Forum HARRY  POTTER Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
[Ebook] Harry Potter i Czara Ognia
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:21, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział piętnasty
Beauxbatons i Durmstrang


Harry obudził się następnego dnia bardzo wcześnie rano, z planem w pełni ułożonym w głowie, jakby jego mózg pracował intensywnie przez całą noc. Ubrał się w słabym świetle poranka, opuścił dormitorium nie budząc Rona i zszedł do opuszczonego pokoju wspólnego. Wziął kawałek pergaminu ze stolika, na którym wciąż leżała ich praca domowa z wróżbiarstwa i napisał:

Drogi Syriuszu,
wydaje mi się, że jedynie wyobraziłem sobie, że boli mnie moja blizna. Byłem w pół-śnie, kiedy pisałem do Ciebie ostatnim razem. Nie ma sensu wracać, wszystko tu jest w porządku. Nie martw się o mnie, moja głowa zachowuje się zupełnie normalnie.
Harry

Potem wyszedł przez dziurę w portrecie, przeszedł pustym korytarzem (ciszę mącił tylko Irytek, który próbował strącić wielką wazę w połowie korytarza na czwartym piętrze) i wreszcie dotarł do sowiarni, która mieściła się dokładnie na szczycie Wieży Zachodniej.
Sowiarnia była okrągłym kamiennym pokojem, raczej zimnym i wilgotnym, ponieważ żadne z okien nie miało szyb. Podłoga była w całości pokryta sianem, sowimi odchodami i szkieletami myszy. Setki i setki sów wszelkich maści i rozmiarów tłoczyły się na grzędach (?) ciąnących się aż do sufitu; prawie wszystkie spały, choć tu i ówdzie bursztynowe oko zerkało na Harrego. Spostrzegł Hedwigę między barn owl, a puszczykiem i ruszył do niej, ślizgając się na brudnej podłodze.
Zajęło mu dłuższą chwilę, by przekonać Hedwigę, by się obudziła, a potem by na niego spojrzała, ponieważ gdy tylko otworzyła oko, obróciła się na grzędzie i pokazała mu swój ogon. Najwyraźniej wciąż gniewała się za brak wdzięczności poprzedniej nocy. w końcu Harry, mówiąc jej, że może jest zbyt zmęczona i że powinien pożyczyć Pigwidgeona, przekonał ją, żeby wyciągnęła nogę i pozwoliła przywiązać do niej list.
- Po prostu go znajdź, dobrze? - powiedział Harry, niosąc ją na ramieniu do jednej z dziur w ścianie - Zanim zrobią to Dementorzy.
Hedwiga ścisnęła pazurami jego ramię, trochę mocniej, niż robiła to zazwyczaj, ale pohukiwała miękko przez całą drogę. Potem rozpostarła skrzydła i wyleciała. Harry obserwował ją, dopóki nie zniknęła, ze znajomym uczuciem niepewności. Był tak pewien, że odpowiedź Syriusza rozwieje jego zmartwienia, a tymczasem zwiększyła je jeszcze bardziej.

* * *
- To było kłamstwo, Harry - powiedziała Hermiona z wyrzutem przy śniadaniu, kiedy opowiedział jej i Ronowi, co właśnie zrobił - Nie wyobraziłeś sobie, że twoja blizna boli i dobrze o tym wiesz.
- No to co? - odparł Harry - On nie wróci do Azkabanu przeze mnie.
- Daruj sobie - dodał Ron do Hermiony, zanim ta zdążyła otworzyć usta i zacząć nową kłótnię.
Harry starał się z całych sił nie martwić się o Syriusza przez kilka kolejnych tygodni. w rzeczywistości nie mógł powstrzymać się od spoglądania z niepokojem w górę każdego ranka, kiedy nadlatywała sowia poczta, i nie potrafił odpędzić późnym wieczorem przerażających wizji Syriusza otoczonego przez Dementorów na jakiejś ciemnej, londyńskiej ulicy. Ale w międzyczasie usilnie starał się wyrzucić z głowy swojego ojca chrzestnego. Żałował, że nie ma Quidditcha, by się rozerwać; nic nie pomagało na zmartwioną głowę tak dobrze, jak długi, wyczerpujący trening. z drugiej strony ich lekcje stawały się coraz trudniejsze i pochłaniały coraz więcej czasu, a w szczególności obrona przed czarną magią.
Ku ich wielkiemu zaskoczeniu profesor Moody oznjamił im, że będzie nakładał na każdego po kolei Klątwę Imperiusa, by zademonstrować jej moc i sprawdzić, które z nich potrafi się jej oprzeć.
- Ale...- ale mówił pan, że to jest nielegalne, panie profesorze... - powiedziała niepewnie Hermiona, kiedy Moody ustawiał pod ścianą ławki, zostawiając spore, puste miejsce na środku sali. - Mówił pan... że użycie jej przeciwko ludzkiej istocie wystarcza, by...-
- Dumbledore chce, byście poczuli, jak to jest. - przerwał Moody, prześwietlając ją swoim błękitnym okiem - Jeżeli wolisz uczyć się trudniejszą metodą - kiedy ktoś rzuca ją na ciebie i może kontrolować cię zupełnie - proszę bardzo. Jesteś zwolniona. Do widzenia.
Wskazał palcem drzwi, a Hermiona zaczerwieniła się i mruknęła, że wcale nie chciała wyjść. Harry i Ron uśmiechnęli się do siebie. Wiedzieli, że Hermiona raczej zjadłaby ropę Bubotuters' niż opuściła tak ważną lekcję.
Moody zaczął wywoływać uczniów po kolei i rzucać na nich Klątwę Imperiusa. Harry obserwował, jak, jeden po drugim, wszyscy jego koledzy robili pod jej wpływem niesamowite rzeczy. Dean Thomas trzy razy obskoczył salę na jednej nodze, śpiewając przy tym hymn narodowy. Lavender Brown udawała jaskółkę. Neville wykonał serię zadziwiających akrobacji, których normalnie nigdy nie byłby w stanie zrobić. Żadne z nich nie mogło zwalczyć klątwy i wracało do siebie dopiero, gdy Moody ją zdjął.
- Potter - ryknął Moody - ty następny.
Harry wyszedł na środek sali, na puste miejsce, gdzie zwykle stały ławki. Moody podniósł swoją różdżkę, wskazał na Harrego i powiedział “Imperio!”.
Było to cudowne uczucie. Harry poczuł, jak wszystkie jego myśli i zmartwienia dosłownie ulatują z głowy, nie zostawiając nic, prócz spokojnego, niezmąconego szczęścia. Stał tam niezwykle odprężony, ledwo zdając sobie sprawę z tego, co się wokół niego dzieje.
I wtedy usłyszał głos Moody'ego, odbijający się echem w jego pustej głowie - Wskocz na biurku... wskocz na biurko...
Harry posłusznie ugiął kolana, przygotowując się do skoku.
Wskocz na biurko...
Ale po co?
Kolejny głos odezwał się w jego głowie. “Naprawdę głupia rzecz do zrobienia...”, powiedział głos.
Wskocz na biurko...
Nie, nie sądzę, dzięki, mówił drugi głos, trochę bardziej nachalnie... nie, naprawdę, wcale nie chcę...
Skacz! JUŻ!
W następnej chwili Harry poczuł znaczny ból. Jednocześnie skoczył i próbował powstrzymać się od skoku - w efekcie wpadł na biurko, przewracając je i, sądząc po bólu w nodze, skręcając sobie kolano.
- No, tak już lepiej! - ryknął Moody i nagle Harry poczuł, że puste, rozbrzmiewające echem uczucie w głowie zniknęło. Dokładnie pamiętał wszystko, co się stało, a ból w kolanie nawet jakby się podwoił.
- Spójrzcie na to... Potter walczył! Walczył z tym i prawie ją pokonał! Spróbujemy jeszcze raz, a reszta, patrzcie uważnie - patrzcie mu w oczy - tam to widać. Bardzo dobrze, Potter, naprawdę dobrze! Będą mieli problemy z kontrolą ciebie!
- z tego, co mówi - mruknął Harry godzinę później, kiedy kuśtykał z sali obrony przed czarną magią (Moody uparł się, by nałożyć na Harrego klątwę cztery razy pod rząd, aż Harry mógł zupełnie zwalczyć jej działanie) - można pomyśleć, że za chwilę wszyscy będziemy zaatakowani.
- Tak, wiem - odparł Ron, który podskakiwał na każdym stopniu (?). Radził sobie z klątwą znacznie gorzej niż Harry, choć Moody zapewnił go, że te efekty znikną do lunchu - To jak paranoja... - Ron zerknął nerwowo przez ramię, by sprawdzić, czy na pewno znajduje się poza zasięgiem słuchu Moody'ego - Nic dziwnego, że chcieli się go pozbyć z Ministerstwa. Słyszałeś, jak opowiadał Seamusowi, co zrobił czarownicy, która krzyknęła mu za plecami “buu” na prima-aprilis? i niby kiedy mamy poczytać o opieraniu się Klątwie Imperiusa, przy tym wszystkim, co musimy jeszcze zrobić?
Wszyscy czwartoklasiści zauważyli znaczny wzrost pracy w tym semestrze. Profesor McGonagall wyjaśniła dlaczego, gdy klasa wydała głośny jęk na widok właśnie zadanej pracy domowej.
- Wchodzicie w najważniejszy etap waszej magicznej edukacji! - powiedziała im, błyskając groźnie oczami zza swoich kwadratowych okularów - Zbliżają się Wasze Standardowe Umiejętności Magiczne...
- Nie zdajemy SUM-ów w tym roku! - wyrwało się Deanowi Thomasowi z oburzeniem
- Może nie, Thomas, ale wierz mi, potrzebujecie wszelkiego przygotowania, jakie możecie zdobyć. Panna Granger nadal pozostaje jedyną osobą w tej klasie, która zdołała zamienić jeża w przyzwoitą poduszkę na igły. Przypominam ci, że twoja poduszka wciąż skręca się ze strachu, jeżeli ktoś podejdzie do niej z igłą.
Hermiona jak zwykle zaczerwieniła się, starając się nie wyglądać na zbyt zadowoloną.
Harry i Ron byli głęboko zaskoczeni, gdy profesor Trelawney powiedziała im, że otrzymali najwyższe oceny za pracę domową z wróżbiarstwa. Przeczytała na głos spory kawałek ich przepowiedni, chwaląc ich za stoicki spokój w obliczu nieszczęść, które ich czekają - ale byli znacznie mniej szczęśliwi, gdy poprosiła ich o zrobienie podobnej prognozy na kolejny miesiąc. Obojgu wyczerpywały się już pomysły na katastrofy.
W tym samym czasie profesor Binns, duch, który nauczał ich historii magii, zadał im cotygodniowe eseje na temat osiemnastowiecznych rebelii goblinów. Profesor Snape namawiał ich do przyrządzania antidotów. Wzięli to poważnie, ponieważ zasugerował, że może otruć któregoś z nich przed Świętami, by sprawdzić, czy ich antidotum skutkuje. Profesor Flitwick poprosił ich o przeczytaniu kilku książek jako przygotowanie do nauki Zaklęcia Przywołującego.
Nawet Hagrid przyczynił się do przeładowania ich pracą. Blast Ended-Skrewts rosły w monstrualnym tempie, mimo że nikt jeszcze nie odkrył, co jedzą. Hagrid był zachwycony i zasugerował, że mogliby, jako część ich “projektu”, schodzić do nich wieczorami i zrobić notatki o ich niezwykłych zachowaniach.
- Na pewno nie będę - powiedział Malfoy stanowczo, kiedy Hagrid zaproponował to w świątecznej atmosferze (?) - Widzę wystarczająco dużo tych głupich robaków na lekcjach.
Uśmiech zniknął z jego twarzy Hagrida.
- Zrobisz, co ci mówię! - zagrzmiał - (...) Słyszałem, że byłeś niezłą fretką...
Gryfoni wybuchnęli śmiechem. Malfoy zatrząsł się ze złości, ale najwyraźniej pamięć o karze Moody'ego wciąż mocno go bolała. Harry, Ron i Hermiona wrócili do zamku pod koniec lekcji we wspaniałych nastrojach. Myśl o Hagridzie usadzającym Malfoya dawała niezwykłą satysfakcję, tym bardziej, że starania Malfoya prawie doprowadziły do zwolnienia Hagrida w zeszłym roku.
Kiedy weszli do Wielkiej Sali, okazało się, że nie mogą dostać się do siebie z powodu wielkiego tłumu uczniów zgromadzonych przed dużym znakiem ustawionym przy marmurowych schodach. Ron, najwyższy z ich 3, stanął na palcach, dojrzał ogłoszenie ponad głowami innych i przeczytał je na głos:



TURNIEJ TRZECH CZARÓW
Reprezentacje Beauxbatons i Durmstrangu przyjadą o szóstej w piątek 30 października. Lekcje skończą się pół godziny wcześniej..-

- Super! - zawołał Harry - Ostatnie w piątki są eliksiry! Snape nie będzie miał czasu nas wszystkich otruć!

Uczniowie zaniosą swoje torby i książki do dormitoriów i zbiorą się przed zamkiem, by powitać naszych gości przed Ucztą Powitalną.

- Został tylko tydzień! - zawołał Ernie MacMillan z Hufflepuffu, wyłaniając się z tłumu z błyszczącymi oczami - Ciekawe, czy Cedric wie? Lepiej pójdę i powiem mu...
- Cedric? - powtórzył Ron bez wyrazu, kiedy Ernie zniknął
- Diggory - wyjaśnił Harry - Najwyraźniej startuje w turnieju...
- Ten idiota mistrzem Hogwartu? - zaperzył się Ron, przepychając się w rozgadanym tłumie na schodach
- On nie jest idiotą, po prostu nie lubisz go, bo pokonał Gryffindor w Quidditchu - powiedziała Hermiona - Słyszałam, że jest naprawdę dobrym uczniem... i jest Prefektem.
Stwierdziła to tak, jakby to przesądzało sprawę.
- Lubisz go tylko dlatego, że jest przystojny - odparował Ron złośliwie.
- o przepraszam, nie lubię ludzi tylko dlatego, że są przystojni! - oburzyła się Hermiona
Ron wydał głośne, udawane chrząknięcie, które brzmiało dziwnie jak “Lockhart!”.
Pojawienie się ogłoszenia w Wielkiej Sali odbiło się na wszystkich mieszkańcach zamku. w najbliższym tygodniu istniał właściwie tylko jeden temat rozmów, gdziekolwiek by Harry nie poszedł. Plotki rozchodziły się między uczniami jak wyjątkowo złośliwa epidemia: kto będzie próbował zostać mistrzem Hogwartu, jak będzie wyglądał turniej, jak bardzo uczniowie z Beauxbatons i Durmstrangu będą się różnić od nich samych...
Harry zauważył również, że cały zamek przechodził gruntowne porządki. Kilka ponurych portretów zostało odświeżonych, ku wielkiemu niezadowoleniu ich mieszkańców, którzy siedzieli sztywno w ramach, mrucząc posępnie i zerkając na swoje nowe, różowe twarze. Zbroje nagle zaczęły lśnić i poruszać się bez skrzypienia, a Argus Filch, szkolny woźny, odzywał się tak ostro do każdego ucznia, który zapomniał wytrzeć butów przed wejściem, że doprowadził kilka pierwszorocznych dziewcząt do histerii.
Inni członkowie personelu również stali się niezwykle drażliwi.
- Longbottom, z łaski swojej nie pokazuj przed nikim z Durmstrangu, że nie potrafisz wykonać prostego Zaklęcia Przełączającego! - warknęła profesor McGongall pod koniec wyjątkowo trudnej lekcji, podczas której Neville nagle zamienił swoje uszy w kaktusy.
Kiedy zeszli na dół na śniadanie 30 października, okazało się, że Wielka Sala również została udekorowana w nocy. Ogromne, jedwabne płachty wisiały na ścianach, każda reprezentowała jeden z domów Hogwartu - czerwona ze złotym lwem dla Gryffindoru, niebieska z brązowym orłem dla Ravenclawu, żółta z czarnym borsukiem dla Hufflepuffu i zielona ze srebrnym wężem dla Slytherinu. Za stołem nauczycieli na największym transparencie widniał symbol Hogwartu: lew, orzeł, borsuk i wąż wokół dużej litery H.
Harry, Ron i Hermiona spostrzegli Freda i George'a przy stole Gryfonów. Po raz kolejny siedzieli z boku, daleko od wszystkich i rozmawiali przyciszonymi głosami. Ron podszedł do nich od tyłu.
- To koszmar (?)- powiedział George ponuro - Ale jeżeli nie będzie chciał rozmawiać z nami osobiście, i tak będziemy musieli wysłać mu list. Albo wciśniemy mu go do ręki, nie może unikać nas wiecznie.
- Kto was unika? - zapytał Ron, siadając obok George'a
- Chciałbym, żebyś to był ty - odparł Fred ze złością, że im przerwano
- Co jest koszmarem? - zapytał znowu Ron
- Posiadanie takiego wścibskiego brata, jak ty - odciął się George
- Macie jakieś pomysły na Turniej Trzech Czarów? - wtrącił Harry - Myślicie jeszcze o spróbowaniu?
- Zapytałem profesor McGonagall na jakiej zasadzie wybierani są kandydaci, ale nie chciała powiedzieć. - westchnął George kwaśno (?) - Powiedziała mi tylko, żebym się zamknął i pracował nad transmutacją mojego szopa pracza.
- Ciekawe, co to będą za zadania. - rozmarzył się Ron - Wiesz co, jestem pewien, że moglibyśmy to zrobić, Harry, robiliśmy już niebezpieczne rzeczy...
- Ale nie przed grupą sędziów - stwierdził Fred - McGonagall mówi, że zawodnicy będą otrzymywać punkty zależnie od tego, jak poradzą sobie z zadaniami.
- Kim są sędziowie? - zapytał Harry
- Dyrektorzy poszczególnych szkół zawsze są w jury, - wtrąciła się Hermiona, a wszyscy spojrzeli na nią z zaskoczeniem - ponieważ wszyscy trzej zostali ranni podczas turnieju w 1792, kiedy cockatrice (?), którego mieli złapać zawodnicy, wydostał się za ogrodzenie.
Zauważyła, że wszyscy patrzą się na nia i powiedziała, ze zwykłą irytacją, że nikt nie czyta tych książek, co ona - To wszystko jest w “Historii Hogwartu”. Choć, oczywiście, na tej książce nie można do końca polegać. “Wybiórcza Historia Hogwartu” byłaby bardziej odpowiednim tytułem. Albo “Mocno Tendencyjna i Selektywna Historia Hogwartu, Która Zwraca Uwagę Tylko Na Najbardziej Chwalebne Aspekty Szkoły”.
- o czym ty mówisz? - zapytał Ron, choć Harry wiedział, co nastąpi
- Skrzaty domowe! - zawołała Hermiona głośno, a Harry przekonał się, że miał rację - Nawet raz, na ponad 1000 stronach, “Historia Hogwartu” nie wspomina ani słowem o pracy stu niewolników!
Harry potrząsnął głową i zajął się obieraniem jajka ze skorupki. Brak entuzjazmu u niego i Rona nie zmniejszył determinacji Hermiony do walki o prawa skrzatów domowych. Rzeczywiście, zapłacili dwa sykle za B.I.U.S.D.-ową naszywkę, ale tylko po to, by zamknąć jej usta. Jednak ich sykle zmarnowały się, gdyż tylko pobudzili Hermionę do działania. Męczyła Harrego i Rona od samego początku, najpierw, by nosili naszywki, potem, by namawiali innych do tego samego, a na końcu ona sama zaczęła nachodzić wspólny pokój Gryfonów każdego wieczora, nakłaniając ludzi i machając im przed nosem puszką-skarbonką.
- Zdajecie sobie sprawę, że wasze prześcieradła są zmieniane, ogień zapalany, sale sprzątane, a jedzenie gotowane przez grupę magicznych stworzeń, którę są zniewolone i nieopłacane? - powtarzała z naciskiem
Niektóre osoby, jak Neville, zapłaciły tylko po to, by Hermiona przestała się nad nimi pastwić. Kilkoro było lekko zainteresowanych słowami Hermiony, ale nie miało ochoty na udział w kampanii. Wielu uznało całą sprawę za żart.
Ron wlepił wzrok w sufit, teraz zalany jesiennym słońcem, a Fred zaczął niezwykle interesować się swoim boczkiem (obaj bliźniacy odmówili zakupu naszywek), Geoerge natomiast pochylił się do Hermiony
- Słuchaj, byłaś kiedykolwiek na dole, w kuchni, Hermiono?
- Nie, oczywiście, że nie - odparła Hermiona szybko - Nie sądzę, żeby uczniowie mogli...-
- My byliśmy - oznajmił George, wciągając w rozmowę Freda - setki razy, by przemycić jedzenie. i spotkaliśmy je, a one są szczęśliwe. Myślą, że mają najlepszą pracę na świecie...-
- Dlatego, że są niedouczone i ciemne! - zaczęła Hermiona, ale jej następne słowa utonęły w szeleszczącym hałasie, który oznajmił przyjazd sowiej poczty. Harry spojrzał w górę i zobaczył Hedwigę lecącą do niego. Hermiona natychmiast zamilkła. Ona i Ron obserwowali Hedwigę z niepokojem, kiedy wylądowała na ramieniu Harrego, złożyła skrzydła i wyciągnęła nogę z listem.
Harry odwiązał odpowiedź Syriusza i podał Hedwidze boczek, który ona przyjęła z wdzięcznością. Potem, sprawdziwszy, czy Fred i George są bezpiecznie zajęci dyskusją o Turnieju Trzech Czarów, Harry szeptem przeczytał list Syriusza Ronowi i Hermionie:

Niezła próba, Harry
Jestem z powrotem w kraju, dobrze ukryty. Chcę, żebyś pisał mi o wszystkim, co dzieje się w Hogwarcie. Nie używaj Hedwigi, często zmieniaj sowy i nie martw się o mnie, tylko uważaj na siebie. Nie zapominaj, co mówiłem o Twojej bliźnie.
Syriusz

- Dlaczego chce, żebyś często zmieniał sowy? - zapytał Ron cicho
- Hedwiga zwraca na siebie uwagę - natychmiast odezwała się Hermiona - Śnieżna sowa, która ciągle wraca w to samo miejsce, gdziekolwiek się ukrywa... To znaczy, to przecież nie są rodzime ptaki, prawda?
Harry zwinął list i schował go do szaty, zastanawiając się, czy teraz bardziej, czy mniej się martwi. Podejrzewał, że Syriuszowi udało się wrócić bez przeszkód. Nie mógł też zaprzeczyć, że myśl, że Syriusz jest w pobliżu była bardzo uspokajająca; przynajmniej nie musiał czekać tak długo na odpowiedź za każdym razem.
- Dzięki, Hedwigo - powiedział, poklepując ją po grzbiecie. Hedwiga huknęła sennie i zanurzyła dziób w jego szklance soku pomarańczowego, a potem odleciała, najwyraźniej marząc o długim śnie w sowiarni.
Tego dnia w powietrzu unosiło się przyjemne uczucie podniecenia. Nikt nie udzielał się zbytnio na lekcjach, myślami będąc przy przyjeździe delgacji z Beauxbatons i Durmstrangu; nawet eliksiry były bardziej znośne niż zwykle, skoro kończyły się o godzinę wcześniej. Kiedy zadzwonił dzwonek Harry, Ron i Hermiona podążyli do wieży Gryffindoru, zostawili swoje torby i książki, tak, jak napisano w ogłoszeniu, narzucili peleryny i ruszyli w dół do Wielkiej Sali.
Opiekunowie domów ustawili uczniów w rządki.
- Weasley, wyprostuj tiarę - warknęła profesor McGonagall na Rona - Panno Patil, proszę wyjąć tą idiotyczną rzecz z włosów.
Parvati jęknęła i zdjęła olbrzymiego, rzeźbionego motyla z ronda tiary (?)
- Za mną, proszę - zakomenderowała profesor McGonagall - Pierwszoroczni na przedzie... Żadnego popychania...
Zeszli frontowymi schodami i ustawili się przed zamkiem. Był zimny i bezchmurny wieczór; łuna od zachodu słońca powoli ustępowała miejsca blademu, przeźroczystemu księżycowi, który już świecił nad Zakazanym Lasem. Harry, stojąc w czwartym rzędzie między Ronem a Hermioną zobaczył Denisa Creevey'a wprost drżącego z podniecenia wśród innych pierwszoroczniaków.
- Już prawie szósta - powiedział Ron, sprawdzając zegarek i spoglądając na drogę, która prowadziła do głównej bramy - Jak myślicie, czym przyjadą? Pociągiem?
- Wątpię - wtrąciła Hermiona
- Więc jak? Na miotłach? - zasugerował Harry, zerkając na usiane gwiazdami niebo
- Nie sądzę... nie z tak daleka...
- Transferoplan? - zaproponował Ron - Albo mogliby się aportować... Może tam, skąd pochodzą można to robić, nawet, jeżeli nie ma się jeszcze 17 lat?
- Nie można się teleportować na ziemiach Hogwartu, ile razy mam to powtarzać? - powiedziała zniecierpliwiona Hermiona
Dokładnie przyjrzeli się ciemnym błoniom, ale nic się nie poruszyło; wszystko było jak zwykle ciemne i ciche. Harry zaczął marznąć. Chciał, żeby już się pospieszyli. Może zagraniczni uczniowie planowali efektowne wejście... przypomniał sobie, co pan Weasley mówił na Pucharze Świata: “Zawsze to samo, nie możemy powstrzymać się od pokazywania się przy każdej okazji...”
I wtedy Dumbledore zawołał z tylnego rzędu, gdzie stał z resztą nauczycieli - Aha! Jeżeli się nie mylę, delegacja z Beauxbatons zaraz się pojawi!
- Gdzie? - zapytało kilku uczniów ciekawie, rozglądając się we wszystkich kierunkach
- TAM! - ryknął jakiś szóstoklasista, wskazując na las
Coś dużego, znacznie większego od miotły - albo właściwie od 100 mioteł - pojawiło się na ciemnym, granatowym niebie, kierując się w stronę zamku i rosnąc z każdą chwilą.
- To smok! - jęknęła jedna z pierwszoroczniaczek, zupełnie tracąc głowę
- Nie bądź głupia... to latający dom! - odkrzyknął Denis Creevey
Denis był bliżej... kiedy gigantyczny czarny kształt podleciał nad czubki drzew Zakazanego Lasu, i kiedy blask z okien zamku oświetlił go, zobaczyli olbrzymią, perłowo- niebieską (?) karocę, rozmiaru dużego domu, ciągniętą przez tuzin uskrzydlonych, złotych koni, każdy wielkości słonia.
Pierwsze trzy rzędy uczniów cofnęły się, kiedy kareta jeszcze bardziej obniżyła lot, przygotowując się do lądowania z zawrotną szybkością - a potem, z ogromnym hukiem, na który Neville odskoczył, przydeptując stopę jakiemuś Ślizgonowi z piątego roku - kopyta koni, większe niż talerze obiadowe, uderzyły o ziemię. Sekundę później kareta też wylądowała, odbijając się kilka razy na swoich gigantycznych kołach, podczas gdy złote konie rzucały ogromnymi głowami i rozglądały się dookoła wściekle czerwonymi oczyma.
Harry ledwo zdążył dostrzec, że na drzwiach karety widnieje symbol (dwie skrzyżowane, złote różdżki, każda wysyłająca w powietrze trzy gwiazdki), zanim się otworzyły.
Chłopiec w blado-niebieskich szatach wyskoczył z karety, pochylił się, pomajstrował chwilę przy drzwiach i w końcu rozciągnął złote schodki. Cofnął się z szacunkiem. Wtedy Harry zobaczył błyszczący but z wysoką cholewką, wyłaniający się z wnętrza karety - but wielkości dziecięcych saneczek - a tuż za nim jego właścicielkę, największą kobietę, jaką Harry widział w życiu. Natychmiast wyjaśnił się rozmiar koni i karety. Kilka osób głośno przełknęło ślinę(?)
Do tej pory Harry widział tylko jedną osobę wzrostu tej kobiety - Hagrida; wątpił, czy jest choć cal różnicy między nimi. Mimo to - może dlatego, że był już przyzwyczajony do Hagrida - ta kobieta (teraz stojąca na ostatnim stopniu, obserwująca czekający z szeroko otwartymi oczami tłum) wydawała się jeszcze bardziej nienaturalnie wielka. Kiedy weszła w krąg światła wypływającego z otwartych drzwi do zamku, zobaczyli gładką, oliwkową cerę, duże, czarne oczy i raczej zadarty nos. Jej włosy były upięte do tyłu w kok. Miała na sobie czarną, satynową sukienkę, udekorowaną wspaniałymi opalami, błyszczącymi na szyi i długich palcach.
Dumbledore zaczął klaskać; uczniowie, za jego przykładem, również podnieśli ręcę i zaczęli bić brawo; wielu stawało na palcach, by lepiej przyjrzeć się kobiecie.
Jej twarz rozjaśnił uśmiech, kiedy podeszła do Dumbledore'a, wyciągając błyszczącą dłoń do uściskania. Dumbledore, choć sam wysoki, ledwo mógł ją pocałować
- Droga Madame Maxime - zwrócił się do niej dyrektor - witamy w Hogwarcie.
- Dumbly-dorr - odparła Madame Maxime niskim głosem - Mam 'adzieję, że masz się 'obrze?
- Jestem w świetnej formie, dziękuję - odrzekł Dumbledore
- Moi uczniowie - powiedziała Madame Maxime, machając ogromną dłonią w kierunku karety bez zainteresowania.
Harry, który skupił się wyłącznie na Madame Maxime, teraz spostrzegł, że około tuzina chłopców i dziewcząt - starsza młodzież - wyłonili się z karety i stanęli za Madame Maxime. Trzęśli się z zimna, co nikogo nie dziwiło, ponieważ ich szaty były zrobione z jedwabiu i żadne nie miało peleryny. Kilkoro owinęło szale i chusty wokół głowy. o ile Harry mógł widzieć ich twarze (stali w olbrzymim cieniu Madame Maxime), spoglądali na Hogwart z obawą.
- Czy Karkaroff 'uż przyjechał? - zapytała Madame Maxime
- Powienien być już za chwilę - odparł Dumbledore -Chcielibyście zostać i powitać go tutaj, czy wejść do środka i trochę się ogrzać?
- Ogrzać się, 'ak myślę - powiedziała Madame Maxime - Ale 'onie...
- Nasz nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami będzie zachwycony, zajmując się nimi - upewnił ją Dumbledore - Zaraz powinien tu być, jak tylko poradzi z małym problemem z swoimi ee... podopiecznymi.
- Skrewts - mruknął Ron do Harrego, uśmiechając się
- 'oje rumaki wymagają 'ilnej ręki - stwierdziła Madame Maxime, jakby wątpiąc, czy jakikolwiek nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami poradziłby sobie z tym zadaniem - One 'ą bardzo 'ilne...
- Zapewniam się, że Hagrid wywiąże się z tego zadania doskonale - uśmiechnął się Dumbledore
- Skoro tak... - westchnęła Madame Maxime, kłaniając się lekko - proszę, powiedz 'agridowi, że te 'onie 'iją tylko czystą whisky.
- Zajmę się tym - odparł Dumbledore, również się kłaniając
- 'odźcie - powiedziała Madame Maxime władczo do swoich wychowanków, a tłum uczniów Hogwartu rozstąpił się, by przepuścić ją i jej uczniów na kamienne schody.
- Jak myślisz, jak duże będą konie z Durmstrangu? - zapytał Seamus Finnigan, przechylając się ponad Lavender i Parvati do Harrego i Rona
- Jeżeli będą choć trochę większe od tych, nawet Hagrid nie da im rady - odparł Harry - Oczywiście jeżeli nie zjadły go już Skrewts. Ciekawe co z nimi?
- Może uciekły - rzucił Ron z nadzieją
- Och, nie mów tego! - zawołała Hermiona, wzgrygając się - Wyobraź sobie te potwory biegające po błoniach...
Stali, lekko się trzęsąc, czekając na przyjazd grupy z Durmstrangu. Większość bezradnie spoglądała w niebo. Przez kilka minut ciszę przerywały tylko parsknięcia ogromnych koni Madame Maxime. Ale wtedy-
- Słyszycie coś? - szepnął nagle Ron
Harry nadstawił uszu; głośny, dziwny dźwięk dochodził do nich z ciemności; stłumione dudnienie i odgłosy ssania, jakby olbrzymi odkurzacz poruszał się w ich kierunku wzdłuż koryta rzeki.
- JEZIORO! - ryknął Lee Jordan, wskazując na nie - Patrzcie na jezioro!
Z ich pozycji na samej górze trawnika (?) mieli doskonały widok na gładką, czarną powierzchnię jeziora - oprócz tego, że ta powierzchnia nagle przestała być gładka. Jakieś zakłócenia miały miejsce na środku jeziora; woda jakby wrzała, wielkie bańki tworzyły się na powierzchni, fale przelewały się przez błotniste nasypy - i wtedy, w samym centrum jeziora pojawił się wir, jakby gigantyczny korek został wyjęty z dna...
Coś, co zdawało się być długim, czarnym słupem, zaczęło powoli wyłaniać się z oka wiru... i wtedy Harry zobaczył liny...
- To maszt! - zawołał do Rona i Hermiony
Powoli, dostojnie, statek wyłaniał się z wody, błyszcząc w świetle księżyca. Miał dziwnie szkieletowy (???) wygląd, jakby był odratowanym wrakiem, a matowe, tajemnicze światła wydobywające się z bulai wyglądały jak oczy ducha. Wreszcie, z głośnym, pluszczącym (?) hałasem, statek pojawił się w całej okazałości, kołysząc się na wzburzonej wodzie, i zaczął płynąć wzdłuż koryta. Kilka chwil później usłyszeli plusk kotwicy zrzuconej na płyciznę i trzask pomostu zrzuconego na nasyp. Ludzie zaczęli wysiadać; Harry widział też sylwetki w oświetlonych bulajach. Wszyscy, zauważył Harry, byli zbudowani podobnie jak Crabbe i Goyle... ale wtedy, gdy się zbliżyli, idąc trawnikiem do światła dochodzącego z Wielkiej Sali, zobaczył, że ich postura była efektem grubych peleryn z włochatego futra. Tylko mężczyzna prowadzący ich do zamku miał na sobie futro innego rodzaju; lśniące i błyszczące, jak jego włosy.
- Dumbledore! - zawołał serdecznie, kiedy dotarł do wzniesienia, na którym stali - Jak się masz, mój drogi przyjacielu, jak się masz?
- Świetnie, dziękuję, profesorze Karkaroff - odaprł Dumbledore
Karkaroff miał soczysty (?), obłudny głos; kiedy wszedł w krąg światła dochodzącego z frontowych drzwi do zamku, zobaczyli, że jest wysoki i chudy jak Dumbledore, ale jego białe włosy były krótkie, a broda (zakończona małym loczkiem) nie ukrywała całkowicie raczej słabej szyi. Kiedy dotarł do Dumbledore'a uścisnął jego jedną rękę swoimi obiema.
- Drogi stary Hogwart - powiedział, spoglądając na zamek i uśmiechając się; zęby miał raczej żóte, a Harry zauważył, że uśmiech nie dotarł do jego oczu, które pozostały zimne i przebiegłe. - Jak dobrze być tutaj, jak dobrze... Victor, podejdź, ogrzejesz się... nie obrazisz się, Dumbledore, Victor niedawno złapał mały katar...
Karakroff pociągnął do przodu jednego ze swoich uczniów. Kiedy chłopak przechodził, Harry ujrzał go przelotnie, jego zakrzywiony nos i czarne, krzaczaste brwi. Nie potrzebował uderzenia pięścią w ramię od Rona, ani jego syknięcia, by rozpoznać ten profil.
- Harry...- to Krum!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:21, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział szesnasty
Czara Ognia


- Nie wierzę w to! - powtarzał oszołomiony Ron, kiedy uczniowie Hogwartu wypełnili kamienne schody za grupą z Durmstrangu - Krum, Harry! Victor Krum!
- Na Boga, Ron, to tylko zawodnik quidditcha! - westchnęła Hermiona
- Tylko zawodnik quidditcha? - powtórzył Ron, jakby nie wierząc własnym uszom - Hermiono... to jeden z najlepszych szukających na świecie! Nie miałem pojęcia, że wciąż się uczy!
Kiedy weszli do Wielkiej Sali razem z resztą uczniów Hogwartu, zobaczyli Lee Jordana podskakującego w tłumie, by lepiej przyjrzeć się tyłowi głowy Kruma. Kilka dziewcząt z szóstego roku gorączkowo przeszukiwało swoje kieszenie - Och, nie wierzę, nie mam przy sobie ani jednego pióra... Myślisz, że podpisałby mi się na tiarze szminką?
- o Boże - westchnęła Hermiona wyniośle, kiedy mijali dziewczęta, teraz poszukujące szminki.
- Ja w każdym razie zdobędę jego autograf - oznajmił Ron - Na pewno nie masz pióra, Harry?
- Nie, wszystkie mam na górze w torbie - odparł Harry
Podeszli do stołu Gryffindoru i usiedli. Ron dołożył starań, by usiąść przodem do drzwi, ponieważ Krum i jego koledzy z Durmstrangu zbierali się wokół nich, najwyraźniej niepewni, gdzie powinni usiąść. Uczniowie z Beauxbatons wybrali miejsca przy stole Ravenclawu. Rozglądali się po Wielkiej Sali zupełnie przybici. Troje z nich ciągle miało szale i chusty owinięte wokół głów.
- Nie jest aż tak zimno - powiedziała Hermiona z irytacją - Dlaczego nie przywieźli ze sobą peleryn?
- Tutaj! Chodźcie i usiądźcie z nami! - syknął Ron - Tutaj! Hermiono, posuń się, zrób miejsce!
- Co?
- Za późno - jęknął Ron
Victor Krum i jego koledzy z Durmstrangu usadowili się przy stole Ślizgonów. Harry dostrzegł dumne wyrazy twarzy Malfoya, Crabbe'a i Goyle'a. Kiedy tak się przyglądał, Malfoy pochylił się, by porozmawiać z Krumem
- Byle tak dalej, Malfoy (???) - powiedział Ron kwaśno - Założę się, że Krum szybko go przejrzy. Założę się, że ludzie ciągle mu nadskakują... Jak myślicie, gdzie oni będą spać? Moglibyśmy zwolnić miejsce w naszym dormitorium, Harry... Nie przeszkadzałoby mi spanie na łóżku polowym, oddałbym mu moje.
Hermiona prychnęła.
- Wyglądają na znacznie weselszych, niż ci z Beauxbatons - powiedział Harry
Uczniowie Durmstrangu pościągali swoje grube futra i przyglądali się sufitowi z zaciekawieniem; kilkoro podnosiło złote talerze i kielichy, i oglądało je ze wszystkich stron, najwyraźniej będąc pod wrażeniem.
Na drugim końcu sali, woźny Filch dostawiał krzesła do stołu nauczycieli. z okazji uczty miał na sobie stary, spłowiały frak. Harry był bardzo zaskoczony, że Filch dodał aż cztery krzesła, po dwa z obu stron Dumbledore'a.
- Ale są tylko dwie dodatkowe osoby - powiedział Harry - Dlaczego Filch dostawił cztery krzesła? Kto jeszcze przyjdzie?
- Hę? - zapytał Ron niewyraźnie. Wciąż wpatrywał się w Kruma
Kiedy wszyscy uczniowie usiedli przy stołach domów, weszli nauczyciele, ruszyli do swojego stołu i zajęli miejsca. Ostatni w rzędzie byli profesor Dumbledore, profesor Karkaroff i Madame Maxime. Kiedy pojawiła się ich dyrektorka, uczniowie z Beauxbatons zerwali się na równe nogi. Kilkoro uczniów Hogwartu parsknęło śmiechem. Na grupie z Beauxbatons nie zrobiło to jednak większego wrażenia i żadne z nich nie usiadło, dopóki Madame Maxime nie zajęła swojego miejsca po lewej stronie Dumdledore'a. Dumbledore jednak nadal stał, aż w Wielkiej Sali zaległa cisza.
- Dobry wieczór panie i panowie, duchy i - przede wszystkim - goście. - zaczął Dumbledore, wskazując ręką zagranicznych uczniów - Mam wielką przyjemność powitać was wszystkich w Hogwarcie. Mam nadzieję i wierzę, że wasz pobyt tutaj będzie komfortowy i przyjemny.
Jedna z dziewcząt z Beauxbatons owinęła swoją chustę dokładniej wokół głowy i prychnęła drwiąco.
- Nikt nie zmusza cię do zostania! - szepnęła Hermiona, wprost jeżąc się ze złości
- Turniej będzie oficjalnie otwarty pod koniec uczty - ciągnął Dumbledore - Teraz pijcie, jedzcie i czujcie się jak u siebie w domu.
Usiadł, a Karkaroff natychmiast pochylił się i wciągnął go w rozmowę.
Naczynia jak zwykle wypełniły się jedzeniem. Skrzaty domowe na dole chyba wyszły z siebie, przygotowując tę ucztę; widzieli niezwykłą różnorodność półmisków, a wiele z nich na pierwszy rzut oka było zagraniczne.
- Co to jest? - zapytał Ron, wkazując na duże naczynie pełne jakichś małży, które stało obok olbrzymiego puddingu.
- Bouillabaisse - wyjaśniła Hermiona
- Na zdrowie - mruknął Ron
- To jest fancuskie - odparła Hermiona - Jadłam to na ubiegłych wakacjach, jest bardzo dobre.
- Biorę cię za słowo - powiedział Ron, częstując się zawartością.
Wielka Sala zdawała się być znacznie bardziej zatłoczona niż zwykle, nawet biorąc pod uwagę, że siedziało w niej około 20 dodatkowych uczniów; może było to z powodu różnokolorowych mundurków, odznaczających się wyraźnie na tle czarnych szat Hogwartu. Teraz, kiedy uczniowie Durmstrangu zdjęli futra, okazało się, że noszą stroje w kolorze głębokiej, krwistej czerwieni.
Hagrid wślizgnął się do Wielkiej Sali przez drzwi za stołem nauczycieli 20 minut po rozpoczęciu uczty. Osunął się na krzesło na brzegu stołu i pomachał Harremu, Ronowi i Hermionie mocno obandażowaną ręką.
- Jak sobie radzą skrewts? - zawołał Harry
- Kwitnąco - odparł Hagrid szczęśliwie
- Tak, mogę się założyć - powiedział cicho Ron - Wygląda na to, że wreszcie znalazły danie, które im odpowiada. Palce Hagrida.
W tym samym momencie tuż za nimi odezwał się głos - 'epraszam, czy chcecie 'eszcze bouillabaisse?
Była to ta dziewczyna z Beauxbatons, która prychnęła podczas przemówienia Dumbledore'a. Wreszcie zdjęła swoją chustę. Burza lśniących, srebrno-blond włosów opadła na ramiona i sięgała prawie do nadgarstków. Miała duże, ciemnoniebieskie oczy i bardzo białe, równe zęby.
Ron oblał się rumieńcem. Patrzył się na nią z otwartymi ustami gotowymi do odpowiedzi, ale nie wyszło z nich ani jedno słowo, jeśli nie liczyć słabego, gulgoczącego dźwięku.
- Tak, proszę - wtrącił Harry, przesuwając naczynię w stronę dziewczyny
- Skończyliście 'uż z nim?
- Tak - powiedział Ron z zapartym tchem - Było doskonałe.
Dziewczyna podniosła naczynie i zabrała je do stołu Ravenclawu. Ron wciąż wybałuszał na nią oczy, jakby nigdy żadnej nie widział. Harry zaczął się śmiać. Ten dźwięk chyba przywrócił Rona do rzeczywistości
- Ona jest Veelą! - wydusił ochryple do Harrego
- Oczywiście, że nie jest - stwierdziła ostro Hermiona - Nie widzę nikogo innego gapiącego się na nią jak idiota.
Ale nie miała całkowitej racji. Kiedy dziewczyna przechodziła między stołami, wiele chłopięcych głów oglądało się za nią, a niektórzy wydawali się zaniemówić tak, jak Ron.
- Mówię wam, to nie jest normalna dziewczyna! - upierał się Ron, pochylając, by mieć na nią lepszy widok - Nie ma takich w Hogwarcie!
- w Hogwarcie są w porządku - odparł bez zastanowienia Harry. Cho Chang siedziała zaledwie kilka miejsc od dziewczyny ze srebrnymi włosami
- Kiedy wreszcie wrócicie do siebie, - wtrąciła Hermiona z ożywieniem - zobaczycie, kto właśnie przyjechał.
Wskazała na stół nauczycieli. Dwa puste krzesła właśnie zostały zajęte. Ludo Bagman siedział teraz po drugiej stronie profesora Karkaroffa, a pan Crouch, szef Perciego, obok Madame Maxime.
- Co oni tutaj robią? - zapytał Harry z zaskoczeniem
- Przecież organizują Turniej Trzech Czarodziejów - odparła Hermiona - Pewnie chcą zobaczyć jego początek.
Przy drugim daniu również zauważyli kilka obcych potraw. Ron przyjrzał się dziwnemu, blademu budyniowi i przesunął go o kilka cali w prawo, by był lepiej widoczny ze stołu Ravenclawu. Mimo to dziewczyna o wyglądzie Veeli chyba zjadła już wystarczająco i nie przyszła po więcej.
Kiedy także te złote talerze zostały opróżnione, Dumbledore ponownie wstał. Miłe uczucie podniecenia wypełniło Wielką Salę. Nawet Harry czuł dreszczyk emocji, zastanawiając się, co nadchodzi. Kilka miejsc dalej, Fred i George pochylili się, wpatrując się w Dumbledore'a w wielkim skupieniu.
- Wreszcie nadszedł ten moment - zaczął Dumbledore, uśmiechając się do morza uczniów - Turniej Trzech Czarodziejów zaraz się zacznie. Chciałbym jednak najpierw powiedzieć kilka słów wyjaśnienia, zanim przyniesiemy kasetkę (?)...,-
- Co takiego? - mruknął Harry
Ron wzruszył ramionami.
- ...tylko by wyjaśnić procedurę, której będziemy się trzymać w tym roku. Ale najpierw pozwólcie mi przedstawić, dla tych, którzy ich nie znają, pana Bartemiusza Croucha, dyrektora Departamentu Magicznej Międzynarodowej Współpracy - gdzieniegdzie pojawiły się grzeczne oklaski - i pana Ludo Bagmana, dyrektora Departamentu Magicznych Sportów i Gier.
Brawa dla Bagmana były znacznie bardziej żywiołowe niż dla Croucha, może z powodu jego sławy jako pałkarza, lub może po prostu dlatego, że wyglądał znacznie sympatyczniej. Dowiódł tego dodatkowo machając wszystkim ręką. Bartemiusz Crouch nie uśmiechnął się ani nie poruszył, kiedy został przedstawiony. Przypominając go sobie w garniturze z Mistrzostw Świata, Harry pomyślał, że wygląda dziwnie w czarodziejskich szatach. Jego przyczesane wąsy i równy przedziałek również wyglądały groteskowo przy długich włosach i brodzie Dumbledore'a.
- Pan Bagman i pan Crouch ciężko pracowali przez ostatnich kilka miesięcy przy przygotowaniach do turnieju - kontynuował Dumbledore - i, razem ze mną, profesorem Karkaroff i Madame Maxime, zasiądą w jury oceniającym wysiłki mistrzów.
Przy słowie “mistrzowie” uwaga słuchaczy jakby się wyostrzyła.
Możliwe, że Dumbledore zauważył panującą ciszę, bo uśmiechnął się i powiedział - Bardzo proszę o kasetkę, panie Filch.
Filch, który do tej pory stał niezauważony w rogu Sali, teraz wyszedł z cienia, niosąc dużą, drewnianą szkatułę, zdobioną kamieniami szlachetnymi. Wyglądała niezwykle staro. Pomruk wśród podekscytowanych uczniów wzrósł, a Denis Creevey dosłownie stanął na swoim krześle, by dokładniej ją zobaczyć, ale ponieważ był tak maleńki, jego głowa ledwo wystawała ponad innych.
- Instrukcje co do zadań, przed którymi staną mistrzowie szkół w tym roku zostały sprawdzone przez pana Croucha i pana Bagmana - ciągnął Dumbledore, kiedy Filch umieszczał ostrożnie szkatułę na stoliku przed nimi - i oni też poczynili niezbędne przygotowania do tych starć. Turniej przwiduje trzy zadania, rozmieszczone na przestrzeni całego roku szkolnego, które sprawdzą naszych mistrzów pod różnymi względami... ich magicznych zdolności, ich śmiałości, siły dedukcji i, oczywiście, ich umiejętności radzenia sobie z niebezpieczeństwem.
Przy tym ostatnim słowie na Sali zaległa taka cisza, że nikt nie śmiał nawet odetchnąć.
- Jak wiecie, w turnieju uczestniczy trzech mistrzów - ciągnął spokojnie Dumbledore - po jednym z każdej ze szkół. Zostaną ocenieni w zależności od tego, jak poradzą sobie z poszczególnymi zadniami, a zawodnik z najwyższą sumą punktów wygra Puchar Trzech Czarodziejów. Mistrzowie zostaną wybrani przez niezawisłego sędziego... Czarę Ognia.
Dumbledore wyjął różdżkę i stuknął trzy razy w kasetkę, która wolno się otworzyła. Dumbledore sięgnął do środka i wyjął duży, okrągły, drewniany kielich. Byłoby to zupełnie zwyczajne naczynie, gdyby nie biało-niebieskie płomienie, którymi zdawał się być wypełniony.
Dumbledore zamknął kasetkę i ostrożnie postawił na niej czarę, skąd wszyscy mogli ją dobrze widzieć.
- Każdy, kto chciałby zostać mistrzem swojej szkoły musi wyraźnie napisać na kawałku pergaminu swoje imię, nazwisko i szkołę, i wrzucić go do Czary - powiedział Dumbledore - Przyszli mistrzowie mają 24 godziny na decyzję. Jutro, w Noc Duchów, czara wyrzuci imiona trzech osób, które osądziła, że bedą najlepiej reprezentować swoje szkoły. Czara zostanie ustawiona w Wielkiej Sali dziś wieczór, gdzie będzie dostępna dla wszystkich, którzy chcą startować.
- Aby upewnić się, że żaden uczeń poniżej 17 roku życia nie oprze się pokusie - ciągnął Dumbledore - ustawię wokół Czary Ognia Linię Wiekową (???), jak tylko zostanie ona wystawiona w Wielkiej Sali. Nikt poniżej 17 nie będzie mógł przekroczyć tej linii.
- Wreszcie, pragnę zwrócić wam uwagę, aby wasza decyzja o udziale w turnieju nie była zbyt pochopna. Kiedy mistrz zostanie wybrany przez Czarę Ognia, on lub ona jest zobligowany do uczestnictwa w turnieju aż do jego końca. Umieszczenie swojego imienia w Czarze jest rodzajem magicznego kontraktu. Nie można zmienić zdania, kiedy już zostanie się mistrzem. Wobec tego proszę być całkowicie pewnym, że jesteście przygotowani do współzawodnictwa, zanim wrzucicie kartkę do Czary. a teraz myślę, że już czas do łóżek. Dobranoc wszystkim.
- Linia Wiekowa! - powiedział Fred Weasley z błyszczącymi oczami, kiedy wracali przez Wielką Salę do wieży Gryffindoru - To powinno dać się oczukać Eliksirem Wzrostu, prawda? a kiedy pergamin znajdzie się w Czarze Ognia, nie może stwierdzić, czy masz 17 lat, czy nie!
- Ale nie sądzę, żeby ktokolwiek poniżej 17 zgłosił się do turnieju - wtrąciła Hermiona - Po prostu nie nauczyliśmy się jeszcze wystarczająco...
- Mów za siebie - uciął krótko George - Spróbujesz i wygrasz, prawda Harry?
Harry pomyślał przez chwilę o pewności Dumbledore'a, że nikt poniżej 17 nie zdoła wrzucić swojego zgłoszenia, ale potem nawiedziła go cudowna wizja siebie, trzymającego Puchar Trzech Czarodziejów... zastanawiał się, jak wściekły byłby Dumbledore, gdyby jednak komuś młodszemu udało się ominąć Linię...
- Gdzie on jest? - zapytał Ron, który nie słuchał ani słowa tej rozmowy, tylko wciąż rzucał spojrzenia na tłum, by zobaczyć, co stało się z Krumem. - Dumbledore nie mówił, gdzie będą spali ludzie z Durmstrangu?
Prawie natychmiast uzyskał odpowiedź na to pytanie; byli właśnie na wysokości stołu Ślizgonów, a Karkaroff krzątał się wokół swoich uczniów.
- Wracamy w takim razie do statku - mówił - Victor, jak się czujesz? Najadłeś się? Mam posłać do kuchni po grzane wino?
Harry zobaczył, jak Krum potrząsa głowa, zakładając swoje futro.
- Prowesorze, ja mam ochotę na wino - wtrącił jeden z uczniów Durmstrangu z nadzieją
- Nie proponowałem go tobie, Poliakoff - warknął Karkaroff, natychmiast porzucając swój ciepły, przyjazny ton - Zauważyłem, że znowu pobrudziłeś jedzeniem cały przód swojej szaty, niechlujny chłopcze...-
Karkaroff odwrócił się i poprowadził swoich uczniów do drzwi, docierając do nich w tym samym momencie, co Harry, Ron i Hermiona. Harry zatrzymał się, by ich przepuścić.
- Dziękuję - rzucił Karkaroff, zerkając na nich bez zainteresowania.
I wtedy zamarł. Odwrócił głowę na Harrego i wlepił w niego wzrok, jakby nie wierzył własnym oczom. Za dyrektorem uczniowie Durmstrangu również stanęli. Spojrzenie Karkaroffa powędrowało powoli po twarzy Harrego i zatrzymało się na jego bliźnie. Jego podopieczni też spojrzeli ciekawie na Harrego. Kątem oka Harry dostrzegł kilka twarzy. Chłopak, który pobrudził sobie szaty jedzeniem trącił dziewczynę stojącą obok niego i otwarcie pokazywał palcem na czoło Harrego.
- Tak, to Harry Potter - odezwał się warczący głos za nimi
Profesor Karkaroff odwrócił się. Mad-Eye Moody stał tuż za nimi, wpatrując się bez mrugania swoim magicznym okiem w dyrektora Durmstrangu.
Rumieniec momentalnie spłynął z twarzy Karkaroffa, zostawiając na jego twarzy wyraz strachu i złości.
- Ty! - sapnął, wpatrując się w Moody'ego, jakby niepewny, czy naprawdę go widzi.
- Ja - odparł Moody ponuro - i jeżeli nie masz nic do powiedzenia do Pottera, Karkaroff, powinieneś się ruszyć. Blokujesz przejście.
To była prawda. Połowa uczniów w Wielkiej Sali czekała za nimi, zerkając jeden przez drugiego, co się stało.
Bez słowa profesor Karkaroff zabrał ze sobą swoich uczniów. Moody obserwował go, dopóki nie zniknął z pola widzenia, prześwietlając go swoim magicznym okiem, z miną wyrażającą głęboki niesmak.
* * *
Ponieważ następnym dniem była sobota, większość uczniów normalnie jadło śniadanie znacznie później. Tym razem jednak Harry, Ron i Hermiona nie byli jedynymi, którzy wstali wcześniej niż zwykle w weekendy. Kiedy zeszli do Wielkiej Sali zobaczyli około 20 osób zgromadzonych wokół Czary Ognia, niekórych z tostami w ręce, wszystkich przyglądających się kielichowi. Czara stała na samym środku, na stołku, gdzie normalnie umieszczano Tiarę Przydziału. Cienka, złota linia rozciągała się na podłodze, tworząc okrąg o promieniu 10 stóp wokół Czary.
- Czy ktoś już włożył swoje zgłoszenie? - zapytał ciekawie Ron jakiejś dziewczyny z trzeciego roku
- Wszyscy z Durmstrangu - wyjaśniła - Ale jeszcze nie widziałam nikogo z Hogwartu.
- Założę się, że ktoś to zrobił wczoraj w nocy, kiedy wszyscy poszli spać - powiedział Harry - Ja bym tak zrobił, gdybym mógł... nie chciałbym, żeby wszyscy patrzyli. a co gdyby Czara po prostu odrzuciła cię od razu?
Ktoś zaśmiał się za Harrym. Odwróciwszy się, zobaczył Freda, George'a i Lee Jordana schodzących z góry, wszystkich niezwykle podekscytowanych.
- Zrobione - szepnął Fred z triumfem do Harrego, Rona i Hermiony - Właśnie go wzięliśmy.
- Co? - zapytał Ron
- Eliksir Wzrostu, ciemniaku - odparł Fred
- Po jednej kropelce - dodał George, zacierając ręce z radości - Musimy być tylko o kilka miesięcy starsi.
- Zamierzamy podzielić tysiąc galeonów między siebie, jeżeli któryś z nas wygra - wtrącił Lee, uśmiechając się szeroko
- Nie jestem pewna, czy to zadziała - ostrzegła Hermiona - Na pewno Dumbledore to przewidział.
Fred, George i Lee zignorowali ją.
- Gotowi? - zapytał Fred pozostałych dwóch, drżąc z podniecenia - Chodźcie, pójdę pierwszy...
Harry obserwował, zafascynowany, jak Fred wyjął z kieszeni kawałek pergaminu ze słowami “Fred Weasley – Hogwart”. Fred podszedł na skraj linii i stanął tam, poruszając palcami stóp, jak nurek przygotowujący się do skoku w 50-stopową głębinę. Potem, z wlepionym w siebie wzrokiem wszystkich osób w Wielkiej Sali, wziął głęboki oddech i przekroczył linię.
Przez ułamek sekundy Harry myślał, że się udało - George najwyraźniej też był tego pewny, ponieważ wydał okrzyk triumfu i skoczył za Fredem - ale w tym momencie usłyszeli głośny, skwierczący dźwięk i obaj bliźniacy zostali wyrzuceni ze złotego kręgu jakby wypchnięci przez niewidzialną katapultę. Wylądowali boleśnie na zimnej, kamiennej podłodze, 10 stóp dalej, i aby dodać do bólu zniewagę (?), rozległ się strzelający hałas (?) i obojgu bliźniakom wyrosły identyczne, długie, białe brody.
Wielka Sala wybuchła śmiechem. Nawet Fred i George dołączyli się, kiedy wreszcie udało im się wstać i spojrzeć na swoje brody.
- Ostrzegałem was - powiedział głęboki, rozbawiony głos i wszyscy odwrócili się, by zobaczyć profesora Dumbledore. Błyszczącymi oczami przyjrzał się Fredowi i George'owi - Proponuję, żebyście oboje udali się do pani Pomfrey. Właśnie dogląda panny Fawcett z Ravenclawu i pana Summers z Hufflepuffu, którzy oboje zdecydowali postarzeć się troszeczkę. Choć muszę powiedzieć, że żadne z nich nie ma tak imponującej brody.
Fred i George udali się do skrzydła szpitalnego w towarzystwie Lee, który nadal zanosił się śmiechem, a Harry, Ron i Hermiona, również chichocząc, poszli na śniadanie.
Dekoracje w Wielkiej Sali zmieniły się przez noc. Tego wieczoru rozpoczynała się Noc Duchów, więc chmura żywych nietoperzy unosiła się nad zaczarowanym sklepieniem, podczas gdy setki dyń spoglądały na nich z każdego rogu. Harry podszedł do Seamusa i Deana, którzy rozważali tych siedemnastolatków z Hogwartu, którzy mogliby wystartować.
- Chodzą plotki, że Warrington wstał wcześnie i włożył swoje zgłoszenie. - powiedział Dean Harremu - Ten wielki facet ze Slytherinu, który wygląda jak leniwiec.
Harry, który grał w quidditcha przeciwko Warringtonowi potrząsnął głową z obrzydzeniem - Nie możemy mieć mistrza ze Slytherinu.
- a wszyscy Puchoni gadają o Diggorym - dodał Seamus pogardliwie - Ale nie sądzę, żeby chciał ryzykować swój wizerunek.
- Słuchajcie! - przerwała nagle Hermiona
Ludzie klaskali i obracali się na krzesłach, a Harry zobaczył uśmiechniętą Angelinę Johnson, wysoką, śniadą dziewczynę, która grała w drużynie Gryfonów jako ścigająca. Podeszła do stołu Gryfonów i powiedziała - Zrobiłam to! Właśnie włożyłam tam swoje imię!
- Żartujesz! - zawołał Ron, najwyraźniej pod wrażeniem
- Masz 17 lat? - zapytał Harry
- Oczywiście, że tak. Nie widzę brody, a ty? - odparł Ron
- Miałam urodziny w zeszłym tygodniu - powiedziała Angelina
- Cieszę się, że startuje ktoś z Gryffindoru - dodała Hermiona - Mam nadzieję, że ci się uda, Angelino.
- Dzięki, Hermiono - powiedziała Angelina, uśmiechając się do niej
- Tak, lepiej ty, niż śliczny chłopczyk Diggory - wtrącił Seamus, ściągając na siebie kilka gniewnych spojrzeń przechodzących Puchonów.
- a więc co będziemy dzisiaj robić? - zapytał Ron Harrego i Hermiony, kiedy wreszcie skończyli śniadanie i wyszli z Wielkiej Sali
- Dawno nie byliśmy u Hagrida - powiedział Harry
- OK.- odparł Ron - Żeby tylko nie poprosił nas o wspomożenie Skrewts paroma palcami.
Cień podniecenia nagle przeleciał przez twarz Hermiony.
- Właśnie sobie przypomniałam... jeszcze nie poprosiłam Hagrida, by wstąpił do B.I.U.S.D.-u - zawołała z entuzjazmem - Zaczekajcie chwilkę, skoczę na górę i przyniosę naszywki!
- Co jest się stało? - powiedział Ron z rozpaczą, patrząc na Hermionę wbiegającą po marmurowych schodach
- Hej, Ron - odezwał się nagle Harry - To twoja przyjaciółka...
Nagle wszyscy uczniowie z Beauxbatons weszli przez frontowe drzwi, a wśród nich dziewczyna-Veela. Ci, którzy zgromadzili się wokół Czary Ognia odsunęli się, by ich przepuścić, przyglądając się ciekawie.
Madame Maxime weszła do środka za swoimi podopiecznymi i ustawiła ich w rządek. Jeden po drugim, uczniowie Beauxbatons przekroczyli Linię Wiekową i wrzucili swoje kawałki pergaminu w biało-niebieskie płomienie. Kiedy zgłoszenie wpadało do Czary, stawało się jasno-czerwone i wysyłało iskry.
- Jak sądzisz, co się stanie z tymi, którzy nie zostaną wybrani? - mruknął Ron do Harrego, kiedy dziewczyna-Veela wrzuciła swój pergamin do Czary - Myślisz, że wrócą do szkoły, czy zostaną oglądać turniej?
- Nie wiem - odparł Harry - Chociaż... Madame Maxime zostaje, by sędziować, prawda?
Kiedy wszyscy uczniowie Beauxbatons wrzucili swoje kartki, Madame Maxime wyprowadziła ich z powrotem na zewnątrz.
- w takim razie gdzie oni śpią? - zapytał Ron, przysuwając się do frontowych drzwi i patrząc się za nimi
Głośny, terkoczący dźwięk oznajmił przybycie Hermiony z pudełkiem B.I.U.S.D.-owych naszywek.
- Och, świetnie, pospieszmy się! - zawołał Ron, zeskakując z kamiennych schodów, nie spuszczając oka z dziewczyny, która była teraz w połowie trawnika z Madame Maxime.
Kiedy dotarli w pobliże chatki Hagrida na skraju Zakazanego Lasu, zagadka miejsc spania grupy z Beauxbatons sama się rozwiązała. Olbrzymia, perłowo-niebieska kareta, w której przyjechali, była zaparkowana około 200 jardów od podwórka Hagrida, a uczniowie właśnie wspinali się do środka. Skrzydlate konie wielkości słoni, które ciągnęły karetę, pasły się na pobliskim wybiegu.
Harry zapukał do drzwi Hagrida i natychmiast odpowiedziały mu głuche szczeknięcia Kła.
- Nareszcie! - przywitał ich Hagrid, kiedy otworzył drzwi i zobaczył, kto pukał - Myślałem, że zapomnieliście już, gdzie żyje stary Hagrid!
- Byliśmy bardzo zajęci, Hag...- zaczęła Hermiona, ale widok Hagrida najwyraźniej odebrał jej mowę.
Hagrid miał na sobie swój najlepszy (i wyjątkowo okropny) włochaty, brązowy garnitur, a do tego pomarańczowo - żółty krawat. Ale to nie było jeszcze najgorsze; najwidoczniej próbował okiełznać swoje włosy, używając ogromnych ilości żelu (???). Zebrał je w końcu w dwa kucyki - prawdopodobnie wcześniej próbował ułożyć z nich warkocz, ale miał za dużo włosów. Ta fryzura zupełnie nie pasowała Hagridowi. Przez chwilę Hermiona wpatrywała się w niego, jakby miała zaraz wybuchnąć śmiechem, ale powstrzymała się od komentarza.
- Eee... Jak się mają Skrewts? - wydusiła w końcu
- Na spacerku, na grządce z dyniami - odparł wesoło - Są już wielkie, niech skonam, mają chyba ze trzy stopy długości. Jedyny problem, że zaczęły się nawzajem zakatrupiać.
- Och nie, naprawdę? - powiedziała Hermiona, rzucając upominające spojrzenie Ronowi, który, patrząc się na dziwną fryzurę Hagrida, właśnie otworzył usta, by powiedzieć coś na ten temat.
- Taak - westchnął Hagrid ze smutkiem - Ale poza tym są OK. Trzymam je teraz w osobnych pudłach. Ciągle koło 20.
- Co za szczęście - dodał Ron. Hagrid nie zauważył sarkazmu
Chatka Hagrida skałada się z pojedyńczego pokoju, w którego jednym rogu stało gigantyczne łóżko, nakryte narzutą z patchworku. Podobnie ogromny stół i krzesła stały przy kominku, wśród sporej ilości zakonserwowanych kur i martwych ptaków zwisających z sufitu. Usiedli przy stole, a Hagrid zaczął parzyć herbatę i wkrótce pogrążyli się w dyskusji o Turnieju Trzech Czarodziejów. Hagrid był nim tak samo podekscytowany, jak wszyscy.
- Poczkajcie - mówił, uśmiechając się - Tylko poczkajcie. Wasze gały jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziały, niech skonam! Pierwsze zadanie... ach, przecież mam nie mówić!
- No dalej, Hagrid! - nalegali Harry, Ron i Hermiona, ale on tylko potrząsał głową i uśmiechał się.
- Nie chcę wam zepsuć zabawy - powiedział - Ale będzie super, mówię wam. (...) Nigdy nie myślałem, że zobaczę Turniej Trzech Czarodziejów.
W końcu zostali u Hagrida na lunch, choć nie najedli się zbytnio - Hagrid zrobił coś, co według niego miało być wołową roladą (?), ale gdy Hermiona znalazła w swojej porcji duży pazur, Harry i Ron raczej stracili apetyty. Zabawiali się namawianiem Hagrida do wyjawienia im, co będzie pierwszym zadaniem, zgadywaniem, kto ze zgłoszonych 17-latków zostanie mistrzem i zastanawianiem się, czy Fred i George byli już bez brody.
Około południa spadł lekki deszczyk; było bardzo przyjemnie siedzieć przy kominku, słuchając delikatnych uderzeń kropli o szyby, oglądając Hagrida cerującego skarpetki i kłócącego się z Hermioną o skrzaty domowe - ponieważ natychmiast odmówił wstąpienia do B.I.U.S.D.-u, kiedy Hermiona pokazała mu naszywki.
- Zrobisz im przykrość, Hermiono - powiedział ponuro, przepychając wielką, zrobioną z kości igłę przez grubą, żółtą skarpetę - To w ich naturze, zajmować się ludźmi, kapujesz? Będą nieszczęśliwe, jeżeliby zabrać im pracę i obrażą się, jeśli zaproponujesz pensję.
- Ale Harry uwolnił Zgredka i on był w siódmym niebie! - zawołała Hermiona - Słyszeliśmy, że teraz żąda pieniędzy za pracę!
- No tak.... no, tego... są dziwolągi w każdej rodzinie. Nie mówię, że nie znajdziesz dziwnego skrzata, który weźmie wolność, ale tego... nigdy nie przekonasz większości, Hermiono.
Hermiona wyglądała na bardzo zdegustowaną, ale spakowała swoje naszywki z powrotem do kieszeni peleryny.
Pół godziny później zaczęło się robić ciemno, więc Harry, Ron i Hermiona zdecydowali, że wrócić do zamku na ucztę i, przede wszystkim, na ogłoszenie nazwisk szkolnych mistrzów.
- Pójdę z wami - powiedział Hagrid, odkładając robótkę - Dajcie mi tylko sekundę.
Hagrid wstał, podszedł do kufra obok łóżka i zaczął intensywnie szukać czegoś w środku. Nie zwracali na niego zbyt wielkiej uwagi, aż nagle doleciał ich obrzydliwy smród.
Kaszląc, Ron zapytał - Ee... Hagridzie, co to jest?
- Hę? - mruknął Hagrid, odwracając się z dużą butelką w dłoni - Cholibka, nie podoba się?
- Czy to woda po goleniu? - zapytała Hermiona, lekko zdławionym głosem
- Ee... eau-de-Cologne - mruknął Hagrid, rumieniąc się - Może trochę przysadziłem - powiedział szorstko - Zdejmę to, zaczekajcie...
Wyszedł z chatki i zobaczyli go myjącego się intensywnie wodą z beczki.
- Eau-de-Cologne? - powtórzyła Hermiona ze zdziwieniem - Hagrid?
- a co z garniturem i krawatem? - dodał Harry półgłosem
- Patrzcie! - zawołał nagle Ron, wskazując palcem okno
Hagrid właśnie wyprostował się i odwrócił. Jeżeli do tej pory zaczerwienił się, było to nic w porównaniu w rumienieńcem, którym oblał się w tej chwili. Ostrożnie wstając, tak, by Hagrid ich nie dostrzegł, Harry, Ron i Hermiona podkradli się do okna i zobaczyli Madame Maxime i jej podopiecznych wyłaniających się z karoty, prawdopodobnie w drodze na ucztę. Nie słyszeli, co mówił Hagrid, ale rozmawiał z Madame Maxime z rozmarzonym, tajemniczym wyrazem twarzy, jaki Harry widział u niego tylko raz - kiedy opiekował się swoim małym smokiem, Norbertem
- On idzie z nią do zamku! - powiedziała Hermiona z oburzeniem - Myślałam, że czeka na nas!
Rzuciwszy jedno, niedbałe spojrzenie na chatkę, Hagrid ruszył po błoniach z Madame Maxime, a uczniowie Beauxbatons pobiegli za nimi, by dotrzymać im kroku.
- On ją podrywa! - wykrzyknął zaskoczony Ron - Jeżeli tych dwoje będzie miało dzieci, ustanowią rekord świata - założę się, że każde ich dziecko będzie ważyło tonę!
Wyszli z chatki i zamknęli za sobą drzwi. Na zewnątrz było zaskakująco ciemno. Otulając się dokładniej pelerynami, ruszyli po mokrej trawie.
- Och, to oni, patrzcie! - szepnęła Hermiona
Grupa z Durmstrangu maszerowała do zamku od strony jeziora. Victor Krum szedł tuż obok Karkaroffa, a reszta uczniów rozciągała się za nimi. Ron obserwował Kruma z podnieceniem, ale Krum nie rozejrzał się dookoła dopóki nie dotarł do frontowych drzwi, trochę wcześniej, niż Harry, Ron i Hermiona i wyprzedził ich.
Kiedy weszli do oświetlonej świecami Wielkiej Sali, już niemal wszyscy siedzieli na swoich miejscach. Czara Ognia została przesunięta - stała teraz tuż przed stołem nauczycieli, dokładnie naprzeciwko pustego krzesła Dumbledore'a. Fred i George - dokładnie ogoleni - najwyraźniej przyjeli swoje rozczarowanie bardzo dobrze.
- Mam nadzieję, że to Angelina - powiedział Fred, kiedy Harry, Ron i Hermiona usiedli przy stole Gryfonów.
- Ja też! - odparła Hermiona z zapartym tchem - Wkrótce się dowiemy!
Uczta w Noc Duchów zdawała się trwać znacznie dłużej niż zwykle. Może dlatego, że była to ich kolejna uczta w ciągu ostatnich dwóch dni, Harry nie zwracał takiej uwagi na wykwintnie przyrządzone dania, jak zwykle. Jak wszyscy w Wielkie Sali, sądząc po wyciągniętych szyjach, zniecierpliwionych wyrazach twarzy i ciągłych sprawdzaniach, czy Dumbledore skończył już jeść, Harry po prostu chciał opróżnić talerze i usłyszeć, kto został wybrany na mistrza.
Wreszcie złote talerze wróciły do swoich normalnych, czystych postaci; hałas wypełniający Wielką Salę nagle wzrósł, by po chwili zniknąć niemal zupełnie, kiedy Dumbledore wstał. Po jego obu stronach profesor Karkaroff i Madame Maxime wyglądali na tak przejętych i zdenerwowanych, jak nikt inny w Sali. Ludo Bagman machał ręką i mrugał do kilku uczniów. Pan Crouch dla odmiany wyglądał na zupełnie niezainteresowanego, prawie znudzonego.
- Czara jest już prawie gotowa do podjęcia decyzji - oznajmił Dumbledore - Twierdzę, że potrzebuje jeszcze dosłownie jednej minuty. Kiedy nazwiska mistrzów zostaną odczytane, chciałbym prosić ich o podejście tu, na górę, i przejście za stół nauczycieli do następnej komnaty, - wskazał drzwi za sobą - gdzie otrzymają dalsze instrukcje.
Wyjął swoją różdżkę i mocno nią machnął; natychmiast wszystkie świece oprócz tych wewnątrz dyń zgasły, pogrążając ich w półmroku. Czara Ognia świeciła teraz jaśniej niż cokolwiek innego w Wielkiej Sali, a od jej biało-niebieskich płomieni prawie bolały oczy. Wszyscy obserwowali, czekając... kilka osób sprawdzało zegarki...
- w każdej chwili - szepnął Lee Jordan, dwa krzesła od Harrego.
Płomienie w Czarze Ognie nagle znowu zmieniły barwę na czerwoną. w górę zaczęły strzelać iskry. w następnej chwili jęzor płomienia wystrzelił w powietrze, wyrzucając kawałek pergaminu - cała sala wstrzymała oddech.
Dumbledore złapał pergamin i podniósł go na odległość ramienia tak, by móc go przeczytać przy świetle ponownie biało-niebieskich płomieni.
- Mistrzem Durmstrangu został - przeczytał, silnym, wyraźnym głosem - Victor Krum.
- Bez niespodzianek! - krzyknął Ron, kiedy burza oklasków wypełniła Wielką Salę. Harry zobaczył, jak Victor Krum wstaje od stołu Ślizgonów i rusza w stronę Dumbledore'a; skręcił w prawo, przeszedł wzdłuż stołu nauczycieli i zniknął przez drzwi do następnej komnaty.
- Brawo, Victor! - ryczał Karkaroff, tak głośno, że wszyscy mogli go usłyszeć - Wiedziałem, że to musisz być ty!
Oklaski i rozmowy ucichły. Teraz uwaga wszystkich była ponownie skupiona na Czarze, która, sekundę później, znowu stała się czerwona. Podrzucany przez płomienie kolejny kawałek pergaminu wyleciał z kielicha.
- Mistrzem Beauxbatons jest - oznajmił Dumbledore - Fleur Delacour!
- To ona, Ron! - zawołał Harry, kiedy dziewczyna przypominająca Veelę wstała z gracją ze swojego miejsca, potrząsnęła srebrno-blond włosami i przeszła między stołami Ravenclawu i Hufflepuffu.
- Och, spójrz, one są zawiedzione. - Hermiona przekrzyczała hałas, wskazując na pozostałą grupę Beauxbatons. “Zawiedzione” było raczej marnym określeniem, pomyślał Harry. Dwie dziewczyny, które nie zostały wybrane wybuchnęły płaczem i szlochały z głowami na swoich ramionach.
Kiedy również Fleur Delacour zniknęła w tylnej komnacie, Salę ponownie zaległa cisza, ale tym razem była to cisza tak pełna podniecenia, że można je było wręcz poczuć. Następny był mistrz Hogwartu...
I wtedy płomienie Czary Ognia ponownie stały się czerwone; wystrzeliły płomienie; największy jęzor wysztrzelił wysoko w górę i z jego czubka Dumbledore wyciągnął trzeci kawałek pergaminu.
- Mistrzem Hogwartu został - zawołał - Cedric Diggory!
- Nie! - powiedział Ron głośno, ale nikt prócz Harrego nie usłyszał go w ogłuszającym hałasie z sąsiedniego stołu. Każdy Puchon zerwał się na równe nogi, wrzeszcząc i tupiąc, kiedy Cedric przechodził obok nich, uśmiechając się szeroko i skierował się do komnaty za stołem nauczycieli. Aplauz dla Cedrica trwał tak długo, że minęło ładnych parę minut, zanim Dumbledore mógł być znowu słyszanym.
- Wspaniale! - zawołał z radością, kiedy umilkły ostatnie brawa - Teraz, kiedy znamy już trzech mistrzów, jestem pewien, że mogę na was wszystkich liczyć, włączając w to pozostających z nami uczniów Beauxbatons i Durmstrangu, i że wasi reprezentanci uzyskają od was całe poparcie, jakie możecie zaoferować. Poprzez dopingowanie waszego mistrza, będziecie uczestniczyć...
Ale tu Dumbledore nagle przerwał i wszystkim stało się jasne, co mu przeszkodziło.
Ogień w Czarze znowu zmienił kolor na czerwony. Iskry strzelały na wszystkie strony. Wysoki płomień wystrzelił w powietrze i wyrzucił kolejny kawałek pergaminu.
Dumbledore automatycznie wyciągnął rękę i schwycił kartkę. Trzymał ją i patrzył się na nazwisko wypisane na niej. Nastąpiła długa cisza, podczas której Dumbledore przyglądał się kawałkowi pergaminu w ręcę, a wszyscy w Wielkiej Sali przyglądali się Dumbledore'owi. i wtedy Dumbledore odchrząknął i przeczytał:
- Harry Potter.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:22, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział siedemnasty
Czterech mistrzów


