z powodu wydarzenia, które będzie miało miejsce w tym roku, rozpocznie się w październiku i będzie trwało przez cały rok szkolny, zajmując większość czasu i energii nauczycieli - ale jestem pewny, że będziecie się świetnie bawić. Mam wielką przyjemność ogłosić, że w tym roku w Hogwarcie...-
Ale w tym momencie usłyszeli wyjątkowo donośny grzmot i drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się z hukiem.
W drzwiach stanął mężczyzna, ciągnąc za sobą duży bagaż, otulony czarną podróżną peleryną. Każda głowa w Wielkiej Sali odwróciła się i spojrzała na obcego, nagle oświetlonego błyskiem pioruna, który pojawił się na suficie. Mężczyzna opuścił kaptur, machnął głową, ukazując wzburzone, ciemnoszare włosy, a potem zaczął iść w kierunku stołu nauczycieli.

Głuche stuk rozlegało się przy każdym jego kroku. Kiedy dotarł do końca sali, obrócił się w prawo i ciężko przywitał się z Dumbledore’em. Kolejna błyskawica roświetliła sufit. Hermiona głośno wciągnęła powietrze (?).
Błyskawica pozwoliła dokładniej obejrzeć twarz mężczyzny, i była to twarz, jakiej Harry jeszcze nigdy nie widział. Wyglądała jakby była wyrzeźbiona z drewna przez kogoś, kto miał tylko mgliste pojęcie o tym, jak powinny wyglądać ludzkie twarze, a na dodatek nie posługiwał się zbyt sprawnie dłutem. Każdy cal skóry był pokryty bliznami. Usta przypominały zakrzywioną szramę i brakowało sporego kawałka nosa. Ale to oczy mężczyzny nadawały mu przerażający wygląd.
Jedno z nich było małe i czarne, podobne do paciorka. Drugie było duże, okrągłe jak moneta, koloru zimnego błękitu. Błękitne oko poruszało się bez przerwy i bez mrugnięć, obracało się w dół i w górę, z boku na bok, całkiem niezależnie od normalnego oka - a potem przekręciło się do tyłu, patrząc przez głowę, tak, że wszyscy mogli zobaczyć białko.
Przybysz dotarł do Dumbledore’a. Wyciągnął dłoń, która była tak samo pokiereszowana, jak twarz, a Dumbledore uściskał ją, mrucząc słowa, których Harry nie mógł usłyszeć. Mężczyzna odrzekł półgłosem, nie odwzajemnił uśmiechu. Dumbledore skinął głową i gestem wskazał krzesło po swojej prawej stronie.
Nieznajomy usiadł, potrząnął głową, by odrzucić włosy z twarzy i przyciągnął do siebie talerz kiełbasek, następnie podniósł go do czegoś, co pozostało z jego nosa i powąchał. Potem wyjął z kieszeni mały nożyk, nadział kiełbaskę na jego koniec i zaczął jeść. Jego normalne oko patrzyło na kiełbaskę, ale błękitne nieprzerwanie wodziło po sali.
- Pozwólcie mi przedstawić naszego nowego nauczyciela obrony przed czarną magią, - powiedział Dumbledore do milczących uczniów - profesora Moody’ego.
Zwykle nowi nauczyciele byli witani oklaskami, ale tym razem nikt prócz Dumbledore’a i Hagrida nie podniósł rąk. Jednak te skromne brawa brzmiały bardzo głucho i szybko umilkły. Wszyscy pozostali byli zbyt zaskoczeni wyglądem Moody’ego, by uczynić cokolwiek, poza gapieniem się na niego.
- Moody? - szepnął Harry do Rona - Mad-Eye Moody? Ten, którem twój tata pomógł dziś rano?
- z pewnością. - odparł Ron, cichym, ostrożnym głosem
- Co mu się stało? - zapytała Hermiona - Co się stało z jego twarzą?
- Nie mam pojęcia - odszepnął Ron, przyglądając się Moody’emu z fascynacją.
Moody zdawał się zupełnie nie przejmować tym mniej-niż-ciepłym powitaniem. Nie zwracając uwagi na dzbanek dyniowego soku stojącego przed nim, sięgnął do swojej podróżnej peleryny, wyjął piersiówkę i mocno z niej pociągnął. Kiedy podniósł rękę, peleryna uniosła się na kilka cali nad podłogę, ukazując kawałek drewnianej nogi.
Dumbledore odchrząknął.
- Jak już mówiłem, - zaczął, ponownie uśmiechając się do morza uczniów, z których wszyscy nadal gapili się na nowego nauczyciela jak zaczarowani - w tym roku mamy zaszczyt współorganizować najbardziej ekscytujące wydarzenie najbliższych miesięcy, wydarzenie, które nie było organizowane od kilku stuleci. Mam wielką przyjemność oznajmnić wam, że Turniej Trzech Czarów będzie miał miejsce w tym roku w Hogwarcie.
- ŻARTUJESZ?! - wyrwało się Fredowi Weasley
Napięcie, które wypełniało Wielką Salę od przyjazdu Moody’ego nagle zniknęło. Prawie wszyscy się śmiali, nawet Dumbledore chichotał z satysfakcją.
- Nie żartuję, panie Weasley, - powiedział - chociaż, skoro o tym wspomniałeś, tego lata słyszałem doskonały dowcip o trolu, wiedźmie i leprechaun, którzy poszli do baru i...-
Profesor McGonagall głośno odchrząknęła.
- Ee... może to nie jest odpowiedni moment... nie... - powiedział Dumbledore - Gdzie to ja skończyłem? a tak, Turniej Trzech Czarów... a więc, niektórzy z was mogą nie wiedzieć, co wchodzi w skład takiego turnieju, więc mam nadzieję, że ci, którzy wiedzą, wybaczą mi małe wprowadzenie, i pozwolą swoim myślom wędrować swobodnie.
- Turniej Trzech Czarów po raz pierwszy został zorganizowany około 700 lat temu, jako przyjacielskie zawody między trzema największymi szkołami magii w Europie - Hogwartem, Beauxbatons i Durmstrangiem. Każdą szkołę reprezentował jeden zawodnik, a trzech zawodników brało udział w trzech magicznych zadaniach. Szkoły po kolei organizowały zawody co pięć lat, i wszyscy byli zgodni, że jest to doskonała okazja do zaciśnienia stosunków między czarodziejami i czarownicami różnych narodowości - aż do momentu, kiedy śmiertelność wśród zawodników stała się tak wysoka, że turniej został zarzucony.
- Śmiertelność? - szepnęła Hermiona ze zgrozą. Ale większość uczniów nie podzielała jej niepokoju; większość rozmawiała podekscytowanym półgłosem, nawet Harry był bardziej zainteresowany usłyszeniem więcej o turnieju niż martwieniem się śmierciami, które zdarzyły się setki lat temu.
- w ciągu ostatnich stuleci kilka razy podejmowano próby przywrócenia konkursu, - ciągnął Dumbledore - ale żadna z nich nie zakończyła się sukcesem. Mimo to nasze Departamenty Międzynarodowej Magicznej Współpracy oraz Departament Magicznych Sportów i Gier zdecydowały, że nadszedł czas na kolejną próbę. Ciężko pracowaliśmy przez całe ubiegłe lato, by upewnić się, że tym razem żaden zawodnik ani zawodniczka nie znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
- Dyrektorzy Beauxbatons i Durmstrangu przyjadą razem z niewielką liczbą kandydatów w październiku, a wybór trzech zawodników odbędzie się w Noc Duchów (Halloween???). Niezawisły sędzia zdecyduje, który z uczniów jest najbardziej godny startować w grze o puchar, chwałę dla swojej szkoły i 1000 galeonów nagrody.
- Wchodzę w to! - syknął Fred Weasley, a jego twarz rozpalił entuzjazm (?) na samą myśl o takiej sławie i bogactwie. Nie był jedyną osobą, która zdawała się wyobrażać sobie siebie jako reprezentanta Hogwartu. Przy każdym stole Harry widział ludzi patrzących się rozmarzonym wzrokiem na Dumbledore’a lub szeptających coś gorączkowo sąsiadom. Ale wtedy dyrektor znowu przemówił, a cała Wielka Sala momentalnie ucichła.
- Choć wiem, że każde z was pragnęłoby zdobyć puchar dla Hogwartu, - powiedział - dyrektorzy poszczególnych szkół, a także całe Ministerstwo Magii, zdecydowali się w tym roku wprowadzić granicę wiekową dla kandydatów. Tylko uczniowie, którzy są wystarczająco dorośli - to znaczy ukończyli 17 lat - będą mogli złożyć swoje nazwiska do rozpatrzenia. To - tu Dumbledore lekko podniósł głos, gdyż kilkoro ludzi wyraziło głośno swój protest na te słowa, a bliźniacy Weasleyowie nagle przybrali wściekły wyraz twarzy - jest konieczne, ponieważ zadania turnieju nadal są trudne i niebezpieczne, niezależnie jakie środki ostrożności przedsięwziemy, i jesteśmy raczej pewni, że uczniowie poniżej 7 i 6 klasy sobie z nimi nie poradzą. Osobiście zajmę się tym, by żaden uczeń poniżej 17 roku życia nie przekonał naszego niezawisłego sędziego, że to on powinien reprezentować Hogwart. - jego jasnoniebieskie oczy błysnęły, kiedy wzrok zatrzymał się na ponurych minach Freda i Georga Weasleyów. - i błagam was, nie traćcie czasu na zgłaszanie się, jeżeli nie macie 17 lat.
- Delegacje z Beauxbatons i Durmstrangu przyjadą w październiku i zostaną z nami przez większą część tego roku. Jestem pewien, że okażecie im wiele sympatii, popierając przy tym całym sercem zawodnika Hogwartu, kiedy on lub ona zostanie wybrany. a teraz, skoro jest już późno, a wiem, jak ważne jest, żebyście byli wypoczęci na jutrzejszych zajęciach, wszyscy do łóżek!
