Forum HARRY  POTTER Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
[Ebook] Harry Potter i Czara Ognia
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:30, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział trzydziesty
The Pensieve (???)

Drzwi do gabinetu otworzyły się.
- Cześć Potter - powiedział Moody - Wchodź do środka.
Harry przeszedł przez próg. Miał już wcześniej okazję odwiedzić gabinet Dumbledore'a; był to bardzo piękny, okrągły pokój, ozdobiony portretami wcześniejszych dyrektorów i dyrektorek Hogwartu, z których w tej chwili wszyscy smacznie spali, ich klatki nieznacznie podnosiły się i opadały.
Korneliusz Knot stał obok biurka Dumbledore'a, w swojej zwykłej, prążkowanej pelerynie i z kapeluszem koloru limetki w dłoni.
- Harry! - zawołał Knot jowialnie, podchodząc krok bliżej - Jak się masz?
- Dobrze - skłamał Harry
- Właśnie rozmwialiśmy o tej nocy, kiedy pan Crouch pojawił się na ziemiach Hogwartu - powiedział Knot - To ty go znalazłeś, czy tak?
- Tak - odparł Harry i, czując, że nie ma sensu udawać, że nie słyszał ich dyskusji, dodał - i nigdzie w pobliżu nie widziałem Madame Maxime, a ona przecież miałaby spory problem z ukryciem się, prawda?
Za plecami Knota Dumbledore uśmiechnął się do Harrego.
- No tak... - zaczął niepewnie Knot - Właśnie mieliśmy wybrać się na krótki spacer, Harry, więc jeśli nam wybaczysz... może powinieneś po prostu wrócić na swoją lekcję...
- Chciałem z panem porozmawiać, profesorze - powiedział szybko Harry, zerkając na Dumbledore'a, który posłał mu krótkie, badawcze spojrzenie.
- Poczekaj tu na mnie, Harry - powiedział - Nasze oględziny nie potrwają długo.
W ciszy przeszli obok Harrego i zamknęli za sobą drzwi. Po około minucie Harry usłyszał, jak stuk drewnianej nogi Moody'ego coraz bardziej cichnie, w miarę jak właściciel oddalał się korytarzem poniżej. Harry rozejrzał się.
- Cześć Fawkes - powiedział
Fawkes, feniks profesora Dumbledore, siedział na złotym drążku blisko drzwi. Wielkości łabędzia, z fantastycznym, czerwono-złotym upierzeniem, machnął swoim długim ogonem i mrugnął z ciekawością na Harrego.
Harry usiadł na krześle przed biurkiem Dumbledore'a. Siedział tak przez kilka minut i przyglądał się dawnym dyrektorom i dyrektorkom pochrapującym w swoim ramach, myśląc jednocześnie o tym, co przed chwilą podsłuchał i przejeżdżając palcem po swojej bliźnie. Teraz zupełnie przestała go boleć.
Czuł się znacznie spokojniejszy, teraz, kiedy znajdował się w gabinecie Dumbledore'a, wiedząc, że wkrótce opowie mu o swoim śnie. Harry przeleciał wzrokiem po ścianach za biurkiem. Okropnie sfatygowana i połatana Tiara Przydziału leżała na półce. Obok, pod szklaną kopułą, leżał wpaniały srebrny miecz, z ogromnym rubinem zatopionym w rękojeści; Harry rozpoznał w nim ten sam miecz, który wyciągnął z Tiary Przydziału na swoim drugim roku. Dawno temu należał on do Godryka Gryffindora, założyciela domu Harrego. Harry patrzył na miecz, odtwarzając w pamięci moment, w którym przyszedł mu on z pomocą, kiedy Harry myślał już, że cała nadzieja stracona, gdy nagle zauważył promień srebrzystego światła, tańczący na szkalnej powierzchni. Rozejrzał się w poszukiwaniu źródła i zobaczył, że srebrno-białe światło dochodzi z czarnej szafki ustawionej przy wejściu do gabinetu, za jego plecami, której drzwi nie były dokładnie domknięte. Harry zawahał się, zerknął na Fawkesa, a potem wstał, przeszedł przez gabinet i otworzył na oścież drzwi szafki.
Znajdowała się tam płytka, kamienna misa, z dziwnymi płaskorzeźbami dookoła brzegu; Harry nie rozpoznał żadnego z runów i symboli. Srebrne światło wydzielała zawartość misy, coś, czego Harry nigdy wcześniej nie widział. Nie potrafił określić, czy jest to ciecz, czy gaz. Było bardzo jasne i srebrzyste, poruszało się właściwie bez oporu; powierzchnia pofalowała się, jakby wiatr zmarszczył wodę, a potem, jak chmura, oddzieliła się i zawirowała. Wyglądało to tak, jakby światło stało się płynem lub jakby wiatr zastygł - Harry nie mógł się zdecydować.
Chciał tego dotknąć, poczuć, jakie jest w dotyku, ale prawie cztery lata życia w magicznym świecie nauczyły go, że włożenie ręki do misy pełnej nieznanej substancji było bardzo głupią rzeczą. Wyciągnął więc z kieszeni różdżkę, rozejrzał się nerwowo po gabinecie, znowu zerknął na zawartość misy i leciutko dotknął jej koniuszkiem różdżki. Powierzchnia srebrzystej substancji w misie zaczęła bardzo szybko wirować.
Harry pochylił się, włożył głowę do szafki. Srebrzysta substancja stała się przeźroczysta; przypominała szkło. Spojrzał na nią z góry, oczekując, że dojrzy kamienne dno misy... ale zamiast tego zobaczył ogromny pokój pod powierzchnią tajemniczej substancji, pokój, do którego zdawał się zaglądać przez okrągły otwór w suficie.
Pomieszczenie było oświetlone przyćmionym światłem; pomyślał, że może znajdować się pod ziemią, ponieważ nie było tam żadnych okien, jedynie pochodnie, takie same jak te, które oświetlały korytarze Hogwartu. Przybliżając twarz tak bardzo, że jego nos i powierzchnię szklanej substancji dzielił zaledwie cal, Harry zobaczył rzędy i rzędy czarownic i czarodziejów, siedzących pod każdą ścianą na czymś przypominającym wznoszące się trybuny. Na samym środku stało puste krzesło. w tym krześle było coś złowrogiego. Na jego poręczach wisiały łańcuchy, tak jakby zwykle przywiązywano do niego ludzi.
Co to było za miejsce? To z pewnością nie był Hogwart; nigdy wcześniej nie widział w zamku takiego pokoju. Tym bardziej, że ludzie zgromadzeni na dnie misy to w większości dorośli, a Harry wiedział, że w Hogwarcie nie było tylu nauczycieli. Zdawali się na coś czekać; nawet, jeśli widział tylko czubki ich tiar, wszyscy zdawali się patrzeć w tę samą stronę, i nikt z nikim nie rozmawiał.
Ponieważ misa była okrągła, a pokój kwadratowy, Harry nie mógł powiedzieć, co dzieje się w rogach. Pochylił się niżej, wysuwając głowę, próbując dojrzeć...
Czubek jego nosa dotknął srebrnej substancji, której się przyglądał...
Gabinet Dumbledore'a nagle szarpnął, a Harry gwałtownie poleciał naprzód, prosto w substancję w misie...
Ale jego głowa nie uderzyła kamienne dno. Spadał przez coś lodowato zimnego i czarnego; przypominało to bycie wciągniętym w ciemną pralkę...
I nagle znalazł się na najwyższej ławce przy samej ścianie pokoju w misie. Spojrzał w górę na kamienne sklepienie, oczekując, że zobaczy okrągły otwór, przez który tu w leciał, ale nie było tam nic, prócz solidnego sufitu.
Oddychając szybko i ciężko, Harry rozejrzał się. Żaden z czarodziejów ani żadna z czarownic zgromadzonych w pokoju (a było ich przynajmniej 200) nie patrzyło na niego. Nikt nie zdawał się zauważyć, że 14-letni chłopak właśnie spadł z sufitu. Harry odwrócił się do czarodzieja siedzącego obok niego na ławce i aż krzyknął ze zdumienia, który to dźwięk rozległ się echem po cichym pokoju.
Harry siedział obok Albusa Dumbledore.
- Profesorze! - powiedział Harry głośnym, tajemniczym szeptem - Przepraszam... nie chciałem... ja tylko oglądałem tę misę w pańskim gabinecie... i... i gdzie my jesteśmy?
Ale Dumbledore nie poruszył się ani nie odezwał. Kompletnie Harrego ignorował. Tak jak inni czarodzieje w pokoju, spoglądał on w odległy kąt pokoju, gdzie Harry dostrzegł drzwi.
Harry wpatrywał się w Dumbledore'a jeszcze przez chwilę, potem rozejrzał się po oczekującym w ciszy tłumie, a na koniec znowu spojrzał na Dumbledore'a. Wtedy coś zaświtało mu w głowie...
Już raz Harremu zdarzyło się być w miejscu, gdzie nikt go nie widział i nie słyszał. Tamtym razem znalazł się na kartach zaczarowanego dziennika, w czyichś wspomnieniach... i chyba że bardzo się myli, taka sama rzecz przydarzyła mu się znowu...
Harry podniósł prawą rękę, zawahał się i pomachał nią energicznie przed nosem Dumbledore'a. Dumbledore nie mrugnął, nie spojrzał na Harrego, ani w ogóle się nie poruszył. To, zdaniem Harrego, przesądzało sprawę. Dumbledore nie ignorowałby go w ten sposób. Harry był we wspomnieniach, a to nie był dzisiejszy Dumbledore... choć to wszystko nie mogło dziać się dawno temu... Dumbledore siedzący obok niego miał długie srebrne włosy, takie same, jak współczesny dyrektor. Ale co to było za miejsce? Na co czekali ci wszyscy czarodzieje?
Harry rozejrzał się uważniej. Pokój, tak jak już podejrzewał, z pewnością znajdował się pod ziemią - przypominał zresztą bardziej loch niż pokój. (...) Na ścianach nie było żadnych obrazów, w ogóle żadnych ozdób; jedynie te rzędy ławek, wznoszące się dookoła pokoju, ustawione tak, aby każdy wyraźnie widział krzesło z łańcuchami przy poręczach.
Zanim Harry zdążył wysnuć jakiś wniosek, usłyszał kroki. Drzwi w rogu otworzyły się i weszło trzech ludzi - albo przynajmniej jeden człowiek ciągnięty przez dwóch Dementorów.
Harry zamarł. Dementorzy, wysokie, chude istoty z ukrytymi twarzami, wolno przysunęły się na środek pokoju, każdy podtrzymując mężczyznę za jedno z ramion swoimi przypominającymi topielca rękami. Mężczyzna między nimi wyglądał jakby miał zaraz zemdleć, i trudno mu się było dziwić... Harry wiedział, że Dementorzy nie mogli skrzywdzić go tutaj, we wspomnieniach, ale aż za dobrze pamiętał ich moc. Obserwujący czarodzieje lekko się wzdrygnęli, kiedy Dementorzy posadzili mężczyznę na krześle z łańcuchami i wycofali się w pokoju. Drzwi głośno się za nimi zatrzasnęły.
Harry spojrzał na mężczyznę siedzącego na krześle i zobaczył, że jest to Karkaroff.
W przeciwieństwie do Dumbledore'a, Karkaroff wyglądał znacznie młodziej; jego włosy i bródka były czarne. Nie miał na sobie śliskich futer, ale cienkie i zniszczone szaty. Cały się trząsł. Kiedy Harry tak patrzył, łańcuchy na poręczach nagle stały się złote i przywiązały go mocno do krzesła.
- Igorze Karkaroff - powiedział ostry głos po lewej stronie Harrego. Harry obejrzał się i zobaczył pana Croucha wstającego z ławki obok niego. Włosy Croucha były ciemne, twarz mniej pomarszczona, wyglądał na żwawego i energicznego. - Zostałeś tu przywieziony z Azkabanu, by dać zeznanie przed Ministerstwem Magii. Dałeś nam do zrozumienia, że posiadasz ważne dla nas informacje.
Karkaroff wyprostował się na krześle na tyle, na ile pozwalały mu łańcuchy mocno przytrzymujące go do krzesła.
- To prawda, proszę pana - powiedział, i choć jego głos był bardzo przerażony, Harry usłyszał w nim znaną, obłudną nutę - Chciałbym być użyteczny dla Ministerstwa. Chciałbym pomóc... Ja... ja wiem, że Ministerstwo chce... chce złapać ostatnich sługów Czarnego Pana. Pragnę przyczynić się do tego najlepiej jak umiem...
Przez ławki przeszedł szmer. Niektórzy czarodzieje i czarownice zerkali na Karkaroffa z zainteresowaniem, inni z wyraźną niechęcią. Wtedy Harry usłyszał z drugiej strony Dumbledore'a, całkiem wyraźnie, znany, grzmiący głos - Bzdury.
Harry pochylił się. Obok Dumbledore'a siedział Mad-Eye Moody... choć wyraźnie różnił się od Moody'ego, którego on znał. Ten nie miał swojego magicznego oka, jedynie dwa normalne. Oba patrzyły prosto na Karkaroffa i w obu widoczna była głęboka pogarda.
- Crouch go wypuści - mruknął Moody do Dumbledore'a - Zawarł z nim układ. Zajęło mi sześć miesięcy, żeby go przyskrzynić, a teraz Crouch go wypuści, jeśli tylko poda wystarczająco nazwisk. Wysłuchajmy jego informacji, a potem rzućmy go z powrotem Dementorom.
Dumbledore prychnął coś pod swoim długim zadartym nosem.
- Ach, ciągle zapominam... nie lubisz Dementorów, co Albus? - powiedział Moody z kwaśnym uśmiechem.
- Nie - odparł Dumbledore spokojnie - Obawiam się, że nie. Mam przeczucie, że Ministerstwo nie powinno zadawać się z takimi stworzeniami.
- Ale... dla takich śmieci, jak on...
- Mówisz, że masz dla nas nazwiska, Karkaroffie - powiedział pan Crouch - Zatem pozwól nam je poznać.
- Musicie zrozumieć - zaczął natychmiast Karkaroff - że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zawsze działał bardzo w wielkiej konspiracji... wolał, żebyśmy my... to znaczy jego słudzy... żałuję teraz, z całego serca, że kiedykolwiek się do nich zaliczałem...-
- Długo jeszcze? - prychnął Moody
- ...nigdy nie znaliśmy wszystkich nazwisk... tylko on sam wiedział dokładnie...-
- Co było bardzo mądrym posunięciem, zapobiegło, żeby ktoś taki, jak ty, Karkaroff , wsypał ich wszystkich. - mruknął Moody
- Ale mówisz, że masz dla nas część nazwisk? - powiedział pan Crouch
- T.. tak - wydusił Karkaroff - i zaznaczam, że byli to ważni słudzy. Ludzie, którzy spełniali jego rozkazy na moich oczach. Daję te informację, jako znak, że całkowicie się go wyrzekam, i jestem pełen tak ogromnych wyrzutów sumienia, że ledwo...-
- i te nazwiska to? - przerwał ostro pan Crouch
Karkaroff głęboko wciągnął powietrze.
- Był tam Antoni Dolohov - powiedział - Wi...widziałem, jak torturował bezbronnych Mugoli i... i przeciwników Czarnego Pana.
- i pomagałeś mu to robić - mruknął Moody
- Już złapaliśmy Dolohova - powiedział Crouch - Został złapany krótko po tobie.
- Naprawdę? - oczy Karkaroffa szeroko się otworzyły - Jestem... jestem tym zachwycony!
Ale wcale na to nie wyglądało. Harry mógł stwierdzić, że ta wiadomość była dla niego prawdziwym szokiem. Jedno z jego nazwisk było nic nie warte.
- Jeszcze jakieś? - zapytał zimno Crouch
- Ależ oczywiście... był tam Rosier - odparł szybko Karkaroff - Evan Rosier.
- Rosier nie żyje - powiedział Crouch - Też został złapany krótko po tobie. Wolał walczyć, niż spokojnie się poddać i został zabity.
- On też zajął mi trochę czasu - szepnął Moody na prawo od Harrego. Harry spojrzał w bok i zobaczył, jak Moody wskazuje Dumbledore'owi na duży brakujący kawałek swojego nosa.
- Na... na więcej Rosier nie zasługiwał! - powiedział Karkaroff, a w jego głosie brzmiała już prawdziwa panika. Harry był pewien, że Karkaroff zaczyna się obawiać, czy aby wszystkie jego informacje nie okażą się bezużyteczne dla Ministerstwa. Spojrzenie Karkaroffa powędrowało w kierunku drzwi, za którymi z pewności wciąż stali Dementorzy, czekając.
- Coś jeszcze? - zapytał Crouch
- Tak! - zawołał Karkaroff - Był tam Travers... pomagał zamordować McKinnonsów! Mulciber... specjalizował się w Klątwie Imperiusa, zmuszał niewinnych ludzi do robienia straszliwych rzeczy! Rookwood, był szpiegiem, przekazywał Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać przydatne informacje z samego Ministerstwa!
Harry był pewny, że tym razem Karkaroffowi się udało. Przez obserwujący tłum znowu przeszedł szmer.
- Rookwood? - powtórzył Crouch, kiwając głową na czarownicę siedzącą tuż przed nim, która zaczęła bazgrać na kawałku pergaminu - August Rookwood z Departamentu Tajemnic?
- Ten sam - potwierdził ochoczo Karkaroff - Sądzę, że używał całej siatki dobrze ustawionych czarodziejów, i w Ministerstwie, i na zewnątrz, aby gromadzić informacje...
- Ale mamy Traversa i Mucibera - powiedział Crouch - Bardzo dobrze, jeżeli to już wszystko, teraz wrócisz do Azkabanu, zanim zdecydujemy...
- Jeszcze nie! - zawołał Karkaroff, wyglądając na bardzo zdesperowanego - Czekajcie, mam więcej!
Harry widział, jak poci się w świetle pochodni, jego blada skóry odcina się wyraźnie od czarnych włosów i brody.
- Snape! - krzyknął - Severus Snape!
- Snape został oczyszczony przez to zgromadzenie - powiedział zimno Crouch - Zaręczył za niego Albus Dumbledore.
- Nie! - wrzasnął Karkaroff, szarpiąc się w łańcuchach, które przytrzymywały go na krześle - Zapewniam was! Severus Snape jest Death Eater!
Dumbledore wstał - Już złożyłem zeznanie w tej sprawie - powiedział spokojnie - Severus Snape rzeczywiście był Death Eater, jednak przeszedł na naszą stronę zanim Lord Voldemort upadł i od tej pory szpiegował dla nas, narażając się na wielkie niebezpieczeństwo. Teraz nie jest bardziej sługą Voldemorta niż ja.
Harry zerknął na Moody'ego. Za plecami Dumbledore'a przybrał on bardzo sceptyczny wyraz twarzy.
- Dobrze, Karkaroffie - powiedział zimno Crouch - Byłeś nam pomocny. Rozpatrzę ponownie twoją sprawę. Tymczasem wrócisz do Azkabanu...
Twarz Croucha rozmyła się. Harry rozejrzał się dookoła; cały loch rozpływał się, jak był zrobiony z dymu; wszystko rozpadało się, widział tylko swoje własne ciało, całe otoczenie pogrążało się w wirującej ciemności...
I wtedy loch powrócił. Harry siedział już na innym miejscu; ciągle na najwyższej ławce, ale teraz po lewej stronie pana Croucha. Atmosfera była zupełnie inna; rozprężona, nawet radosna. Czarodzieje i czarownice na ławkach rozmawiali między sobą, prawie tak, jakby byli na jakimś sportowym wydarzeniu. Harry złowił spojrzeniem czarownicę naprzeciwko Harrego. Miała krótkie, blond włosy, miała na sobie szaty koloru magnety (?) i ssała koniuszek wściekle zielonego pióra. Była to z pewnością młodsza Rita Skeeter. Harry rozejrzał się; Dumbledore znowu siedział obok niego, ale miał na sobie inne szaty. Pan Crouch wyglądał na znacznie bardziej zmęczonego i jakby zmizerniałego... Harry zrozumiał. To było inne wspomnienie, inny dzień... inny proces.
Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Ludo Bagman.
Z pewnością nie był to jednak Ludo Bagman na emeryturze, ale Ludo Bagman w czasach swojej najwyższej formy. Jego nos nie był jeszcze złamany; sam Bagman był wysoki, wysprotowany i dobrze umięśniony. Wyglądał na zdenerwowanego, kiedy siadał na krześle, ale ono nie przywiązało go do siebie, tak jak to zrobiło z Karkaroffem, a Bagman, prawdopodobnie udetchnąwszy z ulgą z tego powodu, rozejrzał się po obserwującym go tłumie, pomachał kilku osobom i zmusił się do słabego uśmiechu.
- Ludo Bagmanie, zostałeś przywołany tutaj do Instytutu Magicznego Prawa, aby odpowiedzieć na zarzuty dotyczące działalności jako Death Eater - powiedział pan Crouch - Słyszeliśmy zeznanie przeciwko tobie, a teraz zamierzamy wydać werdykt. Czy masz jeszcze coś do dodania do swojego zeznania, zanim oznajmimy naszą decyzję?
Harry nie wierzył własnym oczom. Ludo Bagman sługą Voldemorta?
- Tylko to, - zaczął Bagman, uśmiechając się niepewnie - że wyszedłem na idiotę...-
Jeden lub dwoje czarodziejów na ławkach uśmiechnęło się pod nosem. Pan Crouch jednak nie podzielał ich uczuć. Przyglądał się Ludo Bagmanowi z ponurym, prawie niechętnym wyrazem twarzy.
- Nigdy nie powiedziałeś nic prawdziwszego, chłopie - mruknął ktoś do Dumbledore'a za Harrym. Harry obejrzał się i zobaczył, że Moody znowu tam siedzi. - Gdybym nie wiedział, że zawsze był taki tępy, pomyślałbym, że to jeden z tych tłuczków dokładnie wyplenił z niego rozum...
- Ludoviczu Bagmanie, zostałeś przyłapany na przekazywaniu informacji słudze Lorda Voldemorta - powiedział pan Crouch - Za to, sugeruję karę więzienia w Azkabanie trwającą nie mniej niż...-
Ale wtedy podniósł się wściekły wrzask z otaczających ławek. Kilka czarownic i czarodziejów wstało, potrząsając głowami i nawet wygrażając pięściami panu Crouch.
- Ale mówiłem już, nie miałem pojęcia! - zawołał szczerze Bagman, próbując przekrzyczeć zdenerwowany tłum - Nawet zielonego! Stary Rookwood był przyjacielem moje taty... nigdy nie przyszło mi do głowy, że był z Sami-Wiecie-Kim! Myślałem, że zbierał informacje dla naszej strony! i Rookwood ciągle gadał o załatwieniu mi później pracy w Ministerstwie... moje dni w quidditchu są policzone, przecież wiecie... to znaczy, nie mogę odbijać tłuczków do końca życia, prawda?
Chichoty wśród sędziów.
- Poddajmy to pod głosowanie - powiedział zimno Crouch. Zwrócił się w swoją prawą stronę - Przysięgli będą łaskawi podnieść rękę... ci, którzy są za uwięzieniem...
Harry również spojrzał na prawo. Nikt nie podniósł ręki. Niektórzy czarodzieje i czarownice zaczęli klaskać. Jedna z czarownic wstała.
- Tak? - warknął Crouch
- Chcielibyśmy pogratulować panu Bagmanowi jego oszałamiającego występu w meczu quidditcha przeciwko Turcji w poprzednią sobotę - wyrecytowała na wdechu.
Pan Crouch wyglądał na rozwścieczonego. Loch wypełnił się teraz aplauzem. Bagman wstał i skłonił się, szeroko uśmiechnięty.
- Żałosne - warknął Crouch do Dumbledore'a siadając, podczas gdy Bagman opuszczał loch - Rookwood rzeczywiście załatwił mu pracę... dzień, w którym Ludo Bagman dołączy do nas, będzie bardzo smutnym dniem dla Ministerstwa...
Loch znowu się rozpłynął. Kiedy powrócił, Harry rozejrzał się. Dumbledore ciągle siedział obok Croucha, ale atmosfera nie mogła być bardziej odmienna od tej z poprzedniego wspomnienia. Panowała całkowita cisza, przerywana tylko przez tłumione szlochy wątłej, chorowito wyglądającej czarownicy, która siedziała obok pana Croucha. Drżącymi rękami przyciskała do ust chusteczkę. Harry spojrzał na Croucha i zobaczył, że ten wyglądał bardziej mizernie i szaro niż kiedykolwiek wcześniej. Na jego skroni drgała żyła.
- Wprowadźcie ich - powiedział, a jego głos rozszedł się echem po cichym lochu.
Drzwi w rogu znowu się otworzyły. Tym razem weszło sześciu Dementorów, podtrzymujących czterech ludzi. Harry zauważył, że wszyscy czarodzieje i czarownice na ławkach spojrzeli na pana Croucha. Kilkoro szeptało między sobą.
Dementorzy posadzili całą czwórkę na czterech obwieszonych łańcuchami krzesłach, które stały teraz pośrodku lochu. Był tam przysadzisty mężczyzna, który patrzył się na Croucha bezbarwnym wzrokiem, drugi, znacznie chudszy i bardziej zdenerwowany, co i raz zerkający na boki, kobieta z grubymi, lśniącymi czarnymi włosami i podkrążonymi oczami, która siedziała przywiązana do krzesła, jakby był to tron i prawie dorosły chłopak wyglądający na sparaliżowanego strachem. Drżał, szare włosami opadły mu na mlecznobiałą z przerażenia twarz. Wątła czarownica obok Croucha zaczęła kiwać się w przód i w tył, szlochając w swoją chusteczkę.
Crouch wstał. Spojrzał na czwórkę poniżej, a na jego twarzy zagościła czysta nienawiść.
- Zostaliście przywołani tutaj, do Instytutu Magicznego Prawa, - powiedział wyraźnie - abyśmy mogli was osądzić za zbrodnię tak poważną...
- Ojcze, - wydusił chłopak z szarymi włosami - Ojcze... proszę...
- ...o jakiej rzadko słyszymy w tym sądzie - ciągnął Crouch jeszcze głośniej tak, by zagłuszyć słowa swojego syna - Słyszeliśmy zeznanie przeciwko wam. Wszyscy czworo zostaliście oskarżeni o porwanie aurora - Franka Longbottoma - i nałożenie na niego Klątwy Cruciatusa, wierząc, że zna on miejsce pobytu waszego wygnanego pana, Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać...
- Ojcze, ja tego nie zrobiłem! - jęknął chłopak spętany łańcuchami - Nie zrobiłem, przysięgam, ojcze, nie wysyłaj mnie z powrotem do Dementorów...
- Jesteście również oskarżeni - zawołał Crouch - o użycie Klątwy Cruciatusa na żonie Franka Longbottoma, kiedy ten nie podał wam informacji. Planowaliście przywrócić Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać pełną moc i powrócić do swojego pełnego okrucieństwa życia, które beztrosko prowadziliście, kiedy on był silny. Teraz proszę ławę przysięgłych...
- Mamo! - krzyknął chłopak, a wątła czarownica obok Croucha znowu zaczęła szlochać i kiwać się w przód i w tył - Mamo, powstrzymaj go, mamo, ja tego nie zrobiłem, to nie ja!
- Teraz proszę ławę przysięgłych - ryknął Crouch - o podniesienie rąk, jeżeli, tak jak ja, uważają, że ci zbrodniarze zasługują na dożywocie w Azkabanie.
Czarodzieje i czarownice po prawej stronie lochu, wszyscy jednocześnie, podnieśli ręce. Tłum pod ścianami zaczął klaskać, tak jak przy Bagmanie, tym razem z wyrazami ponurego triumfu na twarzach. Chłopak zaczął krzyczeć.
- Nie! Mamo, nie! Ja tego nie zrobiłem, nie zrobiłem, nie wiedziałem! Nie wysyłaj mnie tam, nie pozwól mu!
Dementorzy znowu weszli do pokoju. Towarzysze chłopaka cicho wstali; kobieta z podkrążonymi oczami spojrzała na Croucha i zawołała - Czarny Pan znowu powstanie, Crouch! Wrzuć nas do Azkabanu, poczekamy! On powstanie znowu i przyjdzie po nas, i wyniesie nas ponad innych swoich sług! Tylko my byliśmy wierni! Tylko my próbowaliśmy go znaleźć!
Ale chłopak próbował uwolnić się od Dementorów, choć Harry widział, że ich zimna moc powoli zaczyna go opanowywać. Tłum krzyczał, niektórzy wstali, kiedy kobieta wychodziła z lochu.
- Jestem twoim synem! - wrzeszczał chłopak do Croucha - Jestem twoim synem!
- Nie jesteś moim synem! - odkrzyknął mu Crouch, a jego zimne oczy nagle się zapaliły - Nie mam już syna!
Wątła czarownica obok niego głośno jęknęła i osunęła się na krześle. Zemdlała. Crouch nie wydawał tego zauważyć.
- Zabrać ich stąd! - ryknął do Dementorów, ze śliną zwisającą mu z ust - Zabrać ich i niech tam zgniją!
- Ojcze! Ojcze, ja nie byłem w to zamieszany! Nie! Nie! Ojcze, proszę!
- Myślę, Harry, że czas już, żebyś wrócił do mojego gabinetu. - powiedział cichy głos w uchu Harrego.
Harry drgnął. Odwrócił się, potem spojrzał też w drugą stronę.
Po jego prawej stronie siedział Albus Dumbledore przyglądający się Dementorom wyprowadzającym syna Croucha... a po jego lewej stronie też siedział Albus Dumbledore, wpatrujący się prosto w niego.
- Chodź - powiedział Dumbledore po lewej i chwycił Harrego za ramię. Loch zaczął się rozpływać, Harry poczuł, jak unosi się w górę; przez chwilę otaczała go ciemność, a potem miał wrażenie, że robi w powietrzu salto, gdy nagle wylądował na nogach, w zalanym oślepiającym światłem gabinecie Dumbledore'a. Kamienna misa błyszczała w szafce przed nim, a Albus Dumbledore stał obok niego.
- Profesorze, - wydusił Harry - ja wiem, że nie powinienem... nie wiedziałem... drzwi szafki były tak jakby otwarte...-
- Zupełnie rozumiem - powiedział Dumbledore. Podniósł misę, zaniósł ją na biurko, położył na honorowym miejscu i usiadł na swoim krześle. Gestem poprosił Harrego, by zajął miejsce przed jego biurkiem.
Harry usiadł, wpatrując się jednocześnie w kamienną misę. Jej zawartość wróciła do swojej oryginalnej, srebrno-białej postaci.
- Co to jest? - zapytał Harry ostrożnie
- To? Nazywam to Pensieve - odparł Dumbledore - Czasami mi się zdarza, i jestem pewien, że znasz to uczucie, że po prostu mam za dużo myśli i wspomnień upchanych w głowie...
- Ee... - powiedział Harry, który nie mógł szczerze przyznać, żeby kiedykolwiek czuł coś podobnego.
- Wtedy tego używam - ciągnął Dumbledore, wskazując na kamienną misę. - Jednym prostym ruchem wyrzucam myśli z głowy, wsadzam je do misy i przyglądam się im w wolnych chwilach. Łatwiej jest dostrzec różne powiązania i podobieństwa, kiedy są w tej formie, rozumiesz mnie?
- To znaczy... to przechowuje pana myśli? - powiedział Harry, wpatrując się w marszczącą się, białą substancję w misie.
- Dokładnie - powiedział Dumbledore - Pokażę ci.
Wyciągnął różdżkę z kieszeni szaty, przyłożył jej koniuszek do swoich srebrnych włosów, blisko skroni. Kiedy ją odciągnął, włosy wydawały się być do niej przyczepione... ale po chwili Harry zauważył, że w rzeczywistości za różdżką ciągnie się strumień tej samej, dziwnej, srebrej substancji. Dumbledore dodał świeżą myśl do misy, a Harry w zdumieniu ujrzał swoją własną twarz unoszącą się na powierzchni.
Dumbledore ujął misę swoimi długimi palcami i zakręcił nią, tak jak poszukiwacze złota wypłukują grudki kruszcu z wody... Harry zobaczył, jak jego wizerunek miękko przechodzi w Snape'a, który otworzył usta i odezwał się do sufitu lekko odbijającym się echem głosem - To wraca... Karkaroffa też... silniejsze i wyraźniejsze niż kiedykolwiek...
- Połączenie, które zrobiłem bez powodu - zaznaczył Dumbledore - Ale nieważne - spojrzał zza swoich półksiężycowych okularów na Harrego, który dalej gapił się na twarz Snape'a, która teraz również zaczęła wirować - Używałem tego, kiedy pan Knot przyszedł na nasze spotkanie i dość szybko to odłożyłem. Najwyraźniej nie zamknąłem szafki zbyt dokładnie. Oczywiste jest, że zwróciło to twoją uwagę..
- Przepraszam - wymruczał Harry
Dumbledore potrząsnął głową.
- Ciekawość to nie grzech - powiedział - Ale powinniśmy uważać z naszą ciekawością... tak, rzeczywiście....
Lekko marszcząc brwi, dodał do misy kolejną myśl. Natychmiast pojawiła się na niej postać pulchnej, ponurej, około 16-letniej dziewczyny, która wznosiła się powoli do góry, z stopami ciągle w misie. Nie zwróciła najmniejszej uwagi na Harrego i profesora Dumbledore'a. Kiedy się odezwała, jej głos odbił się echem, tak samo, jak wcześniej Snape'a, jakby dochodził z głębi kamiennej misy - On rzucił na mnie urok, profesorze Dumbledore, a ja się z nim tylko droczyłam, ja tylko powiedziałam, że widziałam, jak całował się z Florencją za cieplarnią w ostatni czwartek...
- Ale dlaczego, Berto - szepnął Dumbledore smutnym głosem, spoglądając na powoli wyłaniającą się z misy dziewczynę, teraz milczącą - Dlaczego musiałaś iść za nim aż tam?
- Berta? - wyszeptał Harry, patrząc na dziewczynę - To jest... to była Berta Jorkins?
- Tak - odparł Dumbledore, znowu wpychając myśli do misy; Berta zatonęła w srebrnej substancji, która znowu stała się spokojna i błyszcząca - To była Berta, jaką pamiętam z jej szkolnych lat.
Srebrzysta poświata z Pensieve'a oświetliła Dumbledore'a, a Harrego zszokowało to, jak staro on wyglądał. Wiedział, oczywiście, że Dumbledore posuwa się w latach, ale tak naprawdę nigdy nie myślał o nim jako o starym człowieku.
- a więc, Harry - powiedział cicho Dumbledore - Zanim zagubiłeś się w moich myślach, chciałeś mi coś powiedzieć.
- Tak - zaczął Harry - Profesorze... byłem właśnie na wróżbiarstwie i... ee... zasnąłem.
Zawahał się na chwilę, zastanawiając się, czy dostanie reprymendę, ale Dumbledore tylko skomentował - Całkiem zrozumiałe. i co dalej?
- Ee... miałem sen - powiedział Harry - Sen o Lordzie Voldemorcie. On torturował Glizdogona... wie pan, kim jest Glizdogon...-
- o tak, wiem - powiedział Dumbledore z przekonaniem - Kontynuuj.
- Voldemort dostał list przez sowę. Powiedział coś, że błąd Glizdogona został naprawiony. Powiedział, że ktoś nie żyje. Potem dodał, że wąż nie będzie nakarmiony Glizdogonem... był tam wąż przy jego fotelu. Powiedział... powiedział, że zamiast tego narmi go mną. Potem rzucił na Glizdogona Klątwę Cruciatusa... i moja blizna zaczęła boleć. - dokończył Harry - Obudziłem się i... i bardzo mnie bolała.
Dumbledore tylko mu się przyglądał.
- Ee... to wszystko - powiedział Harry
- Rozumiem - powiedział cicho Dumbledore - Rozumiem. Teraz, czy twoja blizna bolała cię jeszcze kiedykolwiek w ciągu tego roku, oprócz tego dnia, kiedy obudziełeś się latem?
- Nie. Ja... skąd pan wiedział, że obudziła mnie latem? - zapytał zdumiony Harry
- Nie jesteś jedynym korespondentem Syriusza - odparł Dumbledore - Też jestem z nim w kontakcie odkąd opuścić Hogwart rok temu. To ja zaproponowałem mu grotę w górach jako bezpieczne miejsce do ukrycia się.
Dumbledore wstał i zaczął przechadzać się w tę i z powrotem za swoim biurkiem. Raz po raz dotykał koniuszkiem różdżki do głowy, wyciągał z niej kolejną srebrną myśl i dodawał ją do misy. Substancja w środku wirowała tak szybko, że Harry nie mógł niczego odczytać; widział jedynie wir kolorów.
- Profesorze? - zaczął cicho po kilku minutach
Dumbledore przestał spacerować i spojrzał na Harrego.
- Przepraszam - powiedział cicho i usiadł na swoim miejscu.
- Czy... czy wie pan, dlaczego moja blizna mnie boli?
Przez chwilę Dumbledore uważnie wpatrywał się w Harrego i wreszcie powiedział - Mam teorię, nic więcej... Myślę, że twoja blizna cię boli, kiedy Lord Voldemort jest blisko ciebie lub gdy czuje on wyjątkowo silną nienawiść.
- Ale... dlaczego?
- Ponieważ ty i on jesteście połączeni tą klątwa, która nie podziałała - powiedział Dumbledore- To nie jest zwyczajna blizna.
- a więc myśli pan... ten sen... to się naprawdę zdarzyło?
- To jest możliwe - odparł Dumbledore - Powiedziałbym prawdopodobne. Harry... widziałeś Voldemorta?
- Nie - powiedział Harry - Tylko tył jego krzesła. Ale... tam nie powinno być nic do zobaczenia, prawda? To znaczy, on przecież nie ma ciała, prawda? Ale... ale jak w takim razie mógł trzymać różdżkę? - zapytał powoli Harry
- Faktycznie, jak? - mruknął Dumbledore - Jak...
Ani Dumbledore ani Harry przez chwilę się nie odzywał. Dumbledore patrzył się w daleki kąt pokoju, co i raz dodając nową lśniącą myśl do misy.
- Profesorze, - powiedział wreszcie Harry - czy myśli pan, że on staje się silniejszy?
- Voldemort? - zapytał Dumbledore, spoglądając na Harrego znad misy. Było to jedno z tych charakterystycznych, przeszywających spojrzeń, jakie Dumbledore czasami posyłał Harremu, i przy którym Harry zawsze miał wrażenie, że Dumbledore prześwietla go w sposób, w jaki nawet magiczne oko Moody'ego nie było w stanie - Po raz kolejny, Harry, mogę powiedzieć tylko to, co podejrzewam.
Dumbledore westchnął i wyglądał przy tym jeszcze starzej niż wcześniej.
- Lata, w których Voldemort był u szczytu potęgi - zaczął - były zaznaczone zaginięciami. Teraz Berta Jorkins zniknęła bez śladu w miejscu, gdzie wiadomo, że Voldemort był ostatnio. Pan Crouch również zniknął... dokładnie w tych ziemiach. Było też trzecie zniknięcie, do którego Ministerstwo, mówię to z przykrością, nie przywiązuje najmniejszej wagi, ponieważ dotyczy Mugola. Nazywał się Frank Bryce, mieszkał w wiosce, gdzie dorastał ojciec Voldemorta, i nikt nie widział go od sierpnia. Widzisz, czytam mugolskie gazety, w przeciwieństwie do większości moich kolegów z Ministerstwa.
Dumbledore spojrzał na Harrego bardzo poważnie - Te zaginięcia wydają się być połączone. Ministerstwo się nie zgadza... jak pewnie słyszałeś, czekając przed moim gabinetem.
Harry kiwnął głową. Znowu zapadła cisza. Dumbledore co i raz umieszczał kolejną myśl w misie. Harry pomyślał, że powinien już iść, ale ciekawość trzymała go na miejscu.
- Profesorze? - zaczął znowu
- Tak, Harry? - powiedział Dumbledore
- Ee... czy mógłbym o coś zapytać... o ten sąd, w którym byłem... w tym Pensieve?
- Mógłbyś - odparł Dumbledore ciężko - Kiedyś dość często tam bywałem, ale niektóre procesy wracają do mnie wyraźniej niż inne... szczególnie teraz...
- Ten... ten proces, w którym mnie pan znalazł... ten z synem Croucha... czy oni mówili o rodzicach Nevilla?
Dumbledore posłał Harremu bardzo ostre spojrzenie.
- Czy Neville nigdy nie powiedział ci, dlaczego wychowuje go babcia? - zapytał
Harry pokręcił głową, zastanawiając się, dlaczego, podczas swojej czteroletniej znajomości z Nevillem, nigdy nie przyszło mu do głowy go o to spytać.
- Tak, oni mówili o rodzicach Nevilla - powiedział Dumbledore - Jego ojciec, Frank, był aurorem tak jak profesor Moody. Torturowano jego i jego żonę, żeby wydobyć z nich informacje o miejscu pobytu Voldemorta, tak jak słyszałeś.
- Oni nie żyją? - zapytał cicho Harry
- Nie - odparł Dumbledore tak gorzkim głosem, jakiego Harry jeszcze nigdy wcześniej nie słyszał - Są chorzy umysłowo. Znajdują się w Szpitalu Magicznych Dolegliwości i Zranień w St Mungo. Myślę, że Neville czasem ich odwiedza, ze swoją babcią. Nie poznają go.
Harry siedział tam, zszokowany. Nie wiedział... nigdy, przez całe cztery lata, nie zadał sobie trudu, żeby się dowiedzieć...
- Longbottomowie byli bardzo popularni - ciągnął Dumbledore - Zaatakowano ich już po upadku Voldemorta, kiedy wszyscy myśleli, że jest już bezpiecznie. Ten atak wywołał furię, jakiej nie widziano nigdy wcześniej. Ministerstwo działało pod wielką presją, by złapać sprawców. Na nieszczęście, zeznania Longbottomów były... zważywszy na ich stan... niezbyt wiarygodne.
- w takim razie syn Croucha mógł być niewinny? - zapytał powoli Harry
Dumbledore potrząsnął głową - Co do tego, nie mam pojęcia.
Harry siedział cicho przez chwilę, obserwując zawartość misy. w głowie siedziały mu jeszcze dwa pytania... ale dotyczyły winy żywych ludzi...
- Ee... - wydusił - Pan Bagman...
- ...od tamtej pory nigdy nie został oskarżony o jakiekolwiek kontakty z Czarną Stroną - dokończył spokojnie Dumbledore
- Jasne - powiedział natychmiast Harry, znowu spoglądając na substancję w misie, która wirowała teraz nieco wolniej, gdy Dumbledore przestał dodawać nowe myśli - I... ee...
Ale Pensieve zadał pytanie za niego. Na powierzchni znowu unosiła się twarz Snape'a. Dumbledore zerknął na nią, a potem z powrotem na Harrego.
- Tak samo profesor Snape - powiedział
Harry spojrzał w jasnoniebieskie oczy Dumbledore'a i pytanie, które naprawdę chciał zadać wyszło mu z ust, zanim zdążył się powstrzymać - Co sprawiło, że pan myślał, że on naprawdę przestał służyć Voldemortowi, profesorze?
Dumbledore posłał mu znacznie dłuższe spojrzenie i wreszcie odezwał się - To, Harry, jest sprawa między mną a profesorem Snape'em.
Harry wiedział, że rozmowa jest skończona; Dumbledore nie wyglądał na obrażonego, ale ton jego głosu podpowiedział Harremu, że powinien już iść. Wstał, a wraz z nim Dumbledore.
- Harry - powiedział, kiedy Harry dotarł do drzwi - Proszę, nie mów nikomu o rodzicach Nevilla. On ma prawo powiedzieć innym, kiedy będzie na to gotowy.
- Dobrze, profesorze - odparł Harry, odwracając się do wyjścia
- I...-
Harry odwrócił się.
Dumbledore stał nad biurkiem, z twarzą oświetloną srebrną poświatą substancji w misie, wyglądając starzej niż kiedykolwiek. Przez chwilę przyglądał się Harremu i wreszcie powiedział - Powodzenia w trzecim zadaniu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:30, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział trzydziesty pierwszy
Zadanie trzecie