Harry siedział tam, świadomy, że wszystkie spojrzenia zwrócone są na niego. Był oczołomiony. Zdrętwiał. z pewnością śnił. Nie usłyszał poprawnie.
Nie było żadnych braw. Zamiast tego Wielką Salę zaczęło wypełniać buczenie, jakby roju rozwścieczonych pszczół; niektórzy uczniowie wstali, by mieć lepszy widok na Harrego, kiedy on siedział bez ruchu na swoim miejscu.
Na górze, przy stole nauczycieli, profesor McGongall wstała, prześlizgnęła się obok Ludo Bagmana i profesora Karkaroff, by szepnąć coś pilnego do ucha Dumbledore'a, na co on lekko się wzdrygnął.
Harry odwrócił się do Rona i Hermiony; ponad nimi zobaczył długi stół Gryfonów, z których wszyscy wpatrywali się w niego z otwartymi ustami.
- Nie włożyłem tam swojego zgłoszenia - wydusił Harry bez wyrazu - Wiecie, że nie.
Oboje odpowiedzieli mu takimi samymi bezwyrazowymi spojrzeniami.
Po drugiej stronie Sali profesor Dumbledore wyprostował się, kiwając głową do profesor McGonagall.
- Harry Potter! - zawołał znowu - Harry! Proszę do nas, jeśli można!
- Idź! - szepnęła Hermiona, popychając go do przodu
Harry wstał, nadeptując przy tym na rąbek swojej szaty i lekko się potykając. Przeszedł przez przerwę między stołami Gryffindoru i Hufflepuffu. Droga wydawała mu się niezwykle długa; stół nauczycieli wcale się nie przybliżał, a Harry czuł na sobie setki i setki oczu, jak gdyby każde z nich było reflektorem. Buczenie stawało się coraz głośniejsze. Po czymś, co wydawało się godziną, stanął przed Dumbledore'em, czując na sobie także spojrzenia wszystkich nauczycieli.
- Więc... przez drzwi, Harry - powiedział Dumbledore. Nie uśmiechał się.
Harry przeszedł wzdłuż stołu nauczycieli. Hagrid siedział na samym jego końcu. Nie mrugnął, nie pomachał, ani nie pozdrowił go w żaden inny sposób, jak to zwykle robił. Wyglądał na zdumionego, wpatrywał się w Harrego, kiedy ten go mijał, jak wszyscy pozostali. Harry wyszedł przez drzwi z Sali i znalazł się w małym pokoju, ozdobionym portretami sławnych czarodziejów i czarownic. Znajomy ogień skwierczał w kominku naprzeciwko drzwi.
Twarze na portretach odwróciły się, by spojrzeć, kto wszedł. Harry zobaczył pomarszczoną czarownicę wyskakującą z ramy swojego obrazu i pojawiającą się w portrecie obok, przy czarownicy o twarzy morsa. Zaczęła gorączkowo szeptać jej coś do ucha.
Victor Krum, Cedric Diggory i Fleur Delacour zgromadzili się wokół kominka. Wyglądali dziwnie imponująco na tle płomieni. Krum, zgarbiony i zasępiony, opierał się o gzyms kominka, trochę z boku pozostałej dwójki. Cedric stał z rękami opartymi o plecy (?), wpatrując się w ognisko. Fleur Delacour odwróciła się, kiedy Harry wszedł, odrzucając do tyłu swoje długie, srebrne włosy.
- Co 'ię stało? - zapytała - Czy chcą, 'ebyśmy wrócili do 'ali?
Pomyślała, że przyniósł wiadomość. Harry nie wiedział, jak ma im wyjaśnić to, co się stało. Po prostu stał tam, patrząc się na trzech mistrzów. Zatkało go, jak wysocy wszyscy byli.
Usłyszał za sobą odgłos kroków i do pokoju wpadł Ludo Bagman. Wziął Harrego pod rękę i poprowadził go do przodu.
- Niesamowite! - mruknął, ściskając ramię Harrego - Absolutnie niesamowite! Panowie... pani - dodał, docierając do kominka i zwracając się do pozostałej 3 - Pozwólcie mi przedstawić... choć to może się wydać niezwykłe... czwartego mistrza Turnieju Trzech Czarodziejów.
Victor Krum wyprostował się. Jego poważna twarz jeszcze bardziej się zasępiła, kiedy przyglądał się Harremu. Cedric wyglądał podobnie. Przenosił wzrok z Harrego na Bagmana i

z powrotem, jakby pewien, że źle usłyszał słowa Bagmana. Tylko Fleur Delacour potrząsnęła włosami z uśmiechem i powiedziała - Och, 'ardzo śmieszne, 'anie Bagman.
- Śmieszne? - powtórzył Bagman, zaskoczony - Nie nie, wcale nie! Nazwisko Harrego właśnie wyleciało z Czary Ognia.
Krum lekko ściągnął swoje krzaczaste brwi. Cedric wciąż wyglądał na grzecznie zaskoczonego.
Fleur prychnęła - Ale to na 'ewno omyłka - powiedziała pogardliwie - On nie 'oże startować. On jest za młody.
- Cóż... to rzeczywiście niezwykłe - powiedział Bagman wygładzając marynarkę i uśmiechając się do Harrego - Ale, jak wiecie, granica wiekowa została ustanowiona tylko w tym roku, jako dodatkowe zabezpieczenie, a skoro jego imię wyszło z Czary... To znaczy, nie sądzę, żeby to była jakaś pomyłka (?)... Tak jest w regulaminie, musi startować... Po prostu będzie musiał zrobić wszystko, na co go stać...
Drzwi za nimi znowu się otworzyły i do pokoju wpadła spora grupa ludzi: profesor Dumbledore, zaraz za nim pan Crouch, profesor Karkaroff, Madame Maxime, profesor McGonagall i profesor Snape. Harry usłyszał szmer setek rozmawiających uczniów po drugiej stronie ściany, zanim profesor McGonagall zamknęła drzwi.
- Madame Maxime! - zawołała natychmist Fleur, podchodząc do swojej dyrektorki - Oni 'ówią, że ten 'ały chłopiec ma startować z 'ami!
Gdzieś pod oszołomieniem Harrego obudziła się złość. “Mały chłopiec”?
Madame Maxime wyprostowała się do swojego pełnego, imponującego wzrostu. Czubek jej ładnej głowy dotykał do żyrandola, a jej okryta satyną pierś zafalowała.
- Co to wszystko znaczy, Dumbly-dorr? - zapytała z naciskiem
- Ja również chciałbym to wiedzieć, Dumbledore - dodał profesor Karkaroff. Przybrał nieszczery uśmiech, a jego oczy były jak dwa kawałki lodu - Dwóch mistrzów Hogwartu? Nie przypominam sobie, by szkoła goszcząca miała prawo do dwóch reprezentantów. Czy może nie przeczytałem regulaminu dość dokładnie?
Zaniósł się krótkim, głośnym śmiechem.
- C'est impossible - powiedziała Madame Maxime, której olbrzymia dłoń ozdobiona równie ogromnymi opalami spoczywała na ramieniu Fleur - 'Ogwart nie 'oże mież dwóch mistrzów. To 'ardzo niesprawiedliwe!
- Byliśmy przekonani, że twoja Linia Wiekowa powstrzyma młodszych kandydatów od zgłoszenia się, Dumbledore. - wtrącił Karkaroff, ciągle się uśmiechając, choć jego spojrzenie było jeszcze bardziej lodowate niż wcześniej - Gdybyśmy o tym wiedzieli, przeprowadzilibyśmy szerszą selekcję kandydatów w naszych szkołach.
- To nie jest wina nikogo, oprócz Pottera - wtrącił Snape miękko. Jego czarne oczy zapłonęły złośliwością - Nie wiń Dumbledore'a za determinację Pottera do łamania zasad. Przekraczał wszelkie granice odkąd się tu zjawił...-
- Dziękuję ci, Severusie - przerwał Dumbledore. Snape zamilkł, choć jego oczy wciąż świdrowały Harrego ze złością spod zasłony czarnych włosów.
Profesor Dumbledore przeniósł teraz wzrok na Harrego, który odwzajemnił spojrzenie, próbując odgadnąć uczucia dyrektora z wyrazu jego oczu, ukrytych za półksiężycowymi okularami.
- Czy wrzuciłeś swoje zgłoszenie do Czary Ognia, Harry? - zapytał spokojnie
- Nie - odparł Harry. Wiedział, że wszyscy uważnie go obserwują. Stojąc w cieniu, Snape prychnął ze zniecierpliowionym niedowierzaniem.
- Czy poprosiłeś starszego ucznia, by wrzucił zgłoszenie do Czary za ciebie? - pytał dalej Dumbledore, ignorując Snape'a.
- Nie - powtórzył Harry z uczuciem
- Ach, oczywiście kłamie! - zawołała Madame Maxime. Snape pokręcił głową, a kąciki jego ust lekko się uniosły.
- On nie mógł przekroczyć Linii - wtrąciła ostro profesor McGonagall - Jestem pewna, że wszyscy zgodziliśmy się co do tego...-
- Dumbly-dorr 'usiał popełnić błąd przy tej 'inii - wzruszyła ramionami Madame Maxime
- To jest oczywiście możliwe - przyznał grzecznie Dumbledore
- Dumbledore, doskonale wiesz, że nie popełniłeś żadnego błędu! - powiedziała profesor McGonagall ze złością - Naprawdę, to absurd! Harry nie mógł przekroczyć Linii i jeżeli profesor Dumbledore wierzy, że nie namówił do tego starszego ucznia, to powinno nam wszystkim wystarczyć!
Rzuciła wściekłe spojrzenie profesorowi Snape'owi.
- Panie Crouch... panie Bagman - zaczął Karkaroff, znowu przybierając obłudny ton - jesteście... ee... obiektywnymi sędziami. z pewnością zgodzicie się, że jest to niezgodne z regulaminem?
Bagman wytarł swoją okrągłą, chłopięcą twarz chusteczką i spojrzał na pana Croucha, który stał poza kręgiem światła rzucanym przez ogień, z twarzą w półowie ukrytą w cieniu. Wyglądał na lekko eerie, a półcień znacznie go postarzał, nadając jego twarzy prawie wygląd czaszki. Kiedy się jednak odezwał, zrobił to tym samym szorstkim głosem - Musimy trzymać się zasad, a regulamin jasno mówi, że osoby, których imiona wyjdą z Czary Ognia są zobligowane do startu w Turnieju.
- Barty zna regulamin na wylot - rozpromienił się Bagman, zwracając się do Karkaroffa i Madame Maxime, jakby sprawa była już zamknięta.
- Nalegam na dodanie do Czary zgłoszeń reszty moich uczniów. - powiedział Karkaroff. Porzucił już swój obłudny ton i uśmiech. Jego twarz stała się teraz naprawdę brzydka - Ponownie ustawimy Czarę Ognia i będziemy kontynuować dodawanie imion tak długo, aż każda szkoła będzie miała po dwóch mistrzów. Tylko tak będzie sprawiedliwie, Dumbledore.
- Ale Karkaroff, to nie tak działa - wtrącił Bagman - Czara Ognia właśnie zgasła... nie zadziała aż do rozpoczęcia następnego turnieju...-
- ...w którym Durmstrang z pewnością nie będzie uczestniczył! - wybuchł Karkaroff - Po naszych wszystkich spotkaniach, negocjacjach i kompromisach, nie spodziewałem się, że coś takiego może się wydarzyć! Rozważam nawet wycofanie się w tej chwili!
- Nie masz szans, Karkaroff - warknął głos od strony drzwi - Nie możesz wycofać swojego mistrza w tej chwili. On musi startować. Oni wszyscy muszą startować. Zawarli magiczny kontrakt, tak jak mówił Dumbledore. Odpowiada ci to?
Moody właśnie wkroczył do pokoju. Przysunął się do kominka, a przy każdym jego kroku rozlegał się głuchy stuk.
- Odpowiada? - powtórzył Karkaroff - Obawiam się, że nie rozumiem cię, Moody.
Harry mógł przysiąc, że próbował nadać swojemu głosowi pogardliwy ton, jakby słowa Moody'ego nie były warte jego uwagi, ale zdradziły go ręce; obie dłonie były zaciśnięte w pięści.
- Nie? - powiedział Moody cicho - To bardzo proste, Karkaroff. Ktoś włożył zgłoszenie Pottera do Czary Ognia, wiedząc, że będzie musiał startować, jeżeli jego nazwisko z niej wyjdzie.
- Najwyraźniej 'eszcze ktoś chce, by 'ogwart upiekł dwie pieczenie na 'ednym ogniu! - wtrąciła Madame Maxime
- Całkowicie się zgadzam, Madame Maxime - odparł Karkaroff, kłaniając się jej - Wyślę skargę do Ministerstwa Magii i Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów...-
- Jeżeli ktoś ma tu powody do skargi to jest to Potter - ryknął Moody - Ale... ciekawa rzecz... Nie słyszę ani słowa od niego...
- Dlaczego 'iałby się skarżyć?! - wybuchnęła Fleur Delacour - Ma szansę 'ystartować, prawda? My wszyscy 'ieliśmy 'adzieję na udział od wielu tygodni! 'aszczyt dla naszych szkół! 1000 galeonów 'agrody - to szansa dla której 'ielu oddałoby życie!
- Może ktoś ma nadzieję, że Potter rzeczywiście odda za to życie - najzwyczajniej warknął Moody
Pełna napięcia cisza zapadła na te słowa.
Ludo Bagman, który rzeczywiście wyglądał na bardzo zaniepokojonego, zaczął przestępować z nogi na nogę i wreszcie wydusił - Moody, staruszku... co ty mówisz!
- Wszyscy wiemy, że profesor Moody uważa poranek za stracony, jeżeli nie odkryje sześciu planów morderstwa przed lunchem - powiedział Karkaroff głośno - Najwyraźniej teraz uczy swoich podopiecznych, by też wiecznie bali się zamachu. Dziwny rodzaj nauczyciela przed czarną magią, Dumbledore, choć z pewnością miałeś swoje powody.
- Wymyślam problemy, tak? - ryknął Moody - Widzę za dużo, hę? Ten, kto włożył jego zgłoszenie do Czary musiał być wykształconym czarodziejem lub czarownicą...
- a to na 'akiej podstawie? - fuknęła Madame Maxime, podnosząc swoje olbrzymie ręce
- Ponieważ zaczarowali bardzo potężny magiczny obiekt! - odparł Moody - Potrzeba było niezwykle silnego Zaklęcia Confundusa, by ta Czara zapomniała, że w turnieju startują tylko trzy szkoły... Myślę, że wrzucili nazwisko Pottera pod nazwą czwartej szkoły, aby upewnić się, że jest jedynym w swej kategorii...
- Wydaje mi się, że dokładnie przemyślałeś tę teorię, Moody - powiedział Karkaroff zimno - i jest to bardzo pomysłowa teoria, muszę przyznać... Choć, oczywiście, słyszałem, że ostatnio wymyśliłeś sobie, że jeden z twoich prezentów urodzinowych zawiera jajk bazyliszka i rozwaliłeś go na kawałki, nie orientując się, że był to tylko budzik. Więc chyba zrozumiesz nas, jeżeli nie weźmiemy ciebie całkowicie poważnie...
- Są tacy, którzy wykorzystają każdą okazję. - odparował Moody groźnym głosem - To moja praca, myśleć tak, jak czarnoksiężnicy, Karkaroff - jak powinieneś pamiętać...
- Alastor! - zawołał Dumbledore ostrzegawczo. Harry przez chwilę zastanawiał się, do kogo mówi, ale po chwili zorientował się, że “Mad-Eye” nie mogło być prawdziwym imieniem Moody'ego. Moody zamilkł, choć nadal przyglądał się Karkaroffowi z satysfakcją - twarz Karkaroffa dosłownie płonęła.
- Jak się rozwinie ta sytuacja, nie wiemy - powiedział Dumbledore do wszystkich zgromadzonych w pokoju. Wydaje mi się jednak, że nie mamy innego wyboru, jak zaakceptować to. i Cedric, i Harry zostali wybrani do uczestnictwa w turnieju... w takim razie zrobią co w ich...
- Ach, ale Dumbly-dorr...-
- Moja droga Madame Maxime, jeżeli masz jakąś alternatywę, z chęcią ją usłyszę.
Dumbledore czekał, ale Madame Maxime nie powiedziała już nic więcej, patrzyła jedynie na niego ze złością. Nie była przy tym jedyną. Snape też wyglądał na oburzonego. Karkaroff był wściekły. Bagman, dla odmiany, wydawał się raczej podekscytowany.
- a więc, rozprawimy się z tym wreszcie? - powiedział, składając ręce i uśmiechając się do wszystkich w pokoju - Musimy przecież dać naszym mistrzom instrukcje, prawda? Barty, chcesz pełnić honory (?)?
Pan Crouch zdawał się nagle powrócić z głębokiego rozmarzenia.
- Tak... - powiedział - instrukcje. Tak... pierwsze zadanie...
Przesunął się do kominka. z bliska Harry pomyślał, że wygląda na chorego. Na Mistrzostwach Świata nie miał tych ciemnych cieni pod oczami i cienkiej skóry.
- Pierwsze zadanie ma przetestować waszą śmiałość, - powiedział Harremu, Cedricowi, Krumowi i Fleur - więc nie powiemy wam, na czym będzie polegać. Odwaga w obliczu nieznanego jest ważną umiejętnością czarodzieja... bardzo ważną...
- Pierwsze zadanie będzie miało miejsce 24 listopada, przed innymi uczniami i jury.
- Mistrzowie nie mogą przyjmować ani prosić o żadną pomoc ze strony swoich nauczycieli, aby ukończyć zadania turnieju. Stawią czoła pierwszemu zadaniu uzbrojeni tylko w różdżki. Otrzymają informacje o drugim zadaniu, kiedy pierwsze zostanie zakończone. z powodu pochłaniających mnóstwo czasu przygotowań do turnieju, są zwolnieni z testów końcoworocznych.
Pan Crouch odwrócił się do Dumbledore'a - To już chyba wszystko, Albus.
- Tak myślę. - powiedział Dumbledore, spoglądając na pana Croucha z lekką troską - Jesteś pewny, że nie chcesz zostać w Hogwarcie na noc, Barty?
- Nie, Dumbledore, muszę wracać do Ministerstwa - odparł pan Crouch - Jestem teraz bardzo, bardzo zajęty... Zostawiłem w biurze młodego Weatherby... ma wielki entuzjazm... może trochę zbyt wielki, prawdę mówiąc...
- Napijesz się przynajmniej przed podróżą? - zapytał Dumbledore
- Daj spokój, Barty, ja zostaję! - wtrącił Ludo Bagman promiennie - To dzieje się tutaj, w Hogwarcie, to znacznie ciekawsze niż biuro!
- Nie sądzę, Ludo - odparł Crouch ze znajomym zniecierpliwieniem w głosie
- Profesorze Karkaroff... Madame Maxime... a night cap (?) ? - zaproponował Dumbledore
Ale Madame Maxime już położyła ręce na ramiona Fleur i wyprowadzała ją z pokoju. Harry słyszał, jak obie rozmawiają bardzo szybko po francusku, kiedy wychodziły do Wielkiej Sali. Karkaroff podszedł do Kruma i oboje również wyszli, choć w ciszy.
- Harry, Cedric, powinniście iść do łóżek - powiedział Dumbledore, uśmiechając się do nich - Jestem pewny, że Gryfoni i Puchoni już czekają, by świętować z wami i byłaby wielka szkoda zmarnować taką okazję do zrobienia bałaganu i hałasu.
Harry zerknął na Cedrica, który skinął głową i oboje wyszli.
Wielka Sala była już pusta; świece się wypaliły, nadając uśmiechniętym dyniom wyraz głębokiego smutku (?)
- a więc - zaczął Cedric z lekkim uśmiechem - Znowu gramy przeciwko sobie.
- Tak wyszło - odparł Harry. Właściwie nie miał nic do powiedzenia. Wnętrze jego głowy było zupełnie puste, jakby ktoś wypakował stamtąd jego mózg.
- Ee... powiedz mi... - powiedział Cedric, kiedy dotarli do marmurowych schodów, które pod nieobecność Czary Ognia, oświetlone były wyłącznie pochodniami. - Jak wrzuciłeś tam swoje zgłoszenie?
- Nie wrzuciłem - odparł Harry, spoglądając na niego - Nic tam nie wrzuciłem. Mówiłem prawdę.
- Ach... w porządku - westchnął Cedric. Harry mógł przysiąc, że mu nie uwierzył - a zatem... do zobaczenia.
Zamiast wspinania się na marmurowe schody, Cedric skręcił w drzwi na prawo. Harry stał przez chwilę, słuchając jego kroków po schodach w dół, a potem, powoli, zaczął wdrapywać się na górę.
Czy ktokolwiek oprócz Rona i Hermiony, uwierzy mu, czy wszyscy będą myśleć, że wślizgnął się turnieju? Ale jak ktokolwiek mógłby tak pomyśleć, skoro będzie musiał walczyć z zawodnikami mającymi o trzy lata więcej magicznej edukacji za sobą... skoro będzie musiał stawić czoła zadaniom, które nie tylko wyglądały na bardzo niebezpieczne, ale jeszcze miały być przedstawiane przed setkami ludzi? Tak, myślał o tym... fantazjował o tym... ale to były żarty, coś jak marzenia... nigdy naprawdę poważnie nie planował zgłoszenia...
Ale ktoś inny to rozważył... ktoś naprawdę chciał go w turnieju i upewnił się, że wystartuje. Dlaczego? Żeby dać mu nauczkę? Jakoś nie brzmiało to przekonywująco...
Żeby zobaczyć, jak się ośmiesza? To mogłoby być nawet po jego myśli...
Ale by go zabić? Czy Moody tylko wpadał w swoją zwykłą paranoję? Czy ktoś mógł wrzucić zgłoszenie Harrego do Czary Ognia dla żartu? Czy ktoś rzeczywiście pragnął jego śmierci?
Harry mógł odpowiedzieć na te pytania od razu. Tak, ktoś pragnął jego śmierci, ktoś pragnął jego śmierci odkąd skończył rok... Lord Voldemort. Ale jak Voldemort mógł upewnić się, że zgłoszenie Harrego znajdzie się w Czarze Ognia? Voldemort powinien być bardzo daleko stąd, ukrywając się w jakimś odległym kraju, zupełnie sam... słaby i bezbronny...
Chociaż w tamtym śnie, tuż przed tym, jak Harry obudził z bólem w czole, Voldemort nie był sam... rozmawiał z Glizdogonem... planował morderstwo Harrego...
Harry przeżył szok, gdy nagle znalazł się przed portretem Grubej Damy. Nie zwracał uwagi na to, gdzie niosły go nogi. Wielkim zaskoczeniem było również widzieć ją w towarzystwie pomarszczonej czarownicy z pokoju na dole. Musiała chyba przebiec przez wszystkie obrazy przez siedem pięter, by dotrzeć tu przed nim. i ona, i Gruba Dama przyglądały się teraz jemu z miłym zaciekawieniem (?)
- No, no, no - powiedziała Gruba Dama - Wiola właśnie wszystko mi opowiedziała. Kto w takim razie został czwartym mistrzem?
- Nonsens - mruknął Harry beznamiętnie
- To z pewnością nie on! - wykrzyknęła z oburzeniem pomarszczona czarownica
- Nie, nie, Wi, to tylko hasło - powiedziała Gruba Dama uspokajająco i odsunęła się na zawiasach, wpuszczając Harrego do pokoju wspólnego.
Wybuch hałasu, który dotarł do uszu Harrego, kiedy portret odsłonił dziurę, prawie odrzucił go do tyłu. w następnej chwili został wciągnięty do środka przez jakiś tuzin par rąk i stanął przed Gryfonami, z których wszyscy krzyczęli, klaskali i gwizdali.
- Powinieneś był powiedzieć nam, że startujesz! - ryknął Fred; wyglądał na w połowie obrażonego i w połowie zafascynowanego.
- Jak dostałeś się tam bez brody? Genialne! - zagrzmiał George
- Nie zrobiłem tego - wtrącił Harry - Nie wiem, jak...
Ale teraz Angelina naleciała na niego - Och, jeżeli to nie mogłam być ja, przynajmniej jest Gryffindor...-
- Będziesz mógł odpłacić się Diggoriemu za ostatni mecz qudditcha, Harry! - krzyknęła Katie Bell, kolejna ścigająca.
- Mamy jedzenie, Harry, chodź, weź sobie!
- Nie jestem głodny, zjadłem dużo na uczcie...-
Ale nikt nie chciał słuchać, że nie jest głodny; nikt nie chciał słuchać, że nie włożył swojego zgłoszenia do Czary Ognia; ani jedna osoba nie zauważyła, że nie był w nastroju do świętowania... Lee Jordan wytrzasnął skądś olbrzymi transparent Gryffindoru i uparł się, by owinąć nim Harrego jak togą. Harry w żaden sposób nie mógł się wymknąć; za każdym razem, gdy próbował wyślizgnąć się na schody prowadzące na górę, tłum wokół niego zaciskał się, wciskając mu do ręki kolejną butelkę kremowego piwa, garście chrupek lub orzeszków... wszyscy chcieli wiedzieć, jak to zrobił, jak oszukał Linię Wiekową Dumbledore'a i zdołał wrzucić zgłoszenie do Czary...
- Nie wrzuciłem... - powtarzał w kółko - Nie wiem, jak to się stało.
Ale sądząc po uwadze, jaką wszyscy zwracali na jego słowa, mógł w ogóle nie odpowiadać.
- Jestem zmęczony - wrzasnął w końcu, po około pół godzinie - Nie, poważnie, George... Idę do łóżka.
Niczego bardziej nie pragnął, jak tylko znaleźć Rona, Hermionę i trochę spokoju, ale nic z tego nie było w pokoju wspólnym. Upierając się, że chce spać i prawie zdejmując z siebie małych braci Creevey'ów, którzy próbowali powstrzymać go od pójścia na górę, Harremu udało się pozbyć się wszystkich i wspiąć się po schodach do swojego dormitorium.
Ku swojej wielkiej uldze znalazł Rona na łóżku w zupełnie pustym dormitorium, wciąż całkowicie ubranego. Podniósł głowę, kiedy Harry zatrzasnął za sobą drzwi.
- Gdzie byłeś? - zapytał Harry
- O, cześć - odparł Ron
Uśmiechał się, ale był to bardzo dziwny, ponury rodzaj uśmiechu. Harry nagle zdał sobie sprawę, że wciąż miał na sobie czerwony transparent Gryffindoru, w który owinął go Lee Jordan. Wyplątał się z niego, choć był zawiązany wyjątkowo ciasno. Ron leżał bez ruchu na swoim łóżku, przyglądając się Harremu starającemu się zdjąć przebranie.
- a więc - zaczął, kiedy Harry wreszcie pozbył się transparentu i rzucił go w kąt - Gratulacje.
- Co masz na myśli, gratulacje? - zapytał Harry, wpatrując się w Rona. z pewnością coś było nie tak z uśmiechem Rona; przypominał raczej grymas niż uśmiech.
- No... nikt inny nie przekroczył tej Linii - powiedział Ron - Nawet Fred i George. Czego użyłeś? Peleryny niewidki?
- Peleryna niewidka nie pomogłaby mi tym razem - odparł Harry wolno
- Och, no tak - powiedział Ron - Pomyślałem, że powiedziałbyś mi, gdyby była to peleryna... ponieważ ukryłaby nas obu, prawda? Znalazłeś inną drogę, czy tak?
- Słuchał, - zaczął Harry - nie wrzuciłem swojego zgłoszenia do tej Czary. Ktoś inny musiał to zrobić.
Ron uniósł brwi - a niby po co?
- Nie wiem - odparł Harry. Czuł, że brzmiałoby to bardzo melodramatyczne, powiedzieć “żeby mnie zabić”.
Brwi Rona uniosły się tak wysoko, że prawie zniknęły wśród włosów.
- w porządku, mnie możesz przecież powiedzieć prawdę - stwierdził - Jeżeli nie chcesz, żeby inni wiedzieli, dobrze, ale nie rozumiem czemu starasz się kłamać, przecież nie masz z tego powodu kłopotów. Koleżanka Grubej Damy, ta Wiola, już powiedziała nam wszystkim, że Dumbledore pozwolił ci startować. Tysiąc galeonów nagrody, co? i nie musisz zdawać testów na koniec roku...
- Nie wrzuciłem swojego zgłoszenia do tej Czary! - powtórzył Harry, zaczynając czuć złość.
- No dobrze! - powiedział Ron tym samym sceptycznym głosem, co Cedric - Tylko że tego ranka powiedziałeś, że zrobiłbyś to poprzedniej nocy, żeby nikt nie widział... Nie jestem jeszcze taki głupi.
- Ale robisz bardzo dobre wrażenie - warknął Harry
- Tak? - powiedział Ron, a na jego twarzy nie było już nawet cienia uśmiechu, udawanego, czy nie - Pewnie chcesz iść już do łóżka, Harry, sądzę, że będziesz musiał jutro wcześniej wstać na jakąś sesję zdjęciową lub coś takiego.
Zasunął kotary dookoła swojego łóżka, zostawiając Harrego stojącego przy drzwiach, wpatrującego się w czerwone, aksamitne zasłony, teraz ukrywające jedną z niewielu osób, co do których Harry był pewny, że mu uwierzą.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:23, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział osiemnasty
Rozważanie Różdżek


Kiedy Harry obudził się w niedzielę rano, zajęło mu dobrą chwilę, by przypomnieć sobie, dlaczego czuje się taki nieszczęśliwy i zmartwiony. Potem nawiedziło go wspomnienie poprzedniej nocy. Usiadł i odsunął zasłony swojego łóżka, mając nadzieję na rozmowę z Ronem, ale przekonał się tylko, że łóżko Rona było puste; z pewnością poszedł już na śniadanie.
Harry ubrał się i zszedł po spiralnych schodach do pokoju wspólnego. w momencie, kiedy się pokazał, ci, którzy już skończyli śniadanie znowu zgotowali mu aplauz. Persepktywa pójścia do Wielkiej Sali i spotkania reszty Gryfonów, z których wszyscy traktowali go jak bohatera, nie była zachęcająca; jednak pozostać tutaj znaczyło pozwolić na otoczenie się braciom Creevey, którzy oboje gorączkowo próbowali namówić go do dołączenia do nich. Podszedł więc szybko do dziury w portrecie, otworzył ją i znalazł się twarzą w twarz z Hermioną.
- Cześć - powiedziała, trzymając w ręcę stosik tostów - Przyniosłam ci to... chcesz iść na spacer?
- Dobra myśl - odparł Harry z wdzięcznością
Zeszli na dół, szybko przemknęli obok drzwi do Wielkiej Sali bez zaglądania do środka i wyszli na zewnątrz, kierując się w stronę jeziora, gdzie zakotwiczył statek Durmstrangu, odbijając się teraz czarnym kształtem na tafli wody. Był chłodny poranek, więc szli szybko, jedząc swoje tosty, podczas gdy Harry opowiadał Hermionie dokładnie, co się stało po tym, jak opuścił stół Gryfonów poprzedniej nocy. Ku jego olbrzymiej uldze, Hermiona przyjęła jego opowieść bez zastrzeżeń.
- Oczywiście, że wiem, że nie zgłosiłeś się sam - powiedziała, kiedy skończył opowieść o wydarzeniach w komnacie za Wielką Salą - Twoja mina, kiedy Dumbledore wyczytał twoje nazwisko! Pytanie tylko kto wrzucił zgłoszenie... Bo Moody ma rację, Harry... Nie sądzę, żeby jakiś uczeń mógł to zrobić... Nigdy nie udałoby im się oszukać Czary, ani obejść zakazu Dumbledore'a...-
- Widziałaś Rona? - przerwał Harry
Hermiona zawachała się.
- Ee... tak... przyszedł na śniadanie - powiedziała
- Czy ciągle myśli, że sam się zgłosiłem?
- No... nie, nie sądzę... nie zupełnie - odparła Hermiona ostrożnie
- Co to ma znaczyć, “nie zupełnie”?
- Och, Harry czy to nie jest oczywiste? - wykrzyknęła Hermiona - On jest zazdrosny!
- Zazdrosny? - powtórzył Harry z oburzeniem - Zazdrosny o co? Chciałby zrobić z siebie idiotę na oczach całej szkoły, czy co?
- Zobacz, - zaczęła Hermiona spokojnie - to ty zawsze skupiasz na sobie całą uwagę, wiesz, że tak jest. Ja wiem, że to nie twoja wina, - dodała szybko, widząc, jak Harry z wściekłością otwiera usta - Wiem, że nie prosisz o to, ale... no... wiesz, Ron ma tych wszystkich braci, rywalizuje z nimi w domu, a ty jesteś jego najlepszym przyjacielem i jesteś naprawdę sławny... on zawsze jest odsuwany na bok, kiedy ludzie cię widzą, ale nigdy o tym nie wspomina... myślę, że to jest po prostu jeden raz za dużo...
- Świetnie - stwierdził Harry ze złością - Po prostu świetnie. Powiedz mu, że zamienię się z nim, kiedy tylko zechce. Powiedz mu, że bardzo się ucieszę... ludzie gapiący się na moje czoło, gdziekolwiek pójdę...
- Nic mu nie powiem - ucięła Hermiona ostro - Sam mu powiedz, to jedyna droga, żeby to załatwić.
- Nie będę za nim latał i prosił go, by wreszcie dorósł. - powiedział Harry tak głośno, że kilka sów na pobliskim drzewie poderwało się do lotu - Może uwierzy, że to nie jest dla mnie zabawa, kiedy złamię sobie kark albo...-
- To nie jest śmieszne! - przerwała Hermiona cicho - To wcale nie jest śmieszne. - wyglądała na niezwykle zaniepokojoną - Harry, ja o tym myślałam... wiesz, co musimy zrobić, prawda? Natychmiast jak tylko wrócimy do zamku?
- Tak, dać Ronowi niezłego kopa...-
- Napisać do Syriusza. Musisz powiedzieć mu, co się stało. Prosił cię, żebyś pisał mu o wszystkim, co dzieje się w Hogwarcie... to prawie tak, jakby spodziewał się, że coś takiego się stanie. Przyniosłam trochę pergaminu i pióro...-
- Daj spokój - przerwał Harry, rozglądając się, czy na pewno nikt ich nie słyszał; błonie były jednak zupełnie puste - Wrócił do kraju tylko dlatego, że moja blizna mnie zabolała. Jeżeli powiem mu, że ktoś wcisnął mnie do Turnieju Trzech Czarodziejów, pewnie wleci do zamku i...-
- Chciałby, żebyś mu powiedział - powiedziała uparcie Hermiona - i tak się przecież dowie...-
- Jak?
- Harry, to nie będzie trzymane w tajemnicy - odparła Hermiona bardzo poważnie - Ten turniej jest sławny i ty jesteś sławny. Bardzo bym się zdziwiła, gdyby nie było nic na ten temat w Proroku codziennym... już jesteś w połowie książek o Sam-Wiesz-Kim... a Syriusz wolałby usłyszeć o tym od ciebie, wiem, że tak.
- No dobrze, dobrze, napiszę do niego - wyrzucił Harry, ciskając swój ostatni kawałek tostu do jeziora. Przez chwilę oboje stali i patrzyli, jak unosi się na wodzie, zanim olbrzymia macka nie wyłoniła się z wody i nie porwała go pod powierzchnię. Potem wrócili do zamku.
- Której sowy mam użyć? - powiedział Harry, kiedy wdrapywali się po schodach - Mówił, żeby nie używać więcej Hedwigi.
- Poproś Rona, żeby pożyczył ci...-
- Nie będę go o nic prosił - przerwał Harry
- a więc możemy pożyczyć którąś ze szkolnych sów, każdy może ich użyć - stwierdziła Hermiona
Doszli do sowiarni. Hermiona podała Harremu kawałek pergaminu, pióro i butelkę atramentu, a potem przeszła się wzdłuż długich rzędów grzęd, na których siedziały różne sowy, podczas gdy Harry usiadł pod ścianą i zaczął pisać list.

Drogi Syriuszu,
powiedziałeś mi, żebym pisał do Ciebie o wszystkim, co dzieje się w Hogwarcie, więc proszę bardzo - nie wiem, czy już słyszałeś, ale w tym roku w Hogwarcie odbywa się Turniej Trzech Czarodziejów, i w sobotę w nocy zostałem wybrany na czwartego mistrza. Nie wiem, kto włożył moje imię do Czary Ognia, ponieważ ja tego nie zrobiłem. Drugim mistrzem Hogwartu jest Cedric Diggory, z Hufflepuffu.

Zatrzymał się w tym miejscu, intensywnie myśląc. Miał wielką potrzebę napisać o olbrzymim niepokoju, który towarzyszył mu od ostatniej nocy, ale nie umiał ująć go w słowach, więc po prostu zanurzył pióro w atramencie i dopisał:

Mam nadzieję, że u Ciebie i Hardodzioba wszystko w porządku - Harry.

- Skończone - powiedział Hermionie, wstając i otrzepując szatę z sowich piór. w tym momencie Hedwiga podleciała, usiadła mu na ramieniu i wysunęła nogę.
- Nie mogę cię użyć - powiedział jej, rozglądając się po szkolnych sowach - Muszę wziąć jedną z tych...
Hedwiga bardzo głośno huknęła i odleciała tak nagle, że jeden z jej pazurów zranił go w ramię. Odwróciła się tyłem do Harrego i siedziała tak przez cały czas, kiedy Harry przywiązywał list do nogi dużego puszczyka. Kiedy puszczyk odleciał, Harry podszedł, by pogłaskać Hedwigę, ale ona tylko kłapnęła z wściekłością dziobem i odleciała na wyższą grzędę.
- Najpierw Ron, teraz ty - powiedział Harry ze złością - To nie jest moja wina.

* * *

Jeżeli Harry myślał, że sprawy się polepszą, gdy wszyscy przyzwyczają się, że został czwartym mistrzem, najbliższe dni dowiodły, jak bardzo był w błędzie. Nie mógł już unikać reszty szkoły, kiedy znowu zaczęły się lekcje - a dla wszystkich, tak jak dla Gryfonów, jasne było, że Harry sam zgłosił się do turnieju. Ale w przeciwieństwie do Gryfonów, wcale nie byli pod wrażeniem.
Puchoni, którzy zwykle pozostawali w świetnych stosunkach z Gryfonami, teraz stali się niezywkle chłodni. Jedna lekcja zielarstwa to aż nadto, aby to okazać. Było oczywiste, że Puchoni czuli się, jakby Harry ukradł część sławy ich mistrzowi; być może sytuację dodatkowo zaostrzał fakt, że dom Hufflepuffu bardzo rzadko dostępował jakielkolwiek chwały, a Cedric był jednym z niewielu, którzy dali mu jakąś, pokonując Gryffindor w ostatnim meczu Quidditcha. Ernie Macmillan i Justyn Finch-Fletchley, z którymi Harremu zwykle żyło się bardzo dobrze, nie odzywali się do niego, mimo że przesadzali skaczące bulwy (?) przy tej samej donicy - choć zaśmiali się raczej nieprzyjemnie, gdy jedna ze skaczących bulw wyrwała się z uścisku Harrego i uderzyła go mocno w twarz. Ron również nie rozmawiał z Harrym. Hermiona siedział między nimi, próbując nawiązać rozmowę, ale choć oboje odpowiadali jej normalnie, unikali nawet kontaktu wzrokowego ze sobą. Harry pomyślał, że również profesor Sprout zachowuje do niego dziwny dystans - ale w końcu była opiekunką domu Hufflepuffu.
W normalnych okolicznością czekałby z niecierpliwością na spotkanie z Hagridem, ale opieka nad magicznymi stworzeniami oznaczała także spotkanie ze Ślizgonami - po raz pierwszy, odkąd został mistrzem.
Jak było do przewidzenia, Malfoy podszedł do chatki Hagrida ze znajomym uśmieszkiem na twarzy.
- Ach, chłopcy, zobaczcie, oto nasz mistrz - powiedział do Crabbe'a i Goyle'a, w momencie, kiedy Harry mógł ich usłyszeć - Macie przygotowane książki z autografami? Lepiej weźcie podpis teraz, ponieważ wątpię, czy zostanie z nami na długo... połowa mistrzów turnieju zginęła... jak myślisz, jak długo wytrzymasz, Potter? Stawiam dziesięć minut pierwszego zadania.
Crabbe i Goyle zachichotali podlizująco, ale Malfoy przerwał, ponieważ Hagrid wyłonił się zza swojej chatki, niosąc olbrzymią stertę klatek, a w każdej bardzo dużego Blast-Ended-Skrewt. Ku przerażeniu klasy, Hagrid oznajmił, że powodem, dla którego Skrewts zabijały się nawzajem, był nadmiar energii, a rozwiązaniem będzie, jeżeli każdy z uczniów założy jednemu z nich obrożę i wyprowadzi na krótki spacer. Jedyną dobrą rzeczą było to, że ten pomysł zupełnie rozproszył Malfoya.
- Zabrać tę rzecz na spacer? - powtórzył z obrzydzeniem, wpatrując się w jedną z klatek – a niby gdzie mamy założyć obrożę? Dookoła żądła, wybuchającego odwłoka, czy ssawki?
- w środku - odparł Hagrid, jednocześnie demonstrując - Ee... może włożycie rękawice ze smoczej skórki, tylko na wszelki wypadek... Harry, chodź, pomóż mi z tym dużym...
Prawdziwą intencją Hagrida było jednak porozmawiać z Harrym na osobności.
Poczekał, aż wszyscy inni zajmą się swoimi skrewts, a potem zwrócił się do Harrego i powiedział - a więc... startujesz, Harry... Szkolny mistrz.
- Jeden z mistrzów - poprawił go Harry
Czarne oczy Hagrida były bardzo zaniepokojone pod jego gęstymi brwiami - Nie masz pomysłu, kto cię w to wrobił, Harry?
- Więc wierzysz mi, że nie zgłosiłem się? - zapytał Harry, czując wielką wdzięczność na słowa Hagrida
- Oczywiście - obruszył się Hagrid - Mówisz, że nie zgłosiłeś się i ja ci wierzę... i Dumbledore ci wierzy i w ogóle...
- Chciałbym wiedzieć, kto to zrobił - westchnął Harry
Oboje rozejrzeli się po trawniku; klasa była teraz szeroko rozrzucona (?) i w niemałym kłopocie. Skrewts miały już ponad trzy stopy długości i były niesamowicie silne. Już nie bezbarwne i nagie, teraz okryły się czymś w rodzaju grubego, szarego, błyszczącego pancerza. Wyglądały jak skrzyżowanie gigantycznych skorpionów z wydłużonymi krabami - ale wciąż nie można było wyróżnić ani głowy, ani oczu. Stały się za to niezwykle silne i bardzo trudne do prowadzenia.
- Chyba fajnie się bawią, nie? - powiedział Hagrid z radością. Harry pomyślał, że mówił o Skrewts, ponieważ ludzie z pewnością nie; co chwila, z głośnym “bum” odwłok jednego ze skrewts eksplodował, powodując wyrzucenie reszty na kilka jardów do przodu, a osoba prowadząca zostawała pociągnięta na brzuchu, desperacko próbując wstać.
- Cholibka, sam już nie wiem, Harry - zaczął nagle Hagrid, patrząc na niego ze swoją zmartwioną miną - Szkolny mistrz... wszystko jakoś zdarza się akurat tobie...
Harry nie odpowiedział. Tak, wszystko zdarzało się akurat jemu... to było mniej więcej o samo, co powiedziała Hermiona, kiedy spacerowali wokół jeziora, i to miał być według nie powód, dla którego Ron już z nim nie rozmawiał.

* * *

Następne kilka dni były jednymi z jego najgorszych dni Harrego w Hogwarcie. Najbliższe im było uczucie, które towarzyszyło Harremu przez kilka miesięcy na jego drugim roku, kiedy spora część szkoły podejrzewała go o ataki na kolegów. Myślał jednak, że poradziłby sobie ze wszystkimi innymi uczniami, gdyby tylko miał znowu Rona jako przyjaciela, ale nie zamierzał próbować przekonać go do rozmowy, jeżeli Ron sam tego nie chciał. Mimo wszystko czuł się bardzo samotny, na każdym kroku spotykając się z docinkami.
Mógł zrozumieć postawę Puchonów, nawet jeżeli mu się nie podobała; popierali przecież własnego mistrza. Nie spodziewał się niczego poza złośliwymi uwagami od Ślizgonów - zawsze był tam bardzo niepopularny, skoro tak często pomagał Gryfonom w pokonaniu Slytherinu, zarówno w quidditchu, jak i w corocznej rywalizacji między domami. Ale spodziewał się, że Krukoni będą wspierać go tak samo jak Cedrica. Bardzo się pomylił. Większość z nich myślała, że oszukując Czarę Ognia, próbował po prostu zaskarbić sobie jeszcze więcej sławy.
Poza tym faktem było, że Cedric znacznie bardziej przypominał mistrza szkoły, niż on. Wyjątkowo przystojny, z prostym nosem, ciemnymi włosami i szarymi oczami, trudno powiedzieć, kto był bardziej podziwiany w tych dniach - Cedric, czy Victor Krum. Harry widział te same szóstoklasistki, które tak pragnęły zdobyć autograf Kruma, błagające Cedrica na lunchu, by podpisał ich torby.
Tymczasem nie przychodziła żadna odpowiedź od Syriusza, Hedwiga odmawiała nawet przebywania w jego pobliżu, profesor Trelawney przepowiadała jego śmierć wyraźniej niż kiedykolwiek i radził sobie tak fatalnie z Zaklęciem Przywołującym u profesora Flitwicka, że jako jedyny, oprócz Neville'a dostał dodatkową pracę domową.
- To naprawdę nie jest takie trudne, Harry - próbowała przekonać go Hermiona, kiedy opuścili klasę Flitwicka. Hermiona sprawiała, że przedmioty śmigały do niej po sali przez całą lekcję, jakby gąbki do tablicy, kosze na śmieci i lunaskopy przyciągała do niej jakaś magnetyczna siła. Po .... prostu nie skoncentrowałeś się zbyt dobrze...
- Ciekawe dlaczego? - powiedział ponuro Harry, kiedy minął ich Cedric Diggory, otoczony grupką rozchichotanych dziewcząt, z których wszystkie spojrzały na Harrego, jakby był wyjątkowo dużym Blast-Ended-Skrewt. - Dobra, nieważne. Dzisiaj jeszcze podwójne eliksiry...
Podwójne eliksiry zawsze były wyjątkowo niemiłym przeżyciem, ale w tych dniach stanowiły po prostu torturę. Bycie zamkniętym z lochu przez półtorej godziny ze Snape'em i Ślizgonami, z których wszyscy chcieli go ukarać jak tylko się dało za ośmielenie się zostania szkolnym mistrzem, było najokropniejszym przeżyciem, jakie Harry mógł sobie wyobrazić. Już i tak wzdrygał się na myśl o piątkach, a z Hermioną siedzącą obok niego i szepczącą w kółko “Ignoruj ich, ignoruj ich, ignoruj ich” nie widział powodu, dla którego ten miałby być choć trochę lepszy.
Kiedy on i Hermiona dotarli przed drzwi lochu Snape'a, zobaczyli, że Ślizgoni już tam czekają, a każdy ma na swoich szatach dużą naszywkę. Przez chwilę Harry pomyślał, że były to naszywki B.I.U.S.D.-owe, ale zaraz potem zobaczył, że na wszystkich widniała ta sama wiadomość, napisana świecącymi, czerwonymi literami, które wyraźnie odcinały się na tle ciemnych ścian podziemi:

Popieraj CEDRICA DIGGORY'EGO -
PRAWDZIWEGO mistrza Hogwartu!

- Podobają ci się, Potter? - zawołał Malfoy głośno, kiedy Harry podszedł bliżej - i to nie wszystko! Patrz!
Nacisnął naszywkę na swojej szacie i wiadomość na niej zniknęła, a w zamian pojawiła się inna, tym razem wypisana zielonymi literami:

POTTER ŚMIERDZI

Ślizgoni zanieśli się od śmiechu. Każdy z nich również przycisnął swoją naszywkę, dopóki słowa POTTER ŚMIERDZI nie świeciła wszędzie dookoła Harrego. Poczuł gorąco na szyi i twarzy.
- Och, bardzo śmieszne - powiedziała Hermiona sarkastycznie do Pansy Parkinson i jej gangu Ślizgońskich dziewcząt, które śmiały się głośniej niż inni - Naprawdę błyskotliwe.
Ron stał pod ścianą z Deanem i Seamusem. Nie śmiał się, ale też nie popierał Harrego.
- Chcesz jedną, Granger? - powiedział Malfoy, wyciągając naszywkę w stronę Hermiony - Mam ich mnóstwo. Ale nie dotykaj mojej ręki. Właśnie ją umyłem, a nie chciałbym, żeby szlama pozostawiła na niej ślady.
Gniew, który zbierał się w Harrym przez ostatnie dni jakby wybuchnął w tym momencie. Sięgnął po różdżkę zanim zdążył pomyśleć, co robi. Ludzie dookoła zeszli z mu drogi, cofając się na korytarz.
- Harry! - zawołała ostrzegawczo Hermiona
- No dalej, Potter - szepnął Malfoy, wyciągając swoją różdżkę - Nie ma tu już Moody'ego, by cię wyratował. Zrób to, jeśli masz odwagę...
Przez ułamek sekundy patrzyli sobie w oczy, a potem, w tym samym momencie, zaatakowali.
- Furnunculus! - ryknął Harry
- Densaugeo! - wrzasnął Malfoy
Promienie światła wystrzeliły z obu różdżek, oderzyły się w powietrzu i zmieniły kierunki - promień Harrego uderzył Goyle'a w twarz, a Malfoy'a Hermionę. Goyle zawył i złapał się za nos, na którym wyskoczyły ogromne bąble, a Hermiona, krzycząc w panice, trzymała ręce na ustach.
- Hermiono! - zawołał Ron, ruszając do niej, by zobaczyć co jej się stało.
Harry odwrócił się i zobaczył Rona próbującego odciągnąć ręce Hermiony od twarzy. To nie był miły widok. Przednie zęby Hermiony - już i tak większe niż normalne - teraz rosły z niesamowitą prędkością; wyglądała teraz jak bóbr, z przednimi zębami wystającymi poza dolną wargę, dorastającymi aż do brody... Hermiona poczuła je, spanikowała i zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
- o co tyle hałasu? - powiedział niski, grobowy głos. Właśnie nadszedł Snape.
Ślizgoni zaczęli przekrzykiwać się nawzajem, by opowiedzieć całą historię. Snape wskazał długim, żółtym palcem na Malfoy-a i wycedził przez zęby - Wyjaśnij.
- Potter zaatakował mnie, proszę pana...
- Zaatakowaliśmy się w tym samym czasie - zawołał Harry
- ...i trafił Goyle'a - proszę spojrzeć...
Snape przyjrzał się Goyle'owi, którego twarz przypominała materiał zaatakowany przez trujące grzyby.
- Skrzydło szpitalne, Goyle - powiedział Snape spokojnie
- Malfoy dopadł Hermionę! - wtrącił Ron
Zmusił Hermionę do pokazania swoich zębów - próbowała z całej siły ukryć je rękami, choć było to bardzo trudne, gdyż przerosły już jej kołnierz. Pansy Parkinson i inne Ślizgońskie dziewczęta zaniosły się stłumionym chichotem, pokazując palcami Hermionę zza pleców Snape'a.
Snape spojrzał chłodno na Hermionę i powiedział - Nie widzę żadnej różnicy.
Hermiona jęknęła; jej oczy wypełniły się łzami i pobiegła korytarzem, aż zniknęła z pola widzenia.
Całe szczęście, że Harry i Ron wrzasnęli na Snape'a w tym samym czasie; na szczęście, gdyż ich głosy odbiły się echem w korytarzu i nikt nie mógł zrozumieć, jak dokładnie go nazwali. Mimo to chwycił sens.
- Zobaczmy - zaczął swoim najbardziej jedwabistym głosem - Minus pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru i szlaban dla Pottera i Weasley'a, a teraz do środka albo będzie to cały tydzień szlabanów.
Uszy Harrego płonęły. Ta niesprawiedliwość sprawiła, że zapragnął rozbić Snape'a na tysiąc małych kawałków. Minął Snape'a, wszedł z Ronem do lochu i rzucił swoją torbę na najbliższy stół. Ron też trząsł się ze złości - przez chwilę wydawało się, że między nimi znowu jest jak dawniej, ale wtedy Ron odwrócił się i usiadł z Deanem i Seamusem, zostawiając Harrego samego przy swoim stole. Po drugiej stronie lochu Malfoy odwrócił się tyłem do Snape'a i nacisnął swoją naszywkę, uśmiechając się złośliwie. POTTER ŚMIERDZI znowu rozbłysło w sali.
Harry siedział na swoim miejscu, wpatrując się w Snape'a, wyobrażając sobie okropne rzeczy przydarzające się jemu... gdyby tylko wiedział, jak użyć Klątwy Cruciatusa... pomyślał o Snape'ie leżącym płasko na plecach tak, jak tamten pająk, jęczącym i zwijającym się z bólu...
- Antidota! - zawołał Snape, rozglądając się dookoła, a jego czarne, zimne oczy nieprzyjemnie błyszczały - Powinniście przygotować teraz swoje przepisy. Przyrządźcie je uważnie, a potem wybiorę jedną osobę, na której je przetestujemy...
Oczy Snape'a spotkały się z oczami Harrego, a Harry już wiedział, co nadchodzi: Snape zamierzał otruć jego. Harry wyobraził sobie, jak podnosi swój kociołek, biegnie na środek klasy i ciska nim w siwą głowę Snape'a...
I wtedy pukanie do drzwi lochu wyrwało Harrego z marzeń.
Był to Colin Creevey; wszedł do pokoju, machnął do Harrego i podszedł do biurka Snape'a na środku sali.
- Tak? - zapytał Snape krótko
- Proszę pana, mam zabrać Harrego Pottera na górę.
Snape spojrzał na Colina, którego uśmiech natychmiast zniknął z twarzy.
- Potter ma jeszcze jedną godzinę eliksirów - powiedział chłodno - Pójdzie na górę, kiedy jego lekcja się skończy.
Twarz Colina stała się różowa.
- Ale proszę pana... pan Bagman go wzywa. - powiedział zdenerwowany - Wszyscy mistrzowie mają iść, myślę, że chcą zrobić zdjęcia...
Harry oddałby wszystko, co posiadał, żeby Colin nie wypowiedział ostatnich kilku słów. Spojrzał kątem oka na Rona, ale Ron uparcie patrzył się w sufit.
- On musi zabrać swoje rzeczy ze sobą - pisnął Colin - Wszyscy mistrzowie...-
- Bardzo dobrze! - przerwał Snape - Potter, weź swoją torbę i zejdź mi z oczu!
Harry przerzucił torbę przez ramię, wstał i skierował się do drzwi. Kiedy przechodził obok stołów Ślizgonów POTTER ŚMIERDZI błysnęło do niego ze wszystkich stron.
- To jest niesamowite, prawda Harry? - powiedział Colin, zaczynając mówić, jak tylko Harry zamknął za sobą drzwi do lochu - Prawda, że jest? Bycie mistrzem?
- Tak, naprawdę niesamowite - powiedział Harry ciężko, kiedy wchodzili po schodach do Wielkiej Sali - Dlaczego chcą zrobić zdjęcia, Colin?
- Chyba do Proroka codziennego!
- Świetnie - powiedział Harry głucho - Dokładnie tego potrzebuję. Więcej rozgłosu.
- Powodzenia! - zapiał Colin, kiedy dotarli do właściwego pokoju. Harry zapukał do drzwi i wszedł.
To była bardzo mała salka; większość ławek ustawiono pod ścianą, zostawiając na środku pustą przestrzeń; tylko trzy z nich stały pod tablicą, pokryte dużym kawałkiem aksamitu. Za nimi ustawiono pięć krzeseł, a na jednym z nich siedział Ludo Bagman, rozmawiając z czarownicą, której Harry nigdy wcześniej nie widział, a która miała na sobie szaty koloru purpury.
Victor Krum stał jak zwykle w rogu i nie rozmawiał z nikim. Cedric i Fleur gawędzili. Fleur wyglądała na znacznie bardziej zadowoloną, niż dotąd; co chwila potrząsała swoimi srebrno-blond włosami tak, by błyszczały w świetle. Grubawy mężczyzna, trzymający duży, czarny aparat fotograficzny, z którego lekko się dymiło, obserwował Fleur kątem oka.
Bagman nagle dostrzegł Harrego, wstał i pochylił się - Ach, i oto jest! Mistrz numer cztery! Prosimy do środka, Harry, prosimy... nie ma się czym martwić, to tylko Ceremonia Rozważenia Różdżek, reszta sędziów będzie tu za chwilę...-
- Rozważenia Różdżek? - powtórzył Harry, trochę zdenerwowany
- Musimy sprawdzić, czy wasze różdżki są w pełni funkcjonujące, bez problemów, jak wiecie, są przecież najważniejszym narzędziem w najbliższych zadaniach. - wyjaśnił Bagman - Ekspert jest teraz na górze z Dumbledore'em. a potem odbędzie się mała sesja zdjęciowa. To jest Rita Skeeter - dodał, wskazując na czarownicę w magneta szatach - Pisze mały komentarz o Turnieju Trzech Czarodziejów dla Proroka Codziennego...
- Może nie taki mały, Ludo - odparła Rita Skeeter, patrząc na Harrego
Jej włosy były ułożone w misterne i dziwnie sztywne sploty, które ostro kontrastowały z jej szeroką szczęką. Nosiła okulary zdobione klejnotami. Grube palce zaciśnietę na torebce z krokodylej skóry kończyły się dwu-calowymi paznokciami koloru karmazynowego.
- Zastanawiam się, czy mogłabym zamienić z Harrym słówko zanim zaczniemy? - zapytała Bagmana, wciąż wpatrując się w Harrego - Najmłodszy mistrz, no wiesz... żeby dodać nieco pikanterii?
- Oczywiście! - zawołał Bagman - To znaczy... jeżeli Harry nie ma żadnych obiekcji?
- Ee...- wydusił Harry
- Cudownie - powiedziała Rita Skeeter i w sekundę niezwykle silnie chwyciła ramię Harrego swoimi palcami zakończonymi czerwonymi szponami i pociągnęła go do pobliskich drzwi.
- Nie chcemy być tu z tym całym hałasem - wyjaśniła - Zobaczmy... ach, tak, tu jest przyjemnie i cicho.
Była to komórka na miotły. Harry przyglądał się jej.
- Choć kochanie... tak będzie dobrze... cudownie - powtórzyła, sadowiąc się ostrożnie na przewróconym wiadrze, popychając Harrego, by usiadł na starym kredensie, i zamykając drzwi, przez co pogrążyli się w ciemnościach.
Rita Skeeter pogrzebała w swojej krokodylej torbie i wyjęła pęczek świec, które zapaliła machnięciem różdżki i uniosła w powietrze, tak, że mogli widzieć, co robią.
- Nie będzie ci przeszkadzało, Harry, jeżeli użyję mojego Prędko-Piszącego Pióra (???????) Pozwala mi rozmawiać z tobą normalnie...
- Czego takiego? - zapytał Harry
Rita Skeeter uśmiechnęła się szeroko. Harry naliczył trzy złote zęby. Ponownie sięgnęła do krokodylej torby i wyjęła długie, wściekle zielone pióro i rolkę pergaminu, którą rozwinęła na pudełku Uniwersalnego Magicznego Zmywacza Pani Skower. Włożyła koniuszek zielonego pióra do ust, possała chwilę z wyraźną przyjemnością, a potem postawiła je pionowo na pergaminie, gdzie złapało równowagę lekko tylko się trzęsąc.
- Test... nazywam się Rita Skeeter, reporterka Proroka Codziennego...
Harry spojrzał szybko na pióro. w momencie, kiedy Rita Skeeter odezwała się, pióro zaczęła bazgrać, ślizgając się na pergaminie:

Atrakcyjna blondynka Rita Skeeter, 43 której celne komentarze pozbawiły już reputacji wielu...-
- Cudownie - powiedziała Rita Skeeter i oddarła górną cześć pergaminu, zwinęła ją i wpakowała do torby. Potem pochyliła się do Harrego i powiedziała - a więc, Harry... dlaczego zdecydowałeś się wziąć udział w Turnieju Trzech Czarodziejów?
- Ee... - wydusił znowu Harry, ale jego uwaga natychmiast została rozproszona przez pióro. Nawet gdy nie nic mówił, ono wciąż jeździło po pergaminie i w przerwach Harry mógł odczytać nowe zdanie:

Okropna blizna, pamiątka tragicznej przeszłości, obrzydza (?) w sumie czarującą twarz Harrego Pottera, którego oczy...-

- Ignoruj pióro, Harry - powiedziała ostro Rita Skeeter. Niechętnie, Harry znowu podniósł wzrok - Teraz... dlaczego zdecydowałeś się wystartować w turnieju, Harry?
- Nie zdecydowałem się - odparł Harry - Nie wiem, jak moje zgłoszenie dostało się do Czary Ognia. Ja go tam nie włożyłem.
Rita Skeeter podniosła jedną z wyszczypanych w sznureczki brwi - Daj spokój, Harry, teraz nie musisz się już bać kłopotów. Wszyscy wiemy, że w ogóle nie powinieneś był startować. Ale nie przejmuj się. Nasi czytelnicy kochają sensacje.
- Nie zgłosiłem się - powtórzył Harry - Nie wiem, kto...-
- Jak się czujesz, myśląc o zadaniach, które stoją przed tobą? - przerwała Rita Skeeter - Podekscytowany? Zdenerwowany?
- Nie myślałem jeszcze o tym... tak, chyba zdenerwowany - powiedział Harry. Poczuł jednocześnie nieprzyjemny skurcz w żołądku
- Wielu mistrzów zginęło w przeszłości - wtrąciła Rita Skeeter z radością - Czy kiedykolwiek myślałeś o tym?
- Ee... mówią, że w tym roku ma być znacznie bezpieczniej - odparł Harry
Pióro latało po pergaminie w tę i z powrotem, jakby zjeżdżało na nartach.
- Oczywiście, spojrzałeś już śmierci w oczy w przeszłości, prawda? - znowu przerwała Rita Skeeter, przyglądając mu się z uwagą - Jak sądzisz, jak to na ciebie wpłynęło?
- Ee... - powiedział Harry jeszcze raz
- Czy myślisz, że tragiczna trauma z twojej przeszłości mogła sprawiać, że chcesz coś sobie udowodnić? Dorosnąć do swojego nazwiska? Czy sądzisz, że być może zgłosiłeś się do Turnieju Trzech Czarodziejów, by...-
- Nie zgłosiłem się - powiedział Harry, znowu zaczynając czuć irytację
- Czy pamiętasz w ogóle swoich rodziców? - przekrzyczała go Rita Skeeter
- Nie - odparł Harry
- Jak myślisz, jak by się czuli, gdyby wiedzieli, że startujesz w Turnieju Trzech Czarów? Dumni? Zmartwieni? Źli?
Harry teraz naprawdę się zdenerwował. Niby skąd miałby wiedzieć, co czuliby jego rodzice, gdyby żyli? Czuł, że Rita Skeeter jeszcze uważniej się jemu przygląda. Wzdrygając się, uniknął jej wzroku, spoglądając w dół na słowa, które właśnie napisało pióro:

Łzy wypełniły te niezwykle zielone oczy, kiedy nasza rozmowa zeszła na temat rodziców, których ledwo pamięta.

- NIE mam łez w oczach! - powiedział Harry głośno
Zanim Rita zdążyła wypowiedzieć choć słowo, drzwi komórki na miotły otworzyły się. Harry rozejrzał się, mrugając w silnym świetle. Albus Dumbledore stał w drzwiach, przyglądając się im obojgu upchniętym w schowku.
- Dumbledore! - zawołała Rita Skeeter, ze udanym zachwytem - ale Harry zauważył, że pióro i pergamin nagle zniknęły z Magicznego Zmywacza, a jej szponiaste palce w pośpiechy zapinały zatrzask przy krokodylej torebce - Jak się masz? - powiedziała, wstając i podając jedną ze swoich dużych, mannish (?) dłoni Dumbledore'owi - Mam nadzieję, że widziałeś mój reportaż z letniej konferencji Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów?
- Czarująco paskudna - powiedział Dumbledore, z błyszczącymi oczami - Szczególnie podobał mi się opis siebie, jako przestarzałego, przybrudzonego nietoperza (?)
Rita Skeeter nie wydawała się zbytnio przejęta - Po prostu zwróciłam uwagę, że niektóre z twoich poglądów są nieco staromodne, Dumbledore, a wielu przeciętnych czarodziejów...-
- Będę zachwycony wysłuchaniem przyczyn niegrzeczności, Rito, - przerwał Dumbledore z teatralnym gestem i uśmiechem - ale obawiam się, że będziemy musieli przedyskutować tę sprawę później. Rozważenie Różdżek zaraz się zacznie, a nie może mieć miejsca, gdy jeden z mistrzów ukrywa się w komórce na miotły.
Bardzo szczęśliwy, że wreszcie pozbył się Rity Skeeter, Harry pospieszył do pokoju. Inni mistrzowie siedzieli teraz na krzesłach przy drzwiach; zajął miejsce obok Cedrica, wpatrując się w pokryty aksamitem stół, gdzie zasiadło już czterech z pięciu sędziów - profesor Karkaroff, Madame Maxime, pan Crouch i Ludo Bagman. Rita Skeeter przycupnęła w rogu. Harry zauważył, że rozłożyła już kawałek pergaminu na kolanach, a teraz ssała koniuszek Prędko-Piszącego Pióra i kładła go ponownie na pergaminie.
- Czy mogę przedstawić pana Olivandera? - powiedział Dumbledore, zajmując miejsce przy stole sędziowskim - Sprawdzi on wasze różdżki, by upewnić się przed turniejem, że są w doskonałej kondycji.
Harry rozejrzał się i ku wielkiemu zdumieniu zobaczył starego czarodzieja z dużymi, jasnymi oczami, stojącego cicho przy oknie. Harry spotkał już raz pana Olivandera - był to wytwórca różdżek, od którego trzy lata temu, na ulicy Pokątnej, Harry kupił swoją własną.
- Mademoiselle Delacour, czy mogłabyś podejść jako pierwsza? - zaczął pan Olivander, wychodząc z ukrycia na pustą przestrzeń na środku klasy.
Fleur Delacour wystąpiła na środek i podała panu Olivanderowi swoją różdżkę.
- Hmmm... - powiedział
Pan Olivander obrócił różdżkę między swoimi długimi palcami, a ona wypuściła kilka różowych i złotych iskier. Potem podniósł ją bliżej do oczu i dokładnie się jej przyjrzał.
- Tak, - mruknął cicho - dziewięć i pół cala... niezbyt giętka... z różanego krzewu... i zawierająca... o Boże...
- Włos z głowy 'eeli - wyjaśniła Fleur - 'ednej z 'oich babć.
A więc Fleur była po części Veelą, pomyślał Harry, zapamiętując, aby powiedzieć o tym Ronowi... potem przypomniał sobie, że Ron z nim nie rozmawiał.
- Tak... - ciągnął pan Olivander - tak... osobiście nigdy nie używam włosów Veeli. Takie różdżki zwykle są bardzo kapryśne... ale, jeżeli ci to odpowiada...
Pan Olivander przebiegł palcami po różdżce, najwyraźniej szukając jakiś zadrapań lub zgrubień; potem mruknął “orchideus!” i z końca różdżki wystrzelił bukiet kwiatów.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze, jest w dobrej formie - powiedział, zdejmując kwiaty i podając je Fleur wraz z różdżką - Panie Diggory, pan następny.
Fleur powróciła na miejsce, mijając Cedrica z uśmiechem.
- Ach, tak, to jedna z moich, prawda? - uśmiechnął się pan Olivander ze znacznie większym entuzjazmem, kiedy Cedric podał mu swoją różdżkę - Tak, dobrze ją pamiętam. Zawiera pojedyńczy włos z ogona całkiem silnego samca jednorożca... prawie poparzył mnie, kiedy próbowałem go zdobyć... dwanaście i ćwierć cala... ach... przyjemnie elastyczna... Jest w dobrej kondycji... czyścisz ją regularnie?
- Polerowałem ją zeszłej nocy - odparł Cedric, uśmiechając się
Harry spojrzał na swoją własną różdżkę. Była cała pokryta śladami po palcach. Wziął w garść kawałek szaty z kolana i próbował choć trochę ją wyczyścić. Kilka złotych iskier wystrzeliło z jej końca. Fleur rzuciła mu bardzo protekcjonalne spojrzenie, więc przestał.
Pan Olivander wysłał z różdżki Cedrica strumień srebrnych kółeczek z dymu, oznajmił, że jest zadowolony i powiedział - Panie Krum, pan pozwoli...
Victor Krum wstał i potoczył się kaczkowatym krokiem do pana Olivandera. Podał swoją różdżkę i stanął, rzucając gniewne spojrzenia i trzymając ręce w kieszeniach.
- Hmm - mruknął pan Olivander - To wyrób Gregorovitcha, jeżeli się nie mylę. Niezły producent różdżek, choć jego styl nigdy nie był taki, jaki ja... mimo wszystko...
Podniósł różdżkę i przyglądał się jej przez chwilę, obracając ją w tę i z powrotem przed oczami.
- Tak... hornbeam (?) i serce smoka? - zerknął na Kruma, która pokiwał głową - Raczej grubsza niż zwykle się spotyka... trochę sztywna... dziesięć i ćwierć cala... Avis!
Różdżka strzeliła jak pistolet i kilka małych, ćwierkających ptaszków wyleciało z jej końca, a następnie przez otwarte okno uciekło na słońce.
- Dobrze - powiedział pan Olivander, podając Krumowi jego różdżkę - i został nam jeszcze... pan Potter.
Harry wstał i przeszedł obok Kruma do pana Olivandera, a następnie podał swoją różdżkę
- Aaaach, tak - powiedział pan Olivander, a jego jasne oczy nagle się zapaliły - tak, tak, tak. Pamiętam doskonale.
Harry również pamiętał. Pamiętał, jakby stało się to wczoraj...
Cztery lata temu, w swoje jedenaste urodziny, wszedł z Hagridem do sklepu pana Olivandera, by kupić różdżkę. Pan Olivander wziął miarę i zaczął podawać różdżki do spróbowania. Harry machał każdą z nich, dopóki nie znalazł tej, która mu pasowała - właśnie tej, zrobionej z ostrokrzewu, jedenasto calowej i zawierającej pióro z ogona feniksa. Pan Olivander był bardzo zaskoczony, że Harremu tak pasowała ta różdżka. “Ciekawe” - powtarzał, dopóki Harry nie zapytał go, co jest takie ciekawe. Pan Olivander wyjaśnił, że pióro z różdżki Harrego pochodziło z tego samego ptaka, co pióro w różdżce Voldemorta.
Harry nigdy z nikim nie podzielił się tą informacją. Był bardzo przywiązany do swojej różdżki i jak dotąd przekonany, że jej związek z różdżką Voldemortem był czymś, na co po prostu nic nie mógł poradzić - tak, jak nie mógł nic poradzić na to, że był spokrewniony z ciotką Petunią. Tak czy inaczej, miał wielką nadzieję, że pan Olivander nie powie o tym wszystkim w pokoju. Miał dziwne przeczucie, że Prędko-Piszące Pióro Rity Skeeter wprost ekspolodowałoby z podniecenia, gdyby to oznajmił.
Pan Olivander spędził znacznie więcej czasu, sprawdzając różdżkę Harrego, niż pozostałe.W końcu jednak wystrzelił z jej końca fontannę wina i zwrócił ją Harremu, oznajmiając, że ona również znajduje się w doskonałej kondycji.
- Dziękuję wam wszystkim - powiedział Dumbledore, wstając od stołu sędziowskiego - Możecie teraz wrócić na swoje lekcje... albo raczej będzie szybciej, jeżeli od razu zejdziecie na obiad, skoro zaraz mają się skończyć...
Czując, że wreszcie coś poszło dobrze, Harry wstał, by wyjść, ale człowiek z czarnym aparatem fotograficznym właśnie podskoczył i odchrząknął.
- Zdjęcia, Dumbledore, zdjęcia! - zawołał Bagman z ekscytacją - Wszyscy sędziowie i mistrzowie! Co o tym sądzisz, Rito?
- Ee... tak, zróbmy je najpierw - powiedziała Rita Skeeter, znowu patrząc się na Harrego - a potem może jakieś indywidualne.
Zdjęcia zajęły dużo czasu. Madame Maxime rzucała na wszystkich cień, kiedy stała, a fotograf nie mógł odsunąć się wystarczająco daleko, by objąć ją całą. w końcu usiadła na krześle, a wszyscy stanęli wokół niej. Karkaroff ciągle podkręcał swoje wąsy; Krum, co do którego Harry myślał, że jest przyzwyczajony do tego typu sytuacji, skulił się, ukrył i cofnął na tył grupy. Fotograf chciał ustawić Fleur na samym przodzie, ale Rita Skeeter ciągle podbiegała i wyciągała Harrego na najbardziej widoczne miejsce. Potem uparła się na kilka indywidualnych zdjęć wszystkich mistrzów. Wreszcie mogli iść.
Harry zszedł na obiad. Nie było tam Hermiony - przypuszczał, że wciąż leżała w skrzydle szpitalnym, naprawiając sobie zęby. Zjadł samotnie przy końcu stołu, a potem wrócił do Wieży Gryffindoru, myśląc o dodatkowej pracy domowej z Zaklęć Przywołujących. w dormitorium natknął się na Rona.
- Dostałeś sowę. - powiedział beznamiętnie Ron, kiedy Harry wszedł do pokoju. Wskazywał na poduszkę Harrego. Szkolny puszczyk czekał tam na niego.
- Och, no tak - powiedział Harry
- i odrabiamy dziś wieczorem nasz szlaban u Snape'a - dodał Ron
Potem wyszedł z pokoju, nie patrząc na Harrego. Przez chwilę Harry rozważał pobiegnięcie za nim, ale nie był pewny, czy chce z nim pogadać, czy go uderzyć. Pokusa przeczytania listu Syriusza była zresztą zbyt silna. Harry pochylił się nad puszczykiem, odwiązał list od nogi i rozwinął go.

Harry,
nie mogę napisać wszystkiego, co bym chciał w liście, istnieje za duże ryzyko, że sowa mógłaby być przechwycona. Musimy porozmawiać, twarzą w twarz. Czy możesz się upewnić, że będziesz sam przy kominku w Wieży Gryffindoru o pierwszej w nocy 22 listopada?
Wiem lepiej, niż ktokolwiek, że potrafisz zadbać o siebie, a kiedy jesteś wśród Dumbledore'a i Moody'ego, nie sądzę, żeby ktoś mógł Cię skrzywdzić. Mimo to jest to bardzo dobra próba. Zgłoszenie Cię do turnieju było niezwykle ryzykowne, szczególnie pod nosem Dumbledore'a.
Uważaj na siebie, Harry. Ciągle chcę słyszeć o wszystkim niezwykłym. Daj mi znać o 22 listopada tak szybko, jak możesz.
Syriusz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:23, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dziewiętnasty
Węgierski smok ogoniasty


Perspektywa rozmowy twarzą w twarz z Syriuszem była czymś, co podtrzymywało Harrego na duchu przez najbliższe dwa tygodnie, jedynym jasnym punktem na horyzoncie, który jeszcze nigdy nie wyglądał bardziej ponuro. Szok po zostaniu mistrzem szkoły powoli ustępował, a w zamian zaczynał go ogarniać strach przed nadchodzącymi zadaniami. Pierwsze zadanie zbliżało się wielkimi krokami; miał wrażenie, jakby skradał się ku niemu jakiś okropny potwór. Nigdy jeszcze nie denerwował się tak mocno; nerwy przed meczem quidditcha, nawet tym ostatnim, ze Ślizgonami, który decydował, kto zdobędzie puchar quidditcha, były niczym w porównaniu z tym. Harry miał trudności z myśleniem o przyszłości w ogóle, czuł, jakby całe jego życie prowadziło właśnie do tego, i kończyła się wraz z pierwszym zadaniem...
Szczerze mówiąc, nie wiedział, jak Syriusz mógłby sprawić, że poczuje się choć trochę lepiej, skoro miał wykonać nieznane i niebezpieczne magiczne zadanie przed setkami ludzi, ale sama myśl o przyjaznej twarzy dodawała mu otuchy. Odpisał Syriuszowi, oznajmiając, że będzie w pokoju wspólnym przy kominku, tak, jak zasugerował Syriusz, a następnie spędził z Hermioną długie godziny, planując, jak opróżnić pokój wspólny umówionej nocy. w najgorszym wypadku, zamierzali wyrzucić torbę łajnobomb, ale mieli nadzieję, że nie będzie to konieczne - Filch chyba oskalpowałby ich żywcem.
Tymczasem życie Harrego w zamku stało się jeszcze trudniejsze po ukazaniu się artykułu Rity Skeeter o Turnieju Trzech Czarodziejów, który był mniej opowiadał o turnieju, a bardziej mocno podkoloryzowaną historię Harrego; artykuł (ciągnący się na stronach drugiej, szóstej i siódmej) był cały poświęcony Harremu; imiona mistrzów Beauxbatons i Durmstrangu (z błędami) zostały wciśnięte w ostatnią linijkę artykułu, o Cedricu w ogóle nie wspomniano.
Artykuł ukazał się 10 dni temu, a Harry wciąż czuł palące uczucie wstydu za każdym razem, kiedy o nim pomyślał. Rita Skeeter włożyła mu w usta okropne zdania, a on nie pamiętał, żeby wypowiadał je kiedykolwiek w całym swoim życiu, nie mówiąc już o sytuacji w komórce na miotły.

-Wydaje mi się, że czerpię siłę od moich rodziców, wiem, że byliby ze mnie dumni, gdyby widzieli mnie w tej chwili... tak, czasami w nocy wciąż za nimi płaczę, nie wstydzę się do tego przyznać... Wiem, że nic nie może skrzywdzić mnie podczas Turnieju, ponieważ oni opiekują się mną...

Ale Rita Skeeter poszła jeszcze dalej w przekształcaniu jego ee'ów w długie, ckliwe wyznania: przeprowadziła jeszcze wywiady na jego temat z innymi osobami z Hogwartu:

Harry znalazł w Hogwarcie miłość. Jego bliski przyjaciel, Colin Creevey, mówi, że Harry rzadko widywany jest bez towarzystwa Hermiony Granger, oszałamiająco pięknej, urodzonej wsród Mugoli dziewczyny, która, tak jak Harry, jest jedną z najlepszych uczennic w szkole.

W momencie, kiedy ukazał się ten artykuł, Harry musiał znosić różne komentarze - zwykle Ślizgonów - na jego temat, kiedy przechodził obok nich.
- Chcesz chusteczkę, Potter, na wypadek, gdybyś zaczął płakać na transmutacji?
- Odkąd jesteś jednym z najlepszych uczniów w szkole, Potter? Chyba, że jest to szkoła, którą ty i Longbottom wspólnie założyliście...
- Hej, Harry!
- Tak, to prawda! - krzyknął nagle Harry, kręcąc się po korytarzu i mając już serdecznie dosyć - Właśnie wypłakiwałem oczy nad moją zmarłą mamusią i właśnie zamierzam zrobić to jeszcze raz...-
- Nie... ja tylko... upuściłeś swoje pióro.
To była Cho. Harry poczuł, jak się czerwieni.
- Och... no tak... sorry - wydusił, zabierając pióro
- Ee... powodzenia we wtorek - powiedziała - Naprawdę mam nadzieję, że dobrze ci pójdzie.
Harry czuł się niezwykle głupio.
Hermiona również odbierała swoją część docinków, ale jeszcze nie zaczęła wrzeszczeć na niewinnych przechodniów; Harry był pełen podziwu dla sposobu, w jaki radziła sobie z sytuacją.
- Oszałamiająco piękna? Ona?- wołała Pansy Parkinson, kiedy pierwszy raz zetknęła się z Hermioną po ukazaniu się artykułu - Co oceniała oprócz niej? Szympansy?
- Ignoruj to - powiedziała Hermiona dostojnym głosem, podnosząc wysoko głowę i przechodząc obok chichoczących Ślizgońskich dziewcząt, jakby zupełnie ich nie słyszała - Po prostu ignoruj to, Harry.
Ale Harry nie potrafił tego zignorować. Ron nie odezwał się do niego odkąd odrabiali szlaban u Snape'a. Harry miał już nadzieję, że dwugodzinne zeskrobywanie szczurzych mózgów w lochu Snape'a polepszy atmosferę, ale był to dzień, w którym ukazał się artykuł Rity, który dodatkowo przekonał Rona, że Harremu naprawdę podoba się zamieszanie wokół niego.
Hermiona była wściekła na ich oboje; chodziła od jednego do drugiego, próbując zmusić ich do rozmowy, ale Harry nie dał się przekonać: porozmawia z Ronem tylko, jeżeli Ron przyzna, że Harry nie wrzucił swojego zgłoszenia do Czary Ognia, i przeprosi za nazwanie go kłamcą.
- Ja tego nie zacząłem - powtarzał uparcie - To jego problem.
- Brakuje ci go! - tłumaczyła Hermiona z niecierpliwością - i wiem, że jemu brakuje ciebie...-
- Mnie jego? Nie brakuje mi go!
Ale to była całkowite kłamstwo. Harry bardzo lubił Hermionę, ale ona po prostu nie była taka, jak Ron. Kiedy Hermiona stała się jego najlepszym przyjacielem, w jego życiu było znacznie mniej śmiechu, a znacznie więcej biblioteki. Harry ciągle nie opanował Zaklęcia Przywołującego, najwyraźniej miał jakąś blokadę, a Hermiona uparła się, że nauka teorii może pomóc. Konsekwentnie spędzili wiele godzin, wertując książki podczas przerwy na lunch.
Victor Krum również spędzał w bibliotece mnóstwo czasu, a Harry zastanawiał się, co on tam robi. Uczył się, czy tylko próbował znaleźć jakieś zaklęcia pomocne w przejściu przez pierwsze zadanie? Hermiona często skarżyła się, że Krum przesiadywał tam z nimi - nie, żeby kiedykolwiek im przeszkadzał, ale z powodu grup chichoczących dziewcząt, które często szpiegowały go między regałami, a Hermionę bardzo rozpraszał ten hałas.
- On nie jest nawet przystojny! - mruczała gniewnie, zerkając na ostry profil Kruma. Zwracają na niego uwagę tylko dlatego, że jest sławny! Nie spojrzałyby nawet na niego, gdyby nie mógł zrobić tego Wzwodu Wońkiego...-
- Zwodu Wrońskiego - wycedził Harry przez zaciśnietę zęby. Jemu samemu zbytnio nie przeszkadzało przekręcanie terminów quidditcha, ale wyobrażanie sobie reakcji Rona na Wzwód Wońskiego powodowało nieprzyjemne ukłucie.