Dumbledore usiadł i rozpoczął rozmowę z Moodym. Uczniowie wstali, szurając przy tym krzesłami i ruszyli w kierunku podwójnych drzwi Wielkiej Sali.
- Nie mogą nam tego zrobić! - powiedział George Weasley, który nie dołączył do tłumu posuwającego się do drzwi, ale wciąż stał i patrzył się na dyrektora. Skończymy 17 w kwietni, dlaczego nie możemy spróbować?
- Nie zatrzymają mnie! - powiedział Fred uparcie, również zerkając na stół nauczycieli - Ten zawodnik będzie mógł robić tyle rzeczy, których normalnie nigdy by nam nie pozwolono. i 1000 galeonów nagrody!
- Taak - wtrącił Ron, znowu rozmarzając się na twarzy - Taak, 1000 galeonów...
- Chodźcie - odezwała się Hermiona - Będziemy ostatnimi w tej sali, jeżeli się nie ruszymy.
Harry, Ron, Hermiona, Fred i George ruszyli do wyjścia, Fred i George cały czas debatując, jak też Dumbledore mógł zatrzymać ich przed zgłoszeniem się do turnieju.
- Kto jest tym niezawisłym sędzią, który zdecyduje, kto będzie reprezentował szkołę? - zapytał Harry
- Nie mam pojęcia, - odparł Fred - ale to jego musimy oszukać. Sądzę, że parę kropel postarzającego eliksiru powinno pomóc, co George?
- Ale Dumbledore wie, że nie macie 17 lat - odezwał się Ron
- Tak, ale to nie on zdecyduje, kto będzie startował, prawda? - powiedział Fred beztrosko - Moim zdaniem, jeżeli ten sędzia będzie wiedział, kto chce startować, wybierze spośród nich najlepszego kandydata, nieważne ile ma lat. Dumbledore chce powstrzymać nas od podania naszych nazwisk.
- Jednak ludzie zginęli! - wtrąciła Hermiona zaniepokojonym tonem, kiedy przeszli przez drzwi ukryte za arrasem i zaczęli wpinać się po kolejnych, węższych schodach
- No tak... - odparł Fred lekko - Ale to było lata temu. Poza tym, czy jest zabawa bez odrobiny ryzyka? Hej, Ron, a co gdybyśmy znaleźli sposób na oszukanie Dumbledore’a? Chciałbyś spróbować?
- Jak myślisz? - Ron zwrócił się najpierw do Harrego - Byłoby super wystartować, prawda? Ale myślę, że woleliby kogoś starszego... może nie nauczyliśmy się jeszcze wystarczająco...
- Ja z pewnością się nie nauczyłem - odezwał się za nimi smutny głos Neville’a - Myślę, że moja babcia chciałaby, żebym wystartował, zawsze chce podnieść honor rodziny. Będę musiał po prostu... ups...!
Stopa Neville’a utknęła dokładnie w schodku w pół drogi na piętro. w Hogwarcie było mnóstwo tego typu pułapek; starszym uczniom już weszło w krew omijanie pewnych stopni, ale pamięć Neville’a jak zawsze okazała się bardzo słaba. Harry i Ron złapali go za ramiona i wyciągnęli, kiedy jedna ze zbroi na górze zatrzęsła się i zaniosła śmiechem.
- Zamknij się, ty! - powiedział Ron, stukajać w jej przyłbicę, kiedy przechodzili obok niej.
W końcu dotarli do wejścia do wieży Gryffindoru, które było ukryte za dużym portretem Grubej Damy w różowej, jedwabnej sukience.
- Hasło? - zapytała, kiedy podeszli bliżej
- Nonsens - odparł George - Prefekt na dole mi powiedział
Portret odsunął się, by odkryć dziurę w ścianie, przez którą wleźli do wspólnego pokoju. Trzaskający ogień już ogrzewał okrągły pokój, pełen wytartych foteli, krzeseł i stolików. Hermiona rzuciła kominkowi posępne spojrzenie, a Harry wyraźnie słyszał jej mruczenie “praca niewolnicza”, przed życzeniem im dobrej nocy i zniknięciem przez drzwi do dormitoriów dziewcząt.
Harry, Ron i Neville wdrapali się po spiralnych schodach do swojego dormitorium na samym szczycie wieży. Pięć łóżek z kolumienkami i baldachimami w ciemnym, karmazynowym kolorze stało pod ścianami, każde z odpowiednim kufrem z boku. Dean i Seamus już się kłądli; Seamus przypiął gwiazdę Irlandii do swojego łóżka, a Dean umieścił plakat Victora Kruma nad szafką nocną. Jego stary platak drużyny West Ham był przypięty tuż obok niego.
- Dziwadło - mruknął Ron potrząsając głową, patrząc na zupełnie nieruchomych piłkarzy.
Harry, Ron i Neville przebrali się w pidżamy i wślizgnęli się do łóżek. Ktoś - z pewnością jakiś skrzat domowy - włożył ciepłe termofory między prześcieradła. Było niezwykle przyjemnie leżeć tak w łóżku i słuchać burzy na zewnątrz.
- Może i spróbuję wystartować - powiedział Ron sennie - Jeżeli Fred i George znajdą sposób... turniej... nigdy nic nie wiadomo, prawda?
- Aha... - Harry przewrócił się na bok w łóżku, oglądając coraz to nowe sceny w swojej głowie... przekonał niezawisłego sędziego, że ma 17 lat... został zawodnikiem Hogwartu... stał na błoniach, z podniesionymi w triumfie rękami, przed całą szkołą, a wszyscy klaskali i krzyczeli... właśnie wygrał Turniej Trzech Czarów... stanęła mu przed oczami twarz Cho, pełna podziwu dla niego...
Harry uśmiechnął się w poduszkę, niezwykle szczęśliwy, że Ron nie mógł widzieć, tego, co on właśnie zobaczył.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:20, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział trzynasty
Mad-Eye Moody

Nawałnica skończyła się przez noc, choć następnego ranka sufit w Wielkiej Sali wciąż był bardzo zachmurzony; ciężkie, ciemnoszare chmury przesuwały się nad głowami Harrego, Rona i Hermiona, przeglądających przy śniadaniu nowe plany lekcji. Kilka miejsc dalej Fred, George i Lee Jordan prowadzili burzliwą dyskusję o magicznych metodach postarzenia się i wślizgnięcia do Turnieju Trzech Czarów.
- Dziś nie jest źle... całe przedpołudnie na zewnątrz... - powiedział Ron, przejeżdżając palcem po poniedziałkowych lekcjach na swoim planie - Zielarstwo z Puchonami i opieka nad magicznymi stworzeniami... kurcze, znowu ze Ślizgonami...
- Po południu dwie godziny wróżbiarstwa! - jęknął Harry, spoglądając w dół. Wróżbiarstwo było jego najbardziej znienawidzonym przedmiotem, oczywiście oprócz eliksirów. Profesor Trelawney wciąż przepowiadała śmierć Harrego, co go potwornie denerwowało.
- Powinniście byli rzucić to, tak jak ja - wtrąciła zadowolona Hermiona, smarując tost masłem- Moglibyście wtedy zająć się czymś pożytecznym, na przykład numerologią.
- Zauważyłem, że znowu jesz - odparł Ron, uśmiechając się kwaśno
- Uznałam, że są lepsze sposoby walki o prawa skrzatów domowych. - powiedziała Hermiona
- Taak... i zgłodniałaś.
Nagle usłyszeli nad sobą ogłuszający, szeleszczący hałas i około 100 sów wleciało przez otwarte okna, niosąc poranną pocztę. Instynktownie Harry spojrzał w górę, ale nie zauważył nic białego w chmurze szarości i brązów. Sowy zatoczyły koła nad stołami, szukając ludzi, do których były zaadresowane ich paczki. Duża sowa wylądowała przed Neville'em Longbottomem i podała mu sporą paczkę. Neville prawie zawsze zapominał czegoś spakować. Po drugiej stronie sali sowa (eagle owl ???) Dracona Malfoy'a usiadła mu na ramieniu, niosąc coś, co wyglądało jak zwyczajna paczka domowych słodyczy. Próbując stłumić palące uczucie zawodu, Harry wrócił do swojej owsianki. Czy to możliwe, że coś stało się Hedwidze, a Syriusz nawet nie dostał jego listu?
Martwił się przez całą drogę wśród warzywnych grządek, ale na szczęście kiedy wreszcie dotarł do cieplarni numer trzy, jego uwagę całkowicie pochłonęły najbrzydsze rośliny, jakie kiedykolwiek widział. Właściwie bardziej niż rośliny przypominały grube, czarne robaki, wystające pionowo z ziemi. Wszystkie wierciły się lekko i były pokryte dużymi, błyszczącymi bąblami, które zdawały się być wypełnione płynem.
- Bubotuters - wyjaśniła profesor Sprout - Musicie wycisnąć te obrzęki. Potem zbierzecie ropę...-
- CO? - wyrwało się Seamusowi Finniganowi, który od dłuższej chwili wpatrywał się z niedowierzaniem w rośliny
- Ropa, Finnigan, ropa. - powiedziała profesor Sprout - Jest niezwykle cenna, więc nie marnujcie jej. Zbierzecie ropę, jak mówiłam, do tych butelek. Załóżcie rękawice ze skóry smoczej, ta ropa robi nieprzyjemne rzeczy z gołą skórą.
Wyciskanie bąbli było obrzydliwe, ale dawało dziwną satysfakcję. Kiedy bąbel został przekłuty, spory ładunek gęstego, żółto-zielonego płynu o zapachu benzyny wytryskiwał do butelki. Pod koniec lekcji zgromadzili kilka kwart płynu.