- Dumbledore uważa, że Sam-Wiesz-Kto znowu staje się silniejszy? - wyszeptał Ron
Wszystkim, co zobaczył w Pensieve i prawie wszystkim, co powiedział mu Dumbledore, Harry podzielił się z Ronem i Hermioną, i, oczywiście, z Syriuszem, do którego wysłał sowę jak tylko wyszedł z gabinetu Dumbledore'a. Harry, Ron i Hermiona siedzieli razem do późnej nocy w pokoju wspólnym, rozprawiając o tym tak długo, aż Harremu zakręciło się w głowie, aż zrozumiał, co miał na myśli Dumbledore, mówiąc o głowie tak wypełnionej myślami, że wyjęcie ich stamtąd przynosi ulgę.
Ron wpatrywał się w ogień w kominku. Harry pomyślał, że Ron lekko się trzęsie, mimo że ten wieczór był ciepły.
- i on ufa Snape'owi? - powiedział wreszcie Ron - On naprawdę ufa Snape'owi, choć wie, że on był sługą Sami-Wiecie-Kogo?
- Tak - potwierdził Harry
Hermiona nie odzywała się od 10 minut. Siedziała z czołem opartym na rękach, wpatrując się w swoje kolana. Harremu przyszło do głowy, że ona również mogłaby zrobić dobry użytek z kamiennej misy.
- Rita Skeeter - mruknęła w końcu
- Jak możesz się teraz tym martwić? - zapytał Ron z niedowierzaniem
- Nie martwię się nią - odparła Hermiona do swoich kolan - Ja tylko pomyślałam... pamiętacie, co ona powiedziała do mnie wtedy, w Trzech Miotłach? “Wiem o rzeczach na temat Ludo Bagmana, od których zjeżyłyby ci się włosy...” To właśnie miała na myśli, prawda? To ona była reporterką na tym procesie, wiedziała, że przekazywał informcje Death Eaterom i Winky też, pamiętacie... “Pan Bagman jest złym czarodziejem”. Pan Crouch musiał być naprawdę wściekły, skoro mówił o tym w domu.
- Tak, ale Bagman nie przekazywał informacji specjalnie, prawda?
Hermiona wzruszyła ramionami.
- a Knot twierdzi, że to Madame Maxime zaatakowała Croucha? - powiedział Ron, odwracając się do Harrego
- Taak - odparł Harry - Ale tylko dlatego, że Crouch zniknął w pobliżu karety Beauxbatons.
- Nigdy o niej nie myśleliśmy, prawda? - dodał wolno Ron - Ona przecież naprawdę ma krew olbrzymów, choć nie chce się do tego przyznać...
- Oczywiście, że nie chce - przerwała ostro Hermiona, podnosząc głowę - Zobacz, co się stało z Hagridem, kiedy Rita Skeeter dowiedziała się o jego matce. Spójrz na Knota, jak natychmiast wyrobił sobie o niej zdanie, tylko dlatego że ona jest pół-olbrzymem. Kto potrzebuje takich uprzedzeń? Ja też pewnie powiedziałabym, że mam duże kości, gdybym była na jej miejscu i wiedziała, co dostanę, jeśli powiem prawdę.
Hermiona zerknęła na zegarek.
- Nic nie ćwiczyliśmy! - powiedziała, wyglądając na zszokowaną - Powinniśmy byli zacząć już te Zaklęcie Hamujące (Utrudniające)! Będziemy musieli naprawdę przyłożyć się do tego jutro! Chodźmy, Harry, musisz się trochę przespać.
Harry i Ron weszli powoli na górę do swojego dormitorium. Kiedy Harry włożył piżamę, spojrzał na łóżko Nevilla. Dotrzymał słowa danego Dumbledore'owi, nie powiedział Ronowi i Hermionie o rodzicach Nevilla. Kiedy Harry zdjął swoje okulary i wślizgnął się do łóżka, spróbował wyobrazić sobie, jakby się czuł, gdyby jego rodzice żyli, ale nie potrafili go rozpoznać. Czasem zyskiwał sympatię obcych ludzi, ponieważ był sierotą, ale teraz, słuchając chrapania Nevilla, pomyślał, że Neville znacznie bardziej na to zasługiwał. Leżąc tak w ciemnościach Harry poczuł nagły przypływ wściekłości, wręcz nienawiści do tych ludzi, których torturowali pana i panią Longbottom... przypomniał sobie krzyki tłumu, kiedy syn Croucha i jego towarzysze zostawali wyprowadzani z sądu przez Dementorów... teraz zrozumiał, jak oni musieli się czuć... potem pomyślał o mlecznobiałej twarzy krzyczącego chłopaka i nagle zdał sobie sprawę, że umarł on w rok później...
To Voldemort, pomyślał Harry, patrząc na w pogrążony w ciemności baldachim swojego łóżka, to wszystko wyszło od Voldemorta... to on rozdzielił te wszystkie rodziny, zrujnował te wszystkie życia...
* * *

Ron i Hermiona powinni przygotowywać się do swoich egzaminów, które skończą się w dniu trzeciego zadania, ale poświęcali znacznie więcej czasu i wysiłku w pomoc Harremu.
- Nie martw się o nas - ucięła krótko Hermiona, kiedy Harry zwrócił jej uwagę, że nie przeszkadza mu ćwiczenie w samotności - Przynajmniej dostaniemy najwyższe oceny z obrony przed czarną magią, nigdy nie dowiedzielibyśmy się o tych wszystkich urokach na lekcjach.
- Dobry trening zanim zostaniemy aurorami - powiedział w podnieceniu Ron, próbując Zaklęcia Utrudniającego na przelatującej osie i sprawiając, że zatrzymała się ona w powietrzu.
W zamku znowu wisiała atmosfera wielkiego napięcia i podniecenia. Wszyscy wyczekiwali trzeciego zadania, które będzie miało miejsce na tydzień przed zakończeniem ostatniego semestru. Harry ćwiczył w każdej wolnej chwili. Teraz czuł się znacznie pewniej, niż przed wszystkimi poprzednimi zadaniami. Mimo że zapowiadało się ono na trudne i niebezpieczne, Moody miał rację: Harremu udało się już raz przedrzeć przez niebezpieczne stworzenia i zaczarowane bariery, a tym razem miał jakąś wskazówkę, jakąś szansę na przygotowanie się do tego, co nadchodziło.
Zmęczona wpadaniem na nich przez cały czas, profesor McGonagall dała Harremu pozwolenie na używanie pustej pracowni transmutacji w czasie lunchów. Wkrótce opanował Zaklęcie Hamujące, powodujące spowolnienie każdego atakującego, Klątwe Redukującą, która umożliwiała przebicie się przez solidne przedmioty stojące mu na drodze, Zaklęcie Czteropunktowe, przydatny wynalazek Hermiony, który sprawiał, że różdżka wskazywała dokładnie północ, co pozwalało sprawdzić, czy porusza się w dobrym kierunku w labiryncie. Ciągle jeszcze miał problemy z Magiczną Tarczą. To zaklęcie miało na krótko otoczyć go przezroczystą ścianą, zatrzymującą co bardziej znane klatwy; Hermionie udało się przebić ją dobrze skierowanym Urokiem Galaretowatych Nóg. Harry trząsł się jeszcze przez 10 minut, zanim Hermiona zdołała znaleźć przeciwzaklęcie.
- Ale mimo wszystko bardzo dobrze ci idzie - stwierdziła Hermiona pocieszającym tonem, spoglądając na swoją listę i stawiając ptaszki przy zaklęciach, które udało im się już opanować - Niektóre z tych powinny już pójść bardzo szybko.
- Spójrzcie na to - powiedział nagle Ron, który stał przy oknie i przyglądał się błoniom - Co robi Malfoy?
Harry i Hermiona podeszli, by też zobaczyć. Malfoy, Crabbe i Goyle stali w cieniu drzewa. Crabbe i Goyle co i raz zerkali na boki, oboje z tajemniczymi uśmiechami na twarzach. Malfoy trzymał coś w dłoni tuż przy ustach i mówił do tego.
- Wygląda na to, że używa walkie-talkie - powiedział Harry z ciekawością
- Nie może - odparła Hermiona - Mówiłam ci, rzeczy tego typu nie działają w Hogwarcie. Chodźmy, Harry - dodała szybko, odwracając się od okna i wracając na środek pokoju - Spróbujmy znowu tej Magicznej Tarczy.
* * *
Syriusz przysyłał teraz sowy codziennie. Tak jak Hermiona, wydawał się chcieć, by Harry skoncentrował się na ostatnim zadaniu. w każdym liście przypominał, że cokolwiek by się nie działo na ziemiach Hogwartu, to nie jest sprawa Harrego, i nie ma też on możliwości wpłynięcia na to w jakikolwiek sposób.

Jeżeli Voldemort rzeczywiście staje się silniejszy (pisał), najważniejsze jest zapewnić Ci bezpieczeństwo. On nie może Ci nic zrobić, dopóki jesteś pod opieką Dumbledore'a, ale nadal nie wolno Ci ryzykować; skup się na przejściu przez ten labirynt, a potem będziemy martwić się innymi sprawami.

W miarę jak zbliżał się 24 czerwca, nerwy Harrego stawały się coraz bardziej napięte, ale nawet przez chwilę nie było aż tak źle, jak przed pierwszym i drugim zadaniem. Przede wszystkim czuł, że zrobił wszystko, co mógł, by przygotować się do zadania. Poza tym, cokolwiek czekało go w labiryncie, i niezależnie, jak dobrze lub źle mu to pójdzie, turniej wreszcie się skończy, co przyniesie mu ogromną ulgę.