* * *

To dziwna rzecz, ale jeżeli czegoś się boi i dałoby się wszystko, byle by tylko zwolnić czas, on jak na złość nagle przyspiesza. Dni pozostałe do pierwszego zadania przeciekały mu przez palce, jakby ktoś nastawił zegarek na dwa razy szybszą pracę. Uczucie ledwo kontrolowanej paniki towarzyszyło mu cokolwiek robił, obecne tak, jak złośliwe komentarze do artykułu w Proroku Codziennym.
W sobotę przed pierwszym zadaniem wszyscy uczniowie z trzeciego i wyżej roku dostali pozwolenie na odwiedzenie wioski Hogsmeade. Hermiona nie musiała długo przekonywać Harrego, że dobrze by mu zrobiło wyrwanie się z zamku na chwilę.
- a co w takim razie z Ronem? - powiedział - Nie chcesz pójść z nim?
- Och... - Hermiona lekko się zaróżowiła - Pomyślałam, że moglibyśmy spotkać się z nim w Trzech Miotłach...
- Nie - odparł Harry stanowczo
- Och, Harry, to takie głupie...-
- Pójdę, ale nie spotkam się z Ronem i włożę Pelerynę Niewidkę.- w porządku! - warknęła Hermiona - Ale nie cierpię rozmawiać z tobą, kiedy masz pelerynę, nigdy nie wiem, czy patrzę na ciebie, czy nie.
Tak więc Harry włożył Pelerynę Niewidkę w dormitorium, zszedł na dół i razem z Hermioną udali się do Hogsmeade.
Harry czuł się cudownie wolny pod peleryną; kiedy dotarli do wioski, obserwował innych uczniów mijających ich, większość z nich noszących naszywki Popieraj CEDRICA DIGGORY'EGO, ale nikt nie dyskutował o tym głupim artykule.
- Ludzie teraz gapią się na mnie - zrzędziła Hermiona, kiedy wyszli z Miodowego Królestwa, jedząc duże, wypełnione kremem czekolady. - Myślą, że mówię do siebie.
- Nie poruszaj tak bardzo ustami
- Och, Harry, proszę, zdejmij pelerynę choć na chwilę. Nikt nie będzie ci tu przeszkadzał.
- Naprawdę? - powiedział Harry - spójrz za siebie
Rita Skeeter i jej fotograf właśnie wyszli z Trzech Mioteł. Rozmawiając przyciszonymi głosami, przeszli obok Hermiony nawet na nią nie patrząc. Harry rozpłaszczył się na ścianie Miodowego Królestwa, by Rita Skeeter nie uderzyła go swoją krokodylą torebką.
Kiedy odeszli, Harry powiedział - Ona zatrzymała się w wiosce. Założę się, że przyjedzie obejrzeć pierwsze zadanie.
W momencie, kiedy to powiedział, ogarnął go atak paniki. Nigdy o tym nie wspomniał; on i Hermiona nie rozmawiali wiele o tym, co przyniesie następne zadanie; miał wrażenie, że ona również w ogóle nie chce o tym myśleć.
- Odeszła - szepnęła Hermiona, patrząc dokładnie przez Harrego w kierunku końca ulicy - Chodźmy na kremowe piwo do Trzech Mioteł. Jest trochę chłodno, prawda? Nie musimy rozmawiać z Ronem! - dodała ze złością, właściwie interpretując ciszę.
Trzy Miotły były przepełnione, głównie przez uczniów Hogwartu cieszących się wolnym popołudniem, ale również przez różnych magicznych ludzi, których Harry rzadko widywał gdziekolwiek indziej. Harry podejrzewał, że skoro Hogsmeade była jedyną w Brytanii wioską zamieszkaną wyłącznie przez czarodziejów, była jednocześnie czymś w rodzaju raju dla innych magicznych ludzi, na przykład troli, którzy nie potrafili tak dobrze maskować się, jak czarodzieje.
Bardzo trudno było poruszać się w tym tłumie w Pelerynie Niewidce, unikając potrącenia, co natychmiast prowadziłoby do niewygodnych pytań. Harry wolno przedzierał się do wolnego stolika w rogu, podczas gdy Hermiona poszła kupić napoje. Po drodze przez pub Harry dostrzegł Rona, siedzącego z Fredem, Georgem i Lee Jordanem. Opierając się chęci mocnego uderzenia Rona w tył głowy, wreszcie dotarł do stolika i usiadł na krześle.
Hermiona dołączyła do niego chwilę później i wcisnęła mu pod pelerynę butelkę kremowego piwa.
- Wyglądam jak idiotka, siedząc tu sama - mruknęła - Na szczęście przyniosłam sobie coś do roboty.
Wyciągnęła notatnik, w którym zapisywała nazwiska członków B.I.U.S.D.-u. Harry dojrzał swoje i Rona imiona na samej górze bardzo krótkiej listy. Wydawało się, że Hermiona powołała ich na skarbnika i sekretarza bardzo dawno temu.
- Wiesz, może spróbuję wciągnąć kilku wieśniaków do B.I.U.S.D.-u - powiedziała z namysłem, rozglądając się po pubie.
- Tak, dobrze - odparł Harry. Pociągnął duży łyk kremowego piwa pod swoją peleryną - Hermiono, kiedy rzucisz ten cały B.I.U.S.D.-owy interes?
- Kiedy skrzaty domowe otrzymają godziwe płace i warunki pracy! - syknęła - Sądzę, że przyszedł czas na bardziej zdecydowaną akcję. Ciekawe, jak dostać się do kuchni...
- Nie mam pojęcia, zapytaj Freda i Georga.
Hermiona zamilkła, kiedy Harry pił swoje piwo, obserwując ludzi w pubie. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych i zrelaksowanych. Ernie Macmillan i Hanna Abbott z Hufflepuffu wymieniali karty z czekoladowych żab przy sąsiednim stoliku, oboje mieli na sobie naszywki Popieraj CEDRICA DIGGORY'EGO na pelerynach. Tuż przy drzwiach dostrzegł Cho i jej przyjaciół z Ravenclawu. Nie miała na sobie naszywki Cedrica... to jednak bardzo słabo pokrzepiło Harrego.
Dlaczego nie miał dane być jednym z tych ludzi, rozmawiających i śmiejących się, bez żadnych problemów oprócz pracy domowej? Wyobraził sobie, jakby się czuł, gdyby jego nazwisko nie wyszło z Czary Ognia. Na przykład nie miałby na sobie Peleryny Niewidki. Ron siedziałby obok niego. Ich troje prawdopodobnie wyobrażałoby sobie, jakiemu to śmiertelnie niebezpiecznemu zadaniu mistrzowie będą musieli stawić czoła we wtorek. Naprawdę czekałby na nie, cokolwiek to by nie było... wspierając Cedrica jak wszyscy, bezpieczny na swoim miejscu na widowni...
Zastanawiał się, jak czuli się inni mistrzowie. Za każdym razem, gdy ostatnio widział Cedrica, był on otoczony przez wianuszek pochlebców; wyglądał na zdenerwowanego, ale podekscytowanego. Harry zerkał na Fleur od czasu do czasu w korytarzu; wcale się nie zmieniła, jak zwykle wyniosła i niedostępna. a Krum po prostu siedział w bibliotece, wertując książkę po książce.
Harry pomyślał o Syriuszu (...) Porozmawia z nim już za dwanaście godzin, ponieważ umówili się właśnie na dzisiejszą noc przy kominku w pokoju wspólnym - oczywiście zakładając, że nic nie pójdzie źle, tak jak wszystko w ostatnich dniach...
- Patrz, to Hagrid! - syknęła nagle Hermiona
Tył ogromnej, włochatej głowy Hagrida - na szczęście porzucił już swoje kucyki - wyłonił się z tłumu. Harry zastanawiał się, czemu nie spotrzegł go od razu, skoro Hagrid był taki duży, ale kiedy ostrożnie wstał, zobaczył, że Hagrid pochylał się nisko, rozmawiając z profesorem Moody'm. Hagrid jak zwykle miał przed sobą olbrzymi kufel, a Moody pił tylko ze swojej piersiówki. Madam Rosmerta, ładna barmanka, nie zwracała na to większej uwagi; co chwila zerkała na Moody'ego, zbierając szklanki z okolicznych stolików. Może uznała to za obrazę, ale Harry wiedział lepiej. Moody powiedział im podczas ostatniej lekcji obrony przed czarną magią, że woli samodzielnie przygotowywać wszystkie swoje posiłki i napoje, ponieważ bardzo łatwo jest zatruć opuszczoną filiżankę.
Harry patrzył, jak Hagrid i Moody zbierają się do wyjścia. Pomachał im, zapominając, że Hagrid go nie widzi. Moody jednak zatrzymał się i skierował swoje magiczne oko na róg, w którym stał Harry. Klepnął Hagrida w plecy (nie mógł dosięgnąć jego ramienia), mruknął coś, a potem oboje podeszli do stolika, gdzie siedzieli Harry i Hermiona.
- Wszystko w porząsiu, Hermiono? - zapytał Hagrid głośno
- Cześć - uśmiechnęła się Hermiona w odpowiedzi
Moody obszedł stół dookoła i ciężko usiadł na krześle; Harry myślał, że odczytuje B.I.U.S.D.-owy notes, dopóki nie mruknął - Niezła peleryna, Potter.
Harry spojrzał na niego z zaskoczeniem. Brak wielkiego kawałka nosa Moody'ego był bardzo wyraźny z odległości kilku cali. Moody uśmiechnął się.
- Czy twoje oko... to znaczy, czy ty...?
- Tak, widzi przez peleryny niewidki - odparł Moody półgłosem - To czasem jest bardzo użyteczne, mówię ci.
Hagrid również rozpromienił się do Harrego. Harry wiedział, że Hagrid nie może go zobaczyć, ale najwyraźniej Moody powiedział mu, gdzie Harry stoi.
Teraz Hagrid pochylił się pod pretekstem przeczytania notesu i szepnął tak cicho, że tylko Harry ledwo mógł go usłyszeć - Harry, przyjdź do mojej chatki dzisiaj o północy. Weź pelerynę.
Prostując się, Hagrid powiedział głośno “Miło było cię spotkać, Hermiono”, mrugnął i razem z Moodym opuścili ich stolik.
- Dlaczego chce spotkać się ze mną o północy? - zapytał Harry, bardzo zaskoczony
- a chce? - Hermiona wyglądała na jeszcze bardziej zdumioną - Ciekawe dlaczego? Nie wiem, czy powinieneś iść, Harry... - rozejrzała się nerwowo dookoła i syknęła - Mógłbyś spóźnić się na Syriusza.
To prawda, wyprawa o północy do chatki Hagrida mogła znaczyć spore skrócenie jego spotkania z Syriuszem; Hermiona sugerowała wysłanie Hedwigi do Hagrida z informacją, że nie może przyjść - oczywiście zakładając, że zgodziłaby się dostarczyć pocztę - ale Harry pomyślał, że lepiej będzie po prostu szybko załatwić sprawę z Hagridem. Bardzo go ciekawiło, co to może być; Hagrid jeszcze nigdy nie poprosił Harrego o spotkanie tak późno w nocy.

* * *

O wpół do dwunastej tego wieczoru Harry, udając, że chce się wcześnie położyć, włożył Pelerynę Niewidkę i ostrożnie zszedł na dół do pokoju wspólnego. Wciąż siedzialo tam kilka osób. Braciom Creevey udało się zdobyć jedną naszywkę “Popieraj CEDRICA DIGGORY'EGO” i właśnie próbowali zaczarować ją tak, by pokazywała w zamian “Popieraj HARRY'EGO POTTERA”. Jak dotąd zdołali jedynie utknąć na słowach POTTER ŚMIERDZI. Harry podkradł się do dziury w portrecie i poczekał około minuty, ciągle zerkając na zegarek. Wtedy Hermiona otworzyła Grubą Damę z drugiej strony, tak, jak zaplanowali. Prześlizgnął się obok niej szepcząc “Dzięki” i wyszedł z zamku.
Błonie były bardzo ciemne. Harry poszedł po trawniku, kierując się światłem z chatki Hagrida. Wnętrze gigantycznej karety Beauxbatons również rozjaśniało ciemność. Harry usłyszał z niej głos Madame Maxime, zanim zapukał do drzwi Hagrida.
- Jesteś tam, Harry? - szepnął Hagrid, otwierając drzwi i rozgladając się
- Tak - odszepnął Harry, wślizgując się do chatki i zdejmując z głowy pelerynę - Co się dzieje?
- Mam cosik do pokazania - odparł Hagrid
Hagrid był czymś wyraźnie podekscytowany. w butonierkę włożył sobie kwiatek, przypominający wyrośniętą chryzantemę (?). Porzucił już żel, ale z pewnością próbował ułożyć swoje włosy - Harry dostrzegł grzebień z kilkoma wyłamanymi zębami zaplątany w czuprynę.
- Co mi pokażesz? - zapytał Harry ostrożnie, zastanawiając się czy Skrewts złożyły jaja, czy też Hagridowi znowu udało się kupić trzygłowego psa od jakiegoś obcego w pubie.
- Chodź za mną, bądź cicho i nie zdejmuj peleryny - odparł Hagrid - Nie weźmiemy Kła, nie spodobałoby mu to się...
- Słuchaj, Hagrid. Nie mogę zostać długo... Muszę być w zamku o pierwszej...-
Ale Hagrid już nie słuchał; otworzył drzwi chatki i wybiegł w ciemność. Harry podążył za nim i, ku wielkiemu zaskoczniu, zorientował się, że Hagrid prowadził go do karety Beauxbatons.
- Hagrdzie, co...
- Ciiiii! - syknął Hagrid i zapukał trzy razy do drzwi oznakowanych złotymi, skrzyżowanymi różdżkami.
Otworzyła Madame Maxime. Swoje masywne ramiona owinęła jedwabnym szalem. Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła Hagrida - Ach, 'agrid... to 'uż czas?
- Bong-sewer (?) - powiedział Hagrid, odwzajemniając uśmiech i podając jej rękę, by pomóc zejść po złotych schodkach.
Madame Maxime zamknęła za sobą drzwi, Hagrid zaproponował jej ramię i ruszli dookoła wybiegu, na którym pasły się gigantyczne, uskrzydlone konie Madame Maxime. Harry, zupełnie zdezorientowany, biegł tuż za nimi. Czy Hagrid zamierzał pokazać mu Madame Maxime? Mógł patrzyć się na nią, kiedy tylko zechciał... właściwie trudno było jej nie zauważyć.
Ale wydawało się, że Madame Maxime jest tu z tego samego powodu, co Harry, ponieważ po chwili zapytała z ciekawością - 'okąd mnie zabierasz, 'agrid?
- Spodoba ci się - odparł Hagrid krótko - Warto zobaczyć, niech skonam. Tylko... nie mów nikomu, że ci pokazałem, OK? Nie powinnaś tego widzieć.
- Oczywiście - zapewniła go Madame Maxime, trzepocząc swoimi długimi rzęsami
Szli i szli, a Harry stawał się coraz bardziej zirytowany, biegnąc za nimi i co chwila zerkając na zegarek. Hagrid miał jakiś plan, który może przeszkodzić Harremu w spotkaniu z Syriuszem. Jeżeli prędko nie dojdą na miejsce, wróci prosto do zamku i pozwoli Hagridowi w samotności cieszyć się spacerem przy księżycu z Madame Maxime...
Ale wtedy - byli już tak daleko, że zamek i jezioro zniknęły z pola widzenia - Harry usłyszał coś. Ludzie przed nimi coś krzyczeli... potem doszedł go ostry, rozsadzający uszy ryk...
Hagrid poprowadził Madame Maxime do gęściejszych zarośli i zatrzymał się. Harry stanął obok nich. Przez ułamek sekundy pomyślał, że widzi ludzi biegających dookoła ogniska, a potem szczęka dosłownie mu opadła.
Smoki.
Cztery w pełni wyrośnięte, ogromne, agresywne smoki unosiły się na swoich tylnych nogach wewnątrz ogrodzonej płotem z grubych desek polany; ryczały i prychały - potoki ognia co chwila rozświetlały ciemne niebo z ich otwartych, uzębionych paszczy, na wyciągniętych szyjach, 50 stóp ponad ziemią. Jeden z nich był srebrzysto-niebieski, z długimi, ostrymi rogami, sapiący i plujący na czarodziejów dookoła; drugi, pokryty delikatnymi, zielonymi łuskami, wyrywał się i tupał ze wszystkich sił; czerwony, z dziwnym kręgiem złotych kolców dookoła twarzy, wyrzucał w powietrze grzybokształtne chmury ognia; ogromny, czarny smok, bardziej niż pozostałe przypominający jaszczurkę, stał najbliżej nich.
Co najmniej trzydziestu czarodziejów, po siedmiu, ośmiu na każdego smoka, próbowało je kontrolować, zakładając łańcuchy połączone z ciężkimi, metalowymi obrożami dookoła ich szyj i nóg. Jak zahipnotyzowany, Harry spojrzał w górę, wysoko ponad głowy towarzyszy i zajrzał w oczy najbliższego czarnego smoka, z pionowymi źrenicami jak u kota, błyszczącymi ze strachu lub wściekłości, nie mógł tego ocenić... smok wydał potworny, skrzeczący ryk...
- Nie podchodź bliżej, Hagrdzie! - krzyknął czarodziej blisko płotu, wskazując głową na trzymany w dłoniach łańcuch - Ten strzela ogniem w promieniu 20 stóp, mówię ci! Widziałem, że te ogoniaste wyciągają nawet 40!
- Czy nie są piękne? - powiedział Hagrid miękko
- To nie ma sensu! - wrzasnął inny czarodziej - Zaklęcie Oszałamiające, na trzy!
Harry zobaczył, że każdy z czarodziejów wyciąga różdżkę
- Stupefy! - zagrzmieli wspólnie, a Zaklęcia Oszałamiające wystrzeliły w powietrze jak rozpalone rakiety, rozpryskując się na gwiazdy po uderzeniu w pancerze smoków.
Harry patrzył, jak najbliższy smok chwieje się niebezpiecznie na nogach; otworzył szeroko paszczę w nagłym, ale cichym ziewnięciu; w jego nozdrzach nie było już płomieni, ale wciąż się z nich dymiło. Potem, bardzo wolno, upadł - kilku-tonowe, czarne cielsko smoka uderzyło o ziemię z hukiem, który Harry mógł przysiąc, że wprawił w drżenie drzewa za nimi.
Czarodzieje opuścili różdżki i podeszli do swoich leżących podopiecznych, z których każdy był wielkości niewielkiego wzgórza. Podbiegli, by sciaśnić łańcuchy i przypiąć je mocno do żelaznych kołków, które wbili głęboko w ziemię swoimi różdżkami.
- Chcesz się bliżej przyjrzeć? - zapytał Hagrid Madame Maxime z podnieceniem. Oboje ruszyli do płotu, a Harry podążył za nimi. Czarodziej, który ostrzegał Hagrida, by nie podchodzili bliżej, odwrócił się i wtedy Harry zorientował się, kto to jest - Charlie Weasley.
- w porządku, Hagridzie? - zawołał, podchodząc do kępki drzew - Teraz powinno być OK... po drodze daliśmy im Zastrzyki Usypiające, myśleliśmy, że będzie lepiej, jeżeli obudzą się w ciszy i ciemności... ale, jak widziałeś, nie były szcześliwe, wcale nie były...
- Jakie masz tu rasy, Charlie? - zapytał Hagrid, przyglądając się najbliższemu smokowi - temu czarnemu - jakby z czcią. Jego oczy wciąż były szeroko otwarte. Harry dojrzał błyszczące żółte pasy wzdłuż wąskich źrenic.
- To węgierski smok ogoniasty - powiedział Charlie - Tam jest pospolity walijski smok zielony, ten mniejszy: szwedzki smok krótkozębny, to ten niebiesko-szary, i chiński smok ognisty, ten czerwony.
Charlie rozejrzał się; Madame Maxime spoglądała przez ogrodzenie na oszołomione smoki.
- Nie wiem, po co ją przyprowadziłeś, Hagridzie - powiedział Charlie, kręcąc głową z dezaprobatą - Zawodnicy nie powinni wiedzieć, co ich czeka... ona przecież na pewno powie swojemu mistrzowi, prawda?
- Po prostu pomyślałem, że chciałaby zobaczyć - wzruszył ramionami Hagrid, wciąż jak zahipnotyzowany wlepiając wzrok w smoki.
- Wyjątkowo romantyczna randka - potrząsnął głową Charlie
- Cztery... - zaczął Hagrid - a więc po jednym na każdego mistrza... Co mają zrobić - walczyć z nimi?
- Chyba tylko przejść obok, tak myślę - odaprł Charlie - Będziemy pod ręką, jeżeli wymkną się spod kontroli... Chcieli tylko matki wysiadujące jaja, nie wiem, dlaczego... ale mówię ci, nie zazdroszczę temu, kto dostanie ogoniastego. Bardzo ostry. z przodu tak samo niebezpieczny, jak z tyłu, patrz...
Charlie wskazał na ogon smoka, a Harry dojrzał długie, brązowe kolce wystające co kilka cali.
Pięciu kolegów Charliego podeszło w tym momencie do czarnego smoka, każdy niósł zawinięte w koc, ogromne granitowo-szare jajo. Położyli je ostożnie przy boku ogoniastego.
- (...) Jak się ma Harry? - zapytał Charlie poważnie
- w porządku - odparł Hagrid, teraz wpatrując się w jaja
- Mam tylko nadzieję, że będzie dalej w porządku po spotkaniu z którymś z nich - dodał Charlie ponuro, zerkając na leżące smoki - Nie miałem odwagi powiedzieć mamie, co przygotowna na pierwsze zadanie, już teraz zupełnie traci głowę - Charlie zaczął udawać pełen niepokoju głos swojej matki – “Jak oni mogli pozwolić mu na start w tym turnieju, jest znacznie za młody! Myślałam, że będzie bezpiecznie, że będzie granica wiekowa! Wypłakuje oczy po tym artykule w Proroku Codziennym” On ciągle płacze po swoich rodzicach! o Boże, nigdy nie wiedziałam!
Harry miał już dość. Głęboko wierząc, że Hagridowi nie będzie mu go brakowało, skoro miał towarzystwo czterech smoków i Madame Maxime, po cichu się odwrócił i zaczął wracać do zamku.
Nie wiedział, czy ma się cieszyć, że wiedział, co nadchodzi, czy nie. Może tak było lepiej. Pierwszy szok miał już za sobą. Może, gdyby zobaczył smoki po raz pierwszy we wtorek, nie poradziłby sobie przed całą szkołą... może i tak sobie nie poradzi... będzie miał przy sobie tylko swoją różdżkę - która teraz wydawała się jedynie kawałkiem drewna - przeciwko 50-stopowemu, uzbrojonemu w kolce i ziejącemu ogniem smokowi. i będzie musiał obok niego przejść. Kiedy wszyscy będą patrzeć. Jak?
Harry przyspieszył, biegnąc wzdłuż lasu; miał mniej niż 15 minut, by wrócić do pokoju wspólnego i porozmawiać z Syriuszem, a nie mógł sobie przypomnieć, kiedy tak bardzo pragnął z kimś porozmawiać - gdy nagle, bez ostrzeżenia, wpadł na coś bardzo solidnego...
Upadł na plecy, zgubił okulary, owijając się peleryną. Głos blisko niego powiedział "Au! Kto tu jest?"
Harry osrożnie sprawdził, czy peleryna pokrywała go całego i leżał bez ruchu, patrząc się na ciemny kształt czarodzieja, z którym się zderzył... rozpoznał tę bródkę... był to Karkaroff.
- Kto tam jest? - zawołał ponownie Karkaroff, bardzo podejrzliwie, rozglądając się w ciemności. Harry pozostał nieruchomy i cichy. Po około minucie Karkaroff najwyraźniej stwierdził, że wpadł na jakieś zwierze; rozglądał się na wysokości nadgarstka, jakby oczekując, że zobaczy psa. Potem podkradł się do lasu, w kierunku miejsca, gdzie ukryte były smoki.
Bardzo powoli i bardzo ostrożnie, Harry wstał i znowu puścił się biegiem do zamku, jak tylko mógł najszybciej, nie robiąc przy tym zbyt wiele hałasu.
Nie miał wątpliwości, co miał zamiar zrobić Karkaroff. Wyślizgnął się ze statku Durmstrangu i próbował dowiedzieć się, jakie będzie pierwsze zadanie. Może nawet spotrzegł Hagrida i Madame Maxime spacerujących wspólnie w stronę lasu - trudno było ich nie dostrzec z tej odległości... a teraz jedyne, co Karkaroff musiał zrobić, to podążyć za głosami smoków i wtedy on, tak samo jak Madame Maxime, dowie się, co przygotowano dla mistrzów. w takim razie jedynym, kto spotka się z nieznanym we wtorek będzie Cedric.
Harry dotarł do zamku, wślizgnął się przez frontowe drzwi i zaczął wspinać się po marmurowych schodach; ledwo już oddychał, ale nie pozwolił sobie na odpoczynek... miał już mniej niż pięć minut, by dostać się do pokoju wspólnego.
- Nonsens! - wydusił Grubej Damie, która drzemała w swoim obrazie
- Skoro tak mówisz - wymruczała przez sen, bez otwierania oczu, i odsunęła się, by wpuścić go do środka. Harry wspiął się przez dziurę. Pokój wspólny był pusty i, sądząc po zupełnie normalnym zapachu, Hermiona nie musiała użyć żadnej łajnobomby, by zapewnić jemu i Syriuszowi prywatność.
Harry zdjął Pelerynę Niewidkę i rzucił się na fotel przed kominkiem. Pokój pogrążony był w półcieniu; płomienie stanowiły jedyne źródło światła. Na pobliskim stoliku leżała naszywka “Popieraj CEDRICA DIGGORY'EGO”, którą bracia Creevey próbowali ulepszyć. Teraz pokazywała jednak tylko “POTTER NAPRAWDĘ ŚMIERDZI”. Harry spojrzał ponownie w płomienie i podskoczył w swoim fotelu.
Głowa Syriusza siedziała w palenisku. Gdyby Harry nie widział wcześniej, jak głowa pana Diggory'ego robiła dokładnie to samo w kuchni Weasley'ów, pewnie wystraszyłby się na śmierć. Zamiast tego uśmiechnął się na ten widok po raz pierwszy od wielu dni, wyskoczył z fotela i pochylił się do ognia i powiedział - Syriusz... jak się masz?
Syriusz wyglądał inaczej, niż Harry go pamiętał. Kiedy ostatnio się żegnali, twarz Syriusza była mizerna i zapadnięta, otoczona ogromną ilością długich, czarnych, splątanych włosów - ale włosy były teraz krótkie i czyste, twarz Syriusza pełniejsza (?) i wyglądał młodziej, znacznie bardziej przypominał siebie z jedynej fotografii, jaką Harry posiadał, zrobionej na weselu Potterów.
- Nieważne, jak ty się masz?
- Ja w ... - przez chwilę Harry chciał powiedzieć “w porządku”, ale nie potrafił tego zrobić. Zanim mógł się powstrzymać, zaczął mówić, jak nie mówił od wielu dni: o tym, jak nikt nie wierzył, że nie zgłosił się do turnieju, jak Rita Skeeter napisała o nim bzdury w Proroku Codziennym, jak nie mógł przejść korytarzem bez wysłuchania docinków na swój temat, i o Ronie, Ronie niedowierzającym, Ronie zazdrosnym...
- ...i teraz Hagrid pokazał mi, co będzie w pierwszym zadaniu, i to są smoki, i jestem skończony - zakończył z rozpaczą.
Syriusz spojrzał na niego, oczami pełnymi zrozumienia, oczami, które wciąż jeszcze nie pozbyły się wyrazu, jaki dał im Azkaban - przerażonego, zaszczutego wyrazu. Pozwolił Harremu wygadać się do końca, nie przerywając, ale teraz odezwał się - Ze smokami możemy sobie poradzić, Harry, ale to za chwilę... Nie mogę tu zostać na długo. Włamałem się do domu jakiegoś czarodzieja, by skorzystać z ognia, ale oni mogą tu wrócić w każdej chwili. Są rzeczy, przed którymi muszę cię ostrzec.
- Co takiego? - zapytał Harry, czując, jak znowu podupada na duchu... z pewnością nie mogło być nic gorszego niż smoki?
- Karkaroff - powiedział Syriusz - Harry, on był Death Eater. Wiesz, kim oni są, prawda?
- Tak... on... co?
- Został złapany, był ze mną w Azkabanie, ale uwolnili go. Założę się o wszystko, że to dlatego Dumbledore chciał mieć w tym roku w Hogwarcie aurora - żeby miał na niego oko. To Moody złapał Karkaroffa. Wsadził go do Azkabanu jako jednego z pierwszych.
- i uwolnili go? - powtórzył Harry wolno. Jego mózg zdawał się przetwarzać kolejną szokującą informację.- Dlaczego?
- Zawarł układ z Ministerstwem Magii - wyjaśnił Syriusz ze smutkiem - Powiedział, że popełnił błędy, a potem podał nazwiska... wsadził mnóstwo ludzi do Azkabanu na swoje miejsce... nie jest tam bardzo popularny, mówię ci. i odkąd wyszedł, o ile mogę powiedzieć, naucza czarnej magii każdego studenta, który dostał się do jego szkoły. Więc uważaj również na mistrza Durmstrangu.
- OK. - powiedział Harry wolno - Ale... mówisz, że to Karkaroff włożył moje zgłoszenie do Czary? Bo jeżeli tak, to jest naprawdę dobrym aktorem.Wydawał się naprawdę wściekły. Nie chciał, żebym startował.
- Wiemy, że jest dobrym aktorem - stwierdził Syriusz - ponieważ przekonał Ministerstwo Magii, żeby go uwolnili, prawda? Teraz, miałem oko na Proroka Codziennego, Harry...-
- Ty i reszta świata - wtrącił ponuro Harry'
- ...i, czytając między wersami tego artykułu Rity Skeeter sprzed miesiąca, Moody został zaatakowany dokładnie w noc przed wyjazdem do Hogwartu. Tak, wiem, że ona twierdzi, że to kolejny fałszywy alarm - dodał szybko Syriusz, widząc, że Harry ma ochotę się wtrącić - ale jakoś nie sądzę. Myślę, że ktoś chciał go powstrzymać przed przyjazdem do Hogwartu. Myślę, że ktoś wiedział, że jego robota będzie znacznie trudniejsza przy nim, a nikt nie przyjrzałby się temu zbyt uważnie, Moody widzi wrogów znacznie za często. Ale to nie znaczy, że nie potrafi rozpoznać prawdziwego niebezpieczeństwa. Był jednym z najlepszych aurorów, jakich kiedykolwiek miało Ministerstwo.
- a więc... co z tego wynika? - zapytał Harry powoli - Karkaroff próbuje mnie zabić? Ale... dlaczego?
Syriusz zawachał się.
- Słyszałem o bardzo dziwnych rzeczach - powiedział równie powoli - Death Eaters są ostatnio bardziej aktywni niż zwykle. Pokazali się na Mistrzostwach Świata w Quidditchu, prawda? Ktoś wywołał Znak Ciemności... a potem... słyszałeś o tej czarownicy z Ministerstwa, która zniknęła?
- Berta Jorkins? - zapytał Harry
- Dokładnie... zniknęła w Albanii, tam, gdzie chodziły plotki, że ostatnio miał być Voldemort... i ona wiedziałaby, że Turniej Trzech Czarodziejów zostanie zorganizowany, prawda?
- Tak, ale... to mało prawdopodobne, żeby wpadła prosto na Voldemorta...
- Słuchaj, znałem Bertę Jorkins - powiedział ponuro Syriusz - Chodziła do Hogwartu wtedy, co ja, kilka lat wyżej, niż ja i twój tata. Była idiotką. Wszędzie jej pełno, ale zero inteligencji. To nie jest dobre połączenie, Harry. Bardzo łatwo wpaść w tarapaty.
- a więc... więc Voldemort mógł dowiedzieć się o turnieju? - powiedział Harry - To masz na myśli? Myśli, że Karkaroff jest tu na jego rozkazach?
- Nie wiem - odparł Syriusz wolno - Po prostu nie wiem... Karkaroff nie wygląda na człowieka, który wróciłby do Voldemorta, gdyby Voldemort nie był dostatecznie silny, by móc go ochronić. Ale ktokolwiek włożył twoje zgłoszenie do Czary nie zrobił tego bez powodu, a nie mogę pozbyć się myśli, że ten turniej jest świetną okazją do ataku na ciebie, tak, żeby wyglądało to na wypadek.
- Nie wygląda to dla mnie zbyt różowo - westchnął Harry - Będą musieli po prostu stać i pozwolić smokom odwalić na nich robotę.
- Właśnie... te smoki - powiedział Syriusz, mówiąc teraz bardzo szybko - Jest sposób, Harry. Nie próbuj używać Zaklęć Oszałamiających - smoki mają zbyt potężną magiczną moc, by jeden czarodziej dał im radę w tym zaklęciem. Potrzeba około pół tuzina czarodziejów, by poradzić sobie ze smokiem...-
- Tak, wiem, właśnie widziałem - wtrącił Harry
- Ale możesz zrobić to samodzielnie - powiedział Syriusz - Jest sposób, i potrzebujesz jedynie prostego zaklęcia. Tylko...-
Ale Harry podniósł rękę, by go uciszyć, a jego serce podeszło mu do gardła. Usłyszał kroki na spiralnych schodach.
- Idź! - syknął na Syriusza - Idź! Ktoś schodzi!
Harry zerwał się na równe nogi, próbując zasłonić ogień - gdyby ktoś zobaczył głowę Syriusza w murach Hogwartu, natychmiast podnieśliby alarm - wtrąciłoby się Ministerstwo - on, Harry, zostałby przesłuchany...
Harry usłyszał ciche pop w ogniu za sobą i wiedział już, że Syriusz zniknął. Obserwował ostatnie stopnie schodów - kto mógł zdecydować się na spracer o pierwszej w nocy i przeszkodzić Syriuszowi w wyjawieniu mu, jak przejść obok smoka?
To był Ron. Ubrany w bordową, pasiastą piżamę, Ron stanął jak wryty przed Harrym i rozejrzał się dookoła.
- z kim rozmawiałeś? - zapytał
- a co cię to obchodzi? - warknął Harry - i co robisz tu o tej porze?
- Po prostu zastanawiałem się, gdzie ty... - zaczął Ron, wzruszając ramionami - Nic. Wracam do łóżka.
- Po prostu pomyślałeś, że trochę powęszysz? - krzyknął Harry. Wiedział, że Ron nie miał pojęcia, na co wpadł, wiedział, że nie zrobił tego specjalnie, ale nie obchodziło go to - w tym momencie nienawidził wszystkiego, co dotyczyło Rona, aż do kilku cali kostek wystających spod spodni od piżamy.
- Sorry - powiedział Ron, czerwieniąc się ze złości - Powinienem był przewidzieć, że nie chcesz, żeby ci przeszkadzano. Pozwolę ci ćwiczyć przed kolejnym wywiadem w spokoju.
Harry podniósł naszywkę “POTTER NAPRAWDĘ ŚMIERDZI” i rzucił ją przez pokój, najsilniej jak mógł. Uderzyła w czoło Rona i odbiła się od niego.
- Proszę - wycedził przez zęby Harry - Coś dla ciebie na wtorek. Może nawet zdobędziesz bliznę, jeżeli będziesz miał szczęście... przecież tego chcesz, prawda?
Ruszył przez pokój do dormitorium; w połowie miał nadzieję, że Ron go zatrzyma, chciałby nawet, żeby Ron na niego krzyknął, ale on po prostu stał tam w swojej za małej piżamie, a Harry, po przebiegnięciu schodów, rzucił się na łóżko i leżał bezsennie jeszcze długo potem, ale nie słyszał, żeby Ron wrócił do dormitorium.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:24, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dwudziesty
Pierwsze zadanie

Harry wstał w sobotę rano i ubrał się zupełnie nie zwracając uwagi na to, co robi, tak, że dopiero po chwili zorientował się, że próbował nałożyć na nogę tiarę zamiast skarpetki. Kiedy wreszcie włożył ubrania na odpowiednie części ciała, pobiegł do Hermiony i znalazł ją przy stole Gryffindoru, gdzie jadła śniadanie razem z Ginny. Czując się zbyt zmartwionym, by jeść, Harry zaczekał, aż Hermiona pochłonie ostatnią łyżkę owsianki, a potem wyciągnął ją na dwór na kolejny spacer. Podczas gdy powoli snuli się wokół jeziora, opowiedział jej o smokach i o wszystkim, co powiedział Syriusz.
Mimo zdenerwowania ostrzeżeniami Syriusza o Karkaroffie, Hermiona wciąż uważała, że smoki są w tej chwili ich największym problemem.
- Po prostu spróbujmy utrzymać cię przy życiu do wtorku wieczór, - powiedziała całkiem poważnie - a potem będziemy się martwić Karkaroffem.
Obeszli jezioro trzy razy, przez całą drogę myśląc o prostym zaklęciu, które unieszkodliwiłoby smoka. Nic jednak nie przyszło im do głowy, więc zamiast tego poszli do biblioteki. Tam Harry położył na stoliku wszystkie książki, jakie mógł znaleźć o smokach i oboje zabrali się do pracy.
- "Magiczne obcinanie pazurów"... "postępowanie z gnijącymi łuskami"... to nie ma sensu, wszystko jest dla takich, jak Hagrid, którzy chcą utrzymać je w zdrowiu...
- "Smoki są niezwykle trudne do opanowania, zważywszy na starożytną magię ochraniającą ich grube skóry, które mogą przebić jedynie najsilniejsze zaklęcia"... ale Syriusz mówił, że potrzebne jest jakieś proste...
- w takim razie spróbujmy jakieś łatwe książki z zaklęciami - powiedział Harry, odrzucając "Ludzi, którzy kochają smoki za bardzo".
Wrócił do stolika ze stosem książek z zaklęciami, położył je i zaczął przeglądać każdą po kolei, z Hermioną przez cały czas mruczącą pod nosem - Tu są Zaklęcia Przełączające... ale właściwie po co nam one? Chyba, że skleiłbyś jego dziąsła (???)... kły stałyby się mniej niebezpieczne... jedyny problem, że, tak jak mówiła tamta książka, mało co przejdzie przez skórę smoka... Mógłbyś go transmutować, ale one są takie wielkie, nie ma szans, chyba nawet profesor McGonagall nie podołałaby temu zadaniu... chyba, że powinieneś rzucić zaklęcie na samego siebie? Może by dać sobie dodatkowe moce? Ale to nie są proste zaklęcia, to znaczy nie przerabialiśmy ich jeszcze w szkole, wiem o nich tylko dlatego, że przeglądałam testy na SUM-y...
- Hermiono, - wycedził Harry przez zaciśnięte zęby - zamkniesz się na chwilę? Próbuję się skoncentorwać.
Ale kiedy to się stało, kiedy Hermiona umilkła, mózg Harrego wypełniło jakby głuche buczenie, które zupełnie uniemożliwiało skupienie się. Wpatrywał się bezmyślnie w “Podstawowe Zaklęcia dla Zajętych i Zaganianych: natychmiastowa depilacja” ... ale smoki nie miały włosów... “pieprzowy oddech”... to pewnie zwiększyłoby siłę jego ognia... “kolczasty język...” właśnie tego potrzebował, dać mu dodatkową broń...
- Och, nie, on znowu tu jest, dlaczego nie może czytać na swoim głupim statku? - syknęła Hermiona ze złością, kiedy do biblioteki wślizgnął się Victor Krum, rzucając im bardzo poważne spojrzenie i siadając przy stoliku w odległym rogu ze stosem książek - Chodź, Harry, wróćmy do pokoju wspólnego... za chwilę będzie tu jego fan club...
Tak, jak przewidywali, idąc do wieży Gryffindoru minęła ich grupka dziewcząt, na palcach skradających się do biblioteki, jedna z nich miała szalik Bułgarii owinięty wokół pasa.

* * *
Harry prawie nie spał tej nocy. Kiedy obudził się w poniedziałek rano, poważnie rozważał, po raz pierwszy w życiu, ucieczkę z Hogwartu. Ale kiedy rozejrzał się na śniadaniu po Wielkiej Sali i pomyślał, co oznaczyłoby opuszczenie zamku, wiedział, że nie mógłby tego zrobić. To byłe jedyne miejsce, gdzie kiedykolwiek był szcześliwy... przypuszczał, że był szczęśliwy także ze swoimi rodzicami, ale nie pamiętał tego.
W pewnym sensie wiedza, że lepiej być tu i walczyć ze smokiem, niż z powrotem na Privet Drive z Dudleyem, podniosła go na duchu; poczuł się nieco spokojniejszy. z trudem zjadł swój bekon (jego żołądek wciąż nie pracował zbyt dobrze) i kiedy on i Hermiona wstawali od stołu, zobaczył Cedrica Diggory'ego również opuszczającego stół Puchonów.
Cedric wciąż nic nie wiedział o smokach... był jedynym, który nie wiedział, jeżeli Harry nie mylił się, że Madame Maxime i Karkaroff powiedzieli Fleur i Krumowi....
- Hermiono, zobaczymy się w cieplarni - powiedział Harry, podejmując decyzję patrząc na Cedrica wychodzącego z Wielkiej Sali - Idź, złapię cię później.
- Harry, spóźnisz się, dzwonek zaraz zadzwoni...-
- Złapię cię, OK?
W momencie, kiedy Harry dotarł do stóp marmurowych schodów, Cedric był już na samej górze. Stał w otoczeniu grupy swoich przyjaciół z szóstego roku. Harry nie chciał rozmawiać przy nich z Cedriciem; byli to ci, którzy najczęściej dyskutowali o artykule Rity Skeeter za każdym razem, kiedy przechodził w pobliżu. Śledził Cedrica z bezpiecznej odległości i zobaczył, że kierowali się do korytarza zaklęć. To podsunęło Harremu pomysł. Zatrzymując się w pewnej odległości, wyciągnął różdżkę i ostrożnie wycelował.
- Diffindo!
Torba Cedrica rozerwała się. Pergamin, pióra i książki rozsypały się na podłodze. Zbiło się kilka butelek atramentu.
- Nie przejmujcie się - powiedział Cedric do swoich kolegów, którzy pochylili się, by pomóc mu zebrać rzeczy - Powiedźcie Flitwickowi, że już idę...
To było właśnie to, czego chciał Harry. Wpakował różdżkę pod szatę, poczekał aż przyjaciele Cedrica znikną za drzwiami sali i pobiegł teraz już pustym korytarzem .
- Cześć - powiedział Cedric, podnosząc egzemplarz “Przewodnika po zaawansowanej transmutacji”, teraz całego poplamionego atramentem - Moja torba właśnie się rozerwała... była z resztą całkiem nowa...
- Cedric - powiedział Harry - pierwsze zadanie to smoki.
- Co? - wydusił Cedric, podnosząc głowę
- Smoki - Harry mówił teraz bardzo szybko, na wypadek, gdyby profesor Flitwick wyszedł, by zobaczyć, gdzie podział się Cedric - Mają cztery, dla każdego z nas po jednym, i chyba będziemy musieli przejść obok nich.
Cedric wpatrywał się w niego. Harry zobaczył w oczach Cedrica panikę, która opanowywała go od ostatniej soboty.
- Jesteś pewny? - wydusił Cedric nieswoim głosem
- Całkowicie - odparł Harry - Widziałem je.
- Jak się dowiedziałeś? Nie powinniśmy wiedzieć...
- Nieważne - przerwał Harry szybko: wiedział, że Hagrid miałby kłopoty, gdyby wyznał prawdę - Ale ja nie jestem jedynym, który wie. Fleur i Krum też już na pewno wiedzą - Maxime i Karkaroff też widzieli smoki.
Cedric wyprostował się z naręczem poplamionych atramentem piór, pergaminów i książek, z rozerwaną torbą kołyszącą się na ramieniu. Wpatrywał się w Harrego zdumionym, prawie podejrzliwym wzrokiem.
- Dlaczego mi to mówisz? - zapytał
Harry spojrzał na niego z niedowierzaniem. Był pewny, że Cedric nie zapytałby o to, gdyby sam widział smoki. Harry nie pozwoliłby najgorszemu wrogowi spotkać się z tymi potworami bez przygotowania - no, może oprócz Malfoya lub Snape'a...
- To jest po prostu... sprawiedliwe - powiedział do Cedrica - Teraz wszyscy wiemy... startujemy z równego poziomu, prawda?
Cedric wciąż patrzył się na niego w lekko podejrzliwy sposób, ale wtedy Harry usłyszał za sobą znajome stukanie. Odwrócił się i zobaczył Moody'ego wyłaniającego się z pobliskich drzwi.
- Za mną, Potter - zagrzmiał - Diggory, na swoją lekcję.
Harry przyglądał mu się z przerażeniem. Czy słyszał, o czym rozmawiali? - Ee... panie profesorze, powinienen być na zielarstwie...
- Nieważne, Potter. Proszę do mojego gabinetu.
Harry poszedł za nim, zastanawiając się, co się z nim teraz stanie. Czy Moody będzie chciał dowiedzieć się, w jaki sposób Harry odkrył, co będzie pierwszym zadaniem? Czy pójdzie do Dumbledore'a i naskarży na Hagrida, czy od razu zamieni Harrego we fretkę? w sumie byłoby łatwiej umknąć smokowi, gdyby był fretką, pomyślał Harry gorzko, byłby mniejszy, trudniejszy do wypatrzenia z wysokości 50 stóp...
Wszedł za Moody'm do jego gabinetu. Moody zamknął za nimi drzwi i odwrócił się, by przyjrzeć się Harremu, a jego magiczne oko wpatrywało się w niego tak, jak zwykłe.
- Zrobiłeś właściwą rzecz - powiedział Moody cicho
Harry nie wiedział, co odpowiedzieć; nie takiej reakcji się spodziewał
- Usiądź - powiedział Moody, a Harry zajął miejsce, rozglądając się po pokoju.
Odwiedzał już ten gabinet za czasów dwóch poprzednich nauczycieli obrony przed czarną magią. Za profesora Lockharta ściany obwieszone były uśmiechniętymi, mrugającymi portretami samego profesora. Kiedy mieszkał tu Lupin, często można się było natknąć na okaz jakiegoś fascynującego stworzenia, o którym mieli uczyć się na lekcji. Jednak teraz gabinet pełen był niezwykłych, niesamowitych obiektów, których prawdopodobnie Moody używał, kiedy jeszcze pracował jako auror.
Na biurku stało coś, co wyglądało jak duże, pęknięte naczynie (?), obracające się u góry; Harry natychmiast rozpoznał w tym fałszoskop, ponieważ sam miał jeden, choć znacznie mniejszy niż Moody'ego. w rogu, na małym stoliku stało coś przypominającego potwornie powykręcaną, złotą antenę telewizyjną. Lekko drżało. Naprzeciwko Harrego, wisiało na ścianie jakby lustro, ale nie pokazywało odbicia pokoju. Mgliste postacie poruszały się w jego wnętrzu, żadna z nich nie była wyraźna.
- Podobają ci się moje wykrywacze czarnych sił? - zapytał Moody, która przez cały czas uważnie obserwował Harrego
- Co to takiego? - Harry wskazał na poskręcaną, złotą antenę
- Detektor tajemnic. Drży, kiedy czuje skrytość i kłamstwa... tutaj oczywiście bezużyteczny, za dużo zakłóceń: uczniowie kłamiający na każdym kroku dlaczego nie zrobili pracy domowej. Trzęsie się odkąd tu przyjechałem. Musiałem wyłączyć swój fałszoskop, bo nie przestawał gwizdać nawet na chwilę. Jest niezwykle wyczulony, potrafi wykryć kłamstwo w promieniu mili. Oczywiście może teraz odbierać coś więcej, niż tylko oszustwa dzieciaków - dodał mrukliwym głosem
- a co robi to lustro?
- Och, to Zwierciadło Wrogów. Widzisz tych tam, kręcących się w środku? Nie jestem naprawdę w tarapatach, dopóki nie widzę białek ich oczu. To wtedy, gdy otwieram swój kufer.
Zaniósł się krótkim, surowym śmiechem i wskazał na duży kufer pod oknem. Miał siedem dziurek od klucza w rządku. Harry zastanawiał się, co tam może być, dopóki następne pytanie Moody'ego nie sprowadziło go ostro na ziemię.
- a więc... dowiedziałeś się o smokach, czy tak?
Harry zawachał się. Właśnie tego się obawiał, ale nie powiedział Cedricowi, i z pewnością nie zamierzał powiedzieć Moody'emu, że Hagrid złamał zasady.
- w porządku - odezwał się Moody, siadając i z jękiem wyciągając drewnianą nogę - Oszukiwanie jest tradycyjnie częścią Turnieju Trzech Czarodziejów i zawsze tak było.
- Nie oszukiwałem - stwierdził Harry stanowczo - To był... rodzaj przypadku, że się dowiedzialem.
Moody uśmiechnął się - Nie oskarżam cię, panienko. Powtarzałem Dumbledore'owi od samego początku, może być tak szlachetny, jak tylko chce, ale mogę się założyć, że stary Karkaroff i Maxime nie będą. Powiedzą swoim mistrzom wszystko, co mogą. Chcą wygrać. Chcą pobić Dumbledore'a. Chcą udowodnić, że jest tylko człowiekiem.
Moody znowu zaśmiał się surowo, a jego magiczne oko obracało się tak szybko, że Harremu zakręciło się w głowie od patrzenia.
- Więc... masz już jakieś pomysły, jak pokonać swojego smoka? - zapytał Moody
- Nie - odparł Harry
- Cóż, nie powiem ci - stwierdził Moody szorstko - Nie faworyzuję nikogo otwarcie. Po prostu dam ci dobrą, ogólną radę. Pierwszą jej częścią jest: spójrz na swoje mocne strony.
- Nie mam żadnych - wtrącił Harry, zanim mógł się powstrzymać
- o przepraszam - zagrzmiał Moody - skoro ja mówię, że masz mocne strony, to je masz. Pomyśl. w czym jesteś najlepszy?
Harry spróbował się skupić. w czym był najlepszy? Tak naprawdę to proste pytanie:
- Quidditch - odparł bez przekonania - (...)
- No właśnie - powiedział Moody, intensywnie się w niego wpatrując, prawie nie poruszając swoim magicznym okiem - Jesteś cholernie dobry w lataniu, z tego, co słyszałem.
- Tak, ale... Nie wolno mi mieć miotły, mam używać tylko różdżki...-
- Druga cześć mojej ogólnej rady - przerwał mu bardzo głośno Moody - to użyć prostego, miłego zaklęcia, by zdobyć to, czego potrzebujesz.
Harry spojrzał na niego bez wyrazu. Czego potrzebował?
- No dalej, chłopcze... - szepnął Moody - złóż je do kupy... to nie jest takie trudne...
I wtedy to załapał. Był najlepszy w lataniu. Musiał obejść smoka w powietrzu. Do tego potrzebował Błyskawicy, a do Błyskawicy potrzebował...-
- ...Hermiono - szepnął Harry, kiedy wpadł do cieplarni dziesieć minut później, wyrecytowawszy pospieszne usprawiedliwienie profesor Sprout - Hermiono, musisz mi pomóc.
- a co myślisz, że próbuję robić, Harry? - odszepnęła z oczami okrągłymi z niepokoju ponad drżącym Trzepoczącym Krzewem, który właśnie przycinała.
-Hermiono, muszę nauczyć się Zaklęcia Przywołującego do jutrzejszego popołudnia.

* * *

A więc ćwiczyli. Nie poszli na lunch tylko skierowali się do pustej sali, gdzie Harry całą siłą woli próbował zmusić różne przedmioty do lotu przez klasę w jego kierunku. Stale miał problemy. Książki i pióra ciągle zbaczały z kursu w połowie drogi i opadały jak kamienie na podłogę.
- Koncentracja, Harry, koncentracja...
- a niby co próbuję zrobić? - sapnął Harry ze złością - z jakiegoś powodu ogromny, brudny smok ciągle siedzi mi w głowie... Dobra, spróbujmy jeszcze raz...
Chciał opuścić wróżbiarstwo, by dalej ćwiczyć, ale Hermiona stanowczo odmówiła zerwania się z numerologii, a nie było sensu zostawać bez niej. w takim wypadku Harry został zmuszony do spędzenia godziny z profesor Trelawney, która przez połowę lekcji mówiła wszystkim, że pozycja Marsa w stosunku do Jowisza w obecnej chwili oznacza, że osoby urodzone w lipcu znajdują się w wielkim niebezpieczeństwie nagłej, gwałtownej śmierci.
- To bardzo dobrze. - powiedział Harry głośno, dając się ponieść emocjom - Skoro nie ma już nadziei, nie chcę cierpieć.
Przez chwilę Ron wyglądał, jakby miał zamiar zaraz się roześmiać; z pewnością ich spojrzenia spotkały się, po raz pierwszy od wielu dni, ale Harry wciąż czuł się zbyt urażony, by zwracać na to uwagę. Spędził resztę lekcji próbując pokierować do siebie małe przedmioty pod stołem. Udało mu się sprawić, że mucha wleciała mu prosto w dłoń, choć nie był do końca pewny, czy jest to zasługa Zaklęcia Przywołującego - może mucha była po prostu głupia. Po wróżbiarstwie wmusił w siebie obiad, a potem wrócił z Hermioną do pustej klasy, używając Peleryny Niewidki, by uniknąć spojrzeń nauczycieli. Ćwiczyli jeszcze długo po północy. Zostaliby jeszcze dłużej, ale pojawił się Irytek i udając, że myślał, że Harry chce rzucać w siebie przedmiotami, zaczął ciskać krzesłami po pokoju. Harry i Hermiona w pośpiechu opuścili salę, bojąc się, że hałas zwabi Filcha, i wrócili do pokoju wspólnego Wieży Gryffindoru, teraz na szczęście pustego.
O drugiej nad ranem Hary stał przy kominku, otoczony unoszącymi się w powietrzu rzeczami - książkami, piórami, kilkoma krzesłami, starym zestawem gargulek i ropuchą Neville'a, Teodorą. Dopiero w ostatniej godzinie Harremu naprawdę udało się opanować Zaklęcie Przywołujące.
- Tak lepiej, Harry, tak jest o wiele lepiej - mówiła Hermiona, bardzo zmęczona, ale też bardzo zadowolona.
- Teraz wiem przynajmniej co zrobić, gdy następnym razem nie będę mógł opanować zaklęcia - powiedział Harry, rzucając Hermionie słownik runów, by móc spróbować jeszcze raz - postraszyć się smokiem. Dobrze... - ponownie podniósł swoją różdżkę - Accio słownik!
Ciężka książka wyrwała się z ręki Hermiony, przeleciała przez pokój, a Harry ją chwycił.
- Harry, naprawdę myślę, że załapałeś o co chodzi! - powiedziała zachwycona Hermiona
- Żeby tylko zadziałało jutro - dodał - Błyskawica będzie znacznie dalej niż te rzeczy tutaj, będzie w zamku, a ja na zewnątrz...
- To nie ma znaczenia - stwierdziła Hermiona stanowczo - Jeżeli skoncentrujesz się naprawdę dobrze, przyleci. Harry, lepiej prześpijmy się trochę... będziesz tego potrzebował...

* * *

Tego wieczoru Harry tak mocno skupił się na nauce Zaklęcia Przywołującego, że panika prawie go opuściła. Następnego ranka wróciła jednak w całej okazałości. Powietrze w szkole było ciężkie od podniecenia. Lekcje miały zakończyć się w południe, aby dać uczniom czas na przyjrzenie się smokom - choć oczywiście nie wiedzieli oni jeszcze, co ich czeka.
Harry czuł się dziwnie odsunięty na bok od wszystkich, nieważne, czy życzyli mu powodzenia, czy syczeli “Mamy pudełko chusteczek w pogotowiu, Potter”, kiedy przechodził. Był to stan takiego zdenerwowania, że zastanawiał się, czy czasem nie straci głowy i nie będzie próbował rzucić zaklęcia na wszystkich w polu widzenia, zamiast na smoka.
Czas zachowywał się w jeszcze bardziej osobliwy sposób niż zwykle, lecąc do przodu z ogromną prędkością, więc w jednej chwili Harry siedział na swojej pierwszej lekcji, historii magii, a w następnej szedł na lunch... a zaraz potem (gdzie się podział poranek? Trzy ostatnie wolne od smoków godziny?) profesor McGonagall biegła do niego przez Wielką Salę. Mnóstwo ludzi się przyglądało.
- Potter, mistrzowie mają teraz zejść na dół... musisz przygotować się na pierwsze zadanie.
- Dobrze - odparł Harry, a jego widelec z brzękiem spadł na talerz.
- Powodzenia, Harry - szepnęła Hermiona - Będzie dobrze!
- Taak - wydusił Harry nieswoim głosem.
Opuścił Wielką Salę z profesor McGonagall. Ona również wyglądała nieswojo; właściwie była prawie tak samo zaniepokojona jak Hermiona. Kiedy sprowadziła go kamiennym schodami na dwór, w zimne, listopadowe popołudnie, położyła mu rękę na ramieniu.
- Teraz, tylko nie spanikuj - powiedziała - po prostu staraj się zachować trzeźwą głowę... mamy pod ręką czarodziejów, gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli... najważniejsze jest, byś dał z siebie wszystko, a nikt nie pomyśli o tobie złego słowa... w porządku?
- Tak - Harry usłyszał samego siebie - Tak, w porządku.
Poprowadziła go do miejsca, gdzie umieszczono smoki, wzdłuż skraju lasu, ale gdy doszli do kępki drzew, skąd ogrodzenie powinno być dobrze widoczne, zamiast niego Harry ujrzał namiot stojący wejściem w ich stronę, zasłaniający im smoki.
- Zostaniesz tu z innymi mistrzami - powiedziała profesor McGonagall raczej drżącym głosem - i poczekasz na swoją kolej, Potter. Pan Bagman już tam jest... powie wam ee... procedurę... powodzenia.
- Dziękuję - odparł Harry, bezbarwnym, odległym głosem. Profesor zostawiła go przy wejściu do namiotu. Harry wszedł do środka.
Fleru Delacour siedziała w rogu na niskim, drewnianym stołku. Nie wyglądała na tak opanowaną jak zwykle, była raczej blada i spocona. Victor Krum wyglądał nawet poważniej niż zazwyczaj, był to prawdopodobnie jego sposób okazywania zdenerwowania. Cedric przechadzał się w tę i z powrotem po namiocie. Kiedy Harry wszedł, posłał mu słaby uśmiech, który Harry odwzajemnił, czując, że mięśnie jego twarzy pracują z trudem, jakby zapomniał, jak to się robi.
- Harry! Och, świetnie! - zawołał Bagman z radością na widok Harrego - Wejdź, prosimy bardzo, czuj się jak u siebie w domu!
Bagman wyglądał jak jakby wyrośnięta postać z kreskówki, stojąca wśród bladych zawodników. Znowu miał na sobie stare szaty Os.
- a więc, teraz, skoro wszyscy już jesteście, czas was wtajemniczyć! - oznajmił z ożywieniem - Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, przekażę każdemu z was tę torbę, - podniósł mały worek z czerwonego jedwabiu i potrząsnął nim - z którego wyciągnięcie malutki model tego, z czym macie się zmierzyć! Widzicie, są różne... ee... rodzaje.... Miałem wam jeszcze coś powiedzieć... ach, tak... waszym zadaniem jest zdobycie złotego jaja!
Harry zerknął na boki. Cedric lekko kiwnął głową, by pokazać, że zrozumiał słowa Bagmana i znowu zaczął spacerować wokół namiotu; jego twarz przybrała lekko zieloną barwę. Fleur Delacour i Krum w ogóle nie zareagowali. Może myśleli, że zwymiotują, jeżeli otworzą usta; dokładnie tak czuł się Harry. Ale oni przynajmniej tego chcieli.
Po chwili usłyszeli jak setki i setki par stóp przechodzą obok namiotu, a ich właściciele rozmawiają, śmieją się, żartują... Harry poczuł się tak odsunięty od tłumu ludzi na zewnątrz, jakby należeli do różnych gatunków, a później - miał wrażenie, że minęła zaledwie sekunda - Bagman otwierał czerwoną, jedwabną torbę.
- Panie przodem - powiedział, podając go Fleur Delacour
Włożyła do środka drżącą rękę i wyciągnęły maleńki, ale perfekcyjnie wykonany model walijskiego smoka zielonego. Przy szyi miał przywiązaną karteczkę z numerem 2, a Harry już wiedział, skoro Fleur nie okazała żadnych oznak zdziwienia, ale raczej zdecydowaną rezygnację, że miał rację: Madame Maxime powiedziała jej, co nadchodzi.
To samo odnosiło się do Kruma. Wyciągnął czerwonego chińskiego smoka ognistego. Przy szyi miał numer 3, Krum nawet nie mrugnął, spojrzał tylko w podłogę.
Cedric włożył dłoń do worka i wyjął niebiesko-szarego szwedzkiego smoka krótkozębnego, z numerem 1 dookoła szyi. Wiedząc, co zostało, Harry włożył rękę do jedwabnej torby i wyciągnął węgierskiego smoka ogoniastego, z numerem 4. Kiedy Harry na niego spojrzał, ten rozłożył swoje skrzydła i obnażył kły.
- No to już wiecie! - powiedział Bagman - Każde z was wyciąnęło smoka, z którym się zmierzy, a numery wskazują, w jakiej kolejności będziecie stawiać im czoło, widzicie? Teraz, opuszczę was na chwilę, będę komentował. Panie Diggory, pan pierwszy, więc po prostu proszę wyjść z namiotu na dźwięk gwizdka, w porządku? Teraz... Harry... mogę cię prosić na słówko? Na zewnątrz?
- Ee... tak - odparł Harry beznamiętnie, wstał i wyszedł z namiotu za Bagmanem, który podprowadził go niedaleko do drzew i zwrócił się do niego z ojcowskim wyrazem twarzy.
- Dobrze się czujesz, Harry? Mogę ci w czymś pomóc?
- Słucham? - powiedział Harry - Ja... nie, nic.
- Masz plan? - zapytał Bagman, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu - Chętnie udzielę ci kilku wskazówek, gdybyś tylko chciał - ciągnął Bagman, coraz ciszej i ciszej - Jesteś tu najsłabszy, Harry... gdybym mógł w czymkolwiek pomóc...
- Nie - odparł Harry tak szybko, że wiedział, że zabrzmiało to niegrzecznie - Nie... ja... ja już wiem, co chcę zrobić, dziękuję.
- Nikt się nie dowie, Harry - naciskał Bagman, mrugając do niego
- Nie, wszystko w porządku - powiedział Harry, zastanawiając się, czemu ostatnio wszystkim to powtarza i czy kiedykolwiek czuł się mniej w porządku - Mam plan, ja...-
Zadzwonił gwizdek.
- Dobry Boże, muszę biec! - zawołał Bagman i, zdenerwowany, wybiegł spośród drzew.
Harry wrócił do namiotu i zobaczył wyłaniającego się z niego Cedrica, jeszcze bardziej zielonego niż wcześniej. Harry próbował machnąć do niego, życzyć mu powodzenia, ale jedyne, co wyszło z jego krtani, to ochrypłe chrząknięcie.
Harry wszedł do środka, do Fleur i Kruma. Chwilę później usłyszeli ryk tłumu, co znaczyło, że Cedric wszedł na plac i teraz stawał oko w oko z żywą kopią swojego modelu...
Siedzieć tam i słuchać było czymś o wiele gorszym, niż Harry mógł sobie wyobrazić. Tłum piszczał... krzyczał... wzdychał, podczas gdy Cedric robił to, co tam robił, byle tylko przechytrzyć szwedzkiego smoka krótkozębnego. Krum wciąż patrzył się w ziemię. Fleur poszła w ślady Cedrica i spacerowała w tę i z powrotem po namiocie. a komentarze Bagmana tylko znacznie, znacznie pogarszały sytuację... okropne wizje formowały się w głowie Harrego, kiedy słyszał: “Oooch, było blisko, bardzo blisko”... “Ryzykuje, o teraz bardzo ryzykuje!”... “To było sprytne - szkoda, że nie wyszło!”
I wtedy, po około 15 minutach, Harry usłyszał rozdzierający uszy ryk, co znaczyło, że Cedricowi się udało i że złapał złote jajo.
- Rzeczywiście bardzo dobrze! - wrzeszczał Bagman - a teraz oceny od sędziów!
Ale nie wykrzyczał głośno ocen. Harry przypuszczał, że sędziowie podnieśli je do góry i pokazali publiczności.
- Jeden z głowy, jeszcze troje! - ryczał Bagman, kiedy znowu rozległ się gwizdek - Panno Delacour, prosimy bardzo!
Fleur trzęsła się od stóp do głów. Harry pomyślał o niej znacznie cieplej niż dotąd, kiedy wychodziła z namiotu, z głową jak zwykle uniesioną wysoko. On i Krum zostali sami, po przeciwnych stronach namiotu, unikając swoich spojrzeń.
Powtórzył się ten sam schemat... “Och, to nie było zbyt mądre!” - słyszeli krzyki Bagmana – “Och... prawie! Ostrożnie teraz... dobry Boże, już myślałem, że je ma!”
Dziesięć minut później Harry usłyszał, jak tłum znowu wiwatuje na część Fleur... musiało powieść się i jej. Krótka przerwa, podczas której pokazywano noty Fleur... więcej oklasków... a potem, po raz trzeci, gwizdek.
- a teraz wchodzi pan Krum! - zagrzmiał Bagman, a Krum poczłapał na zewnątrz zostawiając Harrego samego.
Harry bardziej niż dotąd czuł swoje ciało; był świadom sposobu, w jaki jego serce szybko pompowało krew i że jego palce trzęsą się ze strachu... już za chwilę też będzie tam na zewnątrz, zobaczy ściany namiotu, usłyszy publiczność...
- Bardzo śmiałe! - darł się Bagman, a Harry usłyszał, jak chiński smok ognisty wydaje okropny, ogłuszający ryk, podczas gdy reszta tłumu dosłownie wstrzymuje oddech - Teraz dopiero pokazał opanowanie! I... tak, tak, ma jajo!
Aplauz rozdarł zimowe niebo jak zbitą szklankę (?); Krum skończył - za chwilę będzie kolej Harrego...
Wstał, ledwo zwracając uwagę, że jego nogi są jakby zrobione z waty. Czekał. i wtedy usłyszał gwizdek. Wyszedłnie szybko z namiotu, z paniką sięgającą szczytów. Teraz szedł wzdłuż drzew, przez bramę w ogrodzeniu...
Zobaczył wszystko przed sobą, jakby był to jakiś przekolorowany sen. Setki i setki twarzy spoglądało na niego z trybun, które zostały tam wyczarowane, odkąd ostatnio stał w tym miejscu i był tam smok ogoniasty, po drugiej stronie placu, przyczajony na swoich jajach, ze skrzydłami w połowie złożonymi, ze złymi, żółtymi oczami wpatrzonymi w niego, jak potworna, czarna jaszczurka, wywyijająca swoim kolczastym ogonem, zostawiając długie na jard ślady w twardej ziemi. Publiczność robiła olbrzymi hałas, ale Harrego nie obchodziło, czy jest on przyjazny, czy wrogi. Teraz nadszedł czas, by zrobić, to co musiał... by skupić się całkowicie i zupełnie, każdą myślą, na jedynej rzeczy, która była jego ostatnią szansą...
Podniósł swoją różdżkę.
- Accio Błyskawica! - zawołał
Każdy jego mięsień czekał, modlił się... jeżeli nie zadziała... jeżeli nie przyjdzie... patrzył na wszystko, co go otaczało jakby przez jakąś migotliwą, przezroczystą ścianę, jak nagrzane powietrze, które wprawiało plac i setki twarzy w dziwne drgania...
I wtedy usłyszał ją, mknącą za nim przez powietrze. Odwrócił się i zobaczył swoją Błyskawicę, sunącą do niego przy skraju lasu, wlatującą na plac i zatrzymującą się tuż przed nim w powietrzu, w oczekiwaniu na dosiądnięcie. Tłum stał się jeszcze głośniejszy... Bagman coś krzyczał... ale uszy Harrego już nie pracowały poprawnie... słuchanie nie było ważne...
Przełożył nogę przez miotłę i odbił się od ziemi, a w chwilę później stało się coś cudownego...
Kiedy uniósł się w powietrze, kiedy wiatr rozwiał mu włosy i kiedy twarze na dole stały się jedynie niewyraźnymi, kolorowymi punktami, a węgierski smok ogoniasty skurczył się do rozmiarów psa, zdał sobie sprawę, że zostawił pod sobą nie tylko ziemię, ale także swój strach... dopiero teraz był tam, gdzie powinien być...
To tylko kolejny mecz quidditcha, tylko tyle... tylko kolejny mecz quidditcha, a smok jest tylko kolejną, brzydką, przeciwną drużyną...
Spojrzał na stertę jaj i dostrzegł to złote, błyszczące wśród innych, cementowo-szarych, bezpieczne między przednimi nogami smoka. OK powiedział sobie Harry “taktyka dywersyjna... idziemy...”
Zanurkował. Głowa smoka podążyła za nim; wiedział, co zamierzała zrobić i zdecydował się na unik idealnie na czas; potok ognia rozdarł powietrze dokładnie w miejscu, gdzie byłby, gdyby nie ruszył się z miejsca... ale Harry o to nie dbał... to nie było nic więcej, jak oszukanie tłuczka...
- Wielki Boże, on naprawdę umie latać! - ryczał Bagman, podczas gdy publiczność piszczała i krzyczała - Ogląda to pan, panie Krum?
Harry zatoczył koło jeszcze wyżej; smok ciągle za nim podążał, wyciągając swoją długą szyję - jeżeli tak dalej pójdzie, może zakręci mu się w głowie - ale lepiej nie przeginać, bo znowu może zionąć ogniem...
Harry runął dokładnie w momencie, kiedy smok otworzył paszczę, ale tym razem miał mniej szczęścia - ominął płomienie, ale ogon dosięgnął go, kiedy skręcił w lewo; jeden z jego długich kolców trafił go w ramię, rozdzierając szatę...
Czuł, jak wbija się w skórę, słyszał wrzaski i jęki publiczności, ale rozcięcie nie wydawało się głębokie... okrążył smoka od tyłu i wtedy nadarzyła się dla niego okazja...
Smok nie miał zamiaru odlecieć, za bardzo dbał o swoje jaja. Mimo że kręcił się i wiercił, rozkładał i składał skrzydła, i wpatrywał się w Harrego tymi potwornymi, żółtymi oczami, zbytnio bał się oddalić od gniazda... ale Harry musiał go do tego zmusić, albo nigdy nie zbliży się do celu... chodziło o to, by zrobić to delikatnie, ostrożnie...
Zaczął latać, najpierw w tę stronę, potem w inną, nie za blisko, by nie spowokować go do wypuszczenia potoku ognia, ale wciąż zmuszając do ciągłej obserwacji. Głowa smoka wyginała się w różne strony, wpatrując się w niego swymi pionowymi źrenicami, obnażając kły...
Uniósł się wyżej. Głowa smoka uniosła się razem z nim, szyja rozciągnęła się do jej pełnej długości, ciągle lekko się kiwała, jak wąż przygotowujący się do ataku...
Harry wzniósł się jeszcze o kilka stóp wyżej, a smok wydał potworny ryk wściekłości. Harry był dla niego jak mucha, mucha, którą chciał rozgnieść; znowu machnął ogonem, ale on był już za wysoko... zionął ogniem, ale Harry zrobił unik... smok szeroko otwierał paszczę...
- No już! - syknął Harry, unosząc się dokładnie nad nim - No wstawaj, wstawaj i weź mnie... do góry, no już!
I wtedy smok ryknął, rozciągnął wreszcie swoje czarne, skórzane skrzydła, szerokie jak mały samolot - a Harry zanurkował. Zanim smok zorientował się, co się dzieje i gdzie zniknął Harry, ten już śmigał w dół najszybciej, jak mógł, w kierunku jaj, teraz nie chronionych przez uzbrojone w pazury przednie nogi... oderwał ręce od Błyskawicy... i złapał złote jajo.
Z ogromną prędkością wzniósł się ponownie i przeleciał nad trybunami, z ciężkim jajem bezpiecznie wsadzonym pod swoje niezranione ramię, i było to tak, jakby ktoś nagle włączył dźwięk - po raz pierwszy naprawdę stał się świadomy zgiełku, jaki robił tłum, krzycząc i klaszcząc tak głośno, jak irlandzka publiczność na mistrzostwach świata...
- Spójrzcie na to! - darł się Bagman - Tylko spójrzcie na to! Nasz najmłodszy mistrz jest pierwszy w złapaniu swojego jaja! To chyba zamknie usta wszystkim jego przeciwnikom!
Harry zobaczył smoczych opiekunów biegnących w kierunku smoka i przy wejściu na plac, profesor McGonagall, profesora Moody'ego i Hagrida spieszących na spotkanie z nim, wszystkich machających rękami i szeroko uśmiechniętych, widocznych nawet z takiej wysokości. Znowu przeleciał nad placem, z prawie pękającymi bębenkami od ryku publiczności, i miękko wylądował, a na sercu zrobiło mu się lżej niż przez ostatnich kilka tygodni... przeszedł przez pierwsze zadanie, przeżył...
- Wspaniale, Potter! - zawołała profesor McGonagall, gdy tylko zsiadł z Błyskawicy; z jej ust była to najwyższa pochwała. Zauważył, że jej ręka drży, kiedy wskazała na jego ramię - Powinieneś zobaczyć panią Pomfrey, zanim sędziowie ogłoszą twoje oceny... jest tam, właśnie naciera Diggory'ego...
- Zrobiłeś to Harry! - ochryple ryknął Hagrid - Zrobiłeś to! i to z ogoniastym i w ogóle, a wiesz, że Charlie mówił, że on był najgorszy...
- Dziękuję ci Hagridzie - przerwał Harry głośno, tak, że Hagrid nie zdążył wyjawić, że już wcześniej pokazał Harremu smoki.
Profesor Moody również wyglądał na bardzo zadowolonego; jego magiczne oko wręcz tańczyło w oczodole.
- Łatwo i przyjemnie wszystko się udało - zagrzmiał
- a teraz, Potter, namiot pierwszej pomocy, proszę... - naciskała profesor McGonagall
Harry wyszedł z placu, wciąż krwawiąc, i spostrzegł panią Pomfrey, stojącą przy wejściu do drugiego namiotu, wyglądającą na zdenerwowaną.
- Smoki! - mruknęła z obrzydzeniem, wciągając Harrego do środka. Namiot podzielony był na części oddzielone zasłonami; przez materiał dostrzegł sylwetkę Cedrica, ale ten nie wydawał się ciężko ranny; przynajmniej siedział. Pani Pomfrey obejrzała ramię Harrego, przez cały czas wściekle mrucząc - Rok temu Dementorzy, teraz smoki, co oni przywleką do szkoły za rok? Masz szczęście... to całkiem płytkie... chodź trzeba to oczyścić przed uleczeniem...
Oczyściła rozcięcie czerwonym płynem, który dymił i palił, a potem stuknęła w ramię swoją różdżką, a Harry prawie natychmiast poczuł, że jest całe.
- Teraz, siedź spokojnie przez kilka minut... siedź! Potem możesz iść i zobaczyć swoje oceny.
Wyleciała z namiotu i Harry usłyszał, jak wchodzi przez wejście obok i mówi - Jak się teraz czujesz, Diggory?
Harry nie chciał siedzieć spokojnie; ciągle czuł w sobie zbyt dużo adrenaliny. Wstał, chcąc zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz, ale zanim dotarł do wejścia, dwie osoby wpadły do namiotu - Hermiona, a tuż za nią Ron.
- Harry, byłeś genialny! - zapiszczała. Na jej twarzy widać było ślady paznokci, tam, gdzie wbijała je ze strachu - Byłeś niesamowity! Naprawdę byłeś!
Ale Harry patrzył na Rona, który był bardzo blady i patrzył na Harrego, jakby ten stał się duchem.
- Harry, - zaczął bardzo poważnie - ktokolwiek włożył twoje zgłoszenie do tej Czary... ja... ja myślę, że naprawdę próbował cię wrobić.
To było tak, jakby ostatnich kilka tygodni w ogóle nie miało miejsca - jakby Harry spotkał Rona po raz pierwszy po tym, jak został mistrzem.
- Załapałeś wreszcie? - zapytał chłodno - Zajęło ci to dużo czasu.
Hermiona stała nerwowo między nimi, zerkając to na jednego, to na drugiego. Ron niepewnie otworzył usta. Harry wiedział, że Ron właśnie miał zamiar przeprosić, ale nagle zdał sobie sprawę, że nie potrzebuje tego.
- w porządku - powiedział, zanim Ron zdołał wydusić słowo - Zapomnij o tym.
- Nie - odparł Ron - Nie powinienem był...
- Zapomnij o tym .
Ron uśmiechnął się niepewnie, a Harry odwzajemnił uśmiech.
Hermiona wybuchnęła płaczem.
- Nie ma po co płakać - powiedział jej Harry z zaskoczeniem
- Jesteście obaj tacy głupi! - zawołała, przestępując z nogi na nogę, a łzy kapały jej z twarzy. Potem, zanim którykolwiek z nich zdążył ją powstrzymać, dała im obu po całusie i wybiegła z namiotu, teraz wyraźnie szlochając.
- Dziwne - potrząsnął głową Ron - Harry, chodź, teraz będą pokazywać twoje oceny...
Podniósłszy złote jajo i Błyskawicę, czując się bardziej odprężonym, niż sądził, że jest to możliwe jeszcze godzinę temu, poczłapał na zewnątrz, z Ronem obok, paplającym bardzo szybko.
- Byłeś najlepszy, wiesz, bez porównania. Cedric zrobił jakąś dziwną rzecz, transmutował kamień w psa... chciał, żeby smok poleciał za psem, zamiast za nim. To była całkiem niezła transmutacja i w pewnym sensie zadziałała, bo przecież złapał jajo, ale nieźle się poparzył... smok zmienił zdanie w połowie drogi, zdecydował, że woli dopaść Cedrica niż labradora, on ledwo uciekł, a ta Fleur użyła jakiegoś zaklęcia, myślę, że próbowała wprowadzić go w jakiś trans... to też trochę zadziałało, stał się śpiący, ale kichnął i taki wielki płomień w nią trafił... ugasiła to wodą ze swojej różdżki. a Krum... nie uwierzysz, nawet nie pomyślał o lataniu! Mimo to chyba był najlepszy po tobie. Uderzył go prosto w oczy jakimś zaklęciem. Tylko że ten smok zaczął się strasznie zataczać i zniszczył połowę prawdziwych jaj... odjęli za to punkty, nie powinien był robić im żadnej szkody.
Roz złapał oddech dopiero, gdy doszli na skraj placu. Teraz, gdy smok został już zabrany, Harry dostrzegł, gdzie siedziało pięciu sędziów - dokładnie po drugiej stronie, na podwyższonych siedzeniach, ozdobionych złotem.
- Dają stopnie w skali do 10 - powiedział Ron, a Harry zobaczył, jak Madame Maxime podnosi różdżkę. Coś przypominającego srebrną wstążkę wystrzeliło z jej końca i przybrało kształt dużej ósemki.
- Nieźle! - zawołał Ron, podczas gdy publiczność wiwatowała - Myślę, że odjęła ci punkty za ramię...
Potem pan Crouch. Wystrzelił w niebo dziewiątkę.
- Jest dobrze! - krzyczał Ron, uderzając Harrego w plecy
Następny Dumbledore. On również dał dziewiątkę. Tłum wiwatował jeszcze głośniej.
Ludo Bagman - dziesięć
- Dziesięć? - powtórzył Harry z niedowierzaniem - Ale... zostałem ranny... o co mu chodzi?
- Harry, nie skrarż się! - krzyczał Ron w podnieceniu
Teraz swoją różdżkę podniósł Karkaroff. Zatrzymał się na chwilę i z jego różdżki również wystrzeliła cyfra - 4.
- CO? - zawołał Ron ze wściekłym oburzeniem - Cztery? Ty nędzna, stronnicza szumowino, dałeś Krumowi dziesiątkę!
Ale Harrego to nie obchodziło, nie obchodziłoby go nawet, gdyby Karkaroff dał mu zero; oburzenie Rona na stopień Karkaroffa warte było dla Harrego stu punktów. Oczywiście nie powiedział tego Ronowi, ale jego serce było lżejsze od powietrza, kiedy opuszczał plac, i to nie tylko Ron... to nie tylko Gryfoni, oklaskujący go na trybunach. Kiedy przyszło co do czego, kiedy wszyscy zobaczyli, z czym musiał walczyć, większość szkoły była po jego stronie, tak samo, jak po stronie Cedrica... nie dbał o Ślizgonów, teraz mógł wszystko znieść...
- Jesteś na pierwszym miejscu, Harry! Ty i Krum! - zawołał Charlie Weasley, biegnąc do nich, kiedy ruszyli w kierunku szkoły - Słuchajcie, muszę biec i wysłać mamie sowę, obiecałem, że powiem jej, co się stało... Ale to było niesamowite! Och, tak... i powiedzieli mi, żebym ci przekazał, że musisz się tu pokręcić jeszcze trochę... Bagman chce cię na słówko, Harry, z powrotem do namiotu.
Ron oznajmił, że poczeka, więc Harry ponownie wszedł do namiotu, który w pewnym sensie wyglądał teraz zupełnie inaczej, przyjemnie i swojsko. Pomyślał, jak się czuł, walcząc ze smokiem i porównał to do długiego oczekiwania w namiocie... nie było żadnego porównania, czekanie było znacznie gorsze.
Fleur, Cedric i Krum również weszli do namiotu.
Połowa twarzy Cedrica pokryta była grubą, pomarańczową maścią, która z pewnością leczyła jego oparzenie. Uśmiechnął się do Harrego, kiedy go zobaczył - Dobra robota, Harry.
- Twoja też - powiedział Harry, odwzajemniając uśmiech
- Byliście świetni, wszyscy! - zawołał Ludo Bagman, wpadając do namiotu i wyglądając na tak zadowolonego, jakby sam przed chwilą pokonał smoka. - Teraz, tylko kilka szybkich słów. Macie miłą, długą przerwę do następnego zadania, które odbędzie się o wpół do dziesiątej rano 24 lutego... ale dajemy wam coś do myślenia w międzyczasie! Jeżeli spojrzycie na złote jaja, które trzymacie, zobaczycie, że się otwierają... widzicie zawiasy? Musicie rozwiązać zagadkę ze środka jaja, powie wam, co jest drugim zadaniem i pozwoli się do niego przygotować! Wszystko jasne? Na pewno? a więc, do zobaczenia!
Harry opuścił namiot, dołączył do Rona i zaczęli wspólnie wracać do zamku skrajem lasu, bez przerwy rozmawiając. Harry chciał poznać więcej szczegółów o tym, co zrobili inni mistrzowie. Potem, kiedy okrążyli kępę drzew, skąd Harry po raz pierwszy usłyszał ryk smoków, czarownica wyskoczyła zza krzaka.
Była to Rita Skeeter. Miała dzisiaj na sobie wściekle zielone szaty; Prędko-Piszące-Pióro, które trzymała w dłoni doskonale odznaczało się na ich tle.
- Gratulacje, Harry - powiedziała, rozpromieniając się na jego widok - Zastanawiałam się, czy mógłbyś powiedzieć mi kilka słów? Jak czułeś się, stając twarzą w twarz ze smokiem? Co myślisz teraz o sprawiedliwości ocen?
- Tak, mogę powiedzieć ci słowo - przerwał ostro Harry - Do widzenia.
I ponownie ruszył z Ronem do zamku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:24, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dwudziesty pierwszy
Front Wyzwolenia Skrzatów Domowych