- Pani Pomfrey będzie zadowolona - powiedziała profesor Sprout, zamykając ostatnią butelkę korkiem - Świetne lekarstwo na najbardziej złośliwe odmiany wysypki, ta ropa. Powinno powstrzymać nawet najbardziej zdesperowanych uczniów od sporządzania różnych mikstur na pryszcze.
- Jak biedna Eloiza Midgen - wtrąciła Hanna Abbott, Puchonka o cichym, piskliwym głosiku - Próbowała zaczarować swoje.
- Głupia dziewczyna - profesor Sprout potrząsnęła głową z dezaprobatą - Ale pani Pomfrey udało się umieścić jej nos na swoim miejscu.
Dudniący dzwonek rozległ się po mokrych błoniach, oznajmiając koniec lekcji, i klasa podzieliła się. Puchoni zaczęli wdrapywać się po kamiennych schodach na transmutację, a Gryfoni poszli w innym kierunku, przez nasiąknięty trawnik do chatki Hagrida, która stała na samym skraju Zakazanego Lasu.
Hagrid był już na zewnątrz, jedną ręką przytrzymując za obrożę swojego olbrzymiego psa, Kła. Wokół niego stało kilka otwartych od góry klatek, a Kieł wyprężał się i wyrywał, najwyraźniej pragnąc bliżej przyjrzeć się ich zawartości. Kiedy zbliżyli się, doszedł ich dziwny, turkoczący odgłos, przerywany małymi wybuchami.
- Dzieńdoberek! - powiedział Hagrid do Harrego, Rona i Hermiony - Sterczę tak i czekam na Ślizgonów, nie chcieliby tego przegapić: Blast-Ended Skrewts!
- Co takiego? - zapytał Ron
Hagrid wskazał palcem na klatki.
- Fuj! - krzyknęła Lavender Brown, momentalnie odskakując
“Fuj” doskonale opisywało Blast-Ended Skrewts, przynajmniej zdaniem Harrego. Przypominały zdeformowane, pozbawione muszli lobsters (?), obrzydliwie blade i oślizłe, z nogami wystającymi we wszystkie strony i bez widocznych głów. w każdej klatce było ich około 100, każdy miał koło 6 cali długości, a wszystkie właziły na siebie, obijając się ślepo o ściany pudełek. Wydzielały bardzo silny smród zepsutych ryb. Co chwila z któregoś odwłoka wyskakiwały iskry i, z cichym “plask”, odwłok był odrzucany na kilka cali.
- Przed chwilą je capnąłem, - Hagrid najwyraźniej był z siebie bardzo dumny - więc będziecie mogli sami je powychowywać! Wykoncypowałem, że możemy zrobić z tego fajny projekt!
- a niby dlaczego mielibyśmy chcieć je wychowywać? - powiedział zimny głos
Nadeszli Ślizgoni. Odezwał się Draco Malfoy, a Crabbe i Goyle natychmiast zaczęli chichotać na jego słowa.
Hagrid wyglądał na zaskoczonego pytaniem.
- To znaczy, co one robią? - zapytał Malfoy - Jaki jest cel?
Hagrid otworzył usta, najwaraźniej intensywnie myśląc. Nastąpiła kilkusekundowa cisza, a potem powiedział sztywno (?) - To następna lekcja, Malfoy. Dziś tylko żarcie. a więc... tego... spróbujcie różnych rzeczy, bo nie wiem, na co pójdą, bidactwa. Nigdy ich nie miałem... Tu są jaja mrówek, żabi skrzek, trochę trawy... każdemu po troszeczku.
- Najpierw ropa, teraz to - mruknął Seamus
Tylko głęboka sympatia do Hagrida mogła sprawić, że Harry, Ron i Hermiona nabrali pełne garście żabiego skrzeku i wrzucili je do klatek Skrewts. Harry nie mógł oprzeć się wrażeniu, że cała operacja jest zupełnie bezcelowa, skoro zwierzęta zdawały się nie mieć ust.
- Au!! - wrzasnął nagle Dean Thomas, po około 10 minutach - Trafiło mnie!
Zaniepokojony Hagrid natychmiast do niego podbiegł.
- Jego koniec wybuchł! - powiedział ze złością Dean, pokazując Hagridowi oparzoną rękę.
- Ach, tak, to się zdarza - powiedział Hagrid, kiwając głową.
- Fuj! - zaczęła znowu Lavender Brown - Hagridzie, po co właściwie to robimy?
- Ach, niektóre chiba mają żądła! - zawołał Hagrid z entuzjazmem (Lavender bezzwłocznie wyciągnęła rękę z pudełka) - Pewnie to samce... samice mają jakąś trąbkę na dole... może do wysysania krwi...
- Cóż, teraz dokładnie widzę, dlaczego próbujemy utrzymać je przy życiu. - powiedział Malfoy sarkastycznie - Kto chciałby trzymać zwierzaki, które parzą, biją i żądlą jednocześnie?
- To, że nie są piękne, nie znaczy, że nie są użyteczne - warknęła Hermiona - Smocza krew ma niezwykłą magiczną moc, a przecież nie chciałbyś trzymać smoka w domu, prawda?
Harry i Ron uśmiechnęli się do Hagrida, który odwzajemnił im uśmiech spod swojej bujnej brody. Hagrid jak niczego innego pragnął trzymać smoka w domu, co Harry, Ron i Hermiona wiedzieli aż za dobrze - podczas ich pierwszego roku Hagrid krótko opiekował się smokiem, narowistym Norweskim Smokiem Kolczastym, o imieniu Norbert. Hagrid po prostu uwielbiał niebezpieczne potwory - im bardziej przerażające, tym lepiej.
- Przynajmniej Skrewts są małe - powiedział Ron, kiedy wracali do zamku na lunch godzinę później.
- Na razie - dodała zrezygnowana Hermiona - Kiedy Hagrid dowie się, co jedzą, myślę, że będą miały sześć stóp długości.
- a więc nieważne, jeżeli okaże się, że potrafią leczyć chorobę morską lub coś w tym rodzaju, co? - powiedział Ron, uśmiechając się chytrze.
- Doskonale wiesz, że powiedziałam to tylko by zamknąć Malfoyowi usta, a tak właściwie, myślę, że ma rację. Najlepiej byłoby zgnieść większość z nich, zanim zaczną nas atakować.
Usiedli przy stole Griffindoru i nałożyli sobie kotletów i ziemniaków. Hermiona zaczęła jeść tak szybko, że wszyscy się na nią patrzyli.
- Ee... czy to nowy sposób walki o prawa skrzatów domowych? - zapytał Ron - Zamierzasz utuczyć się dla odmiany?
- Nie - odparła Hermiona, z największą godnością, na jaką ją było stać z ustami pełnymi surówki - Po prostu chcę iść do biblioteki.
- CO? - zawołał Ron z niedowierzaniem - Hermiono... to jest nasz pierwszy dzień! Nawet nie dostaliśmy jeszcze pracy domowej!
Hermiona wzruszyła ramionami i wróciła do pochłaniania jedzenia, jakby nie jadła od kilku tygodni. Potem zerwała się na nogi, rzuciła “Zobaczymy się na obiedzie” i wybiegła z sali.
Kiedy kolejny dzwonek oznajmił początek popołudniowych lekcji, Harry i Ron udali się do wieży północnej, gdzie, na samym szczycie wąskich, spiralnych schodów srebrna drabina prowadziła do okrągłej klapy w suficie i do pokoju, gdzie urzędowała profesor Trelawney.
Znajomy słodki zapach perfum wydobywał się z kominka. Jak zawsze, wszystkie zasłony były opuszczone. Okrągły pokój skąpany był w słabym, czerwonym świetle rzucanym przez wiele lamp, które owinięto w szale i chusty. Harry i Ron przeszli obok już zajętych starych foteli i puf, którymi zawalony był pokój, i usiedli przy małym, okrągłym stoliku.
- Dzień dobry - powiedział tajemniczy głos profesor Trelawney tuż za Harrym, na co on podskoczył.
Bardzo chuda, w ogromnych okularach, stanowczo za dużych dla jej twarzy, profesor Trelawney pochyliła się nad Harrym z tragiczną miną, jaką zawsze przybierała, kiedy tylko go zauważyła. Jej pierścionki, bransolety i broszki błyszczały w świetle kominka.
- Jesteś bardzo zajęty, kochanie - powiedziała smutno do Harrego - Moje wewnętrzne oko widzi przez twoją odważną twarz zmartwioną duszę. i z żalem muszę powiedzieć, że twoje obawy nie są bezpodstawne. Widzę przed tobą trudne czasy... najtrudniejsze... boję się, że to, co przeraża cię najbardziej wkrótce nadejdzie... i być może szybciej niż myślisz...
Jej głos zniżył się nieomal do szeptu. Ron przewrócił oczami. Profesor Trelawney przemknęła obok nich i usiadła w dużym fotelu na biegunach koło kominka, przodem do klasy. Lavender Brown i Parvati Patil, które głęboko podziwiały profesor Trelawney, siedziały na pufach bardzo blisko niej.
- Kochani, nadszedł czas, by przystąpić do rozważania gwiazd. - powiedziała - Ruchy planet i ich tajemnicze zwiastuny ukazują przyszłość tylko tym, którzy rozumieją kroki niebiańskiego tańca. Ludzkie przeznaczenie może być rozszyfrowane przez promienie gwiazd, które...-
Ale myśli Harrego były już daleko. Perfumowane powietrze pokoiku zawsze usypiało go i otępiało, a niestworzone historie profesor Trelawney o przepowiadaniu przyszłości nigdy nie potrafiły utrzmać jego uwagi - choć nie mógł przestać myśleć o tym, co powiedziała przed chwilą: “boję się, że to, co przeraża cię najbardziej wkrótce nadejdzie...”.