* * *

Przy śniadaniu w dniu trzeciego zadania przy stole Gryfonów panował nieznośny hałas. Przyleciało kilka sów pocztowych, jedna z nich przyniosła Harremu życzenia powodzenia od Syriusza. Był to tylko kawałek pergaminu, pogięty i zabłocony z jednej strony, ale Harry uśmiechnął się do niego tak jak zwykle. Skrzecząca sowa wylądowała przed Hermioną, przynosząc jej poranny egzemplarz Proroka Codziennego. Hermiona otworzyła gazetę, zerknęła na pierwszą stronę i aż parsknęła na nią dyniowym sokiem.
- Co? - zapytali jednocześnie Harry i Ron, spoglądając na nią
- Nic - odprała natychmiast Hermiona, próbując schować gazetę, ale Ron był szybszy.
Spojrzał na nagłówek i mruknął - Tylko nie to. Tylko nie dzisiaj. Nie ta stara krowa.
- Co? - zapatał Harry - Znowu Rita Skeeter?
- Nie - powiedział Ron i, tak jak Hermiona, spróbował usunąć gazetę z pola widzenia Harrego.
- To o mnie, prawda? - zapytał Harry
- Nie - odparł Ron, zupełnie nieprzekonującym tonem
Ale zanim Harry zdążył zażądać pokazania gazety, Draco Malfoy wrzasnął na całą Wielką Salę ze stołu Ślizgonów.
- Hej, Potter! Potter! Jak twoja głowa? Dobrze się czujesz? Na pewno nie zamierzasz wpaść tutaj w szał?
Malfoy też ściskał egzemplarz Proroka Codziennego. Wszyscy Ślizgoni chichotali, odwracając się na krzesłach, by zobaczyć reakcję Harrego.
- Pokaż mi to - powiedział Harry do Rona - Daj to.
Bardzo niechętnie Ron podał mu gazetę. Harry otworzył ją i zobaczył siebie na zdjęciu pod nagłówkiem:

HARRY POTTER NIEZRÓWNOWAŻONY i NIEBEZPIECZNY
Chłopiec, który pokonał Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać jest niestabilny emocjonalnie i prawdopodobnie niebezpieczny, pisze Rita Skeeter, specjalny wysłannik. Niepokojące zdarzenia rzuciły ostatnio nieco światła na dziwne zachowanie Harrego Pottera, które stawia pod znakiem zapytania jego zdolność do uczestnictwa w tak ważnym konkursie, jak Turniej Trzech Czarodziejów, lub nawet do uczęszczania do Hogwartu.
Potter, jak Prorok Codzienny może z radością ujawnić, regularnie choruje w szkole i często skarży się na bóle w bliźnie na swoim czole (pozostałość po klątwie, którą Sami-Wiecie-Kto próbował go zabić). w ostatni poniedziałek, w środku lekcji wróżbiarstwa, wasza reporterka była świadkiem, jak Potter wymaszerował z sali, twierdząc, że jego blizna boli tak bardzo, że nie jest w stanie kontynuować nauki.
Możliwe jest, jak twierdzą specjaliści ze Szpitala Magicznych Dolegliwości i Zranień w St. Mungo, że atak Sami-Wiecie-Kogo wyrządził krzywdę umysłowi Pottera, i że twierdzenie, że blizna boli jest formą wyrażenia głęboko ukrytego kompleksu.
- On może nawet udawać - mówi jeden z ekspertów - To może być próba zwrócenia na siebie uwagi.
Mimo to Prorok Codzienny dotarł do niepokojących informacji o Harrym Potterze, które Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu, starannie ukrywa przed społecznością czarodziejów.
- Potter jest wężousty - zwierza się Draco Malfoy, uczeń czwartego roku - Kilka lat temu było mnóstwo ataków na uczniów, i większość myślała, że to Potter je powodował, szczególnie po tym, jak widzieli, że Potter stracił głowę w Klubie Pojedynków i nasłał węża na jednego z chłopaków. Ale to zostało zatuszowane. On przyjaźni się też z wilkołakami i olbrzymami. Myślę, że zrobiłby wszystko dla władzy.
Wężoustość, zdolność do porozumiewania się z wężami, długo była uważana za czarną magię. Rzeczywiście, najsławniejszym wężoustym naszych czasów był Sami-Wiecie-Kto. Członek Ligi Obrony Przed Czarną Magią, który pragnął zachować anonimowość, stwierdził, powinniśmy uważać każdego, kto potrafi rozmawiać z wężami za “wartego dochodzenia”. “Osobiście byłbym bardzo podejrzliwy co do każdego, kto rozmawia z wężami, jako że węże zwykle używane są przy najgorszych odmianach Czarnej Magii i są z nią historycznie związane.” Podobnie “każdy, kto szuka towarzystwa wśród tak niebezpiecznych stworzeń, jak wilkołaki i olbrzymy”.
Albus Dumbledore powinien poważnie zastanowić się, czy taki chłopak może uczestniczyć w Turnieju Trzech Czarodziejów. Niektórzy obawiają się, że Potter może uciec się do Czarnej Magii, byle tylko wygrać turniej, a trzecie zadanie będzie miało miejsce już dziś wieczorem.

- Trochę mnie przerysowała, prawda? - skomentował lekko Harry, składając gazetę.
Przy stole Ślizgonów Malfoy, Crabbe i Goyle śmieli się z niego, pukając się palcami w czoło, robiąc groteskowe, szalone miny i wyciągając języki jak węże.
- Jak ona dowiedziała się o tym z wróżbiarstwa? - zapytał Ron - Ona nie mogła tam być, nie ma mowy, nie mogła słyszeć...-
- Okno było otwarte - zauważył Harry - Otworzyłem je, by trochę pooddychać.
- Byliście na szczycie wieży północnej! - powiedziała Hermiona - Twój głos nie rozszedł się przecież po całych błoniach!
- No, to ty miałaś przecież wyszukać magiczne metody szpiegowania - powiedział Harry - Ty mi powiedz, jak to zrobiła!
- Próbowałam! - odparła Hermiona - Ale... ale..
Nagle na jej twarzy zagościł dziwny, rozmarzony wyraz. Wolno podniosła rękę i przejechała palcami po włosach.
- w porządku? - zapytał Ron, spoglądając na nią spod zmarszczonych brwi.
- Tak - wydusiła Hermiona na wdechu, patrząc się w przestrzeń - Myślę, że wiem... wtedy nikt by jej nie zauważył... nawet Moody... i mogłaby dostać się do okna... ale jej nie wolno... na pewno jej nie wolno... Chyba ją mam! Dajcie mi tylko dwie sekundy w bibliotece... tylko, żeby się upewnić!
Hermiona chwyciła swoją torbę i wybiegła z Wielkiej Sali.
- Hej! - zawołał za nią Ron - Mamy egzamin z historii magii za 10 minut! Kurcze, - powiedział, odwracając się do Harrego - musi naprawdę nie cierpieć tej baby, skoro ryzykuje opuszczenie rozpoczęcia egzaminu. Co będziesz robił na egzaminie u Binnsa? Znowu czytał?
Jako zawodnik turnieju, Harry był zwolniony z końcoworocznych testów, i jak do tej pory, zawsze siedział na samym końcu pracowni, wyszukując kolejne zaklęcia do trzeciego zadania.
- Tak myślę - odparł Ronowi; ale właśnie w tej chwili profesor McGonagall podeszła do stołu Gryfonów.
- Potter, po śniadaniu mistrzowie mają zebrać się w komnacie za Wielką Salą - powiedziała
- Ale zadanie jest dopiero wieczorem! - zawołał Harry, nagle obrzucając się jajecznicą, przerażony, że pomylił godziny.
- Wiem o tym, Potter - odparła krótko - Rodziny mistrzów są zaproszone na ostatnie zadanie, przecież wiesz. To tylko okazja, żeby ich powitać.
Odeszła. Harry gapił się za nią z otwartymi ustami.
- Ona chyba nie oczekuje, że Dursley'owie się pojawią? - zapytał Rona nieswoim głosem
- Nie wiem - odparł Ron - Harry, lepiej się pospieszę. Spóźnię się do Binnsa. Do zobaczenia później.
Harry dokończył śniadanie w pustoszejącej Wielkiej Sali. Zobaczył, jak Fleur Delacour opuszcza stół Krukonów i razem z Cedrikiem wychodzi z Wielkiej Sali. Niedługo później dołączył do nich Krum. Harry pozostał na swoim miejscu. Właściwie nie chciał iść do tej komnaty. Nie miał rodziny - a przynajmniej nie miał takiej, która chciałaby obejrzeć, jak ryzykuje swoje życie. Ale w momencie, kiedy wstawał, myśląc, że równie dobrze może udać się do biblioteki i przejrzeć zaklęcia, drzwi do komnaty otworzyły się i Cedrik wystawił głowę przez szparę.
- Harry, chodź, czekają na ciebie!
Szczerze zakłopotany, Harry podniósł się. Dursley'owie przecież nie mogą tutaj być, prawda? Przeszedł przez Wielką Salę i wszedł do komnaty.
Cedrik i jego rodzice stali przy drzwiach. Victor Krum stał w rogu, bardzo szybko rozmawiając ze swoimi czarnowłosymi rodzicami po bułgarsku. Po ojcu odziedziczył zakrzywiony nos. Po drugiej stronie sali Fleur trajkotała po francusku do swojej matki. Młodsza siostra Fleur, Gabrielle, ściskała rękę mamy. Pomachała do Harrego, który odwzajemnił gest. Potem spostrzegł panią Weasley i Billa stojących przy kominku, rozpromieniających się na jego widok
- Niespodzianka! - zawołała pani Weasley podekscytowanym tonem, kiedy Harry szeroko się uśmiechnął i podszedł do nich - Pomyślałam, że przyjedziemy i obejrzymy cię, Harry! - pochyliła się i pocałowała go w policzek.
- w porządku? - powiedział Bill, uśmiechając się do Harrego i potrząsając jego dłonią - Charlie też chciał przyjść, ale nie mógł wziąć wolnego. Mówi, że byłeś niesamowity z tym smokiem.
Harry zauważył, że Fleur z wielkim zainteresowaniem przygląda się Billowi sponad ramienia swojej matki. Harry natychmiast stwierdził, że nie przeszkadzają jej długie włosy i kolczyki z kłami.
- To naprawdę miłe - mruknął Harry do pani Weasley - Przez chwilę myślałem... że Dursley'owie...
- Hmm - powiedziała tylko pani Weasley, zaciskając usta. Zawsze unikała krytykowania Dursley'ów przy Harrym, ale jej oczy zawsze zapalały się, kiedy ktoś o nich wspominał.
- Świetnie być tu znowu - powiedział Bill, rozglądając się po komnacie (Wiola, przyjaciółka Grubej Damy, mrugnęła do niego ze swojej ramy) - Nie widziałem tego miejsca od pięciu lat. Jest tu jeszcze obraz tego szalonego rycerza? Sir Cadogana?
- Oo, tak - odparł Harry, który spotkał sir Cadogana rok wcześniej.
- a Gruba Dama? - zapytał Bill
- Ona była tu też w moich czasach - dodała pani Weasley - Dała mi taką reprymendę jednej nocy, kiedy wróciłam do dormitorium o czwartej nad ranem...
- Mamo, co robiłaś poza dormitorium o czwartej nad ranem? - zawołał Bill, przyglądając się z zaskoczeniem pani Weasley
Pani Weasley uśmiechnęła się, a jej oczy znowu zalśniły.
- Twój ojciec i ja poszliśmy na nocny spacer - powiedziała - Ojca złapał Apoloniusz Pringle... wtedy to on był tu woźnym... ojciec do tej pory ma ślady.
- Oprowadzisz nas, Harry? - zapytał Bill
- Tak, ok - odparł Harry i razem wyszli do Wielkiej Sali.
Kiedy mijali Amosa Diggoriego, ten odwrócił się - a tutaj jesteś, co? - powiedział, spoglądając z ukosa na Harrego - Założę się, że nie czujesz się już tak pewnie, kiedy Cedrik dogonił cię w punktach, co?
- Co? - powiedział Harry
- Ignoruj go - szepnął mu Cedrik, marszcząc brwi na ojca - Jest wściekły odkąd Rita Skeeter napisała ten artykuł o Turnieju Trzech Czarodziejów... no wiesz, kiedy zrobiła cię jedynym mistrzem Hogwartu.
- Nie zadał sobie trochę trudu, żeby ją poprawić, co? - powiedział Amos Diggory dostatecznie głośno, by Harry mógł go usłyszeć, kiedy podchodził do drzwi z panią Weasley i Billem - Ale... pokażesz mu, Ced. Pokonałeś go już raz, prawda?
- Rita Skeeter lubi powodować kłopoty, Amos! - wtrąciła ze złością pani Weasley - Powinieneś to wiedzieć, skoro pracujesz w Ministerstwie.
Pan Diggory chyba miał zamiar odparować, ale jego żona położyła mu rękę na ramieniu, więc jedynie wzruszył ramionami i odwrócił się.
Harry spędził bardzo przyjemne przedpołudnie, spacerując po słonecznych błoniach z Billem i panią Weasley, pokazując im karetę Beauxbatons i statek Durmstrangu. Pani Weasley zainteresowała się wierzbą bijącą, która została posadzona, kiedy już opuściła szkołę i długo wspominała Oga, poprzedniego gajowego.
- Jak się ma Percy? - zapytał Harry, kiedy dotarli do cieplarni
- Niezbyt dobrze - odparł Bill
- Bardzo się martwi - powiedziała pani Weasley, zniżając głos i rozglądając się dookoła - Ministerstwo chce utrzymać zniknięcie Croucha w tajemnicy, ale Percy jest stale ciągnięty za język w sprawie tych instrukcji, które Crouch mu przysyłał. Chyba myślą, że nie były pisane przez Croucha. Percy jest pod ogromną presją. Nie pozwolili mu być piątym sędzią dziś wieczorem. Zamiast niego przyjechał Korneliusz Knot.
Wrócili do zamku na lunch.
- Mamo... Bill! - zawołał w osłupieniu Ron, kiedy dotarł do stołu Gryfonów - Co tu robicie?
- Przyjechaliśmy obejrzeć trzecie zadanie! - powiedziała wesoło pani Weasley - To cudowna odmiana, nie musieć gotować. Jak ci poszedł egzamin?
- Och... ok - odparł Ron - Nie mogłem przypomnieć sobie wszystkich nazwisk przywódców rebelii goblinów, więc kilka wymyśliłem w porządku, - dodał, częstując się pastą z korniszonów, podczas gdy pani Weasley przyglądała mu się surowo - Oni wszyscy nazywają się jakoś tak, Bodrod Brodaty, czy Urg Brudny, to nie było trudne.
Fred, George i Ginny również usiedli blisko, a Harry bawił się tak dobrze, jakby znowu był w Norze; zapomniał nawet o wieczornym zadaniu, i dopiero, gdy pojawiła się Hermiona (gdzieś w połowie lunchu), przypomniał sobie, że wpadło jej do głowy coś o Ricie Skeeter.
- No, powiesz nam wreszcie...?
Hermiona ostrożnie potrząsnęła głową i spojrzała na panią Weasley.
- Witaj, Hermiono - powiedziała pani Weasley znacznie bardziej sztywno niż zwykle.
- Dzień dobry - odparła Hermiona, a uśmiech jej zrzedł, kiedy zobaczyła zimny wyraz twarzy pani Weasley.
Harry spojrzał na nie i dodał - Pani Weasley, chyba nie wierzy pani w te bzdury, które Rita Skeeter napisała w Czarownicy Tygodnia? Bo Hermiona nie jest moją dziewczyną.
- Och! - zawołała pani Weasley - Nie... oczywiście, że nie!
Ale od tej pory odnosiła się do Hermiony znacznie cieplej.
Harry, Bill i pani Weasley spędzili popołudnie na długim spacerze dookoła zamku, a potem wrócili do Wielkiej Sali na popołudniową ucztę. Ludo Bagman i Korneliusz Knot dołączyli do stołu nauczycieli. Bagman wyglądał całkiem wesoło, natomiast Knot, siedzący teraz obok Madame Maxime, był ponury i nic nie mówił. Madame Maxime skupiała się na swoim talerzu, a Harry pomyślał, że jej oczy wyglądają na zaczerwienione. Hagrid co chwila zerkał na nią z drugiej strony stołu.
Podano więcej potraw niż zwykle, ale Harry, który znowu zaczynał się porządnie denerwować, nie zjadł wiele. Kiedy zaczarowane sklepienie zaczęło zmieniać kolor z niebieskiego na przyćmioną czerwień, Dumbledore podniósł się zza stołu nauczycieli i w sali zapadła cisza.
- Panie i panowie, za pięć minut poproszę was, abyście zeszli na dół na boisko quidditcha na trzecie i ostatnie zadanie Turnieju Trzech Czarodziejów. Mistrzowie będą uprzejmi podążyć teraz za panem Bagmanem.
Harry wstał. Wszyscy Gryfoni przy stole zgotowali mu ogromny aplauz; Weasley'owie i Hermiona życzyli mu powodzenia, i wreszcie Harry wyszedł z Wielkiej Sali razem z Cedrikiem, Fleur i Krumem.
- Dobrze się czujesz, Harry? - zapytał go Bagman, kiedy schodzili kamiennymi schodami na dwór - Na pewno?
- w porządku - odparł Harry. w pewnym sensie była to prawda; denerwował się, ale idąc, ciągle przelatywał w myślach po urokach i zaklęciach, których się nauczył, i świadomość, że pamięta je wszystkie podniosła go na duchu.
Weszli na boisko do quidditcha, teraz zmienione nie do poznania. 20-stopowe żywopłoty szczelnie je otaczały. Dokładnie na przeciwko nich widniała przerwa - wejście do labiryntu. Korytarz wewnątrz wyglądał na ciemny i przerażający.
Pięć minut później trybuny zaczęły się zapełniać; dochodziły do nich podekscytowane okrzyki i szmer setek stóp uczniów zajmujących miejsca. Niebo było teraz bezchmurne i ciemnoniebieskie, zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Hagrid, profesor Moody, profesor McGonagall i profesor Flitwick dołączyli do Bagmana i mistrzów. Wszyscy przyczepili do swoich tiar duże, czerwone, błyszczące gwiazdy; wszyscy prócz Hagrida, którego gwiazda lśniła na jego pelerynie z kretów.
- Będziemy patrolować okolice labiryntu - powiedziała mistrzom profesor McGonagall - Jeżeli wpadniecie w kłopoty i będziecie chcieli otrzymać pomoc, wyślijcie w niebo czerwone iskry, i jedno z nas przyjdzie i was uratuje, rozumiecie?
Zawodnicy skinęli głową.
- w takim razie zaczynamy! - zawołał wesoło Bagman
- Powodzenia, Harry - szepnął Hagrid i wszyscy 4 patrolujący rozeszli się w różnych kierunkach. Bagman skierował różdżkę na swoją krtań, mruknął Sonorus i jego magicznie zwielokrotniony głos odbił się echem od trybun.
- Panie i panowie, trzecie i ostatnie zadanie Turnieju Trzech Czarodziejów zaraz się zacznie! Pozwólcie mi przypomnieć, jak obecnie przedstawia się punktacja. Na pierwszym miejscu, z 85-oma punktami, pan Cedrik Diggory i pan Harry Potter, oboje ze Hogwartu! - ogłuszające wiwaty i krzyki poderwały do lotu wszystkie ptaki w Zakazanym Lesie - Na drugim miejscu, z 80-oma punktami, pan Victor Krum z Instytutu Durmstrangu! - więcej braw - a na trzecim miejscu, panna Fleur Delacour z Akademii Beauxbatons!
Harry dostrzegł panią Weasley, Billa, Rona i Hermionę, grzecznie oklaskujących Fleur, gdzieś w połowie trybun. Pomachał do nich, a oni odmachnęli, uśmiechając się do niego.
- a więc... na mój gwizdek, Harry i Cedrik! - zawołał Bagman - Trzy... dwa... jeden...
Krótko dmuchnął w swój gwizdek, i Harry i Cedrik ruszyli do labiryntu.
Otaczające boisko żywopłoty rzucały na ścieżkę czarne cienie i, czy dlatego, że były tak wysokie i grube, czy dlatego, że były zaczarowane, głosy otaczającej ich publiczności ucichły w momencie, kiedy wkroczyli do labiryntu. Harry poczuł się, jakby znowu znalazł się pod wodą. Wyciągnął różdżkę, mruknął Lumos i usłyszał, jak Cedrik robi za nim to samo.
Po około 50 jardach doszli do skrzyżowania. Spojrzeli na siebie.
- Do zobaczenia - rzucił Cedrikowi Harry i skręcił w lewo, podczas gdy Cedrik obrał drogę w prawo.
Harry usłyszał, jak Bagman ponownie dmucha w gwizdek. Krum wszedł do labiryntu. Harry przyspieszył. Ścieżka, którą wybrał zdawała się być zupełnie opuszczona. Skręcił w prawo i jeszcze przyspieszył, trzymając różdżkę wysoko nad głową, próbując spojrzeć tak daleko, jak tylko się dało. Ciągle jednak nic nie znalazło się w polu widzenia.
Z oddali usłyszał trzeci gwizdek Bagmana. Teraz wszyscy mistrzowie znajdowali się w labiryncie.
Harry ciągle oglądał się za siebie. Miał dziwne uczucie, że jest obserwowany. z każdą chwilą labirynt stawał się coraz mroczniejszy, w miarę jak niebo nad nim ciemniało i zmieniało kolor na granatowy. Dotarł do kolejnego skrzyżowania.
- Gdzie jestem? - szepnął Harry do swojej różdżki, trzymając ją płasko na dłoni
Różdżka natychmiast poderwała się do życia i wskazała solidny żywopłot po jego prawej stronie. Tam była północ, a Harry musiał iść na północny zachód, żeby dostać się do środka labiryntu. Najlepsze, co mógł zrobić, to wybrać przejście po lewej i skręcić w prawo tak szybko, jak to możliwe.
Ścieżka przed nim też była pusta, i kiedy Harry wreszcie skręcił w prawo, znowu nie napotkał na swojej drodze żadnych przeszkód. Nie wiedział dlaczego, ale ten brak utrudnień niepokoił go. z pewnością powinien był napotkać coś na swojej drodze? Miał wrażenie, że labirynt oszukuje go fałszywym poczuciem bezpieczeństwa. Potem usłyszał za sobą ruch. Wyciągnął różdżkę, gotów do ataku, ale z przejścia na prawo wypadł tylko Cedrik. Wyglądał na porządnie przerażonego. Rękaw jego szaty był nadpalony.
- Blast-Ended-Skrewts! - syknął - Są ogromne! Ledwo uciekłem!
Potrząsnął głową i zniknął z pola widzenia, wybierając inną ścieżkę. Mając nadzieję na znacznie zwiększenie odległości między nim, a tymi Skrewts, Harry również puścił się biegiem. Potem, kiedy wybiegł za róg, zobaczył...
Dementor sunął w jego kierunku. Wysoki na 12 stóp, z twarzą ukrytą pod kapturem, z okropnymi, topielczymi dłońmi wyciągniętymi do przodu, powoli szedł w jego kierunku, na ślepo obierając drogę. Harry słyszał, jak wciąga powietrze, czuł, jak ogarnia go przeraźliwe zimno, ale wiedział, co należy robić...
Przywołał najszczęśliwszą myśl, jaką był w stanie wysnuć w takiej sytuacji, skupił się z całej siły na chwili, w której opuszcza labirynt i świętuje z Ronem i Hermioną, podniósł różdżkę i zawołał - Expecto Patronum!
Srebrny kształt wyłonił się z jego różdżki i podleciał do Dementora, który odchylił się i potknął się o własne szaty... Harry jeszcze nigdy nie widział, żeby Dementor się przewrócił.