Harry, Ron i Hermiona wspięli się tego wieczoru do sowiarni, by znaleźć Pigwidgeona i wysłać list do Syriusza, mówiąc mu, że Harremu udało się przejść przez pierwsze zadanie. Po drodze Harry wtajemniczył Rona we wszystko, co Syriusz przekazał mu o Karkaroffie. Choć początkowo zszokowany wiadomością, że Karkaroff był Death Eater, po dotarciu do sowiarni Ron przekonywał ich, że powinni byli od początku to podejrzewać.
- Pasuje, prawda? - mówił - Pamiętacie, co Malfoy gadał w pociągu, o swoim tacie jako przyjacielu Karkaroffa? Teraz wiemy skąd ci dwaj się znają. Pewnie razem biegali w maskach na mistrzostwach quidditcha... ale powiem ci jedno, Harry, jeżeli to Karkaroff włożył twoje zgłoszenie do Czary Ognia, teraz musi czuć się naprawdę głupio! Nie zadziałało, prawda? Zostałeś tylko draśnięty! Chodź tutaj... Ja to zrobię...
Pigwidgeon był tak podekscytowany myślą o dostarczeniu poczty, że śmigał dookoła głowy Harrego bez przerwy pohukując. Ron chwycił Pigwidgeona w powietrzu i przytrzymał go, podczas gdy Harry uwiązał list do jego nóżki.
- Niemożliwe, żeby następne zadania były bardziej niebezpieczne, jak mogłby być? - ciągnął Ron, niosąc Pigwidgeona do okna - Wiesz co? Myślę, że możesz wygrać ten turniej, Harry, poważnie.
Harry wiedział, że Ron powiedział kilka ostatnich słów tylko po to, by wynagrodzić mu swoje zachowanie przez ostatnich parę tygodni, ale mimo wszystko był wdzięczny. Hermiona jednak oparła się o ścianę sowiarni, skrzyżowała ramiona i zmarszczyła brwi.
- Harry ma przed sobą jeszcze długą drogę do zakończenia turnieju - powiedziała poważnie - Jeżeli to było pierwsze zadanie, nie chcę myśleć, co wymyślą na następne.
- Taki mały promyk słońca, czy tak? - odparował Ron - Ty i profesor Trelawney powinnyście się zejść któregoś dnia.
Wyrzucił Pigwidgeona przez okno. Pigwidgeon spadał przez 12 stóp zanim zdołał znowu się podnieść; list przywiązany do jego nogi był znacznie dłuższy i cięższy niż zazwyczaj - Harry nie mógł się oprzeć dokładnemu opisaniu krok po kroku jak drażnił, okrążył i oszukał węgierskiego smoka ogoniastego.
Obserwowali, jak Pigwidgeon znika w ciemności i wtedy Ron odezwał się - Lepiej zejdźmy na dół na twoje przyjęcie-niespodziankę, Harry... do tej pory Fred i George powinni przemycić z kuchni dostatecznie dużo jedzenia.
Tak jak przewidywali, gdy weszli, wspólny pokój Gryfonów wybuchł krzykami i oklaskami. Były tam też góry ciastek, flakony soku z dyni i kremowego piwa na wszystkich stoliczkach. Lee Jordan wypuścił trochę zimnych ogni Filibustera, więc pokój wypełnił się gwiazdami i iskrami. Dean Thomas, który był świetny w rysunkach, namalował kilka nowych, imponujących transparentów, z których większość przedstawiała Harrego okrążającego łeb smoka na Błyskawicy, choć na kilku widniał Cedric z płonącą głową.
Harry poczęstował się jedzeniem (prawie zapomniał, co to znaczy być naprawdę głodnym) i usiadł między Ronem a Hermioną. Nie mógł uwierzyć, jak bardzo jest teraz szczęśliwy; miał Rona po swojej stronie, przeszedł przez pierwsze zadanie i nie będzie musiał stwiać czoła nowemu przez kolejne trzy miesiące.
- o kurcze, ale to ciężkie! - powiedział Lee Jordan, podnosząc złote jajo, które Harry postawił na pobliskim stole - No dalej, otwórz je, Harry! Tylko zobaczymy, co jest w środku!
- Powinien pracować nad nim samodzielnie - wtrąciła Hermiona - Takie są zasady turnieju...
- Powinienem był również pracować samodzielnie nad tym smokiem - mruknął Harry, tak że tylko Hermiona mogła go usłyszeć i w odpowiedzi uśmiechnęła się jak winowajca.
- Tak, Harry, otwórz je! - powtórzyło kilka osób
Lee podał Harremu jajo, a Harry wsadził paznokcie w szparę, która biegła dookoła, i otworzył je.
Jego wnętrze było zupełnie puste, ale w momencie, kiedy Harry je otworzył, straszliwe, skrzeczące wycie wypełniło pokój. Najbliższa temu, według Harrego, była muzyka orkiestry duchów na przyjęciu w rocznicę śmierci Prawie Bezgłowego Nicka.
- Zamknij to! - krzyknął Fred, przyciskając ręce do uszu
- Co to było? - zapytał Seamus Finnigan, wpatrując się w jajo, kiedy Harry znowu je zatrzasnął- Brzmiało jak szyszymora... może będziesz musiał teraz się z nimi zmierzyć, Harry!
- To był ktoś torturowany! - wtrącił Neville, który stał się bardzo blady i właśnie rozsypał na podłogę wszystkie kiełbaski - Będziesz musiał walczyć z Klątwą Cruciatusa!
- Nie bądź idiotą, Neville, to nielegalne - powiedział George - Nie użyliby Klątwy Cruciatusa na zawodnikach. Dla mnie to brzmiało jak śpiew Percy'ego... może będziesz musiał zaatakować go pod prysznicem, Harry.
- Chcesz tarty z marmoladą (?), Hermiono? - zapytał Fred
Hermiona spojrzała na talerz z miną pełną wątpliwości. Fred uśmiechnął się.
- Jest w porządku - dodał - Nic z nią nie zrobiłem. Musisz bardziej uważać na ciasteczka z polewą...-
Neville, który właśnie zatopił zęby w ciasteczku z polewą, odchrząknął i wypluł je.
Fred wybuchnął śmiechem - Tylko taki mały żarcik, Neville...
Hermiona wzięła tartę z marmoladą, potem powiedziała - Zabraliście to wszystko z kuchni, Fred?
- Tak - odparł Fred, uśmiechając się od ucha do ucha. Udał wysoki, skrzeczący głos skrzata domowego – “Cokolwiek możemy dla pana zrobić, sir, zupełnie cokolwiek”. Są śmiertelnie posłuszne... a dajcie mi pieczeń z wołu, jeżeli byłem choć troszeczkę głodny.
- Jak się tam dostaliście? - zapytała Hermiona pozornie beztroskim głosem
- Prosto - odparł Fred - drzwi ukryte za obrazem tacy owoców. Połaskocz gruszkę, ona zadrży i... - nagle przerwał, spoglądając na nią podejrzliwie - a co?
- Nic - odparła Hermiona szybko
- Chcesz tam pójść i namówić je do strajku, prawda? - wtrącił się George - Chcesz rzucić te głupie naszywki i przygotować im rewolucję?
Kilka osób zachichotało. Hermiona nie odezwała się.
- Nie waż się iść tam i zasmucać je, mówiąc im, że muszą wziąć ubrania i pensje! - ostrzegł ją Fred - Przestaną wtedy gotować!
Właśnie w tym momencie Neville spowodował małe zamieszanie, zmieniając się w olbrzy- miego kanarka.
- Och, sorry Neville! - zawołał Fred, skręcając się ze śmiechu - Zapomniałem... jednak zaczarowaliśmy ciasteczka z polewą...
Jednak w przeciagu minuty Neville wyliniał, a kiedy wszystkie pióra opadły, pojawił się znowu w swojej postaci. Przyłączył się nawet do śmiechów.
- Kanarkowe ciasteczka! - krzyknął Fred do podekscytowanych Gryfonów - George i ja wynaleźliśmy je... siedem sykli każde!
Była już prawie pierwsza w nocy, kiedy Harry wreszcie poszedł do dormitorium z Ronem, Neville'm, Seamusem i Deanem. Zanim zaciągnął zasłony swojego łóżka, położył przy łóżku maleńki model węgierskiego smoka ogoniastego, gdzie ten ziewnął, zwinął skrzydła i zamknął oczy. Rzeczywiście, pomyślał Harry, kiedy odgrodził się kotarami od reszty, Hagrid wiedział, co mówi... one są naprawdę w porządku, smoki...

* * *

Początek grudnia przyniósł do Hogwartu zawieruchy i deszcze ze śniegiem. Mimo że w zimie zamkiem zawsze targały przeciągi, Harry z przyjemnością myślał o kominkach i grubych ścianach za każdym razem, gdy przechodził obok statku Durmstrangu, kołyszącego się na wysokich falach na jeziorze. Podejrzewał że, w karecie Baeuxbatons również musi być całkiem chłodno. Hagrid, jak Harry zauważył, świetnie zaopatrywał konie Madame Maxime w czystą whisky; opary dochodzące od strony wybiegu wystarczały, by podchmielić całą klasę opieki nad magicznymi stworzeniami. To było nie do uniknięcia, skoro wciąż zajmowali się potwornymi skrewts.
- Nie jestem pewny, czy one hibrnują - powiedział Hagrid trzęsącej się klasie stojącej na wietrznej grządce dynii. - (...) Po prostu wsadzimy je do tych pudeł... na razie.
Zostało już tylko dziesięć Skrewts; najwyraźniej ich żadza zabijania się nawzajem nie została z nich zupełnie wypleniona. Każdy z nich osiągnął już 6 stóp długości. Połączenie grubych, szarych pancerzy, potężnych nóg, wybuchających odwłoków, żądeł i ssawek sprawiało, że były one najbardziej odrażającymi stworzeniami, jakie Harry kiedykolwiek widział. Zniechęcona klasa patrzyła na ogromne, wyściełane poduszkami i kocami pudła, które Hagrid przyniósł na lekcję.
- Po prostu je tutaj zostawimy - powiedział Hagrid - i położyłymy wieczka, zobaczymy co się stanie.
Ale Skrewts, jak się okazało, nie hibernowały, ani nie były wdzięczne za zamknięcie w poduszkowych pudłach, i wkrótce zaczęły przedzierać się przez karton. Niebawem Hagrid krzyczał “Cholibka, bez paniki! Bez paniki!”, kiedy potwory siały zniszczenie na grządce dynii, depcząc wraki pudeł. Większość uczniów - z Malfoy'em, Crabbe'm i Goyle'm na czele - wpadło do chatki Hagrida tylnymi drzwiami i zabarykadowało się w środku. Harry, Ron i Hermiona zostali jednak na zewnątrz, próbując pomóc Hagridowi. Razem udało im się obezwładnić i związać dziewięć Skrewts, choć zdobywając przy okazji wiele skaleczeń i oparzeń; wreszcie został tylko jeden potwór.
- Teraz go nie przeraźcie! - krzyczał Hagrid, kiedy Harry, Ron i Hermiona użyli swoich różdżek, by wypuścić czerwone iskry na Skrewt, który skierował na nich swoje żądło - Po prostu spróbujcie zarzucić linę na to żądło, żeby nie zrobił krzwdy innym!
- Tak, nie chcielibyśmy tego! - odkrzyknął Ron ze złością, kiedy on i Harry cofnęli się pod ścianę chatki, ciągle odganiając potwora iskrami z różdżek.
- No, no, no... to mi wygląda na zabawę...
Rita Skeeter przechylała się przez płot Hagrida, spoglądając na zamieszanie. Miała na sobie grubą pelerynę koloru purpury z futrzanym, purpurowym kołnierzem, z przez przewieszoną ramię krokodylą torebkę.
Hagrid skoczył na Skrewt atakującego Harrego i Rona, i rozpłaszczył go na ziemi; odwłok potwora wystrzelił, rozwalając kilka dyni z pobliskiej grządki.
- Kim jesteś? - zapytał Ritę, kiedy okręcił liną żądło Skrewt i związał go
- Rita Skeeter, reporetrka Proroka Codziennego - odparła Rita, uśmiechając się do niego. Błysnęły jej złote zęby.
- Myślałem, że Dumbledore zabronił ci wchodzić do zamku? - powiedział Hagrid, strząsając się lekko, wstając ze związanego potwora i ciągnąc go do pozostałych 9.
Rita zachowała się, jakby nie usłyszała słów Hagrida.
- Jak nazywają się te fascynujące stworzenia? - zapytała, uśmiechając się jeszcze szerzej
- Blast-Ended-Skrewts - mruknął Hagrid
- Naprawdę? - zawołała Rita, najwyraźniej żywo nimi zainteresowana - Nigdy wcześniej o nich nie słyszałam... skąd pochodzą?
Harry zauważył rumieniec ogarniający twarz Hagrida pod jego bujną brodą. Skąd Hagrid je wziął?
Hermiona, której myśli zdawały się biec tym samym torem, wtrąciła szybko - Są bardzo interesujące, prawda? Prawda, Harry?
- Co? O, tak... au... interesujące - wydusił Harry, kiedy stanęła mu na stopę
- Ach, jesteś tutaj, Harry! - zawołała Rita, rozejrzawszy się dookoła - a więc lubisz opiekę nad magicznymi stworzeniami? Jeden z twoich ulubionych przedmiotów?
- Tak - odparł Harry niewyraźnie. Hagrid rozpromienił się.
- Cudownie - powiedziała Rita - Naprawdę cudownie... Długo uczysz? - dodała do Hagrida
Harry zauważył, że jej wzrok wędruje od Deana (który miał długie rozcięcie wzdłuż klatki piersiowej), Lavender (której szaty były mocno nadpalone), Seamusa (który opatrywał swoje poparzone palce) i do chatki, gdzie ukrywała się większość klasy, z nosami przyciśniętymi do szyby, wypatrujących, czy przejście jest już bezpieczne.
- To... tego... dopiero mój drugi rok - wydusił Hagrid
- Cudownie... Nie sądzę, żebyś był zainteresowany wywiadem? Podzieleniem się swoimi doświadczeniami z magicznymi stworzeniami? Prorok prowadzi w środy kolumnę zoologiczną, jak pewnie wiesz. Moglibyśmy przedstawić te... ee...Bang-Ended-Scoots.
- Blast-Ended-Skrewts - poprawił Hagrid gorliwie - Ee... w sumie, czemu nie?
Harry miał co do tego złe przeczucia, ale nie miał możliwości porozumienia się z Hagridem bez zwracania uwagi Rity, więc stał w ciszy i patrzył, jak Hagrid i Rita umawiają się na długi wywiad w Trzech Miotłach na przyszły tydzień. Wtedy z zamku doszedł ich dźwięk dzwonka oznajmiającego koniec lekcji.
- a więc do widzenia, Harry! - zawołała wesoło Rita Skeeter, kiedy ruszył do zamku z Ronem i Hermioną - Do zobaczenia w piątek wieczorem, Hagrdzie!
- Przekręci wszystko, co powie - mruknął Harry pod nosem.
- Chyba że sprowadził te potwory nielegalnie albo coś w tym rodzaju - westchnęła Hermiona z rezygnacją. Spojrzeli na siebie: to była właśnie jedna z tych rzeczy, które mógł zrobić Hagrid.
- Hagrid miał już wcześniej mnóstwo kłopotów, a Dumbledore nigdy go nie wyrzucił - spróbował pocieszyć ich Ron - Najgorzej będzie, jeżeli Hagrid będzie musiał pozbyć się tych Skrewts. Sorry... powiedziałem najgorzej? To znaczy najlepiej.
Harry i Hermiona uśmiechnęli się i powędrowali na lunch w trochę lepszych nastrojach.
Tego popołudnia Harry dobrze bawił się na dwu-godzinnym wróżbiarstwie; ciągle przerabiali wykresy gwiazd i przepowiednie, ale teraz, kiedy Ron znowu był jego przyjacielem, cała sprawa znowu stała się bardzo śmieszna. Profesor Trelawney, która była zachwycona, kiedy oboje przepowiedzieli własną okrutną śmierć, szybko zaczęła się irytować, kiedy chichotali słuchając wywodów na temat różnych sposobach zakłócania życia przez Plutona.
- Sądzę, - powiedziała swoim mistycznym szeptem, który jednak nie ukrył zdenerwowania - że niektórzy z nas - popatrzyła znacząco na Harrego - byliby trochę mnie beztroscy, gdyby widzieli to, co ja podczas mojej obserwacji kryształowej kuli poprzedniej nocy. Kiedy siedziałam tutaj, zajęta swoją robótką ręczną, opanowała mnie potrzeba konsultacji z kulą. Wstałam, usiadłam przed nią i wpatrywałam się w jej kryształowe głębiny... i jak sądzicie, co patrzyło się stamtąd na mnie?
- Brzydki stary nietoperz w za dużych okularach? - mruknął pod nosem Ron. Harry ciężko walczył, by zachować kamienną twarz.
- Śmierć, moi kochani.
Parvati i Lavender z przerażeniem zakryły rękami usta.
- Tak - powiedziała profesor Trelawney, kiwając głową pod wrażeniem własnych słów - Już nadchodzi, albo nawet bliżej, krąży ponad głowami jak sęp, a nawet niżej... nawet jeszcze niżej ponad zamkiem...
Patrzyła się prosto na Harrego, który ziewnął szeroko i bez skrępowania.
- Robiłoby to większe wrażenie, gdyby nie mówiła tego już z 80 razy - stwierdził Harry, kiedy wreszcie zaczerpnęli świeżego powietrza na schodach do pokoju profesor Trelawney - Gdybym umierał za każdym razem, gdy mi to mówi, byłbym cudem medycyny.
- Byłbyś jakimś super-skoncentrowanym duchem - dodał Ron, chichocząc, kiedy mijali Krwawego Barona poruszającego się w przeciwnym kierunku z szeroko otwartymi oczami wpatrzonymi w dal. Przynajmniej nie dostaliśmy pracy domowej. Mam nadzieję, że Hermiona dostanie mnóstwo od profesor Vector, uwielbiam nie pracować, kiedy ona musi...
Ale Hermiony nie było na obiedzie, nie było jej też w bibliotece, dokąd później poszli jej szukać. Jedyną osobą, którą znaleźli był Victor Krum. Ron postał chwilę między regałami, obserwując i rozważając szeptem z Harrym, czy powinien pójść i poprosić o autograf, kiedy zdał sobie sprawę, że sześć lub siedem dziewcząt zerka na Kruma zza sąsiedniego regału i rozmawia na ten sam temat, więc natychmiast stracił entuzjazm do tego pomysłu.
- Ciekawe, gdzie poszła? - myślał głośno Ron, kiedy on i Harry wrócili do Wieży Gryffindoru.
- Nie wiem... nonsens.
Ale Gruba Dama ledwo zdążyła się odsunąć, kiedy odgłos biegnących stóp oznajmił przyjście Hermiony.
- Harry! - wydyszała, ślizgając się po podłodze, próbując się zatrzymać (na ten widok Gruba Dama uniosła wymownie brwi) - Harry, musisz iść... po prostu musisz, stała się niesamowita rzecz... proszę...-
Chwyciła ramię Harrego i zaczęła ciąnąć go z powrotem przez korytarz
- Co się stało?
- Pokażę ci, kiedy tam dojdziemy... och, chodźcie, szybko...-
Harry spojrzał na Rona; ten odwzajemnił spojrzenie z zainteresowaniem
- OK. - powiedział Harry ruszając za nią korytarzem, z Ronem próbującym dotrzymać im kroku
- Och, nie zwracajcie na mnie uwagi! - zawołała za nimi Gruba Dama z irytacją - Nie przepraszajcie za przeszkadzanie mi! Po prostu powiszę sobie tutaj, szeroko otwarta, dopóki nie wrócicie, czy tak?
- Taak, dzięki - zawołał Ron przez ramię.
- Hermiono, dokąd idziemy? - zapytał Harry po tym, jak poprowadziła ich w dół przez sześć pięter i zaczęła schodzić marmurowymi schodami.
- Zobaczycie, zobaczycie za chwilę! - odpowiedziała w podnieceniu
Skręciła w lewo i przeszła przez drzwi, do których skierował się Cedric w noc, w której Czara Ognia wyrzuciła nazwiska jego i Harrego. Harry jeszcze nigdy wcześniej tam nie był. On i Ron podążyli za Hermioną kamiennymi schodkami, ale zamiast dojść do ciemnego, podziemnego przejścia, jakie prowadziło do lochu Snape'a, znaleźli się w szerokim, kamiennym korytarzu, jasno oświetlonym pochodniami i ozdobionym wesołymi obrazami przedstawiającymi głównie jedzenie.
- Och, chwileczkę... - powoli powiedział Harry w połowie korytarza - poczekaj, Hermiono...
- Co? - odwróciła się ostro ze zniecierpliwieniem widocznym na twarzy
- Wiem o co tutaj chodzi - powiedział Harry
Szturchnął Rona i pokazał obraz wiszący za Hermioną. Przedstawiał gigantyczną srebrną misę z owocami.
- Hermiono! - zawołał Ron, kojarząc podobnie jak Harry - Znowu próbujesz wciągnąć nas w ten biustowy interes!
- Nie nie, wcale nie! - odparła Hermiona z oburzeniem - i to nie biust, Ron...
- Zmieniłaś nazwę, czy co? - prychnął na nią Ron - Czym teraz jesteśmy, Frontem Wyzwolenia Skrzatów Domowych? Nie wejdę do tej kuchni i nie będę namawiać ich do rzucenia roboty, nie będę...
- Nie proszę cię o to! - przerwała niecierpliwie Hermiona - Przyszłam tutaj tylko po to, by z nimi porozmawiać i dowiedziałam się... och, chodźcie, Harry, chcę wam pokazać!
Znowu chwyciła jego ramię i pociągnęła go do obrazu gigantycznej misy z owocami, wyciągnęła palec wskazujący i połaskotała dużą, zieloną gruszkę. Gruszka zaczęła się trząść, chichotać i nagle zmieniła się w dużą zieloną klamkę. Hermiona pociągnęła ją, otworzyła drzwi i mocno popchnęła Harrego do środka.
Zdążył rzucić jedno krótkie spojrzenie na ogromny pokój z wysokim sufitem, tak olbrzymi jak Wielka Sala na górze, ze stosami błyszczących garnków i patelni ustawionych pod kamiennymi ścianami i gigantycznym paleniskiem po drugiej stronie, kiedy coś małego rzuciło się do nich ze środka pokoju, skrzecząć - Harry Potter, sir! Harry Potter!
W następnej chwili zaparło mu dech w piersiach, kiedy skrzat uderzył go mocno w brzuchu, przytulając tak mocno, że mógłby połamać mu żebra.
- Z-Zgredek? - wydusił Harry
- To jest Zgredek, sir, to on! - zaskrzeczał głos gdzieś z boku - Zgredek czekał i czekał na przyjście Harrego Pottera, sir, i Harry Potter przyszedł, żeby go zobaczyć, sir!
Zgredek puścił go i odsunął się na kilka kroków, uśmiechając się od ucha do ucha, z wielkimi, zielonymi oczami w kształcie piłek tenisowych błyszczącymi ze szczęścia. Wyglądał prawie zupełnie tak, jak Harry go zapamiętał: ten nos w kształcie ołówka, nietoperzowe uszy, długie palce i stopy - wszystko oprócz ubrań, które teraz były zupełnie inne.
Kiedy Zgredek pracował dla Malfoy'ów, zawsze miał na sobie starą zniszczoną poszewkę na poduszkę. Teraz jednak nosił najdziwniejszy zestaw odzieży jaki Harry kiedykolwiek widział. Było to nawet gorsze niż stroje czarodziejów na mistrzostwach świata w quidditchu. Miał na sobie filiżankę do kawy zamiast kapelusza, do której przypiął kilka błyszczących naklejek; krawat w końskie podkowy na brodatej klatce piersiowej, parę czegoś w rodzaju dziecięcych footballowych (??) szortów i dziwaczne skarpetki. Jedną z nich, jak Harry zauważył, była ta czarna, którą Harry zdjął z własnej stopy i rzucił w pana Malfoya; druga była w pomarań -czowe i różowe paski.
- Zgredku, co ty tutaj robisz? - zapytał Harry z zaskoczeniem
- Zgredek przyszedł pracować do Hogwartu, sir! - zaskrzeczał Zgredek z ożywieniem - Profesor Dumbledore dał Zgredkowi i Winky pracę, sir!
- Winky? - powtórzył Harry - Ona też tu jest?
- Tak, sir, tak! - odparł Zgredek i pociągnął Harrego za ramię dalej do kuchni, między cztery długie, drewniane stoły. Każdy z nich ustawiony był dokładnie pod czterema stołami domów na górze, w Wielkiej Sali. w tej chwili na żadnym nie stało jedzenie, ale podejrzewał, że jeszcze godzinę temu zastawione były tacami i talerzami, które potem zostały wysłane przez sufit na górę.
Przynajmniej sto małych skrzatów domowych stało dookoła kuchni, uśmiechając się, mrugając i zerkając, kiedy Zgredek prowadził Harrego między nimi. Wszystkie miały na sobie taki sam mundurek: kuchenną ściereczkę z symbolem Hogwartu, udrapowaną jak toga, podobnie do dawnego stroju Winky.
Zgredek zatrzymał się przed ogromnym kominkiem i wskazał na małą postać.
- Winky, sir! - powiedział
Winky siedziała na stołku blisko ognia. w przeciwieństwie do Zgredka z pewnością nie dbała o ubrania. Miała na sobie spraną, krótką spódniczkę i bluzkę z kapeluszem do kompletu, w którym wycięto duże dziury na uszy. Jednak podczas gdy każda część dziwnego zestawu ubrań Zgredka była tak czysta i zadbana, jakby była zupełnie nowa, Winky w ogóle nie interesowała się swoim strojem. Cała bluzka była pokryta plamami po zupie, a w spódnicy widniała wypalona dziura.
- Cześć, Winky - odezwał się do niej Harry
Usta Winky zadrżały. Potem wybuchnęła płaczem, łzy popłynęły z jej wielkich, brązowych oczu, zupełnie jak na mistrzostwach świata.
- Ojej, - powiedziała Hermiona. Ona Ron podeszli za Harrym i Zgredkiem na drugi koniec kuchni - Winky, nie płacz, proszę...
Ale Winky płakała jeszcze mocniej. Zgredek zdawał się tym nie przejmować i uśmiechnął się do Harrego.
- Czy Harry Potter chciałby filiżankę herbaty? - zaskrzeczał głośno, przekrzykując szlochy Winky
- Ee... tak, OK. - odparł Harry
Natychmiast, około 6 skrzatów domowych podbiegło, niosąc dużą srebrną tacę z dzbankiem i filiżankami dla Harrego, Rona i Hermiony oraz kubkiem mleka i talerzem ciastek.
- Dobra obsługa! - pochwalił Ron będąc pod wrażeniem. Hermiona wymownie zmarszczyła brwi, ale skrzaty wyglądały na zachwycone. Ukłoniły się bardzo nisko i wycofały.
- Od jak dawna tu jesteś, Zgredku? - zapytał Harry, kiedy Zgredek podał herbatę
- Tylko tydzień, Harry Potter, sir! - zawołał Zgredek szczęśliwie - Zgredek przyszedł do profesora Dumbledore, sir. Widzi pan, sir, to bardzo trudno, dla skrzata domowego, który został oddalony, dostać nową posadę, bardzo trudno...
W tym momencie Winky szlochnęła jeszcze głośniej (...)
- Zgredek podróżował po kraju przez dwa lata, sir, próbując znaleźć pracę! - skrzeczał Zgredek - Ale Zgredek nie znalazł nic, sir, bo Zgredek teraz chce pieniędzy!
Wszystkie skrzaty domowe, przysłuchujące się i przyglądające rozmowie, spojrzały na te słowa w bok, jakby Zgredek wypowiedział jakieś przekleństwo.
Hermiona jednak zawołała - To świetnie, Zgredku!
- Dziękuję, panienko! - odparł Zgredek uśmiechając się do niej szeroko - Ale większość czarodziejów nie chce skrzata domowego, który żąda pieniędzy, panienko. “To nie jest przeznaczenie skrzata domowego” mówią i zamykają drzwi przed nosem Zgredka! Zgredek lubi pracę, ale chce nosić ubrania i dostawać pensję, Harry Potter... Zgredek lubi być wolny!
Skrzaty z Hogwartu teraz zaczęły odsuwać się od Zgredka, jakby trzymał w ręku coś zaraźliwego. Winky jednak pozostała na swoim miejscu, choć nastąpił wyraźny wzrost w głośności jej płaczu.
- i wtedy, Harry Potter, Zgredek poszedł do Winky, i dowiedział się, że Winky też została wyrzucona, sir! - powiedział Zgredek z radością
Przy tym Winky spadła ze stołka i rozciągnęła się jak długa na kamiennej podłodze, z twarzą do ziemi, bijąc w nią swoją maleńką piąstką i najwyraźniej krzycząc z rozpaczy. Hermiona natychmiast uklękła przy niej i próbowała ją pocieszyć, ale nic, co powiedziała, nie zrobiło najmniejszej różnicy.
Zgredek ciągnął swoją historię, przekrzykując skrzeczenie Winky - i wtedy Zgredek wpadł na pomysł, Harry Potter, sir! “Dlaczego Zgredek i Winky nie mieliby znaleźć pracy razem? Gdzie jest wystarczająco pracy dla dwóch skrzatów domowych?” mówił Winky. i Zgredek myślał i wymyślił, sir! Hogwart! Więc Zgredek i Winky przyszli do profesora Dumbledore, sir, a profesor Dumbledore nas przyjął!
Zgredek rozpromienił się, a łzy szczęścia spłynęły mu po policzkach.
- i profesor Dumbledore powiedział, że będzie płacił Zgredkowi, jeżeli Zgredek chce pieniędzy. No i Zgredek jest wolnym skrzatem, sir, i Zgredek dostaje galeona na tydzień i jeden dzień wolny w miesiącu!
- To niewiele! - zawołała z oburzeniem Hermiona z podłogi, ponad Winky, która dalej wrzeszczała i biła o podłogę pięścią.
- Profesor Dumbledore zaproponował Zgredkowi 10 galeonów na tydzień i wolne weekendy - dodał Zgredek, nagle lekko się wzdrygając, jakby perspektywa tak długiego urlopu i takiego bogactwa była przerażająca - ale Zgredek się nie zgodził, panienko... Zgredek lubi wolność, panienko, ale nie chce za dużo, bardziej woli pracę.
- a ile profesor Dumbledore płaci tobie, Winky? - zapytała Hermiona miękko
Jeżeli sądziła, że tym podniesie Winky na duchu, to znacznie się myliła. Winky przestała płakać, ale kiedy usiadła i spojrzała na Hermionę swoimi dużymi, brązowymi oczami, na jej mokrej od łez twarzy malowała się wściekłość.
- Winky jest zhańbionym skrzatem, ale jeszcze nie dostaje pensji! - zaskrzeczała - Winky jeszcze nie upadła aż tak nisko! Winky właściwie wstydzi się bycia wolną!
- Wstydzi się? - powtórzyła Hermiona bezbarwnym głosem - Ale... Winky, daj spokój! To pan Crouch powinien się wstydzić, nie ty! Nie zrobiłaś nic złego, a on był dla ciebie naprawdę okropny...-
Ale na te słowa Winky przycisnęła ręcę do dziur w kapeluszu, rozpłaszczając uszy tak, że nie mogła słyszeć ani słowa i zawołała - Nie oskarżaj mojego pana, panienko! Nie oskarżaj pana Crouch! Pan Crouch jest dobrym czarodziejem, panienko! Pan Crouch ma prawo wyrzucić niedobrą Winky!
- Winky ma problemy z oceną, Harry Potter - powiedział im Zgredek w sekrecie - Winky zapomina, że już nie jest przywiązana do pana Croucha; może teraz mówić, co myśli, ale nie chce tego robić.
- Czy skrzaty domowe nie mogą mówić tego, co myślą o swoich panach? - zapytał Harry
- Och nie, sir, nie! - zawołał Zgredek, nagle poważniejąc - To część zniewolenia skrzatów domowych, sir. Trzymamy sekrety i ciszę, sir, podtrzymujemy honor rodziny i nigdy nie mówimy o nich źle... choć profesor Dumbledore powiedział Zgredkowi, że się przy tym nie upiera. Profesor Dumbledore mówi, że Zgredek może... może...
Nagle stał się bardzo nerwowy i przyciągnął Harrego bliżej. Harry pochylił się. staruszek
Zgredek wyszeptał - Może nazwać go... starym, stukniętym dziadem, jeżeli chce, sir!
Zgredek wzdrygnął się ze strachu.
- Ale Zgredek wcale nie chce, Harry Potter! - powiedział znowu normalnie, potrząsając głową tak, że jego uszy uderzały o głowę - Zgredek bardzo lubi profesora Dumbledore, sir, i jest dumny, że może trzymać jego sekrety.
- Ale możesz teraz powiedzieć, co chcesz o rodzinie Malfoy'ów? - zapytał Harry z uśmiechem
Przerażenie zagościło w ogromnych oczach Zgredka.
- Zgredek... Zgredek mógłby - powiedział pełen wątpliwości. Schował się w swoich małych ramionach - Zgredek może powiedzieć Harremu Potterowi, że jego starzy panowie byli.. byli... złymi czarnoksiężnikami!
Zgredek stał przez chwilę trzęsąc się od stóp do głów, przerażony swoją śmiałością i nagle ruszył do najbliższego stołu i zaczął bardzo mocno walić w niego głową, jęcząc- Niedobry Zgredek, niedobry Zgredek!
Harry pociągnął Zgredka za tył jego krawata i odciągnął go od stołu.
- Dziękuję, Harry Potter, dziękują - wydusił Zgredek pocierając głowę
- Musisz tylko trochę poćwiczyć - stwierdził Harry
- Poćwiczyć! - zaskrzeczała Winky z oburzeniem - Powinieneś się wstydzić, Zgredku, mówić tak o swoich panach!
- Oni nie są już moimi panami, Winky - odparł zdecydowanie Zgredek - Zgredka już nie obchodzi, co oni myślą.
- Och, jesteś złym skrzatem, Zgredek! - jęknęła Winky znowu zalewając się łzami - Mój biedny pan Crouch, co on zrobi bez swojej Winky? On mnie potrzebuje, on potrzebuje mojej pomocy! Winky zajmowała się panem Crouchem przez całe życie, a moja matka robiła to przede mną, a moja prababka przed nią... och, co by powiedziały, gdyby wiedziały, że Winky uwolniono? Och, wstyd, wstyd! - ukryła twarz w spódnicy i ponownie wybuchnęła płaczem
- Winky, - zaczęła Hermiona pewnie - Jestem prawie pewna, że pan Crouch świetnie sobie bez ciebie radzi. Wiesz, widzieliśmy go...
- Wy widzieliście mojego pana? - wydusiła Winky, znowu podnosząc swoją zalaną łzami twarz i zerkając na Hermionę - Widzieliście go tu, w Hogwarcie?
- Tak - odparła Hermiona - On i pan Bagman są sędziami w Trunieju Trzech Czarodziejów.
- Pan Bagman też tu przychodzi? - pisnęła Winky i ku zaskoczeniu Harrego (a także Rona i Hermiony, sądząc po wyrazach ich twarzy), znowu stała się wściekła - Pan Bagman jest złym czarodziejem! Bardzo złym czarodziejem! Mój pan nie lubi go, o nie, wcale nie lubi!
- Bagman... zły? - powtórzył Harry
- o tak! - Winky z wściekłością kiwnęła głową - Mój pan mówił Winky pewne rzeczy! Ale Winky nie mówi... Winky... Winky nie zdradza rodzinnych sekretów...
Znowu rozpłynęła się we łzach; słyszeli jak szlocha w spódnicę - Biedny pan, biedny pan, już nie ma Winky do pomocy!
Nie wyciągnęli z niej już żadnego sensownego zdania. Zostawili ją ze swoją rozpaczą i skończyli herbatę, podczas gdy Zgredek z radością rozprawiał o swoim życiu jako wolny skrzat i o swoich planach co do wynagrodzenia.
- Zgredek kupi teraz sweter, Harry Potter! - powiedział szczęśliwie, wskazując na swoją nagą klatkę piersiową
- Powiem ci coś, Zgredku - wtrącił Ron, który najwyraźniej bardzo polubił tego skrzata - Dam ci ten, który moja mama uszyje dla mnie na Gwiazdkę, zawsze dostaję od niej jeden. Nie przeszkadza ci kasztanowy?
Zgredek był zachwycony.
- Pewnie będziemy go musieli trochę skurczyć - ciągnął Ron - ale będzie pasował do twojej filiżanki.
Kiedy przygotowywali się do wyjścia, wiele z otaczających ich skrzatów próbowała wcisnąć im przekąski do zabrania na górę. Hermiona odmówiła, z bólem patrząc na kłaniające się skrzaty, ale Harry i Ron napakowali kieszenie kremowymi ciasteczkami i szarlotkami.
- Dzięki! - zawołał Harry do skrzatów, które wszystkie zgromadziły się przy drzwiach, by ich pożegnać - Do zobaczenia, Zgredku!
- Harry Potter... czy Zgredek może przyjść czasem i go zobaczyć, sir? - zapytał Zgredek niepewnie
- Oczywiście, że możesz - odparł Harry, a Zgredek rozpromienił się
- Wiecie co? - zaczął Ron, kiedy on, Hermiona i Harry opuścili kuchnię i wdrapywali się z powrotem do Wielkiej Sali - Przez te wszystkie lata byłem naprawdę pod wrażeniem, kiedy Fred i George przemycali jedzenie z kuchni... ale to przecież wcale nie jest trudne, prawda? One nie mogą się doczekać, kiedy je oddadzą!
- Myślę jednak, że to najlepsze co mogło się przytrafić tym skrzatom - powiedziała Hermiona, prowadząc ich marmurowymi schodami na górę - To znaczy, że Zgredek przyszedł tu pracować. Inne skrzaty zobaczą, jaki jest szczęśliwy będąc wolnym i powoli dojdzie do nich, że też tego pragną!
- Miejmy nadzieję, że nie przyjrzą się zbyt dobrze Winky - wtrącił Harry
- Och, da sobie radę - odparła Hermiona, choć w jej głosie było tym razem znacznie więcej wątpliwości - Kiedy wyjdzie z szoku i przyzwyczai się do Hogwartu, zobaczy, że dużo lepiej jest bez tego Croucha.
- Ona chyba go kocha - wtrącił Ron niewyraźnie (zaczął już jeść jedno z kremowych ciasteczek)
- w przeciwieństwie do Bagmana - powiedział Harry - Ciekawe, co Crouch gadał o nim w domu?
- Dalej wolałbym pracować dla niego, niż dla starego Croucha - dodał Ron - Przynajmniej Bagman ma poczucie humoru.
- Nie pozwól Perciemu usłyszeć to, co mówisz - uśmiechnęła się lekko Hermiona.
- o tak, Percy nie chciałby pracować dla nikogo z poczuciem humoru, prawda? - powiedział Ron, teraz biorąc się za czekoladowego eklerka - Percy nie rozpoznałby dowcipu nawet, gdyby ten tańczył przed nim nago mając na sobie tylko filiżankę Zgredka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:25, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dwudziesty drugi
Niespodziewane zadanie


- Potter! Weasley! Będziecie wreszcie uważać?
Zdenerwowany głos profesor McGonagall przeszył jak bicz (?) klasę transmutacji w piątek, a Harry i Ron oboje podskoczyli i spojrzeli w górę.
Lekcja dobiegała końca; skończyli już pracę; ptaki morskie (?), które mieli zmienić w świnki morskie zostały zamknięte w dużej klatce na biurku profesor McGonagall (świnka morska Neville'a wciąż miała pióra); przepisali z tablicy swoją pracę domową “Opisz, z przykładami, w jaki sposób Zaklęcia Transformujące muszą być przystosowane do Przemian Międzygatunkowych”. Dzwonek miał zadzwonić lada chwila, a Harry i Ron, którzy właśnie walczyli na końcu sali na szable z kilkoma fałszywymi różdżkami Freda i Georga, podnieśli wzrok. Ron trzymał w ręce papugę, a Harry gumową rybę.
- Potter i Weasley łaskawie zaczną zachowywać się stosownie do swojego wieku - powiedziała profesor McGonagall patrząc na nich ze złością, kiedy głowa ryby Harrego upadła cicho na podłogę po tym, jak dziób papugi Rona ugryzł ją kilka razy - Mam coś do przekazania wam wszystkim.
- Zbliża się Bal Noworoczny - tradycyjna część Turnieju Trzech Czarodziejów, i okazja dla nas do zintegrowania się z naszymi zagranicznymi goścmi. Teraz, bal będzie otwarty tylko dla czwartoklasistów i starszych... choć jeśli chcecie, możecie zaprosić młodszego kolegę lub koleżankę...-
Lavender Brown zachichotała. Parvati Patil szturchnęła ją mocno w żebra, z ogromnym trudem powstrzymując się od śmiechu. Obie zerknęły na Harrego. Profesor McGonagall zignorowała je, co Harry potraktował jako wielką niesprawiedliwość, skoro przed chwilą zwróciła uwagę jemu i Ronowi.
- Obowiązują szaty okazjonalne - kontynuowała profesor McGonagall - Bal rozpocznie się o ósmej wieczorem w Boże Narodzenie, zakończy o północy, w Wielkiej Sali. Teraz...-
Rozejrzała się uważnie po klasie.
- Bal Noworoczny jest również okazją, żeby nieco się... ee... rozluźnić - powiedziała z dezaprobatą.
Lavender chichotała jeszcze bardziej, przyciskając ręce do ust, próbując stłumić odgłos. Tym razem Harry widział, co jest śmieszne: profesor McGonagall, z włosami uczesanymi w ciasny kok, wyglądała, jakby nigdy nie pozwoliła sobie na “rozluźnienie”.
- Ale to NIE znaczy, - ciągnęła - że zmniejszymy oczekiwania co do zachowania uczniów naszej szkoły. Będę bardzo zawiedziona, jeżeli któryś z Gryfonów przyniesie wstyd Hogwartowi.
Zadzwonił dzwonek i salę wypełnił zwykly szmer pakowania toreb i zarzucania ich na ramiona.
Profesor McGonagall zawołała ponad hałasem - Potter... proszę cię na słówko.
Zakładając, że ma to jakiś związek z bezgłową, gumową rybą, Harry powlekł się ponuro do biurka nauczycielki.
Profesor McGonagall poczekała, aż reszta klasy wyjdzie z sali i powiedziała - Potter, mistrzowie i ich partnerzy...
- Jacy partnerzy? - przerwał Harry
Profesor McGonagall spojrzała na niego podejrzliwie, jakby pomyślała, że był to kiepski dowcip.
- Partnerzy na Bal Noworoczny, Potter - powiedziała zimno - Partnerzy do tańca.
Wnętrzności Harrego przewróciły się i skręciły - Do... tańca?
Poczuł, że się czerwieni - Ja nie tańczę - powiedział szybko
- Ależ tańczysz - warknęła ze złością - Właśnie próbuję ci to powiedzieć. Tradycyjnie, mistrzowie i ich partnerzy otwierają bal.
Harrego nawiedziła nagle wizja jego samego w cylindrze i fraku, w towarzystwie dziewczyny w jednej z tych falbankowych sukienek, jakie ciotka Petunia zwykle wkładała na przyjęcia służbowe do pracy wuja Vernona.
- Ja nie tańczę – powtórzył.
- To tradycja - powiedziała profesor McGonagall z naciskiem - Jesteś mistrzem Hogwartu i będziesz robił to, czego oczekujemy od ciebie jako od reprezentanta szkoły. Więc upewnij się, że znajdziesz sobie partnerkę, Potter.
- Ale... ja nie...-
- Słyszałeś mnie, Potter - przerwała profesor McGonagall, tonem definitywnie kończącym rozmowę.
* * *

Jeszcze tydzień temu Harry powiedziałby, że znalezienie partnerki do tańca to nic w porównaniu z walką ze smokiem, ale teraz, kiedy poradził już sobie z pierwszym zadaniem, i miał przed sobą zaproszenie dziewczyny na bal, stwierdził, że wolałby jednak jeszcze raz zmierzyć się z potworem.
Jeszcze nigdy tyle osób nie zdecydowało się zostać na święta w Hogwarcie; on sam oczywiście zawsze to robił - alternatywą był zwykle powrót na Privet Drive - ale do tej pory był w znacznej mniejszości. Jednak w tym roku chyba wszyscy z czwartego roku i starsi zdecydowali się zostać i według Harrego, obsesja na temat nadchodzącego balu zdawała się ogarniać wszystkich. Albo przynajmniej wszystkie dziewczyny, i było to niesamowite, ile dziewcząt nagle zdawało się chodzić do Hogwartu. Harry nigdy wcześniej właściwie nie zwracał na nie uwagi. Dziewczyny chichoczące i szepczące na korytarzach, dziewczyny podśmiewujące się na widok przechodzących chłopców, dziewczyny z podnieceniem porównujące swoje stroje na bal...
- Dlaczego one zawsze chodzą całymi paczkami? - zapytał Harry Rona, kiedy około tuzina dziewcząt przeszło obok nich, chichocząc i wpatrując się prosto w Harrego - Niby jak mam złapać jedną w samotności i zaprosić ją na bal?
- Może chwycić na lasso ? - zasugerował Ron - Masz już jakiś pomysł, z kim chciałbyś spróbować?
Harry nie odpowiedział. Doskonale wiedział, kogo chciałby poprosić, ale nigdy by się na to nie zdobył... Cho była o rok starsza; była bardzo ładna; świetnie grała w quidditcha i była również bardzo popularna.
Ron najwyraźniej wiedział, co dzieje się w głowie Harrego.
- Słuchaj, nie będziesz miał żadnych problemów. Jesteś szkolnym mistrzem. Pokonałeś węgierskiego smoka ogoniastego. Założę się, że będą ustawiać się do ciebie w kolejce.
Jako wyraz uznania dla ich nowoodnowionej przyjaźni, Ron usunął gorzkość (?) ze swojego głosu do niezbędnego minimum. Ponadto, ku zaskoczeniu Harrego, okazało się że zbytnio się nie pomylił.
Już następnego dnia Puchonka z trzeciego roku o kręconych włosach, z którą Harry nigdy w życiu nie zamienił nawet słowa, zaprosiła go na bal. Harry był tak zszokowany, że powiedział “nie”, zanim zdążył nawet rozważyć propozycję. Dziewczyna odeszła raczej zraniona, a Harry musiał znosić drwiny z niej Deana, Seamusa i Rona przez całą historię magii. Następnego dnia zaprosiły go dwie kolejne dziewczyny, drugoklasistka i (ku jego przerażeniu) piąto, która wyglądała, jakby miała zamiar pobić go, gdyby odmówił.
- Była całkiem ładna - oddał jej sprawiedliwość Ron, kiedy wreszcie przestał się śmiać
- Była o stopę ode mnie wyższa - odparł niewzruszenie Harry - Wyobraź sobie, jakbym wyglądał próbując z nią tańczyć.
Ciągle nawiedzała go opinia Hermiony na temat Kruma - Lubią go tylko dlatego, bo jest sławny! Harry bardzo mocno wątpił, czy którakolwiek z dziewcząt, które do tej pory zaprosiły go na bal, chciałaby z nim iść, gdyby nie był szkolnym mistrzem. Potem zastanowił się, czy jego samego by to obchodziło, gdyby zaprosiła go Cho.
Mimo to Harry musiał przyznać, że nawet włączając przerażającą wizję siebie rozpoczynającego bal, jego życie znacznie się poprawiło odkąd przeszedł przez pierwsze zadanie. Już nie słyszał tylu nieprzyjemnych docinek na korytarzach; podejrzewał, że ma to związek z Cedrikiem - mógł on powiedzieć Puchonom, by zostawili go w spokoju, jako akt wdzięczności za wiadomość o smokach. Widział również mniej naszywek “Popieraj CEDRIKA DIGGORY'EGO”. Draco Malfoy oczywiście nadal dyskutował o artykule Rity Skeeter przy każdej możliwej okazji, ale coraz mniej osób się przy tym śmiało, a ku jeszcze większemu zadowoleniu Harrego, nic o Hagridzie nie pojawiło się w Proroku Codziennym.
- Nie była zbytnio ciekawa magicznych stworzeń, prawdę mówiąc - zwierzył im się Hagrid, kiedy podczas ostatniej w tym semestrze lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami Harry, Ron i Hermiona zapytali go, jak poszedł wywiad. z ulgą dowiedzieli się, że Hagrid darował im bezpośredni kontakt ze Skrewts; zamiast tego z radością schronili się przy długim stole za chatką Hagrida i zaczęli przygotowywać świeże menu, które miało spodobać się potworom.
- Chciałem z tobą pogadać, Harry - ciągnął Hagrid przyciszonym głosem - Mówiłem jej, że jesteśmy przyjaciółmi, odkąd zabrałem cię od Dursleyów. “Nigdy nie musiałeś go stopować na lekcjach?” pytała. “Nigdy nie cię nie oszukiwał?”. Mówię jej, że nie, i, cholibka, nie była zbyt szczęśliwa. Chyba chciała, żebym powiedział, że jesteś okropny, Harry.
- Oczywiście, że tak - westchnął Harry, wrzucając garść smoczej ikry do dużej metalowej miski i biorąc nóż, by pociąć więcej - Nie może stale pisać o mnie jak o tragicznym bohaterze, to staje się nudne.
- Ona szuka nowego anioła, Hagridzie - wtrącił Ron przybierając mądrą minę, obierając ze skorupki jajo salamndry - Powinieneś był powiedzieć, że Harry jest diabelnie nieznośny!
- Ale on taki nie jest! - zawołał Hagrid, najwyraźniej zszokowany.
- Powinna zrobić wywiad ze Snape'em - dodał ponuro Harry - Miałaby materiał o mnie na każdy dzień roku. Potter przekraczał granice odkąd pojawił się w tej szkole...
- Powiedział to? - zapytał Hagrid, kiedy Ron i Hermiona zanosili się od śmiechu - No, może złamałeś parę zasad, Harry, ale jesteś w porządku, no nie?
- Dzięki, Hagridzie - odparł Harry, uśmiechając się
- Przychodzisz na ten bal w Boże Narodzenie, Hagridzie? - zapytał Ron
- No, może zajrzę - mruknął Hagrid - Powinno być fajnie. Otwierasz bal, co Harry? z kim tańczysz?
- Jeszcze z nikim - odparł Harry, czując, że znowu się czerwieni. Hagrid jednak nie drążył tematu.
Ostatni tydzień semestru ciągnął się nieznośnie. Plotki o Balu Noworocznym wyrastały jak grzyby po deszczu, choć Harry nie wierzył połowie z nich - na przykład, że Dumbledore zamówił 800 beczek miodu od Madame Rosmerty, z drugiej strony wyglądało na to, że rzeczywiście zamówił Szalone Siostry. Dokładnie kim lub czym te siostry były, Harry nie wiedział, nigdy też nie spotkał się z szaleństwem czarodziejów, ale z dzikiego podniecenia tych, którzy wyrośli słuchając WWN wywnioskował, że były one bardzo znanym zespołem muzycznym.
Niektórzy nauczyciele, jak maleńki profesor Flitwick porzucili próby normalnego prowadzenia lekcji, skoro ich myśli były tak daleko od szkoły. Pozwolił grać w gry na swoich zajęciach w środę i spędził większą ich część rozmawiając z Harrym o doskonałym Zaklęciu Przywołującym, którego Harry użył podczas pierwszego zadania Turnieju Trzech Czarodziejów. Inni nauczyciele nie byli już tak mili. Nic nie mogło przeszkodzić na przykład profesorowi Binnsowi w przedzieraniu się przez swoje notatki o rebeliach goblinów. Skoro nawet jego własna śmierć nie stanęła mu na drodze w kontynuowaniu zajęć, tak błaha rzecz jak święta tym bardziej nie mogła zakłócić planu. To niesamowite, jak potrafił sprawić, by nawet krawe powstania goblinów brzmiały tak nudno jak raport Perciego o grubości denek kociołków. Profesor McGonagall i Moody również zmuszali ich do pracy aż do ostanich sekund ich lekcji, a Snape oczywiście prędzej by adoptował Harrego niż pozwolił im bawić się na jego zajęciach. Spoglądając na nich z paskudną miną, oznajmił, że będzie sprawdzał skuteczność ich antidotów na ostatniej lekcji w semestrze.
- Jest naprawdę wredny - westchnął Ron tamtej nocy w pokoju wspólnym Gryfonów - Urządzać test właśnie ostatniego dnia. Rujnuje mi ostatnie chwile semestru.
- Mmm... przecież właściwie się nie przemęczasz... - wtrąciła Hermiona znad stosu własnych notatek z eliksirów. Ron zajmował się budowaniem zamku z kart z Eksplodującej Talii; znacznie lepiej zabijały czas niż karty mugolskie, ponieważ cała konstrukcja mogła w każdej chwili wybuchnąć.
- Jest Gwiazdka, Hermiono - powiedział leniwie Harry, po raz dziesiąty czytając “Latając z Armatami” w fotelu przy kominku.
Hermiona jemu również posłała ponure spojrzenie - Powinieneś jednak robić coś pożytecznego, nawet jeżeli nie chcesz uczyć się antidotów.
- Na przykład? - zapytał Harry, obserwując Joey'a Jenkinsa z Armat odbijającego tłuczka w kierunku Batsa Chasera z Ballycastle.
- To jajo! - syknęła Hermiona
- Daj spokój, Hermiono. Mam czas do 24 lutego. - odparł Harry
Włożył złote jajo do swojego kufra na górze i nie otwierał go od imprezy w noc po pierwszym zadaniu. Miał ciągle dwa i pół miesiąca, by dowiedzieć się, co oznacza to skrzeczące wycie.
- Ale może zająć wiele tygodni rozpracowanie tego, co to znaczy! - zawołała Hermiona - Wyjdziesz na prawdziwego idiotę, jeśli wszyscy inni będą wiedzieć, jakie jest następne zadanie, a ty nie!
- Zostaw go, Hermiono, zarobił na małą przerwę - wtrącił Ron stawiając dwie ostatnie karty na czubku zamku, kiedy cała budowla wybuchła, trafiając go w czoło.
- Nieźle wygląda, Ron... będzie pasować do twoich szat na bal.
To Fred i George. Usiedli przy stoliku Harrego, Rona i Hermiony (...)
- Ron, możemy pożyczyć Pigwidgeona? - zapytał George
- Nie, nie ma go, dowozi pocztę - odparł Ron - a po co?
- Bo George chce zaprosić go na bal - powiedział Fred sarkastycznie
- Bo chcemy wysłać list, idioto - zgromił go George
- Do kogo wy tak piszecie? - zapytał Ron
- Nie wtykaj nosa albo ci go przypalę (?) - powiedział Fred, wymachując swoją różdżką - A... macie już dziewczyny na bal?
- Nie...
- No to pospieszcie się, bo wszystkie najlepsze będą zajęte. - poradził Fred
- To w takim razie z kim ty idziesz? - zapytał Ron
- z Angeliną - odparł Fred bez cienia zażenowania
- Co? - wykrzyknął zaskoczony Ron - Już ją zaprosiłeś?
- Dobry pomysł - powiedział Fred. Obrócił się i zawołał przez pokój wspólny - Hej, Angelina!
Angelina, która właśnie rozmawiała z Alicją Spinnet obok kominka, spojrzała na niego.
- Co? - zawołała
- Chcesz iść ze mną na bal?
Angelina spojrzała na Freda jakby z przyjemnością.
- w porządku - powiedziała, odwróciła się z powrotem do Alicji i powróciła do rozmowy, ciągle z małym uśmiechem na twarzy.
- No i już - powiedział Fred Harremu i Ronowi - bułka z masłem.
Wstał, ziewnął i westchnął do Georga - w takim razie lepiej użyjemy szkolnej sowy, George, chodź...
I wyszli. Ron przestał pocierać swoje czoło i spojrzał ponad kupą kart będącą kiedyś jego zamkiem na Harrego.
- Lepiej naprawdę się ruszmy, no wiesz... zaprośmy kogoś. On ma rację. Nie chcemy przecież skończyć z parą troli.
Hermiona prychnęła z oburzeniem - Przepraszam bardzo, z parą... czego?
- No... przecież wiesz. - wzruszył ramionami Ron - Już wolałbym iść sam niż na przykład... powiedzmy, z Eloizą Midgeon.
- Jej trądzik ma się znacznie lepiej... i jest naprawdę miła.
- Jej nos jest nie na miejscu - mruknął Ron.
- Aha, rozumiem - powiedziała Hermiona, kiwając ze złością głową - Więc po prostu chcecie wziąć najładniejsze dziewczyny, które was zechcą, nawet jeżeli są okropne?
- Ee... no tak, to brzmi sensownie - powiedział Ron.
- Idę do łóżka - warknęła Hermiona i zniknęła na schodach do dormitoriów dziewcząt bez jednego słowa.

* * *

Wyglądało na to, że personel Hogwartu, usilnie starając się zrobić wrażenie na gościach z Beauxbatons i Durmstrangu, postanowił pokazać w święta zamek od najlepszej strony. Kiedy pojawiły się dekoracje, Harry uznał, że są one bardziej oszałamiające, niż jakiekolwiek, które do tej pory widział w szkole. Wieczne sople lodu były przyczepione do poręczy marmurowych schodów; zwykłe dwanaście choinek w Wielkiej Sali zostało ozdobionych wszystkim, od świecących jagód począwszy, aż po prawdziwe, złote, pohukujące sowy. Wszystkie zbroje zaczarowano, by śpiewały kolędy za każdym razem, gdy ktoś przechodził obok. w sumie to był coś, słyszeć pieśni (“Oh Come, All Ye Faithful”) śpiewane przez hełmy znające tylko połowę słów. Kilka razy Filch musiał wyrzucać Irytka ze środka zbroi, które ten zajmował na kryjówki, uzupełniając braki w kolędach własnymi tekstami, z których wszystkie były bardzo niegrzeczne.
A Harry ciągle jeszcze nie zaprosił Cho na bal. On i Ron bardzo się tym denerwowali, choć jak zauważył Harry, Ron wyglądałby znacznie mniej głupio, gdyby pokazał się na balu bez partnerki; to Harry miał rozpoczynać bal w towarzystwie innych mistrzów.
- w każdym razie zawsze jest jeszcze Jęcząca Marta - powiedział ponuro, myśląc o duchu straszącym w damskiej toalecie na drugim piętrze.
- Harry... musimy po prostu wziąć się w garść i zrobić to. - oznajmił Ron w piątek rano, tonem wskazującym, że ma zamiar przeprowadzić szturm na fortecę - Kiedy wrócimy do pokoju wspólnego dziś wieczorem, oboje będziemy mieli partnerki, zgoda?
- Ee... OK - odparł Harry
Ale za każdym razem, kiedy zerkał tego dnia na Cho - podczas przerw, lunchu i raz po drodze na historię magii - była otoczona przez przyjaciół. Czy ona kiedykolwiek chodziła gdzieś sama? Może mógłby złapać ją, kiedy będzie szła do toalety? Ale nie - z pewnością będzie wtedy w towarzystwie czterech, czy pięciu dziewcząt. Jeżeli nie zrobi tego szybko, prawdopodobnie zaprosi ją ktoś inny.
Z wielkim trudem koncentrował się na teście antidotów u Snape'a i przez to zupełnie zapomniał dodać kluczowy składnik - bezoar - co znaczyło, że otrzymał najniższy stopień. Mimo to nie przejął się tym zbytnio; był za bardzo zajęty zbieraniem odwagi na to, co właśnie miał zamiar zrobić. Kiedy zadzwonił dzwonek, chwycił swoją torbę i wybiegł z lochu.
- Spotkamy się na obiedzie - rzucił do Rona i Hermiony, i pobiegł po schodach na górę.
Po prostu poprosi Cho na słówko na osobności, to wszystko... ruszył zatłoczonym korytarzem, wypatrując jej i (trochę szybciej niż się spodziewał) znalazł ją, wyłaniającą się z sali obrony przed czarną magią.
- Ee... Cho? Mógłbym zamienić z tobą słówko?
Chichotanie powinno być nielegalne, pomyślał Harry ze złością, kiedy wszystkie dziewczęta dookoła Cho zaczęły to robić. Ona jednak nie. Powiedziała "OK" i podążyła za nim z dala od swojej klasy.
Harry odwrócił się do niej i poczuł, jak jego żołądek dziwnie się skręca.
- Ee - wydusił
Nie mógł jej zaprosić. Po prostu nie mógł. Ale musiał. Cho stała przed nim, ze zdziwieniem go obserwując.
Słowa wyszły z jego ust zanim zdążył pomyśleć o ułożeniu języka.
- Chesziźzemnąnabal?
- Słucham? - zapytała Cho
- Czy... Czy chcesz iść ze mną na bal? - wykrztusił Harry. Dlaczego musiał się teraz zaczerwienić? Dlaczego?
- Och... - powiedziała Cho i także się zaczerwieniła - Och, Harry, bardzo mi przykro... - i wyglądało na to, że rzeczywiście tak jest - ...ale już idę z kimś innym.
- Och - wydusił Harry
To dziwne. Przed chwilą jego wnętrzności skręcały się jak wąż, a teraz zdawało się, że nie ma ich w ogóle.
- Och, w porządku - wydusił - Nie ma sprawy.
- Naprawdę mi przykro - powiedziała znowu
- w porządku
Stali tak przez chwilę patrząc się na siebie nawzajem, a wtedy Cho powiedziała - a więc...
- Tak...
- Do zobaczenia - powiedziała Cho, ciągle bardzo czerwona. Odwróciła się i odeszła.
Harry zawołał za nią, za nim zdążył się powstrzymać.
- z kim idziesz?
- Och... z Cedrikiem... Cedrikiem Diggory.
- Och, jasne...
Znowu wróciły jego wnętrzności. Czuł, jakby podczas swojej nieobecności wypełniły się ołowiem.
Zupełnie zapominając o obiedzie, powlókł się wolno do Wieży Gryffindoru. Głos Cho rozbrzmiewał mu w uszach przy każdym kroku. “Cedrik... Cedrik Diggory”. Już zaczynał lubić Cedrika - przygotowany na omijanie faktu, że ten pobił go raz w quidditcha i był ulubionym mistrzem prawie wszystkich. Nagle zdał sobie sprawę, że Cedrik był w rzeczywistości bezużytecznym przystojniaczkiem, który nie miał nawet dość mózgu, by wypełnić nim kieliszek do jajek.
- Lampki choinkowe - mruknął do Grubej Damy; hasło zostało zmienione poprzedniego dnia.
- Tak, rzeczywiście skarbie! - zaszczebiotała, poprawiając swoją nową fryzurę (?) i odsuwając się, by wpuścić go do pokoju.
Harry rozejrzał się i ze zdumieniem zobaczył, że Ron, bardzo nieszczęśliwy, siedział w kącie pokoju wspólnego. Ginny siedziała obok niego, mówiąc coś cichym, spokojnym głosem.
- Co się stało, Ron? - zapytał Harry, dołączając do nich
Ron podniósł głowę i spojrzał na Harrego z bladym przerażeniem widocznym na twarzy
- Dlaczego to zrobiłem? - powiedział od rzeczy - Nie wiem, co mnie do tego skłoniło!
- Co?
- On... ee... właśnie zaprosił Fleur Dalecour na bal - odpowiedziała za niego Ginny. Wyglądała, jakby tłumiła uśmiech, ale ciągle pokrzepiająco poklepywała ramię Rona.
- Ty... CO? - zapytał Harry
- Nie wiem, co mnie do tego skłoniło - powtórzył znowu Ron - Co mnie napadło? Tam byli ludzie... dookoła... ja oszalałem... wszyscy się patrzyli! Właśnie przechodziłem obok niej w Wielkiej Sali... stała, rozmawiając z Diggorym... i coś mnie napadło... poprosiłem ją!
Ron załkał i ukrył twarz w dłoniach. Ciągle mówił, choć jego słowa były ledwo słyszalne - Spojrzała na mnie, jakbym był morskim ślimakiem (?) albo czymś takim. Nawet nie odpowiedziała. i wtedy... nie wiem... po prostu coś mnie opanowało...
- Ona jest częściowo Veelą - próbował go pocieszyć Harry - Ty byłeś w porządku... jej babka była jedną z nich. To nie twoja wina, założę się, że gdy przechodziłeś, właśnie rzucała na Diggory'ego jakieś stare zaklęcie i ty też dostałeś... ale traciła czas. On idzie z Cho Chang.
Ron podniósł głowę.
- Właśnie ją zaprosiłem - powiedział Harry bezbarwnym głosem
Ginny nagle przestała się uśmiechać.
- To jest chore - ciągnął Ron - Jesteśmy jedynymi, którzy jeszcze nikogo nie mają... no, oprócz Neville'a. Hej, wiesz, kogo on zaprosił? Hermionę!
- Co? - zawołał Harry, zupełnie oszołomiony tą szokującą wiadomością.
- Tak, wiem! - powiedział Ron, a kolor zaczął nieco wracać na jego twarz - Powiedział mi po eliksirach. Mówił, że zawsze była dla niego bardzo miła, pomagała mu w pracach i we wszystkim... ale powiedziała, że już z kimś idzie. Ha! Chciałaby! Po prostu nie miała ochoty iść z Neville'em... to znaczy, kto by chciał?
- Nie! - przerwała Ginny ze złością - Nie śmiej się!
Właśnie wtedy Hermiona wspieła się przez dziurę za portretem.
- Gdzie byliście na obiedzie? - zapytała, podchodząc do nich
- Bo... och, zamknijcie się, wy dwoje... bo właśnie dostali kosza od dziewczyn, które zaprosili na bal! - odparła Ginny
To rzeczywiście zamknęło usta Harremu i Ronowi.
- Wielkie dzięki, Ginny - mruknął kwaśno Ron
- Wszystkie ładne zajęte, co? - powiedziała z uśmieszkiem - Eloiza Midgeon wygląda teraz zupełnie nieźle, prawda? Jestem pewna, że w końcu znajdziecie gdzieś kogoś, kto was zechce.
Ale Ron patrzył się na Hermionę, jakby nagle zobaczył ją w zupełnie innym świetle. - Hermiono, Neville ma rację... TY jesteś dziewczyną...
- Och, celna uwaga - powiedziała jadowicie
- No... możesz iść z jednym z nas!
- Nie, nie mogę - warknęła Hermiona
- Och, przestań - powiedział niecierpliwie - potrzebujemy partnerek, będziemy wyglądać naprawdę głupio, jeżeli wszyscy inni będą kogoś mieli...
- Nie mogę iść z wami, - powtórzyła Hermiona - ponieważ idę już z kimś innym.
- Nieprawda! - zawołał Ron - Powiedziałaś to tylko po to, by pozbyć się Neville'a!
- Och, co ty powiesz? - powiedziała Hermiona, a jej oczy zapaliły się niebezpiecznym blaskiem - To, że wam dwóm zajęło trzy lata, żeby to zauważyć, Ron, to nie znaczy, że nikt inny nie spostrzegł, że jestem dziewczyną!
Ron patrzył się na nią. Potem uśmiechnął się.
- Dobra, dobra, wiemy, że jesteś dziewczyną - powiedział - Wystarczy? Pójdziesz teraz?
- Już wam mówiłam! - sapnęła ze złością - Idę z kimś innym!
I znowu bez słowa zniknęła na schodach do dormitoriów dziewcząt.
- Kłamie - stwierdził Ron, oglądając się za nią
- Wcale nie - wtrąciła cicho Ginny
- a więc z kim? - zapytał ostro Ron
- Nie powiem ci, to jej sprawa.
- Jasne - westchnął Ron, wyglądając na niezwykle zmęczonego - To się robi głupie. Ginny, możesz iść z Harrym, ja po prostu...-
- Nie mogę - przerwała Ginny i też oblała się rumieńcem - Idę z... z Nevillem. Zaprosił mnie, kiedy Hermiona odmówiła i pomyślałam, że... no... nie będę mogła pójść w innym wypadku, nie jestem na czwartym roku - wyglądała na niezwykle nieszcześliwą - Chyba pójdę zjeść obiad - mruknęła, wstała i powlokła się do dziury w portrecie ze zwieszoną głową.
Ron szturchnął Harrego.
- Co w nie wstąpiło?
Ale Harry właśnie spostrzegł, jak Parvati i Lavender wchodzą przez dziurę. Nadszedł czas na drastyczną akcję.
- Poczekaj chwilę - rzucił Ronowi, wstał, podszedł prosto do Parvati i wydusił - Parvati? Pójdziesz ze mną na bal?
Parvati lekko zachichotała. Harry czekał, aż podejmie decyzję ze skrzyżowanymi palcami w kieszeni szat.
- OK, w porządku - powiedziała wreszcie
- Dzięki - odparł Harry z ulgą - Lavender... poszłabyś z Ronem?
- Ona idzie z Seamusem - wtrąciła Parvati i obie zaczęły chichotać jeszcze mocniej.
Harry zawahał się.
- Czy znasz kogoś, kto mógłby pójść z Ronem? - zapytał, zniżając głos tak, by Ron nie mógł go usłyszeć
- a co z Hermioną Granger? - zapytała Parvati
- Ona idzie z kimś innym
Parvati wyglądała na zszokowaną.
- Oooo... z kim? - zapytała przymilnie
Harry wzruszył ramionami - Nie mam pojęcia. a więc co z Ronem?
- No... - zaczęła wolno Parvati - Myślę, że może moja siostra mogłaby... no wiesz, Padma... z Ravenclawu. Zapytam ją, jeśli chcesz.
- Tak, byłoby świetnie - powiedział Harry - Daj mi znać, OK?
I wrócił Rona, myśląc po drodze, że ten bal wymaga znacznie więcej zachodu niż jest wart i mając nadzieję, że nos Padmy Patil jest idealnie na miejscu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:25, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dwudziesty trzeci
Bal Noworoczny


Mimo ogromnej ilości pracy domowej, jaką czwartoklasiści dostali na święta, Harry w ogóle nie był w nastroju do nauki i razem ze wszystkimi spędził ostatni tydzień tak przyjemnie jak tylko się dało. Wieża Gryffindoru rzadko kiedy bywała mniej zatłoczona, wydawała się nawet lekko skurczyć, ponieważ jej mieszkańcy zajmowali znacznie więcej miejsca niż zazwyczaj. Fred i George odnieśli ogromny sukces ze swoimi Kanarkowymi Ciasteczkami i przez pierwszych kilka dni wakacji ludzie co chwila pokrywali się piórami. Jednak wkrótce Gryfoni nauczyli się traktować proponowane im jedzenie z wielką ostrożnością, na wypadek gdyby miało w środku Krem Kanarkowy, a George w sekrecie powiedział Harremu, że teraz pracują nad czymś innym. Harry zapamiętał, żeby w przyszłości nigdy nie przyjmować od Freda i Georga więcej niż chrupkę. Ciągle jeszcze nie zapomniał Dudleya i Długojęzycznych Toffi.
Śnieg pokrył grubą warstwą zamek i błonie. Blado-niebieska kareta Beauxbatons wyglądała jak ogromny, zmrożony pudding obok lodowego domku, który normalnie był chatką Hagrida; tymczasem bulaje statki Durmstrangu pokryły się szronem, a z lin zwisały sople lodu. Skrzaty domowe w kuchni wprost wychodziły z siebie, przygotowując rozgrzewające gulasze i pikantne puddingi, i tylko Fluer Delacour zdołała znaleźć coś, na co mogła narzekać.
- To 'est za cię'kie, to całe 'edzienie z 'ogwartu - słyszeli, jak skarży się ponuro, kiedy wychodzili z Wielkiej Sali (Ron kuląc się za Harrym, nie chcąc być zauważonym przez Fleur) - Nie zmieszczę się w 'oje szaty!
- Oooch, rzeczywiście tragedia! - sapnęła Hermiona, gdy Fleur również wyszła - Ona naprawdę myśli tylko o sobie.
- Hermiono... z kim idziesz na bal? - zapytał Ron.
Ciągle wyskakiwał z tym pytaniem, mając nadzieję, że Hermiona, zaskoczona, wreszcie na nie odpowie. Hermiona jednak z uśmiechem zmarszczyła brwi i odparła - Nie powiem ci, będziesz się śmiał.
- Żartujesz, Weasley? - odezwał się za nimi Malfoy - Nie mów, że ktoś zaprosił TO na bal? Chyba nie tą długozębną szlamę?
Harry i Ron skoczyli do niego, ale Hermiona zawołała głośno, machając do kogoś za plecami Malfoya - Hej, profesorze Moody!
Malfoy zbladł i natychmiast się odwrócił, dziko szukając wzrokiem profesora Moody'ego, ale ten ciągle kończył swoją stew przy stole nauczycieli.
- Nerwowa (?) mała fretka, co Malfoy? - powiedziała jadowicie Hermiona, i ona, Harry i Ron zaczęli wspinać się po marmurowych schodach, śmiejąc się do rozpuku.
- Hermiono, - zaczął nagle Ron, przyglądając się jej z boku i nagle poważniejąc - twoje zęby...
- Co z nimi? - zapytała
- No, są inne... właśnie zauważyłem...
- Oczywiście, że są inne. Chyba nie spodziewałeś się, że zachowam te kły, które przyprawił mi Malfoy?
- Nie, miałem na myśli, że są inne od tych zanim rzucił na ciebie to zaklęcie... one są... proste i... i normalnego rozmiaru.
Hermiona nagle uśmiechnęła się bardzo szeroko i także Harry to dostrzegł: był to zupełnie inny uśmiech od tego, który pamiętał.
- No... kiedy poszłam do Pani Pomfrey, żeby je skurczyć, ona podała mi lusterko i powiedziała, żeby ją zatrzymać, kiedy wrócą do swojego kształtu. i ja po prostu... pozwoliłam jej trochę przeholować. - uśmiechnęła się jeszcze szerzej - Mama i tata nie będą zachwyceni. Próbowałam przekonać ich, żeby mi je skrócili od lat, ale oni chcieli, żebym nosiła aparat. Wiecie, są dentystami, nie wierzą, żeby zęby i magia mogły... patrzcie! Pigwidgeon wrócił!
Maleńka sówka Rona jak szalona okrążała lodowe sople, z kawałkiem pergaminu przywiązanym do nogi. Przechodzący ludzie pokazywali na nią palcami i śmieli się, a grupka przechodzących trzecioklasistek zatrzymała się i zawołała - Och, spójrzcie na tą słodką sówkę! Czy nie jest śliczna?
- Głupi, mały upierzony git (?) ! - syknął Ron, podbiegając na górę po schodach i chwytając Pigwidgeona - Masz przynosić listy prosto do adresata! Nie latasz gdzie popadnie, pokazując się wszystkim!
Pigwidgeon huknął radośnie, z głową wystającą z zaciśniętej dłoni Rona. Trzecioklasistki wyglądały na zszokowane.
- Spadać stąd! - warknął na nie, wymachując pięścią z Pigwidgeonem, który huknął jeszcze radośniej, kiedy Ron podniósł go do góry - Masz... weź go, Harry. - dodał Ron przyciszonym głosem, kiedy zgorszone trzecioklasistki wreszcie sobie poszły. Odwiązał list Syriusza od nogi Pigwidgeona, Harry schował go do kieszeni i razem pospieszyli do Wieży Gryffindoru.
Wszyscy w pokoju wspólnym byli zbyt zajęci, żeby zwracać uwagę na to, co robią inni. Harry, Ron i Hermiona usiedli samotnie przy ciemnym oknie które właśnie pokrywało się śniegiem, a Harry przeczytał:

Drogi Harry,
Gratulacje za pokonanie smoka, ktokolwiek włożył Twoje zgłoszenie do Czary Ognia, nie powinien czuć się teraz zbyt dobrze! Miałem zamiar zaproponować Zaklęcie Conjunctivitusa, skoro oczy smoka są jego najsłabszym punktem...