Ale Hermiona miała rację, pomyślał Harry z irytacją. Profesor Trelawney naprawdę była tylko starą oszustką. Nic nie przerażało go w tej chwili... przynajmniej jeżeli nie wliczyć obaw, że Syriusz mógłby zostać złapany... ale skąd profesor Trelawney mogła o tym wiedzieć? Już dawno doszedł do wniosku, że jej sprawdzone przepowiednie były jedynie szczęśliwymi trafieniami.
Oczywiście oprócz tej z końca ostatniego semestru, kiedy przepowiedziała o Voldemorcie, który znowu powstanie... nawet Dumbledore powiedział, że ten trans mógł być prawdziwy, kiedy Harry mu go opisał...
- Harry! - szepnął Ron
- Co?
Harry rozejrzał się; cała klasa patrzyła się na niego. Wyprostował się; już prawie zasnął, zagubiony w myślach.
- Jak już mówiłam, kochanie, z pewnością urodziłeś się pod silnym wpływem Saturna - powiedziała profesor Trelawney z nutą zniecierpliwienia w głosie
- Ee... przepraszam, pod czym? - zapytał Harry
- Saturn, kochanie, planeta Saturn - powiedziała, najwyraźniej rozczarowana, że jej słowa nie zrobiły odpowiedniego wrażenia - Mówiłam, że Saturn z pewnością był pozycji mocy (?) na niebie w dniu twoich urodzin... twoje ciemne włosy... twoja poważna postawa... tragiczna strata tak wcześnie w życiu... myślę, że mam rację, kochanie, urodziłeś się w środku zimy?
- Nie - odparł Harry - urodziłem się w lipcu.
Ron z trudem powstrzymał śmiech, dostając przy tym czkawki.
Pół godziny później każde z nich dostało skomplikowany, okrągły wykres i próbowało ustalić pozycję gwiazd w chwili swoich narodzin. Była to nudna praca, wymagająca ciągłych sprawdzeń w tablicach i obliczeń kątów.
- Mam tutaj dwa Neptuny - stwierdził Harry po chwili, spoglądając na swój pergamin - to nie może być dobrze, prawda?
- Aaaaa - odparł Ron, udając tajemniczy szept profesor Trelawney - kiedy dwa Neptuny pojawiają się na niebie, to pewny znak, że rodzi się osoba w okularach, Harry...
Seamus i Dean, którzy pracowali tuż obok, parsknęli śmiechem, choć nie wystarczająco głośno, by stłumić podekscytowane okrzyki Lavender Brown - Och, pani profesor, tutaj! Chyba mam nieoznaczoną planetę! Och, co to może być?
- To Uran, kochanie - wyjaśniła profosor Trelawney, pochylając się nad wykresem.
- Czy ja też mógłbym spojrzeć na Urana, Levender? - zapytał Ron
Na nieszczęście, profesor Trelawney usłyszała go i pewnie dlatego zadała im tyle pracy domowej pod koniec lekcji.
- Dokładna analiza ruchów planetarnych w najbliższym miesiącu, w odniesieniu do waszego osobistego wykresu (?) - warknęła, bardziej tonem profesor McGonagall, niż jej własnym, rozmarzonym głosem - Na poniedziałek, i bez wymówek!
- Głupi, stary nietoperz (???) - powiedział Ron gorzko, kiedy dotarli do Wielkiej Sali na obiad - To nam zajmie cały weekend...
- Mnóstwo pracy domowej? - zapytała Hermiona z uśmiechem, dołączając do nich - a profesor Vector nie zadała nam żadnej!
- Chwała profesor Vector - odparł Ron ponuro
Weszli do Wielkiej Sali, wypełnionej ludźmi czekającymi na obiad. Właśnie stanęli na końcu kolejki, kiedy ktoś głośno zawołał za nimi.
- Weasley! Hej, Weasley!
Harry, Ron i Hermiona odwrócili się. Malfoy, Crabbe i Goyle stali za nimi, wszyscy wyraźnie z czegoś zadowoleni.
- Co? - zapytał Ron krótko
- Twój tata jest w gazecie, Weasley! - oznajmił Malfoy, machając im przed nosem egzemplarzem “Proroka Codziennego” i mówiąc bardzo głośno, tak, by wszyscy w okolicy mogli go usłyszeć.
- Posłuchajcie tego!
DALSZE BŁĘDY MINISTERSTWA MAGII
Wydaje się, że kłopoty Ministerstwa Magii jeszcze się nie skończyły, pisze Rita Skeeter, specjalny wysłannik. Ostatnio, oprócz słabej ochrony Pucharu Świata i ciągłych problemów ze znalezieniem jednej z czarownic, Ministerstwo zostało wczoraj wciągnięte w nowe kłopoty przez Arnolda Weasley'a z Wydziału Nieprawidłowego Użycia Produktów Mugoli.
Malfoy podniósł głowę
- Wyobraźcie sobie, że nawet nie napisali jego imienia poprawnie. To tak, jakby był zupełną miernotą, prawda? - zagrzmiał
Teraz wszyscy w Wielkiej Sali słuchali. Malfoy wolno rozprostował gazetę i czytał dalej:
Arnold Weasley, który dwa lata temu został ukarany za nielegalne posiadanie latającego samochodu, wczoraj wdał się w sprzeczkę z kilkoma mugolskimi “stróżami prawa” (policjantami) z powodu agresywnych koszy na śmieci. Pan Weasley prawdopodobnie przybył na pomoc Mad-Eye Moody'emu, wiekowemu eks-Aurorowi, który odszedł na emeryturę z Ministerstwa, gdy nie mógł już rozróżnić uścisku dłoni od planowanego morderstwa. Jak nietrudno się było domyślić, kiedy pan Weasley dotarł do silnie strzeżonego domu pana Moody'ego, okazało się, że był to kolejny fałszywy alarm. Pan Weasley został zmuszony do zmodyfikowania pamięci kiklu Mugoli, ale odmówił udzielenia Prorokowi odpowiedzi na pytania, dlaczego zamieszano całe Ministerstwo w tak błahą i podejrzaną sprawę.
- i jest zdjęcie, Weasley! - dodał Malfoy, zamykając gazetę i zwijając ją w rulonik - Zdjęcie twoich rodziców przed ich domem - jeżeli można to nazwać domem! Twoja matka mogłaby stracić parę kilogramów, prawda?
Ron trząsł się ze złości. Wszyscy patrzyli się na niego.
- Odwal się, Malfoy. - wtrącił się Harry - Chodźmy stąd, Ron...
- Och, tak, mieszkałeś u nich tego lata, Potter. - prychnął Malfoy - Więc powiedz mi, czy jego matka naprawdę jest taka tłusta, czy to tylko zdjęcie?
- Pomyśl o swojej matce, Malfoy - warknął Harry; oboje z Hermioną chwycili szaty Rona, by powstrzymać go od skoczenia na Malfoya - Ta mina, jakby coś jej śmierdziało w okolicy? Zawsze tak wygląda, czy tylko wtedy, gdy ty jesteś blisko?
Blada twarz Malfoya zrobiła się różowa - Nie waż się obrażać mojej matki, Potter.
- w takim razie trzymaj język za zębami - odparł Harry, odwracając się
BUM!
Kilka osób krzyknęła, a Harry poczuł falę gorąca przelatującą obok jego twarzy. Sięgnął po swoją różdżkę, ale zanim nawet jej dotknął, usłyszał kolejne głośne “bum” i krzyk, który wypełnił całą Wielką Salę.
- O, NIE, NIE ZROBISZ TEGO, PANIENKO!
Harry odwrócił się. Profesor Moody schodził po marmurowych schodach. w dłoni trzymał różdżkę, która wskazywała śnieżnobiałą fretkę, drżącą na kamiennej podłodze, dokładnie w miejscu, gdzie poprzednio stał Malfoy.
W sali zaległa przerażająca cisza. Nikt prócz Moody'ego nie poruszał się. Moody przeniósł wzrok na Harrego - a przynajmiej jego normalne oko patrzyło się na niego; drugie przekręciło się na drugą stronę głowy.
- Dopadł cię? - warknął Moody. Jego głos był niski i grobowy
- Nie - odparł Harry - Spudłował.
- ZOSTAW TO! - ryknął nagle Moody
- Zostawić - co? - zapytał Harry, zaskoczony
- Nie ty! On! - wrzasnął Moody, pokazując ramieniem na Crabbe'a, który zdrętwiał, próbując podnieść białą fretkę. Wydawało się, że błękitne oko Moody'ego było magiczne i mogło widzieć przez tył jego głowy.
Moody zaczął iść w kierunku Crabbe'a, Goyle'a i białej fretki, która wydała przerażony kwik i ruszyła do lochów.
- Nie tak prędko! - ryknął Moody, podnosząc różdżkę znowu na fretkę, która uniosła się w powietrze, spadła na podłogę i ponownie odbiła się od ziemi.
- Nie lubię ludzi, którzy atakują plecy swoich przeciwników - zagrzmiał Moody, kiedy fretka odbijała się coraz wyżej i wyżej, piszcząc z bólu, bezradnie machając nogami i ogonem
- Nigdy-więcej-tego-nie-rób - wycedził przez zęby Moody, wypowiadając każde słowo, kiedy fretka odbijała się od podłogi
- Profesorze Moody! - zawołał zszokowany głos
Profesor McGonagall schodziła marmurowymi schodami z naręczem książek.
- Dzień dobry, profesor McGonagall! - powiedział Moody spokojnie, ciągle odbijając fretkę coraz wyżej
- Co... Co robisz? - zapytała profesor McGonagall, wodząc wzrokiem za fretką
- Uczę - odparł Moody
- Ucz... Moody, czy to jest uczeń? - jęknęła profesor McGonagall, wypuszczając z rąk wszystkie książki
- Tak jest.