- Poczekaj! - wrzasnął, powodując, że jego wątły Patronus stał się jeszcze bardziej przeźroczysty - Ty jesteś boginem! Riddikulus!
Usłyszał głośny trzask i bogin wybuchł, pozostawiając po sobie jedynie smugę dymu. Srebrny kształt rozleciał się w powietrzu. Harry żałował, że Patronus nie mógł zostać, miałby wtedy towarzysza... ruszył dalej tak cicho i szybko, jak to było możliwe, intensywnie nasłuchując, znowu unosząc różdżkę wysoko nad głową.
Lewo... prawo... znowu lewo... dwa razy trafił na ślepe uliczki. Znowu wykonał Zaklęcie Czteropunktowe i stwierdził, że poszedł za daleko na wschód. Zawrócił, skręcił w prawo i zobaczył dziwną, złotą mgłę unoszącą się w powietrzu.
Harry podszedł do niej ostrożnie, wskazując na nią różdżką. Wyglądała na zaczarowaną. Zastanawiał się, czy mógłby utorować sobie przejście.
- Reducto! - powiedział
Zaklęcie przeleciało przez mgłę, pozostawiając ją nietkniętą. Powinien był wiedzieć lepiej; Klątwa Redukująca była przeznaczona dla solidnych przedmiotów. Co by się stało, gdyby wszedł w mgłę? Warto próbować, czy lepiej zostawić ją i wrócić się?
Ciągle się wahał, kiedy nagle doszedł do jego uszu przeraźliwy krzyk.
- Fleur? - wrzasnął Harry
Odpowiedziała mu cisza. Rozejrzał się dookoła. Co jej się stało? Jej krzyk dochodził gdzieś z przodu. Wziął głęboki oddech i wbiegł w zaczarowaną mgłę.
Świat przewrócił się do góry nogami. Harry zwisał z ziemi, z powiewającymi włosami i okularami ledwo trzymającymi się na nosie, straszącymi upadkiem w bezdenne niebo. Wciągnął okulary głębiej na nos i wisiał tam, przerażony. Czuł się, jakby jego nogi zostały przyklejone do trawy, która teraz stała się sufitem. Pod nim rozciągało się ciemne, gwiaździste niebo. Miał wrażenie, że jeśli ruszy choć stopą, zupełnie oderwie się od ziemi i spadnie.
Myśl, powiedział sobie, kiedy krew zaczęła spływać mu do głowy, myśl...
Ale żadne z zaklęć, które ćwiczył, nie było odpowiednie przy nagłej zamianie miejscami ziemi i nieba. Czy ośmieli się ruszyć nogą? Słyszał, jak krew pulsuje mu w uszach. Miał dwa wyjścia: spróbować się poruszyć lub wysłać czerwone iskry i zostać uratowanym, ale jednocześnie zdyskwalifikowanym.
Zamknął oczy, tak, żeby nie widzieć otchłani pod sobą i odepchnął się od trawiastego sufitu najmocniej, jak potrafił.
Świat natychmiast się wyprostował. Harry upadł na kolana na cudownie twardą ziemię. Przez chwilę nie czuł się na siłach, żeby wstać i iść dalej. Wziął głęboki, uspokajający oddech, wstał i ruszył dalej, oglądając się przez ramię na złotą mgłę, która niewinnie błyszczała do niego w świetle księżyca.
Zatrzymał się dwa skrzyżowania dalej i rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś znaku Fleur. Był pewny, że krzyczała. Co to miało znaczyć? Czy nic jej się nie stało? Nigdzie nie widział czerwonych iskier... czy to znaczyło, że wydostała się z kłopotów, czy też znajdowała się w takich kłopotach, że nie mogła dosięgnąć różdżki? Harry skręcił w prawo z uczuciem wzrastającego niepokoju... ale jednocześnie nie mógł pozbyć się myśli, że jeden przeciwnik odpadł...
Puchar znajdował się gdzieś blisko i wyglądało na to, że Fleur już nie biegnie. Dotarł już tak daleko... a co gdyby naprawdę wygrał? Przelotnie, po raz pierwszy odkąd został szkolnym mistrzem, znowu zobaczył siebie, podnoszącego Puchar Trzech Czarodziejów przed całą szkołą...
Nie napotykał nic przez 10 minut, oprócz ślepych uliczek. Dwa razy źle skręcił. Wreszcie znalazł nowe przejście i właśnie zaczął nim biec, oświetlając sobie drogę różdżką, sprawiając, że jego cień odbija się na nierównych ścianach z żywopłotów, kiedy nagle, za zakrętem, znalazł się “twarzą w twarz” z Blast-Ended-Skrewt.
Cedrik miał rację - rzeczywiście był ogromny. Długi na 10 stóp, bardziej przypominał gigantycznego skorpiona. Długie żądło zwinęło się na grzbiecie. Jego gruba zbroja błysnęła w świetle różdżki.
- Stupefy!
Zaklęcie trafiło w pancerz Skrewta i odbiło się od niego; Harry uchylił się, ale mimo to czuł smród palących się włosów; najwyraźniej czar trafił go w czubek tiary. Skrewt wysłał kulę ognia ze swojego odwłoka, która poleciała w kierunku Harrego.
- Impedimenta! - wrzasnął Harry. Zaklęcie uderzyło w pancerz Skrewt i odbiło się od niego; Harry cofnął się i przewrócił - IMPEDIMENTA!
Skrewt był zaledwie kilka cali od niego, kiedy się zatrzymał. Harremu udało się trafić go w niechroniony spód. Ciężko dysząc, Harry wygramolił się spod potwora i pędem pobiegł w przeciwnym kierunku. Zaklęcie Hamujące nie działało długo, Skrewt w każdej chwili może znowu odzyskać władzę w nogach.
Skręcił w lewo i trafił na ślepą uliczkę, skręcił w prawo i również trafił na to samo; zmuszając się z całej siły do zatrzymania, z walącym sercem, wykonał Zaklęcie Czteropunktowe, cofnął się i obrał właściwą ścieżkę, która zaprowadzi go na północny-zachód.
Biegł nową drogą przez kilka minut, kiedy nagle usłyszał, że coś dzieje się w korytarzu równoległym do jego. Zatrzymał się.
- Co ty robisz? - krzyknął głos Cedrika - Co ty do diabła sobie wyobrażasz?
I wtedy Harry usłyszał też głos Kruma.
- Crucio!
Powietrze przeszył wrzask Cedrika. Przerażony, Harry pobiegł wzdłuż ścieżki, szukając przejścia do korytarza Cedrika. Kiedy żadne się nie pojawiło, znowu spróbował Klątwy Redukującej. Nie była zbyt efektywna, ale wypaliła małą dziurę w żywopłocie, którą Harry powiększył nogą, kopiąc w gałęzie i jeżyny, dopóki nie puściły i nie otworzyły przejścia; przecisnął się przez nie, drąc na sobie szaty i, spoglądając w prawo, zobaczył Cedrika, zwijającego się na ziemi, i Kruma stojącego nad nim.
Harry skupił się i podniósł różdżkę na Kruma dokładnie w momencie, kiedy ten spojrzał w górę. Krum odwrócił się i puścił się biegiem.
- Stupefy! - wrzasnął Harry
Zaklęcie uderzyło Kruma w plecy; zatrzymał się on, przewrócił i upadł bez świadomości, twarzą w trawie. Harry przytruchtał do Cedrika, który przestał się zwijać i leżał teraz dysząc, z rękami przyciśniętymi do twarzy.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Harry, potrząsając ramieniem Cedrika
- Tak... - wydusił Cedrik - Tak... nie wierzę w to... on podkradł się za mną... usłyszałem go, odwróciłem się i zobaczyłem, że wskazuje na mnie różdżką...
Cedrik wstał. Ciągle się trząsł. On i Harry spojrzeli na Kruma.
- Nie mogę w to uwierzyć... myślałem, że jest w porządku - powiedział Harry, przyglądając się Krumowi
- Ja też - odparł Cedrik
- Słyszałeś, jak krzyczała Fleur? - zapytał Harry
- Tak. Myślisz, że Krum dopadł też ją?
- Nie wiem - powiedział wolno Harry
- Zostawimy go tutaj? - mruknął Cedrik
- Nie - stwierdził Harry - Powinniśmy wysłać czerwone iskry. Ktoś przyjdzie i go zabierze... inaczej pewnie zje go Skrewt.
- Zasługuje na to - mruknął Cedrik, ale podniósł różdżkę i wystrzelił czerwoną fontannę, która dotarła wysoko ponad żywopłoty, zaznaczając miejsce, gdzie leżał Krum.
Harry i Cedrik przez chwilę stali w ciemnościach, rozglądając się dookoła. Wtedy Cedrik odezwał się - Myślę... lepiej już chodźmy...
- Co? - zapytał Harry - Aa... tak... jasne.
Była to dziwna chwila. On i Cedrik na chwilę zjednoczyli się przeciwko Krumowi - teraz fakt, że byli przeciwnikami, znowu do nich dotarł. Przeszli kawałek bez słowa, potem Harry skręcił w lewo, a Cedrik w prawo. Wkrótce kroki Cedrika ucichły.
Harry szedł na przód, co i raz sprawdzając Zaklęciem Czteropunktowym, czy idzie w dobrym kierunku. Teraz wszystko rozegra się między nim i Cedrikiem. Chęć dotknięcia pucharu jako pierwszy wprost go paliła, ale nie mógł uwierzyć w to, co zrobił Krum. Użycie Niewybaczalnej Klątwy na człowieku oznaczało dożywotni wyrok w Azkabanie, tak powiedział im Moody. Krum po prostu nie mógł pragnąć Pucharu Trzech Czarodziejów aż tak bardzo... Harry przyspieszył.
Coraz częściej trafiał na ślepe uliczki, ale pogłębiająca się ciemność znaczyła, że zbliżał się do samego serca labiryntu. Wtedy, kiedy biegł długą, prostą ścieżką, znowu ujrzał przed sobą ruch i blask jego różdżki oświetlił dziwaczne stworzenie, które wcześniej widział tylko raz, na obrazku w Potwornej Księdze Potworów.
Był to sfinks. Miał ciało przerośniętego lwa, olbrzymie, uzbrojone w pazury łapy i długi, żółty ogon zakończony brązową kitką. Głowa jednak należała do kobiety. Spojrzała na Harrego spod swoich długich rzęs. z wahaniem podniósł różdżkę. Sfinks nie czaiła się do ataku, jedynie spacerowała wzdłuż ścieżki, blokując przejście.
Wtedy przemówiła, głębokim, zachrypniętym głosem - Jesteś już bardzo blisko celu. Najszybsza droga prowadzi przeze mnie.
- a więc... przesuniesz się, proszę? - powiedział Harry, wiedząc, jak będzie odpowiedź.
- Nie - odparła, dalej spacerując - Chyba, że rozwiążesz moją zagadkę. Odpowiedź za pierwszym razem - pozwolę ci przejść. Odpowiedź źle - zaatakuję. Zachowaj milczenie - pozwolę ci odejść.
Żołądek Harrego nieco się skręcił. To Hermiona była dobra w tego typu rzeczach, nie on. Zmierzył swoje szanse. Jeżeli zagadka będzie za trudna, może zachować milczenie, odejść bez szwanku i spróbować znaleźć inną drogę do centrum.
- Ok - powiedział - Mogę usłyszeć zagadkę?
Sfinks usiadła na samym środku ścieżki i wyrecytowała: [Ups, to już był problem...]

Pomyśl najpierw nad zwrotem,
gdy żegnać się masz ochotę.
Potem o długim dźwięku,
podobnym trochę do stęku.
Owych dwóch słów złączenie
ukaże ci pewne stworzenie.
Ono spotkane na drodze
zachowa się bardzo srodze.

Harry gapił się na nią.
- Mógłbym usłyszeć to znowu... trochę wolniej? - zapytał ostrożnie
Sfinks mrugnęła, uśmiechnęła się i powtórzyła wierszyk.
- i to ma mi dać stworzenie, które zachowa się bardzo srodze? - zapytał Harry
Ona jedynie tajemniczo się uśmiechnęła. Harry wziął to za “tak”. Istniało mnóstwo stworzeń, które napotkane zachowywały się bardzo srodze; natychmiast przyszedł mu do głowy Blast-Ended-Skrewt, ale coś podpowiedziało mu, że to nie jest odpowiedź. Będzie musiał pomyśleć nad zagadką...
- Zwrot, gdy chcę się pożegnać... - mruknął pod nosem Harry, ciągle się jej przyglądając - ee... to może być... cześć. Nie, to nie jest moja odpowiedź! Ee... hej? Pa? Dobra, wrócę do tego później... mogłabyś powtórzyć mi następną część?
Sfinks powtórzyła następne cztery wersy wierszyka.
- Długi dźwięk... Hmm, co to może być...? Ee... ojej... jęk? Czy to to?
Sfikns uśmiechnęła się do niego.
- Hej... jęk.. pa... jęk... - mruczał Harry, również spacerując w tę i z powrotem - Stworzenie, które zachowa się srodze... pająk!
Sfinks szeroko się uśmiechnęła. Wstała, przeciągnęła się i odsunęła się na bok, zostawiając mu wolną drogę.
- Dzięki! - rzucił jej Harry, zdumiony własnym geniuszem
Musiał być już blisko, musiał być... różdżka powiedziała mu, że idzie w dobrym kierunku; jeżeli nie napotka nic zbytnio strasznego, może mieć szansę...
Napotkał na kolejne rozdroże. “Gdzie jestem?” szepnął znowu do swojej różdżki, a ona wskazała mu kierunek w prawo. Harry pobiegł i zobaczył przed sobą światło.
Puchar Trzech Czarodziejów lśnił na postumencie w odległości około 100 jardów. Harry puścił się pędem, kiedy nagle czarna postać wyskoczyła na ścieżkę tuż przed nim.
Cedrik zdobędzie go pierwszy. Już gnał najszybciej jak umiał w kierunku pucharu, a Harry wiedział, że nigdy go nie dogoni. Cedrik był znacznie wyższy, miał dłuższe nogi...
I nagle Harry niewyraźnie zobaczył coś ogromnego zbliżającego się do ich ścieżki z prostopadłej dróżki; poruszało się ono tak szybko, że Cedrik na pewno na to wpadnie, a, wpatrzony w puchar, może nawet nie zauważyć...
- Cedrik! - wrzasnął Harry - Na lewo!
Cedrik obejrzał się dokładnie na tyle wcześnie, żeby mieć czas zatrzymać się i uniknąć zderzenia, ale w pośpiechu przewrócił się. Harry zobaczył, jak różdżka Cedrika wypadła mu z ręki, kiedy olbrzymi pająk wszedł na ścieżkę i pochylił się nad Cedrikiem.
- Stupefy! - ryknął znowu Harry; zaklęcie uderzyło pająka w wielkie, czarne cielsko, ale równie dobrze mógł rzucić w niego kamieniem; pająk odwrócił się i zamiast na Cedrika ruszył teraz na Harrego.
- Stupefy! Impedimenta! Stupefy!
Ale to nic nie dało - pająk był albo za duży albo za bardzo magiczny, żeby zaklęcia mogły mu coś zrobić. Harry spojrzał przez chwilę w okropne, błyszczące, czarne oczy i na ogromne, ostre szczypce, zanim pająk znalazł się tuż nad nim.
Stawonóg podniósł Harrego swoimi przednimi nogami; Harry wił się jak szalony, próbując go kopnąć; jedna z nóg dostała się w szczypce i po chwili poczuł w niej przeszywający ból... słyszał, jak Cedrik również krzyczy “Stupefy!”, ale jego zaklęcie nie przyniosło więcej efektu niż czar Harrego. Kiedy pająk ponownie podniósł szczypce, Harry wyciągnął różdżkę i ryknął “Expelliarmus!”.
To zadziałało - Zaklęcie Rozbrajające zmusiło pająka do puszczenia go, ale oznaczało to, że Harry spadł z wysokości 12 stóp na swoją i tak już ranną nogę; złamana kość trzasnęła pod jego ciężarem. Nie myśląc ani chwili, Harry wycelował w brzuch pająka, tak jak to zrobił wcześniej ze Skrewt i zawołał “Stupefy!”; w tym samym momencie Cedrik wykrzyczał to samo zaklęcie.
Dwa zaklęcia zrobiły więcej niż jedno - pająk odsunął się na bok, przewrócił na pobliski żywopłot i rozłożył się jak długi na ścieżce, rozkładając szeroko swoje owłosione nogi.
- Harry! - zawołał Cedrik - w porządku? Upadł na ciebie?
- Nie - odkrzyknął mu Harry, ciężko dysząc. Spojrzał na swoją nogę. Ciężko krwawiła. Dostrzegł też lepką wydzielinę z żuwaczek pająka na swoich podartych szatach. Spróbował wstać, ale noga trzęsła się pod nim i nie chciała go utrzymać. Oparł się o żywopłot, ciągle z trudem łapiąc oddech i rozejrzał się.
Cedrik stał kilka stóp od Pucharu Trzech Czarodziejów, który błyszczał za jego plecami.
- No weź go - wydusił Harry - Dalej, bierz go. Jesteś tam.
Ale Cedrik się nie poruszył. Jedynie tam stał, spoglądając na Harrego. Potem odwrócił się w stronę pucharu w tym świetle Harry zobaczył pełen tęsknoty wyraz jego twarzy. Cedrik znowu spojrzał na Harrego, który teraz chwycił się żywopłotu, by utrzymać się na nogach.
Cedrik wziął głęboki oddech - Ty go weź. Powinieneś wygrać. Dwa razy uratowałeś mi głowę.
- To nie tak miało wyglądać - powiedział Harry. Był zły; noga bardzo go bolała, zresztą cały był obolały od prób pokonania pająka, i po tych wszystkich wysiłkach, Cedrik pokonał go, tak samo jak pokonał go przy zaproszeniu Cho na bal - Ten, kto dotknie pucharu jako pierwszy dostanie punkty. To ty. Mówię ci, nie wygram żadnego biegu na tej nodze.
Cedrik odszedł kilka kroków od pucharu do Oszołomionego pająka, potrząsając głową.
- Nie - powiedział
- Nie udawaj szlachetnego - powiedział ze złością Harry - Po prostu go weź, potem będziemy mogli się stąd wydostać.
Cedrik popatrzył, jak Harry próbuje utrzymać równowagę, trzymając się mocno żywopłotu.
- Powiedziałeś mi o smokach - powiedział Cedrik - Nie przeszedłbym przez pierwsze zadanie, gdybyś mi nie powiedział, co to jest.
- Ja też miałem przy tym pomoc - warknął Harry, próbując zatamować krwotok na nodze owijąjąc ją szatami - Pomogłeś mi przy tym jaju... jesteśmy kwita.
- Ja najpierw dostałem wskazówkę - powiedział Cedrik
- Ciągle jesteśmy kwita - mruknął Harry, ostrożnie sprawdzając swoją nogę; gwałtownie się zatrzęsła, kiedy się na niej oparł; chyba skręcił sobie kostkę.
- Powinieneś był dostać więcej punktów przy drugim zadaniu - ciągnął Cedrik - Zostałeś, by zabrać wszystkich zakładników. Też powinienem to zrobić.
- Byłem jedynym idiotą, który wziął na poważnie tą syrenią piosenkę! - zawołał Harry gorzko - Po prostu weź puchar!
- Nie - uparł się Cedrik
Przeszedł ponad rozłożonymi nogami pająka i dotarł do Harrego, który wreszcie na niego spojrzał. Cedrik był bardzo poważny. Rezygnował z chwały, jakiej Hufflepuff nie miał od stuleci.
- No dalej - powiedział Cedrik. Wyglądało na to, że kosztuje go to wiele wysiłku, ale twarz miał zdecydowaną, a ręce skrzyżowane; wydawał się podjąć już decyzję.
Harry przeniósł wzrok z Cedrika na puchar. Przez jedną, cudowną chwilę zobaczył siebie wyłaniającego się z labiryntu, z pucharem w dłoni. Zobaczył siebie podnoszącego trofeum, usłyszał ryk publiczności, zobaczył twarz Cho rozjaśniającą się w podziwie, poczuł to wszystko wyraźniej niż kiedykolwiek... a potem obraz zblakł, kiedy spojrzał na szarą, upartą twarz Cedrika.
- Razem - powiedział Harry
- Co?
- Chwycimy go jednocześnie. To ciągle zwycięstwo Hogwartu. Oboje na to zasługujemy.
Cedrik przyglądał się Harremu. Rozplótł ramiona. - Jesteś... jesteś pewien?
- Tak - odparł Harry - Tak... pomagaliśmy sobie nawzajem, prawda? Oboje tu dotarliśmy. Po prostu weźmy go razem.
Przez chwilę Cedrik wyglądał, jakby nie mógł uwierzyć własnym uszom; potem jego twarz wykrzywił uśmiech.
- Dobra - powiedział - Chodź tutaj.
Przełożył rękę Harrego przez swoje ramię i pomógł mu dokuśtykać do postumentu, na którym stał puchar. Kiedy do niego dotarli, każdy z nich wyciągnął jedną rękę do jednego z lśniących uchwytów pucharu.
- Na trzy, dobra? - powiedział Harry - Raz... dwa... trzy...
On i Cedrik jednocześnie chwycili puchar.
W tej samej chwili Harry poczuł nagłe szarpnięcie gdzie w okolicach brzucha. Stopy oderwały się od ziemi. Nie mógł zwolnić uścisku na Pucharze Trzech Czarodziejów; ręka ciągnęła go do przodu, w wir wyjącego wiatru i zmieszanych kolorów, z Cedrikiem przy boku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:31, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział trzydziesty drugi
Ciało, krew i kość

Harry poczuł, jak jego stopy uderzają o ziemię; ranna noga zadrżała pod jego ciężarem i Harry upadł na twarz; wreszcie puścił Puchar Trzech Czarodziejów. Podniósł głowę.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytał
Cedrik potrząsnął głową. Pomógł Harremu wstać i oboje rozejrzeli się dookoła.
Z pewnością opuścili ziemie Hogwartu; najwyraźniej znajdowali się wiele mil - prawdopodobnie wiele setek mil - od niego, ponieważ z pola widzenia zniknęły nawet góry otaczające zamek. Zamiast tego stali na ciemnym, olbrzymim cmentarzu; czarny kontur małego kościoła stojącego pod drzewem (yaw tree??) odcinał się na tle ciemnego nieba. Po ich lewej stronie wznosiło się wzgórze. Harry z trudem dojrzał na jego szczycie ogromny, stary dom.
Cedrik spojrzał na Puchar Trzech Czarodziejów i potem na Harrego.
- Czy ktoś tobie powiedział, że puchar jest świstoklikiem [nie cierpię tej nazwy]? - zapytał
- Nie - odparł Harry. Rozglądał się po cmentarzu. Było zupełnie cicho i lekko niesamowicie - Czy to ma być część zadania?
- Nie wiem - powiedział wolno Cedrik. w jego głosie Harry usłyszał wyraźne napięcie - Może wyjmiemy różdżki, jak sądzisz?
- Taak - zgodził się Harry, rad, że to nie on to zaproponował.
Wyjęli różdżki. Harry ciągle zerkał na prawo i lewo. Znowu miał dziwne uczucie, że jest obserwowany.
- Ktoś idzie - powiedział nagle
Próbując przeniknąć ciemność, zobaczyli postać podchodzącą coraz bliżej, omijającą groby. Harry nie potrafił dostrzec wyraźnie twarzy, ale ze sposobu, w jaki ten ktoś się poruszał, wywnioskował, że w rękach coś trzyma. Ktokolwiek to był, był niski i miał na sobie pelerynę z kapturem zarzuconym na głowę tak, by ukryć przed nimi twarz. a kiedy podszedł kilka kroków bliżej, Harry zobaczył, że rzecz trzymana przez człowieka w ramionach przypomina dziecko... a może to tylko kłębek lin?
Harry lekko opuścił różdżkę i zerknął na Cedrika. Ten posłał mu zaskoczone spojrzenie. Oboje odwrócili się, by dalej przyglądać się podchodzącej postaci.
Zatrzymała się ona obok wysokiego, marmurowego nagrobka, jedynie sześć stóp od nich. Przez chwilę Harry, Cedrik i niska osoba patrzyli sobie w oczy.
I wtedy, bez ostrzeżenia, bliznę Harrego przeszył ból; była to męka, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczył; kiedy podniósł dłonie do twarzy, różdżka wypadła mu się z ręki; kolana same się zgięły; leżał na ziemi, nic nie widząc, czując, że głowa może w każdej chwili eksplodować.
Z dala, ponad głową, usłyszał wysoki, zimny głos - Zabij towarzysza.
Krótki świst i skrzeczący głos drugiej osoby rozległ się na ciemnym cmentarzu - Avada Kedavra!
Wiązka zielonego światła przemknęła przed oczami Harrego i nagle usłyszał, jak coś ciężkiego upada na ziemię obok niego; ból w bliźnie osiągnął niespotykaną siłę i nagle zniknął; przerażony tym, co prawdopodobnie zobaczy, otworzył piekące oczy.
Cedrik leżał jak długi na trawie. Już nie żył.
Przez sekundę, która trwała wieczność, Harry gapił się na twarz Cedrika, jego otwarte, szare oczy, puste i nic nie wyrażające, zupełnie jak okna starego, opuszczonego domu i jego półotwarte usta, nadające jego twarzy zaskoczony wyraz. a potem, zanim jeszcze Harry zdążył przyjąć do wiadomości to, co się widział, zanim zdążył poczuć cokolwiek poza głuchym niedowierzaniem, poczuł, jak ktoś stawia go na nogi.
Niski mężczyzna w pelerynie położył zawiniątko na ziemi, zapalił różdżkę i przyciągnął Harrego do marmurowego nagrobka. w słabym świetle różdżki Harry zdążył przeczytać nazwisko na płycie, zanim został na nią popchnięty.

TOM RIDDLE

Teraz człowiek w pelerynie mocno przywiązywał szyję Harrego do jego kostek i do nagrobka. Harry słyszał szybki, płytki oddech spod kaptura; spróbował się uwolnić i wtedy człowiek go uderzył - uderzył ręką z brakującym palcem. Wówczas Harry zdał sobie sprawę, kto jet pod tym kapturem. Był to Glizdogon.
- To ty! - wydusił
Ale Glizdogon, który skończył już go wiązać, nie odpowiedział; zajął się sprawdzaniem, czy więzy są dostatecznie ciasne; ręce mu drżały. Kiedy wreszcie upewnił się, że Harry jest tak mocno przywiązany do nagrobka, że nie może ruszyć się nawet o cal, Glizdogon wyciągnął z kieszeni peleryny kawałek czarnego materiału i bez ceriegieli wsadził go do ust Harrego; potem, bez słowa, odwrócił się od niego i odszedł szybkim krokiem. Harry nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku, nie mógł też zobaczyć, dokąd poszedł Glizdogon; nie był stanie odwrócić głowy, by zerknąć za nagrobek; mógł patrzeć jedynie prosto przed siebie.
Ciało Cedrika leżało około 20 stóp od niego. Trochę dalej lśnił w świetle gwiazd Puchar Trzech Czarodziejów. Różdżka Harrego leżała przy jego nodze. Zawiniątko z lin, które Harry myślał, że jest dzieckiem, było również niedaleko, u stóp nagrobka. Wydawało się poruszać płaczliwie (?). Harry obserwował je, gdy nagle jego bliznę znowu rozdarł ból... i nagle stwierdził, że wcale nie chce zobaczyć, co znajdowało się pod tymi linami... nie chce, żeby otworzono zawiniątko...
Usłyszał głos u swych stóp. Spojrzał w dół i zobaczył gigantycznego węża prześlizgującego się w trawie, okrążającego nagrobek, do którego był przywiązany. Szybkie, świszczące oddechy Glizdogona stawały się coraz głośniejsze. Wyglądało na to, że zmagał się on z czymś bardzo ciężkim. Potem znowu pojawił się w polu widzenia Harrego i Harry zobaczył, jak pcha kamienny kociołek do stóp nagrobka. Był on wypełniony czymś, co przypominało wodę - Harry słyszał, jak chlupocze - i był większy, niż jakikolwiek inny kociołek, którego Harry używał w swoim życiu; olbrzymi, kamienny gar, w którym mógłby usiąść nawet dorosły mężczyzna.
To coś we wnętrzu zawiniątka poruszało się teraz znacznie gwałtowniej, jakby próbowało się uwolnić. Glizdogon zajął się zapalaniem ognia pod olbrzymim kociołkiem; machnięciem różdżki wywołał skrzeczące płomienie. Gigantyczny wąż odpełzł w ciemność.
Płyn w kociołku zdawał się intensywnie wrzeć. Powierzchnia nie tylko bulgotała, ale również wysyłała w powietrze wściekle czerwone iskry, zupełnie jakby sama się paliła. Ruchy stworzenia w zawiniątku stały się jakby bardziej zdecydowane. Wtedy Harry znowu usłyszał zimny, wysoki głos.
- Pospiesz się!
Teraz cała powierzchnia wody w kociołku błyszczała. Być może była nawet pokryta diamentami.
- Jest gotowe, panie
- Już czas - powiedział zimny głos
Glizdogon otworzył zawiniątko na ziemi, odsłaniające to, co w nim siedziało; na ten Harry głośno wrzasnął, co zostało prawie całkowicie stłumione przez materiał blokujący mu usta.
To było tak, jakby Glizdogon przewrócił się o kamień, odsłaniając coś obrzydliwego i śliskiego - ale to było gorsze, setki razy gorsze. To coś, co trzymał Glizdogon miało kształt skurczonego ludzkiego dziecka, oprócz tego, że Harry jeszcze nigdy nie widział niczego mniej przypominającego dziecko. Było łyse, jakby pokryte nagą, ciemną, czerwono-czarną łuską. Nogi i ramiona były cienkie i słabe, a twarz - żadne dziecko nigdy nie miało takiej twarzy - była płaska jak głowa węża, z błyszczącymi, czerwonymi oczami.
Wydawało się prawie bezradne; wyciągnęło cienkie ramiona, objęło nimi szyję Glizdogona i Glizdogon je podniósł. Wtedy kaptur opadł z jego głowy i Harry dostrzegł odrazę, wręcz wstręt na chudej, bladej twarzy Glizdogona, teraz oświetlonej płomieniami spod kociołka, do którego zaniósł on stworzenie. Przez sekundę Harry widział złą, płaską twarz oświetloną iskrami tańczącymi na powierzchni substancji w kociołku i wtedy Glizdogon opuścił stworzenie do środka; rozległ się syk i zniknęło ono pod powierzchnią; Harry usłyszał, jak zdeformowane ciało miękko uderza o dno kociołka.
Niech to utonie, pomyślał Harry, z blizną palącą go do granic wytrzymałości, proszę... niech to utonie...
Glizdogon coś mówił. Jego głos drżał, wydawał się być przerażonym ponad swoje siły. Podniósł różdżkę, zamknął oczy i przemówił w noc - Kości ojca, bez wiedzy oddane, odnówcie swojego syna!
Powierzchnia grobu, do którego Harry był przywiązany, zadrżała. z przerażeniem patrzył, jak spory kawał ziemi unosi się w powietrze i, zgodnie z komendą Glizdogona, wpada do kociołka. Diamentowa powierzchnia wody załamała się i zasyczała; we wszystkich kierunkach wysłała iskry i zmieniła kolor na ostry, wściekły niebieski.
Glizdogon jęknął. Spod szaty wyciągnął długi, cienki, lśniący, jakby był zrobiony ze srerbra, sztylet. Jego głos zmienił się w łamiący się szloch - Ciało... sługi... z chę-chęcią oddane... wskrzesisz... swojego pana.
Wyciągnął przed sobą rękę - tę z brakującym palcem. Mocno ścisnął sztylet w drugiej dłoni i podniósł go do góry.
Harry zdał sobie sprawę, co ma zamiar zrobić Glizdogon na sekundę przed samym zdarzeniem. z całej siły zamknął oczy, ale nie mógł zablokować krzyku, który rozdarł ciszę nocy, który przeszył Harrego tak, jakby to on sam został dźgnięty nożem. Usłyszał, jak coś upada na ziemię, słyszał urywany, pełen cierpienia oddech Glizdogona, a potem lekki plusk, kiedy coś wpadło do kociołka. Harry nie potrafił zmusić się do patrzenia... ale eliksir zmienił kolor na wściekłą czerwień, której blask dochodził nawet przez zamknięte powieki...
Teraz Glizdogon dyszał i jęczał z bólu. Dopóki Harry nie poczuł jego oddechu na swojej twarzy, nie zdawał sobie sprawy, że Glizdogon stał tuż przed nim.
- Krew wroga... siłą zabrana... obudzisz... swojego pogromcę.
Harry nie mógł temu zapobiedz, był zbyt ciasno związany... pochylając się, walcząc, choć nie miał już nadziei, zobaczył lśniący sztylet w drżacej dłoni Glizdogona. Czuł, jak ostrze przecina skórę na jego prawym ramieniu, jak krew spływa po podartym rękawie szaty. Glizdogon, ciągle dysząc z bólu, wyciągnął z kieszeni szklaną kolbę i podstawił ją pod rozcięcie Harrego, zbierając krew do środka.
Pokuśtykał do kociołka z krwią Harrego. Wlał ją do środka. Płyn natychmiast zmienił kolor na oślepiającą biel. Glizdogon, który zrobił już swoją robotę, osunął się na kolana obok kociołka, a potem bezwładnie upadł i leżał tak na ziemi, jęcząc i szlochając.
Kocioł lśnił i wysyłał diamentowe iskry we wszystkich kierunkach, tak jasne, że cmentarz dookoła pogrążył się w nieprzeniknionej ciemności. Nic się nie działo...
Pozwól mu utonąć, pomyślał Harry, niech to pójdzie źle...
I wtedy, całkowicie nagle, iskry wylatujące z kociołka nagle zniknęły. Zamiast nich z kociołka unosił się teraz strumień gęstego dymu, otaczając Harrego tak, że nie widział on już ani Glizdogona, ani Cedrika, w ogóle niczego prócz mgły wiszącej w powietrzu... poszło źle, pomyślał... to utonęło... proszę... proszę, niech to będzie martwe...
Ale wtedy zobaczył, przez otaczające go opary, z lodowatym przerażeniem w żołądku, czarną sylwetkę mężczyzny, wysokiego i przeraźliwie chudego, wolno wstającego z wnętrza kociołka.
- Ubierz mnie - powiedział wysokim, zimnym głosem zza dymu, a Glizdogon, ciągle jęcząc i szlochając, ciągle owijając kikut ręki swoim rękawem, pochylił się, by podnieść z ziemi czarne szaty; potem wstał i jedną ręką włożył ubranie przez głowę swojego pana.
Chudy mężczyzna wyszedł z kociołka, patrząc się prosto na Harrego... a Harry spojrzał na twarz, której widok nawiedzał go w nocnych koszmarach od przeszło trzech lat. z twarzą bielszą od kości, z szeroko otwartymi, czewonymi oczami i nosem płaskim jak u węża, ze szparami zamiast nozdrzy...
Lord Voldemort znowu powstał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:32, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział trzydziesty trzeci
The Death Eaters