- Dokładnie to zrobił Krum! - szepnęła Hermiona

...ale Twój sposób był lepszy, jestem pod wrażeniem.
Ale nie spoczywaj na laurach, Harry. Przed Tobą ciągle jeszcze dwa zadania; ktokolwiek wrobił Cię w ten turniej będzie miał jeszcze mnóstwo okazji do zrobienia Ci krzywdy. Miej oczy otwarte - szczególnie, jeśli osoba, o której rozmawialiśmy jest w pobliżu - i trzymaj się z dala od kłopotów.
Będę w kontakcie, ciągle chcę słyszeć o wszystkich niezwykłych zdarzeniach.
Syriusz.

- Brzmi zupełnie jak Moody - powiedział cicho Harry, składając list i wrzucając go do kieszeni - “Nieustanna czujność!” On chyba myśli, że chodzę z zamkniętymi oczami, obijając się o ściany...
- Ale on ma rację, Harry - przerwała Hermiona - ciągle masz jeszcze dwa zadania. Naprawdę powinieneś zająć się tym jajem, no wiesz, zacząć myśleć, co to znaczy...
- Hermiono, ma na to wieki! - warknął Ron - Chcesz zagrać w szachy, Harry?
- Tak, chętnie - odparł Harry. Po chwili, widząc minę Hermiony, dodał - Daj spokój, niby jak mam się skoncentrować w tym hałasie? Nie usłyszałbym nawet tego jaja.
- Och, rzeczywiście - prychnęła i usiadła, by oglądać ich partię szachów, rozgrywaną kompletem Rona, z niezwykle odważnymi pionami i bardzo gwałtownym gońcem.

* * *

Harry nagle obudził się rano w Boże Narodzenie. Zastanawiając się, co spowodowało jego nagły powrót do rzeczywistości, otworzył oczy i zobaczył coś z bardzo dużymi, okrągłymi, zielonymi oczami gapiącymi się na niego z ciemności, z tak bliska, że stykali się nosami.
- Zgredek! - wrzasnął Harry, odskakując od skrzata i prawie spadając z łóżka - Nie rób tego więcej!
- Zgredek przeprasza, sir! - zaskrzeczał Zgredek z niepokojem, odsuwając się ze swoimi długimi palcami przyciśniętymi do ust - Zgredek chciał tylko życzyć Harremu Potterowi “wesołych świąt” i przynieść mu prezent, sir! Harry Potter mówił, że Zgredek może w każdej chwili przyjść i go zobaczyć!
- w porządku - powiedział Harry, nadal oddychając szybciej niż zwykle, choć jego puls wrócił już do normy - Tylko... tylko następnym razem szturchnij mnie albo coś, nie pochylaj się tak nade mną...
Harry odsunął zasłony swojego łóżka, wziął okulary z nocnego stolika i włożył je na nos. Jego krzyk obudził Rona, Seamusa, Deana i Neville'a. Wszyscy, zaspani i rozczochrani, wystawili głowy przez szpary między swoimi zasłonami.
- Ktoś cię atakuje, Harry? - zapytał Seamus sennie
- Nie, to tylko Zgredek - mruknął Harry - Idźcie spać.
- Aaa... prezenty! - zawołał Seamus, spostrzegając duży stosik w nogach łóżka. Ron, Dean i Neville również zdecydowali, że, skoro już się obudzili, mogą zejść na dół i rozpakować swoje paczki. Harry odwrócił się do Zgredka, który zdenerwowany stał obok łóżka, ciągle martwiąc się, że uraził Harrego. Do filiżanki miał przywiązany świąteczny stroik.
- Czy Zgredek może dać Harremu Potterowi prezent? - zapytał ostrożnie
- Oczywiście, że możesz - odparł Harry - Ee... ja też mam coś dla ciebie.
To było kłamstwo; nic Zgredkowi nie kupił, ale szybko otworzył swój kufer i wyciągnał wyjątkowo mocno zawiązaną parę skarpetek, swoich najstarszych i foulest, koloru musztardy, które kiedyś należały do wuja Vernona. Powodem, dla którego były tak mocno zawiązane, było to, że od ponad roku używał ich do ukrycia fałszoskopu. Wyciągnął fałszoskop i podał skarpetki Zgredkowi, mówiąc - Sorry, zapomniałem ich zapakować...
Ale Zgredek był najwyraźniej zachwycony.
- Skarpetki są ulubionym, ulubionym ubraniem Zgredka, sir! - zawołał, ściągając swoje stare, dziwaczne i wkładając te wuja Vernona - Mam teraz już siedem, sir.. ale, sir... - zaczął, otwierając szeroko oczy i podciągając skarpetki aż do końców swoich szortów - w sklepie popełniono błąd, Harry Potter, dali panu dwie takie same!
- Och nie, Harry, jak mogłeś tego nie zauważyć! - uśmiechnął się Ron z własnego, zawalonego papierem do pakowania łóżka - Powiem ci coś, Zgredku... masz... weź te dwie, teraz będziesz mógł je pomieszać, a tu jest twój sweter.
Rzucił Zgredkowi parę fioletowych skarpetek, które właśnie odpakował i ręcznie robiony sweter od pani Weasley.
Zgredek wyglądał na oszołomionego - Pan jest bardzo miły! - skrzeknął, a jego oczy wypełniły się łzami - Zgredek wiedział, że sir musi być wielkim czarodziejem, skoro jest najlepszym przyjacielem Harrego Pottera, ale Zgredek nie wiedział, że jest również taki hojny, taki łaskawy, taki szczodry...-
- To tylko skarpetki - przerwał Ron, czerwieniąc się lekko wokół uszu, choć widać było, że słowa Zgredka zrobiły mu przyjemność - Uou, Harry - Harry właśnie otworzył swój prezent, kapelusz Armat Chudleya - Super! - Wcisnął go na głowę, gdzie strasznie kłócił się z jego włosami.
Teraz Zgredek podał Harremu małą paczuszkę, która okazała się - skarpetkami.
- Zgredek sam je zrobił, sir! - zawołał skrzat dumnie - Kupuje wełnę ze swoich pensji, sir!
Lewa skarpetka była jaskrawoczerwona, z rysunkiem mioteł; prawa była zielona, z symbolem znicza.
- One są... one są naprawdę... dzięki, Zgredku - powiedział Harry i włożył je na nogi, powodując tym samym, że oczy Zgredka znowu wypełniły się łzami szczęścia.
- Zgredek musi już iść, sir, właśnie przygotowujemy w kuchni świąteczny obiad! - powiedział Zgredek i wybiegł z dormitorium, machając na pożegnanie Ronowi i innym, których mijał.
Inne prezenty Harrego były bardziej satysfakcjonujące od dziwnych skarpet Zgredka - z oczywistym wyjątkiem prezentu od Dursley'ów, którym była pojedyńcza tissue - Harry przypuzsczał, że oni również pamiętali Długojęzyczne Toffi. Hermiona podarowała Harremu książkę “Brytyjskie i Irlandzkie Drużyny Quidditcha”, Ron torbę łajnobomb, Syriusz poręczny scyzoryk, a Hagrid pudełko słodyczy z wszystkimi ulubionymi przysmakami Harrego - Fasolkami Wszyskich Smaków Bertiego Botta, Czekoladowymi Żabami i Najlepszą Gumą Balonową Drooblesa. Była tam też, oczywiście, zwykła paczka od pani Weasley, z nowym, ręcznie robionym swetrem (zielonym, z rysunkiem smoka - prawdopodobnie Charlie powiedział jej wszystko o pierwszym zadaniu) i dużą ilością domowych miętówek.
Harry i Ron spotkali Hermionę w pokoju wspólnym i zeszli razem na śniadanie. Spędzili większość przedpołudnia w Wieży Gryffindoru, gdzie wszyscy cieszyli się prezentami, a potem wrócili do Wielkiej Sali na wspaniały lunch, z przynajmniej setką indyków i świątecznych puddingów.
Po południu wyszli na dwór; śnieg był nietknięty, oprócz długich tuneli zrobionych przez uczniów Beauxbatons i Durmstrangu, prowadzących do zamku. Hermiona wolała przyglądać się z boku walce na śnieżki Harrego i Weasleyów niż przyłączyć się do niej, a o piątej stwierdziła, że wraca na górę, by przygotować się na bal.
- Co, potrzebujesz na to trzech godzin? - zawołał Ron, oglądając się za nią z zaskoczeniem i płacąc za swój brak koncentracji, kiedy duża rzuconą przez Georga śnieżka uderzyła go mocno w głowę - z kim idziesz? - wrzasnął za Hermioną, ale ona tylko machnęła ręką i zniknęła na kamiennych schodach do zamku.
Tego dnia nie było świątecznej herbatki, skoro podczas balu zaplanowano ucztę, więc o siódmej wieczorem, kiedy trudno już było celować śnieżkami, porzucili pole bitwy i podreptali do pokoju wspólnego. Gruba Dama siedziała w swojej ramie z przyjaciółką Wioletą z dołu, obie raczej wstawione, z pustym pudełkiem po czekoladkach z likierem u dołu portretu.
- Chamki loinkowe, właśnie tak! - zachichotała, kiedy podali hasło i odsunęła się, by wpuścić ich do środka.
Harry, Ron, Seamus, Dean i Neville przebrali się w swoje szaty okazjonalne w dormitorium, wszyscy czując się bardzo niepewnie, choć najbardziej Ron, który zbladł, lustrując się w długim lustrze w rogu pokoju. Nic nie można było poradzić na to, że jego szaty wyglądały bardziej jak sukienka niż cokolwiek innego. w desperackim czynie, by uczynić je bardziej męskimi, użył Zaklęcia Zrywającego na mankiety i kołnierz. Zadziałało całkiem nieźle - przynajmniej były teraz pozbawione koronek, choć dla odmiany końcówki stały się teraz przerażająco wystrzępione.
- Wciąż nie mogę rozpracować, jak wy dwoje zdobyliście najładniejsze dziewczyny z tego roku. - mruknął Dean.
- Zwierzęcy magnetyzm - odparł Ron ponuro, wyciągając nitkę ze swojego mankietu.
Wspólny pokój wyglądał bardzo dziwnie, wypełniony ludźmi w szatach o różnych kolorach, zamiast jak zwykle masy czerni. Parvati czekała na Harrego na samym dole schodów. Wyglądała rzeczywiście bardzo ładnie, w szatach koloru wściekłego różu, ze złotem wplecionym w długi, czarny warkocz, i złotymi bransoletkami błyszczącymi na nadgarstkach. Harry poczuł ulgę, gdy zobaczył, że nie chichocze.
- Ee... ładnie wyglądasz - powiedział ostrożnie
- Dzięki - odparła - Padma spotka się z tobą w sali wejściowej - dodała do Rona
- OK. - powiedział Ron, rozglądając się - Gdzie Hermiona?
Parvati wzruszyła ramionami - Zejdziemy na dół, Harry?
- Dobra - odparł Harry, żałując, że nie może zostać w pokoju wspólnym. Fred mrugnął do niego w drodze do dziury w portrecie.
Sala wejściowa również była napakowana uczniami, z których wszyscy krążyli dookoła, czekając na wybicie godziny ósmej, kiedy to drzwi do Wielkiej Sali zostaną otwarte. Ci, którzy mieli partnerów z innych domów, przedzierali się przez tłum, szukając się nawzajem. Parvati znalazła swoją siostrę Padmę i podprowadziła ją do Harrego i Rona.
- Cześć - powiedziała Padma, która wyglądała tak samo pięknie jak Parvati w swoich jasno-turkusowych szatach. Nie była zachwycona posiadaniem Rona za partnera; spojrzała swoimi ciemnymi oczami na postrzępiony kołnierz i mankiety Rona.
- Cześć - odparł Ron nie patrząc na nią, ale szukając wzrokiem kogoś w tłumie - Och, nie...
Ugiął lekko kolana, by schować się za Harrym, ponieważ obok nich przeszła Fleur Delacour w towarzystwie kapitana drużyny quidditcha Krukonów, Rogera Daviesa. Kiedy zniknęli, Ron znowu się wyprostował i spojrzał ponad ich głowami.
- Gdzie jest Hermiona? - zapytał znowu
Grupa Ślizgonów weszła po schodach z ich pokoju w lochach. Malfoy szedł na przedzie; miał na sobie szaty z czarnego aksamitu z wysokim kołnierzem, który według Harrego nadawał mu wygląd wikarego. Pansy Parkinson, w bladoróżowej szacie z falbankami, ściskała jego ramię. i Crabbe i Goyle mieli na sobie zielone szaty; przypominali dwa pokryte mchem głazy i żadnemu z nich, jak Harry z satysfakcją zauważył, nie udało się znaleźć partnerki.
Dębowe, frontowe drzwi otworzyły się i wszyscy obrócili się, by zobaczyć, jak uczniowie Durmstrangu wchodzą z profesorem Karkaroffem. Krum szedł na przedzie z ładną dziewczyną w niebieskich szatach, której Harry nie znał. Ponad ich głowami zobaczył trawnik pokryty jakby dywanem lampek choinkowych - co znaczyło, że setki żywych świetlików siedziało na krzakach róż, które nagle się tam pojawiły, i unosiło się wokół pomnika, który najwyraźniej przedstwiał Świętego Mikołaja i jego renifery.
Wtedy usłyszeli głos profesor McGonagall - Mistrzowie, proszę tutaj!
Parvati rozpromieniła się i poprawiła swoje bransolety; ona i Harry rzucili “zobaczymy się za chwilę” do Rona i Padmy, i ruszyli do przodu, a tłum, do tej pory zajęty rozmową, rozstąpił się, by ich przepuścić. Profesor McGonagall, w szatach koloru czerwonego tartanu (?) i z raczej brzydkim wianuszkiem ostów (?) dookoła ronda tiary, przykazała im czekać z boku, podczas gdy cała reszta wchodziła do środka; oni mieli wkroczyć do Wielkiej Sali jakby w procesji, kiedy wszyscy inni usiądą. Fleur Delacour i Roger Davies ustawili się tuż przy drzwiach; Davies wyglądał na tak oszołomionego posiadaniem Fleur za partnerkę, że ledwo mógł oderwać od niej wzrok. Cedric i Cho stali blisko Harrego; Harry spojrzał w bok, tak, by nie być zmuszonym do rozmowy. Jego wzrok zatrzymał się za to na towarzyszce Kruma. i szczęka mu opadła.
To była Hermiona.
Ale wcale nie wyglądała jak Hermiona. Zrobiła coś ze swoimi włosami; nie były już tak bujne, ale za to lśniące i błyszczące, uczesane w elegancki kok z tyłu głowy. Miała na sobie szaty z powiewnego, błękitnego materiału i stała jakoś inaczej - albo może to po prostu brak dwudziestu książek, które normalnie nosiła na plecach. Uśmiechała się - raczej nerwowo, to prawda - ale zmniejszenie jej przednich zębów było bardziej widoczne niż wcześniej. Harry mógł nie zrozumieć, dlaczego nie spostrzegł tego wcześniej.
- Cześć Harry! - zawołała - Cześć Parvati!
Parvati przyglądała się Hermionie z niedowierzaniem. Nie była przy tym jedyna; kiedy drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się, biblioteczny fan club Victora Kruma wprost skamieniał, rzucając Hermionie spojrzenia pełne głębokiej niechęci. Pansy Parkinson gapiła się na nią, kiedy mijała ich w towarzystwie Malfoya, i wydawało się, że nawet on nie jest w stanie znaleźć niczego, czym mógłby ją obrazić. Ron jednak przeszedł obok Hermiony w ogóle na nią nie patrząc.
Gdy wszyscy usadowili się już w Wielkiej Sali, profesor McGonagall kazała mistrzom ustawić się w pary i iść za nią. Wszyscy w Wielkiej Sali powitali ich brawami, kiedy weszli i zaczęli maszerować w kierunku dużego, okrągłemu stołu po drugiej stronie sali, gdzie siedzieli sędziowie.
Ściany Wielkiej Sali zostały pokryte błyszczącym, srebrnym szronem, z setkami girland z jemioły i bluszczu przecinających czarny, gwiaździsty sufit. Zniknęły stoły domów, a zamiast nich pojawiło się około stu mniejszych, oświetlonych świecami, a przy każdym mogło usiąść około dwunastu osób.
Harry skoncentrował się na tym, by się nie potknąć. Parvati chyba się podobało; uśmiechała się do wszystkich, sterując Harrym, jakby był pokazowym psem na wystawie. Złowił spojrzenia Rona i Padmy siedzących przy stole blisko stołu sędziów. Ron obserwował Hermionę zmrużonymi oczami; Padma nadąsała się.
Dumbledore uśmiechał się szeroko, kiedy szli do celu, za to Karkaroff miał minę przypominającą wyraz twarzy Rona obserwującego zbliżających się Kruma i Hermionę. Ludo Bagman, dziś w jasno-czerwonych szatach z dużymi, żółtymi gwiazdami, bił brawo z większym entuzjazmem niż niejeden z pozostałych uczniów; Madame Maxime, która zmieniła swój zwykły mundur z czarnej satyny na powiewną togę z lawendowego jedwabiu, grzecznie klaskała. Nie było tam jednak pana Croucha. Piąte krzesło zajmował Percy Weasley.
Kiedy mistrzowie i ich partnerzy dotarli do stołu, Percy wysunął puste krzesło obok siebie i spojrzał wymownie na Harrego. Harry zrozumiał sygnał i usiadł obok Perciego, który dzisiaj miał na sobie całkiem nowe, granatowe szaty i wyraz twarzy oznaczający wielką dumę.
- Awansowałem! - powiedział, zanim Harry zdążył choćby otworzyć usta, a z tonu jego głosu można było wywnioskować, że zamierza właśnie ogłosić swoje mianowanie na Najwyższego Władcę Wszechświata - Jestem teraz osobistym asystentem pana Croucha, przyjechałem jako jego reprezentant.
- Dlaczego on sam nie przyjechał? - zapytał Harry. Nie miał ochoty słuchać wykładu o denkach kociołków przez cały obiad
- Obawiam się, że pan Crouch nie czuje się dobrze, wcale nie czuje się dobrze. Nie jest z nim dobrze od czasu mistrzostw świata. Trudno się dziwić - przepracowanie. Już nie taki młody, jak kiedyś... choć nadal bardzo błyskotliwy, oczywiście, umysł pozostał tak wielki, jak kiedyś. Ale mistrzostwa świata zakończyły się porażką całego Ministerstwa, a zaraz potem pan Crouch przeżył ogromny osobisty szok związany z nieposłuszeństwem tego skrzata, Blinky, czy jak ona tam miała. Oczywiście natychmiast ją oddalił, ale... jak już mówiłem, posuwa się w latach, potrzebuje opieki, a jestem pewien, że po jej odejściu nastąpił znaczny spadek komfortu w jego domu. a potem organizowaliśmy ten turniej i musieliśmy poradzić sobie z plotkami o mistrzostwach - ta wredna Skeeter węsząca dookoła... nie, biedny człowiek, ma dobrze zarobione, ciche święta. Cieszę się, że miał kogoś, na kim może polegać, żeby go zastąpił.
Harry bardzo chciał zapytać, czy pan Crouch przestał już nazywać Perciego "Weatherby", ale powstrzymał się od komentarza.
Na błyszczących talerzach nie pojawiło się jeszcze jedzenie, za to przed każdym leżało małe menu. Harry podniósł swoje niepewnie i rozejrzał się - nie dojrzał żadnych kelnerów. Mimo to Dumbledore dokładnie przejrzał swoje menu i powiedział wyraźnie do swojego talerza - Kotlety mielone!
I pojawiły się kotlety mielone. Podchwytując pomysł, reszta biesiadników również zapełniła talerze zamówieniami. Harry zerknął na Hermionę, by sprawdzić, co myśli o tym nowym sposobie podawania - z pewnością oznaczało to mnóstwo dodatkowej roboty dla skrzatów domowych - ale, choć raz, Hermiona zdawała się o tym nie myśleć. Wciągnęła się całkowicie w rozmowę z Victorem Krumem i zupełnie nie zwracała na to, co je.
Nagle dotarło do Harrego, że jeszcze nigdy wcześniej nie słyszał głosu Kruma, a teraz ten wyraźnie wyraźnie rozmawiał, i to z wielkim entuzjazmem.
- My tesz mamy zamek, nie tak duży, jak ten i nie tak wygodny - opowiadał Hermionie - Mamy tylko ćtery piętra, a kominki sią zapalane tylko magiom. Ale mamy więkże błonia, więkże nawet nisz te... chodz w zimie jest badzo mało słonca, węc z nich nie koszystamy. Ale latem latamy kaszdego dnia, ponad jezjorem i górami...-
- Ej, Victor, Victor! - przerwał Karkaroff, z uśmiechem, który jednak nie dotarł do jego zimnych oczu - Nie mów nic więcej, bo twoja czarująca przyjaciółka będzie dokładnie wiedziała, gdzie nas znaleźć.
Dumbledore również uśmiechnął się, a jego oczy zabłyszczały - Igor, ta cała konspiracja... można by pomyśleć, że nie życzysz sobie gości.
- No cóż, Dumbledore - odparł Karkaroff, ukazując wszystkie swoje żółte zęby - Wszyscy chronimy naszą prywatność, prawda? Czy zazdrośnie nie strzeżemy tajników nauk, które zostały nam objawione? Czy nie mamy prawa do dumy z naszych szkolnych sekretów i prawa do ich ochrony?
- Och, nie śmiałbym twierdzić, że znam wszystkie sekrety Hogwartu, Igorze - powiedział Dumbledore uprzejmie - Tylko tego ranka, na przykład, źle skręciłem w drodze do łazienki i znalazłem się w pięknie położonym pokoju, w którego nigdy wcześniej nie widziałem, z naprawdę imponującą kolekcją nocników. Kiedy później wróciłem, by im się lepiej przejrzeć, odkryłem, że pokój zniknął. Ale muszę mieć na niego oko. Może jest dostępny tylko o piątej trzydzieści rano. a może tylko w pierwszej kwadrze księżyca?
Harry parsknął w swoją porcję gulaszu. Percy zmarszczył brwi, ale Harry mógł przysiąc, że Dumbledore leciutko do niego mrugnął.
Tymczasem Fleur Delacour krytykowała dekoracje Hogwartu.
- To 'est nic - mówiła Rogerowi Daviesowi z pogardą, rzucając okiem na błyszczące ściany Wielkiej Sali - w pałacu Beauxbatons 'amy lodowe rzeźby w 'ałej Komnacie 'adalnej. One oczywiście nie topnieją... są jak ogromne diamentowe 'osągi. a 'edzenie jest 'aprawdę fantastyczne. i 'amy chóry wodnych nymphs, śpiewają 'am podczas 'edzenia. Nie 'amy 'adnych brzydkich zbroi w 'alach, a gdyby poltergeist kiedykolwiek wszedł do Beauxbatons, 'ostałby wyrzucony o tak! - i niecierpliwie uderzyła dłonią w stół.
Roger Davies przysłuchiwał się jej wywodom z otwartymi ustami i ciągle nie trafiał w nie widelcem. Harry miał wrażenie, że Davies był zbyt zajęty gapieniem się na Fleur, by zrozumieć choć słowo z tego, co mówiła.
- Masz absolutną rację - powiedział szybko, uderzając swoją dłonią w stół podobnie jak Fleur - o tak. No.
Harry rozejrzał się po Wielkiej Sali. Hagrid siedział przy jednym z pozostałych stołów nauczycieli; znowu miał na sobie okropny, brązowy, włochaty garnitur, i wpatrywał się w stół sędziów. Harry zobaczył, że lekko macha ręką i, zerkając w bok, ujrzał, że Madame Maxime odwazejmnia go, a jej opalami błyszczącymi w świetle świec.
Hermiona uczyła teraz Kruma, jak poprawnie wypowiedzieć jej imię. Ciągle nazywał ją Hermi-ołn.
- Her-mjo-na - mówiła wolno i wyraźnie
- Herm-iołn-na
- Już blisko - powiedziała, łapiąc spojrzenie Harrego i uśmiechając się
Kiedy całe jedzenie zostało pochłonięte, Dumbledore wstał i poprosił uczniów, by zrobili to samo. Potem, na znak dany różdżką, stoły usunęły się pod ściany, zostawiając pusty parkiet, a przy kolejnym machnięciu wzdłuż prawej ściany pojawiło się podium. Zestaw bębnów, kilka gitar, lutnia, wiolonczela i dudy pojawiły się razem z podwyższeniem.
Szalone Siostry wyszły na scenę przy dzikim entuzjazmie publiczności; były niezwykle owłosione i ubrane w czarne szaty artystycznie ułożone i podarte. Podniosły swoje instrumenty, a Harry, który tak zainteresował się ich wejściem, że prawie zapomniał, co nadchodzi, nagle zorientował się, że światła przy pozostały stołach zgasły, a mistrzowie i ich partnerzy zaczęli wstawać.
- Chodź! - syknęła Parvati - Mamy tańczyć!
Harry, wstawając, potykając się o swoje szaty. Szalone Siostry zaczęły wolną, nastrojową balladą. Harry wszedł na mocno oświetlony parkiet, uważając, aby nie złapać niczyjego spojrzenia (kątem oka widział, jak Seamus i Dean machają do niego i chichoczą), a w następnej chwili Parvati wzięła jego ręce, jedną umieściła dookoła swojej talii, a drugą mocno ścisnęła.
Nie było jeszcze tak źle, pomyślał Harry, kiwając się wolno na parkiecie (Parvati prowadziła). Skupił się na obserwacji głów ludzi dookoła i wkrótce wielu z nich także zaczęło tańczyć tak, że mistrzowie nie byli juz w centrum uwagi. Neville i Ginny tańczyli w pobliżu - widział, jak Ginny krzywi się co chwila, kiedy Neville następował jej na nogę - a Dumbledore poprosił Madame Maxime. Wydawał się przy tym bardzo mały, ponieważ koniec jego tiary ledwo łaskotał ją w podbródek; mimo to poruszała się z wielką gracją, jak na kobietę o takim wzroście. Mad-Eye Moody uskuteczniał dziwaczny taniec z profesor Sinistrą, która nerwowo unikała jego drewnianej nogi.
- Ładne skarpetki, Potter - zagrzmiał, przechodząc obok i prześwietlając swoim magicznym okiem szaty Harrego
- Och... tak, Zgredek, skrzat domowy, wydziergał je dla mnie - odparł Harry z uśmiechem.
- On jest przerażający - szepnęła Parvati, kiedy Moody odkuśtykał dostatecznie daleko - Takie oczy powinny być zabronione.
Harry z ulgą powitał ostatnie takty zagrane na dudach. Szalone Siostry przerwały grę, Wielka Sala ponownie wypełniła się aplauzem, a Harry natychmiast puścił Parvati. - Usiądźmy na chwilę, Ok?
- Och... ale... to jest naprawdę dobre! - zaprotestowała Parvati, kiedy Szalone Siostry uderzyły w nową piosenkę, znacznie szybszą od poprzedniej.
- Nie, nie lubię jej - skłamał Harry i poprowadził ją do stolika Rona i Padmy, mijając Freda i Angelinę, którzy tańczyli z takim entuzjazmem, że ludzie dookoła odsuwali się w obawie przed zranieniem.
- Jak leci? - zapytał Harry Rona, siadając i otwierając butelkę kremowego piwa
Ron nie odpowiedział. Wciąż gapił się na Hermionę i Kruma, podrygujących w pobliżu. Padma siedziała ze skrzyżowanymi rękami i nogami, jedną stopą kiwała w rytm muzyki. Co chwila rzucała potępiające spojrzenie Ronowi, który zupełnie ją ignorował. Parvati usiadła po drugiej stronie Harrego, również skrzyżowała ręce i nogi, a w ciągu kilku minut została zaproszona do tańca przez chłopaka z Beauxbatons.
- Nie przeszkadza ci to, Harry? - zapytała
- Co? - powiedział Harry, który właśnie obserwował Cho i Cedrika
- Och, nieważne - warknęła Parvati i odeszła z chłopakiem z Beauxbatons. Nie wróciła po skończonej piosence.
Hermiona podeszła i usiadła na wolnym krześle Parvati. Zaróżowiła się na twarzy od tańca.
- Cześć - powiedział Harry. Ron milczał
- Gorąco, prawda? - powiedziała Hermiona, wachlując się ręką - Victor właśnie poszedł po napoje...
Ron posłał jej mordercze spojrzenie.
- Victor? - zawołał - Jeszcze nie zaproponował, żebyś nazywała go Vikuś?
Hermiona spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Co ci się stało?
- Jeżeli nie wiesz, - odparł Ron jadowicie - nie będę ci tłumaczył.
Hermiona popatrzyła na niego, potem na Harrego, który wzruszył ramionami - Ron, co...
- On jest z Durmstrangu! - wyrzucił z siebie Ron - On startuje przeciwko Harremu! Ty... ty... - Ron najwyraźniej szukał odpowiednio silnych słów do opisania zbrodni Hermiony - paktujesz z wrogiem, ot co!
Hermiona aż otworzyła usta.
- Nie bądź głupi - powiedziała po chwili - Wróg! a szczerze... kto się tak podniecał jego przyjazdem? Kto chciał jego autograf? Kto trzyma w dormitorium jego figurkę?
Ron zignorował jej słowa - Przypuszczam, że zaprosił cię, kiedy byliście razem w bibliotece?
- Tak, wtedy - odparła Hermiona, a róż na jej twarzy przemienił się w czerwień - No to co?
- Co się stało - próbowałaś wciągnąć go do biustu?
- Nie, nie próbowałam! Jeżeli naprawdę chcesz wiedzieć, on... on powiedział, że przychodził do biblioteki każdego dnia i próbował ze mną porozmawiać, ale nigdy nie mógł zdobyć się na odwagę!
Hermiona powiedziała to bardzo szybko i zawstydziła się tak, że jej twarz stała się tego samego koloru, co szaty Parvati.
- No... to znamy jego historię - powiedział kwaśno Ron
- a to niby co ma znaczyć?
- Przecież to oczywiste! On jest uczniem Karkaroffa, prawda? Wie, z kim się zadajesz... po prostu chce zbliżyć się do Harrego... żeby zdobyć o nim informacje... albo żeby go zaczarować...
Hermiona wyglądała, jakby Ron ją spoliczkował. Odezwała się drżącym głosem - Dla twojej wiadomości, nie zapytał mnie nawet o jedną rzecz na temat Harrego, nawet o jedną...-
Ron zmienił taktykę z prędkością światła - w takim razie ma nadzieję, że pomożesz mu z tym jajem! Myślę, że połączyliście swoje siły na tych wstrętnych małych sesjach w bibliotece...-
- Nigdy nie pomogłabym mu pracować nad tym jajem! - zawołała Hermiona, wyglądając na wstrząśniętą - Nigdy. Jak w ogóle możesz tak mówić... chcę, żeby Harry wygrał turniej. Harry o tym wie, prawda Harry?
- Masz ciekawy sposób okazywania tego - prychnął Ron
- w całym tym turnieju chodzi o to, by poznawać czarodziejów z zagranicy i zaprzyjaźniać się z nimi! - powiedziała roztrzęsiona Hermiona
- Nieprawda! - krzyknął Ron - Chodzi o wygranie!
Ludzie zaczęli się im przyglądać.
- Ron - wtrącił cicho Harry - Nie przeszkadza mi, że Hermiona chodzi z Krumem...
Ale Ron zignorował również Harrego.
- No idź, idź, twój Vikuś będzie cię szukał - powiedział Ron
- Nie nazywaj go Vikusiem! - Hermiona zerwała się na równe nogi i zniknęła w tłumie na parkiecie.
Ron obserwował ją z mieszaniną złości i satysfakcji na twarzy.
- Czy zaprosisz mnie wreszcie do tańca? - zapytała Padma
- Nie - odparł Ron, ciągle gapiąc się za Hermioną
- Świetnie - warknęła Padma i wstała, by dołączyć do Parvati i chłopaka z Beauxbatons, który wyłowił z tłumu swojego kolegę tak szybko, że Harry mógł przysiąc, że użył do tego Zaklęcia Przywołującego.
- Gdzje jest Herm-jołn-na? - zapytał jakiś głos
Krum podszedł do stołu niosąc dwie butelki kremowego piwa.
- Nie wiem - mruknął Ron, spoglądając na niego - Zgubiłeś ją, co?
Krum znowu spoważniał - Jeszeli jom zobaczycie, powiećie jej, że mam napoje - powiedział i odszedł
- Poznałeś Victora Kruma, co, Ron?
Nagle pojawił się Percy, składając ręce i starając się wyglądać niezwykle dostojnie - Wspaniale! o to właśnie chodzi... międzynarodowa magiczna współpraca!
Ku niezadowoleniu Harrego, Percy natychmiast zajął puste krzesło Padmy. Stoły nauczycieli były już puste; Profesor Dumbledore tańczył z profesor Sprout; Ludo Bagman z profesor McGonagall; Madame Maxime i Hagrid torowali sobie szeroką drogę, przedzierając się tanecznym krokiem przez grupy uczniów; nigdzie nie było widać Karkaroffa. Kiedy następna piosenka również się skończyła, wszyscy znowu klaskali, a Harry zobaczył, jak Ludo Bagman całuje profesor McGonagall w rękę, wraca do stołu i zostaje zatrzymany przez Freda i Georga.
- Co oni sobie wyobrażają, zawracać głowę starszemu członkowi Ministerstwa? - syknął Percy, podejrzliwie obserwując Freda i Georga - Brak szacunku...
Ludo Bagman dość szybko pozbył się bliźniaków, a w następnej chwili spostrzegł Harrego, pomachał i podszedł do ich stolika.
- Mam nadzieję, że moi bracia nie sprawili panu kłopotów, panie Bagman? - powiedział natychmiast Percy
- Co? Och, nie, wcale nie! - odparł Bagman - Nie, oni tylko mówili mi więcej o tych fałszywych różdżkach, które wynaleźli. Chcieli, żebym im coś powiedział o sprzedaży. Obiecałem użyć swoim kontaktów w sklepie Zonka...
Percy wcale nie ucieszył się na te słowa, a Harry mógłby się założyć, że pobiegnie z tym do pani Weasley natychmiast jak wróci do domu. Najwyraźniej plany Freda i Georga stały się ostatnio bardziej ambitne, skoro mieli zamiar sprzedawać szerszej rzeszy czarodziejów.
Bagman otworzył usta, by zapytać o coś Harrego, ale Percy go ubiegł. - Jak według pana wygląda organizacja Turnieju Trzech Czarodziejów? Nasz departament jest raczej usatysfakcjonowany... ten incydent z Czarą Ognia - tu zerknął na Harrego - był raczej niefortunny, to prawda, ale wydaje mi się, że przeszedł dość gładko, jak pan sądzi?
- o tak - odparł Bagman z entuzjazmem - To świetna zabawa. Jak się ma stary Barty? Szkoda, że nie mógł przyjechać.
- Och, jestem pewien, że pan Crouch pojawi się na czas, - powiedział Percy z wyższością - ale w międzyczasie jestem zaszczycony, mogąc przejąć ster. Oczywiście, nie chodzi mi o chodzenie na bale - zaśmiał się perliście - o, nie, musiałem poradzić sobie z mnóstwem problemów, które pojawiły się podczas jego nieobecności... czy słyszał pan, że Ali Bashir został przyłapany na przemycie latających dywanów? a potem próbowaliśmy przekonać czarodziejów z Transylwanii do podpisania Międzynarodowego Kodeksu Pojedynków. w nowym roku mam spotkanie z dyrektorem Magicznej Współpracy...-
- Przejdźmy się - mruknął Ron do Harrego - Odczepmy się od Perciego...
Pod pretekstem, że chcą więcej napoi, Harry i Ron opuścili stół, przeszli przez parkiet i wymknęli się do sali wejściowej. Drzwi frontowe stały otwarte, a lapmki na krzakach róż mrugały do nich, kiedy schodzili na dwór; znaleźli się w ogrodzie, otoczeni krzewami, wśród wijących się ścieżek i dużych, kamiennych posągów. Harry słyszał plusk wody, który przypominał mu fontannę. Tu i tam, ludzie siedzieli na rzeźbionych ławkach. Harry i Ron ruszyli jedną z wijących się ścieżek wzdłuż różanych krzewów, ale przeszli zaledwie kilka kroków, kiedy usłyszeli znajomy, nieprzyjemny głos.
- ...nie widzę, o co robić tyle hałasu, Igorze.
- Severusie, nie możesz udawać, że to się nie dzieje! - Karkaroff mówił pełnym niepokoju, głośnym szeptem, jakby nie chciał być słyszanym - To staje się coraz wyraźniejsze od miesięcy, zaczynam się poważnie martwić, nie mogę zaprzeczyć...-
- Więc znikaj - przerwał ostro głos Snape'a - Znikaj, znajdę ci wymówkę. Ja jednak zostaję w Hogwarcie.
Snape i Karkaroff wyszli zza rogu. Snape trzymał w ręku różdżkę, którą odpalał w kierunku krzewów róż dookoła. Piski dochodziły z wielu z nich, a następnie wyłaniały się z nich ciemne kształty.
- Minus 10 punktów dla Hufflepuffu, Fawcett - warknął Snape, kiedy dziewczyna przebiegła mu przed nosem - i minus 10 punktów dla Ravenclawu, Stebbins! - dodał, kiedy z krzaków wybiegł także chłopak - a wy dwaj co tutaj robicie? - wrzasnął na Harrego i Rona, którzy stali na pobliskiej ścieżce. Karkaroff, jak zauważył Harry, na ich widok stracił nieco swoje opanowanie. Rękę nerwowo podniósł do swojej bródki i zaczął owijać ją wokół palca.
- Spacerujemy - odparł Ron krótko - Nic niezgodnego z przepisami, prawda?
- w takim razie spacerujcie dalej! - warknął Snape i wyminął ich, ze swoją długą, czarną peleryną powiewającą za nim. Karkaroff podążył za Snape'em. Harry i Ron ruszyli dalej ścieżką.
- o co martwi się Karkaroff? - mruknął Ron
- i odkąd Snape i on są na ty? - dodał Harry wolno
Dotarli do dużego, kamiennego renifera, skąd mogli dostrzec błyszczące strumienie wysokiej fonatanny. Widzieli też niewyraźne sylwetki dwojga ogromnych ludzi, siedzących na kamiennej ławce, obserwujących fontannę w świetle księżyca. i wtedy Harry usłyszał słowa Hagrida.
- Wiedziałem to, jak tylko cię zobaczyłem - mówił dziwnym, sztywnym głosem
Harry i Ron zamarli. To nie była sytuacja, w której chcieli zastać Hagrida... Harry rozejrzał się wzdłuż ścieżki i zobaczył Fleur Delacour i Rogera Daviesa ukrywających się pod pobliskim krzewem. Harry klepnął Rona w ramię i pokazał na nich głową, co oznaczało, że mogli swobodnie wymknąć się niezauważeni (Fleur i Roger wyglądali na bardzo zajętych), ale Ron, z rozszerzonymi z przerażenia oczami na widok Fleur, potrząsnął mocno głową i pociągnął Harremu głębiej w cień rzucany przez renifera.
- Co 'akiego wiedziałeś, 'Agridzie? - zapytała Madame Maxime, z wyraźnym kocim mruknięciem w swoim głębokim głosie.
Harry nie chciał tego słuchać; wiedział, że Hagrid bardzo nie chciałby być podsłuchiwanym w takiej sytuacji (on na pewno by nie chciał), i gdyby to było możliwe, zatkałby uszy palcami i zaczął głośno śpiewać, ale nie było to dobre rozwiązanie. Zamiast tego spróbował zainteresować się żukiem wspinającym się po szyi renifera, ale żuk po prostu nie był dostatecznie interesujący, by odciągnąć go od słów Hagrida.
- Wiedziałem... że jesteś taka, jak ja... to twoja matka, czy ojciec?
- Nie... nie wiem, o czym 'ówisz, 'Agridzie...
- u mnie to była mamusia - powiedział cicho - Była jednym z ostatnich w Brytanii. Oczywiście, nie za dobrze ją pamiętam... bo, widzisz, odeszła. Kiedy miałem trzy latka. Nie była zbyt troskliwa. No... to nie leży w ich naturze, nie? Nie wiem, co się z nią stało... pewnie już nie żyje...
Madame Maxime nic nie odpowiedziała. Harry, wbrew sobie, oderwał wzrok od żuka i spojrzał ponad grzbietem renifera, wytężając słuch... nigdy wcześniej nie słyszał od Hagrida ani słowa o swoim dzieciństwie.
- Mój tatuś miał złamane serce, kiedy odeszła. Taki malutki, mój tata. Kiedy miałem sześć lat, mogłem podnieść go i posadzić na szafie, kiedy mnie zdenerwował. Zwykle go rozśmieszałem... - niski głos Hagrida załamał się. Madame Maxime słuchała bez ruchu, najwyraźniej wpatrując się w srebrną fonatnnę. - Tatuś mnie wychował... ale umarł, oczywiście, zaraz jak zacząłem szkołę. Musiałem radzić sobie sam. Dumbledore naprawdę pomógł. Bardzo miły, bardzo...
Hagrid wyciągnął olbrzymią, jedwabną chusteczkę w kropki i głośno wysmarknął nos - No... nieważne... wystarczy o mnie... Co z tobą? z której strony to masz?
Ale Madame Maxime nagle wstała.
- Jest chłodno - powiedziała. Ale jakby chłodno nie było, to nic w porównanie z chłodem w jej głosie - Myślę, że 'owinnam 'uż iść.
- Hę? - powiedział Hagrid z zaskoczeniem - Nie, nie idź! Ja... ja nigdy nie spotkałem jeszcze żadnego!
- 'adnego czego, dokładniej? - zapytała Madame Maxiem lodowatym tonem
Harry powiedziałby Hagridowi, że najlepiej w ogóle nie odpowiadać; stał tam w cieniu, obgryzając paznokcie, trzymając się nikłej nadziei, że jednak nie odpowie... ale to było płonne.
- Żadnego pół-olbrzyma, oczywiście! - zawołał Hagrid
- 'ak śmiesz! - pisnęła Madame Maxime. Jej głos przeszył spokojną noc; za sobą Harry usłyszał, że Fleur i Roger osunęli się w krzaki - 'igdy wcześniej nie 'ostałam tak oskarżona! Pół-olbrzym? Ja? Ja mam 'ylko... 'ylko duże kości!
I oburzona odeszła; ogromne, wielokolorowe fontanny iskier wylatywały w powietrze, kiedy ze złością odsuwała krzaki rosnące na jej drodze. Hagrid ciągle siedział na ławce i patrzył się za nią. Było za ciemno, by zobaczyć wyraz jego twarzy. Potem, po około minucie, wstał i odszedł, nie do zamku, ale przez ciemne błonie w kierunku swojej chatki.
- Chodźmy - powiedział bardzo cicho Harry - No chodź...
Ale Ron nie poruszył się.
- Co się stało? - zapytał Harry, spoglądając na niego
Ron przeniósł wzrok na Harrego i okazało się, że wygląda rzeczywiście bardzo poważnie.
- Wiedziałeś? - wyszeptał - Że Hagrid jest pół-olbrzymem?
- Nie - wzruszył ramionami Harry - To co?
Natychmiast zrozumiał sygnał dany mu przez Rona, znaczący, że znowu ukazuje swoją ignorancję w sprawach świata czarodziejów. Wychowywany przez Dursleyów, znajdował mnóstwo rzeczy, które czarodzieje przyjmowali za oczywistość, a które dla Harrego stanowiły rewelację, choć takie niespodzianki stawały się coraz rzadsze odkąd przeprowadził się do szkoły. Teraz jednak z pewnością mógł powiedzieć, że większość czarodziejów nie powiedziałoby “to co?” na wiadomość, że jeden z ich przyjaciół miał olbrzymkę za matkę.
- Wyjaśnię w środku - powiedział cicho Ron - Chodźmy...
Fleur i Roger Davies zniknęli, prawdopodobnie przenieśli się pod bardziej odosobniony krzak. Harry i Ron wrócili do Wielkiej Sali. Parvati i Padma siedziały przy dalekim stole otoczone wianuszkiem chłopców z Beauxbatons, a Hermiona znowu tańczyła z Krumem. Harry i Ron usiedli przy stole z dala od parkietu.
- a więc? - przynaglił Harry Rona - Jaki jest problem z olbrzymami?
- One nie są... nie są... - Ron szukał odpowiedniego słowa - nie są zbyt miłe - zakończył marnie
- a kogo to obchodzi? - powiedział Harry - Hagrid jest w porządku!
- Ja wiem, że jest, ale... kurcze, nic dziwnego, że trzymał to w tajemnicy - Ron potrząsnął głową - Zawsze myślałem, że jest taki z powodu jakiegoś Zaklęcia Wzrostu, kiedy był dzieckiem albo coś. Nie chciał o tym wspominać...
- Ale co to zmienia, że jego matka była olbrzymką? - zapytał Harry
- No... nikogo, kto go zna, nie będzie to obchodziło, wszyscy wiedzą, że nie jest niebezpieczny - powiedział wolno Ron - Ale... Harry, one są takie... łatwo się wściekają (?), olbrzymy. Jak mówił Hagrid, to leży w ich naturze, one są jak trole... po prostu lubią zabijać, wszyscy to wiedzą. w Brytanii nie ma już zresztą żadnych.
- Co się z nimi stało?
- Wyginęły, wiele zostało zabitych przez aurorów. Choć podobno są olbrzymy za granicą... zwykle ukrywają się w górach...
- Nie wiem, kogo próbuje oszukać Madame Maxime - zaczął Harry, obserwując, jak Madame Maxime siada sama przy stole sędziowskim, wyglądając bardzo posępnie. - Jeżeli Hagrid jest pół-olbrzymem, ona z pewnością też. Duże kości... jedyne zwierzę, która ma większe kości, to dinozaur.
Harry i Ron spędzili resztę balu dyskutując o olbrzymach w swoim rogu, a żaden z nich nie otrzymał żadnego zaproszenia do tańca. Harry próbował nie zwracać uwagi na Cho i Cedrika; ich widok powodował w nim silną chęć kopnięcia kogoś.
Kiedy Szalone Siostry skończyły koncert o północy, wszyscy zgotowali im ostatni, ogłuszający aplauz i zaczęli przedzierać się w kierunku sali wejściowej. Wiele osób wyrażało życzenie, by bal trwał znacznie dłużej, ale Harry był bardzo szczęśliwy, że mógł już pójść do łóżka; jak dotąd, wieczór nie przyniósł mu wiele zabawy.
W sali wejściowej Harry i Ron zobaczyli, jak Hermiona żegna się z Krumem. Rzuciła Ronowi wyjątkowo chłodne spojrzenie i przemknęła się obok nich bez jednego słowa. Harry i Ron podążyli za nią po marmurowych schodach, ale w połowie drogi Harry usłyszał, jak ktoś za nim woła.
- Hej, Harry!
Był to Cedrik Diggory. Harry dostrzegł Cho, czekającą na niego na dole.
- Tak? - zapytał zimno Harry, kiedy Cedrik podbiegł do niego po schodach.
Cedrik wyglądał, jakby nie chciał powiedzieć, tego, po co przyszedł przy Ronie, który wzruszył ramionami i odszedł z naburmuszoną miną.
- Słuchaj... - Cedrik zniżył głos, kiedy Ron zniknął - Jestem ci coś winien za tę informację o smokach. Pamiętasz to złote jajo? Czy twoje wyje, kiedy je otwierasz?
- Tak... - odparł Harry
- Więc... weź kąpiel, OK?
- Co?
- Weź kąpiel i ee... zabierz to jajo ze sobą i ee... po prostu spróbuj przetrawić wszystko w gorącej wodzie. To pomoże ci myśleć... zaufaj mi.
Harry gapił się na niego.
- Powiem ci coś - ciągnął Cedrik - użyj łazienki prefektów. Czwarte drzwi na lewo od posągu Borysa Zdezorientowanego na piątym piętrze. Hasło odświeżacz sosnowy. Muszę lecieć... chcę jeszcze powiedzieć dobranoc...
Znowu uśmiechnął się do Harrego i zbiegł po schodach na dół do Cho.
Harry wolno powlókł się z powrotem do Wieży Gryffindoru. To była bardzo dziwna rada. Jak kąpiel mogła pomóc mu z rozpracowaniem, co oznacza to wyjące jajo? Czy Cedrik próbował podstawić mu nogę? Czy chciał sprawić, że Harry zrobi z siebie głupka, żeby lepiej wypaść na jego tle w oczach Cho?
Gruba Dama i jej przyjaciółka Wi drzemały w obrazie ukrywającym dziurę w portrecie. Harry musiał wrzasnąć Lampki choinkowe!, żeby je obudzić, a kiedy mu się to udało, były one potwornie wściekłe. Wspiął się do pokoju wspólnego i znalazł Rona i Hermionę, kłócących się zażarcie na środku pokoju, a każde z nich było bardzo czerwone na twarzy.
- Jeżeli ci się to nie podoba, dobrze wiesz, jakie jest rozwiązanie! - darła się Hermiona, z włosami wychodzącymi z rozpadającego się koka i z twarzą skrzywioną ze złości.
- o tak? - odkrzyknął Ron - No jakie?
- Następnym razem, gdy będzie bal, zaproś mnie zanim zrobi to ktoś inny, a nie jako ostatnią ewentualność!
Ron otwierał i zamykał usta jak złota rybka wyciągnięta z wody, kiedy Hermiona odwróciła się na pięcie i ruszyła do dormitorium dziewcząt. Ron spojrzał na Harrego.
- No... - wydusił, wyglądając na wstrząśniętego - No... to tylko dowodzi... ona zupełnie nie łapie, o co chodzi.
Harry nie odpowiedział. Za bardzo podobało mu się to, że znowu rozmawia z Ronem, żeby powiedzieć, co myśli w tej chwili... ale pomyślał, że Hermiona załapała, o co chodzi znacznie lepiej niż Ron.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:26, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dwudziesty czwarty
Rewelacje Rity Skeeter

W drugi dzień świąt wszyscy wstali bardzo późno. Pokój wspólny Gryffindoru był znacznie cichszy niż ostatnio, leniwe rozmowy często przerywały długie ziewnięcia. Włosy Hermiony znowu stały się bujne; wyznała Harremu, że na bal użyła dużej ilości Eliksiru Lśniących Włosów "ale to zajmuje zbyt dużo czasu, żeby robić każdego dnia" stwierdziła, drapiąc mruczącego Krzywołapa za uszami.
Ron i Hermiona najwyraźniej zawarli niepisane porozumienie o nie poruszaniu tematu swojej ostatniej kłótni. Byli dla siebie całkiem mili, choć dziwnie sztywni. Ron i Harry nie tracili czasu i natychmiast opowiedzieli Hermionie o podsłuchanej rozmowie Hagrida i Madame Maxime, ale dla Hermiony nie było takim szokiem dowiedzieć się, że Hagrid jest pół-olbrzymem, jak dla Rona.
- Właściwie myślałam, że tak musi być - tylko wzruszyła ramionami - Wiedziałam, że nie może być olbrzymem czystej krwi, ponieważ one mają około 20 stóp wysokości. Ale szczerze, cała ta histeria z olbrzymami. One wszystkie nie mogą być okropne... to uprzedzenie tego samego rodzaju co do wilkołaków... po prostu stereotyp, prawda?
Ron miał minę, jakby miał zamiar dać ciętą odpowiedź, ale może nie chciał kolejnej sprzeczki, więc zadowolił się jedynie potrząsaniem z niedowierzaniem głową, kiedy Hermiona patrzyła w bok.
Nadszedł czas na odrobienie prac domowych, które zaniedbali przez pierwszy wolny tydzień. Wszyscy zdawali się czuć raczej marnie, teraz, gdy święta się skończyły - wszyscy prócz Harego, który teraz (znowu) zaczynał lekko się denerwować.
W tym rzecz, że 24 lutego wydawał się znacznie bliższy po tej stronie świąt, a on wciąż nie posunął się ani o krok w odgadnięciu zagadki zawartej w złotym jaju. Zaczął więc wyjmować je z kufra za każdym razem, kiedy znalazł się w dormitorium, otwierał je i przysłuchiwał się w skupieniu, mając nadzieję, że tym razem odnajdzie w tym jakiś sens. Zmuszał się do zastanawiania się, co przypomina mu to wycie, oprócz 30 grających pił do metalu, ale nigdy wcześniej nie słyszał niczego podobnego. Zamykał jajo, mocno nim potrząsał i otwierał znowu, by sprawdzić, czy wycie się nie zmieniło, ale zawsze pozostawało takie samo. Próbował zadawać jaju pytania, przekrzykując hałas, ale nic się nie działo. Raz rzucił nawet jajem przez pokój - choć w rzeczywistości nie wierzył, że może to pomóc.
Harry nie zapomniał rady, którą dał mu Cedrik, ale jego mniej-niż-przyjazne uczucia do Cedrika sprawiały, że nie miał ochoty z niej korzystać, jeżeli nie będzie musiał. Wydawało mu się, że jeżeli Cedrik naprawdę chciałby mu pomóc, jego wyjaśnienia bylyby znacznie bardziej dokładne. On, Harry, powiedział Cedrikowi dokładnie co będzie w pierwszym zadaniu, a Cedrik w podzięce poradził mu wziąć kąpiel. Nie potrzebował takich nędznych rad... nie od kogoś, kto ciągle chodzi po korytarzach trzymając Cho za rękę. a więc pierwszego dnia nowego semestru Harry niósł ze sobą nie tylko zwykłe książki, pióra i pergaminy, ale także przyczajony strach w żołądku, tak, jakby miał ze sobą także całe jajo.
Śnieg ciągle pokrywał błonia grubą warstwą, a ściany cieplarni były zasłonięte zamarzniętym szronem tak, że na zielarstwie nie mogli przez nie wyglądać. Nikt nie miał ochoty na opiekę nad magicznymi stworzeniami w taką pogodę, choć, jak powiedział Ron, Skrewts prawdopodobnie nieźle ich ogrzeją, goniąc ich lub wybuchając tak gwałtownie, że podpalą chatkę Hagrida
Gdy jednak dotarli do chatki Hagrida, zastali tam starszą czarownicę z krótko przyciętymi włosami i bardzo wystającym podbródkiem.
- Pospieszcie się, dzwonek zadzwonił pięć minut temu - warknęła na nich, kiedy przedzierali się w jej kierunku przez zaspy.
- Kim pani jest? - zapytał Ron, gapiąc się na nią - Gdzie jest Hagrid?
- Nazywam się profesor Grubbly-Plank - powiedziała energicznie - Jestem waszą tymczasową nauczycielką opieki nad magicznymi stworzeniami.
- Gdzie jest Hagrid? - powtórzył Harry głośno
- Jest niedysponowany - ucięła krótko profesor Grubbly-Plank.
Miękki, ale nieprzyjemny śmiech dotarł do uszu Harrego. Odwrócił się - Draco Malfoy i reszta Ślizgonów dołączyło do ich grupy. Wszyscy mieli na twarzach uśmieszki, żaden nie był zaskoczony widokiem profesor Grubbly-Plank.
- Tędy proszę - powiedziała profesor Grubbly-Plank i podążyła wzdłuż wybiegu, na którym drżały ogromne konie Beauxbatons. Harry, Ron i Hermiona poszli za nią, odwracając się przez ramię na chatkę Hagrida. Wszystkie zasłony były zaciągnięte. Czy Hagrid siedział tam, samotny i chory?
- Co się stało z Hagridem? - zapytał znowu Harry, podbiegając, by zrównać się z profesor Grubbly-Plank.
- Nie powinno cię to obchodzić - odparła, jakby był wścibski
- a jednak obchodzi. Co z nim?
Profesor Grubbly-Plank zachowała się, jakby nie usłyszała jego słów. Poprowadziła ich obok wybiegu, gdzie stały ściśnięte od zimna konie Beauxbatons, i w kierunku skraju lasu, gdzie spętano dużego, pięknego jednorożca.
Kilka dziewcząt och-nęło na jego widok.
- Och, on jest śliczny! - wyszeptała Lavender Brown - Jak ona go złapała? One są podobno bardzo trudne do schwytania!
Jednorożec był tak lśniąco biały, że śnieg wyglądał przy nim szaro. Nerwowo kopał ziemię swoimi złotymi kopytami i rzucał rogatą głową.
- Chłopcy do tyłu! - warknęła profesor Grubbly-Plank, wyciągając rękę i łapiąc Harrego silnie za kołnierz - Wolą dotyk kobiet... dziewczęta na przód, podejdźcie ostrożnie...
Ona i dziewczęta podeszły wolno do przodu w kierunku jednorożca, zostawiając chłopców przy ogrodzeniu .
Kiedy profesor Grybbly-Plank znalazła się dostatecznie daleko, Harry zwrócił się do Rona - Jak myślisz, co mu jest? Chyba nie Skrewt...
- Och, nie, on nie został zaatakowany, Potter, jeżeli o tym myślisz - wtrącił miękko Malfoy - Nie, on jedynie za bardzo się wstydzi pokazać swoją wielką, brzydką gębę.
- Co masz na myśli? - zapytał ostro Harry
Malfoy sięgnął do kieszeni swojej szaty i wyciągnął zwiniętą gazetę.
- Proszę bardzo - powiedział - Przykro mi, że to ja ci o tym mówię, Potter...
Uśmiechnął się złośliwie do Harrego, kiedy ten rozprostowywał gazetę i zacząły czytać, z Ronem, Seamuse, Deanem i Nevillem zaglądającymi mu przez ramię. Był to artykuł ozdobiony zdjęciem Hagrida, który tu wyglądał na niezwykle przebiegłego.

OLBRZYMI BŁĄD ALBUSA DUMBLEDORE
Albus Dumbledore, ekscentryczny dyrektor Hogwartu- Szkoły Magii i Czarodziejstwa, nigdy nie obawiał się gromadzenia kontrowersyjnego personelu, pisze Rita Skeeter, specjalny wysłannik. w sierpniu tego roku zatrudnił Alastora "Mad-Eye" Moody'ego, byłego aurora, jako nauczyciela obrony przed czarną magią, która to decyzja wywołała wielkie zdumienie w Ministerstwie Magii, zważywszy na powszechnie znany zwyczaj Moody'ego atakowania każdego, kto zrobi nagły ruch w jego pobliżu. Mimo to Mad-Eye Moody wygląda przyjemnie i odpowiedzialnie w porównaniu z pół-człowiekiem, którego Dumbledore zatrudnił na stanowisku nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami.
Rubeus Hagrid, który przyznaje się do wyrzucenia z Hogwartu na swoim trzecim roku, od dawna pełnił funkcję gajowego, posadę stworzoną specjalnie dla niego przez Dumbledore'a. Jednak w ostatnim roku Hagrid użył swojego tajemniczego wpływu na dyrektora, który dał mu pracę nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami, mimo kandydatury wielu lepiej wykształconych osób.
Niepokojący wysoki i dziko wyglądający, Hagrid używał swojego swojej nowozdobytej władzy, by straszyć uczniów okropnymi stworzeniami. Podczas gdy Dumbledore patrzył na to przez palce, Hagrid doprowadził do zranienia wielu swoich podopiecznych podczas serii lekcji, które wielu z nich określiło jako “bardzo przerażające”.
- Zaatakował mnie hipogryf, a mój przyjaciel Wincent Crabbe, został pogryziony przez gumochłona - opowiada Draco Malfoy, uczeń czwartego roku - Wszyscy nienawidzimy Hagrida, ale jesteśmy zbyt zastraszeni, by coś powiedzieć.
Hagrid nie ma nawet zamiaru ukrywać swojej kampanii zastraszania (?). w rozmowie z Prorokiem Codziennym w zeszłym miesiącu, przyznał, że wychowuje obecnie stworzenia zwane "Blast Ended Skrewts", wysoce niebezpieczne krzyżówki mantikory i ognistych krabów. Takim nowym tworom zwykle uważnie przygląda się Departament Regulacji i Kontroli Magicznych Stworzeń, Hagrid jednak zdaje się uważać, że znajduje się ponad takimi ograniczeniami.
Po prostu trochę się zabawiłem - wyznał, zanim natychmiast zmienił temat.

Jakby tego nie było dość, Prorok Codzienny odkrył, że Hagrid nie jest - jak zawsze twierdził - czystej krwi czarodziejem. w rzeczywistości nie jest nawet czystej krwi człowiekiem. Jego matką, jak możemy udowodnić, był nikt inny tylko olbrzymka Fridwulfa, której obecne miejsce pobytu jest nieznane.
Krwiożercze i brutalne, olbrzymy znalazły się na granicy wymarcia, walcząc ze sobą przez całe ostatnie stulecie. Te, które przeżyły, dołączyły do szeregów Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i były odpowiedzialne za wiele masowych mordów Mugoli podczas jego, pełnego terroru, panowania.
Podczas gdy wiele olbrzymów służących Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zostało zabitych przez aurorów pracujących po przeciwnej stronie, Fridwulfy wśród nich nie było. Możliwe, że uciekła do jednej z grup olbrzymów, ciągle ukrywających się w wysokich górach. Syn Fridwulfy najwyraźniej odziedziczył jej brutalną naturę.
Dziwnym zbiegiem okoliczności, powszechnie znana jest przyjaźń Hagrida z chłopcem, który był przyczyną upadku Sami-Wiecie-Kogo - a tym samym zmuszenia matki Hagrida i innych sług Sami-Wiecie-Kogo do ukrycia się. Możliwe, że Harry Potter nie jest świadom nieprzyjemnej prawdy o swoim dużym przyjacielu, ale to Albus Dumbledore ma obowiązek upewnić się, że Harry Potter, a wraz z nim jego koledzy, został ostrzeżony przed niebezpieczeństwami związanymi z zadawaniem się z pół-olbrzymami.

Harry skończył czytać i spojrzał na Rona, który stał z otwartymi ustami.
- Jak ona się dowiedziała? - wyszeptał Ron
Ale nie to najbardziej martwiło Harrego.
- Co to ma znaczyć “wszyscy nienawidzimy Hagrida”? - warknął Harry na Malfoya - Co to za bzdury o nim, - wskazał na Crabbe'a – “został pogryziony przez gumochłona”? One nawet nie mają zębów!
Crabbe chichotał, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony.
- No, to powinno położyć kres nauczycielskiej karierze naszego prostaczka - stwierdził Malfoy z błyszczącymi oczami - Pół-olbrzym... a ja myślałem, że po prostu ukradł butelkę Szkiele-Wzro, kiedy był mały... żadnej mamusi ani tatusiowi się to nie spodoba... będą się martwić o swoje dzieci, ha, ha...
- Ty...
- Ej, wy tam, słuchacie, czy nie?
Dotarł do nich głos profesor Grubbly-Plank; wszystkie dziewczęta zgromadziły się wokół jednorożca, głaszcząc go i poklepując. Harry był tak wściekły, że Prorok Codzienny trząsł mu się w dłoniach, kiedy spojrzał nic-nie-widzącym wzrokiem na jednorożca, którego magiczne właściwości właśnie objaśniała profesor Grubbly-Plank, dostatecznie głośno, by chłopcy również mogli ją słyszeć.
- Mam nadzieję, że ta kobieta zostanie! - powiedziała Parvati Patil, kiedy po skończonej lekcji wracali do zamku na lunch - To bardziej przypomina opiekę nad magicznym stworzeniami, jaką sobie wyobrażałam... właściwe stworzenia, jak jednorożce, a nie potwory...
- a co z Hagridem? - zapytał ze złością Harry, docierając do schodów
- Jak to, co z nim? - powiedziała ostro Parvati - Może nadal być gajowym, prawda?
Od czasu balu Parvati odnosiła się do Harrego bardzo chłodno. Przypuszczał, że powinien był poświęcić jej więcej uwagi, ale wydawało się, że mimo wszystko dobrze się bawiła. w każdym razie rozpowiadała wszystkim, że umówiła się z chłopcami z Beauxbatons w Hogsmeade na następnej wycieczce weekendowej.
- To była naprawdę dobra lekcja - powiedziała Hermiona, kiedy weszli do Wielkiej Sali - Nie wiedziałam połowy rzeczy, które opowiadała profesor Grubbly-Plank o jednor-
- Spójrz na to! - prychnął Harry, podtykając artykuł z Proroka Codziennego pod nos Hermiony. Szczęka opadała jej coraz niżej, w miarę jak czytała. Jej reakcja była identyczna, jak Rona - Jak ta obrzydliwa baba się o tym dowiedziała? Chyba Hagrid jej nie powiedział?
- Niee - powiedział Harry, prowadząc do stołu Gryffindoru i ze złością rzucając się na krzesło - Nigdy nawet nie powiedział nam, prawda? Myślę, że tak się wściekła na Hagrida, że nie naopowiadał jej o mnie okropnych rzeczy, że dla odmiany zaczęła teraz węszyć na niego.
- Może słyszała, jak mówi o tym Madame Maxime na balu? - zasugerowała cicho Hermiona
- Widzielibyśmy ją w ogrodzie! - zaprotestował Ron - w każdym razie, nie może już przychodzić do szkoły, Dumbledore jej zakazał...
- Może ma pelerynę niewidkę - powiedział Harry, nakładając sobie na talerz roladę z kurczaka (?) i rozpryskując ją ze złości na wszystkie strony - Byłaby do tego zdolna, ukryć się w krzakach i podsłuchiwać.
- Jak ty i Ron, masz na myśli - dodała Hermiona
- Nie próbowaliśmy go podsłuchiwać! - zawołał Ron z oburzeniem - Nie mieliśmy wyboru! To głupota, gadać o matce olbrzymce, kiedy wszyscy mogli go usłyszeć!
- Musimy iść i go zobaczyć - stwierdził Harry - Dziś wieczorem, po wróżbiarstwie. Powiemy, że chcemy, żeby wrócił... Chcesz, żeby wrócił, prawda? - prawie krzyknął na Hermionę
- No... nie przeczę, że to przyjemna odmiana, choć raz normalna lekcja opieki nad magicznymi stworzeniami... ale chcę, żeby Hagrid wrócił, oczywiście, że chcę! - dodała natychmiast, widząc wściekłe spojrzenie Harrego.
A więc tego wieczoru ich troje ponownie opuściło opuściło zamek i przeszło przez zamarznięte błonia do chatki Hagrida. Zapukali, ale odpowiedziało im tylko szczekanie Kła.
- Hagrid, to my! - krzyknął Harry, waląc w drzwi - Otwórz nam!
Nikt nie odpowiedział. Słyszeli, jak Kieł drapie drzwi, piszcząc, ale one nie otworzyły się. Dobijali się przez kolejne 10 minut; Ron nawet zaczął uderzać w jedno z okien, ale nie uzyskali żadnej odpowiedzi.
- Dlaczego on nas unika? - zapytała Hermiona, kiedy w końcu się poddali i wracali do szkoły - Chyba nie sądzi, że obchodzi nas to, że jest pół-olbrzymem?
Ale wyglądało na to, że Hagrid właśnie tak myślał. Nie otrzymali od niego żadnego znaku życia przez cały tydzień. Nie pojawiał się przy stole nauczycieli podczas posiłków i nie widzieli, jak pełni swoje obowiązki gajowego, a profesor Grubbly-Plank dalej prowadziła ich lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami. Malfoy triumfował przy każdej okazji.
- Brakuje wam waszego wyrośniętego kumpla? - szeptał do Harrego za każdym razem, gdy w pobliżu znajdował się nauczyciel zdolny obronić go przed reakcją Harrego - Brakuje wam człowieka-słonia?
W połowie stycznia zaplanowano wycieczkę do Hogsmeade. Hermionę bardzo zaskoczyło, że Harry ma zamiar iść.
- Pomyślałam, że wykorzystasz okazję, że pokój wspólny jest wreszcie cichy - powiedziała - Naprawdę powinieneś wziąć się do roboty z tym jajem.
- Och... wydaje mi się, że mam już całkiem niezły pomysł, co może znaczyć to wycie - skłamał Harry
- Naprawdę? - powiedziała Hermiona, wyraźnie pod wrażeniem - Świetnie!
Wnętrzności Harrego skręciły się jak u winowajcy, ale je zignorował. Miał przecież ciągle pięć tygodni, by pracować nad rozpracowaniem wskazówki zawartej w jaju, a to były wieki... a jeżeli pójdzie do Hogsmeade, może natknie się na Hagrida i będzie miał szansę przekonać go do powrotu.
On, Ron i Hermiona razem opuścili zamek w sobotę i przeszli przez zimne, mokre błonia do bram. Kiedy mijali statek Durmstrangu do połowy pogrążony w jeziorze, zobaczyli Victora Kruma, wyłaniającego się na pokład, ubranego jedynie w slipki. Był bardzo chudy, ale najwyraźniej znacznie bardziej wytrzymały niż na to wyglądał, ponieważ wspiął się na rufę, rozciągnął ramiona i zanurkował prosto do jeziora.
- On jest szalony - stwierdził Harry, patrząc, jak ciemna głowa Kruma wypływa na środku jeziora - Woda jest lodowata, mamy styczeń!
- Tam, skąd pochodzi, jest znacznie zimniej - powiedziała Hermiona - Myślę, że dla niego jest całkiem ciepło.
- Tak, ale tam jest jeszcze gigantyczna ośmiornica - dodał Ron. w jego głosie nie było niepokoju, bardziej już nadzieja. Hermiona zauważyła ton jego głosu i zmarszczyła brwi.
- Wiesz, on jest naprawdę miły - powiedziała - Nie taki, jak sądzisz, że są inni z Durmstrangu. Bardzo mu się tutaj podoba, powiedział mi.
Ron nie odpowiedział. Słowem nie wspominał Victora Kruma od czasu balu, ale Harry znalazł miniaturową rękę pod jego łóżkiem w drugi dzień świąt, która wyglądała, jakby została oderwana od maleńkiej postaci w bułgarskich szatach do quidditcha.
Harry wytężał oczy w poszukiwaniu jakiegoś znaku od Hagrida przez całą drogę przez główną ulicę i w końcu zasugerował wizytę w Trzech Miotłach, jak tylko upewnił się, że Hagrida nie ma w żadnym innym sklepie.
Pub był zatłoczony jak nigdy, ale jedno krótkie spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić, że Hagrida tam nie ma. z ciężkim sercem Harry podszedł z Ronem i Hermioną do baru i zamówił u Madame Rosmerty trzy kremowe piwa, jednocześnie myśląc ponuro, że mógłby równie dobrze siedzieć w tej chwili w pokoju wspólnym i słuchać wycia jaja.
- Czy on kiedykolwiek chodzi do biura? - szepnęła nagle Hermiona - Patrzcie!
Wskazała na lustro za barem, a Harry zobaczył odbicie Ludo Bagmana siedzącego w ciemnym kącie z grupą goblinów. Bagman bardzo szybko mówił coś przyciszonym głosem do goblinów, które wszystkie siedziały ze skrzyżowanymi ramionami i z bardzo ponurymi minami.
To było rzeczywiście dziwne, pomyślał Harry, Bagman w Trzech Miotłach w weekend, kiedy nie ma żadnego turniejowego zadania. Obserwował Bagmana w lustrze. Wyglądał na tak samo zestresowanego jak tej nocy w lesie, kiedy pojawił się Znak Ciemności. Ale wtedy Bagman zerknął w stronę baru, spostrzegł Harrego i natychmiast wstał.
- Za chwileczkę, za chwileczkę! - Harry usłyszał, jak mówi głośno do goblinów, a w następnej sekundzie Bagman zaczął przedzierać się przez pub w kierunku Harrego, ponownie ze swoim dziecięcym uśmiechem na twarzy.
- Harry! - zawołał - Jak się masz? Miałem nadzieję, że na ciebie wpadnę! Wszystko idzie dobrze?
- Tak, dziękuję - odparł Harry
- Zastanawiałem się, czy mógłbym zamienić z tobą słówko na osobności, Harry? - powiedział Bagman z ożywieniem - Poświęcicie nam minutkę lub dwie?
- Ee... OK - odparł Ron, i on i Hermiona odeszli, by znaleźć stolik
Bagman poprowadził Harrego wzdłuż baru, jak najdalej od Madame Rosmerty.
- No... pomyślałem sobie, że powinienem ci pogratulować twojego wspaniałego występu przeciwko smokowi, Harry - powiedział Bagman - To było naprawdę fantastyczne
- Dzięki - odparł Harry, ale wiedział, że to nie mogło być wszystko, co chciał mu powiedzieć Bagman, równie dobrze mógł mu pogratulować przy Ronie i Hermionie. Mimo to wydawało się, że na razie nie ma zamiaru wyjawić ani słowa więcej. Harry zobaczył, że zerka w lustro na odbicia goblinów, z których wszyscy obserwowali ich w ponurym milczeniu.
- Zupełny koszmar - mruknął Bagman do Harrego przyciszonym głosem, zauważając, że Harry również przygląda się goblinom - Ich angielski nie jest zbyt dobry... to jakby być znowu z Bułgarami na mistrzostwach... ale oni przynajmniej używali znaków, które każdy człowiek mógł rozpoznać. Ci ciągle trajkoczą po goblińsku... znam tylko jedno słowo w goblińskim. Bladvak. To znaczy kilof. Nie używam tego, bo myślą, że ich straszę. - Zaśmiał się krótkim, gardłowym śmiechem
- Czego oni chcą? - zapytał Harry, zauważając, że gobliny gapią się na nich jeszcze uważniej.
- Ee... - zaczął Bagman, nagle wyglądając na bardzo zdenerwowanego - Oni... ee... szukują Bartiego Croucha.
- Po co? - zapytał Harry - On jest przecież w Ministerstwie w Londynie, prawda?
- Ee... właściwie, nie mam pojęcia, gdzie może być - odparł Bagman - On... przestał przychodzić do pracy. Jest nieobecny już od kilku tygodni. Młody Percy, jego asystent, mówi, że choruje. Najwyraźniej przesyła mu instrukcje przez sowę. Ale mógłbyś nikomu o tym nie wspominać, Harry? Rita Skeeter węszy gdzie się tylko da, a nie chciałbym, żeby zrobiła jakiś skandal z choroby Bartiego. Pewnie zaginął jak Berta Jorkins...
- Słyszał pan coś o tej Bercie Jorkins? - zapytał Harry
- Nie - odparł Bagman, znowu ze strachem w głosie - Oczywiście wysłałem już ludzi na poszukiwania (najwyższy czas, pomyślał Harry) i to wszystko wygląda bardzo dziwnie. Ona z pewnością dotarła do Albanii, ponieważ spotkała tam swojego kuzyna. a potem wyszła z domu kuzyna i poszła na południe, żeby odwiedzić swoją ciotkę... i zniknęła po drodze, zupełnie bez śladu... nie wygląda mi na osobę, która by, na przykład, z kimś uciekła... Nieważne... Co my robimy, rozmawiając o goblinach i Bercie Jorkins? Naprawdę chciałem cię zapytać, - znacznie zniżył głos - jak idzie ci z tym złotym jajem?
- Ee... nieźle - powiedział nieszczerze Harry
Bagman chyba zorientował się, że Harry nie mówi prawdy.
- Słuchaj, Harry - dodał (ciągle bardzo cicho) - czuję się z tym bardzo źle... zostałeś wciągnięty w ten turniej, choć wcale się o to nie prosiłeś... i jeżeli (mówił już tak cicho, że Harry musiał się pochylić, żeby coś usłyszeć) ...jeżeli mógłbym pomóc w czymkolwiek... wskazać właściwy kierunek... wiesz, że cię lubię... to, jak przeszedłeś smoka!... No, po prostu powiedz słówko.
Harry spojrzał na okrągła, czerwoną twarz Bagmana i jego szerokie, niemowlęco niebieskie (?) oczy.
- Powinniśmy pracować nad tym samodzielnie, prawda? - powiedział ostrożnie, uważając, żeby jego głos zabrzmiał zwyczajnie, a nie jakby oskrażał dyrektora Departamentu Magicznych Sportów i Gier o łamanie zasad.
- No... no, tak - powiedział Bagman niecierpliwie - ale... daj, spokój, Harry, przecież wszyscy pragniemy zwycięstwa Hogwartu!
- Czy zaproponował pan pomoc Cedrikowi? - zapytał Harry
Mały grymas zagościł na twarzy Bagmana
- Nie - odparł wreszcie - Ja... no, jak już mówiłem, lubię ciebie. Po prostu pomyślałem, że mógłbym...
- Nie, dziękuję - przerwał Harry - Sądzę, że jestem już bardzo blisko... jeszcze kilka dni powinno wystarczyć.
Nie był do końca pewny, dlaczego nie przyjął pomocy Bagmana, oprócz tego, że Bagman był dla niego prawie obcym i wysłuchanie jego rady byłoby znacznie bardziej jak oszukiwanie, niż prośba o pomoc Rona, Hermionę czy Syriusza.
Bagman wyglądał na prawie obrażonego, ale nie mógł już nic powiedzieć, ponieważ Fred i George pojawili się w ich kącie.
- Dzień dobry, panie Bagman - powitał go Fred z uśmiechem - Możemy kupić panu drinka?
- Ee... nie - odparł Bagman, rzucając ostatnie zawiedzione spojrzenie na Harrego - Nie, dziękuję, chłopcy...
Fred i George wyglądali na tak samo zawiedzionych jak Bagman, który przyglądał się Harremu, tak, jakby, ten pozbawił go ostatniej nadziei.
- No, muszę już lecieć - oznajmił - Miło było was spotkać. Powodzenia, Harry.
I wybiegł z pubu. Wszystkie gobliny natychmiast porzuciły swoje krzesła i wyszły za nim. Harry dołączył do Rona i Hermiony.
- Czego chciał? - zapytał Ron jak tylko Harry zajął miejsce
- Zaoferował mi pomoc przy tym złotym jaju. - odparł Harry
- Nie powinien był tego robić! - zawołała zszokowana Hermiona - Jest jednym z sędziów! a tak w ogóle, przecież już to rozpracowałeś, prawda?
- Ee... prawie.
- Dumbledore'owi by się nie spodobało, że Bagman namawia cię do oszustwa! - ciągnęła głęboko oburzona Hermiona - Mam nadzieję, że próbował też pomóc Cedrikowi.
- Nie, pytałem go - powiedział Harry
- a kogo obchodzi, czy Diggory ma pomoc? - wtrącił Ron. Harry w duchu się z nim zgodził.
- Te gobliny nie wyglądały zbyt przyjaźnie - zaczęła Hermiona, siorbiąc swoje kremowe piwo - Ciekawe, co tu robili?
- Według Bagmana szukali Bartiego Croucha - odparł Harry - Ciągle jest chory. Nie przychodzi do pracy.
- Może Percy go otruł - zasugerował Ron - Może myśli, że jeśli Crouch wykituje, on zostanie dyrektorem Departamentu Międzynarodowej Magicznej Współpracy.
Hermiona posłała Ronowi spojrzenie znaczące nie-żartuj-na-takie-tematy i powiedziała - Dziwne, gobliny szukające pana Croucha... zwykle wystarcza im Departament Regulacji i Kontroli Magicznych Stworzeń.
- Crouch mówi wieloma językami. - wtrącił Harry - Może potrzebują tłumacza.
- Teraz martwisz się o biedne, małe goblinki, co? - zapytał Ron Hermionę (........)
- Ha, ha, ha - odparła Hermiona sarkastycznie - Gobliny nie potrzebują ochrony. Nie słuchałeś, co profesor Binns opowiadał nam o rebeliach goblinów?
- Nie - odpowiedzieli jednocześnie Harry i Ron
- a więc, całkiem nieźle radzą sobie z czarodziejami - powiedziała Hermiona, znowu siorbiąc piwo - Są bardzo inteligentne. Nie są jak skrzaty domowe, które nigdy nie staną do walki o swoje prawa.
- o nie! - zawołał nagle Ron, spoglądając na drzwi.
Do pubu właśnie wkroczyła Rita Skeeter. Miała na sobie bananowo-żółte (?) szaty, a długie paznokcie pomalowała na wściekły róż; towarzyszył jej jak zwykle pulchny fotograf. Kupiła drinki i zaczęła przepychać się wraz z fotografem do pobliskiego stolika. Harry, Ron i Hermiona gapili się za nią, kiedy przeszła. Mówiła bardzo szybko i wyglądała na bardzo z jakiegoś powodu zadowoloną.
- ...nie bardzo miał ochotę z nami rozmawiać, co, Bozo? Teraz, jak myślisz, dlaczego? i co robił z tą grupą goblinów? Pokazując im jakieś znaki... zupełnie bez sensu... zawsze był wstrętnym kłamcą. Czujesz coś? Myślisz, że powinniśmy w tym trochę pogrzebać? Zhańbiony Były-Dyrektor Magicznych Sportów, Ludo Bagman... niezły początek sensacji, Bozo... musimy tylko znaleźć historię, która by tu pasowała...
- Próbujesz zniszczyć życie kogoś innego? - zapytał Harry głośno
Kilka osób się obejrzało. Oczy Rity Skeeter rozszerzyły się za jej ozdobionymi kamieniami szlachetnymi okularami, kiedy spostrzegła, kto się odezwał.
- Harry! - zawołała, rozpromieniając się - Jak cudownie! Dlaczego nie przyłączysz się...-
- Nie podszedłbym do ciebie nawet z 10-stopową miotłą - odparł wściekle Harry - Niby po co zrobiłaś to Hagridowi, co?
Rita Skeeter uniosła wysoko swoje wydepilowane brwi.
- Nasi czytelnicy muszą znać prawdę, Harry z radością wypełniam swój...-
- Kogo obchodzi, że jest pół-olbrzymem? - wrzasnął Harry - z nim nie jest nic złego!
Pub zaległa całkowita cisza. Madam Rosmerta gapiła się na nich, przechylając się przez bar, najwyraźniej nieświadoma, że kufel, który wypełniała miodem już się przelewał.
Uśmiech Rity Skeeter lekko zadrżał, ale natychmiast przywołała go z powrotem; otworzyła swoją krokodylą torebkę, wyciągnęła Prędko-Piszące-Pióro i powiedziała - a może byś tak dał mi wywiad o Hagridzie, którego ty znasz? Człowiek ukryty pod muskułami? Twoja niecodzienna przyjaźń i jej powody? Czy nazwałbyś go zastępcą ojca?
Hermiona wstała bardzo gwałtownie, ściskając butelkę kremowego piwa, jakby był to granat.
- Ty wredna kobieto, - wycedziła przez zaciśnięte zęby - to cię nic nie obchodzi, zrobisz wszystko dla sensacji, każdy się nada, co? Nawet Ludo Bagman...
- Siadaj, głupia, mała dziewucho i nie mów o sprawach, których nie rozumiesz - powiedziała zimno Rita Skeeter, a jej spojrzenie stało się znacznie twardsze, kiedy spoczęło na Hermionie - Wiem o rzeczach na temat Ludo Bagmana, od których zjeżyłyby ci się włosy... Nie to, że tego potrzebują...- dodała, zerkając na bujne włosy Hermiony
- Wychodzimy - warknęła Hermiona - Chodźmy, Harry... Ron...
Wyszli; wiele osób oglądało się za nimi, kiedy opuszczali pub, Harry zerknął za siebie, kiedy dotarli do drzwi. Prędko-Piszące-Pióro Rity śmigało po pergaminie w tę i z powrotem.
- Ty będziesz następna, Hermiono - powiedział Ron, cichym i zmartwionym tonem, kiedy szybko maszerowali główną ulicą.
- Niech tylko spróbuje! - odparła Hermiona drążycym głosem; wprost trzęsła się ze złości - Już ja jej pokażę! Głupia, mała dziewucha? Och (...), najpierw Harry, teraz Hagrid...
- Nie denerwuj Rity Skeeter! - przerwał nerwowo Ron - Poważnie, Hermiono, znajdzie coś i na ciebie!
- Moi rodzice nie czytają Proroka Codziennego, nie przestraszy mnie! - powiedziała, teraz krocząc tak szybko, że Harry i Ron musieli prawie biec, by dotrzymać jej kroku. Kiedy ostatnio Harry widział Hermionę w takim stanie, uderzyła ona Malfoya w twarz - a Hagrid nie będzie się już więcej ukrywał! (...) Idziemy!
Zaczynając biec, poprowadziła ich z powrotem drogą, przez bramę ozdobioną uskrzydlonymi dzikami i potem przez błonia do chatki Hagrida.
Zasłony wciąż były zaciągnięte, a kiedy podeszli, usłyszeli szczekanie Kła.
- Hagrid! - wrzanęła Hermiona, waląc pięścią we frontowe drzwi - Dość tego, Hagridzie! Wiemy, że tam jesteś! Nikogo nie obchodzi, że twoja matka była olbrzymką! Nie możesz na to pozwolić tej głupiej babie! Hagrid, wyłaź, jesteś...-
Drzwi otworzyły się. Hermiona powiedziała “najwyższy cz...” i nagle przerwała, ponieważ znalazła się twarzą w twarz nie z Hagridem, ale z Albusem Dumbledore'em.
- Dobry wieczór - powiedział miękko, uśmiechając się do nich
- My... ee... chcieliśmy zobaczyć się z Hagridem - wydusiła Hermiona słabym głosem
- Zauważyłem - odparł Dumbledore - Proszę, wejdźcie.
- Och... ee... no dobrze - wykrztusiła Hermiona
Ona, Ron i Harry weszli do chatki; Kieł rzucił się na Harrego, gdy ten tylko wszedł, poszczekując dziko i próbując wylizać mu ucho. Harry odepchnął Kła i rozejrzał się.
Hagrid siedział przy stole, na którym stały dwa ogromne dzbanki herbaty. Wyglądał naprawdę marnie. Twarz miał całą w plamach (?), oczy podkrążone, a fryzura była dokładnym przeciwieństwem tej, którą miał jeszcze miesiąc temu; daleki od prób ułożenia włosów, wyglądały teraz one jak po przejściu huraganu.
- Cześć, Hagrid - powitał go Harry
Hagrid podniósł głowę.
- Hej - odparł bardzo ochrypłym głosem
- Więcej herbaty, jak sądzę - powiedział Dumbledore, zamykając drzwi za Harrym, Ronem i Hermioną. Wyjął swoją różdżkę, machnął nią i w powietrzu pojawił się serwis do herbaty i talerz ciasteczek. Dumbledore kolejnym ruchem różdżki ustawił talerz na stole i wszyscy usiedli. Nastąpiła krótka cisza i wreszcie Dumbledore odezwał się - Czy przez przypadek usłyszałeś, co krzyczała panna Granger, Hagridzie?
Hermiona zaczerwieniła się, ale Dumbledore uśmiechnął się do niej i ciągnął - Wydaje mi się, że Hermiona, Harry i Ron nadal chcą cię znać, sądząc po fakcie, że mieli zamiar wyważyć drzwi.
- Oczywiście, że nadal chcemy cię znać! - zawołał Harry, wpatrując się w Hagrida - Chyba nie sądzisz, że cokolwiek, co ta krowa Skeeter... przepraszam, panie profesorze - dodał szybko, zerkając na Dumbledore'a.
- Tymczasowo ogłuchłem i nie mam pojęcia, co powiedziałeś, Harry - odparł Dumbledore, wpatrując się w sufit
- Ee... no tak - zaczął zmieszany Harry - Miałem na myśli...Hagrid, jak mogłeś pomyśleć, że obchodzi nas to, co ta... ta kobieta... o tobie napisała?
Dwie olbrzymie łzy spłynęły z czarnych jak paciorki oczu Hagrida i zagubiły się w jego zwichrzonej brodzie.
- Żywy dowód tego, co ci mówiłem, Hagridzie - wtrącił Dumbledore, wciąż uważnie przypatrując się sufitowi - Pokazałem ci listy od rodziców, którzy pamiętają cię z ich szkolnych lat, mówiące, że gdybym cię wyrzucił, mieliby coś do powiedzienia w tej sprawie.
- Nie wszyscy - powiedział ochryple Hagrid - Nie wszyscy chcą, żebym został.
- Naprawdę, Hagridzie, jeżeli żadasz powszechnego poparcia, obawiam się, że będziesz musiał zostać w tej chatce na bardzo długo - odparł Dumbledore, teraz przyglądając się surowo swoim okularom - Nie minął nawet tydzień, odkąd zostałem dyrektorem tej szkoły, jak dostałem przynajmniej jedną sowę z pretensjami o to, jak nią zarządzam. Ale co mogłem zrobić? Zabarykadować się w swoim gabinecie i przestać ze wszystkimi rozmawiać?
- No... nie jest pan pół-olbrzymem - mruknął Hagrid
- Hagrid, spójrz, kogo ja mam za krewnych! - zawołał Harry ze złością - Spójrz na Dursley'ów!
- Świetna uwaga! - powiedział profesor Dumbledore - Mój rodzony brat, Aberforth został ukarany za praktykowanie nielegalnych zaklęć na gęsi. To wszystko było w jego papierach, ale czy Aberforth się ukrywał? Nie! Trzymał wysoko głowę i prowadził dalej swój interes, jakby nic się nie stało! Choć nie jestem do końca pewny, czy umiał czytać, więc może to nie była odwaga...
- Wróć do nas, Hagridzie - powiedziała cicho Hermiona - Prosimy, wróć, naprawdę nam ciebie brakuje.
Hagrid głośno przełknął ślinę. Jeszcze więcej łez spłynęło po jego policzkach do potarganej brody. Dumbledore wstał.
- Odmawiam przyjęcia twojej rezygnacji, Hagridzie, oczekuję, że w poniedziałek wrócisz do pracy - powiedział - Dołączysz do nas na śniadaniu o ósmej trzydzieści w Wielkiej Sali. Bez wymówek. Do widzenia wam wszystkim.
Dumbledore wyszedł z chatki, zatrzymując się tylko raz, by podrapać Kła za uszami. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, Hagrid znowu zaczął szlochać w swoje olbrzymie ręce. Hermiona ciągle poklepywała go w ramię i wreszcie Hagrid podniósł głowę; jego oczy były rzeczywiście bardzo czerwone.
- Wielki człowiek, ten Dumbledore... wielki człowiek...
- Taak - powiedział Ron - Mogę jedno z tych ciasteczek, Hagridzie?
- Częstuj się - odparł Hagrid, trąc oczy rękawem - Aa, on ma rację... oczywiście, że ma... cholibka, byłem głupi jak but... mój tatuś by się wstydził... - więcej łez spłynęło po jego policzkach, ale wytarł je jeszcze silniej - Nie pokazywałem wam jeszcze zdjęcia starego tatusia, co? Tutaj...
Hagrid wstał, podszedł do kredensu, wyciągnął szufladę i podał im zdjęcie niskiego czarodzieja o oczach czarnych Hagrida, uśmiechającego się promiennie i siedzącego na jego ramieniu. Hagrid miał już dobrych siedem lub osiem stóp, sądząc po jabłoni w tle, ale nie urosła mu jeszcze broda, a twarz była młoda, okrągła i gładka; miał nie więcej niż 11 lat.
- To zrobiono zaraz jak dostałem się do Hogwartu - zachrypiał - Tatuś był taki dumny... bał się, że mogę nie być czarodziejem, skoro mamusia... no, oczywiście, nigdy nie machałem dobrze tą różdżką... ale... tego, przynajmniej nie widział, jak mnie wylali. Wyzionął ducha na moim drugim roku...
- Tylko Dumbledore pomagał mi, gdy tatusiowi się zmarło. Zrobił mnie gajowym... ufa ludziom, o tak. Daje im drugą szansę... To go wyróżnia, kapujecie? Przyjmie każdego do Hogwartu, jeżeli tylko ma talent. Wie, że ludziom można ufać, nawet jeśli ich rodziny nie... no... wiecie... Ale niektórzy tego nie rozumieją. Niektórzy zawsze coś na ciebie nagadają... niektórzy będą udawać, że mają duże kości, zamiast powiedzieć “jestem, kim jestem i nie wstydzę się”. Ja się nie wstydzę. “Nigdy się nie wstydź” mówił mój stary tatuś “niektórzy będą przeciwko tobie, ale nie warto się nimi zajmować”. I, cholibka, miał rację. Byłem idiotą. Nie będę jej więcej przeszkadzał. Obiecuję wam. Duże kości... ja jej dam duże kości...
Harry, Ron i Hermiona spojrzeli na siebie nerwowo; Harry wolałby zabrać na spacer 50 Blast-Ended-Skrewts, niż przyznać, że podsłuchał rozmowę Hagrida z Madame Maxime, ale Hagrid mówił dalej, najwyraźniej nieświadomy, że powiedział coś dziwnego.
- Wiesz co, Harry? - odezwał się nagle, odrywając wzrok od fotografii ojca, teraz z bardzo błyszczącymi oczami - Jak cię pierwszy raz spotkałem, trochę mnie przypominałeś. Mama i tata odeszli, a ty bałeś się, że nie będziesz pasować do Hogwartu, pamiętasz? Nie byłeś pewny, czy się nadajesz... a spójrz teraz! Szkolny mistrz!
Przez chwilę przyglądał się Harremu i wreszcie odezwał się, bardzo poważnie - Wiesz, o czym marzę, Harry? Marzę, żebyś wygrał, naprawdę tego chcę! Żebyś im wszystkim pokazał... nie trzeba być czystej krwi. Nie musisz się niczego wstydzić. Pokaż im, że Dumbledore ma prawo cię wpuścić, dopóki potrafisz robić magię. Jak ci idzie z tym jajem, co?
- Świetnie - odparł Harry - Naprawdę świetnie.
Zrozpaczoną twarz Hagrida rozjaśnił szeroki uśmiech - To mój chłopak... Pokaż im, Harry, pokaż im! Pobij ich wszystkich!
Kłamanie Hagridowi było inne niż skłamanie komukolwiek innemu. Tego wieczoru Harry wrócił do zamku z Ronem i Hermioną, nie potrafiąc wymazać z pamięci szczęśliwego wyrazu twarzy Hagrida, kiedy ten wyobraził sobie Harrego wygrywającego turniej. Tego wieczoru myśl o jaju ciążyła mu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, i zanim poszedł do łóżka, podjął decyzję - nadszedł czas, by schować dumę do kieszeni i zobaczyć, czy rada Cedrika była cokolwiek warta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:26, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dwudziesty piąty
Jajo i oko