- Nie! - zawołała profesor McGonagall, zbiegając po schodach i wyciągając własną różdżkę; po chwili, z głośnym pacnięciem, Draco Malfoy znowu pojawił się w Wielkiej Sali, leżąc na podłodze z rozczochranymi włosami dookoła swojej teraz ciemnoróżowej twarzy.
- Moody, NIGDY nie używamy transmutacji jako kary! - powiedziała profesor McGonagall słabym głosem - z pewnością profesor Dumbledore mówił ci o tym?
- Taak, coś chyba wspominał, - odparł Moody, (...) - ale pomyślałem, że mocny szok...-
- Dajemy szlabany, Moody! Albo porozmawiaj z opiekunem domu!
- Zrobię to, w takim razie - stwierdził Moody, patrząc na Malfoya z głęboką niechęcią
Malfoy, którego blade oczy wypełniły się łzami z bólu i upokorzenia, spojrzał z wściekłością na Moody'ego i mruknął coś, powtarzając często słowa “mój ojciec”.
- Och, naprawdę? - prychnął Moody cicho, podchodząc kilka kroków do Malfoya, z głuchym “stuk” jego drewnianej nogi rozlegającym się po całej sali - Cóż, znam twojego ojca od dawna, chłopcze... powiedz mu, że Moody ma oko na jego syna... powiedz mu to ode mnie... teraz, opiekunem twojego domu jest Snape, czy tak?
- Tak - odparł Malfoy ostrożnie
- Kolejny stary znajomy - ryknął Moody - Od dawna czekałem, żeby pogadać ze starym Snape'em... no już, idziemy... - podniósł Malfoya za ramię i pomaszerował z nim do lochów.
Profesor McGonagall jeszcze przez chwilę patrzyła za nimi z niepokojem, a potem machnęła różdżką na leżące dookoła książki, które ułożyły się w zgrabny stosik.
- Nie mówcie do mnie - powiedział cicho Ron do Harrego i Hermiony, kiedy usiedli przy stole Gryfonów kilka minut później, otoczeni przez podekscytowane głosy opowiadające sobie nawzajem o tym, co się właśnie stało.
- Dlaczego? - zapytała zaskoczona Hermiona
- Chcę zapisać to sobie w pamięci na zawsze. - odparł Ron z zamkniętymi oczami i wyrazem głębokiego skupienia na twarzy - Draco Malfoy, niezwykła, skacząca fretka...
Harry i Hermiona wybuchnęli śmiechem, a Hermiona zaczęła nakładać im na talerze wołowe krokiety.
- Ale on mógł naprawdę skrzywdzić Malfoya - powiedziała - Dobrze się stało, że profesor McGongall go powstrzymała...
- Hermiono! - przerwał jej Ron ze złością, nagle otwierając oczy - Rujnujesz najpiękniejsze chwile mojego życia!
Hermiona mruknęła coś niecierpliwie i znowu zaczęła jeść najszybciej, jak mogła.
- Nie mów, że zamierzasz znowu iść do biblioteki dziś wieczór? - powiedział Harry, obserwując ją
- Muszę - odparła Hermiona niewyraźnie - Mnóstwo pracy.
- Ale mówiłaś, że profesor Vector...-
- To nie jest praca domowa. - wyjaśniła. w ciągu pięciu minut zmiotła wszystko z talerza i zniknęła
Jej miejsce zostało prawie natychmiast zajęte przez Freda Weasley'a - Moody! - zawołał - Jak super on jest?
- Więcej niż super! - powiedział George, siadając naprzeciwko Freda
- Megacool! - dodał najlepszy przyjaciel bliźniaków, Lee Jordan, osuwając się na miejsce obok George'a - Mieliśmy go dziś wieczorem - wyjaśnił Harremu i Ronowi.
- No i jaki on jest? - zapytał Harry ciekawie
Fred, George i Lee wymienili znaczące spojrzenia.
- Nigdy nie miałem takiej lekcji - powiedział Fred
- On naprawdę to wie! - dodał Lee
- Co wie? - zapytał Ron, pochylając się nad stołem
- Wie, jak to jest, być tam i robić to - powiedział George, starając się zrobić na nich odpowiednie wrażenie
- Robić co? - wtrącił Harry
- Walczyć z czarnymi siłami! - wyjaśnił wreszcie Fred
- On to wszystko widział - dodał jeszcze George
- Niesamowite! - westchnął Lee
Ron sięgnął do swojej torby po plan lekcji.
- Nie będziemy go mieli aż do czwartku! - jęknął bardzo zawiedzionym głosem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:20, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział czternasty
Niewybaczalne klątwy

Następne dwa dni upłynęły bez większych incydentów, jeżeli nie liczyć szóstego zbitego kociołka Neville'a na eliksirach. Profesor Snape, który podczas lata osiągnął kolejne stopnie mściwości, dał Neville'owi szlaban, a Neville wrócił stamtąd w stanie zupełnego załamania nerwowego, będąc zmuszonym do wypatroszenia bęczki kolczastych ropuch.
- Wiesz, dlaczego Snape jest w takim podłym nastroju? - zapytał Ron Harrego, przyglądając się Hermionie uczącej Neville'a Wyszukującego Zaklęcia, by usunąć żabie wnętrzności spod paznokci.
- Tak. - odparł Harry - Moody.
Wszyscy wiedzieli, że Snape naprawdę chciał dostać posadę nauczyciela obrony przed czarną magią, a to nie udało mu się czwarty rok z rzędu. Snape nie cierpiał wszystkich poprzednich nauczycieli tego przedmiotu i okazywał to bardzo wyraźnie, ale teraz był dziwnie ostrożny w okazywaniu niechęci Moody'emu. Właściwie, ilekroć Harry widział ich razem, - na posiłkach, kiedy mijali się na korytarzu - miał wrażenie, że Snape wyraźnie unika wzroku Moody'ego, magicznego, czy nie.
- Myślę, że Snape się go trochę boi - powiedział Harry po namyśle
- Wyobraź sobie, że Moody zamienia Snape'a w kolczastą ropuchę - powiedział Ron rozmarzonym tonem - i odbija go od ścian po całym lochu...
Wszyscy Gryfoni z czwartego roku z taką niecierpliwością oczekiwali piewszej lekcji Moody'ego, że ustawili się w kolejce przed drzwiami klasy zanim nawet zadzwonił dzwonek. Jedyną osobą, której brakowało, była Hermiona, która pojawiła się na miejscu tuż przed lekcją.
- Byłam w...-
- ...bibliotece - dokończył za nią Harry - Szybko, musimy zająć dobre miejsca.
Rzucili się na trzy krzesła tuż przed stołem nauczyciela, wyjęli egzeplarze “Czarnych Sił: podręcznik do samoobrony” i czekali w nienormalnej ciszy. Wkrótce usłyszeli na korytarzu stukającą nogę Moody'ego; Moody wszedł do klasy, wyglądając tak dziwnie i przerażająco, jak zawsze. Dojrzeli jego drewnianą nogę, wystającą spod za rąbka szaty.
- Możecie od razu je odłożyć - oznajmił im, podchodząc do biurka i siadając - Te książki. Nie będą wam potrzebne.
Włożyli książki z powrotem do toreb, a Ron rzucił Harremu podekscytowane spojrzenie.
Moody wyjął dziennik, odrzucił czuprynę siwych włosów ze swojej pokiereszowanej twarzy i zaczął wyczytywać nazwiska, przesuwając normalnym okiem po liście, podczas gdy jego magiczne oko kręciło się po klasie, zatrzymując się na każdym uczniu, kiedy on lub ona odpowiadał.
- No dobrze - zaczął, kiedy ostatnia osoba zaznaczyła swoją obecność - Dostałem list o tej klasie od profesora Lupina. Wygląda na to, że macie zupełnie dobre podstawy w złośliwych magicznych stworzeniach - przerabialiście zwodniki, czerwone kapturki, wodniki kappa, druzgotki i wilkołaki, zgadza się?
Kilka osób mruknęło na znak potwierdzenia.
- Ale jesteście zapóźnieni - bardzo zapóźnieni - w klątwach. - ciągnął Moody - Jestem tutaj, by przybliżyć wam, co czarodzieje mogą zrobić sobie nawzajem. Mam rok, by nauczyć was, jak radzić sobie z czarną...-
- Co, nie zostanie pan dłużej? - wyrwało się Ronowi
Magiczne oko Moody'ego zatrzymało się na Ronie; Ron wyglądał na niezwykle przerażonego, ale po chwili Moody uśmiechnął się - Harry po raz pierwszy zobaczył uśmiech na jego twarzy. w efekcie jego pocięta twarz stała się jeszcze bardziej wykrzywiona, ale mimo wszystko była to pewna ulga, wiedzieć, że potrafi zdobyć się na coś tak przyjaznego, jak uśmiech. Ron wyraźnie odetchnął.
- Ty będziesz synem Arutra Weasley'a? - powiedział - Twój ojciec wybawił mnie z bardzo trudnej sytuacji kilka dni temu... tak, zostaję tylko ten jeden rok. Specjalna przysługa dla Dumbledore'a... jeden rok, a potem powrót na moją cichą emeryturę.
Zaniósł się ochrypłym śmiechem, potem zatarł ręce i zaczął:
- a więc - od razu do rzeczy. Klątwy. Występują w wielu formach i odmianach. Teraz, według Ministerstwa Magii, mam nauczyć was przeciwstawnych klątw i zostawić to tak. Nie powinienem pokazywać wam, jak wyglądają nielegalne, czarnoksięskie klątwy, dopóki nie będziecie w szóstej klasie. Podobno nie jesteście dostatecznie dojrzali aż do tamtej pory. Ale profesor Dumbledore ma lepsze zdanie o waszych nerwach, uważa, że sobie poradzicie, a ja sądzę, że im prędzej dowiecie się co i jak, tym lepiej. Jak macie obronić się przed czymś, czego nigdy nie widzieliście na oczy? Czarodziej, który zamierza zaatakować was nielegalną klątwą, na pewno nie wytłumaczy wam, co będzie robił. Nie zrobi tego przyjemnie i grzecznie. Musicie być przygotowani. Musicie być czujni i nieufni. Musicie odłożyć to, panno Brown, kiedy mówię.