Voldemort przeniósł wzrok z Harrego na swoje nowe ciało. Jego dłonie były jak ogromne, blade pająki; długie, białe palce wolno przejechały po klatce piersiowej, ramionach, twarzy; czerwone oczy, ze źrenicami w kształcie podłużnych szparek, jak u kota, ciągle intensywnie błyszczały w ciemnościach. Podniósł ręce i rozciągnął palce, z rozradowanym, pełnym głębokiej zadumy wyrazem twarzy. Nie zwracał najmniejszej uwagi na Glizdogona, który leżał na ziemi, zwijąjąc się i krwawiąc, ani na gigantycznego węża, który znowu pojawił się w polu widzenia i zaczął zataczać koła wokół Harrego, przeraźliwie sycząc. Voldemort włożył jedną ze swoich nienaturalnie długich dłoni do głebokiej kieszeni szaty i wyciągnął z niej różdżkę. Ja też delikatnie pieścił palcami; po chwili podniósł ją i wskazał nią Glizdogona, który został uniesiony nad ziemię i rzucony obok nagrobka, do którego przywiązano Harrego. Upadł on u stóp pomnika i leżał tam, kurcząc się i płacząc. Voldemort spojrzał swoimi czerwonymi oczami na Harrego i zaniósł się wysokim, zimnym, zupełnie pozbawionym wesołości, śmiechem.
Szaty Glizdogona lśniły od krwi; owinął w nie to, co zostało z jego ramienia - Mój panie... - wykrztusił wreszcie - Mój panie... obiecałeś...
- Wyciągnij rękę - powiedział Voldemort leniwie
- Och, panie... dziękuję ci, panie...
Wyciągnął krwawiący kikut, ale Voldemort zaśmiał się znowu - Drugą rękę, Glizdogon.
- Panie, błagam... błagam...
Voldemort pochylił się i przysunął do siebie lewe ramię Glizdogona; podciągnął jego szaty powyżej łokcia i Harry zobaczył tam coś na skórze, coś jak wściekle czerwony tatuaż - czaszkę z wężem wychodzącym z jej ust - taki sam symbol, jaki pojawił się na niebie na mistrzostwach świata w quidditchu: Znak Ciemności. Voldemort przyjrzał mu się uważnie, zupełnie ignorując niekontrolowane spazmy Glizdogona.
- To wróciło - powiedział miękko - Wszyscy zauważą... teraz zobaczymy... teraz się przekonamy...
Przycisnął swój długi, biały palec wskazujący do znaku na ramieniu Glizdogona.
Bliznę na czole Harrego znowu przeszył ostry ból, a Glizdogon głośno zawył; Voldemort zdjął palec ze znaku Glizdogona, a Harry zobaczył, że stał się on teraz kruczoczarny.
Z wyrazem okrutnej satysfakcji na twarzy, Voldemort wyprostował się i rozejrzał się po ciemnym cmentarzysku.
- Ilu z nich będzie wystarczająco odważnych, żeby powrócić, kiedy go poczują? - wyszeptał, przyglądając się gwiazdom swoimi błyszczącymi, czerwonymi oczami - Ilu będzie dostatecznie głupich, żeby zostać?
Zaczął spacerować wzdłuż Harrego i Glizdogona, cały czas zerkając na cmentarz. Po około minucie spojrzał znowu na Harrego, z okrutnym uśmiechem plątającym się na jego przypominającej węża twarzy.
- Stoisz teraz, Harry Potterze, na szczątkach mojego ojca - syknął miękko - Mugola i głupca... zupełnie jak twoja słodka mamusia. Ale oboje okazali się użyteczni, nieprawdaż? Twoja matka zginęła, by obronić cię jako dziecko... a ja zabiłem swojego ojca, i zobacz, jak przydał mi się, już po śmierci...
Voldemort znowu się zaśmiał. Przechadzał się teraz w tę i z powrotem, rozglądając się dookoła, podczas gdy wąż dalej zataczał koła na trawie.
- Widzisz ten dom na wzgórzu, Potter? Mój ojciec tam mieszkał. Moja matka, czarownica, która żyła w tej wiosce, zakochała się w nim. Ale on opuścił ją, kiedy powiedziała mu, czym była... nie lubił magii, mój ojciec...
- Opuścił ją i wrócił do swoich mugolskich rodziców, zanim ja się jeszcze urodziłem, Potter. Ona umarła przy porodzie, a mnie oddano do mugolskiego sierocińca... ale ja go odnalazłem... zemściłem się na nim, na tym głupcu, który dał mi swoje nazwisko... Tom Riddle...
Ciągle spacerował, przenosząc wzrok od grobu do grobu.
- Słuchaj mnie, ukazuję ci historię rodziny... - powiedział cicho - Stałem się całkiem sentymentalny... ale spójrz, Harry! Moja prawdziwa rodzina powraca...
Powietrze nagle zadrżało do świstu peleryn. Między grobami, za wysokim drzewem, w każdym pogrążonym w cieniu miejscu, aportowali się czarodzieje. Wszyscy mieli maski i kaptury na głowach. Jeden po drugim zaczęli podchodzić bliżej... wolno, ostrożnie, jak gdyby z trudem wierzyli własnym oczom. Voldemort stał w ciszy, czekał na nich. Wtedy jeden z Death Eaterów upadł na kolana, przyczołgał się do Voldemorta i pocałował skraj jego czarnej szaty.
- Panie... panie... - mruczał
Pozostali zrobili to samo; każdy podchodził do Voldemorta na kolanach, całował jego szatę i cofał się; wszyscy utworzyli okrąg dookoła grobu Toma Riddle'a, z Harrym, Voldemortem i szlochającym Glizdogonem w środku. w okręgu widniały przerwy, jakby pozostawione dla nieobecnych czarodziejów. Voldemort jednak zdawał się nie oczekiwać więcej. Rozejrzał się po zamaskowanych postaciach i, choć nie było wiatru, z okręgu dochodził szmer, jakby wszyscy drżeli.
- Witam, Death Eaters - powiedział cicho Voldemort - Trzynaście lat... trzynaście lat minęło odkąd spotkaliśmy się tak ostatnim razem. Mimo to odpowiedzieliście na moje wezwanie, jakby to było wczoraj... a więc nadal jesteśmy zjednoczeni pod Znakiem Ciemności! Czy może nie?
- Wyczuwam winę - powiedział - w powietrzu unosi się zapach winy.
Przez okrąg przeleciała kolejna fala drgań, jakby każdy jego członek marzył, żeby się z niego wycofać, ale nie śmiał tego uczynić.
- Widzę was wszystkich, całych i zdrowych, ze wszelkimi mocami... i pytam sam siebie... dlaczego nikt z tej bandy czarodziejów nigdy nie wrócił, by pomóc swojemu panu, któremu przysięgali dozgonną wierność?
Nikt się nie odezywał. Nikt prócz Glizdogona, który ciągle leżał na ziemi, szlochając nad swoim krawiącym ramieniem.
- i sam sobie odpowiadam - ciągnął Voldemort szeptem - Musieli wierzyć, że upadłem, myśleć, że zginąłem. Wślizgnęli się między moich wrogów, udawali niewinność, niewiedzę, zaskoczenie...
- a teraz zadaję sobie następne pytanie: jak mogli nie wierzyć, że znowu powstanę? Oni, którzy wiedzieli, jakie podjąłem kroki, by ochronić się przed śmiercią? Oni, którzy widzieli dowody mojej mocy, w czasach, kiedy byłem potężniejszy od jakiegokolwiek żyjącego czarodzieja?
- i znowu sobie odpowiadam: może wierzyli, że nadal istnieją potężniejsze siły, takie, które mogą pokonać nawet Lorda Voldemorta... może teraz służą komuś innemu... może temu obrońcy ludu, szlam i Mugoli, Albusowi Dumbledore?
Na wspomnienie nazwiska Dumbledore'a, członkowie okręgu skurczyli się, niektórzy mruczeli coś pod nosem i potrząsali głowami.
Voldemort zignorował ich - Jestem bardzo zawiedziony...
Nagle jeden z mężczyzn wyłamał się z okręgu i padł do przodu na twarz. Drżąc od stóp do głów, ukląkł przed stopami Voldemorta.
- Panie! - zawołał - Panie, przebacz mi! Przebacz nam wszystkim!
Voldemort zaśmiał się. Podniósł swoją różdżkę - Crucio!
Sługa leżący na ziemi zwinął się i krzyknął; Harry był pewny, że ten dźwięk musiał dojść do domów w okolicy... niech przyjdzie policja, pomyślał z rozpaczą... ktokolwiek... cokolwiek...
Voldemort podniósł różdżkę. Torturowany Death Eater leżał płasko na ziemi, ciężko dysząc.
- Wstań, Avery - powiedział Voldemort miękko - Wstawaj. Prosiłeś o przebaczenie? Ja nie przebaczam. Ja nie zapominam. Trzynaście długich lat... Żądam trzynastu lat zadośćuczynienia, zanim wam wybaczę. Glizdogon już spłacił część swojego długu, prawda?
Spojrzał na Glizdogona, który dalej szlochał na ziemi.
- Wróciłeś do mnie, nie z wierności, ale ze strachu przed swoimi starymi przyjaciółmi. Zasługujesz na ten ból, Glizdogon. Wiesz o tym, nieprawdaż?
- Tak, panie - jęknął Glizdogon - Proszę, panie... błagam...
- Jednak pomogłeś mi wrócić do mojego ciała - ciągnął Voldemort lodowatym tonem, przyglądając się Glizdogonowi zwijającemu się na ziemi - Bezużyteczny i zdradziecki, jednak mi pomogłeś... a Lord Voldemort nagradza tych, który mu pomagają...
Voldemort znowu podniósł swoją różdżkę i zatoczył nią koło w powietrzu. Strumień jakby stopionego srebra wyłonił się z koniuszka jego różdżki. Przez kilka sekund bezkształtny, po chwili uformował się w lśniącą kopię ludzkiej dłoni, błyszczącą w świetle księżyca, która poleciała w dół i zatrzymała się na krwawiącym nadgarstku Glizdogona.
Glizdogon natychmiast przestał szlochać. Ciężko i szybko oddychając, podniósł głowę i spojrzał z niedowierzaniem na swoją srebrną dłoń, teraz dokładnie dopasowaną do ramienia; wyglądała, jakby nosił błyszczącą rękawiczkę. Wyciągnął swoje srebrne palce, a potem, cały czas drżąc, podniósł grudkę ziemi i zgniótł ją na proszek.
- Panie... - wyszpetał - Panie... jest piękna... dziękuję... dziękuję...
Przysunął się na kolanach i pocałował skrawek szaty Voldemorta.
- Niech twoja wierność nigdy nie osłabnie - powiedział Voldemort
- Nie, mój panie... nigdy, mój panie...
Glizdogon wstał i zajął miejsce w okręgu, przyglądając się swojej nowej, silnej dłoni, z twarzą lśniącą od łez. Teraz Voldemort podszedł do mężczyzny po prawej stronie Glizdogona.
- Lucjuszu, mój drogi przyjacielu - wyszeptał, pochylając się nad nim - Słyszałem, że nie wyrzekłeś się zupełnie starego życia, choć przedstawiasz światu grzeczniejszą twarz. Wierzę, że ciągle jesteś gotów objąć przewodnictwo w torturach Mugoli, prawda? Choć nigdy nie próbowałeś mnie znaleźć, Lucjuszu... twoje przedstawienie na mistrzostwach świata było zabawne, nie powiem... ale może twój nadmiar energii powinien być skierowany w próby znalezienia i pomocy swojemu panu?
- Panie, przez cały czas czuwałem - spod kaptura rozległ się głos Lucjusza Malfoya - Gdyby tylko jakiś znak od pana, choćby szept, natychmiast bym się zjawił, nic by mnie nie powstrzymało...
- Ale uciekłeś przed Znakiem Ciemności, kiedy mój wierny sługa wysłał go w powietrze rok temu? - powiedział leniwie Voldemort, a pan Malfoy natychmiast zamilkł - Tak, wiem o tym, Lucjuszu... zawiodłeś mnie... Oczekuję wierniejszej służby w przyszłości.
- Oczywiście, mój panie, oczywiście... jest pan bardzo łaskawy, dziękuję...
Voldemort ruszył dalej i nagle zatrzymał się, spoglądając na przestrzeń - wystarczającą dla dwóch osób - oddzielającą Malfoya od następnego mężczyzny.
- Powinni tu stać Lestrangesowie - powiedział Voldemort cicho - Ale oni są uwięzieni w Azkabanie. Oni byli wierni. Woleli pójść do Azkabanu niż się mnie wyrzec... kiedy bramy Azkabanu zostaną otwarte, Lestrangesowie zostaną wyniesieni ponad ich najśmielsze marzenia. Dołączą do nas Dementorzy... są naszymi naturalnymi sojusznikami... przywołamy wygnane olbrzymy... wszyscy moi oddani słudzy powrócą do mnie, wraz z armią stworzeń, których wszyscy się boją...
Przeszedł dalej. Niektórych mijał w ciszy, nad innymi zatrzymywał się i odzywał do nich.
- Macnair... teraz zabijasz niebezpieczne bestie dla Ministerstwa Magii, Glizdogon mi powiedział? Niedługo będziesz miał znacznie lepsze ofiary, zapewniam cię, Macnair. Lord Voldemort ci ich dostarczy...
- Dziękuję, panie... dziękuję - mruknął Macnair
- a tutaj kto... - Voldemort podszedł do dwóch największych, zakapturzonych postaci - Crabbe, tym razem postarasz się lepiej, prawda, Crabbe? a ty, Goyle?
Obaj skłonili się niezdarnie, mrucząc beznamiętnie - Tak, panie...
- To samo dotyczy ciebie, Nott - dodał Voldemort cicho, kiedy zatrzymał się przy postaci ukrytej w cieniu pana Goyla.
- Panie, padam przed tobą na twarz, jestem najwierniejszym...-
- Wystarczy - uciął Voldemort
Dotarł do największej przerwy w okręgu i stanął, przyglądając się jej swoimi czerwonymi oczami, jakby mógł widzieć stojących tam ludzi.
- a tu brakuje sześciu sług... trzech zginęło w mojej służbie. Jeden, zbyt przerażony, by wrócić... on zapłaci. Jeden, który, jak sądzę, opuścił mnie na zawsze... on oczywiście zginie... i ostatni, mój najwierniejszy sługa, który już wrócił do służby.
Death Eaterzy drgnęli; Harry zobaczył, jak zerkają na siebie niepewnie spod swoich masek.
- Jest w Hogwarcie, mój wierny sługa, i to dzięki jego wysiłkom nasz młody przyjaciel przybył do nas dziś wieczorem...
- Tak - mówił Voldemort, z uśmiechem drgającym w kącikach jego bladych, wąskich ust, kiedy wszystkie twarze w okręgu zwróciły się w stronę Harrego - Harry Potter uprzejmie przyłączył się do mojego przyjęcia urodzinowego. Można by go nawet nazwać moim gościem honorowym.
Panowała cisza. Potem mężczyzna po prawej stronie Glizdogona wystąpił krok do przodu i głos Lucjusza Malfoya znowu przemówił spod maski.
- Panie, pragniemy wiedzieć... błagamy, żebyś nam powiedział... jak to osiągnąłeś... ten cud... jak do nas wróciłeś...
- Ach, cóż to za historia, Lucjuszu - powiedział Voldemort - Zaczyna się - i kończy - na moim młodym przyjacielu tutaj.
Leniwie podszedł do Harrego, tak, że wszystkie spojrzenia zwrócone były teraz na ich dwoje. Wąż dalej wił się w trawie.
- Wiecie, oczywiście, że tego chłopca okrzyknięto moim pogromcą? - powiedział Voldemort miękko, z czerwonymi oczami utkwionymi w Harrym, którego blizna paliło już tak bardzo, że prawie krzyczał - Wszyscy wiecie, że w noc, kiedy straciłem swoje moce i ciało, próbowałem zabić tego chłopca. Jego matka zginęła, starając się go ochronić... i tym samym zaopatrzyła go w ochronę, której, przyznaję, nie przewidziałem... nie mogłem dotknąć chłopca.
Voldemort podniósł jeden ze swoich długich, białych palców i zatrzymał go bardzo blisko policzka Harrego - Jego matka pozostawiła na nim ślady swojego poświęcenia... to stara magia, powinienem był pamiętać, byłem głupcem, że to przeoczyłem... ale nie ważne. Teraz mogę go dotknąć.
Harry poczuł, jak zimny czubek długiego, białego palca dotyka go i jednocześnie miał wrażenie, że jego głowa zaraz eksploduje z bólu.
Voldemort zaśmiał mu się cicho do ucha, potem zdjął palec i znowu zwrócił się do swoich sług - Przeliczyłem się, moi przyjaciele, przyznaję to. Moja klątwa została zatrzymana przez głupie poświęcenie tej kobiety i odbiła się na mnie. Aaach... ból ponad bóle, moi przyjaciele; nic nie mogło mnie na to przygotować. Zostałem wyrzucony z własnego ciała, byłem mniej niż duszą, mniej niż najsłabszym duchem... ale ciągle żyłem. Czym byłem, nawet ja nie wiem... Ja, który doszedł dalej niż ktokolwiek wcześniej na ścieżce prowadzącej do nieśmiertelności. Znaliście mój cel - pokonać śmierć. a teraz, jak właśnie się przekonałem, jeden lub więcej z moich eksperymentów okazał się sukcesem... nie zginąłem, chociaż klątwa powinna była mnie zabić. Byłem jednak tak słaby jak najnędzniejsze stworzenie na ziemi, nie mogłem też sobie pomóc... nie miałem ciała, a każde zaklęcie, które mogłoby mi pomóc wymagało użycia różdżki...
- Pamiętam tylko zmuszanie się, bezsennie, bez końca, sekunda po sekundzie, do trwania... zatrzymałem się w odległym miejscu, w lesie, i czekałem... z pewnością jeden z moich wiernych sług będzie próbował mnie znaleźć... jeden z nich przyjdzie i wykona magię, której ja nie mogłem i przywróci mi moje ciało... ale czekałem na próżno...
Drgnięcie znowu rozeszło się po stojących Death Eaterach. Voldemort pozwolił na chwilę zapaść przerażającej ciszy, zanim odezwał się znowu - Pozostała mi tylko jedna moc. Mogłem posiąść ciała innych. Ale nie śmiałem udać się w miejsce pełne ludzi, wiedziałem, że aurorzy ciągle mnie szukają. Czasami zamieszkiwałem ciała zwierząt - preferowałem, oczywiście, węże - ale w ich ciałach byłem jedynie odrobinę silniejszy niż jako czysty duch, ponieważ ich ciała nie były przystosowane do magii... a moja obecność skracała ich życie; żaden z nich nie wystarczył na długo.
- Wtedy... cztery lata temu... na horyzoncie pojawiła się nadzieja na powrót. Czarodziej - młody, głupi i łatwowierny - zawędrował do lasu, który stał się moim domem. Och, to była szansa, o której marzyłem... był nauczycielem w szkole Dumbledore'a... łatwo go przekonałem, żeby wypełnił moją wolę... przywiózł mnie z powrotem do kraju i, niedługo później, opanowałem jego ciało, aby uważnie obserwować, czy wypełnia moje rozkazy. Ale mój plan nie wypalił. Nie udało mi się ukraść kamienia filozoficznego. Nie osiągnąłem nieśmiertelności. Moje plany zostały pokrzyżowane... pokrzyżowane, znowu, przez Harrego Pottera.
Znowu zapadła cisza; nic się nie poruszało, nawet liście na drzewie. The Death Eaters stali również bez ruchu, z błyszczącymi oczami pod maską utkwionymi w Voldemorcie i Harrym.
- Sługa umarł, kiedy opuściłem jego ciało, i byłem tak samo słaby, jak przedtem - ciągnął Voldemort - Wróciłem do swojej kryjówki i, nie będę ukrywał, bałem się, że już nigdy nie odzyskam mojej mocy... tak, to były najczarniejsze chwile... nie miałem nadziei, że znowu natrafię na czarodzieja, którego ciało będę mógł zająć... i straciłem też nadzieję, że któregokolwiek z was obchodzi, co się ze mną stało...
Jeden lub dwóch czarodziejów w okręgu poruszyło się niepewnie, ale Voldemort nie zwrócił na nich uwagi.
- i wtedy, niecały rok temu, kiedy już prawie straciłem nadzieję, wreszcie to się stało... wrócił do mnie mój sługa: Glizdogon, który upozorował własną śmierć, byle tylko umknąć sprawiedliwości, został wygnany ze swojej kryjówki przez tych, których uważał za przyjaciół i zdecydował się wrócić do swojego pana. Szukał mnie w kraju, gdzie ostatnio słyszał, że się ukrywam... z pomocą, oczywiście, szczurów, które napotkał na swej drodze. Glizdogon odczuwa dziwną więź ze szczurami, prawda, Glizdogon? Jego brudni mali przyjaciele powiedzieli mu, że jest takie miejsce w albańskim lesie, którego wszystkie unikały, gdzie małe zwierzęta, jak one, spotyka śmierć przez czarny cień...
- Ale jego podróż do mnie nie poszła gładko, prawda, Glizdogon? Pewnej nocy, z głodu, zatrzymał się na skraju lasu, gdzie miał mnie znaleźć, na mały posiłek... i kogo tam spotkał, jeśli nie czarownicę Ministerstwa, Bertę Jorkins?
- Teraz widzicie, że los sprzyja Lordowi Voldemortowi. To mógł być koniec Glizdogona, a tym samym mojej ostatniej nadziei na regenerację. Ale Glizdogon - prezentując bystrość umysłu, jakiej nigdy bym się po nim nie spodziewał - namówił Bertę Jorkins na nocny spacer. Tam obezwładnił ją... i przyniósł ją do mnie. a Berta Jorkins, która mogła zniszczyć wszystko, okazała się darem ponad wszelkie moje marzenia... stała się - przy małej perswazji - bardzo cennym źródłem informacji.
- Powiedziała mi, że w tym roku w Hogwarcie będzie miał miejsce Turniej Trzech Czarodziejów. Powiedziała, że wie o wiernym słudze, który z ogromną radością mi pomoże, jeżeli tylko się z nim skontaktuję. Powiedziała mi wiele rzeczy... ale środki, których użyłem, by złamać rzucone na nią Zaklęcie Pamięci były bardzo potężne, więc kiedy wydobyłem z niej wszystkie przydatne wiadomości, jej ciało i umysł były już nieodwracalnie zniszczone. Spełniła swoją rolę. Nie mogłem w nią wstąpić.
Voldemort uśmiechnął się swoim przeraźliwym uśmiechem, przyglądając się swoim sługom pustymi, czerwonymi oczami.
- Ciało Glizdogona, oczywiście, nie nadawało się na zajęcie, skoro wszyscy uważali, że nie żyje, ściągnąłbym na siebie zbyt dużo uwagi. Mimo to był sługą, jakiego potrzebowałem i, choć jest marnym czarodziejem, był w stanie wypełnić moje polecenia i przywrócić mi moje zdeformowane ciało, ciało, w którym mogłem zamieszkać, czekając na prawdziwe odrodzenie... zaklęcie lub dwa mojego własnego pomysłu... mała pomoc od mojej drogiej Nagini - czerwone oczy Voldemorta spoczęły na wijącym się w trawie wężu - eliksir z krwi jednorożca i jad węża, którego dostarczyła Nagini... wkrótce wróciłem do prawie ludzkiej postaci i byłem wystarczająco silny, by podróżować.
- Nie miałem już nadziei na kradzież kamienia filozoficznego, wiedziałem, że Dumbledore dopilnował, by go zniszczono. Ale chciałem znowu osiągnąć śmiertelne istnienie, zanim spróbuję zdobyć nieśmiertelność. Zmniejszyłem swoje wymagania... chciałem odzyskać swoje dawne ciało i dawną moc.
- Wiedziałem, że żeby to osiągnąć - to stara część Czarnej Magii, eliksir, który uzdrowił mnie dziś w nocy - będę potrzebował trzech potężnych składników. Jeden z nich był zawsze pod ręką, prawda, Glizdogonie? Ciało sługi...
- Kości mojego ojca, oczywiście, znaczyły, że będę musiał wrócić tutaj, gdzie został spalony. Ale krew wroga... Glizdogon użyłby jakiegokolwiek czarodzieja, prawda? Każdego czarodzieja, który mnie nienawidził... jest ich tak wielu. Ale ja wiedziałem, kogo muszę użyć, żeby naprawdę powstać, potężniejszy, niż kiedy upadłem. Potrzebowałem krwi Harrego Pottera. Chciałem krwi tego, kto pozbawił mnie mocy trzynaście lat temu, chciałem, żeby ochrona, którą dała mu jego matka płynęła także w moich żyłach...
- Ale jak dostać się do Harrego Pottera? Był chroniony lepiej niż prawdopodobnie sam wiedział, chroniony przez Dumbledore'a od bardzo dawna, odkąd podjął się on ułożenia życia chłopca. Dumbledore wskrzesił starożytną magię, by zapewnić chłopcu ochronę przez cały czas, kiedy przebywał on w jego pobliżu... potem, oczywiście były mistrzostwa świata w quidditchu... Myślałem, że ta ochrona, z dala od Dumbledore, może być słabsza, ale nie czułem się jeszcze wystarczająco silny, by zaryzykować porwanie wśród całych zastępów czarodziejów Ministerstwa. Potem chłopak wrócił do Hogwartu, gdzie od rana do wieczora znajdował się pod zakrzywionym nosem tego wielbiciela Mugoli. Więc jak mogłem go dorwać?
- Oczywiście używając informacji Berty Jorkins. Użyłem mojego wiernego sługi, umieściłem go w Hogwarcie, aby upewnić się, że zgłoszenie chłopaka dostanie się do Czary Ognia. Użyłem mojego wiernego sługi, aby upewnić się, że chłopak wygra turniej - że jako pierwszy dotknie Pucharu Trzech Czarodziejów - pucharu, który mój wierny sługa zmienił w świstoklik, który przeniósł go tutaj, poza zasięg pomocy i ochrony Dumbledore'a, prosto w moje ramiona. i jest tutaj... chłopiec, który wszyscy wierzą, że jest moim pogromcą...
Voldemort wolno zrobił krok do przodu i znalazł się twarzą w twarz z Harrym. Podniósł różdżkę - Crucio!
Był to ból silniejszy, niż Harry kiedykolwiek doświadczył; każda jego kość go paliła; głowa z pewnością pękała wzdłuż blizny; oczy jak szalone poruszały się pod powiekami; chciał, żeby to się skończyło... chciał umrzeć...
I nagle wszystko zniknęło. Wisiał bezwładnie na linach przymocowujących go do nagrobka ojca Voldemorta, spoglądając jakby przez mgłę w te jasnoczerwone oczy. Nocną ciszę przeszył śmiech Death Eaterów.
- Myślę, że widzicie, jaką głupotą jest twierdzić, że ten chłopiec kiedykolwiek był silniejszy ode mnie - powiedział Voldemort - Ale nie chcę, żeby u kogolwiek pozostał choć cień podejrzeń. Harry Potter uciekł mi przez szczęśliwy zbieg okoliczności. Udowodnię swoją moc zabijając go, tu i teraz, na waszych oczach, gdzie nie ma Dumbledore'a, by mu pomóc i matki, by za niego umrzeć. Dam mu szansę. Będzie mógł walczyć, tak, aby nikt już nie miał wątpliwości, kto z nas jest potężniejszy. Jeszcze tylko chwilkę, Nagini - szepnął, podczas gdy wąż sunął wśród traw do miejsca, gdzie stali i patrzyli słudzy Voldemorta.
- Teraz rozwiąż go, Glizdogon, i daj mu z powrotem jego różdżkę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:32, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział trzydziesty czwarty
Priori Incantatem