Ponieważ Harry nie miał zielonego pojęcia, jak długą kąpiel będzie musiał wziąć, by odkryć sekret złotego jaja, zdecydował, że zrobi to w nocy, kiedy będzie mógł zająć łazienkę na tyle czasu, ile mu potrzeba. Mimo, że z niechęcią przyjmował więcej pomocy od Cedrika, uznał, że najlepiej będzie użyć łazienki prefektów, ponieważ jest mniej prawdopodobne, że ktoś mu tam przeszkodzi.
Harry uważnie zaplanował swoją wyprawę, gdyż raz już został przyłapany na nocnym spacerze przez woźnego Filcha, i nie miał najmniejszej ochoty powtarzać tego przeżycia. Do tego oczywiście niezbędna była peleryna niewidka, a jako dodatkowe zabezpieczenie, Harry pomyślał, że weźmie Mapę Huncwotów, która, oprócz pelereny, była jego najbardziej użytecznym narzędziem łamania reguł. Mapa pokazywała cały Hogwart, łącznie z jego niezliczonymi skrótami i sekretnymi przejściami oraz, co najważniejsze, ludzi przebywających w zamku, jako małe, podpisane kropki poruszające się po korytarzach, więc Harry miał pewność, że zawsze zostanie ostrzeżony, jeśli ktoś zbliży się do łazienki.
W czwartkową noc Harry wyślizgnął się z łóżka, włożył pelerynę, wymknął się do pokoju wspólnego i czekał przed dziurą w portrecie, dokładnie tak samo, jak zrobił to w noc, kiedy Hagrid pokazał mu smoki. Tym razem Ron stał po drugiej stronie i podał Grubej Damie hasło (“Nadzienie bananowe”).
- Powodzenia - mruknął do niego Ron, wspinając się do pokoju wspólnego, podczas gdy Harry prześlizgał się obok niego.
Trudno było poruszać się pod peleryną z ciężkim jajem pod pachą i mapą trzymaną przed nosem. Korytarze były jednak ciche i puste, zalane łagodnym, księżycowym światłem, więc zerkając na mapę przy co bardziej niebezpiecznych przejściach, Harry był pewny, że nie wpadnie przypadkiem na nikogo niepożądanego. Dotarł wreszcie do posągu Borysa Zdezorientowanego, czarodzieja o zagubionym wyrazie twarzy i rękawiczkach założonych nie na te ręce, znalazł drzwi po prawej, pochylił się ku nim i mruknął hasło “Odświeżacz sosnowy”, tak jak polecił mu Cedrik.
Drzwi otworzyły się z małym skrzypnięciem. Harry wślizgnął się do środka, zamknął je za sobą i, rozglądając się dookoła, zdjął pelerynę niewidkę.
Natychmiast nawiedziła go myśl, że warto by zostać prefektem choćby po to, by móc korzystać z tej łazienki. Była oświetlona miękkim, ciepłym światłem świec umieszczonych w wyszukanych żyrandolach, wszystko zrobiono z marmuru, łącznie z czymś, co przypominało pusy, prostokątny basen wpuszczony w podłogę. Około stu złotych kranów stało dookoła krawędzi basenu, każdy z klejnotem innego koloru w rączce. Była tam również deska do skoków. w oknie wisiały długie białe zasłony; w rogu widniał stosik puszystych, białych ręczników, a na ścianie wisiał obraz w złotej ramie. Przedstawiał śpiącą na skale syrenę o blond włosach, które unosiły się przy każdym oddechu.
Harry odłożył pelerynę, jajo i mapę i podszedł do przodu, każdy jego krok odbijał się echem od ścian. Mimo, że zachwycony łazienką (i nie mogący się doczekać, kiedy wypróbuje wszystkich tych kranów), teraz, gdy już tutaj był, nie mógł odegnać myśli, że Cedrik jednak coś knuł. Niby jak to wszysko miało mu pomóc rozwiązać zagadkę jaja? Położył jeden z puszystych ręczników, pelerynę, mapę i jajo na brzegu wanny wielkości basenu, potem pochylił się i odkręcił jeden z kurków.
Natychmiast mógł stwierdzić, że zawierały różne rodzaje płynów do kąpieli z bąbelkami zmieszanymi z wodą, a były to bąbelki, jakich Harry jeszcze nigdy nie widział, z jednego z kranów wylatywały różowe i niebieskie rozmiaru piłek futbolowych, z innego wypłynęła śnieżnobiała piana tak gęsta, że Harry podejrzewał, że utrzymałaby nawet jego ciężar, gdyby odważył się ją przetestować; z trzeciego wydostała się mocno perfumowana, purpurowa mgiełka, która delikatnie pokryła powierzchnię wody. Harry zabawiał się przez chwilę odkręcaniem i zakręcaniem kranów; szczególnie podobał mu się ten, którego bąble odbijały się szerokim łukiem od powierzchni wody. Wreszcie, kiedy głęboki basen wypełnił się gorącą wodą, pianę i bąbelkami (co zajęło stosunkowo mało czasu, sądząc po jego wielkości), Harry zdjął piżamę i kapcie, i opuścił się do wody.
Było tak głęboko, że z trudem dotykał dna, i zanim przepłynął z jednego końca basenu do drugiego, kilka razy obszedł go dookoła, wpatrując się w jajo. Mimo że bardzo przyjemnie było pływać w pełnej piany, ciepłej wodzie, wśród oparów różnokolorowych aromatów wokoło, nie doznał żadnego olśnienia, ani nie nawiedził go nagły przypływ geniuszu.
Harry wyciągnął ręce, podniósł mokrymi dłońmi jajo i otworzył je. Wyjący, skrzeczący dźwięk wypełnił łazienkę, zwielokrotniony przez odbicia od marmurowych ścian, ale brzmiał tak samo niedorzecznie, jak zwykle, jeżeli nawet nie bardziej z powodu echa. Harry zatrzasnął je z powrotem, bojąc się, że ten dźwięk zwabi Filcha, zastanawiając się, czy aby nie taki był plan Cedrika - i wtedy, sprawiając, że podskoczył i wypuścił z rąk jajo, które potoczyło się po podłodze łazienki, ktoś się odezwał.
- Na twoim miejscu spróbowałabym włożyć to pod wodę
Harry z zaskoczenia połknął sporą ilość piany. Wstał, plując i prychając, i zobaczył ducha dziewczyny, bardzo przybitego zresztą, siedzącego ze skrzyżowanymi nogami na jednym z kranów. Była to jęcząca Marta, której łkanie słyszało się zwykle w nieczynnej toalecie trzy piętra niżej.
- Marta! - zawołał Harry, ciągle będąc w szoku - Ja... ja nic na sobie nie mam!
Piana była tak gęsta, że to zupełnie nie przeszkadzało, ale Harry miał nieprzyjemne uczucie, że Marta szpiegowała go z jednego z kranów odkąd tylko się tu zjawił.
- Zamknęłam oczy, kiedy wchodziłeś - powiedziała, mrugając przez swoje grube okulary - Nie byłeś u mnie od wieków.
- Och... no tak... - wydusił Harry, lekko uginając kolana, dla absolutnej pewności, że Marta nie widzi nic poza jego głową - Przecież nie wolno mi zaglądać do twojej toalety, prawda? Jest dla dziewczyn.
- Kiedyś ci to nie przeszkadzało - powiedziała Marta ze smutkiem - Kiedyś przesiadywałeś tam cały czas.
To była prawda, choć tylko dlatego, że Harry, Ron i Hermiona uznali nieczynną łazienkę Marty za idealne miejsce do przyrządzenia w tajemnicy Eliksiru Wielosokowego - zabronionego napoju, który na godzinę zmienił Harrego i Rona w sobowtóry Crabbe'a i Goyle'a, tak, że mogli w sekrecie odwiedzić pokój wspólny Ślizgonów.
- Raz dostałem reprymendę za odwiedzenie twojej toalety - odparł Harry, co było w połowie prawdą; pewnego razu Percy przyłapał go na wymykaniu się z łazienki Marty - Pomyślałem, że lepiej tam nie wracać.
- Och... rozumiem... - westchnęła Marta, posępnie wpatrując się w plamkę na swojej szyi No... w każdym razie... spróbuj włożyć to jajo pod wodę. To właśnie zrobił Cedrik Diggory.
- Jego też szpiegowałaś? - zapytał z oburzeniem Harry - Co ty sobie myślisz, skradać się tutaj każdego wieczoru i gapić się na prefektów biorących kąpiel?
- Czasami - powiedziała dość chytrze Marta - Ale nigdy jeszcze się do nikogo nie odezwałam.
- Jestem zaszczycony - mruknął ponuro Harry - Teraz zamknij oczy!
Upewnił się, że Marta dokładnie zakryła swoje okulary, zanim wydostał się z wanny, okręcił się mocno ręcznikiem i poszedł po jajo.
Kiedy znowu znalazł się w wodzie, Marta zerknęła na niego przez palce i powiedziała - No dalej... otwórz je pod wodą!
Harry opuścił jajo poniżej spienionej powierzchni i otworzył je... ale tym razem nie wyło. Dochodził z niego teraz gulgoczący odgłos, piosenka, której słów nie mógł rozpoznać przez wodę.
- Musisz włożyć pod wodę też głowę - dodała Marta, najwyraźniej zachwycona możliwością rozstawiania go po kątach - No już!
Harry wziął głęboki oddech i opuścił się pod powierzchnię... i wtedy, siedząc na marmurowej podłodze wypełnionej bąbelkami wanny, usłyszał śpiew jakiegoś niesamowitego chóru, dochodzący do niego z otwartego jaja trzymanego w dłoniach:

Chodź, szukaj, gdzie brzmi nasz głos,
Nie możemy śpiewać, gdzie śpiewa kos.
Gdy będziesz szukać, pomyśl raz,
czego brakuje ci - to jest wśród nas.
Godzina, aby dowiedzieć się, jak
można odzyskać, czego ci brak.
Ale po czasie smutny twój los,
za późno, znika, umiera ktoś.

Harry pozwolił sobie wypłynąć do góry i przebił spienioną powierzchnię, odrzucając włosy z oczu.
- Słyszałeś? - zapytała Marta
- Tak... “Chodź, szukaj, gdzie brzmi nasz głos...” poczekaj, muszę posłuchać tego jeszcze raz... - i znowu zanurzył się pod wodą.
Musiał wysłuchać podwodnej piosenki jeszcze trzy razy, zanim ją zapamiętał; potem bębnił w wodę przez chwilę, intensywnie myśląc, podczas gdy Marta siedziała i obserwowała go.
- Będę musiał znaleźć ludzi, którzy nie mogą używać swoich głosów na powierzchni.... - powiedział wolno - Ee... kto to może być?
- Wolno myślimy, co?
Jeszcze nigdy nie widział Jęczącej Marty tak podnieconej, oprócz dnia, w którym porcja Eliksiru Wielosokowego dała Hermionie kocią twarz i ogon.
Harry rozejrzał się po łazience, myśląc... jeżeli te głosy mogą być słyszane jedynie pod wodą, to logicznie muszą to być stworzenia podwodne. Przedstawił tę teorię Marcie, która parsknęła śmiechem.
- Dokładnie tak myślał Diggory - powiedziała - Leżał tutaj godzinami, gadając do jaja. Godzinami i godzinami... zniknęły prawie wszystkie bąbelki...
- Podwodne... - powtórzył powoli Harry - Marto... co żyje w jeziorze, oprócz gigantycznej ośmiornicy?
- Och, mnóstwo gatunków - odparła - Czasami tam schodzę... czasami nie mam wyboru, jeśli ktoś spuści wodę w mojej toalecie, kiedy się tego nie spodziewam...
Próbując nie myśleć o Marcie spływającej rurą w dół razem z zawartością toalety, Harry zapytał - Czy któreś z nich mają ludzkie głosy? Czekaj...
Spojrzenie Harrego zatrzymało się na obrazie śpiącej syreny - Marto, tam nie ma syren, prawda?
- Oooo, bardzo dobrze - zawołała, a oczy ukryte za jej grubymi okularami nagle zabłyszczały - Diggory'emu zajęło to znacznie dłużej! i to z nią obudzoną, - Marta wskazała głową na syrenkę z wyrazem głębokiej niechęci na twarzy - chichoczącą i pokazującą na siebie tą błyszczącą płetwą...
- To jest to, prawda? - zawołał podekscytowany Harry - Drugim zadaniem będzie zejść na dół, znaleźć syreny w jeziorze i... i...
Nagle zdał sobie sprawę, co powiedział i poczuł jakby podekscytowanie opuszczało go jak przekłuty balon. Nie było zbyt dobrym pływakiem; nigdy wiele nie ćwiczył. Dudley chodził kiedyś na lekcje, ale ciotka Petunia i wuj Vernon, z pewnością mając nadzieję, że któregoś pięknego dnia Harry utonie, nie zatroszczyli się, by załatwić mu jakieś. Kilka długości tej wanny poszło całkiem nieźle, ale jezioro było bardzo duże i bardzo głębokie... a syreny z pewnością żyły na samym jego dnie...
- Marto... - zaczął wolno - Niby jak mam tam oddychać?
Na te słowa oczy Marty nagle wypełniły się łzami.
- Zupełny brak taktu! - mruknęła, grzebiąc w swoich szatach w poszukiwaniu chusteczki
- Co jest brakiem taktu? - zapytał zdezorientowany Harry
- Mówienie przy mnie o oddychaniu! - załkała, a jej głos odbił się głośnym echem od ścian - Kiedy ja... kiedy ja nawet... od wieków... - ukryła twarz w chusteczce i głośno smarknęła
Harry pamiętał, jak drażliwa była Marta na punkcie swojej śmierci, ale żaden inny duch, którego znał, nie robił z tego takiej sprawy - Sorry, - rzucił niecierpliwie - Nie chciałem... zapomniałem...
- Och, tak, oczywiście, łatwo zapomnieć o śmierci Marty - jęknęła Marta, patrząc na niego załzawionymi oczami - Nikomu mnie nie brakowało, nawet gdy żyłam. Zajęło im godziny, zanim znaleźli moje ciało... wiem, siedziałam tam i czekałam na nich. Oliwia Hornby wpadła do łazienki... “Płaczesz jeszcze tutaj, Marto?” zawołała. “Bo profesor Dippet poprosił mnie, żebym cię znalazła...” i wtedy zobaczyła moje ciało... oooooch, nie zapomniała tego aż do swojej własnej śmierci, upewniłam się o tym... chodziłam za nią i przypominałam jej, o tak, pamiętam, raz na weselu jej brata...
Ale Harry nie słuchał, znowu myślał o tej syreniej piosence. “Czego brakuje ci - to jest wśród nas”. To brzmiało, jakby zamierzały ukraść coś, co będzie musiał później odzyskać. Co mogą wziąć?
- ...i wtedy, oczywiście, poszła do Ministerstwa Magii, żebym przestała ją nawiedzać, więc wróciłam tutaj i zamieszkałam w swojej toalecie.
- Świetnie - mruknął Harry niewyraźnie - No, dobrze (...) ... Zamknij oczy, wychodzę.
Podniósł jajo z dna basenu, wspiął się, wytarł i włożył piżamę.
- Przyjdziesz i odwiedzisz mnie jeszcze w mojej łazience? - zapytała z nadzieją Jęcząca Marta, kiedy Harry podniósł pelerynę niewidkę.
- Ee... spróbuję - odparł Harry, choć w głębi duszy dodając, że zrobi to tylko, jeśli wszystkie inne toalety zostaną zablokowane - Do zobaczenia, Marto... dzięki za pomoc.
- Cześć - pożegnała go posępnie i kiedy Harry włożył pelerynę, wcisnęła się do jednego z kranów.
Stojąc już w ciemnym korytarzu, Harry sprawdził Mapę Huncwotów, by upewnić się, że przejście było czyste. Tak, kropki należące do Filcha i pani Norris znajdowały się bezpiecznie w swoim gabinecie... nic nie poruszało się, oczywiście oprócz Irytka, który właśnie rozrabiał w Sali Pamięci (?) na górze... Harry zrobił pierwszy krok w kierunku Wieży Gryffindoru, kiedy złowił wzrokiem coś innego na mapie... coś niezwykle dziwnego.
Nie tylko Irytek poruszał się na mapie. Pojedyńcza kropka krążyła wokół pokoju w lewym dolnym rogu... w gabinecie Snape'a. Ale kropka nie była podpisana nazwiskiem Severusa Snape'a... był to Bartemius Crouch.
Harry przyjrzał się bliżej kropce. Pan Crouch był zbyt chory, by pojawić się w pracy lub na Balu Noworocznym - więc co on sobie wyobrażał, skradając się po Hogwarcie o pierwszej w nocy? Harry uważnie obserwował, jak kropka okrąża pokój dookoła, zatrzymując się to tu, to tam...
Zawahał się, pomyślał... i ciekawość zwyciężyła. Odwrócił się, skierował w przeciwną stronę, do pobliskiej klatki schodowej. Zamierzał dowiedzieć się, co Crouch miał tam do roboty.
Harry zszedł po schodach najciszej, jak umiał, ale mimo to niektóre twarze w portretach odwracały się i wpatrywały z ciekawością w skrzypiącą podłogę. Harry przemknął się korytarzem piętro niżej, odsunął wiszący mu na drodze gobelin i zszedł jeszcze niżej węższymi schodami, korzystając ze skrótu, który poprowadził go dwa piętra w dół. Ciągle zerkał na mapę, zastanawiając się... wyglądało to dość podejrzanie, ślepo przestrzegający zasad pan Crouch wkradający się do czyjegoś gabinetu w środku nocy...
I wtedy, w połowie schodów, nie myśląc o tym, co robi, nie skupiając się na niczym, prócz dokładnej obserwacji zachowania pana Croucha, noga Harrego utknęła dokładnie w tym samym stopniu, którego zawsze zapominał ominąć Neville. Mimo woli zatrzęsły mu się nogi i złote jajo, ciągle śliskie po kąpieli, wymknęło mu się spod ramienia - pochylił się, by je złapać, ale było już za późno; jajo spadło na sam dół, hucząc jak bębęn na każdym stopniu. Peleryna niewidka ześlizgnęła się - Harry chwycił ją, ale jednocześnie puścił Mapę Huncwotów, która spadła sześć stopni w dół, skąd, z nogą do kolana zanurzoną w drewnie, nie mógł jej dosięgnąć.
Złote jajo przeleciało przez gobelin, który zakrywał u dołu wejście na schody, otworzyło się i zaczęło głośno wyć, leżąc w korytarzu poniżej. Harry wyciągnął różdżkę i podjął próbę uderzenia nią w Mapę, żeby stała się ponownie czystym kawałkiem pergaminu, ale była za daleko.
Naciągając dokładniej pelerynę niewidkę, Harry wyprostował się, uważnie nasłuchując, z oczami rozszerzonymi ze strachu... i wtedy, całkiem niespodziewanie...
- IRYTEK!!!
Był to z pewnością okrzyk bojowy Filcha. Harry dosłyszał jego szybkie kroki zbliżające się coraz bardziej i bardziej, i jego wściekły ryk głośniejszy z każdym krokiem.
- Co to za hałas? Obudzisz cały zamek! Dostanę cię, Iryt, dostanę, ty... a co to jest?
Kroki Filcha umilkły; metal stuknął o metal i wycie ustało - Filch najwyraźniej podniósł jajo i zamknął je. Harry stał nieruchomo, z jedną nogą ciągle uwięzioną w magicznym schodku, wytężając słuch. w każdej chwili Filch mógł odsłonić gobelin, oczekując, że zobaczy Irytka... i nie będzie tam Irytka... ale jeżeli pójdzie do góry, spostrzeże Mapę Huncwotów... i w pelerynie niewidce, czy bez, mapa pokaże kropkę z napisem “Harry Potter” dokładnie w miejscu, gdzie stał.
- Jajo? - mruknął cicho Filch stojąc na najniższym stopniu - Moja kochana! - pani Norris z pewnością mu towarzyszyła - To pochodzi z Turnieju Trzech Czarodziejów! To należy do szkolnego mistrza!
Harremu zrobiło się niedobrze; jego serce biło jak oszalałe...
- IRYTEK! - ryknął Filch z radością - Ukradłeś to!
Odsunął gobelin na dole i Harry zobaczył jego okropną, prosiakowatą twarz i rozgoraczkowane, blade oczy wpatrujące się w ciemną i (dla Filcha) opuszczoną klatkę schodową.
- Ukrywasz się, co? - zapytał miękko - Idę po ciebie, Irytku... ukradłeś turniejowski rekwizyt, Irytku... Dumbledore wyrzuci cię za to, ty obrzydliwy kleptomanie...
Filch zaczął wspinać się po schodach ze swoją kościstą, burą kotka plątającą się u nóg. Przypominające dwie małe latarenki ślepia pani Norris, tak podobne do oczu jej pana, wpatrywały się dokładnie w Harrego. Miał teraz niepowtarzalną okazję, by sprawdzić, czy peleryna niewidka działa również na koty... chory ze strachu obserwował, jak Filch w swoim starym flanelowym szlafroku podchodzi coraz bliżej i bliżej - w desperackim czynie spróbował wyciągnąć nogę z dziury, ale jedynym skutkiem było wciśnięcie jej na jeszcze kilka cali głębiej - w każdej chwili Filch mógł spostrzec mapę lub wpaść prosto na niego...
- Filch? Co się tutaj dzieje?
Filch zatrzymał się kilka schodków poniżej Harrego i odwrócił się. Na samym dole stała jedyna osoba, która mogła dodatkowo pogorszyć jego sytuację - Snape. Miał na sobie długą, szarą koszulę nocną i wyglądał na rozwścieczonego.
- To Irytek, profesorze - wyszeptał Filch złowrogo - Zrzucił to jajo ze schodów.
Snape szybko wspiął się po schodach i zatrzymał się obok Filcha. Harry zacisnął zęby, bojąc się, że głośne bicie jego serca zdradzi go lada chwila...
- Irytek? - powtórzył Snape miękko, patrząc się na jajo w rękach Filcha - Ale Irytek nie mógł włamać się do mojego gabinetu...
- Jajo była w pana gabinecie, profesorze?
- Oczywiście, że nie - warknął Snape - Słyszałem huk i wycie...-
- Tak, profesorze, to było jajo...-
- ...przyszedłem sprawdzić...-
- ...Irytek je zrzucił, profesorze...-
- ...i kiedy wyszedłem z gabinetu, zoabczyłem zapalone pochodnie i otwarte drzwi od kredensu! Ktoś w nim grzebał!
- Ale Irytek nie mógł...
- Wiem, że ON nie mógł, Filch! - warknął Snape - Zabezpieczyłem mój gabinet zaklęciem, które mógł złamać tylko czarodziej! - Snape zerknął w górę, prosto przez Harrego, a później na dół, na korytarz - Chcę, żebyś pomógł mi wykryć intruza, Filch.
- Ja... tak, panie profesorze... ale...
Filch spojrzał tęsknie na schody, znowu przez Harrego, który wyraźnie zobaczył w jego oczach cień zawodu, że nie może dopaść Irytka. Idź, namawiał go w myślach Harry, idź ze Snape'em... no idź... Pani Norris ciągle krążyła wokół nóg Filcha... Harry miał nieodprarte wrażenie, że wyczuwała go węchem... dlaczego użył do kąpieli tyle pachnącej piany?
- Chodzi o to, profesorze, - powiedział ostrożnie Filch - że tym razem dyrektor musiałby mnie posłuchać, Irytek okradł ucznia, to może być jedyna szansa na wyrzucenie go z zamku raz na zawsze...
- Filch, gówno mnie obchodzi ten cholerny poltergeist, mój gabinet został...-
Stuk. Stuk. Stuk.
Snape natychmiast zamilkł. On i Filch jednocześnie spojrzeli w dół. Harry dostrzegł Mad-Eye'a Moody'ego w wąskiej przerwie między ich dwiema głowami. Miał on na sobie swoją starą podróżną pelerynę narzuconą na koszulę nocną
- Co to, piżama party (?) ? - ryknął z dołu
- Profesor Snape i je słyszeliśmy hałas, profesorze - natychmiast zaczął wyjaśniać Filch - Poltergeist Irytek rozrabiał jak zwykle... a potem profesor Snape odkrył, że ktoś włamał się do jego ga...-
- Zamknij się! - syknął Snape do Filcha
Moody podszedł o krok bliżej. Harry zobaczył, jak jego magiczne oko przenosi się ze Snape'a na, tak, nie było wątpliwości, na niego.
Wnętrzności Harrego wykonały niebezpieczny skręt. Moody widział przez peleryny niewidki... tylko on mógł w pełni zobaczyć grozę całej sytuacji... Snape w koszuli nocnej, Filch ściskający jajo, a on, Harry, uwięziony w schodku tuż za nimi. Krzywe usta Moody'ego otworzyły się ze zdumienia. Przez kilka sekund on i Harry patrzyli sobie prosto w oczy. Potem Moody zamknął usta i znowu skierował swoje błękitne oko na Snape'a.
- Czy dobrze usłyszałem, Snape? - zapytał wolno - Ktoś włamał się do twojego gabinetu?
- Nieważne - odparł Snape zimno
- Och, wręcz przeciwnie - huknął Moody - To jest bardzo ważne. Domyślasz się, kto mógł włamać się do twojego gabinetu?
- Jakiś uczeń, jak sądzę - powiedział Snape. Harry widział, jak żyła okropnie drga na jego spoconej skroni - To zdarzało się już wcześniej. Ginęły składniki eliksirów z mojego prywatnego kredensu... uczniowie przyrządzający nielegalne mikstury, bez wątpliwości...
- Sądzisz, że chodziło o składniki eliksirów, co? - zapytał Moody - Nie ukrywamy nic w gabinecie, hę?
Harry zobaczył, że na obrzeża twarzy Snape'a wkrada się ceglasto-czerwony kolor, a żyła na skroni pulsuje jeszcze szybciej.
- Wiesz, że nic nie ukrywam, Moody - odparł miękkim, ale pełnym napięcia tonem - skoro sam wyjątkowo dokładnie przeszukałeś mój gabinet.
Twarz Moody'ego wykręcił uśmiech - Przywilej aurorów, Snape. Dumbledore powiedział, żebym miał oko...
- Tak się składa, że Dumbledore mi ufa - wydusił Snape przez zaciśnięte zęby - Wątpię, czy polecił ci przeszukać mój gabinet.
- Jasne, że Dumbledore ci ufa - ryknął Moody - To bardzo ufny człowiek, prawda? Wierzy w drugą szansę. Ale ja... powiedzmy, że są plamy, które nigdy nie schodzą, Snape. Plamy, które nigdy nie schodzą, wiesz, co mam na myśli?
Nagle Snape zrobił coś bardzo dziwnego. Prawą ręką złapał się za lewe przedramię, jakby coś go tam zabolało.
Moody zaśmiał się - Wracaj do łóżka, Snape.
- Nie masz prawa nigdzie mnie wysyłać! - syknął Snape, puszczając ramię, jakby zły na samego siebie - Mam takie samo prawo, by polować na czarną magię w tej szkole, jak ty!
- (...) Miałem nadzieję spotkać cię pewnego dnia w ciemnym korytarzu... przy okazji, upuściłeś coś...
Z przerażeniem Harry zobaczył, że Moody wskazuje na Mapę Huncwotów, ciągle leżącą sześć stopni poniżej niego. Kiedy i Snape, i Filch odwrócili się we wskazanym kierunku, Harry chwycił się ostatniej szansy; poniósł pod peleryną ręce i zaczął nimi gwałtownie wymachiwać, bezgłośnie wypowiadając słowa “To moje! Moje!”, by zwrócić na siebie uwagę Moody'ego.
Snape sięgnął po mapę, z nagłym, okropnym zrozumieniem widocznym na twarzy...
- Accio pergamin!
Mapa uniosła się w powietrze, wymknęła się z wyciągniętych palców Snape'a i trafiła prosto w rękę Moody'ego.
- Błąd - powiedział spokojnie - To moje... musiałem zgubić to wcześniej...
Ale czarne oczy Snape już wędrowały od jaja w ramionach Filcha do mapy w rękach Moody'ego, a Harry był pewien, że złożył już te dwie rzeczy do kupy...
- Potter - powiedział cicho
- Co takiego? - zapytał spokojnie Moody, składając mapę i wkładając ją do kieszeni.
- Potter! - prychnął Snape i przekręcił głowę, patrząc się dokładnie w miejsce, gdzie stał Harry, jakby nagle mógł go widzieć. - To jajo Pottera. Ten kawałek pergaminu też należy do Pottera. Widziałem go już wcześniej, poznaję! Potter tu jest! Potter, w swojej pelerynie niewidce!
Snape wyciągnął ręce jak ślepy i zaczął wchodzić po schodach; Harry mógł przysiąc, że jego za duże nozdrza jeszcze się rozszerzyły, próbując wyczuć go węchem... uwięziony, Harry cofnął się, próbując uniknąć palców Snape'a, ale w każdej chwili...
- Tu nikogo nie ma, Snape! - warknął Moody - Ale z radością przekażę dyrektorowi, jak szybko twoje myśli przeskoczyły do Harrego Pottera!
- Co to ma znaczyć? - prychnął Snape, odwracając się z powrotem do Moody'ego, ciągle z wyciągniętymi rękami, kilka cali od klatki piersiowej Harrego.
- To znaczy, że Dumbledore jest bardzo ciekaw, kto wrobił chłopaka! - odparł Moody, przysuwając się jeszcze bliżej schodów - Tak samo jak ja, Snape... bardzo ciekaw... - Światło pochodni padło na jego zniekształconą twarz tak, że blizny i brakujący kawałek nosa stały głębsze i ciemniejsze niż zwykle.
Snape spojrzał na Moody'ego, a Harry nie mógł dostrzec wyrazu jego twarzy. Przez chwilę nikt się nie poruszał. Potem Snape wolno opuścił ręce.
- Ja tylko pomyślałem, - odparł, daremnie siląc się na spokój - że jeśli Potter znowu spaceruje gdzieś po zamku o tej porze... powinien przestać... dla jego własnego bezpieczeństwa.
- Aa, rozumiem - powiedział miękko Moody - Bezpieczeństwo Pottera bardzo leży ci na sercu, prawda?
Zapadła kłopotliwa cisza. Snape i Moody ciągle gapili się na siebie. Pani Norris głośno miauknęła, ciągle kręcąc się wokół nóg Filcha, szukając źródła mydlanego zapachu Harrego.
- Myślę, że lepiej pójdę do łóżka - rzekł Snape ostro
- Najlepszy pomysł, jaki miałeś dzisiejszej nocy - powiedział Moody - Teraz, Filch, mógłbyś oddać mi to jajo...-
- Nie! - zawołał Filch, ściskając jajo, jakby był to jego pierworodny syn - Profesorze Moody, to dowód na kleptomanię Irytka!
- Należy do mistrza, któremu to ukradł - powiedział Moody - Oddaj to.
Snape zszedł na dół i wyminął Moody'ego bez jednego słowa. Filch mruknął coś do pani Norris, która jeszcze przez kilka sekund gapiła się prosto w Harrego zanim odwróciła się i podążyła za swoim panem. Ciągle oddychając bardzo szybko, Harry usłyszał, jak Snape odchodzi korytarzem; Filch podał Moody'emu jajo i również zniknął z pola widzenia, szepcząc do pani Norris - Nieważne, moja słodka... zobaczymy się z Dumbledore'em rano... powiemy im, co zrobił Irytek...
Trzasnęły drzwi. Harry został sam z Moody'm, wpatrując się w niego, który zaczął wspinać się po schodach, z głuchym “stuk” na każdym schodku.
- Było blisko, Potter - mruknął
- Ee... tak, dziękuję - odparł Harry słabo
- Co to jest? - zapytał Moody, wyjmując z kieszeni Mapę Huncwotów i wygładzając ją.
- Mapa Hogwartu - powiedział Harry, mając nadzieję, że Moody zamierza niedługo wyciągnąć go ze schodka; noga naprawdę już go bolała.
- Na brodę Merlina - wyszeptał Moody, wpatrując się w mapę szalejącym magicznym okiem - To... to się nazywa mapa, Potter!
- Ee...tak... jest całkiem przydatna - wydusił Harry. Jego oczy powoli wypełniały się łzami z bólu - Ee... profesorze Moody, czy mógłby mi pan pomóc...?
- Co? Och! Tak... tak, oczywiście...
Moody chwycił Harrego za ramiona i pociągnął; noga wyszła ze schodka-pułapki. Moody ciągle przyglądał się mapie. - Potter... - zaczął wolno - czy może przez przypadek nie widziałeś, kto włamał się do gabinetu Snape'a? To znaczy na tej mapie?
- Ee... tak, widziałem - przyznał Harry - To był pan Crouch.
Magiczne oko Moody'ego obleciało całą mapę dookoła. Wyglądał nagle na bardzo czymś zaniepokojonego.
- Crouch? - zapytał - Jesteś... jesteś pewien, Potter?
- Całkowicie.
- No, nie ma go już tutaj... - powiedział Moody, wodząc spojrzeniem po mapie - Crouch... to ciekawe... bardzo ciekawe...
Nic nie mówił przez prawie minutę, ciągle wpatrując się w pergamin. Harry wiedział, że ta wiadomość coś znaczyła dla Moody'ego, ale nie śmiał zapytać. Moody trochę go przerażał... i jeszcze pomógł mu wydostać się z tych okropnych tarapatów...
- Ee... profesorze Moody... Jak pan myśli, dlaczego pan Crouch chciał włamać się do gabinetu Snape'a?
Magiczne oko Moody'ego opuściło mapę i zatrzymało się dla odmiany na Harrym. Było to bardzo natrętne spojrzenie, a Harry miał wrażenie, że Moody prześwietla go, zastanawiając się, czy odpowiedzieć, czy nie, a jeśli już, to jak wiele wyjawić.
- Powiedzmy to tak, Potter - mruknął wreszcie - Mówią, że stary Mad-Eye ma obsesję na punkcie tępienia czarnej magii... ale to jest nic... powtarzam nic... w porównaniu do Bartiego Croucha.
I znowu wlepił spojrzenie w mapę. Harry palił się, by dowiedzieć się więcej.
- Profesorze Moody? - zaczął znowu - Czy myśli pan... czy to mogło mieć coś wspólnego... może pan Crouch myśli, że coś się tutaj dzieje...
- Na przykład? - zapytał Moody ostro
Harry zastanawiał się, ile może powiedzieć. Nie chciał, żeby Moody wywnioskował, że ma źródło informacji poza Hogwartem; to mogło doprowadzić do niewygodnych pytań na temat Syriusza.
- No, nie wiem... - wydusił Harry - ostatnio dzieją się dziwne rzeczy, prawda? To wszystko było w Proroku Codziennym, Znak Ciemności na mistrzostwach quidditcha, the Death Eaters i w ogóle...
Oba oczy Moody'ego rozszerzyły się.
- Jesteś mądrym chłopakiem, Potter - powiedział. Jego magiczne oko powędrowało znowu na Mapę Huncwotów - Crouch mógł myśleć tym torem. - dodał wolno - Bardzo możliwe... chodzą ostatnio różne dziwne plotki... doprawiane przez Ritę Skeeter, oczywiście. Mnóstwo ludzi się martwi, jak myślę. - ponury uśmiech wykrzywił jego i tak już krzywe usta - Och, jeżeli jest rzecz, której nienawidzę - mruknął, bardziej do siebie, niż do Harrego, a jego magiczne oko spoczęło na lewym dolnym rogu mapy - to Death Eater, który chodzi wolny...
Harry spojrzał na niego. Czy Moody miał na myśli to, co Harry myślał, że miał?
- a teraz ja chciałbym zadać ci pytanie, Potter - powiedział Moody bardziej urzędowym tonem
Harry jęknął w duchu; wiedział, co nadchodzi. Moody miał zamiar zapytać go, skąd ma tę mapę, która była bardzo niespotykanym obiektem magicznym - a opowieść o tym, jak wpadła w jego ręce oznaczała kłopoty nie tylko dla niego, ale też dla jego ojca, Freda i George'a Weasley'ów i profesora Lupina, ich poprzedniego nauczyciela obrony przed czarną magią. Moody pomachał mapą przed nosem Harrego, który skurczył się ze strachu..-
- Mogę to pożyczyć?
- Och! - powiedział Harry. Był bardzo przywiązany do mapy, ale z drugiej strony poczuł wielką ulgę, że Moody nie zapytał, skąd ją ma, i nie było wątpliwości, że jest mu winien przysługę - Tak, w porządku.
- Dobry chłopak - zagrzmiał Moody - Zrobię z niej dobry użytek... to może być dokładnie to, czego szukałem... dobra, Potter, teraz do łóżka, idziemy...
Wspięli się razem na górę, Moody ciągle wpatrując się w mapę, jakby był to najcenniejszy skarb. w milczeniu doszli do gabinetu Moody'ego, gdzie zatrzymali się, a Moody podniósł wzrok na Harrego - Myślałeś kiedyś o karierze aurora, Potter?
- Nie - odparł zaskoczony Harry
- Powinieneś to rozważyć - powiedział Moody, kiwając głową i przyglądając się Harremu z głębokim namysłem - Tak, rzeczywiście... a nawiasem mówiąc... zgaduję, że nie wyprowadziłeś po prostu tego jaja na spacer, co?
- Ee... nie - uśmiechnął się Harry - Pracowałem nad wskazówką.
Moody mrugnął do niego, jego magiczne oko znowu latało jak oszalałe - Na poszukiwanie pomysłów nie ma to jak miły, nocny spacer... Do zobaczenia rano, Potter - wszedł do swojego gabinetu, znowu przyglądając się Mapie Huncwotów i zamknął za sobą drzwi.
Harry wolno powlókł się do wieży Gryffindoru, zagubiony w myślach o Snapie, Crouchu i tym, co to wszystko znaczyło... Dlaczego Crouch udawał chorobę, skoro mógł dostać się do Hogwartu kiedy tylko chciał? Czy podejrzewał, że Snape ukrywa coś w swoim gabinecie?
A Moody sugerował, że on, Harry, mógłby być aurorem! Ciekawy pomysł... ale kiedy dziesięć minut później Harry cicho wślizgnął się do łóżka, ukrywszy bezpiecznie jajo i pelerynę w swoim kufrze, pomyślał, że woli najpierw sprawdzić, jak wyglądają pozostali, zanim wybierze to jako przyszłą karierę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:27, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dwudziesty szósty
Zadanie drugie


- Mówiłeś, że rozpracowałeś już zagadkę w tym jaju! - zawołała z oburzeniem Hermiona.
- Ciszej!!! - syknął Harry - Tylko muszę... trochę to dopracować, w porządku?
On, Ron i Hermiona siedzieli na samym końcu sali zaklęć, mieli cały stół dla siebie. Dziś ćwiczyli coś przeciwnego do Zaklęcia Przywołującego - Zaklęcie Oddalające. Bojąc się o ich zdrowie i życie, kiedy przedmioty latały swobodnie po całej sali, profesor Flitwick dał każdemu z nich pakę poduszek, na których mogli praktykować, mając nadzieję, że dzięki temu nic nikomu się nie stanie, kiedy któraś z nich zboczy z kursu. Było to doskonałe w teorii, ale nie zadziałało tak dobrze. Cel Neville'a był tak marny, że co chwila przez pomyłkę wprawiał w ruch przypadkowe, a do tego znacznie cięższe przedmioty - profesora Flitwicka, na przykład.
- Po prostu zapomnijcie na chwilę o tym jaju, O.K.? - syknął Harry, kiedy profesor Flitwick przeleciał nad nimi i wylądował na dużej szafce w rogu - Próbuję opowiedzieć wam o Snape'ie i Moody'm...
Sala była idealnym miejscem na prywatną rozmowę, skoro wszyscy zbyt dobrze się bawili, by poświęcać im choć odrobinę uwagi. Harry opowiadał im o swoich przygodach poprzedniej nocy przez ostatnie pół godziny lekcji.
- Moody przeszukał gabinet Snape'a? - wyszeptał Ron z zapalonymi oczami, jednocześnie oddalając poduszkę machnięciem różdżki (poduszka wzbiła się w powietrze i trafiła w tiarę Parvati) - Jak... jak myślisz, Moody jest tu, by mieć oko tak samo na Snape'a, jak i na Karkaroffa?
- No, nie wiem, czy właśnie o to poprosił go Dumbledore, ale z pewnością to robi - stwierdził Harry, machając różdżką zupełnie bez zainteresowania, tak, że poduszka zrobiła dziwny podskok na ławce - Moody powiedział, że Dumbledore pozwala Snape'owi tu zostać tylko dlatego, że dał mu drugą szansę...
- CO? - zawołał Ron, otwierając szeroko oczy i wysyłając kręcącą się poduszkę w żyrandol, która następnie ciężko spadła na biurko Flitwicka - Harry... może Moody myśli, że to Snape włożył twoje zgłoszenie do Czary Ognia!
- Och, Ron - wtrąciła Hermiona, sceptycznie kręcąc głową - Już kiedyś myśleliśmy, że Snape próbował zabić Harrego, a okazało się, że ratował mu życie, pamiętacie?
Oddaliła swoją poduszkę, która trafiła dokładnie do pudełka, gdzie mieli celować. Harry spojrzał na Hermionę, zastanawiając się... tak, to była prawda, Snape już raz uratował mu życie, ale było też prawdą, że Snape szczerze go nie cierpiał, tak samo jak nie cierpiał jego ojca, kiedy chodzili razem do szkoły. Snape wprost kochał obcinać Gryffindorowi punkty za Harrego i nigdy nie przepuścił okazji, by go ukarać lub zasugerować, że powinien być usunięty ze szkoły.
- Nieważne, co mówi Moody - ciągnęła Hermiona - Dumbledore nie jest głupi. Miał rację, ufając Hagridowi i profesorowi Lupinowi, mimo że większość nie dałaby im pracy, więc dlaczego miałby się mylić co do Snape'a, nawet jeżeli jest on trochę...
- ...zły - dokończył kwaśno Ron - Daj spokój, Hermiono, niby dlaczego wszyscy tępiciele czarnej magii przeszukują jego gabinet?
- a dlaczego pan Crouch udawał, że jest chory? - powiedziała Hermiona, ignorując Rona - To trochę dziwne, prawda, nie jest w stanie przyjść na Bal Noworoczny, ale może dostać się tutaj w środku nocy, jeśli chce?
- Nie lubisz pana Croucha z powodu tego skrzata, Winky - stwierdził Ron, posyłając podu-szkę w okno
- Za to ty po prostu chcesz wierzyć, że Snape coś knuje - odparowała Hermiona, której poduszka znowu trafiła dokładnie w pudło
- Po prostu chciałbym wiedzieć, co Snape zrobił z pierwszą szansą, skoro jest tu na swojej drugiej - dodał Harry ponuro, a jego poduszka, ku wielkiemu zaskoczeniu, wylądowała dokładnie na czubku poduszki Hermiony.

* * *

Pamiętając o prośbie Syriusza o informacjach o wszystkich dziwnych rzeczach, które dzieją się w Hogwarcie, Harry wysłał tej nocy list przez brązową sowę (?), opowiadając, jak pan Crouch włamał się do gabinetu Snape'a i rozmowy Snape'a i Moody'ego. Potem Harry zwrócił swoją uwagę na bardziej aktualny problem: jak przeżyć przez godzinę pod wodą 24 lutego?
Ronowi bardzo podobał się pomysł ponownego użycia Zaklęcia Przywołującego - Harry opowiadał mu akwalungach, a Ron nie widział dlaczego Harry nie mógłby przywołać jakiegoś z najbliższego Mugolskiego miasta. Hermiona odrzuciła plan, tłumacząc, że, nawet gdyby jakimś cudem Harremu udało się przez godzinę nauczyć, jak go obsługiwać, z pewnością zostanie zdyskwalifikowany przez złamanie Międzynarodowej Ustawy o Czarodziejskiej Tajemnicy - było to już za dużo, mieć nadzieję, że żaden Mugol nie zauważy akwalungu lecącego nad polami do Hogwartu.
- Oczywiście, najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdybyś transmutował się w łódź podwodną albo coś takiego - mówiła Hermiona - Tylko, że nie przerabialiśmy jeszcze transmutacji ludzi. i nie sądzę, że zaczniemy ją przed szóstym rokiem, a jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli nie będziesz wiedział, co robisz...
- Tak, nie mam ochoty chodzić z peryskopem wystającym mi z tyłu głowy - przerwał Harry. Ale może mógłbym zaatakować kogoś na oczach Moody'ego, myślę, że zrobiłby to dla mnie...
- Nie sądzę, że pozwoliłby ci wybrać w co chcesz być zamieniony, powiedziała poważnie Hermiona - Nie, myślę, że najlepsze będzie jakieś zaklęcie.
A więc Harry, sądząc, że już niedługo będzie miał dość biblioteki do końca życia, ponownie zajął się zakurzonymi woluminami, szukając jakiegokolwiek zaklęcia, które umożliwiłoby człowiekowi przeżycie bez tlenu. Mimo to, choć on, Ron i Hermiona szukali podczas wszystkich lunchów, wieczorów i bez przerwy w weekendy - choć Harry poprosił profesor McGonagall o pozwolenie na korzystanie z Działu Ksiąg Zakazanych i nawet udał się do opryskliwej, drażliwej bibliotekarki, pani Pince - nie znaleźli nic, zupełnie nic, co pozwoliłoby Harremu na spędzenie godziny w jeziorze i później powrócenie na powierzchnię.
Znajome ataki paniki znowu zaczęły nawiedzać Harrego, z trudem też koncentrował się na lekcjach. Jezioro, które do tej pory było jedynie kolejnym elementem krajobrazu, teraz przyciągało jego wzrok za każdym razem, gdy znajdował się blisko okna; ogromna, szara masa zimnej wody, której ciemne, lodowate głębiny zdawały się tak odległe jak księżyc.
Dokładnie tak, jak działo się przez walką ze smokiem, czas przelatywał przez palce, jakby ktoś nastawił zegarek na podwójną prędkość. Został jeszcze tydzień do 24 lutego (ciągle jest czas)... zostało pięć dni (niedługo coś się znajdzie)... zostały trzy dni (proszę, pozwól mi coś znaleźć... proszę...)
Dwa dni przed drugim zadaniem, przy śniadaniu, zdarzyła się jedyna dobra rzecz: wróciła brązowa sowa z odpowiedzią od Syriusza. Harry odwiązał i rozwinął pergamin, i zobaczył najkrótszy list, jaki kiedykolwiek przysłał do niego Syriusz:

Przyślij datę następnego weekendu w Hogsmeade.

Harry obejrzał kartkę ze wszystkich stron, szukając czegoś jeszcze, ale była ona pusta.
- Następny po tym - szepnęła Hermiona, która przeczytała notatkę przez ramię Harrego - Tutaj... weź moje pióro i natychmiast wyślij sowę.
Harry nabazgrał datę po drugiej stronie listu Syriusza, przywiązał pergamin z powrotem do nogi sowy i popatrzył, jak wzbija się w powietrze. Czego właściwie oczekiwał? Porady, jak przeżyć pod wodą? Tak zależało mu, by opowiedzieć Syriuszowi całą historię ze Snape'em i Moody'm, że zupełnie zapomniał wspomnieć o wskazówce w jaju.
- Dlaczego chciał znać datę następnego weekendu w Hogsmeade? - zapytał Ron
- Nie wiem - odparł głucho Harry. Chwilowe szczęście, które ogrzało go od środka na widok nadlatującej sowy teraz zniknęło - Chodźmy... opieka nad magicznymi stworzeniami.
Czy to dlatego, że zostały już tylko dwa Blast-Ended-Skrewts, czy dlatego, że Hagrid próbował udowodnić, że może zrobić to samo, co profesor Grubbly-Plank, dość, że na lekcjach dalej zajmowali się jednorożcami. Okazało się, że Hagrid wiedział o jednorożcach tak wiele, jak o potworach, choć było jasne, że brak zatrutych kłów bardzo go rozczarowuje.
Dziś udało mu się schwytać dwa jednorożne źrebaki. w przeciwieństwie do dorosłych zwierząt, młode jednorożce były koloru złotego. Parvati i Lavender wprost wpadły w ekstazę, kiedy je zobaczyły, i nawet Pansy Parkinson musiała ciężko pracować, by ukryć jak bardzo jej się podobają..
- Łatwiej spotkać niż dorosłe - tłumaczył Hagrid klasie - Stają się srebrne, jak mają dwa latka, a rogi rosną przy czterech. Nie stają się śnieżnobiałe zanim nie dorosną, tak koło siedmiu lat. Trochę bardziej ufne jako dzieci... tolerują chłopców... przysuńcie się trochę, możecie je poklepać, jeśli chcecie... dać kilka kostek cukru...
- w porząsiu, Harry? - mruknął Hagrid, podchodząc trochę bliżej, podczas gdy reszta klasy otoczyła młodziutkie jednorożce.
- Taaak - odparł Harry
- Tylko zdenerwowany, co?
- Trochę.
- Harry, zaczął Hagrid, waląc go swoją ogromną dłonią w plecy, tak, że nogi Harrego ugięły się pod tym ciężarem - martwiłem się, jak gapiłem się na smoki, niech skonam, ale teraz wiem, że możesz zrobić wszystko. Wcale się nie boję. Wszystko będzie super. Rozpracowałeś już tę zagadkę?
Harry kiwnął głową na “tak”, ale w tym momencie opanowała go nagła potrzeba opowie- dzenia o swoich zmartwieniach, o tym, że nie ma zielonego pojęcia, jak przeżyć godzinę na dnie jeziora. Spojrzał na Hagrida... może musiał on czasami schodzić na dno, poradzić sobie z jakimś wodnym stworzeniem? Przecież zajmował się wszystkim przy zamku...
- Wygrasz, mówię ci to - zagrzmiał Hagrid, znowu waląc go w ramię tak, że Harry miękka ziemia pod Harrym zapadła się kilka cali w dół - Wiem to. Czuję to, niech skonam. Mówię ci, wygrasz to, Harry.
Harry nie mógł znieść szerokiego, pełnego szczęścia uśmiechu na twarzy Hagrida. Udając, że ciekawią go młode jednorożce, zmusił się do uśmiechu i ruszył do przodu, by poklepać je wraz z innymi.

* * *

Wieczorem, w przeddzień drugiego zadania, Harry czuł się jakby uwięziony w nocnym koszmarze. Był całkowiecie świadom tego, że nawet gdyby jakimś cudem znalazł teraz odpowiednie zaklęcie, miałby wielki problem z opanowaniem go przez noc. Jak mógł do tego dopuścić? Dlaczego wcześniej nie zaczął pracować nad wskazówką w jaju? Dlaczego pozwolił sobie na myślenie o niebieskich migdałach na lekcjach - a jeśli jakiś nauczyciel wspomniał któregoś dnia, jak oddychać pod wodą?
On, Ron i Hermiona siedzieli w bibliotece dopóki na zewnątrz świeciło słońce, gorączkowo przeglądając strona po stronie opasłe tomiska, ukryci za stosami książek na biurku każdego z nich. Serce Harrego biło mocniej za każdym razem, kiedy widział na słowo “woda”, ale najczęściej było to “weź kwartę wody, pół funta poszatkowanych liści i traszkę...”
- To chyba nie da się zrobić - westchnął Ron z drugiego końca stołu - Tu nie ma nic. Nic. Najbliższe już było Zaklęcie Osuszające, do wycierania patelni i garów, ale to nie jest wystarczająco mocne, żeby osuszyć jezioro.
- Ale coś musi być - mruknęła Hermiona, przysuwając świecę bliżej siebie. Jej oczy były tak zmęczone, że pochylała się nad miniaturowym drukiem “Starych i Zapomnianych Zaklęć i Uroków” tak, że nos był w odległości cala od kartki. Nie daliby zadania, które jest nie do zrobienia.
- No nie wiem... - odparł Ron - Hary, po prostu zejdź na brzeg jeziora jutro rano, włóż głowę pod wodę i krzyknij na syreny, żeby oddały ci to, co wzięły, może zrozumieją. Najlepsze, co możesz zrobić.
- Jest jakiś sposób! - ucięła krótko Hermiona - Musi być!
Wyglądało na to, że uważa brak informacji w bibliotece za osobistą porażkę. Nigdy wcześniej się na niej nie zawiodła.
- Wiem, co powinienem zrobić - powiedział Harry, kładąc głowę na swojej książce - Powinienem był zostać Animagiem, jak Syriusz.
- Tak, mógłbyś w każdej chwili zmienić się w złotą rybkę! - odparł Ron
- Albo w żabę - ziewnął Harry. Miał już tego dość.
- To zajmuje kilka lat by zostać Animagiem, a potem musisz się zarejestrować i w ogóle - wtrąciła niewyraźnie Hermiona, teraz przeglądając spis treści “Wielkich, Czarodziejskich Dylematów i Ich Rozwiązań” - Profesor McGonagall mówiła nam, pamiętacie... musisz się zarejestrować w Urzędzie Nieprawidłowego Użycia Czarów... w jakie zwierzę się zmieniasz, twoje znaki szczególne...
- Hermiono, żartowałem - przerwał Ron ze znużeniem - Wiem, że nie mam szans na zmienienie się w żabę do jutra rana...
- Och, to nie ma sensu, - jęknęła Hermiona, zatrzaskując “Wielkie, Czarodziejskie Dylematy i Ich Rozwiązania” - Kto do diabła chciałby zakręcić swoje włosy w nosie?
- Ja nie miałbym nic przeciwko - odezwał się głos Feda Weasleya
Harry, Ron i Hermiona podnieśli głowy. Fred i George nagle wyłonili się spomiędzy regałów.
- Co wy dwaj tu robicie? - zapytał Ron
- Szukamy was - odparł George - McGonagall chce ciebie, Ron i ciebie, Hermiono.
- Po co? - zapytała Hermiona z zaskoczeniem
- Nie mam pojęcia... ale wyglądała bardzo ponuro - powiedział Fred
- Mamy zabrać was na dół do jej gabinetu - dodał George
Ron i Hermiona spojrzeli na Harrego, który poczuł, jak żołądek mu się skręca. Czy profesor McGonagall chce odciągnąć od niego Rona i Hermionę? Może zauważyła, jak bardzo mu pomagali, kiedy powienien był pracować nad zadaniem samodzielnie?
- Spotkamy się w pokoju wspólnym - rzuciła Hermiona Harremu i ona i Ron wstali; oboje mieli bardzo zaniepokojone wyrazy twarzy - Przynieś tak dużo książek, jak możesz, O.K.?
- Jasne - wydusił Harry
O ósmej wieczorem pani Pince zgasiła wszystkie lampy i wyrzuciła Harrego z biblioteki. Uginając się pod ciężarem tylu książek, ile mógł unieść, Harry wrócił do pokoju wspólnego Gryffindoru, zajął stół w rogu i dalej szukał. Nic nie było w “Przewodniku Po Średniowiecznej Magii”, nawet jednej wzmianki w “Antologii Osiemnastowiecznych Zaklęć”, ani w “Przerażających Mieszkańcach Głębin”, czy w “Mocach, o Których Nie Wiedziałeś, Że Masz, i Co Zrobić, Gdy Już Zostaniesz Oświecony”.
Krzywołap wdrapał się na kolana Harrego i zwinął w kłębek, pomrukując z przyjemnością. Pokój wspólny powoli pustoszał. Ludzie życzyli mu szczęścia tymi samymi wesołymi, spokojnymi głosami, podobnie do Hagrida, najwyraźniej pewni, że i tym razem wykona jakieś oszałamiające przedstawienie, tak jak zrobił to podczas pierwszego zadania. Harry nie potrafił zdobyć się na odpowiedź, jedynie kiwał głową, czując się, jakby piłka golfowa utkwiła mu w krtani. Około północy został w pokoju wspólnym sam z Krzywołapem. Przeszukał wszystkie przyniesione książki, ale Ron i Hermiona nie wrócili.
To koniec, powiedział sobie. Nie zrobi tego. Będzie musiał zejść jutro rano na dół i powiedzieć sędziom...
Wyobraził sobie, jak wyjaśnia, że nie może wykonać zadania. Wyobraził sobie okrągłe oczy Bagmana rozszerzające się ze zdumienia, i pełen złośliwej satysfakcji uśmiech Karkaroffa. Mógł prawie usłyszeć Fluer Delacour “'iedziałam... on 'est za młody, 'est tylko 'ałym chłopcem”. Zobaczył Malfoya ze świecącym transparentem POTTER ŚMIERDZI w pierwszym rzędzie publiczności, zobaczył ściągniętą twarz i pełne niedowierzania spojrzenie Hagrida...
Zapominając o Krzywołapie na kolanach nagle wstał, Krzywołap syknął ze złością upadając na podłogę, rzucił Harremu niechętne spojrzenie i odmaszerował ze swoim ogonem podobnym do szczotki do butelki wysoko w powietrzu, ale Harry już biegł po schodach do dormitorium... złapie pelerynę niewidkę i wróci do biblioteki, zostanie tam całą noc, jeżeli będzie musiał...
- Lumos - wyszeptał Harry 15 minut później, kiedy wślizgnął się do biblioteki.
Z zapaloną końcówką różdżki skradał się między regałami, wyciągając coraz to nowe książki - książki pełnych zaklęć i uroków, książki o syrenach i morskich potworach, książki o sławnych czarodziejach, o magicznych wynalazkach lub o czymkolwiek, co mogło pomóc mu w przeżyciu pod wodą. Przynosił je do stołu, zabierał się do pracy, przeszukując je przy nikłym świetle różdżki, raz po raz zerkając na zegarek...
Pierwsza w nocy... druga w nocy... jedynym sposobem na utrzymanie się przy stole było ciągłe powtarzanie sobie, w następnej książce... w następnej... jeszcze następnej...