Lavender podskoczyła i zaczerwieniła się. Właśnie pokazywała Parvati pod biurkiem swój gotowy horoskop. Najwyraźniej magiczne oko Moody'ego mogło widzieć przez solidne drewno, tak jak przez tył jego głowy.
- Więc... kto wie, które klątwy są najbardziej ścigane przez czarodziejskie prawo?
Kilka drżących rąk podniosło się do góry, włączając w to Rona i Hermiony. Moody wskazał na Rona, choć jego magiczne oko wciąż obserwowało Lavender.
- Ee... - zaczął niepewnie Ron - tata opowiadał mi jednej z nich... nazywa się Klątwa Imperiusa, czy coś takiego...
- Aa, tak - odparł Moody, jakby z wdzięcznością - Twój tata powinien ją dobrze znać. Przysporzyła Ministerstwu mnóstwa kłopotów pewnego razu, ta klątwa.
Moody podniósł się ciężko, otworzył szafkę swojego biurka i wyjął szklany słój. Trzy duże, czarne pająki obijały się o jego ściany, próbując się wydostać. Harry poczuł, jak Ron lekko się odsuwa - wiadomo było, że nie cierpi pająków.
Moody sięgnął do słoja, złapał jednego z pająków i położył go na swojej dłoni, tak, że wszyscy mogli go widzieć. Potem skierował na niego swoją różdżkę i mruknął “Imperio!”
Pająk zsunął się z dłoni Moody'ego na kawałek jedwabiu (?) i zaczął bujać się w przód i w tył, jak na trapezie. Wyprężał przy tym swoje nogi, potem zrobił salto, spadł z materiału i wylądował na biurku, gdzie wykonał kilka przewrotów. Moody podniósł różdżkę i pająk stanął na dwóch tylnych nogach i wykonał coś, co z pewnością miało być stepowanym tańcem. Wszyscy zanosili się od śmiechu - wszyscy oprócz Moody'ego.
- Myślicie, że to jest śmieszne? - zagrzmiał - Spodobałoby się wam, gdybym zrobił to któremuś z was?
Śmiech umilkł niemal natychmiast.
- Absolutna kontrola - ciągnął Moody cicho, kiedy pająk zwinął się w kłębek i zaczął turlać się w tę i z powrotem po biurku - Mógłbym zmusić go do wyskoczenia przez okno, utopienia się, rzucenia się w jedno z waszych gardeł...
Ron wzdrygnął się.
- Lata temu mnóstwo czarodziejów i czarownic było pod kontrolą Klątwy Imperiusa. - mówił Moody, a Harry był pewny, że miał na myśli czasy, gdy Voldemort był w pełni sił - Sporo roboty dla Ministerstwa, ustalić, kto był zmuszany, a kto robił wszystko z własnej woli.
- Klątwa Imperiusa może być zwalczona i nauczę was, jak, ale potrzeba do tego wielkiej siły charakteru, a nie wszyscy ją mają. Lepiej unikajcie jej, jeżeli możecie. NIEUSTANNA CZUJNOŚĆ! - warknął, a wszyscy podskoczyli
Moody podniósł wykonującego fikołka pająka i wrzucił go z powrotem do słoja. - Ktoś zna jeszcze jedną? Inną nielegalną klątwę?
Ręka Hermiony jeszcze raz uniosła się w powietrze, a także, ku małemu zaskoczeniu Harrego, ręka Neville'a. Jedynym przedmiotem, z którego Neville zwykle miał jakieś dodatkowe wiadomości, było zielarstwo, jego ulubiony przedmiot. Neville wyglądał na zaskoczonego własną śmiałością.
- Tak? - zapytał Moody, kierując swoje magiczne oko na Neville'a
- Jest taka jedna... Klątwa Cruciatusa... - powiedział Neville, cichym, ale zdecydowanym głosem.
Moody spojrzał bardzo uważnie na Neville'a, tym razem oboma oczyma.
- Masz na nazwisko Longbottom? - zapytał, opuszczając swoje magiczne oko na listę w dzienniku.
Neville nerwowo kiwnął głową, ale Moody już o nic nie pytał. Zwracając się znowu do klasy, wyciągnął ze słoja kolejnego pająka i postawił go na blacie biurka, gdzie ten stanął bez ruchu, najwyraźniej zbyt przerażony, by się ruszyć.
- Klątwa Cruciatusa. - zaczął Moody - Musi być nieco większy, żebyście złapali sens - powiedział, wskazując różdżką pająka. “Engorgio!”
Pająk urósł w oczach. Był teraz większy od tarantuli. Porzucając wszelki wstyd (?), Ron popchnął swoje krzesło najdalej jak mógł od biurka Moody'ego.
Moody wolno podniósł swoją różdżkę, skierował ją na pająka i mruknął “Crucio!”. Nogi pająka natychmiast złożyły się wzdłuż jego ciała; pająk zwinął się i zaczął twich (?) straszliwie, wiercąc się na boki. Nie wydał żadnego dźwięku, ale Harry był pewny, że gdyby mógł, teraz krzyczałby z bólu. Moody nie odłożył różdżki, a pająk zaczął trząść się i przewracać coraz gwałtowniej
- Proszę przestać! - odezwała się Hermiona drżącym głosem.
Harry spojrzał na nią - patrzyła nie na pająka, ale na Neville'a; Harry, podążając za jej wzrokiem, zobaczył, że dłonie Neville'a były zaciśnięte na biurku aż do białości kostek, a oczy szeroko otwarte i przerażone.
- Reducio! - mruknął Moody, a pająk skurczył się do swojego normalnego rozmiaru. Włożył go z powrotem do słoja.
- Ból - powiedział Moody miękko - Nie potrzeba thumbscrews (coś do łamania stawów) ani noży, by torturować kogoś, jeżeli zna się Klątwę Cruciatusa... ta też była bardzo popularna w swoim czasie.
- Dobrze... jeszcze jakieś?
Harry rozejrzał się. z twarzy kolegów domyślał się, że wszyscy zastanawiali się, co stanie się z ostatnim pająkiem. Ręka Hermiony drżała nieco, kiedy podnosiła ją po raz trzeci.
- Tak? - zapytał Moody, spoglądając na nią
- Avada Kedavra - wyszeptała Hermiona
Kilka osób, w tym Ron, spojrzało na nią niepewnie.
- Aa, - zaczął Moody, znowu uśmiechając się lekko - Tak, ostatnia i najgorsza. Avada Kedavra... zabijająca klątwa.
Włożył rękę do słoja, a trzeci pająk zaczął gorączkowo biegać dookoła, a potem rozpłaszczył się przy ścianie, próbując uniknąć palców Moody'ego, jakby wiedział, co nadchodzi, w końcu jednak i on wpadł. Moody postawił go na blacie biurka i podniósł różdżkę. Harry poczuł nagły ostrzegawczy dreszcz.
- Avada Kedavra! - ryknął Moody
Błysnęło zielone światło i usłyszeli jakby podmuch wiatru za jakimś wielkim, niewidzialnym przedmiotem, unoszącym się w powietrze - pająk natychmiast przewrócił się na grzbiet, niezraniony, ale z pewnością martwy. Kilka dziewcząt na przedzie krzyknęło; Ron odsunął się najdalej jak mógł i prawie przewrócił się z krzesłem, kiedy pająk poślizgnął się w jego kierunku.
Moody zrzucił martwego pająka na podłogę
- Niemiłe - powiedział spokojnie - Nieprzyjemne i nie ma żadnej przeciwstawnej klątwy. Nie można jej zablokować. Jedyna znana osoba, która to kiedykolwiek przeżyła siedzi dokładnie naprzeciwko mnie.
Harry poczuł, że się czerwieni, kiedy oczy Moody'ego (oba) spotkały się z jego własnymi. Czuł, że wszyscy inni też się na niego patrzą. Harry wpatrywał się w czystą tablicę, jakby fascynował się tym widokiem, ale naprawdę wcale jej nie widząc.
A więc tak zginęli jego rodzice... tak samo, jak ten pająk. Czy też mieli żadnych ran? Czy tylko zobaczyli zielone światło i usłyszeli podmuch śmierci, zanim życie uciekło z ich ciał?
W ciągu ostatnich trzech lat Harry setki razy wyobrażał sobie śmierć rodziców, odkąd dowiedział się, że zostali zamordowani, odkąd dowiedział się, co stało się tamtej nocy: jak Glizdogon zdradził ich Voldemortowi, który przybył szukać ich w ich domku. Jak Voldemort najpierw zabił ojca Harrego. Jak James Potter próbował go odciągnąć, kiedy krzyknął do żony, by wzięła Harrego i uciekła... i jak Voldemort zwrócił się do Lily Potter, rozkazał jej się odsunąć, żeby mógł zabić Harrego... jak ona błagała go, by zabił ją w zamian i odmówiła odsłonięcia syna... i Voldemort zamordował też ją, zanim skierował swoją różdżkę na Harrego...
Harry znał te szczegóły, ponieważ słyszał głosy rodziców, kiedy walczył z Dementorami rok temu - to była właśnie straszliwa moc Dementorów: zmuszali swoje ofiary do powrotu do najgorszych wpomnieć ze swojego życia i pogrążenia się w rozpaczy...
Moody znowu coś mówił, ale Harremu wydawało się, że jest bardzo daleko, z wielkim wysiłkiem wrócił do rzeczywistości i zmusił się do skupienia na słowach Moody'ego.