Glizdogon podszedł do Harrego, który poszukał stopami ziemi, żeby stanąć na własnych nogach, kiedy jego więzy zostaną przerwane. Glizdogon podniósł swoją nową srebrną dłoń, wyciągnął materiał kneblujący Harrego i, jednym szybkim ruchem, przeciął liny przywiązującego Harrego do nagrobka.
Trwało to najwyżej ułamek sekundy, kiedy Harry rozważał ucieczkę, ale jego ranna noga niebezpiecznie zadrażała, gdy tylko stanął na ogromnym pomniku, a Death Eaterzy natychmiast zamknęli okrąg wokół niego i Voldemorta, tak, że nie było już przerw zostawionych dla nieobecnych sług. Glizdogon na chwilę opuścił okrąg, podszedł do ciała Cedrika i zwrócił Harremu jego różdżkę, którą wcisnął mu obcesowo do ręki, nie patrząc mu w oczy. Potem ponownie zajął swoje miejsce w kręgu.
- Nauczyli cię, jak się pojedynkować, Harry Potterze? - zapytał miękko Voldemort, a jego czerwone oczy zabłyszczały w ciemności.
Na te słowa stanął Harremu przed oczami, jakby obraz z poprzedniego życia, Klub Pojedynków w Hogwarcie, do którego uczęszczał zaledwie dwa lata temu... nauczył się tam jedynie Zaklęcia Rozbrajającego, "Expelliarmus"... ale jaki z niego teraz pożytek, nawet gdyby zdołał pozbawić Voldemorta jego różdżki, kiedy ciągle jest otoczony przynajmniej 30 jego sługami? Nigdy nie nauczył się niczego, co mogłoby być odpowiednie na tę chwilę. Wiedział, że stawia czoła temu, przed czym zawsze ostrzegał go Moody... niemożliwa do zablokowania klątwa Avada Kedavra i - tak, Voldemort miał zupełną rację - nie było tu już jego matki, by mogła za niego umrzeć...
- Kłaniamy się sobie, Harry - powiedział Voldemort, pochylając się lekko, ale cały czas ze wzrokiem wpatrzonym prosto w Harrego - No dalej, uprzejmości musi stać się zadość... Dumbledore chciałby, żebyś okazał maniery... ukłon w stronę śmierci, Harry...
Death Eaterzy znowu się zaśmiali. Pozbawione warg usta Voldemorta wykrzywił uśmiech. Harry nie ukłonił się. Nie pozwoli Voldemortowi bawić się z nim przed śmiercią... nie da mu tej satysfakcji...
- Powiedziałem ukłoń się - Voldemort uniósł różdżkę, a Harry poczuł, jak zgina się w pasie, jakby ogromna, niewidzialna ręka bezwzględnie pochyliła go do przodu. Usłyszał jeszcze głośniejszy wybuch śmiechu.
- Bardzo dobrze - powiedział miękko Voldemort, a kiedy opuścił różdżkę, siła pochylająca Harrego zniknęła - a teraz stawisz mi czoła jak mężczyzna... wyprostowany i dumny, tak jak umarł twój ojciec... Rozpoczynamy pojedynek...
Voldemort podniósł swoją różdżkę i, zanim Harry zdążył zrobić cokolwiek by się obronić, zanim zdążył się nawet poruszyć, znowu został trafiony Klątwą Cruciatusa. Ból był tak intensywny, tak pochłaniał go całego, że nie wiedział już nawet gdzie jest... rozpalone do białości noże przeszywały każdy cal jego skóry, miał wrażenie, że głowa zaraz pęknie mu z bólu; krzyczał głośniej, niż kiedykolwiek wcześniej krzyczał w swoim życiu...
I nagle się skończyło. Harry przekręcił się i z trudem wstał; cały się trząsł, zupełnie jak Glizdogon, kiedy jego dłoń została odcięta; pokuśtykał na bok do ściany otaczających ich zamaskowanych sług Voldemorta, ale oni popchnęli go z powrotem do środka koła.
- Mała przerwa - oznajmił Voldemort, a jego szparki jego nozdrzy zadrgały z podekscytowania- To bolało, prawda, Harry? Nie chcesz, żebym zrobił to znowu, prawda?
Harry nie odpowiedział. Był pewny, że umrze, tak jak Cedrik, mówiły mu to te czerwone, bezlitosne oczy... umrze, nic nie może na to poradzić... ale nie będzie grał w tę grę. Nie będzie posłuszny Voldemortowi... nie będzie go błagał...
- Zapytałem cię, czy chcesz, żebym zrobił to znowu - ciągnął Voldemort miękko - Odpowiedz mi! Imperio!
Harry poczuł, po raz trzeci w swoim życiu, jak z jego głowy zostają wyrzucone wszelkie myśli... to było wspaniałe, nie myśleć, było jak unoszenie się, jak sen... po prostu odpowiedz “nie”... powiedz “nie”... po prostu odpowiedz “nie”...
Nie powiem, odezwał się silniejszy głos, w tyle jego głowy, nie odpowiem...
Po prostu odpowiedz “nie”...
Nie odpowiem, nic nie powiem...
Po prostu odpowiedz “nie”...
- NIE ODPOWIEM!
Te słowa wydobyły się z ust Harrego; rozległy się echem po cmentarzu, a sen opuścił go, jakby wylano mu na głowę kubeł zimnej wody - powrócił ból, który Klątwa Cruciatusa zostawiła na całym jego ciele - powróciła świadomość, gdzie się znajdował i czemu stawiał czoło...
- Nie odpowiesz? - zapytał cicho Voldemort, a śmiech natychmiast umilkł - Nie odpowiesz “nie” ? Harry, posłuszeństwo to cnota, której muszę nauczyć cię przed śmiercią... a może by tak kolejna mała dawka bólu?
Voldemort znowu podniósł różdżkę, ale tym razem Harry był gotowy; z refleksem wyuczonym na treningach quiddticha rzucił się na ziemię; ukrył się za marmurowym nagrobkiem ojca Voldemorta i usłyszał trzask, gdy klątwa uderzyła w pustkę.
- Nie bawimy się w chowanego, Harry - usłyszał znowu miękki, zimny głos Voldemorta, zbliżający się coraz bardziej, i towarzyszący mu śmiech Death Eaterów - Nie możesz się przede mną ukryć. Czy to znaczy, że jesteś już zmęczony naszym pojedynkiem? Czy to znaczy, że chcesz, żebym skończył go teraz, Harry? w takim razie wyjdź, Harry... będzie szybko... może nawet bezboleśnie... nie wiem... nigdy nie umarłem...
Harry skulił się za nagrobkiem, wiedział, że koniec jest blisko. Nie było już nadziei... znikąd pomocy. Ale kiedy słyszał, jak Voldemort podchodzi coraz bliżej i bliżej, wiedział tylko jedno, niezależnie od strachu i rozsądku - nie umrze kuląc się tutaj jak dziecko bawiące się w chowanego; nie umrze klęcząc przed stopami Voldemorta... umrze dumnie jak swój ojciec, próbując się bronić, nawet jeśli obrona nie była możliwa...
Zanim Voldemort zdążył wetknąć swoją wężową twarz za nagrobek, Harry wstał... ściskał mocno w dłoni swoją różdżkę, wyciągnął ją przed sobą i wyskoczył zza pomnika.
Voldemort był gotowy. Kiedy Harry krzyknął “Expelliarmus!”, Voldemort zawołał “Avada Kedavra!”.
Wiązka zielonego światła wydobyła się z różdżki Voldemorta dokładnie w tej samej chwili, kiedy z różdżki Harrego wystrzeliła wiązka czewonego światła - spotkały się w powietrzu - i nagle różdżka Harrego zaczęła drżeć jakby ktoś podłączył ją do prądu; jego dłoń mocno ją ściskała; nie mógłby jej oderwać nawet gdyby chciał... teraz obie różdżki łączył wąski snop światła, ani czerwonego, ani zielonego, ale koloru jasnego, lśniącego złota... a Harry, ze zdumieniem podążając wzrokiem za złotą wiązką, zobaczył, że długie, białe palce Voldemorta zacisnęły się na różdżce, która również drżała i wibrowała.
I wtedy - nic nie mogło Harrego na to przygotować - poczuł, jak jego stopy odrywają się od ziemi i on, i Voldemort unieśli się w powietrze, z różdżkami ciągle połączonymi tym złotym, błyszczącym światłem. Unieśli się nad mogiłą ojca Voldemorta, by opaść na pustę, pozbawioną grobów polankę... Słudzy Voldemorta krzyczeli, pytali go o instrukcje; zbliżyli się, znowu uformowali okrąg dookoła Harrego i Voldemorta, wąż ślizgał się między ich stopami; niektórzy wyciągnęli różdżki...
Złoty promień łączący Harrego i Voldemorta rozpadł się; mimo że ich różdżki pozostały złączone, tysiące iskier zatoczyło łuk nad Harrym i Voldemortem, przecinając się w powietrzu dookoła nich, dopóki nie utworzyły złotej sieci w kształcie kopuły, klatki ze światła, poza którą zgromadzili się jak szakale słudzy Voldemorta, których krzyki zostały teraz dziwnie przytłumione...
- Nic nie róbcie! - zawołał do nich Voldemort, a Harry zobaczył, jak jego czerwone oczy rozszerzają się ze zdumienia na widok tego co się działo, zobaczył, jak walczy, by przełamać snop światła łączący jego różdżkę z Harrego; Harry mocniej ścisnął swoją różdżkę, obiema rękami, i złote światło pozostało nienaruszone - Nie róbcie nic, chyba że wam rozkażę! - krzyczał Voldemort do swoich sług.
I wtedy powietrze wypełnił nieziemski, piękny dźwięk... dochodził z każdego włókna złotej sieci drżącej dookoła Harrego i Voldemorta. Harry rozpoznał ten dźwięk, choć słyszał go tylko raz w swoim życiu... pieśń feniksa...
Dla Harrego tak brzmiała nadzieja... najpiękniejsza i najbardziej wyczekiwana rzecz, jaką kiedykolwiek słyszał w swoim życiu... czuł, jakby pieśń znajdowała się w nim zamiast dookoła niego... był to dźwięk, który nieodmiennie kojarzył z Dumbledore'em, jakby przemówił mu do ucha najbliższy przyjaciel...
Nie przerywaj połączenia.
Wiem, powiedział Harry muzyce, wiem, że nie mogę... ale już w momencie kiedy to myślał, stawało się to coraz trudniejsze. Jego różdżka drżała znacznie silniej niż wcześniej... i nagle światło między nim i Voldemortem zmieniło się... teraz wyglądało to tak, jakby ogromne kule światła ślizgały się wzdłuż wiązki łączącej ich różdżki... Harry poczuł, jak jego różdżka drży, kiedy fala światła zaczyna przybliżać się, wolno, ale stale, w jego kierunku... kierunek ruchu kul był do niego, od Voldemorta...
Kiedy najbliższa kula światła zbliżyła się do jego różdżki, drewno pod palcami stało się tak gorące, że Harry bał się, żeby nie wybuchło płomieniami. Im bardziej światło się zbliżało, tym mocniej drżała różdżka Harrego; był pewny, że nie przetrzyma ona kontaktu z kulą; miał wrażenie, że zaraz rozpadnie się na drzazgi pod jego palcami...
Skoncentrował się każdym fragmentem umysłu na zmuszeniu świetlnych kul do cofnięcia się do Voldemorta, z uszami wypełnionymi pieśnią feniksa, z oczami zapalonymi z wściekłości... i wolno, bardzo wolno, światło zatrzymało się i zaczęło poruszać się w drugą stronę... teraz wibrowała różdżka Voldemorta... a sam Voldemort wyglądał na osłupiałego, prawie przerażonego...
Jedna ze świetlnych kul zadrżała kilka cali przed koniuszkiem różdżki Voldemorta. Harry nie rozumiał, jak to zrobił, jak zdołał to osiągnąć... ale teraz skupił się mocniej niż kiedykolwiek wcześniej na zmuszeniu tej kuli do dotknięcia różdżki Voldemorta... i powoli... bardzo powoli... ruszyła ona złotym szlakiem... zawahała się przez chwilę... i wreszcie połączyła się...
Różdżka Voldemorta natychmiast wydała odbijające się echem okrzyki bólu... a po chwili - na ten widok czerwone oczy Voldemorta rozszerzyły się w szoku - niewyraźna, mglista dłoń wydobyła się z koniuszka różdżki i zniknęła... duch dłoni, którą zrobił on dla Glizdogona... więcej okrzyków bólu... i wtedy coś znacznie większego zaczęło wydostawać się z czubka różdżki, ogromny, szary kształt, zrobiony jakby z gęstego, twardego dymu... to była głowa... teraz klatka piersiowa i ramiona... tors Cedrika Diggoriego.
Być może Harry puściłby różdżkę w szoku, ale instyknt zmusił go do ścieśnięcia jej nawet jeszcze mocniej, tak, że wiązka złotego światła pozostała nieprzerwana, nawet gdy cały duch Cedrika Diggoriego z gęstego, szarego dymu (czy był to duch? Wyglądał tak solidnie) wyłonił się z koniuszka różdżki Voldemorta, jakby przeciskał się przez wąski tunel... i ten cień Cedrika Diggoriego stanął i spojrzał na złoty promień światła, a potem przemówił:
- Poczekaj chwilę, Harry.
Jego głos był odległy i nierzeczywisty. Harry spojrzał na Voldemorta... w jego szeroko otwartych, czerwonych oczach ciągle dostrzegał szok... nie spodziewał się on tego bardziej niż Harry... i wtedy, bardzo niewyraźnie, Harry usłyszał przerażone wrzaski sług Voldemorta, okrążających skraj złotej kopuły...
Więcej okrzyków bólu z różdżki... i wtedy znowu coś wyłoniło się z jej koniuszka... cień kolejnej głowy, a wkrótce za nim ramiona i tors... stary człowiek, którego Harry widział w swoim śnie, teraz wydostawał się z koniuszka różdżki, tak, jak to wcześniej zrobił Cedrik... ten duch lub jego cień, lub cokolwiek to było, stanął obok Cedrika, przyjrzał się złotej sieci, połączonym różdżkom i, z lekkim zaskoczeniem, oparł się o swoją laskę.
- a więc on był prawdziwym czarodziejem? - powiedział starzec spoglądając na Voldemorta - Zabił mnie... walcz z nim, chłopcze...
Ale z różdżki wyłaniała się już kolejna głowa... i ta głowa, szara, jak cała mglista postać, należała do kobiety... Harry, z drżącymi rękami, walcząc, by utrzymać swoją różdżkę w jednej pozycji, zobaczył, jak upada na ziemię i podnosi się jak inni...
Cień Berty Jorkins obrzucił spojrzeniem bitwę rozgrywającą się na jej oczach.
- Nie puszczaj teraz! - zawołała, a jej głos odbił się echem tak, jak Cedrika, jakby dochodził z bardzo daleka - Nie pozwól, by cię dopadł, Harry... nie puszczaj!
Ona i dwie pozostałe postacie zaczęły spacerować we wnętrzu złotej sieci, podczas gdy słudzy Voldemorta na zewnątrz przemykali się dookoła kopuły... martwe ofiary Voldemorta szpetały, okrążając pojedynkujących się, szeptały słowa otuchy do Harrego i syczały słowa, których Harry nie mógł usłyszeć do Voldemorta.
I wtedy kolejna głowa zaczęła wyłaniać się z koniuszka różdżki Voldemorta... a Harry natychmiast wiedział, kto to będzie... wiedział, chociaż oczekiwał tego od momentu, kiedy Cedrik pojawił się w powietrzu... wiedział, ponieważ człowiek właśnie wyłaniający się z różdżki był tym, o którym Harry myślał dziś więcej, niż o kimkolwiek innym...
Mglisty cień wysokiego mężczyzny z niesfornymi włosami upadł na ziemię tak jak Berta Jorkins, wyprostował się i utkwił wzrok w Harrym... a Harry, teraz z wściekle drżącymi rękami, spojrzał na twarz swojego ojca...
- Twoja matka już idzie... - powiedział cicho - Chce cię zobaczyć... będzie dobrze... poczekaj...
I wtedy przyszła... najpierw jej głowa, potem ciało... młoda kobieta z długimi włosami, mglisty cień Lily Potter, wydobył się z różdżki Voldemorta, spadł na ziemię i wyprostował się zupełnie jak jej mąż. Podeszła blisko do Harrego i odezwała się tym samym odległym głosem, ale tak cicho, że Voldemort, teraz z twarzą wykrzywioną strachem, otoczony swoimi ofiarami, nie mógł jej usłyszeć.
- Kiedy połączenie zostanie przerwane, zostaniemy tylko na parę sekund.... ale damy ci czas... musisz dostać się do pucharu, wrócisz do Hogwartu... rozumiesz, Harry?
- Tak - wydusił Harry, walcząc, by utrzymać różdżkę, która już wyślizgiwała mu się z dłoni.
- Harry... - szepnął cień Cedrika - Zabierzesz z powrotem moje ciało, dobrze? Zabierz ciało dla moich rodziców...
- Zabiorę - powiedział Harry, z twarzą ściągniętą z wysiłku włożonego w utrzymanie różdżki w miarę sztywno
- Zrób to teraz - szepnął głos jego ojca - Bądź gotów do biegu... zrób to teraz...
- JUŻ! - ryknął Harry; nie sądził, żeby mógł utrzymać się choć jeszcze sekundę dłużej... ogromnym wysiłkiem podniósł różdżkę i złota wiązka została przerwana; klatka ze światła zniknęła, pieść feniksa umarła... ale mgliste cienie ofiar Voldemorta pozostały... dokładnie otoczyły Voldemorta, osłaniając Harrego przed jego spojrzeniem...
A Harry biegł, jak jeszcze nigdy nie biegł w swoim życiu, przewracając dwóch oszołomionych Death Eaterów; biegł zygzakiem między nagrobkami, czując jak lecą za nim klątwy, słysząc, jak uderzają w nagrobki... zwodził mogiły i zaklęcia, pędząc do ciała Cedrika, już nie świadom bólu w swojej nodze, całym sobą skoncentrowany na tym, co musi zrobić...
- Zatrzymać go! - usłyszał wrzask Voldemorta
Dziesięć stóp od Cedrika zanurkował pod marmurowego anioła, by uniknąć wiązki czerwonego światła, i zobaczył, jak czubek jego skrzydła zostaje skruszony na proszek przez zaklęcie. Mocno ściskając w dłoni różdżkę, wybiegł zza marmurowego anioła...
- Impedimenta! - ryknął, na ślepo wskazując różdżką za siebie, na goniących go Death Eaterów.
Ze stłumionego okrzyku wywnioskował, że trafił przynajmniej jednego, ale nie miał czasu, by odwrócić się i spojrzeć; przeskoczył nad pucharem i znowu zanurkował; usłyszał za sobą świsty różdżek; więcej wiązek światła przeleciału mu nad głową, kiedy leżał płasko, próbując dosięgnąć ramienia Cedrika...
- Odsunąć się! Ja go zabiję! On jest mój! - krzyczał Voldemort
Ręka Harrego dosięgnęła nadgarstka Cedrika; dzielił go od Voldemorta jeden nagrobek, ale Cedrik był zbyt ciężki do przeniesienia, a puchar znajdował się poza zasięgiem reki...
Czerwone oczy Voldemorta błysnęły w ciemności. Harry zobaczył, jak jego usta wykrzywiają się do uśmiechu, zobaczył, jak podnosi różdżkę...
- Accio! - krzyknął Harry, wskazując różdżką Puchar Trzech Czarodziejów.
Uniósł się on w powietrze i leciał w jego kierunku... Harry złapał go za rączkę...
Usłyszał ryk wściekłości Voldemorta, kiedy poczuł szarpnięcie w talii, co znaczyło, że zadziałało... leciał głową w dół przez wir wiatru i kolorów, z Cedrikiem przy boku... wracali...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:32, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział trzydziesty piąty
Veritaserum