* * *

Syrena na obrazie w łazience prefektów śmiała się. Harry unosił się jak korek w spienionej wodzie obok jej skały, podczas gdy ona trzymała Błyskawicę nad jego głową.
- Chodź, weź ją sobie! - chichotała złośliwie - No chodź, podskocz!
- Nie mogę! - dyszał Harry, wyciągając rękę po Błyskawicę i jednocześnie walcząc, by nie utonąć. - Daj mi ją!
Ale ona tylko trącała go boleśnie w bok końcem miotły, śmiejąc się z niego.
- To boli... odczep się... au...
- Harry Potter musi się obudzić, sir!
- Przestań mnie trącać...
- Zgredek musi trącać Harrego Pottera, sir, musi pana obudzić!
Harry otworzył oczy. Ciągle był w bibliotece; peleryna niewidka zsunęła mu się z głowy, kiedy spał, a jeden jego policzek przylepił się do kartek “Jeżeli jest różdżka, jest wyjście”. Usiadł, poprawiając okulary i intensywnie mrugając w ostrym dziennym świetle.
- Harry Potter musi się pospieszyć! - zaskrzeczał Zgredek - Drugie zadanie zacznie się za 10 minut, a Harry Potter...-
- Dziesięć minut? - jęknął Harry - Dziesięć... dziesięć minut?
Spojrzał na zegarek. Zgredek miał rację. Było dwadzieścia po dziewiątej. Ogromna, ciężka kula zdawała się opuszczać krtań Harrego i opadać do żołądka.
- Pospieszmy się, Harry Potterze! - zaskrzeczał znowu Zgredek, ciąnąc Harrego za rękaw - Powinien pan być na dole przy jeziorze z innymi mistrzami, sir!
- Za późno, Zgredku - powiedział Harry tracąc wszelką nadzieję - Nie wykonam zadania, nie wiem, jak...
- Harry Potter wykona zadanie! - krzyknął skrzat - Zgredek wie, że Harry nie znalazł właściwej książki, więc Zgredek znalazł ją za niego!
- Co? - zawołał Harry - Ale ty nie wiesz, na czym polega drugie zadanie...-
- Zgredek wie, sir! Harry Potter ma zejść do jeziora i znaleźć swojego Wheezy'ego...
- Znaleźć co?
- ...i zabrać Wheezy'ego od syren!
- Co to jest Wheezy?
- Pana Wheezy, sir, pana Wheezy... Wheezy, który dał Zgredkowi sweter!
Zgredek wskazał na skurczony, kasztanowy sweter, który właśnie miał na sobie.
- Co? - wyjąkał Harry - Oni... oni zabrali Rona?
- Rzecz, której Harremu Potterowi będzie najbardziej brakowało! - zaskrzeczał Zgredek - a za godzinę...-
- “...marny twój los” - wyrecytował Harry, z przerażeniem wlepiając wzrok w skrzata – “Za późno, znika, umiera ktoś”... Zgredku... co mam robić?
- Musi pan to zjeść, sir! - zaskrzeczał skrzat wkładając rękę w kieszeń spodni i wyjmując coś w rodzaju splątanej kuli oślizłych, szaro-zielonych szczurzych ogonów - Tuż przed wejściem do jeziora, sir - to Gillyweed!
- Co one robią? - zapytał Harry, wpatrując się w Gillyweed
- To pozwoli Harremu Potterowi oddychać pod wodą, sir!
- Zgredku, - zaczął gorączkowo Harry - słuchaj... jesteś co do tego absolutnie pewny?
Nie zapomniał jeszcze, że gdy ostatnio Zgredek chciał mu “pomóc” skończył z brakiem kości w prawym ramieniu.
- Zgredek jest zupełnie pewny, sir! - zapewnił go skrzat żarliwie - Zgredek słyszy różne rzeczy, sir, jest skrzatem domowym, chodzi po zamku, roznieca ognie i wyciera podłogi, Zgredek słyszał, jak profesor McGonagall i profesor Moody w pokoju nauczycielskim rozmawiają o drugim zadaniu... Zgredek nie może pozwolić, żeby Harry Potter stracił swojego Wheezy'ego!
Wątpliwości Harrego zniknęły. Zerwał się na równe nogi, ściągnął pelerynę niewidkę, wsadził ją do torby, chwycił Gillyweed i włożył do kieszeni, a potem pędem wyleciał z biblioteki, ze Zgredkiem plątającym się u nóg.
- Zgredek powinien być w kuchni, sir! - skrzeknął na pożegnanie, kiedy wpadli na korytarz - Zgredek będzie tęsknił... powodzenia, Harry Potterze, sir, powodzenia!
- Do zobaczenia, Zgredku! - odkrzyknął Harry i puścił się biegiem korytarzem i zbiegł po schodach, przeskakując po trzy stopnie naraz.
W sali wejściowej znajdowało się jeszcze kilka ostatnich spacerowiczów, a wszyscy właśnie opuszaczali po śniadaniu Wielką Salę i kierowali się w stronę frontowych, dębowych drzwi, by obejrzeć drugie zadanie. Patrzyli się ze zdziwieniem na Harrego, który przeleciał obok nich, machając ręką do Colina i Denisa Creevey'ów i zbiegając kamiennymi schodami na jasne, chłodne błonia.
Kiedy wybiegł na dwór, zobaczył, że trybuny okrążające plac ze smokami w listopadzie teraz zostały ustawione na przeciwnym brzegu jeziora, i wypełnione uczniami do granic możliwości; całość odbijała się w tafli jeziora. Podekscytowany ryk publiczności niesamowicie odbijał się echem od wody, podczas gdy Harry biegł, pochylony, do sędziów, którzy siedzieli przy udekorowanym złotem stole tuż przy brzegu. Cedric, Fluer i Krum już stali obok ich stołu, obserwując jak Harry pędzi w ich kierunku.
- Je...jestem... - wykrzusił Harry, próbując zatrzymać się na śliskim mule i nieumyślnie opryskując nim szaty Fluer.
- Gdzieś ty był? - zapytał opryskliwy, zdenerwowany głos - Zadanie zaraz się zacznie!
Harry rozejrzał się. Percy Weasley siedział przy stole sędziowskim - panu Crouch znowu nie udało się przybyć.
- Dobrze, dobrze, Percy! - próbował uspokoić go Ludo Bagman, który wyglądał jakby doznał ogromnej ulgi na widok Harrego - Pozwól mu złapać oddech!
Dumbledore uśmiechnął się do Harrego, ale Karkaroff i Madame Maxime wcale nie mieli szczęśliwych min... było oczywiste, że myśleli już, że Harry w ogóle nie zamierza się pojawić.
Harry pochylił się, oparł ręce o kolana ciężko oddychając; miał taką kolkę w żebrach, jakby ktoś wbił mu nóż w bok, ale nie miał czasu się tym przejmować. Ludo Bagman podszedł teraz do nich, wytyczając między nimi 10-stopowe przerwy. Harry stał na samym końcu linii, obok Victora Kruma, który miał na sobie kostium kąpielowy i trzymał różdżkę w pogotowiu.
- w porządku, Harry? - wyszeptał Bagman, kiedy odsunął Harrego jeszcze kilka stóp od Kruma - Wiesz, co będziesz robił?
- Taak - wydusił Harry, wciąż masując żebra
Bagman lekko się strząsnął i wrócił do stołu sędziowskiego; skierował różdżkę na swoją krtań, tak jak to zrobił na mistrzostwach świata, mruknął “Sonorus!” i jego głos zagrzmiał nad ciemnym jeziorem, docierając aż do trybun.
- Nasi mistrzowie są już gotowi, zaczną swoje drugie zadanie na dźwięk mojego gwizdka. Mają dokładnie godzinę, by odzyskać to, co im zabrano. w takim razie zaczynamy na trzy. Raz... dwa... trzy!
Gwizdek rozszedł się w chłodnym, bezwietrznym powietrzu; publiczność zaczęła krzyczeć i wiwatować; nie patrząc co robią inni mistrzowie, Harry zdjął buty i skarpetki, wyjął garść Gillyweed z kieszeni, wsadził je do buzi i zanurzył się w jeziorze.
Jezioro było tak lodowate, że Harry miał wrażenie, jakby skóra na jego nogach zanurzała się w ogniu, a nie w zimnej wodzie. Jego przemoczone szaty ciągnęły go w dół w miarę jak schodził coraz niżej; woda sięgała już kolan, a jego zdrętwiałe stopy ślizgały się na gładkich, płaskich kamieniach. Jednocześnie żuł Gillyweed tak mocno i szybko, jak umiał; były nieprzyjemnie ciągnące się i gumiaste, jak macki ośmiornicy. Kiedy woda sięgnęła mu do pasa, zatrzymał się, zanurzył i czekał, żeby coś się stało.
Słyszał śmiechy na trybunach i wiedział, że musi wyglądać głupio, wchodząc do jeziora nie okazując żadnych objawów magicznych przemian. Ta część jego, która była ciągle sucha, pokryła się gęsimi pimples; do połowy zanurzony w lodowatej wodzie, z okrutną, wciskającą się w każdy zakamarek bryzą rozwiewającą mu włosy, Harry zaczął się cały trząść. Unikał zerkania w publiczność; śmiechy stawały się coraz głośniejsze, słyszał też gwizdy i krzyki Ślizgonów...
I wtedy, całkowicie nagle, Harry poczuł jakby niewidzialna poduszka otoczyła jego usta i nos. Próbował złapać oddech, ale tylko zakręciło mu się w głowie; jego płuca były puste, nagle poczuł też przeszywający ból pod drugiej stronie szyi...
Harry chwycił rękami swoją krtań i wyczuł tuż za uszami dwie duże szpary, zakryte płatami skóry powiewającymi na zimnym wietrze... miał skrzela. Bez chwili namysłu zrobił jedyną rzecz, która miała sens - zanurzył się w wodzie całkowicie.
Pierwszy łyk lodowatej wody z jeziora był jak oddech życia. Przestało mu się kręcić w głowie; wziął kolejny wielki łyk wody i poczuł, jak przelewa się swobodnie przez skrzela, posyłając tlen do jego mózgu. Wyciągnął przed sobą ręce i przyjrzał się im. Pod wodą były zielone i niewyraźne, a do tego palce zostały połączone błoną. Odwrócił się i spojrzał na swoje gołe stopy - stały się dłuższe, a palce też zyskały błonę; Wyglądało to tak, jakby nagle otrzymał płetwy.
Woda nie była już lodowata... wręcz przeciwnie, była przyjemnie chłodna i bardzo lekka... Harry zachwycił się, jak daleko i szybko jego płetwiaste stopy mogą go zaprowadzić, jak wyraźnie widzi mimo wody, i że nie musi już więcej mrugać. Wkrótce dopłynął tak daleko, że nie mógł już dostrzec powierzchni. Przekręcił się i zanurkował w głębiny.
Cisza wypełniła jego uszy, kiedy unosił się nad dziwnym, ciemnym, mglistym krajobrazem. Widział tylko w promieniu 10 stóp, więc gdy przyspieszał, nowe obrazy zdawały się nagle wyłaniać z ogarniającej go ciemności; lasy marszczących się, splątanych czarnych chwastów, szerokie pokłady mułu z wystającymi tu i ówdzie błyszczącymi kamieniami. Płynął coraz głębiej i głębiej, w kierunku środka jeziora, z szeroko otwartymi oczami próbującymi przeniknąć mrok dziwnie szarej wody dookoła niego i dostrzec pod sobą kształty cieni, które ginęły w nieprzezroczystej wodzie.
Małe rybki przemykały obok niego jak srebrne strzałki. Raz czy dwa miał wrażenie, że coś znacznie większego zbliża się do niego, ale zawsze okazywało się to niczym poza, dużą czarną kłodą lub starym kawałkiem pnia. Nie było ani ślady innych mistrzów, syren, Rona, ani - na szczeście - gigantycznej ośmiornicy.
Jasnozielone chwasty rozciągały się przed nim tak daleko, jak tylko mógł dojrzeć, głęboko na dwie stopy, jak pole bardzo wyrośniętej trawy. Harry bez mrugania patrzył się przed siebie, próbując dostrzec szczegóły różnych kształtów... i wtedy, bez ostrzeżenia, coś złapało go za kostkę.
Harry przekręcił się i zobaczył druzgotka, małego, rogatego demona wodnego, wyłaniającego się z lasu chwastów, z długimi palcami zaciśniętymi mocno na nodze Harrego; Harry sięgnął swoją błoniastą dłonią do kieszeni i poszukał nią różdżki - zanim ją wyciągnął, jeszcze dwa druzgotki wypłynęły spośród roślin, chwyciły szaty Harrego i zaczęły ciągnąć go na dół.
Relashio! - krzyknął Harry, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust... duży bąbel wyleciał z jego buzi, a różdżka, zamiast wysłać iskry w stronę druzgotków, potraktowała je czymś, co wyglądało jak pociski wrzącej wody, ponieważ po trafieniu w zieloną skórę demonów, zostawały na niej ogromne czerwone ślady. Harry wyciągnął nogę z uścisku druzgotka i odpłynął tak szybko, jak umiał, często wysyłając przez ramię kolejne ładunki gorącej wody; co chwila czuł, jak jeden z druzgotków znowu próbuje chwycić go za stopę, więc mocno kopał; w końcu poczuł, jak jego stopa trafia w rogatą głowę i, odwróciwszy się, zobaczył jak oszołomiony druzgotek odpływa, a jego towarzysze wygrażają mu pięściami i wracają do swoich wodorośli.
Harry trochę zwolnił, wsunął swoją różdżkę z powrotem w zakamarki szaty i rozejrzał się, nasłuchując. Zatoczył szerokie koło w wodzie, cisza przyciskała jego bębenki w uszach jeszcze silniej. Wiedział, że musi być bardzo głęboko, ale nic prócz falujących roślin się nie poruszało.
- Jak ci idzie?
Harry myślał już, że dostał ataku serca. Odwrócił się i zobaczył Jęczącą Martę unoszącą się tuż obok niego, przyglądając się mu przez swoje grube okulary.
- Marta! - próbował krzyknąć Harry, ale znowu z jego ust wyszła jedynie bardzo duża bańka. Jęcząca Marta zachichotała.
- Na pewno chcesz spróbować o tam! - powiedziała, wskazując palcem - Nie pójdę z tobą... nie lubię ich zbytnio, zawsze gonią mnie, kiedy się zbliżę...
Harry uniósł kciuki do góry, by pokazać, jak jest jej wdzięczny i odpłynął, uważając, by unosić się trochę wyżej nad glonami i uniknąć kolejnych ataków druzgotków, które mogły się tam czaić.
Płynął przez mniej więcej dwadzieścia minut. Mijał właśnie pole czarnego mułu, który zmącił lekko wodę, kiedy Harry mocniej machnął nogą. Wreszcie usłyszał kawałek piosenki syren:

Godzina, aby dowiedzieć się, jak
można odzyskać, czego ci brak...

Harry przyspieszył i wkrótce z mulistej wody wołoniła się przed nim duża skała. Widniał na niej obraz syren; wszystkie trzymały w rękach włócznie i goniły ogromną ośmiornicę. Harry minął skałę, kierując się piosenką.

Połowa czasu za tobą, więc szybko idź,
bo to, czego szukasz, zostanie tu, by zgnić...

Nagle ze wszystkich stron ujrzał miasteczko wykute w skale pokrytej algami. Tu i ówdzie w ciemnych oknach Harry ujrzał twarze... twarze zupełnie nie podobne do obrazu syrenki w łazience prefektów...
Wszystkie syreny miały szarą skórę i długie, splątane, ciemnozielone włosy. Ich oczy były żółte, tak samo jak szczątki połamanych zębów; wszystkie zawiesiły grube sznury kamyków na szyjach. Gapiły się na Harrego, kiedy ten przepływał obok; kilkoro wypynęło z okien, żeby lepiej się przyjrzeć, bijąc wodę swoimi potężnymi, srebrnymi ogonami, ściskając w dłoniach włócznie.
Harry przyspieszył, rozglądając się i wkrótce mieszkania stały się jeszcze liczniejsze; niektóre były otoczone ogródkami z wodorostów, zobaczył nawet domowego druzgotka przywiązanego do słupka przed domem. Syreny pojawiały się teraz wszędzie, z ożywieniem go obserwując, pokazując sobie palcami jego błoniaste palce i skrzela, i szepcząc do siebie w tajemnicy. Harry skręcił i zobaczył bardzo dziwną scenę.
Cały tłum syren unosił się wokół domów otoczających coś, co z pewnością było syrenim rynkiem. Chór śpiewał w środku, zwabiając do siebie mistrzów, a za nim wznosił się dość prymitywny pomnik przedstawiający ogromną syrenę. Do jej ogona mocno przywiązano cztery osoby.
Ron został przywiązany między Hermioną i Cho Chang. Była tam też dziewczynka, około ośmioletnia, której burza srebrnych włosów dała Harremu pewność, że jest to siostra Fleur Delacour. Wszyscy czworo zdawali się być pogrążeni w bardzo głębokim śnie. Głowy opadły im na ramiona, a z ust wylatywał nieprzerwany strumień bąbelków.
Harry podpłynął do zakładników, obawiając się, że syreny wypuszczą z rąk swoje włócznie i zaatakują go, ale one nie zrobiły po prostu nic. Liny z wodorostów, którymi przywiązano zakładników do pomniku były bardzo grube. Przez sekundę Harry pomyślał o nożu, który Syriusz przysłał mu na Gwiazdkę - zamkniętym w kufrze w zamku, przynajmniej ćwierć mili stąd - zupełnie bezużytecznym.
Rozejrzał się. Większość syren otaczających posąg trzymała w rękach włócznie. Podpłynął do siedmiostopowego syrena z długą zieloną brodą i naszyjnikiem (?) z zębów rekina i próbował na migi pokazać swoją prośbę o pożyczenie włóczni. Syren zaśmiał się i potrząsnął głową.
- My nie pomagamy - oznajmił ostrym, skrzeczącym głosem
- Daj spokój! - powiedział Harry z naciskiem (choć tylko bąbelki wyszły z jego ust) i spróbował odebrać syrenowi włócznię, ale ten tylko odsunął ją i znowu się roześmiał, kręcąc głową.
Harry obrócił się i rozejrzał. Coś ostrego... cokolwiek...
Na dnie błyszczały kamienie. Zanurkował, chwycił jednego z ostrą krawędzią i wrócił do pomnika. Zaczął uderzać w liny krępujące Rona i po kilku minutach ciężkiej pracy udało mu się. Ron uniósł się na kilka cali ponad dno, dryfując lekko trafiwszy na wodny prąd.
Harry znowu się rozejrzał. Nie było ani śladu żadnego z pozostałych mistrzów. Co oni sobie myśleli? Dlaczego się nie pospieszyli? Odwrócił się do Hermiony, podniósł kamień i zaczął przecinać też jej więzy...
Natychmiast złapało go kilka par silnych, szarych rąk. Pół tuzina syrenów odciągało go od Hermiony, potrząsając swoimi zielonowłosymi głowami i śmiejąc się.
- Masz zabrać swojego zakładnika - powiedział jeden z nich - Zostaw innych...
- Nie! - krzyknął ze złością Harry, ale znowu wyszło mu z ust tylko kilka bąbli
- Twoim zadaniem jest odzyskać swojego przyjaciela... zostaw resztę...
- Ona też jest moją przyjaciółką! - wrzasnął Harry, wskazując na Hermionę, wypuszczając z ust ogromną, ale bezgłośną, srebrną bańkę - i nie chcę też, żeby oni umarli!
Głowa Cho opadła na ramię Hermiony; mała, srebrnowłosa dziewczynka była przeraźliwie blada, czy wręcz zielona na twarzy. Harry zaczął walczyć z syrenami, ale oni tylko śmiali się jeszcze głośniej. Harry rozejrzał się z przerażeniem dookoła. Gdzie są inni mistrzowie? Czy będzie miał dość czasu, by zabrać Rona na powierzchnię, a potem wrócić i znaleźć ich ponownie? Spojrzał na zegarek, by zobaczyć, ile czasu zostało, ale nic z tego - zegarek stanął.
Ale wtedy syreny rozstąpiły się, wskazując na coś dokładnie ponad głową Harrego. Harry spojrzał w górę i zobaczył Cedrika płynącego w ich kierunku. Dookoła głowy miał ogromną przeźroczystą bańkę, co nadawało mu dziwny, rozciągnięty wyraz twarzy.
- Spadaj! - rzucił Harremu, wyglądając na spanikowanego - Fleur i Krum już płyną!
Czując olbrzymią ulgę, Harry obserwował, jak Cedrik wyciąga z kieszni nóż i odcina Cho. Pociągnął ją do góry i zniknął z pola widzenia.
Harry czekał. Gdzie byli Fleur i Krum? Czas się kończył, a według piosenki zakładnicy zginą po godzinie...
Syreny zaczęły skrzeczeć w podnieceniu. Te, które trzymały Harrego, puściły go i cofnęły się. Harry odwrócił się i zobaczył coś potwornego sunącego ku nim: ludzkie ciało w stroju kąpielowym z głową rekina... był to Krum. Chyba się transmutował - ale niezbyt wprawnie.
Człowiek-rekin podpłynął prosto do Hermiony i zaczął przegryzać jej liny; cały problem tkwił w tym, że nowe zęby Kruma nie były przystosowane do gryzienia niczego mniejszego od delfina, i Harry był całkowicie pewny, że jeśli Krum nie będzie uważał, może przez pomyłkę przepołowić Hermionę. Podpłynąwszy do przodu Harry uderzył Kruma w ramię i podniósł ostry kamień. Krum wziął go i zaczął odcinać Hermionę. Po kilku sekundach udało mu się; chwycił Hermionę wokół pasa i, nie oglądając się za siebie, natychmiast zaczął się wznosić w kierunku powierzchni.
Co teraz? Pomyślał Harry z rozpaczą. Gdyby miał pewność, że Fleur przypłynie... ale ciągle nie było ani śladu...
Chwycił kamień, który upuścił Krum, ale syreny otoczyły już zwartym kołem Rona i małą dziewczynkę, kręcąc głowami.
Harry wyciągnął różdżkę - Odsunąć się!
Tylko bąble wyleciały z jego ust, ale miał nieodparte wrażenie, że syreny zrozumiały go, ponieważ nagle przestały się śmiać. Spojrzenia ich żółtych oczu zatrzymały się na różdżce Harrego, i wszyscy wyglądali na przerażonych. Mieli znaczną przewagę, ale Harry mógł powiedzieć z wyrazu ich oczu, że znali nie więcej magii niż gigantyczna ośmiornica.
- Liczę do trzech! - krzyknął Harry; zobaczył ogromny strumień bąbelków i podniósł do góry trzy palce, by upewnić się, że zrozumieli wiadomość. - Jeden... (opuścił pierwszy palec) dwa... (opuścił kolejny)...
Rozstąpili się. Harry popłynął do przodu i zaczął przecinać liny krępujące dziewczynkę; w końcu i ona była wolna. Chwycił ją dookoła talii, drugą ręką złapał Rona za kołnież i odbił się od dna.
To była bardzo ciężka praca. Nie mógł już używać swoich błoniastych dłoni; wściekle machał nogami-płetwami, ale Ron i siostra Fleur byli jak dwa worki ziemniaków ciągnące go w dół... spojrzał w górę, choć najwyraźniej zszedł bardzo głęboko, skoro woda nad nim była taka czarna...
Syreny ruszyły za nim. Widział jak doganiają go z łatwością i płyną obok, obserwując, jak zmaga się z ciężarem... czy wciągną go z powrotem w głębiny, kiedy czas się skończy? Czy przypadkiem nie jedzą ludzi? Nogi Harrego omdlewały z wysiłku; ramiona potwornie bolały...
Z wielkim trudem łapał oddech. Znowu czuł ból po jednej ze stron szyi... nagle woda w usta stała się mokra... chociaż ciemności wyraźnie się już rozpraszały, widział nad sobą światło...
Bił mocno wodę swoimi płetwami i nagle odkrył, że są to z powrotem jego własne nogi... woda wlała mu się do płuc... znowu zaczęło mu się kręcić w głowie, ale wiedział, że od powietrza i światła dzieliło go tylko dziesięć stóp... musiał się tam dostać... musiał...
Machał nogami tak szybko i mocno, że miał wrażenie, że mięśnie krzyczą w proteście; mózg miał nieco zamroczony, nie mógł oddychać, ale nie wolno mu przestać...
I wtedy poczuł, jak jego głowa przebija powierzchnię jeziora; cudownie chłodne, czyste powietrze szczypało go w twarz; wziął głęboki oddech, czując, jakby nigdy wcześnie właściwie nie oddychał, i ostatnim wysiłkiem, wyciągnął z wody Rona i dziewczynkę. Dookoła niego pojawiały się zielonowłose głowy, ale teraz uśmiechały się do niego.
Publiczność na brzegu robiła straszny hałas; krzyczeli i piszczeli, wszyscy zdawali się być na nogach; Harry miał wrażenie, że myślą, że Ron i dziewczynka nie żyją, ale to była nieprawda... oboje otworzyli oczy; dziewczynka wyglądała na przerażoną i zakłopotaną, ale Ron tylko wypluł wodę, mrugnął kilka razy w jasnym świetle, zwrócił się do Harrego i rzekł - Mokro, prawda? - potem spostrzegł siostrę Fleur - a ją po co wziąłeś?
- Fleur się nie pojawiła. Nie mogłem jej zostawić - wydusił Harry
- Harry, ty idioto, - wykrzyknął Ron - chyba nie wziąłeś serio tej syreniej piosenki? Dumbledore nie pozwoliłby nikomu z nas utonąć!
- Ale w piosence...
- Tylko, żeby się upewnić, że zmieścicie się w limicie czasowym! - odparł Ron - Mam nadzieję, że nie zmarnowałeś tam czasu udając bohatera!
Harry był jednocześnie wściekły i czuł się głupio. Dla Rona wszystko było proste: on spał, nie wiedział, jak dziwnie wszystko wyglądało tam na dole, w otoczeniu trzymających włócznie syrenów, którzy wyglądali na bardziej niż zdolnych do morderstwa
- Chodźmy - powiedział Harry krótko - Pomóż mi z nią, chyba nie umie zbyt dobrze pływać.
Pociągnęli razem siostrę Fleur z powrotem w stronę brzegu, skąd obserwowali ich sędziowie w otoczeniu 20 syren, towarzyszących im jak jakaś gwardia honorowa, znowu śpiewających swoją okropną, skrzeczącą piosenkę.
Harry zobaczył, jak pani Pomfrey zajmuje się Hermioną, Krumem, Cedrikiem i Cho, z których wszyscy byli owinięci w grube koce. Dumbledore i Ludo Bagman powitali Harrego i Rona na brzegu z uśmiechem, za to Percy był bardzo blady i wyglądał jakby młodziej niż zazwyczaj. Tymczasem Madame Maxime próbowała uspokoić Fleur Delacour, która najwyraźniej wpadła w histerię i za wszelką cenę próbowała wrócić do jeziora.
- Gabrielle! Gabrielle! Ona żyje? Nic jej nie 'est?
- Jest w porządku - próbował powiedzieć jej Harry, ale był tak zmęczony, że ledwo mógł mówić, a co już dopiero krzyczeć.
Percy chwycił Rona i zaczął ciągnąć go do brzegu (“Rety, Percy, nic mi nie jest!”); Dumbledore i Bagman przyciągnęli Harrego; Fleur wyrwała się Madame Maxime i przytuliła swoją siostrę.
- To 'yły druzgotki... zaatakowały mnie... och, Gabrielle, 'uż myślałam... myślałam...
- Chodź tutaj, ty - rozległ się głos pani Pomfrey; pociągnęła Harrego do Hermiony i innych, owinęła go kocem tak dokładnie, że miał wrażenie, że jest w kaftanie bezpieczeństwa i wmusiła w niego porcję bardzo gorącego eliksiru. Para buchnęła z uszu.
- Wspaniale, Harry! - zawołała Hermiona - Zrobiłeś to, dowiedziałeś się, jak, zupełnie samodzielnie!
- No... - zaczął Harry. Opowiedziałby jej o Zgredku, ale właśnie zdał sobie sprawę, że Karkaroff go obserwuje. Był jedynym, który został przy stole; jedynym sędzią, który nie okazał ulgi na widok Harrego, Rona i siostry Fleur.- Tak, to prawda - powiedział Harry, lekko podnosząc głos, tak, by Karkaroff go usłyszał.
- Maż wodnego żuczka we włozach, Herm-iołn-no - powiedział Krum
Harry miał wrażenie, że próbuje ściągnąć na siebie jej uwagę; może by przypomnieć, że właśnie uratował ją z jeziora, ale Hermiona niecierpliwie wyrzuciła żuczka i dodała - Nie zmieściłeś się w czasie, Harry... Tyle ci to zajęło, żeby nas znaleźć?
- Nie... spokojnie was znalazłem...
Harry czuł się coraz bardziej głupio. Teraz, kiedy już wyszedł z wody, wydawało się to oczywiste, że zabezpieczenia Dumbledore'a nie pozwoliłyby na śmierć żadnego z zakładników tylko dlatego, że ich mistrz się nie pojawił. Dlaczego po prostu nie chwycił Rona i nie odpłynął? Byłby pierwszy... Cedrik i Krum nie tracili czasu, martwiąc się o innych; nie wzięli poważnie tej syreniej piosenki...
Dumbledore pochylał się na brzegu jeziora, rozmawiając z prawdopodobnie szefem syren, wyjątkowo dziką samicą. Wydawał z siebie takie same dźwięki jak syreny, gdy były na powierzchni; najwyraźniej znał syreński. Wreszcie wyprostował się, odwrócił do innych sędziów i powiedział - Sądzę, że powinniśmy się naradzić, zanim ujawnimy nasze oceny.
Sędziowie odeszli na bok. Pani Pomfrey poszła uratować Rona z objęć Perciego; podprowadziła go do Harrego i reszty, dała koc i trochę eliksiru pieprzowego, a potem zajęła się Fleur i jej siostrą. Fleur miała na twarzy i ramionach wiele rozcięć, jej szaty były podarte, ale chyba nie zwracała na to uwagi, nie pozwoliła też pani Pomfrey doprowadzić się do porządku.
- 'ajmij się Gabrielle - powiedziała jej, a potem zwróciła się do Harrego - Uratowałeś ją - wydusiła - Nawet, 'eśli nie była twoim 'akładnikiem
- Taak - odparł Harry, który teraz z całego serca żałował, że nie zostawił wszystkich trzech dziewcząt przywiązanych do pomnika.
Fleur pochyliła się, pocałowała Harrego dwa razy w każdy policzek (czuł, że twarz mu płonie i nie byłby zaskoczony, gdyby znowu zaczęło mu się dymić z uszu), a potem zwróciła się do Rona - a ty, też... 'omagałeś...
- Tak - powiedział Ron, spoglądając na nią z nadzieją - Tak, trochę...
Fleur też pochyliła się nad Ronem i pocałowała go. Hermiona rzuciła na nich wściekłe spojrzenie, ale właśnie wtedy magicznie zwielokrotniony głos Ludo Bagmana dotarł do nich, powodując, że wszyscy podskoczyli, a stojąca publiczność natychmiast ucichła.
- Panie i panowie, podjęliśmy decyzję. Przywódczyni syren, Murcus zrelacjonowała nam dokładnie, co stało się na dnie jeziora. Tak więc przyznaliśmy oceny w skali do 50, jak następuje...
- Panna Fleur Delacour, choć zademonstrowała wspaniałe użycie Zaklęcia Bąblogłowy (???), została zaatakowana przez druzgotki zanim dotarła do celu i nie zdołała odzyskać swojej zakładniczki. Nagradzamy ją 25-oma punktami.
Aplauz na trybunach.
- 'asługiwałam na 'ero - mruknęła Fleur gardłowo, potrząsając swoją wspaniałą głową.
- Pan Cedrik Diggory, który również użył tego samego zaklęcia, pierwszy powrócił ze swoim zakładnikiem, w choć minutę po czasie - olbrzymie wiwaty ze strony Puchonów; Harry zobaczył, że Cho posyła Cedrikowi zachwycone spojrzenie - Dajemy mu 47 punktów.
Harry jęknął w duchu. Jeżeli Cedrik nie zmieścił się w limicie, on też z pewnością nie.
- Pan Victor Krum użył niecałkowitej, choć mimo to bardzo efektywnej formy transmutacji, i jako drugi wrócił na powierzchnię. Nagradzamy go 40-oma punktami.
Karkaroff klaskał z wielkim zapałem, wyglądając na bardzo zadowolonego.
- Pan Harry Potter użył Gillyweed z wielkim sukcesem - ciągnął Bagman - Powrócił jako ostatni i sporo po ustalonym czasie. Jednak Murcus poinformowała nas, że pan Potter był pierwszy przy zakładnikach, ale opóźnił swój powrót, by wszyscy zakładnicy, nie tylko jego własny, wrócili bezpiecznie.
I Ron, i Hermiona rzucili Harremu na wpół zrozpaczone, na wpół współczujące spojrzenia.
- Większość sędziów - tu Bagman posłał Karkaroffowi pełne niechęci spojrzenie - uważa, że to oznaka siły charakteru i zasługuje na najwyższe oceny. Jednak... wynik pana Pottera to 45 punktów.
Żołądek Harrego podniósł się aż do gardła - zajmował teraz pierwsze miejsce wraz z Cedrikiem. Ron i Hermiona, całkowicie zaskoczeni, gapili się na Harrego, a później zaczęli się śmiać i wiwatować razem z innymi.
- Super, Harry! - przekrzykiwał hałas Ron - Nie byłeś wcale idiotą... to była oznaka siły charakteru!
Fleur również bardzo głośno klaskała, ale Krum wcale nie wyglądał na zadowolonego. Próbował znowu wciągnąć Hermionę w rozmowę, ale ona była zbyt zajęta oklaskiwaniem Harrego, by słuchać.
- Trzecie i ostatnie zadanie będzie miało miejsce o zmroku 24 czerwca - ciągnął Bagman - Nasi zawodnicy zostaną powiadomieni, na czym będzie polegało dokładnie na miesiąc wcześniej. Dziękuję wam wszystkim za wsparcie udzielone waszym mistrzom.
Już koniec, pomyślał oszołomiony Harry, kiedy pani Pomfrey zabrała mistrzów i ich zakładników do zamku, by przebrali się w suche ubrania... już koniec, przeszedł... nie będzie musiał martwić się o nic aż do 24 czerwca...
Następnym razem, gdy będzie w Hogsmeade, pomyślał, kiedy wspinał się po kamiennych schodach do zamku, kupi Zgredkowi po parze skarpetek na każdy dzień roku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:28, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dwudziesty siódmy
Powrót Łapy

Jedną z najlepszych rzeczy z okresu tuż po drugim zadaniu było to, że wszyscy bardzo chcieli usłyszeć szczegółowy opis zdarzeń, które miały miejsce na dnie jeziora, co oznaczało, że chociaż raz Ron również pławił się w sławie Harrego. Harry zauważył, że wersja Rona zmieniała się nieco z każdą kolejną opowieścią. Na początku przedstawił wszystko dość prawdopodobnie; zresztą zgadzało się to z wersją Hermiony: Dumbledore w magiczny sposób uśpił ich w gabinecie profesor McGonagall, najpierw zapewniając, że będą całkowicie bezpieczni i obudzą się tuż po powrocie na powierzchnię. Jednak już tydzień później Ron wyjawiał mrożącą krew w żyłach opowieść o porwaniu i samotnej walce z 50-oma uzbrojonymi po zęby syrenami, którzy przemocą zmusili go do posłuszeństwa zanim go związali.
- Ale miałem różdżkę ukrytą w rękawie - zapewniał Padmę Patil, która teraz, kiedy Ron znajdował się w centrum uwagi, okazywała mu znacznie więcej sympatii i starała się zamieniać z nim słówko za każdym razem, kiedy mijali się w korytarzu - w każdej chwili mogłem przegonić tych syrenich idiotów.
- i co zamierzałeś zrobić, kichnąć na nich? - prychnęła Hermiona. Ludzie dokuczali jej tak bardzo, za to, że okazała się rzeczą, której Krumowi będzie najbardziej brakować, że była w... w wyjątkowo drażliwym nastroju.
Ron zaczerwienił się i powrócił do sennej wersji wydarzeń.
Kiedy nadszedł marzec, pogoda lekko się osuszyła, ale okrutny wiatr wciskał się w każdy zakamarek za każdym razem, kiedy wychodzili na dwór. Dostawy poczty również stały się nieregularne, ponieważ sowy ciągle zostawały zwiewane z kursu. Brązowa sowa, którą Harry wysłał do Syriusza z datą następnego weekendu w Hogsmeade pojawiła się w piątek rano, z połową piórek sterczących w różne strony. Jak tylko Harry odwiązał odpowiedź Syriusza od jej nogi, ta wzniosła się w powietrze i odleciała, najwyraźniej w obawie przed byciem wysłaną w kolejną podróż.
List Syriusza był niemal tak krótki jak poprzedni:

Bądź za przejściem, na końcu drogi w Hogsmeade (za Dervish'em & Banges'em) o drugiej po południu w sobotę. Przynieś tyle jedzenia, ile zdołasz.

- On chyba nie wrócił do Hogsmeade? - powiedział Ron z niedowierzeniem
- Na to wygląda - odparła Hermiona
- Nie wierzę, stwierdził Harry - Jeżeli zostanie złapany...
- Do tej pory mu się udało, prawda? - dodał Ron - i nie roi się tam już do Dementorów.
Harry złożył list, zastanawiając się. Jeżeli miał być szczery, bardzo chciał znowu zobaczyć Syriusza, udał się więc na ostatnią lekcję tego popołudnia - podwójne eliksiry - w znacznie lepszym nastroju niż zazwyczaj, kiedy schodził po schodach do lochu.
Malfoy, Crabbe i Goyle stali w kupie przed klasą razem z gangiem Ślizgońskich dziewcząt Pansy Parkinson. Wszyscy oglądali coś, czego Harry nie mógł dojrzeć i głośno chichotali. Mopsowata twarz Pansy zekrała w podnieceniu zza szerokich barek Goyle'a na nadchodzących Harrego, Rona i Hermionę.
- Oto są, oto są! - pisnęła i zwarte koło Ślizgonów pękło. Harry zobaczył, że Pansy trzyma w rękach gazetę - Czarownicę Tygodnia. Poruszający się obrazek na stronie tytułowej przedstawiał czarownicę z kręconymi włosami, która uśmiechała się szeroko i wskazywała swoją różdżką na duże ciastko.
- To cię zainteresuje, Granger! - zawołała Pansy głośno, rzucając gazetą w Hermionę, która pazłapała ją z widocznym na twarzy zaskoczeniem. w tym samym momencie otworzyły się drzwi do lochu i Snape wpuścił ich do środka.
Hermiona, Harry i Ron jak zwykle skierowali się do stołu na samym końcu lochu. Gdy tylko Snape odwrócił się, by zapisać na tablicy składniki do dzisiejszego eliksiru, Hermiona natychmiast rozłożyła gazetę na kolanach. Wreszcie, w samym środku, znaleźli to, czego szukali. Harry i Ron pochylili się niżej. Kolorowe zdjęcie Harrego ozdabiało krótki artykuł zatytułowany “SEKRETY SERCA HARRY'EGO POTTERA”.

Chłopiec jak żaden inny - choć chłopiec cierpiący na wszystkie przypadłości dojrzewania, pisze Rita Skeeter. Odarty z miłości od czasu tragicznego zgonu jego rodziców, czternastoletni Harry Potter myślał już, że znalazł ukojenie w ramionach statecznej dziewczyny z Hogwartu, urodzonej wśród Mugoli Hermiony Granger. Zupełnie nie spodziewał się, że już niedługo przeżyje kolejny emocjonalny dramat w swoim krótkim, ale już naznaczonym osobistą tragedią, życiu.
Panna Granger, prosta, ale ambitna dziewczyna, najwyraźniej tak rozsmakowała się w sławnych czarodziejach, że sam Harry już jej nie wystarcza. Od przyjazdu do Hogwartu Victora Kruma, szukającego w narodowej reprezentacji Bułgarii i bohatera ostatnich Mistrzostw Świata w Quidditchu, panna Granger wkupywała się w łaski obu chłopców. Krum, omotany przez przebiegłą pannę Granger, już zaprosił ją do Bułgarii na lato i twierdzi, że “jeszcze nigdy nie czuł niczego takiego do innej dziewczyny”.
Jednak możliwe, że to nie wątpliwy urok osobisty panny Granger złowił serca tych nieszczęsnych chłopców.
- Ona jest naprawdę brzydka, mówi Pansy Parkinson, ładna i bardzo popularna uczennica czwartego roku - ale myślę, że mogła przyrządzić Eliksir Miłości, jest całkiem sprytna. Taak, myślę, że tak to zrobiła.
Eliksir Miłości jest oczywiście zabroniony w Hogwarcie i nie ma żadnych wątpliwości, że Albus Dumbledore przeprowadzi śledztwo w tej sprawie. Tymczasem wielbiciele Harrego Pottera muszą mieć nadzieję, że tym razem ulokuje on swoje uczucia w bardziej wartościowej kandydatce.

- Mówiłem ci! - syknął Ron do Hermiony, kiedy ta wpatrywała się w artykuł - Mówiłem ci, nie denerwuj Rity Skeeter! Zrobiła z ciebie jakąś... lafiryndę
Hermiona przestała tępo przyglądać się gazecie i parsknęła śmiechem
- Lafiryndę? - powtórzyła, trzęsąc się od nagłego ataku śmiechu, kiedy podniosła głowę na Rona
- Tak nazywa je moja mama - mruknął Ron, znowu czerwieniąc się przy uszach.
- Jeżeli tylko na tyle stać Ritę Skeeter, to traci ona wyczucie - stwierdziła, ciągle chichocząc i rzucając Czarownicę tygodnia na puste krzesło za sobą - Co za okropny stek bzdur!
Spojrzała na Ślizgonów, z których wszyscy uważnie przyglądali się jej i Harremu, by sprawdzić, czy artykuł wyprowadził ją z równowagi. Hermiona posłała im sarkastyczny uśmiech i pomachała, a Harry i Ron zaczęli rozpakowywać składniki potrzebne do przyrządzenia Eliksiru Ciętego Dowcipu.
- Ale tu jest jednak coś dziwnego... - powiedziała Hermiona 10 minut później, zatrzymując tłuczek w powietrzu, tuż nad miską skarabeuszy - Skąd Rita Skeeter mogła wiedzieć...?
- Wiedzieć co? - zapytał szybko Ron - Nie przyrządziłaś chyba Eliksiru Miłości, prawda?
- Nie bądź głupi - warknęła Hermiona, zaczynając rozgniatać swoje żuki - Nie, tylko... jak dowiedziała się, że Victor zaprosił mnie do siebie na wakacje?
Hermiona zaczerwieniła się jak burak, wypowiadając te słowa i uniknęła spojrzenia Rona.
- Co? - zawołał Ron, upuszczając tłuczek z głośnym stukiem
- Zaprosił mnie jak tylko wyciągnął mnie z jeziora - mruknęła Hermiona - Zaraz jak pozbył się głowy rekina. Pani Pomfrey dała nam obu koce i wtedy on odciągnął mnie na bok od sędziów, żeby nie mogli usłyszeć i zapytał, czy robię coś w wakacje i czy chciałabym...
- a ty co odpowiedziałaś? - przerwał Ron, który podniósł już swój tłuczek i teraz uderzał nim w blat biurka, dobre sześć cali od miski, ponieważ wciąż gapił się na Hermionę
- i powiedział też, że nigdy nie czuł niczego takiego do innej dziewczyny, ciągnęła Hermiona, czerwieniąc się przy okazji tak bardzo, że Harry prawie czuł bijące od niej gorąco - Ale jak Rita Skeeter mogła go usłyszeć? Nie było jej tam... a może była? Może naprawdę ma pelerynę niewidkę, może wślizgnęła się, żeby obejrzeć drugie zadanie...
- Ale co odpowiedziałaś? - powtórzył Ron, ciskając swoim tłuczkiem tak mocno, że zrobił wgniecenie w ławce.
- No... byłam zbyt zajęta sprawdzaniem, czy Harry i ty jesteście już w porządku...
- Choć twoje życie prywatne jest niewątpliwie fascynujące - powiedział nagle lodowaty głos tuż za nimi - muszę poprosić, żebyście nie dyskutowali o nim w klasie. Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru.
Snape pochylił się nad ławką, podczas gdy oni rozmawiali. Teraz patrzyła na nich cała klasa. Malfoy wykorzystał okazję i rozświetlił loch słowami POTTER ŚMIERDZI.
- Aa... czytamy gazety pod stołem? - dodał Snape, podnosząc egzemplarz Czarownicy tygodnia. - Kolejne minus 10 punktów dla Gryffindoru... och, oczywiście... - czarne oczy Snape'a zapaliły się, kiedy spoczęły na artykule Rity Skeeter - Potter musi kolekcjonować wycinki o sobie z prasy...
Loch zatrząsł się od śmiechu Ślizgonów, a twarz Snape'a wykrzywił nieprzyjemny uśmiech. Ku wściekłości Harrego, zaczął on czytać artykuł na głos.
- “Sekrety serca Harry'ego Pottera”... biedny, biedny Potter, co też dolega ci tym razem? Chłopiec, jak żaden inny...
Harry czuł, jak teraz jego twarz płonie. Snape zatrzymywał się przy każdym zdaniu, aby dać Ślizgonom czas na wyśmianie się do woli. Artykuł czytany przez Snape'a brzmiał dziesięć razy gorzej.
- Wielbiciele Harrego Pottera muszą mieć nadzieję, że tym razem ulokuje on swoje uczucia w bardziej wartościowej kandydatce. Jakie to wzruszające - zadrwił Snape, zwijając gazetę przy wtórze dalszych chichotów Ślizgonów. Cóż, myślę, że najlepiej będzie was rozdzielić, żebyście mogli skupić się na eliksirach, a nie na waszych nieszczęśliwych miłościach. Weasley, ty zostań tutaj. Panno Granger, proszę tu, obok panny Parkinson. Potter, ławka przy moim biurku. Ruszać się. Już.
Z wściekłością Harry wrzucił swoje składniki i torbę do kociołka i poczłapał do pustego stolika. Snape podążył za nim, usiadł przy swoim biurku i obserwował, jak Harry opróżnia kociołek. Uważając, by nie patrzeć na Snape'a, Harry powrócił do rozgniatania skarabeuszy, wyobrażając sobie, że każdy z nich ma twarz Snape'a.
- To całe zamieszanie z prasą chyba uderzyło ci do twojej i tak już za dużej głowy, Potter - powiedział Snape cicho, kiedy reszta klasy znowu zabrała się do pracy.
Harry nie odpowiedział. Wiedział, że Snape chce go spowokować; robił to już wcześniej. Najwyraźniej nie chciał przepuścić okazji, by zabrać Gryffindorowi co najmniej 50 punktów do końca lekcji.
- Być może masz wrażenie, że cały czarodziejski świat znajduje się pod twoim wrażeniem - ciągnął Snape tak cicho, że nikt inny nie mógł go dosłyszeć (Harry dalej rozgniatał żuki, mimo, że zmieniły się one już w bardzo sypki proszek) - ale nie obchodzi mnie, ile razy twoje zdjęcie pojawi się w gazecie. Dla mnie, Potter, zawsze będziesz niczym więcej, poza wrednym, małym chłopakiem, który uważa, że stoi ponad zasadami.
Harry wrzucił skarabeuszowy proszek do kociołka i zaczął ciąć imbirowe korzenie. Ręce trzęsły mu się lekko ze złości, ale trzymał oczy skierowane w dół, jakby nie słyszał, co mówi do niego Snape.
- Więc ostrzegam cię, Potter, - kontynuował Snape, coraz bardziej miękkim głosem - (...) jeżeli jeszcze raz przyłapię cię na włamywaniu się do mojego gabinetu...
- Nie byłem nigdzie w pobliżu tego gabinetu! - wtrącił Harry z wściekłością, zapominając o swojej rzekomej głuchocie.
- Nie kłam! - syknął Snape, wlepiając spojrzenie w Harrego - Skóra boomslanga, Ziele-skrzele [tłumaczenie pomysłu Asena - wielkie dzięki Smile]. Oba pochodzą z moich prywatnych zapasów, i wiem, kto je ukradł.
Harry spojrzał na Snape'a, uważając, by nie mrugnąć i nie wyglądać na winnego. Szczerze mówiąc, nie ukradł żadnej z tych rzeczy. Skórę boomslanga zabrała Hermiona na ich drugim roku - potrzebowali jej do Eliksiru Wielosokowego - i chociaż Snape podejrzewał wtedy Harrego, nigdy nie był w stanie tego udowodnić. Zgredek, oczywiście, ukradł Ziele-skrzele.
- Nie wiem, o czy mówisz - odparł Harry chłodno
- Nie było cię w łóżku tej nocy, kiedy włamano się do mojego gabinetu! - syknął Snape - Wiem to, Potter! Może Mad-Eye Moody wstąpił do twojego fun clubu, ale ja nie będę tolerował twojego zachowania! Jeszcze jedna nocna wyprawa do mojego gabinetu, Potter, i zapłacisz mi za to!
- Dobrze - powiedział Harry zimno, wracając do swoich imbirowych korzonków - Rozważę to następnym razem, kiedy będę miał potrzebę się tam udać.
Oczy Snape rozpaliły się. Sięgnął po coś do kieszeni swojej czarnej szaty. Przez sekundę Harry pomyślał, że Snape ma zamiar wyciągnąć różdżkę i rzucić na niego jakiś urok, ale potem zobaczył, że wyciąga małą, kryształową butelczkę wypełnioną zupełnie przeźroczystym eliksirem. Harry popatrzył na niego.
- Wiesz, co to jest, Potter? - zapytał, a jego oczy znowu niebezpiecznie zabłysły
- Nie - odparł Harry, tym razem zupełnie szczerze.
- To Veritaserum. Eliksir Prawdy tak silny, że trzy krople wystarczyłyby, byś wyjawił całej klasie swoje najgłębiej skrywane sekrety - powiedział Snape jadowicie - Użycie tego eliksiru jest bardzo ściśle kontrolowane przez Ministerstwo. Ale jeżeli nie będziesz uważał, może się zdarzyć, że ręka mi się omsknie - lekko potrząsnął kryształową buteleczką - dokładnie do twojego wieczornego soku z dynii. i wtedy, Potter... wtedy dowiemy się, czy byłeś w moim gabinecie.
Harry nie odpowiedział. Znowu powrócił do swoich imbirowych korzonków, podniósł nóż i zaczął je siekać. Pomysł z tym Eliksirem Prawdy wcale mu się nie podobał, tak samo jak myśl, że Snape mógłby “przez pomyłkę” mu go podać. Powstrzymał wzdrygnięcie na myśl o tym, co mogłoby wyjść z jego ust, gdyby Snape jednak to zrobił... oprócz tego, że wpędziłby w kłopoty mnóstwo osób - od Hermiony i Zgredka począwszy - ukrywał też mnóstwo innych rzeczy... na przykład, że był w kontakcie z Syriuszem... i - jego wnętrzności skręciły się na samą myśl - co czuł do Cho... Wrzucił do kociołka również imbir, zastanawiając się, czy nie powinien pójść w ślady Moody'ego i pić tylko ze swojej osobistej butelki.
Ktoś zapukał do drzwi lochu.
- Wejść - powiedział Snape swoim normalnym głosem
Cała klasa podniosła głowy, kiedy drzwi się otworzyły. Wszedł profesor Karkaroff. Wszyscy obserwowali, jak podchodzi do biurka Snape'a. Znowu kręcił w palcach swoją bródkę i wyglądał na bardzo poruszonego.
- Musimy porozmawiać - powiedział jak tylko podszedł dostatecznie blisko do Snape'a. Wyglądało na to, że bardzo nie chce być słyszanym, bo ledwo poruszał ustami; był jednak raczej marnym brzuchomówcą. Harry wpatrywał się w swoje korzonki, wytężając słuch.
- Porozmawiamy po lekcji - mruknął Snape, ale Karkaroff mu przerwał
- Chcę porozmawiać teraz, kiedy nie możesz się wymknąć, Severusie. Unikasz mnie.
- Po lekcji - warknął Snape
Pod pretekstem sprawdzenia, czy nalał wystarczająco dużo żółci, Harry podniósł miarkę do góry i rzucił na nich krótkie spojrzenie. Karkaroff był bardzo zaniepokojony, a Snape zły.
Karkaroff siedział za biurkiem Snape'a do końca ich lekcji. Wydawało się, że nie chce dopuścić, by Snape wymknął się po dzwonku. Pragnąc usłyszeć, co Karkaroff ma do powiedzenia, Harry specjalnie wylał butelkę żółci na podłogę dwie minuty przed dzwonkiem, co dało mu pretekst do ukrycia się za kociołkiem i wycierania podłogi, podczas gdy reszta klasy głośno posuwała się do drzwi.
- Co jest takie pilne? - usłyszał jak Snape syczy do Karkaroffa.
- To - mruknął Karkaroff, a Harry, wychylając się zza kociołka, zobaczył, że Karkaroff podwija lewy rękaw swojej szaty i pokazuje Snape'owi coś na wewnętrznej stronie swojego przedramienia.
- i co? - powiedział Karkaroff, ciągle starając się nie otwierać ust - Widzisz? Nigdy nie było tak wyraźne, nigdy od...
- Zostaw to! - warknął Snape, przesuwając czarnymi oczami po klasie
- Ale musiałeś zauważyć... - zaczął Karkaroff bardzo przejętym głosem
- Możemy porozmawiać później, Karkaroff! - warknął Snape - Potter! Co ty tam robisz?
- Ścieram rozlaną żółć, panie profesorze - odparł Harry niewinnie, prostując się i pokazując przemoczoną szmatę, którą trzymał w ręku.
Karkaroff obrócił się na pięcie i wymaszerowa z lochu. Wyglądał na zmartwionego i złego. Nie chcąc pozostać sam na sam z najwyraźniej wściekłym Snape'em, Harry wrzucił książki i składniki do torby i wyszedł szybkim krokiem, by opowiedzieć Ronowi i Hermionie, co właśnie podsłuchał.

* * *

Następnego dnia opuścili zamek w południe i wyszli na słabe, srebrzyste słońce. Pogoda była znacznie łagodniejsza niż dotychczas i zanim dotarli do Hogsmeade, wszyscy pozdejmowali swoje peleryny i przerzucili je przez ramiona. Jedzenie, o które prosił Syriusz włożyli do torby Harrego; przemycili tuzin udek kurczaka, bochen chleba i butelkę soku z dynii z lunchu.
Weszli do Czarodziejskiego Butiku Gladraga, by kupić Zgredkowi prezent, i doskonale ubawili się, wyszukując najbardziej dziwaczne skarpetki w sklepie, włącznie z parą ozdobioną mrugającymi, złotymi i srebrnymi gwiazdkami i inną, którą krzyczała głośno, kiedy stała się zbyt śmierdząca. Potem, o wpół do drugiej, udali się na główną ulicę, minęli Dervisha & Bangesa i dotarli do skraju wioski.
Harry nigdy jeszcze nie zaszedł tak daleko w tym kierunku. Pełna zakrętów dróżka prowadziła do dzikich wsi otaczających Hogsmeade. Zabudowania były tu rzadsze, a ogródki większe; szli w kierunku podnóża góry, w której cieniu leżało Hogsmeade. Skręcili i zobaczyli szlaban na końcu dróżki. Czekał tam na nich, opierając przednie łapy na ogrodzeniu, bardzo duży, kudłaty, czarny pies, trzymający gazetę w zębach... wyglądał bardzo znajomo...
- Cześć, Syriuszu - powiedział Harry, kiedy podeszli bliżej
Czarny pies z ożywieniem pociągnął nosem na widok torby Harrego, machnął ogonem, a potem odwrócił się i potruchtał w kierunku kamienistego podnóża góry. Harry, Ron i Hermiona przeleźli przez szlaban i podążyli za nim.
Syriusz poprowadził ich do samego podnóża góry, gdzie ziemię pokrywały skały i kamienie. Dla niego było to łatwe, z jego czterema łapami, ale Harry, Ron i Hermiona wkrótce z trudem łapali oddech. Weszli jeszcze wyżej, na sam szczyt góry. Przez około pół godziny wspinali się nierówną, pełną zakrętów ścieżką, podążając za machającym ogonem Syriusza, pocąc się w słońcu, z szelkami torby wpijającymi się w ramiona Harrego
Wtedy, nareszcie, stracili Syriusza z oczu i kiedy podeszli do miejca, gdzie zniknął, zobaczyli wąską szparę w skale. Wślizgnęli się do niej i znaleźli się w chłodnej, słabo oświetlonej grocie. Na drugim jej końcu, przywiązany do dużego kamienia, stał hipogryf Hardodziob. w połowie szary koń, w połowie gigantyczny orzeł, Hardodziob skierował na nich swoje przeszywające, pomarańczowe oczy. Wszyscy troje nisko mu się ukłonili i po chwili okazywania wyższości, hipogryf również zgiął kolana i pozwolił Hermionie podejść bliżej i pogłaskać się w upierzoną szyję. Harry jednak przyglądał się czarnemu psu, który właśnie zmienił się w jego ojca chrzestnego.
Syriusz miał na sobie bardzo zniszczone, szare szaty; te same, które nosił po swojej ucieczce z Azkabanu. Jego czarne włosy były dłuższe niż wtedy, kiedy pojawił się w kominku i znowu potargane i zwichrzone. Wyglądał bardzo chudo.
- Kurczak! - zawołał ochryple, po wyjęciu starego Proroka codziennego z ust i odrzuceniu go na podłogę groty.
Harry otworzył torbę i podał mu nogi kurczaka i chleb.
- Dzięki - powiedział Syriusz, otwierając ją, wyciągając nóżkę i siadając na ziemi, gdzie odgryzł wielki kęs - Żyłem w większości na szczurach. Nie mogę ukraść wiele z Hogsmeade, zwróciłbym na siebie uwagę.
Uśmiechnął się Harrego, ale Harry tylko nieznacznie odwzajemnił uśmiech.
- Co ty tu robisz, Syriuszu? - zapytał
- Wypełniam swój obowiązek ojca chrzestnego - odparł Syriusz, zabierając się do nóżki kurczaka w bardzo psi sposób. - Nie martw się o mnie, udaję, że jestem na wspaniałych wakacjach.
Ciągle się uśmiechał, ale widząc niepokój na twarzy Harrego, dodał poważniej - Chcę być ze wszystkim na bieżąco. Twój ostatni list... no, powiedzmy, że sprawy stają się coraz dziwniejsze. Zabieram gazetę za każdym razem, kiedy ktoś ją wyrzuci i z tego, co widzę, nie jestem jedyną osobą, która się martwi.
Wskazał głową na pożółkłe Proroki codzienne na podłodze. Ron podniósł go i rozłożył. Harry jednak dalej patrzył się na Syriusza. - a co jeśli cię złapią? Jeżeli ktoś cię zobaczy?
- Wy troje i Dumbledore jesteście jedynymi w okolicy, którzy wiedzą, że jestem Animagiem - wzruszył ramionami Syriusz i dalej obgryzał nóżkę.
Ron szturchnął Harrego i podsunął mu Proroki codzienne. Wskazał dwa: pierwszy z artykułem na stronie tytułowej “Tajemnicza choroba Bartemiusza Croucha”, i drugi “Ciągle Brak Informacji o Zaginionej Czarownicy Ministerstwa - Minister Magii Osobiście Zamieszany”.
Harry spojrzał na historię o Crouchu. Kilka fraz rzuciło mu się w oczy: nie widziano go publicznie od listopada... dom wygląda na opuszczony... Szpital Magicznych Dolegliwości w St. Mungo odmawia komentarzy... Ministerstwo nie chce ustosunkować się do plotek o stanie krytycznym...
- Chcą, żeby wyglądało na to, że umiera - powiedział powoli Harry - Ale nie może być aż tak chory, skoro zdołał się tu dostać...
- Mój brat jest osobistym asystentem Croucha - wtrącił Ron do Syriusza - Mówi, że Crouch cierpi z przepracowania.
- On rzeczywiście źle wyglądał, gdy ostatnio widziałem go z bliska - dodał wolno Harry, czytając artykuł - w noc, kiedy moje imię wyszło z Czary...
- Ponosi konsekwencje wyrzucenia Winky - stwierdziła chłodno Hermiona, poklepując Hardodzioba, który wykańczał odrzucone przez Syriusza nóżki - Założę się, że teraz żałuje, że to zrobił. Założę się, że czuje olbrzymią różnicę, teraz, kiedy ona się nim nie zajmuje.
- Hermiona ma obsesję na punkcie skrzatów domowych - mruknął Ron do Syriusza, rzucając Hermionie ponure spojrzenie.
Mimo to Syriusz wyraźnie się tym zainteresował - Crouch wyrzucił swojego skrzata?
- Tak, na mistrzostwach świata w quidditchu - wyjaśnił Harry i opowiedział całą historię pojawienia się Znaku Ciemności, z Winky i jego różdżką, i z wściekłością pana Croucha.
Kiedy skończył, Syriusz znowu był na nogach i przechadzał się w tę i z powrotem po grocie - Wyjaśnijmy to sobie - powiedział po chwili, zaczynając kolejną nóżkę - Najpierw widzialiście tego skrzata w loży honorowej. Zajmowała Crouchowi miejsce, czy tak?
- Tak - powiedzieli Harry, Ron i Hermiona jednocześnie
- Ale Crouch nie pojawił się na meczu?
- Nie - odparł Harry - Myślę, że był zbyt zajęty.
Syriusz w ciszy obszedł grotę dookoła. Potem zapytał - Harry, czy sprawdziłeś w kieszeniach, czy masz swoją różdżkę zanim wyszedłeś z loży honorowej?
- Ee... - Harry intensywnie myślał - Nie - stwierdził w końcu - Nie musiałem jej używać przed wejściem do lasu. a potem włożyłem rękę do kieszeni i były tam tylko moje omniokulary - spojrzał na Syriusza - Mówisz, że ktokolwiek wywołał Znak Ciemności, ukradł mi różdżkę w loży honorowej?
- To jest możliwe - powiedział Syriusz
- Winky nie ukradła tej różdżki! - zawołała Hermiona drżącym głosem
- Skrzat nie był sam w loży - Syriusz zmarszczył brwi, dalej spacerując po grocie - Kto jeszcze siedział za tobą?
- Mnóstwo ludzi. Bułgarski minister... Korneliusz Knot... Malfoy'owie...
- Malfoy'owie! - przerwał nagle Ron, tak głośno, że jego głos odbił się echem po całej grocie, a Hardodziob nerwowo potrząsnął głową - Założę się, że to Lucjusz Malfoy!
- Ktoś jeszcze? - zapytał Syriusz
- Nikt - odparł Harry
- Ależ tak, był tam jeszcze Ludo Bagman - przypomniała mu Hermiona
- Och, no tak...
- Nic nie wiem o Bagmanie, oprócz tego, że był pałkarzem w Wimbournskich Osach - powiedział Syriusz, ciągle spacerując - Jaki on jest?
- w porządku - odparł Harry - Ciągle proponuje mi pomoc w Turnieju Trzech Czarodziejów.
- Naprawdę? - zapytał Syriusz, mocniej marszcząc brwi - Ciekawe dlaczego?
- Mówi, że mnie lubi.
- Hmm - odparł Syriusz, zamyślając się
- Widzieliśmy go w lesie tuż przed tym jak pojawił się Znak Ciemności - wtrąciła Hermiona do Syriusza - Pamiętacie?
- Tak, ale nie został w lesie, prawda? - dodał Ron - Zaraz, jak powiedzieliśmy mu o tym zamieszaniu, wrócił na camping.
- Skąd możesz wiedzieć? - odparowała Hermiona - Skąd wiesz, dokąd się deportował?
- Daj spokój, - zawołał Ron z niedowierzaniem - Mówisz, że to Ludo Bagman wywołał Znak Ciemności?
- Już bardziej on niż Winky - twierdziła Hermiona uparcie
- Mówiłem ci - powiedział Ron, rzucając znaczące spojrzenie Syriuszowi - mówiłem, ona ma obsesję na punkcie skrzatów...
Ale Syriusz podniósł dłoń, by uciszyć Rona - Kiedy wywołano Znak Ciemności, znaleziono skrzata z różdżką Harrego. i co zrobił Crouch?
- Poszedł poszukać w krzakach, - odparł Harry - ale nikogo tam nie było.
- Oczywiście - mruknął Syriusz, spacerując w tę i z powrotem - oczywiście, chciał zrzucić winę na każdego, byle nie był to jego własny skrzat... i wtedy ją wyrzucił?
- Tak - oznajmiła Hermiona oburzonym tonem - Wyrzucił ją, tylko dlatego, że nie została w swoim namiocie i nie pozwoliła tym czarodziejom w maskach...
- Hermiono, zostaw wreszcie tego skrzata! - przerwał Ron
Ale Syriusz potrząsnął głową i odezwał się - Ona ma lepszą miarę Croucha niż ty, Ron. Jeśli chcesz dowiedzieć się, jaki ktoś jest, dobrze przypatrz się, jak traktuje słabszych od siebie, a nie równych.
Przeleciał ręką po swojej nieogolonej twarzy, najwyraźniej głęboko myśląc - Wszystkie te nieobecności pana Croucha... robi sobie tyle trudu, by upewnić się, że skrzat zajmie mu miejsce na mistrzostwach, ale nie raczy pojawić się na meczu. Pracuje bardzo ciężko, by zorganizować Turniej Trzech Czarodziejów, a potem również przestaje na niego przychodzić... to nie w jego stylu. Zjem Hardodzioba, jeżeli kiedykolwiek wcześniej wziął dzień wolny z powodu choroby.
- w takim razie znasz Croucha? - zapytał Harry
Syriusz zachmurzył się. Jego twarz nagle wyglądała tak samo groźnie, jak w noc, kiedy Harry spotkał go po raz pierwszy, i kiedy wierzył jeszcze, że Syriusz rzeczywiście jest mordercą.
- Och, znam Croucha całkiem nieźle - powiedział cicho - Był jednym z tym, którzy dali rozkaz, by wysłać mnie do Azkabanu... bez procesu.
- Co? - zawołali Ron i Hermiona jednocześnie
- Żartujesz! - dodał Harry
- Ależ nie - powiedział Syriusz, znowu gryząc wielki kęs kurczaka - Crouch był kiedyś dyrektorem Departamentu Magicznych Sił Porządkowych, nie wiedzieliście?
Harry, Ron i Hermiona potrząsnęli głowami.
- Był typowany na następnego ministra magii - ciągnął Syriusz - To wielki czarodziej, Barty Crouch, posiada wielką moc... i pożada wielkiej władzy. Och, nigdy zwolennik Voldemorta - dodał szybko, czytając z twarzy Harrego - Nie, Barty Crouch zawsze był bardzo znanym przeciwnikiem czarnej strony... ale nie zrozumielibyście tego... jesteście za młodzi...
- Mój tata powiedział to samo na mistrzostwach - zawołał Ron z cieniem irytacji w głosie - Wypróbuj nas, co ci szkodzi?
Przez chudą twarz Syriusza przeleciał uśmiech - w sumie, czemu nie...
Jeszcze raz obszedł grotę dookoła i zaczął - Wyobraźcie sobie, że Voldemort jest teraz potężny. Nie wiecie, kto jest jego zwolennikiem, nie wiecie, kto dla niego pracuje, a kto nie; wiecie za to, że może on kontrolować ludzi tak, że robią oni straszne rzeczy i nie mogą się powstrzymać. Boicie się o siebie, o swoją rodzinę i swoich przyjaciół. Każdego tygodnia nadchodzą nowe informacje o kolejnych zabójstwach, zaniknięciach, torturach... Ministerstwo Magii nie wie, co robić, próbuje utrzymać wszystko w tajemnicy przed Mugolami, ale tymczasem Mugole również giną. Wszędzie terror... panika... tak właśnie było.
- Takie czasy w jednych budzą najlepsze cechy, a w innych najgorsze. Zasady Croucha mogły być dobre na początku... tego nie wiem. Szybko wspinał się w Ministerstwie, zaczął wydawać bardzo surowe postanowienia przeciwko zwolennikom Voldemorta. Aurorzy dostali nowe moce... moce bardziej do zabijania niż do łapania, na przykład. a ja nie byłem jedynym, którego posłano prosto do Dementorów bez procesu. Crouch zwalczał przemoc przemocą, pozwolił używać Niewybaczalnych Klątw podczas przesłuchań. Powiedziałbym, że stał się tak bezwzględny i okrtuny, jak wielu po ciemnej stronie. Miał też swoich zwolenników... mnóstwo ludzi sądziło, że tak właśnie należy postępować, i wielu czarodziejów i czarownic głośno domagało się, by to on został następnym Ministrem Magii. Kiedy Voldemort zniknął, zdawało się, że jest to tylko kwestią czasu. Ale wtedy stało się coś nieoczekiwanego - Syriusz uśmiechnął się ponuro - Własny syn Croucha został złapany z grupą Death Eaterów, którzy zdołali umknąć przed Azkabanem. Najwyraźniej chcieli znaleźć Voldemorta i pomóc mu w powrocie do pełni sił.
- Syn Croucha został złapany? - wykrzusiła Hermiona
- Tak - odparł Syriusz, odrzucając kolejną obgryzioną do kości nóżkę w kierunku Hardodzioba i siadając na ziemi przed bochenkiem chleba, który przełamał na pół - To pewnie był bardzo niemiły szok dla starego Bartiego. Powienien był spędzać więcej czasu w domu z rodzinką, prawda? Powinien był od czasu do czasu wyjść wcześniej z pracy... poznać własnego syna.
Zaczął wcinać duży kawałek chleba.
- Czy jego syn rzeczywiście był Death Eaterem? - zapytał Harry
- Nie mam pojęcia - powiedział Syriusz, ciągle pochłaniając chleb - Sam byłem w Azkabanie, kiedy go przyprowadzono. Tego wszystkiego w większości dowiedziałem się, kiedy już się stamtąd wydostałem. Chłopak był z pewnością złapany w towarzystwie ludzi, co do których dałbym głowę, że pracowali dla Voldemorta... ale mógł być po prostu w złym miejscu o złym czasie, tak jak ten skrzat domowy.
- Czy Crouch próbował wyciągnąć swojego syna? - wyszeptała Hermiona
Syriusz zaśmiał się krótko, co zabrzmiało bardziej jak szczeknięcie - Crouch miałby wypuścić swojego syna? Myślałem, że masz jego miarę, Hermiono? Wszystko, co ośmieliło się zszargać jego reputację, musiało odejść, on poświęcił całe swoje życie, by zostać Ministrem Magii. Widzieliście, jak wyrzucił skrzata, który znowu skojarzył go ze Znakiem Ciemności - czy to nie mówi wam czegoś o tym, jaki naprawdę jest? Ojcowska miłość Croucha starczyła jedynie, by dać synowi proces, który, poza wszystkim innym, był dla Croucha kolejną okazją do pokazania, jak bardzo nienawidzi chłopaka... potem wysłał go prosto do Azkabanu.
- Oddał swojego własnego syna Dementorom? - zapytał cicho Harry
- Dokładnie - stwierdził Syriusz; wcale nie wyglądał już na rozbawionego - Widziałem, jak Dementorzy go wprowadzają, widziałem przez kraty mojej celi. Nie mógł mieć więcej niż 19 lat. Zabrali go do celi blisko mojej. Ciągle wołał swoją matkę. Uciszył się po kilku dniach... wszyscy stają się w końcu cisi... oprócz tego, co krzyczą podczas snu...
Przez chwilę przerażony wyraz oczu Syriusza stał się znacznie wyraźniejszy.
- a więc on jest ciągle w Azkabanie? - zapytał Harry
- Nie - odparł Syriusz bezbarwnym głosem - Nie, już go tam nie ma. Umarł po około roku.
- Umarł?
- Nie był jedynym - stwierdził gorzko Syriusz - Większość popada tam w szaleństwo, sporo przestaje w końcu jeść. Tracą wolę życia. Zawsze możesz stwierdzić, że nadchodzi śmierć, Dementorzy to wyczuwają, ekscytują się. Chłopak wyglądał na chorego już kiedy go przywieźli. Crouch był bardzo ważnym członkiem Ministerstwa, więc on i jego żona dostali zgodę na przedśmiertną wizytę. Wtedy ostatnim razem widziałem Bartiego Croucha, prawie przyniósł swoją żonę do celi. Ona też umarła, prawdopodobnie krótko po tym. Rozpacz. Była stracona, tak samo jak ten chłopak. Crouch nigdy nie przybył po ciało syna. Dementorzy spalili go na zewnątrz, widziałem to.
Syriusz odrzucił kawałek chleba, który właśnie podniósł do ust, i zamiast tego pociągnął z butelki duży łyk soku z dynii.
- i tak stary Crouch stracił wszystko, w momencie, kiedy myślał, że już mu się udało. - ciągnął, wycierając dłonią usta - w jednej chwili bohater, typowany na Ministra Magii... w następnej jego syn nie żyje, żona nie żyje, nazwisko splamione i, jak usłyszałem po swojej ucieczce, wielki spadek popularności. Kiedy chłopiec umarł, ludzie zaczęli żywić do niego trochę więcej współczucia i zaczęli zadawać sobie pytanie, jak młody członek dobrej rodziny mógł się aż tak stoczyć. Oczywistym wnioskiem było to, że on nigdy właściwie nic nie obchodził Croucha. Więc Korneliusz Knot dostał stanowisko, a Crouch został usunięty na bok do Departamentu Międzynarodowej Magicznej Współpracy.
Nastąpiła długa cisza. Harry myślał o sposobie, w jaki oczy Croucha błyszczały, kiedy patrzył na tego nieposłusznego skrzata w lesie na mistrzostwach świata. To musiał być powód, dla którego Crouch zareagował tak ostro na widok Winky znalezionej blisko Znaku Ciemności. To musiało przypomnieć mu o swoim synu, dawnym skandalu i jego wielkim spadku w Ministerstwie.
- Moody mówi, że Crouch ma obsesję z tępieniem czarnej magii - powiedział Harry Syriuszowi
- Tak, słyszałem, że pod tym względem stał się maniakiem - kiwnął głową Syriusz - Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, Crouch myśli, że może przywrócić swoją popularność, łapiąc jeszcze jednego Death Eatera.
- Wślizgnął się, by przeszukać gabinet Snape'a! - powiedział Ron z triumfem, zerkając na Hermionę
- Tak i to nie ma już żadnego sensu - odparł Syriusz
- Ależ ma! - zawołał Ron w podnieceniu
Ale Syriusz potrząsnął głową - Słuchaj, jeśli Crouch chciał sprawdzić Snape'a, dlaczego nie przyszedł sędziować na turniej? To byłaby idealna okazja, by regularnie odwiedzać Hogwart i mieć go na oku.
- a więc myślisz, że Snape coś knuje? - zapytał Harry, ale Hermiona się wtrąciła
- Słuchajcie, nieważne, co mówią, Dumbledore ufa Snape'owi...-
- Daj wreszcie spokój, Hermiono - przerwał z niecierpliwością Ron - Wiem, że Dumbledore jest geniuszem i w ogóle, ale to nie znaczy, że naprawdę inteligentny czarodziej nie mógłby go oszukać...
- a więc dlaczego Snape uratował Harremu życie na naszym pierwszym roku? Dlaczego po prostu nie pozwolił mu umrzeć?
- Nie wiem... może myślał, że Dumbledore go wyrzuci...
- a co ty o tym myślisz, Syriuszu? - zapytał Harry głośno, a Ron i Hermiona przestali się sprzeczać i zamienili się w słuch.
- Myślę, że oboje chwyciliście sens - powiedział Syriusz, przyglądając się z namysłem Ronowi i Hermionie - Odkąd dowiedziałem się, że Snape tutaj naucza, zastanawiałem się, dlaczego Dumbledore go zatrudnił. Snape zawsze fascynował się czarną magią, słynął z tego w szkole. Wredny, wścibski dzieciak, taki był - dodał Syriusz, a Harry i Ron uśmiechnęli się do siebie - Kiedy Snape przybył do szkoły, znał więcej klątw, niż połowa uczniów na siódmym roku, i był członkiem gangu Ślizgonów, z którym prawie wszyscy okazali się Death Eaterami.
Syriusz podniósł palce i zaczął wyliczać nazwiska - Rosier i Wilkes - oboje zabici przez aurorów rok przed upadkiem Voldemorta. Lestrangesi - małżeństwo - są w Azkabanie. Avery - z tego, co słyszałem wymigał się, twierdząc, że zachowywał się pod wpływem Klątwy Imperiusa - ciągle na wolności. Ale z tego co wiem, Snape'a nigdy nie oskarżono o służenie Voldemortowi... nie to, żeby to wiele znaczyło. Mnóstwa ich nigdy nie złapano. a Snape z pewnością jest wystarczająco inteligentny, żeby uniknąć kłopotów.
- Snape bardzo dobrze zna Karkaroffa, ale chce utrzymać to w tajemnicy - dodał Ron
- Taak, szkoda, że nie widziałeś miny Snape'a, kiedy wczoraj Karkaroff pojawił się na eliksirach! - zawołał szybko Harry - Karkaroff chciał pogadać ze Snape'em, mówił, że Snape go unika. Karkaroff wyglądał na porządniego przestraszonego. Pokazał Snape'owi coś na swoim ramieniu, ale nie widziałem, co.
- Pokazał Snape'owi coś na ramieniu? - powtórzył Syriusz, wyglądając na już zupełnie zdezorientowanego. Przejechał palcami po swoich brudnych włosach i wzruszył ramionami - Nie mam pojęcia, co to mogło być... Ale jeśli Karkaroff naprawdę się martwi i idzie do Snape'a po radę...
Syriusz wlepił wzrok w ścianę jaskini, potem jego twarz przybrała wyraz ponurej frustracji - Ciągle pozostaje fakt, że Dumbledore ufa Snape'owi, a wiem, że Dumbledore ufa wielu ludziom, którym inni w życiu by nie zaufali, ale po prostu nie wyobrażam sobie, że zatrudniłby Snape'a, gdyby ten kiedykolwiek pracował dla Voldemorta.
- w takim razie dlaczego Moody i Crouch tak bardzo chcą przeszukać jego gabinet? - zapytał Ron uparcie
- No... - zaczął wolno Syriusz - Nie zdziwiłbym się, gdyby Moody przeszukał gabinet każdego nauczyciela w Hogwarcie. Traktuje obronę przed czarną magią bardzo poważnie. Nie sądzę, żeby on ufał komukolwiek, a po tym, co widział, wcale się nie dziwię. Choć oddając mu sprawiedliwość, Moody nigdy nie zabił, jeżeli mógł pomóc. Zawsze zachowywał ludzi przy życiu, jeśli to było możliwe. Był twardy, ale nigdy nie zniżył się do poziomu Death Eaterów, a Crouch... no, to inna sprawa. Czy jest rzeczywiście chory? a jeśli, dlaczego narobił sobie tyle trudu i włamał się do gabinetu Snape'a? a jeśli nie jest... to co on właściwie zamierza? Co takiego ważnego robił na mistrzostwach świata, że nie pojawił się w loży honorowej? Co robił, kiedy powinien był sędziować na turnieju?
Syriusz zamilkł, ciągle wpatrując się w ścianę groty. Hardodziob kręcił się wokół skały, szukając na podłodze kości, które przeoczył.
Wreszcie Syriusz przeniósł spojrzenie na Rona - Mówisz, że twój brat jest osobistym asystentem pana Croucha? Mógłbyś zapytać go, czy ostatnio go widział?
- Spróbuję - odparł Ron pełnym wątpliwości tonem - Ale lepiej nie sugerować, że Crouch kręci coś na boku. Percy go wprost uwielbia.
- i możecie przy okazji dowiedzieć się, czy wpadli już na jakiś trop Berty Jorkins - dodał Syriusz, wskazując głową na Proroki codzienne.
- Bagman powiedział, że nie - wtrącił Harry
- Taak, wspominają coś o nim w tym artykule - powiedział Syriusz, kiwając głową - Narzeka, jaką Berta ma nędzną pamięć. Może zmieniła się, odkąd ją znałem, ale Berta, którą ja pamiętam wcale nie była zapominalska... wręcz przeciwnie. Była trochę tępa, ale miała niesamowitą pamięć do plotek. Zawsze wpadała w kłopoty, nigdy nie wiedziała, kiedy zamknąć usta. Myślę, że w Ministerstwie była jedynie ciężarem... może dlatego Bagman tak długo nie zajął się poszukiwaniami...
Syriusz głęboko westchnął - Która godzina?
Harry zerknął na zegarek i przypomniał sobie, że ten stał, odkąd spędził godzinę w jeziorze.
- Wpół do czwartej - powiedziała Hermiona
- Lepiej wracajcie do szkoły - powiedział Syriusz, wstając - Teraz słuchajcie... - utkwił spojrzenie szczególnie w Harrym - Nie chcę, żebyście wymykali się ze szkoły, żeby się ze mną spotkać, Ok.? Przesyłajcie tylko listy. Ciągle chcę o wszystkim słyszeć. Ale nie opuszczajcie Hogwartu bez pozwolenia, to doskonała okazja, żeby cię zaatakować, Harry.
- Jak dotąd nikt nie próbował mnie zaatakować, oprócz smoka i paru druzgotków - odparł Harry
Ale Syriusz rzucił mu ponure spojrzenie - Nieważne... Odetchnę spokojnie dopiero wtedy, gdy ten turniej się skończy, czyli nie przed końcem czerwca. i nie zapominajcie, kiedy rozmawiacie o mnie między sobą, nazywać mnie Snuffles, Okej?
Podał Harremu pustą torbę i butelkę i poszedł, by pożegnać się z Hardodziobem - Odprowadzę was do skraju wioski - dodał - Zobaczę, czy mogę zdobyć nową gazetę.
Zanim opuścili grotę zmienił się w wielkiego, czarnego psa, i wszyscy razem zeszli z góry i doszli aż do przejazdu. Tutaj Syriusz pozwolił każdemu z nich pogłaskać się po głowie, a zaraz potem skręcił i pobiegł przez pola do wioski.
Harry, Ron i Hermiona wrócili przez Hogsmeade do Hogwartu.
- Ciekawe, czy Percy wie to wszystko o Crouchu? - zastanawiał się Ron, kiedy dotarli do wjazdu do zamku - Ale może go to nie obchodzi... pewnie tylko jeszcze bardziej podziwiałby Croucha. Tak, Percy kocha zasady. Stwierdziłby, że Crouch nie chciał ich złamać dla własnego syna.
- Percy nigdy nie oddałby Dementorom nikogo ze swojej rodziny - powiedziała Hermiona z ponurym przekonaniem
- No nie wiem. Gdyby myślał, że stoimy na drodze jego kariery... wiesz, Percy jest naprawdę ambitny...
Kiedy dotarli do kamiennych schodów prowadzących do sali wejściowej, doleciały do nich wspaniałe obiadowe zapachy z Wielkiej Sali
- Biedny Snuffles - powiedział Ron, ciężko oddychając - Musi cię naprawdę lubić, Harry... wyobraź sobie, żywić się wyłącznie szczurami...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:28, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dwudziesty ósmy
Szaleństwo pana Croucha


W niedzielę, po śniadaniu, Harry, Ron i Hermiona wspięli się do sowiarni, żeby wysłać list Perciemu z pytaniem, tak jak sugerował Syriusz, czy widział ostatnio pana Croucha. Użyli Hedwigi, ponieważ od bardzo dawna nie dostała żadnego zadania. Kiedy obserwowali przez okno, jak odlatuje, postanowili zejść do kuchni, by dać Zgredkowi jego nowe skarpetki.
Wszystkie skrzaty zgotowały im bardzo serdeczne powitanie, kłaniając się i na wyścigi przyrządzając herbatę. Zgredek wpadł w ekstazę na widok prezentu.
- Harry Potter jest za dobry dla Zgredka! - zaskrzeczał, ocierając ogromną łzę spływająco mu z jednego z olbrzymich oczu.
- Uratowałeś mi życie, serio Zgredku - powiedział Harry
- Nie ma szans na więcej tych eklerków? - wtrącił Ron, który zerkał na otaczające ich skrzaty.
- Przed chwilą jadłeś śniadanie! - zawołała z oburzeniem Hermiona, ale wielki, niesiony przez cztery skrzaty, srebrny talerz eklerków już sunął do nich z drugiego końca kuchni.
- Powinniśmy wziąć trochę rzeczy dla Snufflesa - mruknął Harry
- Dobry pomysł - powiedział Ron - Dajmy coś do roboty Pigowi. Przyniosłybyście nam trochę ekstra jedzenia? - zwrócił się do otaczających ich skrzatów, które skłoniły się z zachwytem i pospieszyły, by je przynieść.
- Zgredku, gdzie jest Winky? - zapytała Hermiona, rozglądając się dookoła
- Winky jest tam, przy ogniu, panienko - odparł cicho Zgredek, a jego uszy lekko oklapły
- Ojej! - jęknęła Hermiona, spostrzegając Winky
Harry również spojrzał w stronę kominka. Winky siedziała na tym samym stołku, co ostatnio, ale teraz stała się tak umorusana, że z trudem można ją było dostrzec na tle czarnych od dymu cegieł. Jej ubrania były brudne i od dawna nieprane, w ręku ściskała butelkę kremowego piwa i kiwała się lekko na swoim stołku, wpatrując się tępo w ogień. Kiedy ją obserowali, potężnie czknęła.
- Winky doszła już do sześciu butelek na dzień - szepnął do Harrego Zgredek
- No, przynajmniej to nie jest mocne, to piwo - powiedział Harry
Ale Zgredek potrząsnął głową - Jest mocne dla skrzatów domowych, sir - westchnął
Winky znowu czknęła. Skrzaty, które przyniosły im eklerki, rzuciły jej niechętne spojrzenia i powróciły do pracy.
- Winky rozpacza, Harry Potter - wyszeptał smutno Zgredek - Winky chce do domu. Winky ciągle myśli, że pan Crouch jest jej panem, sir, i nic, co powie Zgredek nie przekona jej, że teraz jej panem jest profesor Dumbledore.
- Hej, Winky - zawołał Harry, zaskoczony nagłym olśnieniem, podchodząc do Winky i pochylając się - Wiesz, co może być panu Crouch? Bo przestał pojawiać się na zadaniach z Turnieju Trzech Czarodziejów.
Oczy Winky rozbłysły. Jej ogromne źrenice jeszcze się rozszerzyły, kiedy spojrzała na Harrego. Wstrząsnęła się lekko i zapytała - P-pan przestał -hep- przychodzić?
- Tak - potwierdził Harry - Nie widzieliśny go od pierwszego zadania. Prorok Codzienny pisze, że jest chory.
Winky zachwiała się na swoim stołku, ciągle wlepiając wzrok w Harrego - Pan -hep- chory?
Jej dolna warga zaczęła się trząść
- Ale nie jesteśmy tego pewni - dodała szybko Hermiona
- Pna potrzebuje -hep- swojej Winky! - zaskomliła - Pan nie radzi -hep- sobie ze wszystkim -hep- samemu...
- Inni ludzie radzą sobie samodzielnie z domowymi porządkami, Winky - powiedziała delikatnie Hermiona
- Winky -hep- nie tylko -hep- robi domowe porządku dla pana Croucha! - zaskrzeczała Winky z oburzeniem, chwiejąc się jeszcze bardziej i wylewając piwo na swoją i tak już okropnie brudną bluzkę - Pan -hep- powierza Winky -hep- swoje największe -hep- sekrety...-
- Co? - przerwał Harry
Ale Winky bardzo mocno potrząsnęła głową, oblewając się przy okazji piwem.
- Winky strzeże -hep- sekretów swojego pana! - zawołała buntowniczo, chwiejąc się bardzo niebezpiecznie na swoim stołku i zerkając na Harrego spod zmarszczonych brwi - Ty tutaj -hep- węszysz, ty!
- Winky nie wolno mówić tak do Harrego Pottera! - zawołał ze złością Zgredek - Harry Potter jest odważny i szlachetny i Harry Potter nie węszy!
- On węszy -hep- w prywatność -hep- mojego pana -hep- a Winky jest dobrym skrzatem -hep- Winky siedzi cicho -hep- kiedy ludzie -hep- wtrącają się i -hep- wtykają nos... - powieki Winky opadły i nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, Winky osunęła się ze stołka i głośno zachrapała. Pusta butelka piwa kremowego potoczyła się po kamiennej podłodze.
Pół tuzina skrzatów domowych natychmiast podbiegło do niej z oburzeniem widocznym na twarzach. Jeden z nich podniósł butelkę, inne okryły Winky dużym obrusem i przeniosły ją w kąt, z dala od Harrego, Rona i Hermiony.
- Przepraszamy, że to widzieliście, sirs i panienko! - zaskrzeczał najbliższy skrzat, potrząsając ze wstydem głową - Mamy nadzieję, że nie ocenicie nas wszystkich przez Winky!
- Ona jest nieszczęśliwa! - zawołała Hermiona z oburzeniem - Dlaczego zamiast tego nie spróbujecie podnieść jej na duchu?
- z całym szacunkiem, panienko, - odparł skrzat, znowu nisko się kłaniając - ale skrzaty domowe nie mają prawa być nieszczęśliwe, kiedy jest do zrobienia praca i pan do obsłużenia.
- Och, na miłość boską! - wrzasnęła Hermiona wściekle - Słuchajcie mnie, wszyscy! Macie takie samo prawo do bycia nieszczęśliwymi jak czarodzieje! Macie prawo do pensji i wakacji, i normalnych ubrań, i nie musicie robić wszystkiego, co wam każą! Spojrzcie tylko na Zgredka!
- Zgredka proszę do tego nie mieszać, panienko - mruknął Zgredek z przerażeniem. Wesołe uśmiechy zniknęły ze wszystkich twarzy skrzatów w kuchni. Nagle patrzyły na Hermionę, jakby była szalona i niebezpieczna.
- Mamy wasze ekstra jedzenie - zaskrzeczał skrzat tuż przy Harrym i wcisnął mu dużą szynkę, tuzin ciastek i trochę owoców - Do widzenia!
Skrzaty otoczyły Harrego, Rona i Hermionę i zaczęli wypychać ich z kuchni, setkami małych rączek popychając ich w plecy.
- Dziękuję za skarpetki, Harry Potter! - zawołał smutno Zgredek, stojąc przy splątanym obrusie, który teraz ukrywał Winky.
- Nie mogłaś była się zamknąć, Hermiono? - zapytał Ron ze złością, kiedy drzwi od kuchni się za nimi zamknęły - Nie chcą już, żebyśmy przychodzili! a mogliśmy dowiedzieć się więcej o Winky i Crouchu!
- Och, jakby cię to obchodziło! - prychnęła Hermiona - Chodziłeś tam tylko po jedzenie!
Cały dzień był już nie do zniesienia. Harry tak zmęczył się słuchaniem ciągłych docinków Rona i Hermiony podczas ich pracy domowej w pokoju wpólnym, że tego wieczoru sam zaniósł jedzenie dla Syriusza do sowiarni.
Pigwidgeon był za mały, by podnieść całą szynkę, więc Harry zatrudnił do pomocy dwie szkolne sowy. Kiedy odleciały w ciemność, wyglądając niezwykle dziwacznie, z ogromną paczką między nimi, Harry wychylił się przez okno i spojrzał na czarne czubki drzew Zakazanego Lasu i kołyszący się statek Durmstrangu. Jakiś puszczyk przeleciał przez strumień dymu wydobywający się z komina chatki Hagrida; okrążył sowiarnię i zniknął z pola widzenia. Zerkając w dół, Harry spostrzegł, jak Hagrid kopie energicznie przed swoją chatką. Harry zastanowił się, co on może robić; wyglądało na to, że przygotowuje nową grządkę. Kiedy tak się przyglądał, Madame Maxime wyłoniła się z karety Beauxbatons i podeszła do Hagrida. Najwyraźniej próbowała wciągnąć go w rozmowę, ale Hagrid tylko pochylił się niżej nad łopatą. Chyba nie miał ochoty na dyskusję, bo Madame Maxime wkrótce odwróciła się i poszła do siebie.
Nie chcąc wracać do wieży Gryffindoru i słuchać prychających na siebie Rona i Hermiony, Harry obserwował kopiącego Hagrida dopóki ciemność nie stała się nieprzenikniona, a sowy otaczające Harrego nie zaczęły się budzić i, pohukując delikatnie, wylatywać w noc.