- Avada Kedavra potrzebuje bardzo potężnej dawki magii - moglibyście wszyscy teraz wyjąć swoje różdżki, wskazać na mnie i wypowiedzieć te słowa, i wątpie, czy dałoby to coś więcej niż krwawienie z nosa. Ale to nieważne. Nie jestem tu po to, by jej was nauczyć.
- Teraz, skoro nie ma przeciwstawnej klątwy, czemu wam ją pokazuję? Ponieważ musicie wiedzieć. Musicie być świadomi tego, co najgorsze. Nie chcę, żebyście kiedyś znaleźli się w takiej sytuacji nic nie wiedząc. NIEUSTANNA CZUJNOŚĆ! - ryknął, a cała klasa podskoczyła
- Teraz... te trzy klątwy - Avada Kedavra, Imperiusa i Cruciatusa - są znane jako Niewybaczalne Klątwy. Użycie którejkolwiek z nich na ludzkiej istocie wystarcza, by zarobić dożywocie w Azkabanie. To jest to, czemu musicie stawić czoło. To jest to, z czym będę was uczył walczyć. Musicie być świadomi. Musicie być gotowi. Ale najważniejsze, musicie ćwiczyć ciągłą, nieustanną czujność! Teraz wyciągnijcie swoje pióra... przepiszcie to...
Spędzili resztę lekcji robiąc notatki o każdej z Niewybaczalnych Klątw. Nikt nie odezwał się ani słowem dopóki nie zadzwonił dzwonek - ale kiedy Moody ich zwolnił i kiedy opuścili salę, rozpętała się prawdziwa burza rozmów (?). Większość mówiła o klątwach z wielkim respektem – “Widziałeś to...? i kiedy go zabił... tak po prostu...”
Rozmawiali o lekcji, pomyślał Harry, jakby to był jakiś niezwykły pokaz, ale dla niego nie było to szczególnie zabawne - jak również nie było dla Hermiony.
- Pospieszcie się - powiedziała nerwowo do Harrego i Rona
- Tylko nie znowu ta głupia biblioteka - jęknął Ron
- Nie - odparła Hermiona ostro, przepychając się pod ścianę - Neville.
Neville stał samotnie na środku korytarza, patrząc się na kamienną ścianę naprzeciwko niego z tą samą przerażoną miną, którą przybrał, kiedy Moody zademonstrował Klątwę Cruciatusa.
- Neville? - zaczęła Hermiona delikatnie
Neville odwrócił się.
- o cześć. - powiedział znacznie wyższym głosem niż zwykle - Fascynująca lekcja, prawda? Ciekawe, co na obiad, ja..- umieram z głodu, a wy?
- Neville, wszystko w porządku? - zapytała Hermiona
- Och, tak czuję się świetnie - trajkotał Neville, tym samym, wysokim głosem - Bardzo fascynujący obiad - to znaczy lekcja - Co do jedzenia?
Ron rzucił Harremu przestraszone spojrzenie.
- Neville, co...-
Ale wtedy usłyszeli za sobą dziwne stukanie i odwrócili się, by zobaczyć profesora Moody'ego, człapiącego do nich. Wszyscy 4 zamilkli, obserwując go z niepokojem, ale kiedy się odezwał, zrobił znacznie przyjemniejszym głosem, niż słyszeli wcześniej.
- w porządku, synu - zwrócił się do Neville'a - Dlaczego nie wpadniesz do mojego gabinetu? Moglibyśmy wypić filiżankę herbaty...
Neville wyglądał na jeszcze bardziej przerażonego perspektywą wypicia herbaty z Moodym. Nie poruszył się, ani nie odezwał.
Moody zwrócił swoje magiczne oko na Harrego - Dobrze się czujesz, Potter?
- o tak - odparł Harry buntowniczo
Błękitne oko Moody'ego zadrżało lekko, kiedy egzaminowało Harrego.
Potem powiedział - Musicie wiedzieć. To może jest okrutne, ale musicie wiedzieć. Nie ma sensu udawać... a więc... chodź, Longbottom. Mam kilka książek, które mogą cię zainteresować.
Neville spojrzał błagalnie na Harrego, Rona i Hermionę, ale oni nic nie powiedzieli, więc Neville nie miał wyboru i pozwolił poprowadzić się przez dłoń Moody'ego, spoczywającą na jego ramieniu.
- Niby po co to było? - zapytał Ron, podążając wzrokiem za Moodym i Nevilem, znikającymi za zakrętem.
- Nie wiem - odparła zamyślona Hermiona
- Niezła lekcja, co? - powiedział Ron do Harrego, kiedy ruszyli do Wielkiej Sali - Fred i George mieli rację, prawda? On naprawdę zna się na rzeczy, Moody. Kiedy zrobił tę Avada Kedavrę, i ten pająk po prost umarł, po prostu wyzionął ducha...-
Ron nagle zamilkł, widząc minę Harrego i nie odzywał się, dopóki nie dotarli do Wielkiej Sali, gdzie zaproponował rozpoczęcie prac nad przepowiedniami dla profesor Trelawney już dziś wieczorem, ponieważ zajmie im to wiele godzin.
Hermiona nie włączyła się do ich rozmów podczas obiadu, tylko jadła niezwykle szybko, a potem znowu pobiegła do biblioteki. Harry i Ron udali się do Wieży Gryffindoru, a Harry, który nie mógł myśleć o niczym innym podczas obiadu, sam zaczął temat Niewybaczalnych Klątw.
- Czy Moody i Dumbledore nie będą mieli kłopotów, jeżeli w Ministerstwie dowiedzą się, że widzieliśmy te klątwy? - zapytał Harry, kiedy podeszli do Grubej Damy
- Tak, możliwe - odparł Ron - Ale Dumbledore zawsze robi wszystko po swojemu, a Moody ma tam kłopoty już od lat, jak sądzę. Najpierw atakuj, potem zadawaj pytania, to jego dewiza - spójrz tylko na te kosze na śmieci. Nonsens.
Gruba Dama odsunęła się, by ukazać wnętrze pokoju wspólnego, który jak zwykle był zatłoczony i gwarny.
- Weźmiemy nasze wróżbiarskie rzeczy? - powiedział Harry
- Tak myślę. - jęknął Ron
Wpięli się do dormitorium, by przenieść książki i wykresy, i zastali tam Neville'a, samego na swoim łóżku, czytającego jakąś książkę. Wyglądał znacznie spokojniej, niż pod koniec lekcji Moody'ego, choć wciąż niezupełnie normalnie. Jego oczy były raczej czerwone.
- w porządku, Neville? - zagadnął Harry
- o tak - odparł Neville - Czytam książkę, którą pożyczył mi profesor Moody...
Podniósł księgę: “Magiczne śródziemnomorskie rośliny wodne i ich właściwości”.
- Najwyraźniej profesor Sprout powiedział profesorowi Moody'emu, że jestem dobry z zielarstwa - oznajmił Neville. w jego głosie była nutka dumy, jaką Harry bardzo rzadko słyszał - Pomyślał, że mi się to spodoba.
Wyznanie Neville'owi, co powiedziała profesor Sprout, było bardzo taktownym sposobem podniesienia go na duchu, pomyślał Harry, skoro Neville tak rzadko słyszał, że jest w czymś dobry. To była jedna z tych rzeczy, którą na pewno zrobiłby profesor Lupin.
Harry i Ron znieśli egzemplarze “Demaskowania przyszłości” do pokoju wspólnego i zabrali się do pracy nad przepowiedniami na nadchodzący miesiąc. Godzinę później zrobili bardzo niewielki postęp, choć ich stół był zawalony kawałkami pergaminu z obliczeniami i symbolami, a głowa Harrego tak ciężka, jakby wypełniono ją dymem z pokoiku profesor Trelawney.
- Nie mam zielonego pojęcia, co to wszystko ma znaczyć - westchnął, wpatrując się w długą listę obliczeń.
- Wiesz co, - powiedział Ron, którego włosy były już na wyczerpaniu, ponieważ przez cały czas okręcał je wokół palca - nadszedł czas, by sięgnąć po sprawdzone wróżbiarskie metody.
- To znaczy... wymyślić to?
- Taak - odparł Ron, zsuwając ze stołu nabazgrane notatki i zanurzając swoje pióro w atramencie.
- w przyszły poniedziałek - mruknął, intensywnie pisząc - złapię katar, z powodu nieszczęśliwego ustawienia Marsa i Jowisza. - spojrzał na Harrego - Znasz ją - po prostu wpakuj tu mnóstwo nieszczęść, kupi to.
- Dobra - odparł Harry, zgniatając kartkę ze swoimi poprzednimi próbami i rzucając ją ponad głowy grupki pierwszoroczniaków w ogień - OK... w poniedziałek będę w niebezpie- czeństwie ... ee... oparzeń.
- Rzeczywiście będziesz - wtrącił Ron ponuro - będziemy znowu mieli opiekę nad magicznymi stworzeniami. Ok., we wtorek będę... ee...
- Stracisz cenną własność - podsunął Harry, zaglądając do “Demaskowania przyszłości” w poszukiwaniu pomysłów.
- Niezłe - powiedział Ron, zapisując to na kartce - z powodu... ee... Merkurego. Dlaczego twój przyjaciel nie miałby ci wbić noża w plecy?
- Tak, świetnie... - mruknął Harry, gryzmoląc na pergaminie - ponieważ... Wenus jest w 12 domu.
- a w środę, myślę, że przegrasz w walce...
- Aa, tak, miałem walczyć. Ok., przegram zakład [jaki znowu zakład????]
- Założysz się, że wygram swoją walkę i...