Harry upadł płasko na ziemię; twarz miał przyciśniętą do trawy; jej zapach wypełnił mu nozdrza. Zamknął oczy lecąc przez wir i nadal mocno zaciskał powieki. Nie ruszał się. w jego płucach nie było ani grama powietrza; w głowie kręciło mu się tak bardzo, że miał wrażenie, że ziemia pod nim trzęsie się jak pokład statku. Żeby się zatrzymać, zacisnął ręce na dwóch rzeczach, które ściskał - gładkiej, zimnej rączce Pucharu Trzech Czarodziejów i ciele Cedrika. Czuł, że osunie się w ciemność, jeśli puści którąkolwiek z nich. Szok i potworne zmęczenie trzymały go na ziemi, w otoczeniu zapachu trawy, w oczekiwaniu... oczekiwaniu, żeby ktoś coś zrobił... żeby coś się stało... a przez ten cały czas blizna na czole bolała go tępo...
Nagle dotarło do niego i opanowało go tornado dźwięków: wszędzie były głosy, kroki, krzyki... pozostał jednak na miejscu, jakby był to koszmar, który zaraz się skończy...
Potem para rąk pociągnęła go ostro do góry i przewróciła na plecy.
- Harry! Harry!
Otworzył oczy.
Patrzył na gwiaździste niebo i na pochylającego się nad nim Albusa Dumbledore. Czarne cienie ludzi biegających dookoła stały się bliższe... Harry miał wrażenie, że ziemia pod nim drży od ich kroków.
Wrócił na skraj labiryntu. Zobaczył wznoszące się nad nim trybuny, cienie ludzi poruszających się na nich, gwiazdy na niebie...
Puścił puchar, ale za to jeszcze mocniej przycisnął do siebie Cedrika. Podniósł wolną rękę i chwycił nadgarstek Dumbledore'a, podczas gdy twarz dyrektora rozpływała mu się i rozdwajała w oczach.
- On wrócił - wyszeptał Harry - On wrócił. Voldemort...
- Co się tu dzieje? Co się stało?
Twarz Korneliusza Knota pojawiła się w polu widzenia Harrego; była biała, przerażona.
- Mój Boże! Diggory! - wyszeptał - Dumbledore... on nie żyje!
Te słowa zostały wielokrotnie powtórzone, mgliste postacie dookoła nich podawały sobie szeptem sensacyjną wiadomość... ktoś wykrzyczał ją w noc - On nie żyje! On nie żyje! Cedrik Diggory! Nie żyje!
- Harry, puść go - usłyszał znowu głos Korneliusza Knota i poczuł, jak ktoś próbuje oderwać jego palce od ciała Cedrika, ale Harry nie puszczał.
Wtedy zbliżyła się do niego twarz Dumbledore'a, ciągle zamazana i jakby za mgłą - Harry, nie możesz mu już pomóc. Już koniec. Puść.
- Chciał, żebym go sprowadził - mruknął Harry; wydawało mu się ważne, żeby to wytłumaczyć - Chciał, żebym sprowadził go jego rodzicom...
- w porządku, Harry... po prostu go puść...
Dumbledore pochylił się i, z niezwykłą siłą, jak na tak starego człowieka, podniósł Harrego z ziemi i postawił go na nogi. Harry zachwiał się, w głowie mu huczało. Jego ranna noga nie chciała już więcej podtrzymywać ciężaru jego ciała. Tłum falował, próbując podejść bliżej, napierając na niego z ciemności - Co się stało? Co z nim? Diggory nie żyje?
- On musi iść do skrzydła szpitalnego! - zawołał głośno Knot - On jest chory, jest ranny... Dumbledore, są tutaj rodzice Diggoriego, na trybunach... Zabiorę Harrego, Dumbledore, zabiorę go...
- Nie, wolałbym...
- Dumbledore, biegnie tu Amos Diggory... chyba powinieneś mu powiedzieć... zanim zobaczy?
- Harry, zostań tutaj...
Dziewczęta piszczały, szlochały histerycznie... cała scena przesuwała się dziwnie przed oczami Harrego.
- w porządku, synu, mam cię... chodź... skrzydło szpitalne...
- Dumbledore powiedział, żebym został - odparł stanowczo Harry; huk w jego głowie był tak silny, że miał wrażenie, że zaraz zemdleje... chciało mu się wymiotować.
- Musisz się uspokoić... chodź, no już...
Ktoś znacznie większy i silniejszy od Harrego w połowie ciągnął, w połowie prowadził go przez przerażony tłum; Harry słyszał westchnięcia, okrzyki i wrzaski, kiedy ten człowiek pchał go przez ścieżkę prowadzącą do zamku. Wzdłuż trawnika, obok jeziora i statku Durmstrangu; Harry nie słyszał nic, poza ciężkim oddechem prowadzącego go mężczyzny.
- Co się stało, Harry? - zapytał go wreszcie, kiedy niósł go po kamiennych schodach. Stuk. Stuk. Stuk. To był Mad-Eye Moody.
- Puchar był świstoklikiem - wydusił Harry, kiedy przechodzili przez salę wejściową - Zabrał mnie i Cedrika na jakiś cmentarz... był tam Voldemort... Lord Voldemort...
Stuk. Stuk. Stuk. w górę, po marmurowych schodach...
- Był tam Czarny Pan? Co się stało?
- Zabił Cedrika... oni zabili Cedrika...
- i wtedy?
Stuk. Stuk. Stuk. Korytarzem...
- Zrobił eliksir... odzyskał ciało...
- Czarny Pan odzyskał swoje ciało? On wrócił?
- i przyszli Death Eaterzy... pojedynkowaliśmy się...
- Pojedynkowałeś się z Czarnym Panem?
- Uciekłem... moja różdżka... zrobiła coś dziwnego... zobaczyłem mamę i tatę... wyszli z jego różdżki...
- Tutaj, Harry... tutaj i usiądź... teraz już wszystko będzie dobrze... wypij to...
Harry usłyszał zgrzyt klucza w zamku i do ręki wciśniętą mu kubek.
- Wypij to... poczujesz się lepiej... dalej, Harry, muszę wiedzieć dokładnie, co tam się stało...
Moody pomógł mu wlać płyn do gardła; zakaszlał, pieprzowy smak palił go w krtań. Gabinet Moody'ego nabrał ostrzejszych kształtów, tak samo jak sam Moody... wyglądał tak blado jak Knot, oba jego oczy były wpatrzone w Harrego.
- Voldemort wrócił, Harry? Jesteś pewny, że wrócił? Jak to zrobił?
- Wziął coś z grobu ojca i od Glizdogona, i ode mnie - powiedział Harry; jego umysł był już jaśniejszy; blizna nie bolała tak bardzo; widział wyraźnie twarz Moody'ego, choć gabinet nadal był pogrążony w ciemnościach. Ciągle słyszał krzyki z odległego boiska quidditcha.
- Co Czarny Pan wziął od ciebie? - zapytał Moody
- Krew - powiedział Harry, podnosząc rękę. Rękaw był rozdarty w miejscu, gdzie Glizdogon przeciął mu skórę.
Moody wypuścił powietrze w długim, cichym syknięciu - a Death Eaterzy? Wrócili?
- Tak - powiedział Harry - Dużo...
- Jak ich potraktował? - zapytał cicho Moody - Przebaczył im?
Wtedy Harry nagle sobie przypomniał. Powinien był powiedzieć Dumbledore'owi, natychmiast - w Hogwarcie jest jeden z nich! Tutaj... włożył moje zgłoszenie do Czary Ognia i upewnił się, że dotrwam do końca...
Harry spróbował wstać, ale Moody posadził go z powrotem.
- Wiem, kto to jest - powiedział cicho
- Karkaroff? - wypalił Harry - Gdzie on jest? Złapał pan go? Jest zamknięty?
- Karkaroff? - powtórzył Moody z dziwnym uśmiechem - Karkaroff uciekł dziś w nocy, kiedy poczuł Znak Ciemności palący go na ramieniu. Wrobił zbyt wielu wiernych sług Czarnego Pana, by chcieć się teraz z nimi spotkać... ale wątpię, żeby uciekł daleko. Czarny Pan ma spo
- Karkaroff uciekł? Ale... ale w takim razie to nie on włożył moje zgłoszenie do Czary?
- Nie - powiedział wolno Moody - Nie, to nie on. Ja to zrobiłem.
Harry usłyszał te słowa, ale nie uwierzył.
- Nie, to nieprawda - powiedział - To nie pan... to nie mógł być pan...
- Zapewniam cię, że tak - powiedział Moody. Jego magiczne oko przeniosło się na drzwi, a Harry wiedział, że upewnia się w ten sposób, że nikt nie podsłuchuje ich za nimi. w tym samym momencie Moody wyciągnął różdżkę i skierował ją prosto w Harrego.
- a więc przebaczył im? - zapytał - Tym, którzy uciekli? Którzy uniknęli Azkabanu?
- Co? - wydusił Harry
Wpatrywał się w różdżkę, którą skierował na niego Moody. Był to bardzo kiepski dowcip, musiało tak być.
- Zapytałem cię, - ciągnął cicho Moody - czy przebaczył tym szumowinom, które nigdy nawet nie spróbowali go odnaleźć. Tym zdradzieckim tchórzom, którzy nigdy nie doświadczyli dla niego Azkabanu. Tym bezwartościowym śmieciom, którzy byli dostatecznie odważni, żeby szaleć w maskach na mistrzostwach qudditcha, ale zniknęli natychmiast, gdy wysłałem w powietrze Znak Ciemności...
- Ty wysłałeś... o czym ty mówisz?
- Już ci powiedziałem, Harry... już kiedyś. Jeżeli jest jakaś rzecz, której nienawidzę, to Death Eater, który chodzi wolny. Odwrócili się plecami do mojego pana, kiedy ten potrzebował ich najbardziej. Myślałem, że ich ukarze. Myślałem, że będzie ich torturował. Powiedz, że ich skrzwdził, Harry... - twarz Moody'ego nagle rozświetlił uśmiech szaleńca - Powiedz, że powiedział im, że ja, ja jedyny pozostałem mu wierny... że byłem gotów zaryzykować wszystko, by dostarczyć mu jedyną rzecz, której pragnął ponad życie... ciebie.
- Nieprawda... to... to nie możesz być ty...
- a kto włożył twoje zgłoszenie do Czary Ognia pod nazwą innej szkoły? Ja. Kto przestraszył każdą osobę, która mogła próbować cię skrzywdzić lub przeszkodzić ci w wygraniu turnieju? Ja. Kto namówił Hagrida, żeby pokazał ci smoki? Ja. Kto pomógł ci dostrzec jedyny sposób, w jaki mogłeś je pokonać? Ja.
Magiczne oko Moody'ego opuściło drzwi. Teraz było skierowane dokładnie na Harrego. Kąciki krzywych ust Moodyego uniosły się jeszcze wyżej - To wcale nie było łatwe, Harry, prowadzenie cię przez te wszystkie zadania bez wzbudzania podejrzeń. Musiałem użyć każdej uncji (?) sprytu, jaką posiadałem, żeby mój wkład nie był widoczny w twoim sukcesie. Dumbledore byłby bardzo podejrzliwy, gdybyś przechodził przez wszystko zbyt łatwo. Kiedy znalazłeś się już w labiryncie, wiedziałem, że mam szansę pozbycia się innych zawodników, żeby oczyścić ci drogę. Ale musiałem też działać wbrew twojej głupocie. Drugie zadanie... wtedy najbardziej bałem się, że wszystko przepadnie. Obserwowałem cię, Potter. Wiedziałem, że nie rozpracowałeś zagadki z jaja, więc musiałem dać ci kolejną wskazówkę...-
- Nie dałeś - przerwał ochryple Harry - Cedrik dał mi wskazówkę...-
- a kto powiedział Cedrikowi, żeby otworzyć je pod wodą? Ja. Wiedziałem, że przekaże ci tę informację. Głupcami tak łatwo manipulować, Potter. Byłem pewien, że Cedrik będzie chciał odpłacić ci się za wiadomość o smokach, i tak właśnie zrobił. Ale nawet wtedy, Potter, bałem się, że zawiedziesz... te wszystkie godziny w bibliotece. Nie zdawałeś sobie sprawy, że książka, której potrzebowałeś, była w twoim dormitorium przez cały czas? Zaplanowałem to dużo wcześniej, dałem ją temu Longbottomowi, nie pamiętasz? “Magiczne Śródziemnomorskie Rośliny Wodne i Ich Właściwości”. Powiedziałby ci wszystko. Myślałem, że poprosisz wszystkich o pomoc. Longbottom natychmiast by ci powiedział. Ale ty nie zapytałeś... nie zapytałeś... miałeś sobie ten pierwiastek dumy i niezależności, który mógł wszystko zniszczyć.
- Więc co mogłem zrobić? Przekazać informację innemu niezależnemu źródłu. Wspomniałeś na Balu Noworocznym, że skrzat domowy, Zgredek, dał ci prezent na gwiazdkę. Zawołałem skrzata do pokoju nauczycielskiego, żeby wyczyścił jakieś szaty. Zacząłem głośną rozmowę z profesor McGonagall o zakładnikach, którzy zostaną zabrani, i czy Potter pomyśli, żeby użyć Ziela-skrzela i twój mały przyjaciel poleciał prosto do kredensu Snape'a...
Różdżka Moody'ego ciągle wskazywała dokładnie serce Harrego. Przez ramię Moody'ego, Harry dostrzegł mgliste postacie poruszające się w Zwierciadle Wrogów - Byłeś tak długo w jeziorze, że już myślałem, że utonąłeś, Potter. Ale, na szczęście, Dumbledore wziął twój idiotyzm za szlachetność i wysoko cię ocenił. Znowu odetchnąłem.
- Oczywiście, dziś w labiryncie miałeś łatwiejsze zadanie, niż reszta zawodników - ciągnął Moody - Cały czas patrolowałem okolicę, widziałem wszystko przez żywopłoty i mogłem zaczarować wiele przeszkód stojących na twojej drodze. Oszołomiłem Fleur Delacour. Nałożyłem na Kruma Klątwę Imperiusa, tak, że wykończyłby Diggoriego i zostawił ci wolną drogę do pucharu.
Harry gapił się na Moody'ego. To po prostu nie mogło tak być... przyjaciel Dumbledore'a, sławny auror... ten, który złapał tylu Death Eaterów... to nie miało sensu... w ogóle nie miało sensu...
Mgliste kształty w zwierciadle wrogów nabrały ostrości, stały się bardziej wyraźne. Harry widział przez ponad ramieniem Moody'ego sylwetki trzech osób, zbliżające się coraz bardziej i bardziej. Ale Moody nie patrzył na nie. Jego magicznego oko było skierowane prosto na Harrego.
- Czarnemu Panu nie udało się ciebie zabić, Potter, a on tak tego pragnął - wyszeptał Moody - Wyobraź sobie, jak wynagrodzi mnie, kiedy dowie się, że zrobiłem to za niego. Dałem mu ciebie... rzecz, której potrzebował bardziej od innych, by znowu powstać... a potem zabiłem cię dla niego. Będę wyniesiony ponad wszystkich innych. Będę jego najdroższym, najbliższym pomocnikiem... bliższym, niż syn...
Normalne oko Moody'ego drżało, to magiczne wpatrywało się dokładnie w Harrego. Drzwi były zamknięte, a Harry wiedział, że nigdy nie dosięgnie na czas swojej własnej różdżki...
- Czarny Pan i ja - powiedział Moody, wyglądając teraz na kompletnie szalonego, pochylając się nad Harrym - mamy ze sobą wiele wspólnego. Obaj, na przykład, mieliśmy bardzo niezadowalających ojców... Obaj gotowaliśmy się z oburzenia, Harry, że nosilimy nazwiska naszych ojców. i obaj mieliśmy przyjemność... wielką przyjemność... zabicia naszych ojców, aby zapewnić dalszy pochód Czarnego Porządku!
- Jesteś szalony - wyrwało się Harremu; nie mógł się już powstrzymać - Jesteś naprawdę szalony!
- Szalony, ja? - powiedział Moody, zupełnie już nie panując nad głosem - Przekonamy się! Przekonamy się, kto jest szalony, teraz, kiedy Czarny Pan powrócił, ze mną u swego boku! On wrócił, Harry Potterze, nie pokonałeś go... a teraz... ja pokonam ciebie!
Moody podniósł różdżkę, otworzył usta, Harry wsunął rękę do kieszeni szaty...
- Stupefy! - zobaczył tylko oślepiający promień czerwonego światła i z wielkim hukiem i trzaskiem drzwi do gabinetu zostały wyważone...
Moodym rzuciło na podłogę gabinetu. Harry, ciągle wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się twarz Moody'ego, zobaczył Albusa Dumbledore'a, profesora Snape'a i profesor McGonagall spoglądających na niego ze Zwierciadła Wrogów. Obejrzał się i ujrzał ich troje stojących w drzwiach, z Dumbledore'm na przedzie, z wyciągniętą różdżką.
W tej chwili, Harry po raz pierwszy zrozumiał, dlaczego ludzie mówili, że Dumbledore jest jedynym czarodziejem, którego może się bać Voldemort. Wyraz twarzy Dumbledore'a, kiedy tak stał i patrzył się na nieprzytomnego Mad-Eye'a Moody'ego był bardziej przerażający, niż Harry mógłby sobie kiedykolwiek wyobrazić. Na tej twarzy nie było już nic z przyjaznego uśmiechu, nic z błyszczących ogników w oczach. Była jedynie wściekłość w każdym mięśniu tej starej twarzy; emanowała z niego moc, jakby Dumbledore miał zaraz wybuchnąć.
Wszedł do gabinetu, włożył stopę pod ciało nieprzytomnego Moody'ego i kopnął go tak, że ten przewrócił się na plecy. Snape wszedł za nim, spoglądając w Zwierciadło Wrogów, w którym ciągle widoczna była jego własna twarz.
Profesor McGonagall podeszła prosto do Harrego.
- Chodź, Potter - wyszeptała. Cieniutka linia tworząca jej usta drżała, jakby nauczycielka zaraz miała się rozpłakać - Chodźmy... do skrzydła szpitalnego...
- Nie - powiedział ostro Dumbledore
- Dumbledore, on naprawdę powinien... spójrz na niego... przeszedł już dziś wystarczająco dużo...-
- On tutaj zostanie, Minerwo, ponieważ musi zrozumieć - uciął krótko Dumbledore - Zrozumienie jest pierwszym krokiem do akceptacji, a tylko z akceptacją możliwe jest uzdrowienie. On musi dowiedzieć się, kto spowodował, że przecierpiał to dzisiaj, i dlaczego.
- Moody - odezwał się Harry. Ciągle był w stanie zupełnego niedowierzania - Jak to mógł być Moody?
- To nie jest Alastor Moody - powiedział cicho Dumbledore - Nigdy nie poznałeś Alastora Moody'ego. Prawdziwy Moody nigdy nie zabrałby cię po tym, co stało się dziś w nocy. w chwili, kiedy cię zabrał, wiedziałem.
Dumbledore pochylił się nad ciałem Moody'ego i sięgnął do kieszeni jego szaty. Wyciągnął piersiówkę i zestaw kluczy na kółeczku. Potem odwrócił się do profesor McGonagall i Snape'a.
- Severusie, proszę, przygotuj mi najsilniejszy eliksir prawdy, jaki posiadasz, a potem zejdź do kuchni i przyprowadź tu skrzata domowego o imieniu Winky. Minerwo, bądź uprzejma udać się do chatki Hagrida, gdzie znajdziesz dużego, czarnego psa na grządce dyni. Zabierz go do mojego gabinetu, powiedz, że wkrótce do niego dołączę i potem wróć tutaj.
Jeśli Snape lub profesor McGonagall byli zaskoczeni tymi poleceniami, dobrze ukryli swoją ciekawość. Oboje natychmiast się obrócili i opuścili gabinet. Dumbledore podszedł do kufra z siedmioma dziurkami od klucza, włożył pierwszy klucz do jednej z nich i otworzył go. w środku znajdował się stos książek z zaklęciami. Dumbledore zamknął kufer, włożył drugi klucz do drugiego zamka i znowu otworzył skrzynię; książki zniknęły; tym razem w środku znajdowały się zepsute Fałszoskopy, trochę pergaminu i pióra, oraz coś, co przypominało srebrną pelerynę niewidkę. Harry obserwował, zupełnie skołowany, jak Dumbledore przekręca trzeci, czwarty, piąty i szósty klucz w odpowiednich zamkach, za każdym razem otwierając kufer i napotykając na inną zawartość. Kiedy wreszcie włożył siódmy klucz i otworzył wieko, Harry aż krzyknął z zaskoczenia.
Patrzył w dół do czegoś w rodzaju piwnicy, podziemnego pokoju leżącego dobre 10 stóp pod ziemią; na podłodze, najwyraźniej pogrążony w głębokim śnie, bardzo chudy i wymizerniały na twarzy, leżał prawdziwy Alastor Moody. Zniknęła jego drewniana noga, miejsce, które powinno wypełniać magiczne oko świeciło pustką, na głowie brakowało dużych kosmyków siwych włosów. Harry przenosił wzrok, zszokowany, z śpiącego Moody'ego w kufrze, na nieprzytomnego Moody'ego leżącego na podłodze gabinetu.
Dumbledore wspiął się do kufra, spuścił na dół i miękko spadł na podłogę obok śpiącego Moody'ego. Pochylił się nad nim.
- Oszołomiony... kontrolowany przez Klątwę Imperiusa... bardzo słaby - powiedział - Oczywiście, musieli utrzymać go przy życiu. Harry, zrzuć tutaj pelerynę oszusta, Alastor zamarza. Madam Pomfrey będzie musiała go zobaczyć, ale chyba nie grozi mu już śmiertelne niebezpieczeństwo.
Harry zrobił, co mu powiedziano; Dumbledore okrył Moody'ego peleryną i wydostał się z kufra. Potem podniósł z biurka piersiówkę, odkręcił ją i wylał zawartość na podłogę. z butelki wypłynął gęsty płyn i rozlał się na podłodze.
- Eliksir Wielosokowy, Harry - powiedział Dumbledore - Proste i genialne. Ponieważ Moody nigdy nie pije z niczego poza swoją piersiówką, jest z tego powszechnie znany. Oszust musiał oczywiście trzymać prawdziwego Moody'ego blisko siebie, żeby móc ciągle przygotowywać nowy eliksir. Spójrz na jego włosy... - Dumbledore wskazał na Moody'ego w kufrze - Oszust odcinał je przez cały rok, widzisz, jakie są nierówne? Ale myślę, że, podekscytowany dzisiejszym wieczorem, mógł zapomnieć zażyć go w odpowiednim czasie... w ciągu godziny... przekonamy się.
Dumbledore przyciągnął sobie krzesło i usiadł na nim, wpatrując się w nieprzytomnego Moody'ego leżącego na podłodze. Harry też patrzył się w tę stronę. Minuty mijały w ciszy...
I wtedy, na oczach Harrego, twarz człowieka na podłodze zaczęła się zmieniać. Blizny znikały, skóra stawała się gładka; wrócił brakujący kawałek nosa, który wyraźnie się skrócił. Długie, siwe włosy skurczyły się do kucyka i zmieniły barwę na kolor siana. Nagle, z głośnym stukiem, drewniana noga odpadła, kiedy normalna kończyna odrosła na swoim miejscu; w następnej chwili magiczne oko zostały wypchnięte przez drugie normalne; błękitne potoczyło się po podłodze i zaczęło obracać się we wszystkie strony.
Harry zobaczył przed sobą mężczyznę, bladego, lekko piegowatego, z burzą kręconych włosów. Wiedział, kto to jest. Widział go w Pesievie Dumbledore'a, widział, jak zostaje wyprowadzany z sądu przez Dementorów, próbując przekonać pana Croucha, że jest niewinny... teraz miał zmarszczki wokół oczu i wyglądał znacznie starzej...
Usłyszał kroki w korytarzu. Snape wrócił z Winky. Profesro McGonagall biegła tuż za nim.
- Crouch! - zawołał Snape, zatrzymując się jak wryty w drzwiach - Barty Crouch!
- Dobry Boże! - westchnęła profesor McGonagall, również stając w drzwiach i spoglądając na mężczyznę leżącego na podłodze.
Brudna, rozczochrana Winky wystawiła głowę między nogami Snape'a. Szeroko otworzyła usta i wydała przeszywający okrzyk - Panie Barty, panie Barty, co pan tu robi?
Pochyliła się nad młodym człowiekiem - Ty go zabiłeś! Ty go zabiłeś! Ty zabiłeś syna pana!
- On jest tylko oszołomiony, Winky - powiedział Dumbledore - Odsuń się, proszę. Severusie, masz eliksir?
Snape podał Dumbledore'owi małą szklaną butelkę zupełnie przeźroczystego eliksiru; było to to samo Veritaserum, którym wcześniej straszył Harrego na lekcji. Dumbledore wstał, pochylił się nad mężczyzną i posadził go pod ścianą, pod zwierciadłem, w którym nadal odbijały się twarze Dumbledore'a, Snape'a i profesor McGonagall. Winky nadal klęczała przyciskając dłonie do twarzy, kiwając się rytmicznie w przód i w tył. Dumbledore siłą otworzył usta mężczyzny i wlał mu do gardła trzy krople eliksiru. Potem skierował różdżkę w jego klatkę piersiową i mruknął "Enervate!"
Syn Croucha otworzył oczy. Jego twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu, a oczy patrzyły się nieprzytomnie w dal. Dumbledore ukucnął przed nim, tak, że ich twarze znalazły się w jednej linii.
- Słyszysz mnie? - zapytał Dumbledore cicho
Mężczyzna zamrugał.
- Tak - mruknął
- Chciałbym, żebyś nam powiedział, - zaczął spokojnie Dumbledore - jak się tu dostałeś. Jak uciekłeś z Azkabanu?
Crouch wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać płaskim, bezbarwnym głosem - Moja matka mnie uratowała. Wiedziała, że umiera. Przekonała mojego ojca, żeby mnie uratował, jako jej ostatnie życzenie. Kochał ją tak, jak nigdy nie kochał mnie. Zgodził się. Przyszli do mnie na wizytę. Dali mi łyk Eliksiru Wielosokowego zawierającego jeden z włosów mojej matki. Ona wypiła łyk eliksiru z moim włosem. Zamieniliśmy się miejscami.
Winky potrząsała głową, trzęsąc się od stóp do głów - Nie mów nic więcej, panie Barty, nie mów nic więcej, wpędzasz swojego ojca w kłopoty!
Ale Crouch wziął jedynie kolejny głęboki oddech i ciągnął tym samym płaskim głosem - Dementorzy są ślepi. Wyczuli jedną zdrową i jedną umierającą osobę wchodzące do Azkabanu. Wyczuli jedną zdrową i jedną umierającą osobę opuszczające go. Mój ojciec przemycił mnie na zewnątrz, udając, że jestem swoją matką, na wypadek, gdyby inni więźniowie obserwowali nas przed drzwi.
- Matka umarła krótko potem w Azkabanie. Piła Eliksir Wielosokowy aż do końca. Została spalona pod moim nazwiskiem, wyglądając jak ja. Wszyscy uwierzyli, że ona to ja.
Znowu zamrugał.
- a co zrobił z tobą twój ojciec, kiedy przyjechaliście do domu? - zapytał cicho Dumbledore
- Upozorował śmierć mojej matki. Cichy, prywatny pogrzeb. Ten grób jest pusty. Skrzaty domowe doprowadziły mnie do zdrowia. Potem musiałem być ukryty. Musiałem być pod kontrolą. Mój ojciec musiał użyć kilku zaklęć, by mnie sobie podporządkować. Kiedy wróciłem do pełni sił, myślałem tylko o odnalezieniu mojego pana... o powrocie do służby.
- Jak kontrolował cię twój ojciec? - zapytał Dumbledore
- Klątwa Imperiusa - powiedział Crouch - Byłem stale pod kontrolą mojego ojca. Byłem zmuszony do noszenia peleryny niewidki przez cały czas, dzień i noc. Wszędzie był ze mną skrzat domowy. Ona była moim strażnikiem i opiekunem. Żałowała mnie. Przekonywała mojego ojca, żeby od czasu do czasu dawał mi nagrody. Za moje dobre zachowanie.
- Panie Barty, panie Barty - szlochała Winky zza przyciśniętych do twarzy dłoni - Nie możesz już nic mówić, mamy kłopoty...
- Czy ktoś jeszcze odkrył, że żyjesz? - zapytał miękko Dumbledore - Ktoś oprócz twojego ojca i skrzata domowego?
- Tak - odparł Crouch, znowu mrugając - Czarownica z biura mojego ojca, Berta Jorkins. Przyszła do nas do domu, z papierami do podpisu dla mojego ojca. Nie było go w domu. Winky zaprosiła ją do środka i wróciła do mnie, do kuchni. Ale Berta Jorkins usłyszała, jak rozmawiamy. Węszyła. Usłyszała dość, by zgadnąć, kto ukrywa się pod peleryną niewidką. Wtedy mój ojciec przyjechał do domu. Spotkali się. Rzucił na nią bardzo potężne Zaklęcie Pamięci, żeby upewnić się, że zapomniała. Zbyt potężne. Powiedział, że to zupełnie zniszczyło jej pamięć.
- Dlaczego ona przyszła i wtykała nos w prywatne sprawy mojego pana? - szlochała Winky - Dlaczego nie zostawiła nas w spokoju?
- Opowiedz mi o mistrzostwach quidditcha - powiedział Dumbledore
- Winky namówiła do tego mojego ojca - odparł Crouch, ciągle tym samym, monotonnym głosem - Zajęło jej to wiele miesięcy. Nie opuszczałem domu od lat. Kochałem quiddticha. Puść go, mówiła. Będzie w pelerynie niewidce. Może obejrzeć. Pozwól mu raz pooddychać świeżym powietrzem. Mówiła, że moja matka właśnie tego by pragnęła. Mówiła, że moja matka umarła, by dać mi wolność. Nie uratowała mnie dla życia w więzieniu. w końcu się zgodził.
- To było dokładnie zaplanowane. Mój ojciec przyprowadził mnie i Winky do loży honorowej wcześnie rano. Winky miała powiedzieć, że zajmuje dla niego miejsce. Ja tam siedziałem, niewidzialny. Dopiero kiedy wszyscy wyszli z loży, my mieliśmy się ujawnić. Nikt by się nie dowiedział.
- Ale Winky nie wiedziała, że stawałem się silniejszy. Zacząłem walczyć z Klątwą Imperiusa mojego ojca. Bywały chwile, kiedy byłem już prawie sobą. Bywały krótkie okresy, kiedy byłem poza jego kontrolą. To zdarzyło się też tam, w loży honorowej. To było jak obudzenie się z głębokiego snu. Znalazłem się w tłumie, w środku meczu i zobaczyłem różdżkę wystającą z kieszeni chłopca przede mną. Nie wolno mi było dotykać różdżki odkąd wyszedłem z Azkabanu. Ukradłem ją. Winky nie wiedziała. Winky boi się wysokości. Miała zamknięte oczy.
- Panie Barty, niedobry chłopcze! - wyszeptała Winky, ze łzami spływającymi jej po twarzy.
- a więc zabrałeś różdżkę - powiedział Dumbledore - i co z nią zrobiłeś?
- Wróciliśmy do namiotu - odparł Crouch - Wtedy ich usłyszeliśmy. Usłyszeliśmy Death Eaterów. Tych, którzy nigdy nie cierpieli za mojego pana. Odwrócili się do niego plecami. Nie byli zniewoleni, jak ja. Mogli go szukać, ale nic nie zrobili. Po prostu bawili się Mugolami. Ich głosy mnie obudziły. Mój umysł był najjaśniejszy od wielu lat. Byłem zły. Miałem różdżkę. Chciałem zaatakować ich za brak lojalności wobec mojego pana. Mój ojciec wybiegł z namiotu, żeby uratować tych Mugoli. Winky bała się, widząc, jaki jestem wściekły. Użyła swojej własnej magii, by przywiązać mnie do siebie. Wyciągnęła mnie z namiotu i pociągnęła do lasu. Próbowałem ją zatrzymać. Chciałem wrócić do obozu. Chciałem im pokazać, co oznacza wierność Czarnemu Panu i ukarać ich ze jej brak. Użyłem skradzionej różdżki, by wywołać Znak Ciemności.
- Przyszli czarodzieje Ministerstwa. Wszędzie strzelali Zaklęciami Oszałamiającymi. Jedno z tych zaklęć doleciało między drzwami do nas. Wiązanie łączące nas pękło, kiedy oboje zostaliśmy oczołomieni.
- Kiedy Winky została znaleziona, mój ojciec wiedział, że muszę być blisko. Przeszukał krzaki w okolicy i wyczuł, gdzie leżę. Poczekał, aż czarodzieje Ministerstwa opuszczą las. z powrotem nałożył na mnie Klątwę Imperiusa i zabrał mnie do domu. Oddalił Winky. Zawiodła go. Pozwoliła mi zdobyć różdżkę. Prawie pozwoliła mi uciec.
Winky jęknęła.
- Teraz byliśmy tylko ja i mój ojciec, sami w domu. i wtedy... i wtedy... - głowa Croucha przekręciła się na bok, a na twarzy zagościł mu szalony uśmiech - Mój pan przyszedł po mnie.
- Przyjechał do naszego domu pewnej nocy, w ramionach swojego sługi, Glizdogona. Mój pan dowiedział się, że ciągle żyję. Porwał Bertę Jorkins w Albanii. Torturował ją. Oddała mu wielką przysługę. Powiedziała mu o Turnieju Trzech Czarodziejów. Powiedziała mu, że stary auror, Moody, będzie nauczycielem w Hogwarcie. Torturował ją, aż złamał Zaklęcie Pamięci mojego ojca. Powiedziała mu, że uciekłem z Azkabanu. Powiedziała mu, że mój ojciec trzyma mnie w zamknięciu, żebym nie mógł szukać swojego pana. a więc mój pan wiedział, że jestem jego wiernym sługą... może najwierniejszym ze wszystkich. Mój pan ułożył plan oparty na informacjach od Berty Jorkins. Potrzebował mnie. Dotarł do naszego domu około północy. Mój ojciec otworzył drzwi.
Szeroki uśmiech przeszył twarz Croucha, jakby przypominał sobie właśnie najsłodszą chwilę w życiu. Przerażone oczy Winky były dobrze widoczne przez jej długie palce. Wydawała się zbyt przejęta, żeby mówić.
- Poszło bardzo szybko. Mój pan rzucił na ojca Klątwę Imperiusa. Teraz to mój ojciec był więźniem, stale kontrolowanym. Mój pan zmusił go do wykonywania swoich zadań jak zwykle, zachowywania się, jakby nic się nie stało. a ja zostałem uwolniony. Przebudziłem się. Znowu byłem sobą, żywy jak nigdy od wielu, wielu lat.
- a co polecił ci zrobić Lord Voldemort? - zapytał Dumbledore
- Zapytał, czy jestem gotów zaryzykować dla niego wszystko. Byłem gotów. To było moje marzenie, moje największe pragnienie: żeby mu służyć. Powiedział, że musi umieścić w Hogwarcie wiernego sługę. Sługę, który poprowadzi Harrego Pottera przez Turniej Trzech Czarodziejów bez zwracania na siebie uwagi. Sługę, który będzie obserwował Harrego Pottera. Który upewni się, że ten jako pierwszy dotknie Pucharu Trzech Czarodziejów. Zaczarowałem Puchar tak, żeby zabrał pierwszą osobę, która go dotknie, do mojego pana. Ale najpierw...-
- Potrzebowałeś Alastora Moody'ego - przerwał Dumbledore. Jego niebieskie oczy ciągle niepokojąco błyszczały, choć głos wydawał się spokojny.
- Glizdogon i ja to zrobiliśmy. Przygotowaliśmy Eliksir Wielosokowy. Przyjechaliśmy do jego domu. Moody wyszedł na spacer. Spotkaliśmy się. Udało nam się go pokonać. Zamknęliśmy go w jego własnym magicznym kufrze. Wzięliśmy trochę włosów i dodaliśmy do eliksiru. Wypiłem go, stałem się kopią Moody'ego. Wziąłem jego nogę i oko. Byłem gotów stawić czoła Arturowi Weasley'owi, który przyszedł, by poradzić sobie z Mugolami, którzy usłyszeli hałasy. Zaczarowałem kosze na śmieci, żeby latały po podwórku. Powiedziałem Arturowi Weasley'owi, że słyszałem intruzów w podwórku. Potem spakowałem ubrania Moody'ego i jego wykrywacze ciemnych mocy, włożyłem do kufra razem z Moody'm i wyjechałem do Hogwartu. Utrzymywałem go przy życiu, pod Klątwą Imperiusa. Chciałem go przesłuchać. Dowiedzieć się o jego przeszłości, nauczyć się jego zwyczajów, tak, by móc oszukać nawet Dumbledore'a. Potrzebowałem też jego włosów, żeby przyrządzać Eliksir Wielosokowy. Inne składniki były łatwe. Ukradłem skórę Boomslanga z lochów. Kiedy mistrz eliksirów znalazł mnie w swoim gabinecie, powiedziałem, że dostałem rozkaz, by go przeszukać.
- a co zrobił Glizdogon po tym, jak zaatakowałeś Moody'ego? - zapytał Dumbledore
- Glizdogon wrócił, żeby opiekować się moim panem, do domu mojego ojca...żeby też mieć go na oku.
- Ale twój ojciec uciekł - powiedział Dumbledore
- Tak. Wkrótce zaczął walczyć z Klątwą Imperiusa tak, jak ja walczyłem wcześniej. Były okresy, kiedy wiedział, co się dzieje. Mój pan zdecydował, że mój ojciec nie powinien już wychodzić z domu. Zamiast tego zmusił go do wysłania listów do Ministerstwa. Zmusił go do napisania, że jest chory. Ale Glizdogon zaniedbał swoje obowiązki. Nie obserwował go uważnie. Mój ojciec uciekł. Mój pan założył, że skierował się do Hogwartu. Mój ojciec miał zamiar powiedzieć Dumbledore'owi wszystko. Miał zamiar przyznać, że przemycił mnie z Azkabanu.
- Mój pan napisał mi o jego ucieczce. Powiedział, żebym zatrzymał go za wszelką cenę. Więc czekałem i obserwowałem. Użyłem mapy Harrego Pottera. Ta mapa prawie zrujnowała wszystko.
- Mapa? - powiedział szybko Dumbledore - Jaka mapa?
- Mapa Hogwartu Pottera. Pottera widział mnie na niej. Widział, jak pewnej nocy kradnę składniki do Eliksiru Wielosokowego z gabinetu Snape'a. Pomyślał, że jestem swoim ojcem, ponieważ mamy z nim takie same imiona. Zabrałem mapę Potterowi tej samej nocy. Powiedziałem mu, że mój ojciec nienawidzi czarnoksiężników. Potter uwierzył, że mojemu ojcu chodziło o Snape'a.
- Przez tydzień czekałem na przybycie mojego ojca do Hogwartu. Wreszcie, pewnego wieczoru, mapa pokazała, jak wchodzi na ziemie Hogwartu. Włożyłem pelerynę niewidkę i zszedłem na dół. Szedł skrajem lasu. Potem przyszli Potter i Krum. Czekałem. Nie mogłem skrzywdzić Pottera, mój pan go potrzebował. Potter pobiegł prosto do Dumbledore'a. Oszołomiłem Kruma. Zabiłem swojego ojca.
- NIEEEE! - zawyła Winky - Panie Barty, panie Barty, co pan mówi?
- Zabiłeś swojego ojca? - powtórzył Dumbledore tym samym miękkim głosem - Co zrobiłeś z ciałem?
- Zaniosłem do lasu. Ukryłem po peleryną niewidką. Miałem ze sobą mapę. Widziałem, jak Potter wbiega do zamku. Jak spotyka Snape'a. Dumbledore do nich dołączył. Widziałem, jak Potter wyprowadza Dumbledore'a z zamku. Cofnąłem się do lasu, otoczyłem ich i wyszedłem im na spotkanie. Skłamałem Dumbledore'owi, że Snape właśnie powiedział mi, co się stało.
- Dumbledore polecił mi poszukać swojego ojca. Wróciłem do jego ciała. Obserwowałem mapę. Kiedy wszyscy odeszli, transmutowałem ciało. Stał się kością... zakopałem ją, nosząc pelerynę niewidkę, w świeżo wygrzebanej ziemi przed chatką Hagrida.
Zapadła zupełna cisza, przerywana tylko szlochami Winky.
Wtedy Dumbledore odezwał się - a dzisiaj...
- Przed obiadem na ochotnika zaniosłem Puchar Trzech Czarodziejów do labiryntu. - wyszeptał Barty Crouch - Plan mojego pana zadziałał. Powróciła do niego moc, a ja zostanę wyniesiony ponad wszystkich innych czarodziejów.
Szalony uśmiech znowu zagościł na jego twarzy, a głowa opadła mu na ramię, podczas gdy Winky jęczała i szlochała klęcząc przy jego boku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:33, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział trzydziesty szósty
Drogi się rozeszły