* * *

Do śniadania następnego dnia złe nastroje Rona i Hermiony wypaliły się i, ku uldze Harrego, czarne przepowiednie Rona, że skrzaty domowe wyślą jedzenie drugiej świeżości na stół Gryffindoru, ponieważ Hermiona je obraziła, okazały się bezpodstawne; boczek, jajka i wędzone śledzie byly tak dobre jak zwykle.
Kiedy przyleciała poczta, Hermiona spojrzała z nadzieją w górę. Wydawało się, że na coś czeka.
- Percy nie miałby czasu odpowiedzieć do dzisiaj - powiedział Ron - Dopiero wczoraj wysłaliśmy Hedwigę.
- Nie, to nie to - odparła Hermiona - Zamówiłam prenumeratę Proroka Codziennego, niedobrze mi się robi, gdy dowiaduję się wszystkiego od Ślizgonów.
- Świetnie! - powiedział Harry, również zerkając w górę na sowy - Hej, Hermiono, myślę, że masz szczęście...
Szara sowa sunęła w kierunku Hermiony.
- Ale ona nie ma gazety - jęknęła zawiedziona - Ma...
Ale ku jej zaskoczeniu, szara sowa wylądowała przy jej talerzy, a tuż za nią, sowa śnieżna, brązowa i puszczyk.
- Ile prenumerat zamówiłaś? - zapytał Harry, przesuwając szklankę Hermiony, zanim została ona przewrócona przez tłoczące się sowy, z których wszystkie chciały koniecznie dostarczyć swoją wiadomość jako pierwsze.
- Co się dzieje? - zawołała Hermiona, odwiązując list od nóżki brązowej sowy i zaczynając go czytać - Och, rzeczywiście! - warknęła, czerwieniąc się jak burak.
- Co jest? - zapytał Ron
- To jest... och, to śmieszne! - rzuciła listem w Harrego, który zobaczył, że nie jest napisany ręcznie, tylko złożony z powycinanych literek z Proroka Codziennego.

JestEŚ poDła. HaRRy PottEr zasłuGuJe na LepszĄ. wRACAj skąd PRZyszłAś mUgolu.

- One wszystkie są takie! - zawołała Hermiona z wściekłością, otwierając kolejne listy – “Harry Potter powinien sobie ciebie darować...” “Zasługujesz na ugotowanie w kociołku z żabim skrzekiem...” Auć!
Otworzyła ostatnią kopertę i na jej ręce spłynęła żółto-zielona ciecz śmierdząca ostro benzyną; dłonie natychmiast pokryły się wielkimi, żółtymi bąblami.
- Ropa Bubotuber - stwierdził Ron, podnosząc kopertę za róg i wąchając ją.
- Au! - jęknęła Hermiona; kilka łez spłynęło jej po twarzy, kiedy próbowała wytrzeć ręce chusteczką, ale jej palce były już tak mocno pokryte wielkimi, bolesnymi ranami, że wyglądało to tak, jakby nosiła grube, wełniane rękawiczki.
- Lepiej idź do skrzydła szpitalnego - poradził Harry, kiedy sowy dookoła Hermiona ponownie wzbiły się w powietrze - Powiemy profesor Sprout, gdzie jesteś...
- Ostrzegałem ją! - skomentował Ron, kiedy Hermiona wybiegła z Wielkiej Sali - Ostrzegałem, żeby nie denerwowała Rity Skeeter! Spójrz na to... - przeczytał na głos jeden z listów, które zostawiła Hermiona - “Czytałam w Czarownicy Tygodnia, jak bawisz się Harrym Potterem, a ten chłopak i tak ma ciężko, i następnym razem wyślę ci klątwę, jak tylko znajdę tak dużą kopertę” Kurcze, powinna uważać na siebie.
Hermiona nie pojawiła się na zielarstwie. Kiedy Harry i Ron opuścili cieplarnię i udali się na opiekę nad magicznymi stworzeniami, zobaczyli, jak Malfoy, Crabbe i Goyle schodzą kamiennymi schodami. Za nimi szeptała i chichotała Pansy Parkinson razem ze swoim gangiem Ślizgońskich dziewcząt. Łapiąc spojrzenie Harrego, Pansy zawołała - Potter, rzuciłeś już swoją dziewczynę? Dlaczego była taka smutna na śniadaniu?
Harry zignorował ją; nie chciał dać jej satysfakcji i powiedzieć, jak wiele kłopotów spowodował artykuł w Czarownicy Tygodnia.
Hagrid, który powiedział im na ostatniej lekcji, że skończyli już z jednorożcami, czekał na nich przed swoją chatką z nowym zapasem otwartych u góry klatek. Harry jeknął w duchu - z pewnością nie wykluły się nowe Skrewts? - ale kiedy podeszli dostatecznie blisko, zobaczyli mnóstwo puszystych, czarnych stworzeń z długimi ryjkami i dziwnie płaskimi, przednimi łapami, podobnymi do łopat. Zerkały na klasę, mrugały i wyglądały na grzecznie zaskoczone takim zainteresowaniem.
- To niuchacze (????) - wyjaśnił Hagrid, kiedy klasa zebrała się wokół klatek - Zwykle siedzą w kopalniach. Lubią błyszczące rzeczy... o, patrzcie.
Jeden z niuchaczy właśnie podskoczył i próbował zerwać z nadgarstka zegarek Pansy Parkinson. Pansy pisnęła i odskoczyła do tyłu.
- Niezłe do szukania skarbów - dodał wesoło Hagrid - Pomyślałem, że zrobimy sobie z nimi małą zabawę. Widzicie to? - wskazał na spore pole świeżo skopanej ziemi, którą z okna sowiarni Harry widział, jak kopie - Zakopałem tam trochę złotych monet. Mam nagrodę dla tego, kto wybierze niuchacza, który wykopie najwięcej. Tylko zdejmijcie swoje kunsztowności, bierzcie niuchacza i do roboty.
Harry zdjął zegarek, który nosił tylko z przyzwyczajenia, ponieważ ten nie działał już od dawna i schował go do kieszeni. Potem podniósł niuchacza. Ten wsadził swój długi ryjek do ucha Harrego i niuchnął radośnie. Był naprawdę bardzo milutki.
- Czekajcie! - zawołał Hagrid, zerkając w dół do klatek - Został jeszcze jeden niuchacz... Kogo nie ma? Gdzie jest Hermiona?
- Musiała pójść do skrzydła szpitalnego - odparł Ron
- Wyjaśnimy później - mruknął Harry; Pansy Parkinson już nadstawiła ucha.
To była ich najfajniejsza lekcja opieki nad magicznymi stworzeniami. Niuchacze nurkowały w ziemi, jakby to była woda, a zaraz potem pędziły do ucznia, który wypuścił je z klatki i wypluwały mu monety na wyciągniętą dłoń. Niuchacz Rona był jednym z najlepszych; wkrótce zapełnił jego podołek złotymi monetami.
- Gdzie można je kupić, Hagrdzie? - zapytał w podnieceniu Ron, kiedy niuchacz opryskał ziemią całe jego szaty
- Twojej mamie by się to nie podobało, Ron - uśmiechnął się Hagrid - One demolują domy, niuchacze. No, myślę, że już skończyły - dodał, obchodząc poletko dookoła, podczas gdy niuchacze dalej kopały - Zakopałem tylko sto monet. Och, jesteś, Hermiono!
Hermiona szła do nich przez trawnik. Jej dłonie były dokładnie obandażowane i wyglądała na bardzo nieszczęśliwą. Pansy Parkinson zerknęła na nią spod oka.
- No, to sprawdźmy, ile zarobiliście! - zawołał Hagrid - Policzcie monety! i nie ma sensu ich kraść, Goyle - dodał, mrużąc swoje czarne jak żuki (?) oczy - To złoto leprechaun. Zniknie po kilku godzinach.
Goyle opróżnił kieszenie z niezwykle kwaśnym wyrazem twarzy. Okazało się, że niuchacz Rona był najskuteczniejszy, więc Hagrid podarował mu w nagrodę ogromną tabliczkę czekolady z Miodowego Królestwa. Dzwonek oznajmił przerwę na lunch; większość klasy udała się do zamku, ale Harry, Ron i Hermiona zostali, by pomóc Hagridowi powsadzać niuchacze z powrotem do pudełek. Harry zauważył, że Madame Maxiem dyskretnie obserwuje ich z okna karety.
- Co ci się stało w ręce, Hermiono? - zapytał Hagrid zaniepokojonym tonem
Hermiona opowiedziała mu o porannej poczcie i kopercie pełnej ropy.
- Aaa, nie martw się - pocieszył ją delikatnie Hagrid - Też dostałem kilka takich listów, kiedy Rita Skeeter napisała o mojej mamusi... “Jesteś potworem i powinni cię zamknąć”... “Twoja matka zabiła niewinnych ludzi i jeśli masz odrobinę przyzwoitości, powinieneś skoczyć do jeziora”...
- Nie! - zawołała zszokowana Hermiona
- Tak - powiedział Hagrid, ustawiając klatki z niuchaczami pod ścianą swojej chatki - (...) Po prostu nie otwieraj ich, wrzucaj prosto do ognia.
- Straciłaś naprawdę dobrą lekcję - powiedział Harry Hermionie, kiedy wracali do zamku - One są świetne, niuchacze, prawda Ron?
Ale Ron tylko patrzył spod zmarszczonych brwi na czekoladę, którą dał mu Hagrid. Wyglądał na bardzo czymś przygnębionego.
- Co się stało? - zapytał Harry - Zły smak?
- Nie - odparł Ron krótko - Dlaczego nie powiedziałeś mi o tamtym złocie?
- Jakim złocie?
- Złocie, które dałem ci na mistrzostwach - wyjaśnił Ron - Złocie, które dałem ci za moje omniokulary. w loży honorowej. Dlaczego nie powiedziałeś, że zniknęło?
Harry musiał przez pomyśleć przez dłuższą chwilę, zanim zrozumiał, o czym Ron mówi.
- Och... - wydusił wreszcie, kiedy przypomniał sobie, o co chodzi - Nie wiem... po prostu nigdy nie zauważyłem, że zniknęło. Bardziej martwiłem się o moją różdżkę.
Wspięli się po schodach do sali wejściowej i weszli do Wielkiej Sali na lunch.
- Musi być fajnie - odezwał się nagle Ron, kiedy usiedli i zaczęli nakładać sobie wołowinę i pudding - Mieć tak dużo pieniędzy, że nie zauważa się, że zniknęła kieszeń pełna galeonów.
- Słuchaj, tamtej nocy miałem inne zmartwienia! - powiedział niecierpliwie Harry - Wszyscy mieliśmy, pamiętacie?
- Nie wiedziałem, że złoto leprechaun znika - mruczał pod nosem Ron - Myślałem, że ci zapłaciłem. Nie powinieneś był dawać mi tej tiary Armat Chudleya na Gwiazdkę.
- Zapomnij o tym, ok?
Ron nadział pieczonego ziemniaka na widelec i wpatrzył się w niego. Potem stwierdził - Nienawidzę być biednym.
Harry i Hermiona spojrzeli na siebie. Żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć.
- To beznadziejne - ciągnął Ron, gapiąc się na ziemniaka - Nie winię Freda i Georga, że chcą zarobić trochę forsy. Szkoda, że ja nie mogę. Szkoda, że nie mam niuchacza.
- No, to już wiemy, co kupić ci na następną Gwiazdkę - powiedziała Hermiona z udawanym uśmiechem. Ponieważ Ron ciągle się chmurzył, dodała - Och, Ron, mogło być gorzej. Przynajmniej twoje palce nie są pełne ropy - Hermiona z wielkim trudem posługiwała się nożem i widelcem, jej dłonie były tak spuchnięte i obolałe - Nienawidzę tej baby! - wybuchnęła nagle - Dopadnę ją, choćby to miała być ostatnia rzeczy w moim życiu!

* * *

Podobna poczta przychodziła do Hermiony przez cały następny tydzień, i choć poszła ona za radą Hagrida i przestała otwierać listy, kilka zawierało wyjce, które wybuchały przy stole Gryfonów i rzucały na nią oskrażenia tak, że cała Sala mogła je usłyszeć. Nawet ci, którzy nie czytali artykułu w Czarownicy Tygodnia wiedzieli już o trójkącie Harry-Krum-Hermiona. Harry miał już dość tłumaczenia każdemu, że Hermiona nigdy nie była jego dziewczyną.
- To przecież kiedyś wygaśnie - powtarzał jednak Hermionie - Jeżeli to zignorujemy... ludzie znudzą się tym artykułem, tak, jak tym o mnie ostatnim razem...
- Chciałabym się tylko dowiedzieć, jak udało jej się nas podsłuchać skoro nie wolno jej już wchodzić na ziemie Hogwartu! - odparła Hermiona ze złością.
Hermiona została na chwilę po ich następnej obronie przed czarną, żeby zapytać o coś profesora Moody'ego. Większość klasy spiesznie wyszła; Moody zaserwował im tak ostry test z blokowania uroków, że większość z nich opatrywała małe rany; Harry został trafiony tak potężnym Zaklęciem Kłapiących Uszu, że musiał przyciskać je do głowy, kiedy wychodził z sali.
- No, Rita Skeeter z pewnością nie używa peleryny niewidki! - zawołała triumfalnie Hermiona, kiedy dogoniła ich w sali wejściowej pięć minut później i odciągnęła ręcę Harrego od powiewających uszu, tak, że mógł ją słyszeć - Moody mówi, że nie widział jej nigdzie w pobliżu stołu sędziowskiego podczas drugiego zadania, ani nigdzie w pobliżu jeziora!
- Hermiono, czy jest sens mówić ci, żebyś to sobie darowała? - zapytał Ron
- Nie! - odparła Hermiona uparcie - Chcę wiedzieć, jak usłyszała moją rozmowę z Victorem! i jak dowiedziała się o mamie Hagrida!
- Może założyła ci pluskwę - zasugerował Harry
- Pluskwę? - powtórzył Ron - Znaczy jak... zaraziła ją pchłami, czy co?
Harry zaczął opowiadać o ukrytych mikrofonach i sprzęcie nagrywającym. Ron był tym wyraźnie zafascynowany, ale Hermiona przerwała im - Czy wy dwoje kiedykolwiek przeczytacie “Historię Hogwartu”?
- a po co? - odparł Ron - Skoro ty znasz ją całą na pamięć, możemy po prostu zapytać.
- Wszystkie namiastki magii, których używają Mugole... elektryczność, komputery i radary, i cała reszta... wszystkie wariują w Hogwarcie, w powietrzu jest za dużo magii. Nie, Rita musi używać magii, musi... gdybym tylko mogła dowiedzieć się, jak... ooch, jeśli to jest nielegalne, będą ją miała...
- Nie mamy już wystarczająco zmartwień? - zapytał ją Ron - Musimy teraz zaczynać kampanię przeciwko Ricie Skeeter?
- Nie proszę was o pomoc! - warknęła Hermiona - Zrobię to sama!
I bez jednego słowa pomaszerowała w górę po marmurowych schodach. Harry był prawie pewny, że poszła do biblioteki.
- Założysz się, że przyjdzie tutaj z naszywkami NIENAWIDZĘ RITY SKEETER? - odezwał się Ron
Hermiona jednak nie poprosiła Harrego i Rona, żeby pomogli jej zniesławiać Ritę Skeeter, z czego byli jej serdecznie wdzięczni, ponieważ rozmiary ich prac domowych rosły w monstrualnym tempie, w miarę jak zbliżała się Wielkanoc. Harry nie wątpił, że Hermiona potrafi wyszukać magiczne metody podsłuchiwania, tak, jak wszystko do tej pory. On sam nie zaharowywał się, prześlizgiwał się tylko przez ich wszystkie prace domowe, choć nałożył na siebie obowiązek regularnego wysyłania do groty Syriusza paczek żywnościowych; po ostatnich wakacjach nie zapomniał jeszcze, jak to jest być stale głodnym. Dołączał krótkie notatki do Syriusza, mówiąc mu, że nic niezwykłego się nie zdarzyło i że ciągle czekają na odpowiedź od Perciego.
Hegwiga powróciła pod koniec ich wielkanocnych wakacji. Co sprawdzaszList Perciego był dołączony do paczki świątecznych jajek od pani Weasley. Prezenty Rona i Harrego były wielkości jaj smoczych, pełne domowej roboty krówek. Hermiona jednak otrzymała jajko mniejsze od kurzego. Jej twarz ściągnęła się, kiedy je zobaczyła.
- Twoja mama nie czyta przypadkiem Czarownicy Tygodnia, co, Ron? - zapytała cicho
- Taak - odaprł Ron z ustami pełnymi toffi - Prenumeruje to.
Hermiona spojrzała ze smutkiem na swoje maleńkie jajeczko.
- Nie chcesz zobaczyć, co napisał Percy? - zapytał ją natychmiast Harry
List Perciego był krótki i pełen irytacji.

Tak jak ciągle powtarzam Prorokowi Codziennemu, pan Crouch ma dobrze zasłużoną przerwę. Regularnie wysyła sowy z instrukcjami. Nie, nie widziałem go na własne oczy, ale uważam, że potrafię rozpoznać pismo własnego zwierzchnika. Mam teraz wystarczająco dużo do zrobienia bez prób uciszenia tych śmiesznych plotek. Proszę, nie zawracajcie mi więcej głowy, jeżeli nie jest to coś ważnego. Wesołych świąt.



Początek letniego semestru normalnie oznaczał, że Harry powinien rozpocząć ostre treningi do ostatniego meczu quidditcha w sezonie. Jednak w tym roku miał przed sobą trzecie i ostatnie zadanie Turnieju Trzech Czarodziejów, do którego musiał się przygotować, ale wciąż nie wiedział, co to będzie. Wreszcie, w ostatnim tygodniu maja, profesor McGonagall zatrzymała go po transmutacji.
- Masz dzisiaj zejść na dół na boisko quidditcha o dziewiątej, Potter - powiedziała mu - Pan Bagman będzie tam na was czekał i opowie mistrzom o trzecim zadaniu.
Więc o wpół do dziewiątej Harry zostawił Rona i Hermionę w wieży Gryffindoru i zszedł na dół. Kiedzy przechodził przez salę wejściową, spotkał Cedrika wychodzącego z pokoju wspólnego Puchonów.
- Jak myślisz, co to będzie? - zapytał Harrego, kiedy schodzili kamiennymi schodami w pochmurną noc - Fleur ciągle gada o podziemnych tunelach, myśli, że będziemy musieli znaleźć skarb.
- To nie byłoby takie złe - odparł Harry, myśląc, że wtedy po prostu pożyczyłby od Hagrida niuchacza.
Zeszli na ciemne pole, przez przerwę w trybunach i weszli na boisko quidditcha.
- Co oni z nim zrobili? - zawołał Cedrik z oburzeniem, stając jak wryty.
Boisko nie było już gładkie i płaskie. Wyglądało na to, że ktoś zbudował wokół niego długie, niskie ściany, skręcające i przecinające się na każdym kroku.
- Tam są! - zawołał Harry, przechylając się, by zajrzeć do najbliższej ścieżki.
- Cześć wam! - odkrzyknął wesoły głos
Ludo Bagman stał na środku boiska z Krumem i Fleur. Harry i Cedrik podeszli do nich, przełażąc przez żywopłoty. Fleur uśmiechnęła się do Harrego, kiedy się zbliżyli. Jej stosunek do niego kompletnie się zmienił, odkąd wyciągnął jej siostrę z jeziora.
- No, i co myślicie? - zapytał Bagman z radością, kiedy Harry i Cedrik przeleźli przez ostatni żywopłot - Nieźle się zapowiada, prawda? Dajcie im jeszcze miesiąc i pod okiem Hagrida urosną na 20 stóp. Nie martwcie się, - dodał z uśmiechem, spostrzegając mniej-niż-szczęśliwe miny Harrego i Cedrika - dostaniecie z powrotem swoje boisko do quidditcha, kiedy zadanie się skończy! Teraz, mam nadzieję, że potraficie zgadnąć, co to będzie?
Nikt nie odzywał się przez chwilę. Wtedy...
- Labirynt - mruknął Krum
- Dokładnie! - zawołał Bagman - Labirynt. Trzecie zadanie jest naprawdę bardzo proste. Puchar Trzech Czarodziejów będzie znajdował się w samym środku labiryntu. Pierwszy mistrz, który go dotknie dostanie najwyższe oceny.
- Mhusimy po prosthu przejść przez lhabirynt? - zapytała Fleur
- Będą oczywiście przeszkody - odparł Bagman radośnie, podskakując jak piłka - Hagrid ma w zanadrzu kilka stworzeń... potem będą zaklęcia do złamania... tego typu rzeczy, no wiecie. Teraz, mistrz, który prowadzi, wejdzie do labiryntu jako pierwszy - Bagman uśmiechnął do Harrego i Cedrika - Potem pan Krum... potem panna Delacour. Ale wszyscy będziecie mieli szansę, to zależy od tego, jak poradzicie sobie z przeszkodami. Będzie fajnie, co?
Harry, który wiedział aż za dobrze jakiego rodzaju stworzenia Hagrid może “mieć w zanadrzu” na takie okazje, pomyślał, że to wcale nie będzie fajne. Mimo to grzecznie kiwnął głową razem z innymi mistrzami.
- Bardzo dobrze... jeżeli nie macie żadnych pytań, wróćmy do zamku, jest raczej chłodno...
Bagman przeszedł obok Harrego i wszyscy zaczęli przedzierać sobie drogę na zewnątrz labiryntu. Harry miał wrażenie, że zamierza on znowu zaoferować mu pomoc, ale w tej samej chwili Krum klepnął go w ramię.
- Możemy porozmawjać?
- Tak, w porządku - odparł Harry, lekko zaskoczony
- Przejdzjemy sję?
- Okej - zgodził się Harry z ciekawością
Bagman wyraźnie się zaniepokoił - Poczekam na ciebie, Harry.
- Nie, wszystko w porządku, panie Bagman - powiedział Harry, przywołując uśmiech - Myślę, że mogę sam znaleźć zamek, dziękuję.
Harry i Krum wspólnie opuścili boisko, ale Krum nie poprowadził go do statku Durmstrangu. Zamiast tego skierował się do Zakazanego Lasu.
- Dlaczego idziemy akurat tam? - zapytał Harry, kiedy minęli chatkę Hagrida i świetlistą karetę Beauxbatons.
- Nje chcem być słyszany - uciął krótko Krum
Kiedy wreszcie dotarli do w miarę cichego cichego miejsca, niedaleko od wybiegu, na którym pasły się konie Beauxbatons, Krum zatrzymał się w cieniu drzew i odwrócił się twarzą do Harrego.
- Chcem wjedzjeć, - zaczął, czerwieniąc się - co jest mjędzy tobą i Herm-iołn-ną.
Harry, który sądząc po tajemniczym zachowaniu Kruma, podejrzewał, że chodzi o coś znacznie poważniejszego, spojrzał na niego w osłupieniu.
- Nic - wydusił. Krum jednak zaczerwienił się jeszcze bardziej, więc Harry, w pewnym sensie zszokowany tym, jak wysoki nagle okazał się Krum, dokończył - Jesteśmy przyjaciółmi. Ona nie jest moją dziewczyną i nigdy nie była. To tylko ta baba Skeeter wymyśla sobie historie.
- Herm-iołn-na bardzo często o tobje mówi - powiedział Krum, teraz przyglądając się podejrzliwie Harremu
- Tak - odparł Harry - Ponieważ jesteśmy przyjaciółmi.
Ledwo mógł uwierzyć, że rozmawia w ten sposób z Krumem, sławnym, międzynarodowym zawodnikiem quidditcha. To było tak, jakby osiemnastoletni Krum myślał, że on, Harry, był mu równy - był prawdziwym rywalem...
- Ty njigdy... njigdy...
- Nie - powiedział bardzo stanowczo Harry
Krum wyglądał już trochę weselej. Przyglądał się Harremu przez kilka sekund, a potem odezwał się - Niezle latasz. Oglądłem cję na pjerwszym zadanju.
- Dzięki - powiedział Harry, uśmiechając się szeroko i nagle czując się znacznie wyższym - Widziałem cię na mistrzostwach świata. Ten Zwód Wrońskiego, naprawdę...
Ale nagle coś poruszyło się za Krumem wśród drzew, a Harry, który miał wrażenie, że coś zerka na nich z lasu, instynktownie chwycił Kruma za ramię i pociągnął go w krzaki.
- Co to?
Harry potrząsnął głową, gapiąc się na miejsce, w którym ujrzał ruch. Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął różdżkę.
W następnej chwili jakiś człowiek wyłonił się zza wysokiego dębu. Przez sekundę Harry go nie poznał... potem zdał sobie sprawę, że jest był to pan Crouch.
Wyglądał, jakby podróżował od wielu dni. Szaty na jego kolanach były podarte i pobrudzone krwią; twarz miał całą pociętą; był nieogolony i szary ze zmęczenia. Jego do tej pory schludne włosy i wąsy wymagały strzyżenia i mycia. Mimo to ten dziwny wygląd był niczym w porównaniu z zachowaniem. Mrucząc i gestykulując, pan Crouch sprawiał wrażenie, że rozmawia z kimś, kogo tylko on widzi. Przed oczami Harrego natychmiast stanął stary żebrak, którego kiedyś widział na zakupach z Dursley'ami. Tamten też jak szalony rozmawiał z pustym powietrzem. Ciotka Petunia natychmiast chwyciła Dudleya za ramię i przeciągnęła go na drugą stronę ulicy; wuj Vernon uraczył rodzinę długim wykładem o tym, co by zrobił z włóczęgami i innymi mendami.
- Czy on nje był sędzją? - zapytał Krum, przyglądając się Crouchowi - Czy on nje jest z waszego Ministerstwa?
Harry kiwnął głową, zawahał się na chwilę i wolno podszedł do pana Croucha, który nawet na niego nie spojrzał, jedynie dalej rozmawiał z najbliższym drzewem - ...i kiedy to zrobisz, Weatherby, wyślij sowę do Dumbledore'a z potwierdzeniem liczby uczniów Durmstrangu biorących udział w Turnieju Trzech Czarodziejów, Karkaroff właśnie dał znać, że będzie ich 12...
- Panie Crouch? - zaczął Harry ostrożnie
- ...a potem wyślij jeszcze jedną sowę do Madame Maxime, ponieważ może ona chcieć podnieść liczbę swoich uczniów, skoro Karkaroff zdecydował się na okrągły tuzin... zrobisz to, Weatherby? Zrobisz to? Zrobisz... - oczy Croucha płonęły. Stał tam, gapiąc się na drzewo i poruszając bezgłośnie ustami, aż nagle przekuśtykał kilka kroków i osunął się na kolana.
- Panie Crouch? - powtórzył Harry głośno - Wszystko w porządku?
Oczy Croucha poruszały się zupełnie niezależnie od siebie. Harry zerknął na Kruma, który podszedł do niego i patrzył się na pana Croucha z przerażeniem.
- Co sję z njim dzjeje?
- Nie mam pojęcia - mruknął Harry - Słuchaj, musimy iść i zawołać kogoś...
- Dumbledore! - wydusił nagle Crouch. Wyciągnął rękę i schwycił szatę Harrego, przyciągając go bliżej, choć nadal patrzył się gdzieś w dal - Muszę... zobaczyć... Dumbledore'a...
- Ok - odparł Harry - Jeżeli pan wstanie, panie Crouch, możemy pójść do...
- Zrobiłem... głupią... rzecz... - wykrztusił pan Crouch. Wyglądał, jakby całkowicie oszalał. Przewracał swoimi jarzącymi się dziwnym blaskiem oczami, a z ust wyciekał mu strumień śliny. Wypowiedzenie każdego słowa najwyraźniej przychodziło mu z olbrzymim trudem - Musisz... powiedzieć... Dumbledore'owi...
- Proszę wstać, panie Crouch - powiedział Harry głośno i wyraźnie - Proszę wstać, zawołam Dumbledore'a!
Oczy Croucha zatrzymały się na Harrym.
- Kto... ty? - wyszeptał
- Jestem uczniem tej szkoły - odparł Harry, zerkając na Kruma z niemą prośbą o pomoc, ale Krum tylko nerwowo się cofnął.
- Nie jesteś... jego? - wyszeptał Crouch
- Nie - odparł Harry, nie mając zielonego pojęcia, o co mu chodzi
- Dumbledore'a?
- Tak jest - powiedział Harry
Crouch przyciągnął go bliżej; Harry spróbował wyciągnąć szatę z uścisku Croucha, ale był on za silny.
- Ostrzeż... Dumbledore'a...
- Zawołam Dumbledore'a, jeśli mnie pan puści - powiedział Harry - Proszę pozwolić mi pójść, zawołam go...
- Dziękuję ci Weatherby, a kiedy to zrobisz, chciałbym filiżankę herbaty. Moja żona i syn niedługo przyjadą, mamy dzisiaj w planie wyjście na koncert razem z panem i panią Knot... - Crouch znowu płynnie przemawiał do drzewa, wydawał się zupełnie nieświadomy obecności Harrego, który był tym tak zaskoczony, że nie zauważył nawet, że Crouch go puścił - Tak, mój syn uzyskał ostatnio dwanaście SUM-ów, bardzo satysfakcjonujące, tak, dziękuję, tak, jestem rzeczywiście dumny. Teraz, gdybyś mógł przynieść mi to pismo od Ministra Magii Andory, myślę, że będę miał czas, aby dać odpowiedź...
- Zostań z nim! - zawołał Harry do Kruma - Sprowadzę Dumbledore'a, będę szybszy, wiem, gdzie jest jego gabinet...-
- On jest szalony - odparł Krum tonem pełnym wątpliwości, spoglądając na Croucha, który dalej trajkotał do drzewa, najwyraźniej będąc przekonanym, że to Percy.
- Po prostu przy nim zostań - odparł Harry, wstając. Jego ruch jednak spowodował kolejną raptowną zmianę w Crouchu, który objął mocno jego kolana i znowu przyciągnął go do ziemi.
- Nie... zostawiaj... mnie! - wyszeptał, znowu z płonącymi oczami - Ja... uciekłem... muszę ostrzec... muszę powiedzieć... zobaczyć Dumbledore'a... moja wina... wszystko moja wina... Berta... nie żyje... wszystko moja wina... mój syn... moja wina... powiedzieć Dumbledore'owi... Harry Potter... Czarny Pan... silniejszy... Harry Potter...
- Sprowadzę Dumbledore'a, jeśli mnie pan puści, panie Crouch! - krzyknął Harry. Spojrzał ze złością na Kruma - Pomóż mi!
Bardzo niepewnie Krum podszedł bliżej i kucnął przy Crouchu.
- Po prostu go tutaj zatrzymaj - rzucił Harry, uwolniając się z uścisku pana Croucha - Wrócę z Dumbledore'em.
- Pośpjesz sję, dobra? - zawołał za nim Krum, kiedy Harry wybiegł pędem z lasu i ruszył przez ciemne błonia. Były kompletnie opuszczone; Bagman, Cedrik i Fleur zniknęli. Harry wspiął się po kamiennych schodach, przebiegł przez dębowe drzwi i pogalopował marmurowymi schodami na drugie piętro.
Pięć minut później pędził w kierunku kamiennej chimery stojącej w połowie korytarza.
- Cytrynowy sorbet! - wydyszał Harry
Było to hasło otwierające ukryte schody prowadzące do gabinetu Dumbledore'a - albo przynajmniej tak było dwa lata temu. Hasło najwyraźniej zostało zmienione, bo chimera nie ożyła i nie odskoczyła na bok, tylko dalej stała nieruchomo, wlepiając swoje smutne oczy w Harrego.
- Rusz się! - krzyknął na nią Harry - No już!
Ale nic w Hogwarcie nigdy się nie ruszało tylko dlatego, że na to krzyczał; wiedział to aż za dobrze. Spojrzał w górę na ciemny korytarz. Może Dumbledore był w pokoju nauczycielskim? Pobiegł tak najszybciej, jak umiał w kierunku schodów...
- POTTER!
Harry gwałtownie zahamował i rozejrzał się.
Snape właśnie wyłonił się z ukrytych schodów za kamienną chimerą. Ściana za nim zamknęła się natychmiast, gdy przywołał Harrego z powrotem do siebie - Co ty tu robisz, Potter?
- Muszę zobaczyć profesora Dumbledore! - odkrzyknął Harry, wracając biegiem i zatrzymując się z poślizgiem tuż przed Snape'em - Pan Crouch... właśnie się pojawił... jest w lesie... chce...
- Co za bzdury! - przerwał Snape, a jego czarne oczy zabłyszczały - Co ty wygadujesz?
- Pan Crouch! - wrzasnął Harry - z Ministerstwa! Jest chory albo coś... jest w lesie, chce zobaczyć Dumbledore'a! Po prostu podaj mi hasło do...
- Dyrektor jest zajęty, Potter - warknął Snape, jego wąskie usta unoszące się w nieprzyjemnym uśmiechu.
- Muszę powiedzieć Dumbledore'owi! - ryknął Harry
- Nie słyszałeś mnie, Potter?
Harry wyraźnie widział, że Snape świetnie się bawi, odmawiając Harremu rzeczy, której ten tak panicznie żąda.
- Słuchaj, - zaczął ze złością Harry - z Crouchem coś jest nie tak... on jest... on nie jest przy zdrowych zmysłach... powtarza, że musi ostrzec...
Kamienna ściana za Snape'em uchyliła się. Dumbledore, w długich, zielonych szatach, stanął na korytarzu z nieco zaciekawionym wyrazem twarzy.
- Czy jest jakiś problem? - zapytał, przenosząc wzrok od Harrego do Snape'a.
- Profesorze! - zawołał Harry, robiąc krok do przodu, zanim Snape zdążył nawet otworzyć usta - Pan Crouch jest tutaj... to znaczy tam, w lesie, chce z panem porozmawiać!
Oczekiwał, że Dumbledore zada więcej pytań, ale, ku jego uldze, Dumbledore nie zrobił nic w tym rodzaju. Powiedział tylko “Prowadź” i podążył korytarzem za Harrym, zostawiając Snape przy chimerze, wyglądającej teraz dwa razy brzydziej.
- Co mówił pan Crouch, Harry? - zapytał Dumbledore, kiedy schodzili marmurowymi schodami.
- Mówił, że chce pana ostrzec... że zrobił coś strasznego... wspominał swojego syna... i Bertę Jorkins... i... i Voldemorta... coś, że Voldemort staje się silniejszy...
- Rzeczywiście - powiedział Dumbledore i przyspieszył kroku, kiedy wyszli na dwór.
- Nie zachowywał się normalnie - dodał Harry, truchtając obok Dumbledore'a - Chyba nie wiedział, gdzie jest. Raz mówił tak, jakby obok stał Percy Weasley, a zaraz potem zmieniał się i powtarzał, że musi się z panem zobaczyć... Zostawiłem go z Victorem Krumem.
- Naprawdę? - zapytał Dumbledore ostro i jeszcze bardziej wydłużył swoje kroki, tak, że Harry musiał biec, by dotrzymać mu kroku - Czy wiesz, czy ktoś jeszcze widział pana Croucha?
- Nie - odparł Harry - Krum i ja rozmawialiśmy, pan Bagman właśnie skończył opowiadać nam o trzecim zadaniu, a my zostaliśmy i potem zobaczyliśmy, jak pan Crouch wychodzi z lasu...
- Gdzie oni są? - zapytał Dumbledore, kiedy kareta Beauxbatons wyłoniła się z ciemności.
- Tam - wydusił Harry, przesuwając się przed Dumbledore'a i prowadząc go do drzew. Nie słyszał już głosu Croucha, ale mimo to wiedział, dokąd należy iść; to nie było daleko za karetą Beauxbatons... gdzieś tutaj...
- Victor? - krzyknął Harry
Brak odpowiedzi.
- Oni byli tutaj, - zwrócił się Harry do Dumbledore'a - z pewnością byli gdzieś tutaj...
- Lumos - mruknął Dumbledore, zapalając swoją różdżkę i podnosząc ją do góry.
Jej nikłe światełko wędrowało od jednego ciemnego kąta do drugiego, oświetlając ziemię dookoła. Aż nagle padło na parę stóp.
Harry i Dumbledore podbiegli bliżej. Krum leżał jak długi. Był nieprzytomny. Nie było śladu pana Croucha. Dumbledore pochylił się nad Krumem i delikatnie podniósł jedną z jego powiek.
- Oszołomiony - stwierdził miękko. Jego okulary w kształcie półksiężyców odbijały światło różdżki.
- Mam iść i kogoś zawołać? - zapytał Harry - Panią Pomfrey?
- Nie - odparł Dumbledore - Zostań tutaj.
Podniósł różdżkę i wskazał nią dokładnie chatkę Hagrida. Harry zobaczył, że coś srebrnego wyłania się z koniuszka różdżki i sunie między drzewami jak widmowy ptak. Potem Dumbledore znowu pochylił się nad Krumem, skierował na niego swoją różdżkę i mruknął - Enervate!
Krum otworzył oczy. Wyglądał na zdezorientowanego. Kiedy zobaczył Dumbledore'a, spróbował usiąść, ale Dumbledore położył mu rękę na ramieniu i przytrzymał.
- On mnje zaatakował! - wydusił Krum, kładąc sobie rękę na głowie - Stary człowjek mnje zaatakował! Obejrzałem sję, żeby zobaczyć, gdzje poszedł Harry Potter i on zaatakował mnje od tyłu!
- Poleż spokojnie przez chwilę - powiedział Dumbledore
Doszedł do nich potężny odgłos kroków i chwilę później przytruchtali do nich Hagrid z Kłem. (...)
- Profesorze Dumbledore! - zawołał, a jego oczy momentalnie się rozszerzyły - Harry... co jest...?
- Hagridzie, trzeba zawiadomić profesora Karkaroffa - zwrócił się do niego Dumbledore - Jego uczeń został zaatakowany. Kiedy to zrobisz, poproś tu, proszę, profesora Moody'ego...-
- Nie ma potrzeby, Dumbledore - ryknął ktoś za nimi - Jestem tutaj - Moody przykuśtykuł do nich, podpierając się laską, z zapaloną różdżką w ręku.
- Cholerna noga - mruknął z wściekłością - Byłbym wcześniej... co się stało? Snape gadał coś o Crouchu...-
- o Crouchu? - powtórzył zaskoczony Hagrid
- Karkaroff Hagridzie, proszę! - przerwał ostro Dumbledore
- Och, tak... już lecę, profesorze... - rzucił Hagrid, odwrócił się i zniknął wsród ciemnych drzew, z Kłem plątającym mu się między nogami.
- Nie wiem, gdzie jest teraz Barty Crouch, - powiedział Dumbledore Moody'emu - ale koniecznie musimy go znaleźć.
- Biorę to na siebie - zagrzmiał Moody i, z wyciągniętą różdżką, powlókł się głębiej w las.
Ani Dumbledore, ani Harry nie odezwał się nawet słowem, dopóki nie usłyszeli głosów powracających Hagrida i Kła. Karkaroff podążał za nimi. Miał na sobie śliskie, srebrne futro, był blady i przestraszony.
- Co się stało? - zawołał, kiedy zobaczył Krum leżącego na ziemi oraz Dumbledore'a i Harrego stojących obok - Co się tu dzieje?
- Zaatakowano mnje! - odezwał się Krum, siadając i chwytając się za głowę - Pan Crouch, czy jak on tam ma na jimię...-
- Crouch cię zaatakował? Crouch cię zaatakował? Turniejowski sędzia?
- Igorze, - zaczął Dumbledore, ale Karkaroff z wściekłością przerwał mu i otulił się mocniej swoim futrem.
- To skandal! - ryknął, wskazując palcem na Dumbledore'a - Spisek! Ty i twoje Ministerstwo Magii ściągnęło mnie tutaj pod fałszywym pretekstem, Dumbledore! To nie jest równa walka! Najpierw przemycasz Pottera do turnieju, nawet jeśli on jest niepełnoletni! Teraz jeden z twoich przyjaciół z Ministerstwa próbuje wyeliminować mojego zawodnika z gry! Sprawa pachnie mi tu korupcją, a ty, Dumbledore, ty, z twoimi gadkami o bliższym poznaniu międzynarodowej społeczności czarodziejów, odbudowywaniu starych więzów, zapominaniu o różnicach... oto, co myślę o tobie!
Karkaroff splunął na ziemię u stóp Dumbledore'a. w tej samej chwili Hagrid chwycił przód futra Karkaroffa, podniósł go do góry i przycisnął do pobliskiego drzewa.
- Przeproś! - warknął Hagrid, kiedy Karkaroff walczył o oddech, z ogromną pięścią Hagrida przyciśniętą do jego krtani i ze stopami dyndającymi w powietrzu.
- Hagridzie, nie!! - krzyknął Dumbledore z błyszczącymi oczami
Hagrid odsunął rękę przyciskającą Karkaroffa do drzewa i Karkaroff zsunął się wzdłuż pnia na ziemię i zatrzymał się na korzeniach; kilka gałązek i liści spadło na jego głowę.
- Jeśli można, odprowadź Harrego z powrotem do zamku, Hagridzie - polecił mu ostro Dumbledore.
Ciężko oddychając, Hagrid rzucił Karkaroffowi potępiające spojrzenie - Może lepiej zostanę tutaj, dyrektorze...
- Zaprowadzisz Harrego z powrotem do szkoły, Hagridzie - powtórzył Dumbledore z naciskiem - Zaprowadź go prosto do wieży Gryffindoru. a ty, Harry... chcę, żebyś tam został. Cokolwiek, co możesz chcieć zrobić... sowy, które możesz chcieć wysłać... to może poczekać do jutra rana, zrozumiałeś mnie?
- Ee... tak - odparł Harry, wpatrując się w niego. Skąd Dumbledore wiedział, że, dokładnie w tej chwili, Harry pomyślał o wysłaniu Pigwidgeona prosto do Syriusza, żeby opowiedzieć mu, co się stało?
- Zostawię z panem Kła, dyrektorze - powiedział Hagrid, ciągle zerkając z niechęcią na Karkaroffa, który leżął u stóp drzewa, zaplątany w swoje futro - Zostań, Kieł. Chodźmy, Harry.
Pomaszerowali z milczeniu wzdłuż karety Beauxbatons i dalej, w kierunku zamku.
- Jak on śmiał! - ryknął Hagrid, kiedy mijali jezioro - Jak on śmiał oskarżać Dumbledore'a! Jakby Dumbledore zrobił coś takiego! Jakby Dumbledore chciał ciebie w tym turnieju! On się martwi! Niech skonam, jeśli pamiętam, kiedy Dumbledore ostatnio tak się martwił, a ty! - nagle Hagrid zwrócił się ze złością do Harrego, który zaskoczony podniósł głowę i spojrzał na niego - Co ty sobie wyobrażałeś, łażąc z tym wstrętnym Krumem? On jest z Durmstrangu, Harry! Mógł cię tam załatwić, no nie? Czy Moody niczego cię nie nauczył...?
- Krum jest w porządku! - przerwał Harry, kiedy wspięli się po kamiennych schodach do sali wejściowej - On nie próbował mnie zaczarować, on tylko chciał pogadać o Hermionie...
- z nią też sobie pogadam! - powiedział Hagrid ponuro, wchodząc ciężkimi krokami po schodach - Im mniej macie do czynienia z tymi obcymi, tym lepiej. Nie możesz ufać nikomu z nich.
- Nie przejmowałeś się tym z Madame Maxime! - wtrącił ze złością Harry
- Nie mów o niej przy mnie! - krzyknął Hagrid, teraz wyglądając na przestraszonego - Już ją przejrzałem! Próbuje mnie przeprosić, żeby dowiedzieć się, co będzie w trzecim zadaniu! Ha! Nie możesz ufać nikomu z nich!
Hagrid był w tak złym nastroju, że Harry prawie cieszył się, że już dotarli do Grubej Damy i pożegnali się. Wspiął się przez dziurę w portrecie do pokoju wspólnego i podszedł prosto do rogu, gdzie siedzieli Ron i Hermiona, żeby opowiedzieć im, co się stało.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:29, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział dwudziesty dziewiąty
Sen


- To się sprowadza do tego - powiedziała Hermiona, marszcząc czoło - Albo pan Crouch zaatakował Victora, albo ktoś inny zaatakował ich oboje, kiedy Victor nie patrzył.
- To musiał być Crouch - stwierdził natychmiast Ron - To dlatego nie było go tam, kiedy przyszli Harry i Dumbledore. Po prostu uciekł.
- Nie wydaje mi się - odparł Harry, potrząsnając głową - Wyglądał naprawdę słabo... i nie sądzę, żeby miał zaraz się deportować albo coś takiego.
- Nie można się deportować na ziemiach Hogwartu, ile razy mam wam to jeszcze powtarzać? - powiedziała Hermiona
- Ok... a co byście powiedzieli na taką teorię - zaczął Ron podekscytowanym tonem - Krum zaatakował Croucha i... nie, czekajcie... a potem Oszołomił samego siebie!
- a pan Courch wyparował, tak? - odparowała zimno Hermiona
- No, taak...
Dopiero świtało. Harry, Ron i Hermiona wyślizgnęli się ze swoich dormitoriów bardzo wcześnie i razem popędzili do sowiarni, żeby wysłać Syriuszowi list. Teraz stali i przyglądali się mglistym błoniom. Wszyscy troje mieli podkrążone oczy i blade twarze, ponieważ wczoraj do późnej nocy gadali o panu Crouchu.
- Jeszcze tylko raz, Harry - odezwała się Hermiona - Co dokładnie powiedział pan Crouch?
- Mówiłem wam, w tym nie było zbytnio sensu - odparł Harry - Powtarzał, że chce przed czymś ostrzec Dumbledore'a, z pewnością wspomniał Bertę Jorkins, chyba myślał, że nie żyje. Powtarzał, że to wszystko jego wina... i wpominał swojego syna.
- No, to rzeczywiście była jego wina - stwierdziła rzeczowo Hermiona
- On nie był sobą - dodał Harry - Wydawał się myśleć, że jego żona i syn ciągle żyją, i rozmawiał z Percym o pracy, dawał mu instrukcje.
- I... i przypomnij mi, co powiedział o Sam-Wiesz-Kim? - powiedział Ron niepewnie
- Mówiłem ci już - odparł Harry bezbarwnym głosem - Że staje się coraz silniejszy.
Nastąpiła cisza.
Potem Ron dodał tonem pełnym udawanej pewności - Ale był szalony, jak mówiłeś, więc połowa z tego, co gadał, to pewnie bzdury...
- Był śmiertelnie poważny, kiedy próbował powiedzieć coś o Voldemorcie - odparł Harry, ignorując wywody Rona - Miał wielkie kłopoty ze złożenie dwóch słów do kupy, ale wydawał się dobrze wiedzieć, gdzie jest i co chce zrobić. Po prostu powtarzał, że musi zobaczyć Dumbledore'a.
Harry odwrócił się od okna i spojrzał na sowy. Połowa grzęd była pusta; co chwila kolejna sowa wlatywała przez jedno z okien, powracając z nocnego polowania z myszą w dziobie.
- Gdyby Snape mnie nie zatrzymał, - powiedział Harry gorzko - może zdążylibyśmy na czas. “Dyrektor jest zajęty, Potter... co za bzdury, Potter...” Dlaczego nie mógł po prostu zejść mi z drogi?
- Może nie chciał, żebyś się tam dostał? - powiedział natychmiast Ron - Może... czekaj... jak szybko on mógłby dostać się do lasu? Myślisz, że mógłby prześcignąć ciebie i Dumbledore'a?
- Tylko jeśli zamienił się w nietoperza lub coś takiego - odparł Harry
- To byłoby do niego podobne - mruknął Ron
- Musimy zobaczyć się z profesorem Moody'm. - powiedziała Hermiona - Musimy dowiedzieć się, czy znalazł pana Croucha.
- Jeżeli zobaczył go na Mapie Huncwotów, to nie było trudne - odparł Harry
- Chyba że Crouch już wydostał się z ziem Hogwartu - wtrącił Ron - Bo ona pokazuje tylko okolice, praw...
- Ciiii! - syknęła nagle Hermiona
Ktoś wspinał się po schodach do sowiarni. Harry słyszał dwa głosy, zbliżające się coraz bardziej i bardziej.
- ...to szantaż, naprawdę, możemy mieć przez to kłopoty...
- ...próbowaliśmy być grzeczni, czas przestać grać czysto, spróbować tak, jak on. Nie chciałby przecież, żeby całe Ministerstwo Magii się o tym dowiedziało...
- Mówię ci, jeśli to napiszemy, to będzie szantaż!
- Tak, ale nie będziesz się skarżył, kiedy wreszcie dostaniemy forsę, co?
Drzwi sowiarni otworzyły się na oścież. Fred i George przeszli przez próg i nagle stanęli jak wryci na widok Harrego, Rona i Hermiony.
- Co wy tu robicie? - powiedzieli jednocześnie Ron i Fred
- Wysyłamy list - odparli im Harry i Ron
- Co, o tej porze? - zawołali Fred i George
Fred uśmiechnął się - Świetnie... my nie zapytamy was, co robicie, jeśli wy nie zapytacie nas.
Trzymał w ręku zaklejoną kopertę. Harry zerknął na nią, ale Fred, specjalnie lub przez przypadek, zasłonił dłonią nazwisko adresata.
- No, nie będziemy wam przeszkadzać - powiedział, kłaniając się kpiąco i wskazując na drzwi
Ron nie poruszył się - Kogo szantażujecie? - zapytał
Wesołość natychmiast zniknęła z twarzy Freda. Harry zobaczył, że George kątem oka zerknął na Freda, zanim uśmiechnął się do Rona.
- Nie bądź głupi, tylko żartowałem - powiedział
- To nie tak brzmiało - odparł Ron
Fred i George spojrzeli na siebie.
Potem Fred nagle się odezwał - Mówiłem ci już wcześniej, Ron, nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy, jeśli podoba ci się jego obecny kształt. To znaczy, nie wyobrażam sobie, że tak mogłoby być, ale...
- To także moja sprawa, jeśli kogoś szantażujecie - odparł Ron - George ma rację, możecie mieć poważne kłopoty.
- Mówiłem ci, żartowałem - powiedział George. Podszedł do Freda, wyjął mu list z ręki i zaczął przywiązywać go do nogi najbliższej sowy - Zaczynasz gadać jak nasz starszy braciszek, Ron. Byle tak dalej i może zostaniesz prefektem.
- Nie, nie zostanę! - zapewnił go Ron żarliwie
George zaniósł sowę do okna i wypuścił ją.
Potem odwrócił się i uśmiechnął do Rona - w takim razie przestań mówić ludziom, co mają robić. Do zobaczenia.
On i Fred wyszli z sowiarni. Harry, Ron i Hermiona spojrzeli po sobie.
- Myślisz, że wiedzą coś o tym wszystkim? - wyszeptała Hermiona - o Crouchu i reszcie?
- Nie - odparł Harry - Gdyby to było tak poważne, powiedzieliby komuś. Na przykład Dumbledore'owi.
Ron jednak miał bardzo niepewną minę.
- Co się stało? - zapytała go Hermiona
- No... - zaczął powoli Ron - Nie wiem, czy by powiedzieli. Oni... oni mają obsesję na punkcie pieniędzy, zauważyłem, kiedy trzymałem z nimi, kiedy... no, wiecie...
- Kiedy nie rozmawialiśmy ze sobą - dokończył za niego Harry - Tak, ale szantaż...
- To ten pomysł na sklep - ciągnął Ron - Myślałem, że mówią to tylko, by zdenerwować mamę, ale oni myślą o tym serio, naprawdę chcą go otworzyć. Został im w Hogwarcie jeszcze tylko jeden rok, ciągle mówią o tym, że czas pomysleć o swojej przyszłości, a tata nie może im pomóc, i potrzebują pieniędzy na początek.
Teraz Hermiona również spojrzała niepewnie - Taak, ale... chyba nie zrobiliby niczego nie zgodnego z prawem, żeby zdobyć pieniądze, prawda?
- a może jednak? - powiedział sceptycznie Ron - Nie wiem... nigdy ich nie obchodziło łamanie zasad...
- Tak, ale to jest prawo - powiedziała Hermiona z przestrachem - To nie żadna głupia szkolna reguła... dostaną znacznie więcej niż szlaban za szantaż! Ron... może lepiej powiedz Perciemu...
- Oszalałaś?! - zawołał Ron - Powiedzieć Perciemu? (...) - jeszcze raz wyjrzał przez okno, spojrzał w kierunku, w którym poleciała sowa Freda i Georga, a potem powiedział - Lepiej chodźmy na śniadanie.
- Myślicie, że jest za wcześnie, żeby pójść do profesora Moody'ego? - zapytała Hermiona, kiedy schodzili w dół spiralnymi schodami.
- Tak - stwierdził z przekonaniem Harry - Pewnie wyrzuciłby nas, gdybyśmy obudzili go o tej porze, pomyślałby, że chcemy go zaatakować, kiedy śpi. Poczekajmy do przerwy.
Historia magii rzadko im się tak dłużyła. Harry co chwila sprawdzał zegarek Rona (wreszcie pozbył się swojego), ale wskazówki poruszały się tak wolno, że mógłby przysiąc, że stoją. Wszyscy troje byli tak zmęczeni, że z chęcia położyliby głowy na ławkach i zasnęli; nawet Hermiona nie robiła swoich zwykłych notatek, tylko siedziała z głową potpartę na rękach i patrzyła się nic-nie-widzącym wzrokiem na profesora Binnsa.
Kiedy wreszcie zadzwonił dzwonek, pospieszyli korytarzem do sali obrony przed czarną magią i zastali profesora Moody'ego właśnie z niej wychodzącego. Wyglądał na dokładnie tak zmęczonego, jak oni się czuli. Powieka jego normalnego oka opadała, nadając jego twarzy jeszcze bardziej dziwaczny, krzywy wygląd.
- Profesorze Moody? - zawołał Harry, kiedy przepchnęli się do niego przez tłum.
- Witaj Potter - ryknął Moody. Jego magiczne oko zatrzymało się na kilku przechodzących pierwszoroczniakach, którzy nerwowo przyspieszyli; oko przesunęło się na tył jego głowy i obserwowało ich aż doszli do rogu, a potem Moody znowu się odezwał - Wchodźcie.
Cofnął się, by wpuścić ich do pustej klasy, pokuśtykał za nimi i zamknął drzwi.
- Znalazł pan go? - zapytał Harry nie siląc się na wstęp - Pana Croucha?
- Nie - odparł Moody. Podszedł do swojego biurka, usiadł, wyciągnął swoją drewnianą nogę z cichym jękiem i wyjął piersiówkę.
- Użył pan mapy? - zapytał Harry
- Oczywiście - odprał Moody, pociągając olbrzymiego łyka z piersiówki - Podpatrzyłem twój sposób, Potter. Przywołałem ją z mojego gabinetu do lasu. Nie było go nigdzie.
- a więc się deportował? - zapytał Ron
- Nie można deportować się na ziemiach Hogwartu, Ron! - powiedziała Hermiona - Są inne sposoby na zniknięcie, prawda, profesorze?
Magiczne oko Moody'ego zadrżało, kiedy spoczęło na Hermionie.
- Ty też mogłabyś pomyśleć o karierze aurora - powiedział jej - Tą drogą należy myśleć, Granger.
Hermiona zaróżowiła się.
- Nie był niewidzialny - stwierdził Harry - Mapa pokazuje niewidzialnych ludzi. Musiał opuścić ziemie Hogwartu.
- Ale z własnej woli? - wtrąciła natychmiast Hermiona - Czy dlatego, że ktoś go do tego zmusił?
- Tak, ktoś mógł... mógł wsadzić go na miotłę i odlecieć, prawda? - powiedział szybko Ron, spoglądając z nadzieją na Moody'ego, jakby on również chciał dowiedzieć się, że ma zadatki na aurora.
- Nie możemy wykluczyć porwania - zagrzmiał Moody
- a więc - powiedział Ron - myśli pan, że może być gdzieś w Hogsmeade?
- Może być wszędzie - odparł Moody, potrząsając głową - Jedyna rzeczy, której jesteśmy pewni, to to, że nie ma go tutaj.
Szeroko ziewnął, ukazując mnóstwo brakujących zębów.
Potem powiedział - Teraz, Dumbledore powiedział mi, że wy troje lubicie przeprowadzać własne śledztwa. Nic jednak nie możecie zrobić w sprawie Croucha. Będzie go szukać Ministerstwo, Dumbledore ich zawiadomił. Potter, ty skup się tylko na trzecim zadaniu.
- Co? - zapytał Harry - Ach, tak...
Nie poświęcił labiryntowi nawet jednej przelotnej myśli, odkąd opuścił go razem z Krumem poprzedniej nocy.
- To powinno być coś dla ciebie, to zadanie - ciągnął Moody, zekrając na Harrego i przejeżdżając ręką po swojej pociętej szyi - z tego, co słyszałem od Dumbledore'a, przechodziłeś już przez takie rzeczy wiele razy. Przedarłeś się przez szereg przeszkód do kamienia filozoficznego na twoim pierwszym roku, prawda?
- My pomagaliśmy - wtrącił Ron szybko - Ja i Hermiona pomagaliśmy.
Moody uśmiechnął się - Więc teraz pomóżcie mu się przygotować do tego i będę bardzo zdziwiony, jeśli nie wygra - powiedział - a tymczasem... nieustanna czujność, Potter. Nieustanna czujność - pociągnął kolejny głęboki haust ze swojej piersiówki, a jego magiczne oko skierowało się na okno. Widoczny był stamtąd pomost do statku Durmstrangu.
- Wy dwoje - jego normalne oko zatrzymało się na Ronie i Hermionie - wy trzymajcie się blisko Pottera, w porządku?... nigdy nie za wiele oczu.

* * *

Syriusz przysłał im sowę z odpowiedzią już następnego ranka. Wylądowała przed Harrym w tej samej chwili, w której puszczyk z Prorokiem Codziennym w dziobie opuścił się do Hermiony. Hermiona odebrała gazetę, zerknęła na pierwszą stronę, powiedziała “Ha! Nie wyszperała nic o Crouchu!”, a potem dołączyła do Rona i Harrego, czytających, jak Syriusz skomentował tajemnicze wydarzenia przedostatniej nocy.

Harry - co ty sobie myślisz, spacerując po lesie z Victorem Krumem? Chcę, żebyś przysiągł, w następnym liście, że już nigdy z nikim nie będziesz włóczył się po nocy. w Hogwarcie jest ktoś bardzo niebezpieczny. To jasne, że próbował nie dopuścić do spotkania Croucha i Dumbledore'a, a ty stałeś prawdopodobnie kilka stóp od niego. Mógł cię zabić.
Twoje nazwisko nie wyszło z Czary Ognia przez przypadek. Jeżeli ktoś próbuje cię zaatakować, to jego ostatnia okazja. Trzymaj się blisko Rona i Hermiony, nie wychodź z wieży Gryffidoru po godzinach i przygotuj się do trzeciego zadania. Poćwicz Rozbrajanie i Oszałamianie. Nie zaszkodzi też poznać kilku uroków. Nic nie możesz zrobić w sprawie Croucha. Nie wychylaj się i uważaj na siebie. Czekam na Twój list z przyrzeczeniem, że nie zrobisz znowu czegoś zakazanego.
Syriusz.

- Za kogo on się uważa, pouczając mnie, żebym nie robił nic zakazanego? - powiedział Harry z lekkim oburzeniem, zwijając list Syriusza i chowając go do kieszeni - Po tym wszystkim, co sam wyprawiał w szkole!
- On się o ciebie martwi! - powiedziała Hermiona ostro - Tak jak Moody i Hagrid! Więc posłuchaj ich!
- Nikt nie próbował mnie zaatakować przez cały rok - odparł Harry - Nikt nie zrobił mi zupełnie nic...
- Oprócz włożenia twojego zgłoszenia do Czary Ognia - dokończyła Hermiona – i z pewnością zrobił to z jakiegoś powodu, Harry. Snuffles ma rację. Może to jest zadanie, przy którym spróbuje cię dostać.
- Zobacz, - zaczął niecierpliwie Harry - powiedzmy, że Snuffles ma rację i ktoś oszołomił Kruma, żeby porwać Croucha, a więc oni rzeczywiście byliby blisko nas, prawda? Ale poczekali, aż odbiegłem, zanim coś zrobili. Więc to nie ja jestem celem, czy tak?
- Ale to nie wyglądałoby na wypadek, gdyby zamordowali cię w lesie! - zawołała Hermiona - a jeśli umrzesz podczas zadania...
- Nie przejmowali się, że zaatakowali Kruma, nie? - powiedział Harry - Dlaczego po prostu nie załatwili też mnie za jednym zamachem? To mogłoby wyglądać, że ja i Krum mieliśmy pojedynek albo coś takiego.
- Harry, ja też tego nie rozumiem - odparła Hermiona stanowczo - Wiem tylko, że dzieje się mnóstwo dziwnych rzeczy i mi się to nie podoba... Moody ma rację... Snuffles ma rację... musisz zacząć przygotowania do trzeciego zadania, natychmiast. i upewnij się, że napiszesz do Syriusza i obiecasz mu, że nie będziesz już wymykał się samemu.

* * *

Błonie nigdy nie wyglądały tak zachęcająco, jak wtedy, kiedy Harry musiał zostawać w zamku. Przez najbliższe kilka dni spędził cały swój wolny czas albo w bibliotece z Hermioną i Ronem, wyszukując przydatnych uroków, albo w pustej sali, którą zajęli do ćwiczeń. Harry skupił się na Zaklęciu Oszałamiającym, którego nigdy wcześniej nie używał. Problem w tym, że ćwiczenia wymagały poświęceń ze strony Rona i Hermiony.
- Dlaczego nie możemy porwać pani Norris? - zasugerował Ron podczas poniedziałkowego lunchu, kiedy leżał płasko na plecach na środku ich sali zaklęć, będąc Oszołomionym i obudzonym przez Harrego po raz piąty z rzędu - Pooszałamiajmy teraz ją, dla odmiany. Albo możemy użyć Zgredka, Harry, założę się, że zrobiłby wszystko, żeby ci pomóc. Nie skarżę się, ani nic, - dodał, z trudem wstając i masując sobie plecy - ale wszystko mnie boli...
- Bo ciągle nie trafiasz w poduszki! - przerwała niecierpliwie Hermiona, układając stos poduszek, których używali podczas nauki Zaklęcia Oddalającego, i które Flitwick zostawił w szafce - Po prostu spróbuj upaść do tyłu.
- Kiedy jest się Oszołomionym, nie celuje się zbyt dobrze, Hermiono - odparł Ron ze złością - Dlaczego sama nie spróbujesz?
- Myślę, że Harry i tak już to załapał - powiedziała szybko Hermiona - i nie musimy martwić się o Rozbrajanie, umiemy to od wieków... Myślę, że dziś wieczorem powinniśmy zacząć jedno z tych zaklęć.
Spojrzała na listę, którą sporządzili w bibliotece.
- Podoba mi się to - powiedziała - Zaklęcie Utrudniające. Powinno spowolnić wszystko, co chce cię zaatakować, Harry. Zaczniemy właśnie od tego.
Zadzwonił dzwonek. Pośpiesznie wepchnęli poduszki z powrotem do szafki i wymknęli się z pracowni.
- Do zobaczenia na obiedzie! - zawołała Hermiona i poszła na numerologię, a Harry i Ron skierowali się do wieży północnej na wróżbiarstwo. Wysokie okna wpuszczały szerokie pasma światła na podłogę korytarzy. Niebo na zewnątrz miało tak intensywny niebieski kolor, jakby było namalowane.
- Chyba ugotujemy się w pokoju Trelawney, ona nigdy nie gasi ognia - powiedział Ron, wspinając się po schodach do srebrnej drabiny i klapy w suficie.
Miał całkowitą rację, w oświetlonym mdłym światłem pokoiku było piekielnie gorąco. Opary z perfumowanego ognia zdawały się jeszcze cięższe niż zazwyczaj. Harremu zakręciło się w głowie, kiedy szedł do jednego z zasłoniętych okien. Kiedy profesor Trelawney odwróciła się, żeby poprawić misternie ułożony materiało na lampie, otworzył okno na cal i usadowił się z powrotem w swoim fotelu tak, że przyjemna bryza owiewała jego twarz. Było mu niesamowicie wygodnie.
- Moi kochani - zaczęła profesor Trelawney, siadając w swoim głębokim fotelu przodem do klasy i zerkając na nich swoimi dziwacznie, nienaturalnie powiększonymi oczami - prawie zakończyliśmy już naszą przygodę z astrologią. Dzisiaj jednak nadarza się niezwykła okazja, aby przetestować oddziaływanie Marsa, obecnie znajdującego się w bardzo ciekawym położeniu. Jeśli łaskawie spojrzycie wszyscy tutaj, przygaszę światła...
Machnęła różdżką i lampy zgasły. Ogień był teraz jedynym źródłem światła. Profesor Trelawney pochyliła się i podniosła spod swojego krzesła miniaturowy model układu słonecznego zawarty pod szklaną kopułą. Był bardzo piękny; każdy księżyc błyszczał, okrążająć jedną z dziewięciu planet i ogniste słońce, a wszystko unosiło się w przeźroczystym powietrzu pod kopułą. Harry leniwie obserwował, jak profesor Trelawney wskazuje na fascynujący kąt między Marsem i Neptunem. Otoczyły go ciężko perfumowane opary i wietrzyk z okna. Słyszał, jak jakiś owad bzyczy cicho za zasłonką. Jego powieki zaczęły opadać...
Jechał na grzbiecie śnieżnej sowy przez bezchmurne, niebieskie niebo w kierunku starego, pokrytego bluszczem domu stojącego na wysokim wzgórzu. Lecieli coraz niżej i niżej, wiatr przyjemnie owiewał twarz Harrego, dopóki nie dotarli do ciemnego, połamanego okna w górnej części domu i wlecieli do środka. Teraz posuwali się ponurym korytarzem, do pokoju na samym końcu... przeszli przez drzwi, do pogrążonego w półmroku pomieszczenia z zasłoniętymi oknami.
Teraz Harry zsunął się z grzbietu sowy... obserwował, jak leci ona przez pokój do fotela ustawionego do niego tyłem... na podłodze stały dwie czarne postacie... obie poruszały się...
Jedna była ogromnym wężem... druga mężczyzną... niskim, łysiejącym mężczyzną, mężczyzną z wodnistymi oczami i zadartym nosem... drżał i szlochał na dywaniku przed kominkiem...
- Masz szczęście, Glizdogonie - powiedział zimny, wysoki głos dochodzący z głębi fotela, na którym wylądowała sowa - Masz naprawdę wielkie szczęście. Twój błąd nie zrujnował wszystkiego. On nie żyje.
- Mój panie! - wykrzusił czlowiek na podłodze - Mój panie, jestem... jestem bardzo szczęśliwy... i bardzo przepraszam...
- Nagini - powiedział zimny głos - ty nie masz szczęścia, w końcu nie nakarmię cię Glizdogonem... ale nieważne, nieważne... jest jeszcze Harry Potter...
Wąż syknął. Harry widział jego trzepoczący język.
- Teraz, Glizdogon - zaczął znowu zimny głos - może jeszcze raz ci przypomnę, dlaczego nie będę tolerować więcej twoich błędów...
- Mój panie... nie... błagam...
Zza fotela wyłonił się koniuszek różdżki. Wskazywał Glizdogona. “Crucio” powiedział zimny głos.
Glizdogon krzyknął, krzyknął, jakby każdy nerw jego ciała został podpalony. Ten krzyk wypełnił uszy Harrego i w tym samym momencie bliznę na jego czole również przeszył rozdzierający ból; on też zawył... Voldemort go usłyszy, dowie się, że tam jest...
- Harry! Harry!
Harry otworzył oczy. Leżał na podłodze pokoju profesor Trelawney z dłońmi przyciśniętymi do twarzy. Blizna bolała go tak bardzo, że do oczu napłynęłu mu łzy. Ból był prawdziwy. Cała klasa zebrała się dookoła niego, Ron ukląkł tuż przy nim z przerażeniem widocznym na twarzy.
- w porządku? - zapytał
- Oczywiście, że nie! - zawołała profesor Trelawney, wyraźnie podekscytowana. Jej ogromne oczy wpatrywały się dokładnie w Harrego - Co się stało, Potter? Widzenie? Objawienie? Co zobaczyłeś?
- Nic - skłamał Harry. Czuł, że się trzęsie. Nie mógł powstrzymać się od zerkania na boki, na otaczające go cienie; głos Voldemorta brzmiał tak blisko...
- Przyciskałeś ręce do swojej blizny! - powiedziała profesor Trelawney - Zwijałeś się na podłodze, przyciskając ręce do blizny! No dalej, Potter, mam doświadczenie w takich sprawach!
Harry spojrzał na nią.
- Myślę, że muszę iść do skrzydła szpitalnego - wydusił - Ból głowy.
- Mój kochany, z pewnością doznałeś stymulacji poprzez niezwykłe wibracje mojego pokoju! - zawołała profesor Trelawney - Jeżeli teraz wyjdziesz, możesz stracić okazję na spojrzenie w przyszłość dalej niż kiedykolwiek...
- Nie chcę widzieć niczego oprócz wyleczenia bólu głowy - odparł Harry
Wstał. Klasa cofnęła się. Wszyscy starali się zachować kamienną twarz.
- Do zobaczenia - mruknął Harry do Rona, podniósł swoją torbę i skierował się do klapy w podłodze, ignorując profesor Trelawney, której twarz przybrała wyraz głębokiej frustracji, jakby właśnie odmówiono jej pysznej zabawy.
Kiedy jednak Harry dotarł do stóp drabiny, nie udał się do skrzydła szpitalnego. Nie miał pojęcia, po co miałby tam iść. Syriusz powiedział mu, co powinien zrobić, jeśli jego blizna znowu zaboli, i teraz zamierzał posłuchać jego rady: pójść prosto do gabinetu Dumbledore'a. Maszerował korytarzem, myśląc o tym, co zobaczył w swoim śnie... był on tak wyraźny, jak ten, który obudził go na Privet Drive... przeleciał myślami po szczegółach, próbując upewnić się, że wszystko pamięta... słyszał, jak Voldemort oskarża Glizdogona o popełnienie błędu... ale sowa przyniosła dobre wieści, błąd został naprawiony, ktoś nie żył... więc Glizdogon nie zostanie rzucony na pożarcie wężowi... on, Harry, będzie następnym posiłkiem...
Harry nawet nie zauważył, jak przeszedł obok chimery strzegącej wejścia do gabinetu Dumbledore'a. Zamrugał, rozejrzał się, zorientował się, gdzie jest i cofnął się o kilka kroków, stając dokładnie przed chimerą. Wtedy przypomniał sobie, że nie zna hasła.
- Cytrynowy sorbet? - powiedział niepewnie
Chimera nie ruszyła się.
- Okej - zaczął Harry, wpatrując się w nią - Spróbujmy. Ee... Lukrowana różdżka. Najlepsza Balonowa Guma Drooblesa. Fasolki Wszystkich Smaków Bertiego Botta... och, nie on ich przecież nie lubi... Po prostu otwórz się, dobra? - zakończył ze złością - Naprawdę muszę go zobaczyć, to pilne!
Chimera pozostała nieruchoma.
Harry kopnął ją, ale nie osiągnął nic poza okropnym bólem w dużym palcu u nogi.
- Czekoladowa żaba! - krzyknął z wściekłością, stojąc na jednej nodze - Cukrowe pióro! Gumowy karaluch (?)!
Chimera nagle ożyła i odsunęła się na bok. Harry zamrugał.
- Gumowy karaluch? - powtórzył, osłupiony - Ja tylko żartowałem...
Przecisnął się przez otwór w ścianie i wszedł na pierwszy stopień spiralnych schodów, które powoli zaczęły poruszać się do góry, podczas gdy drzwi na dole cicho się zamknęły. Schody zawiozły go przed dębowe drzwi z masywną kołatką.
Z wnętrza dochodziły głosy. Harry zszedł z ruchomych schodów i z wahaniem nadstawił ucha.
- Dumbledore, obawiam się, że nie widzę związku, zupełnie nie widzę! - to był głos Ministra Magii, Korneliusza Knota - Ludo mówi, że Berta najprawdopodobniej po prostu się zgubiła. Zgadzam się, że do tej pory powinniśmy byli już ją znaleźć, ale nic nie wskazuje na jakieś przestępstwo, Dumbledore, nic a nic. Ani że jej zniknięcie ma związek ze zniknięciem Bartiego Croucha!
- a co sądzisz, że stało się z Bartym Crouchem, panie Ministrze? - ryknął głos Moody'ego
- Widzę dwie możliwości, Alastorze - odparł Knot - Albo Crouch wreszcie się załamał... bardzo prawdopodobne, jestem pewny, że wszyscy się zgodzicie, znając jego osobistą historię... i oszalał, powędrował gdzieś...
- w takim razie musiał wędrować bardzo szybko - wtrącił spokojnie Dumbledore
- Albo... no, - w głosie Knota zabrzmiało niezdecydowanie - Cóż, powstrzymam się od osądu, dopóki nie zobaczę miejsca, gdzie go znaleziono, ale mówicie, że było to tuż za karetą Beauxbatons? Dumbledore, czy wiesz czym jest ta kobieta?
- Uważam ją za bardzo odpowiedzialną dyrektorkę... i świetną tancerkę - odparł cicho Dumbledore
- Och, Dumbledore, daj spokój! - zawołał Knot ze złością - Nie sądzisz, że możesz oceniać ją przez pryzmat Hagrida? One nie wszystkie stają się niegroźne... jeśli, oczywiście, można nazwać Hagrida niegroźnym, z tą jego potworomanią...
- Nie bardziej podejrzewam Madame Maxime, niż Hagrida. - powiedział Dumbledore tak samo spokojnie - Możliwe, że to ty jesteś uprzedzony, Korneliuszu.
- Możemy uciąć tę dyskusję? - zagrzmiał Moody
- Tak, tak, zejdźmy wreszcie na dwór - powiedział niecierpliwie Knot
- Nie, to nie dlatego - odparł Moody - Po prostu Potter chce zamienić z tobą słówko, Dumbledore. Stoi za drzwiami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island