Wymyślali dalej przepowiednie (które stawały się coraz bardziej tragiczne) przez kolejną godzinę, podczas gdy wspólny pokój powoli opróżniał się, gdy ludzie jeden po drugim wracali do dormitoriów. Krzywołap przywędrował do nich, wskoczył miękko na jedno z pustych krzeseł i zaczął wpatrywać się w Harrego, tak, jak patrzyła zawsze Hermiona, gdy nie robił porządnie pracy domowej.
Rozglądając się po pokoju, próbując wymyślić jakieś nieszczeście, którego jeszcze nie użył, Harry zobaczył Freda i George'a, siedzący pod przeciwległą ścianą, głowa przy głowie, z piórami w rękach, pochylonych nad pojedyńczym kawałkiem pergaminu. Bardzo rzadko widywało się Freda i George'a, ukrytych w rogu i pracujących w ciszy; zwykle lubili być w centrum uwagi. Coś sekretnego musiało być w tym kawałku pergaminu, a Harremu natychmiast stanął przed oczami obraz bliźniaków pracujących nad czymś w kuchni Nory. Wtedy pomyślał, że to kolejne Weasleys' Wizard Whezes, ale teraz wcale na to nie wyglądało; gdyby to było to, z pewnością wtajemniczyliby Lee Jordana. Harry zastanawiał się, czy ma to coś wspólnego z Turniejem Trzech Czarów.
Kiedy Harry patrzył, George potrząsnął głową, skreślił coś swoim piórem i powiedział, bardzo cichym głosem, który mimo to rozległ się po pustym pokoju - Nie, to brzmi, jakbyśmy go oskarżali. Trzeba być ostrożnym...
Wtedy George spojrzał w górę i zobaczył Harrego wpatrującego się w ich kąt. Harry uśmiechnął się i szybko wrócił do swoich przepowiedni - nie chciał, żeby George pomyślał, że podsłuchiwał. Krótko po tym bliźniacy zwinęli swój pergamin, rzucili szybkie “dobranoc” i poszli do łóżek.
Niecałe 10 minut po wyjściu Freda i George'a dziura za portretem otworzyła się i Hermiona wślizgnęła się do pokoju wspólnego, niosąc w jednej ręce stos pergaminów i pudełko, w którym coś wyraźnie się przewalało, w drugiej. Krzywołap wyprężył grzbiet, mrucząc.
- Cześć - powiedziała - Właśnie skończyłam.
- Ja też! - odparł Ron triumfalnie, zrzucając na podłogę pióro.
Hermiona usiadła, położyła swoje rzeczy na pustym fotelu i przyciągnęła do siebie przepowiednie Rona.
- Nie zapowiada się zbyt dobry miesiąc. - powiedziała jadowicie, kiedy Krzywołap zwinął jej się w kłębek na kolanach.
- Przynajmniej jestem ostrzeżony. - ziewnął Ron
- Toniesz aż dwa razy - stwierdziła Hermiona
- Naprawdę? - Ron, zerknął na pergamin - Lepiej zmienię to na potrącenie przez szarżującego hipogryfa.
- Nie sądzicie, że to jest trochę zbyt oczywiste, że to wymyśliliście? - zapytała Hermiona
- Jak śmiesz! - zawołał Ron z udawanym oburzeniem - Harujemy tutaj jak skrzaty domowe!
Hermiona uniosła brwi.
- To tylko powiedzenie - wyjaśnił szybko
Harry również odłożył pióro, właśnie przepowiedziawszy własną śmierć pod koniec akapitu.
- Co jest w pudełku? - zapytał, wskazując na fotel
- Dobrze, że zapytałeś - odparła Hermiona, rzucając wściekłe spojrzenie Ronowi. Potem zdjęła pokrywkę i pokazała im zawartość.
W środku było około 50 naszywek, w różnych kolorach, ale z tymi samymi literami: B.I.U.S.D.
- Biust? - zapytał Harry, podnosząc naklejkę i oglądając ją ze wszystkich stron - Co to ma być?
- Nie biust - powiedziała Hermiona niecierpliwie - To B-I-U-S-D. Brygada Inicjująca Uwolnienie Skrzatów Domowych
- Nigdy o tym nie słyszałem - mruknął Ron
- No, oczywiście, że nie - odparła Hermiona energicznie - Właśnie to założyłam.
- Tak? - zapytał Ron lekko zaskoczony - Ilu masz członków?
- No... jeżeli wy dwoje wstąpicie - trzech - powiedziała Hermiona
- i myślisz, że będziemy przechadzać się z naszywkami z biustem, czy tak?
- B-I-U-S-D!! - krzyknęła Hermiona ostro - Zamierzałam napisać “Przestańce Obrzydliwie Wykorzystywać Naszych Magicznych Braci i Walczcie o Zmianę Ich Statusu Prawnego”, ale to by nie pasowało. Więc to jest hasło naszego manifestu.
Przyciągnęła do siebie kawałek pergaminu - Przeszukałam całą bibliotekę. Zniewolenie skrzatów sięga stuleci wstecz. Nie mogę uwierzyć, że nikt nic z tym wcześniej nie zrobił.
- Hermiono, otwórz oczy - powiedział Ron głośno - One. To. Lubią. One lubią być zniewolone!
- Nasze krótkoterminowe cele - przerwała Hermiona, mówiąc jeszcze głośniej, niż Ron, - to zapewnienie skrzatom godziwych wynagrodzeń i warunków pracy. Nasze długoterminowe cele włączają zmianę prawa o zakazie używania różdżek i próby umieszczenia skrzata w Departamencie Regulacji i Kontroli Magicznych Stworzeń, ponieważ nie mają tam żadnego reprezentanta.
- a niby jak mamy to zrobić? - zapytał Harry
- Zaczniemy od rekrutacji członków - powiedziała Hermiona radośnie - Pomyślałam o dwóch syklach wpisowego - to kupuje naszywkę - a te dochody pomogą finansować naszą kampanię. Ty jesteś skarbnikiem, Ron - mam dla ciebie blaszaną skarbonkę na górze - a ty, Harry, będziesz sekretarzem, więc powinieneś zanotować wszystko, co mówię, jako zapis naszego pierwszego spotkania.
Nastąpiła cisza, podczas której Hermiona wpatrywała się w ich dwójkę, a Harry siedział rozdarty między rozdrażnieniem Hermiony, a rozbawieniem Rona. Cisza została przerwana nie przez Rona, który wyglądał jak rażony piorunem (?), ale przez delikatne stukanie w okno. Harry rozejrzał się po pustym pokoju i zobaczył, oświetloną promieniami księżyca, śnieżną sowę stukającą dziobem w okno.
- Hedwiga! - zawołał i rzucił się przez pokój, by otworzyć okno.
Hedwiga wleciała do środka i wylądowała na stole zawalonym przepowiedniami Harrego.
- Najwyższy czas! - powiedział Harry, podbiegając do niej
- Ma odpowiedź! - zawołał podekscytowany Ron, wskazując na gruby kawałek pergaminu przywiązany do nogi Hedwigi.
Harry pospiesznie odwiązał go i usiadł, by przeczytać list, podczas gdy Hedwiga wylądowała mu na kolanie, pohukując cicho.
- Co tam jest? - zapytała Hermiona z przejęciem
List był bardzo krótki i wyglądał, jakby nabazgrano go w wielkim pośpiechu. Harry przeczytał na głos:

Harry
Natychmiast lecę na północ. Wiadomość o Twojej bliźnie jest ostatnią z serii dziwnych plotek, które dotarły do mnie tutaj. Jeżeli Twoja blizna znowu zaboli, idź prosto do Dumbledore'a - słyszałem, że sprowadził Moody'ego z emerytury, a to znaczy, że czyta znaki, nawet, jeśli nikt inny tego nie robi.
Wkrótce znowu napiszę. Pozdrowienia dla Rona i Hermiony. Trzymaj oczy otwarte, Harry.
Syriusz

Harry spojrzał na Rona i Hermionę, którzy odpowiedzieli mu tym samym zdezorientowanym wzrokiem.
- Leci na północ? - wyszeptała Hermiona - On wraca?
- Dumbledore czyta jakie znaki? - dodał Ron z niepokojem - Harry... co się dzieje?
Harry nagle uderzył się dłonią w czoło, strącając Hedwigę z kolan.
- Nie powinien był mu o tym mówić! - powiedział z wściekłością
- o co ci chodzi? - zapytał zaskoczony Ron
- On czuje, że powinien wrócić! - powiedział Harry, teraz waląc pięścią w stół, przez co Hedwiga odleciała na oparcie krzesła Rona, pohukując z oburzeniem - Wraca, bo myśli, że mam kłopoty! i nie mam nic dla ciebie - warknął na Hedwigę, która kłapała dziobem w oczekiwaniu na poczęstunek - Będziesz musiała polecieć do sowiarni, jeżeli jesteś głodna.
Hedwiga spojrzała na niego ze złością i wyleciała przez otwarte okno, trzepiąc go przy okazji w głowę swoim ogromnym skrzydłem.
- Harry, - zaczęła Hermiona uspokajającym tonem
- Idę do łóżka - przerwał jej ostro Harry - Do zobaczenia rano.
Na górze w dormitorium włożył na siebie piżamę i wskoczył do łóżka, ale zmęczenie zupełnie go opuściło.
Jeżeli Syriusz wróci i zostanie złapany, będzie to jego, Harrego wina. Dlaczego nie trzymał buzi na kłódkę? Kilka sekund bólu i on od razu musiał gadać... gdyby tylko zatrzymał to dla siebie...
Usłyszał Rona, wślizgującego się do dormitorium krótką chwilę później, ale nie odezwał się do niego. Przez długi czas leżał patrząc się w ciemne zasłony swojego łóżka. Dormitorium było pogrążone w zupełnej ciszy i gdyby Harry był mniej zajęty sobą, pewnie zauważyłby, że brak zwykłego chrapania Neville'a znaczył, że nie był jedyną osobą leżącą bezsennie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island