Dumbledore wstał. Przez chwilę patrzył w dół na Bartiego Croucha z niesmakiem na twarzy. Potem po raz kolejny podniósł swoją różdżkę i z jej końca wyleciały liny, które owinęły się wokół Bartiego Croucha, mocno go krępując.
Następnie odwrócił się do profesor McGonagall - Minerwo, mógłbym cię prosić, żebyś została tutaj i przypilnowała go, a ja zabiorę Harrego na górę?
- Oczywiście - odparła profesor McGonagall. Wyglądała, jakby opanowały ją mdłości, jakby właśnie obserwowała kogoś ciężko chorego. Mimo to, kiedy wyciągnęła swoją różdżkę i skierowała ją w Bartiego Croucha, jej ręka była zupełnie sztywna.
- Severusie, - zwrócił się Dumbledore do Snape'a - proszę, powiedz Madam Pomfrey, żeby zeszła tutaj. Musimy zabrać Alastora Moody'ego do skrzydła szpitalnego. Potem wyjdź na błonia, znajdź Korneliusza Knota i przyprowadź go do mojego gabinetu, z pewnością będzie chciał samodzielnie przesłuchać Croucha. Powiedz, że będę w skrzydle szpitalnym za pół godziny, gdyby chciał się ze mną zobaczyć.
Snape kiwnął głową i cicho wyszedł z pokoju.
- Harry? - zapytał delikatnie Dumbledore
Harry wstał i znowu się zachwiał; ból w nodze, na który nie zwracał najmniejszej uwagi, słuchając Croucha, teraz powrócił w pełnej skali. Zdał sobie też sprawę, że cały się trzęsie. Dumbledore złapał go za ramię i wyprowadził w ciemny korytarz.
- Chcę, żebyś najpierw udał się do mojego gabinetu, Harry - powiedział cicho, kiedy szli korytarzem - Syriusz czeka tam na nas.
Harry kiwnął głową. Czuł się dziwnie pusto i nierealnie, ale nie obchodziło go to; nawet się z tego cieszył. Nie chciał myśleć o niczym, co stało się po tym, jak dotknął Pucharu Trzech Czarodziejów. Nie chciał myśleć o swoich wspomnieniach, żywych i wyraźnych jak fotografie, które ciągle przesuwały mu się przed oczami. Mad-Eye Moody, w swoim kufrze. Glizdogon, wijący się na ziemi, owijający kikut swojego ramienia. Voldemort, wstający z błyszczącego kotła. Cedrik... martwy... Cedrik, proszący o powrót do rodziców...
- Profesorze, - wydusił Harry - gdzie są pan i pani Diggory?
- z profesor Sprout - odparł Dumbledore. Jego głos, tak spokojny podczas rozmowy z Crouchem, po raz pierwszy lekko zadrżał - To ona była opiekunką domu Cedrika, znała go najlepiej.
Dotarli do kamiennej chimery. Dumbledore podał hasło, rzeźba odskoczyła na bok, i on i Harry weszli na ruchome, spiralne schody prowadzące do dębowych drzwi. Dumbledore otworzył je.
Syriusz stał w gabinecie. Jego twarz była tak blada i mizerna jak wtedy, gdy uciekł z Azkabanu, w jednej chwili przeskoczył przez pokój do Harrego - Harry, wszystko w porządku? Wiedziałem... wiedziałem, że coś takiego... co się stało?
Ręce mu drżały, kiedy gestem zaprosił Harrego do zajęcia miejsca przed biurkiem Dumbledore'a.
- Co się stało? - zapytał, bardziej nachalnie
Dumbledore zaczął opowiadać Syriuszowi wszystko, co powiedział Barty Crouch. Harry słuchał tylko jednym uchem. Był tak zmęczony, że każda kość w jego ciele go bolała, chciał jedynie siedzieć tak na krześle, chciał, żeby nikt mu już nie przeszkadzał, przez długie godziny, dopóki nie zaśnie i nie będzie musiał już nic więcej czuć, ani o niczym nie myśleć.
Usłyszał cichy trzepot skrzydeł. Feniks Fawkes zleciał ze swojego miejsca, przeleciał przez gabinet i wylądował na kolanie Harrego.
- Cześć, Fawkes - powiedział cicho Harry. Poklepał ptaka po pięknej, czerwono-złotej szyi. Fawkes uspokajająco zamrugał do niego. w jego ciepłym ciele było coś kojącego.
Dumbledore zamilkł. Siedział za swoim biurkiem, naprzeciwko Harrego. Przyglądał się mu, ale Harry unikał jego wzroku. Dumbledore będzie zadawał mu pytania. Będzie chciał, żeby Harry wszystko ujawnił.
- Muszę wiedzieć, co stało się po tym, jak dotknąłeś pucharu w tym labiryncie, Harry - powiedział Dumbledore
- Nie możemy zostawić tego do rana, Dumbledore? - zapytał natychmiast Syriusz. Położył dłoń na ramieniu Harrego - Pozwól mu się przespać. Odpocząć.
Harry poczuł ogromną wdzięczność dla Syriusza, ale Dumbledore nie zwrócił uwagi na jego słowa. Pochylił się do Harrego. Bardzo niechętnie Harry podniósł głowę i spojrzał w te niebieskie oczy.
- Gdybym wiedział, że mogę ci pomóc, - powiedział delikatnie - pogrążając cię w magicznym śnie i pozwalając odwlec moment, w którym będziesz musiał pomyśleć o tym, co się dzisiaj zdarzyło, na pewno bym to zrobił. Ale wiem lepiej. Stłumienie bólu na chwilę spowoduje, że będzie on jeszcze silniejszy, kiedy wreszcie go poczujesz. Okazałeś odwagę większą niż kiedykolwiek się po tobie spodziewałem. Proszę cię, byś okazał ją jeszcze raz. Opowiedz nam, co się stało.
Feniks zaśpiewał kilka cichych, uspokajających nut. Muzyka zadrżała w powietrzu, a Harry poczuł, jakby kropla gorącego płynu przedostała się przez jego krtań do żołądka, dodając mu sił.
Wziął głęboki oddech i zaczął im opowiadać. Kiedy mówił, obrazy wszystkiego, co przeszedł tej nocy przesuwały mu się przed oczami; zobaczył lśniącą powierzchnię eliksiru, który ożywił Voldemorta; zobaczył, jak jego słudzy aportują się między grobami; zobaczył ciało Cedrika, leżące na ziemi obok pucharu.
Raz lub dwa, Syriusz zrobił ruch, jakby miał zamiar coś powiedzieć, ciągle trzymając dłoń na ramieniu Harrego, ale Dumbledore podniósł rękę, żeby go uciszyć. Harry bardzo się z tego cieszył, ponieważ łatwiej było ciągnąć opowieść teraz, kiedy już zaczął. To była nawet pewna ulga; miał wrażenie, jakby coś trującego zostało z niego wyciągnięte; opowieść kosztowała go każdą część woli, ale wiedział, że kiedy już skończy, poczuje się lepiej.
Kiedy jednak Harry opowiadał, jak Glizdogon przeciął sztyletem jego ramię, Syriusz nie mógł powstrzymać okrzyku; Dumbledore natychmiast podniósł się ze swojego miejsca. Obszedł biurko dookoła i kazał Harremu wyciągnąć rękę. Harry pokazał im obu miejsce, gdzie jego szaty zostały rozdarte, oraz ranę pod nimi.
- Powiedział, że moja krew sprawi, że będzie silniejszy, niż gdyby użył krwi kogoś innego. - powiedział Dumbledore'owi - Powiedział, że ochrona... którą moja matka mi zostawiła... że on też będzie ją miał i miał rację... mógł mnie dotknąć, dotknął mojej twarzy.
Przez ułamek sekundy, Harry miał wrażenie, że widzi błysk triumfu w oczach Dumbledore'a. Ale chwilę później pomyślał, że musiału mu się przewidzieć, ponieważ gdy Dumbledore wrócił na swoje miejsce za biurkiem, wyglądał tak staro, jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Bardzo dobrze - stwierdził, siadając na krześle - Voldemort pokonał tę barierę. Harry, proszę, mów dalej.
Harry kontynuował; opowiedział, jak Voldemort wydostał się z kociołka, powtórzył wszystko, co pamiętał z przemowy Voldemorta do swoich sług. Potem opowiedział, jak Voldemort go rozwiązał, zwrócił mu jego różdżkę i przygotował się do pojedynku.
Ale kiedy dotarł do miejsca, gdzie złote światło połączyło ich różdżki, nie mógł wydobyć z siebie słowa. Próbował mówić dalej, ale wspomnienie tego, co wyszło z różdżki Voldemorta całkowicie go opanowało. Znowu widział, jak pojawia się Cedrik, stary człowiek, Berta Jorkins... jego rodzice...
Ucieszył się, gdy Syriusz przerwał ciszę.
- Połączenie różdżek? - zapytał, przenosząc wzrok z Harrego na Dumbledore - Ale dlaczego?
Harry również spojrzał na Dumbledore'a (...)
- Priori Incantantem - mruknął dyrektor
Spojrzał w oczy Harrego, i było to tak, jakby nagły, niewidzialny błysk zrozumienia zapalił się w jego źrenicach.
- Efekt odwróconego zaklęcia ? - zapytał ostro Syriusz
- w rzeczy samej - powiedział Dumbledore - Różdżki Harrego i Voldemorta mają tę samą zawartość. Każda z nich ma w sobie pióro z ogona tego samego feniksa. Tego feniksa, mówiąc dokładniej - dodał, wskazując na czerwono-złotego ptaka siedzącego spokojnie na kolanie Harrego.
- Pióro w mojej różdżce pochodzi z ogona Fawkesa? - zapytał zdumiony Harry
- Tak - potwierdził Dumbledore - Pan Ollivander napisał do mnie jak tylko kupiłeś drugą różdżkę, jak tylko wyszedłeś z jego sklepu cztery lata temu.
- a więc co się dzieje, kiedy różdżka spotka swoją siostrę? - zapytał Syriusz
- Nie będą właściwie działać przeciwko sobie - powiedział Dumbledore - Ale jeśli ich właściciele zmuszą je do bitwy... zachodzi bardzo rzadki efekt. Jedna z różdżek zmusi drugą do przypomnienia zaklęć, które wykonała... w odwrotnej kolejności. Najpierw te najbliższe... potem wcześniejsze...
Spojrzał ciekawie na Harrego, który kiwnął głową.
- Co oznacza, - ciągnął wolno Dumbledore, wpatrując się w twarz Harrego - że jakaś forma Cedrika musiała się pojawić.
Harry znowu kiwnął głową.
- Diggory powrócił do życia? - zapytał ostro Syriusz
- Żadne zaklęcie nie może obudzić zmarłego - powiedział ciężko Dumbledore - Jedyne, co powstało, to rodzaj echa. Cień żyjącego Cedrika musiał wydostać się z różdżki... zgadza się, Harry?
- Odezwał się do mnie - powiedział Harry. Nagle znowu się trząsł - Ten... ten duch Cedrika, albo cokolwiek to było, odezwał się do mnie.
- Echo, - poprawił Dumbledore - które miało wygląd i charakter Cedrika. Zgaduję, że inne podobne twory pojawiły się po nim... poprzednie ofiary Voldemorta...
- Stary człowiek - powiedział Harry, ciągle ze ściśniętym gardłem - Berta Jorkins. I...
- Twoi rodzice? - zapytał cicho Dumbledore
- Tak.
Uścisk Syriusza na jego ramieniu był tak silny, że prawie bolesny.
- Ostatnie morderstwa, które popełniła różdżka. - kiwnął głową Dumbledore - w odwrotnym porządku. Pojawiłoby się więcej, oczywiście, gdybyś utrzymał połączenie. Bardzo dobrze, Harry, te echa, te cienie... co zrobiły?
Harry opisał, jak postacie, które wydostały się z różdżki stały na skraju złotej sieci, jak Voldemort zdawał się ich bać, jak cień ojca Harrego powiedział mu, co ma zrobić, jak Cedrik wreszcie wyraził swoje ostatnie życzenie.
W tym momencie Harry nie mógł już kontynuować. Spojrzał na Syriusza i zobaczył, że ten ukrył twarz w dłoniach.
Harry nagle zdał sobie sprawę, że Fawkes odleciał z jego kolana. Feniks stał teraz na podłodze. Położył swoją piękną głowę na zranionej nodze Harrego i grube, perliste łzy zaczęły spływać z jego oczu na ranę pozostawioną przez pająka. Ból zniknął. Skóra została naprawiona. Jego noga była już zdrowa.
- Powiem to jeszcze raz - odezwał się Dumbledore, kiedy feniks wzbił się w powietrze i usiadł na swoim miejscu obok drzwi - Okazałeś męstwo większe, niż kiedykolwiek mogłem od ciebie oczekiwać, Harry. Okazałeś odwagę równą tym, którzy zginęli walcząc z Voldemortem w czasach jego potęgi. Stawiłeś czoła dorosłemu czarodziejowi i okazałeś się mu równym, a teraz dałeś nam wszystko, co mieliśmy prawo od ciebie oczekiwać. Pójdziesz ze mną do skrzydła szpitalnego. Nie chcę, żebyś wracał dziś do dormitorium. Eliksir Snu i trochę spokoju... Syriuszu, czy chciałbyś z nim zostać?
Syriusz kiwnął głową i wstał. Zmienił się znowu w wielkiego, czarnego psa i wyszedł za Harrym i Dumbledore'em z gabinetu.
Kiedy Dumbledore otworzył drzwi do skrzydła szpitalnego, Harry zobaczył panią Weasley, Billa, Rona i Hermionę zgromadzonych wokół znękanej pielęgniarki, pani Pomfrey. Wydawali się wszyscy wiedzieć, gdzie był Harry i co się z nim działo.
Otoczyli Harrego, kiedy on, Dumbledore i czarny pies weszli, a pani Weasley wydała coś w rodzaju stłumionego okrzyku - Harry! Och, Harry!
Podbiegła do niego, ale Dumbledore stanął między nimi.
- Molly, - powiedział, podnosząc dłoń - proszę, wysłuchaj mnie. Harry przeszedł dzisiaj przez koszmar. Właśnie wszystko mi opowiedział. Teraz potrzebuje tylko snu, ciszy i spokoju. Jeżeli zechce, żebyście z nim zostali, - dodał, zerkając na Rona, Hermionę i Billa - możecie to zrobić. Ale nie chcę, żebyście zadawali mu jakiekolwiek pytania, dopóki sam nie będzie gotów na nie odpowiedzieć, a z pewnością nie dziś wieczorem.
Pani Weasley kiwnęła głową. Była bardzo blada.
Odwróciła się do Rona, Hermiony i Billa, jakby byli oni bardzo nieznośni, i syknęła - Słyszeliście? On potrzebuje ciszy!
- Dyrektorze, - zaczęła Madam Pomfrey, spoglądając na wielkiego czarnego psa, który był Syriuszem - mogę zapytać, co...?
- Ten pies zostanie z Harrym przez pewien czas - powiedział po prostu Dumbledore - Zapewniam cię, jest niezwykle dobrze wytresowany. Harry... poczekam, aż pójdziesz do łóżka.
Harry był mu niezwykle wdzięczny za poproszenie wszystkich, by zostawili go w spokoju. Nie dlatego, że ich tu nie chciał; ale sama myśl o opowiadaniu wszystkiego jeszcze raz, to było więcej, niż mógł znieść.
- Wrócę do ciebie jak tylko spotkam się z Korneliuszem Knotem, Harry - powiedział Dumbledore - Chciałbym, żebyś został tutaj do jutra, dopóki nie przemówię do uczniów - i wyszedł.
Kiedy pani Pomfrey poprowadziła go do najbliższego łóżka, kątem oka uchwycił leżącego bez ruchu na najdalszym łóżku prawdziwego Moody'ego. Jego drewniana noga i magiczne oko leżały na stoliku obok.
- Czy wszystko z nim w porządku? - zapytał Harry
- Wyjdzie z tego - odparła pani Pomfrey, podając Harremu piżamę i zasuwając parawan wokół jego łóżka. Zdjął swoje szaty, włożył piżamę i wsunął się do łóżka. Ron i Hermiona patrzyli na niego z taką ostrożnością, jakby się go bali.
- Czuję się dobrze - powiedział im - Jestem tylko zmęczony.
Oczy pani Weasley wypełniły się łzami, kiedy zupełnie niepotrzebnie wygładzała kołdrę.
Pani Pomfrey powróciła ze swojego gabinetu z kielichem i małą butelką purpurowego eliksiru.
- Musisz wypić wszystko, Harry - powiedziała - To eliksir na sen bez marzeń.
Harry wziął od niej kielich i wypił kilka łyków. Natychmiast poczuł się niezwykle śpiący. Wszystko dookoła stało się zamazane; lampy oświetlające skrzydło szpitalne przyjaźnie do niego mrugały zza parawanu; jego ciało zdawało się zapadać w ciepło pościeli. Zanim zdążył wypić eliksir do końca, zanim zdążył powiedzieć choć słowo, zapadł w głęboki sen.

* * *

Harry obudził się, tak rozgrzany, tak bardzo śpiący, że nie chciało mu się nawet otwierać oczu, marzył jedynie o dalszym śnie. Sala ciągle była lekko oświetlona; Harry był pewien, że ciągle jeszcze jest noc i że nie spał zbyt długo.
Po chwili usłyszał szepty wokół siebie.
- Obudzą go, jeśli się nie zamkną!
- o czym oni tak krzyczą? Przecież nic więcej nie mogło się już stać, prawda?
Harry z trudem otworzył oczy. Ktoś zdjął mu okulary. Widział niewyraźny zarys pani Weasley i Billa tuż obok jego łóżka. Pani Weasley stała.
- To głos Knota - wyszeptała - a to Minerwy McGonagall, prawda? o co oni się kłócą?
Teraz Harry też ich usłyszał: ludzi krzyczących i biegających po skrzydle szpitalnym.
- To przykre, ale cały czas powtarzam, Minerwo... - mówił głośno Korneliusz Knot
- Nigdy nie powinieneś był przyprowadzać tego do zamku! - wrzeszczała profesor McGonagall - Kiedy Dumbledore się dowie...-
Harry usłyszał, jak drzwi do skrzydła szpitalnego otwierają się z hukiem. Niezauważony przez nikogo, ponieważ wszyscy patrzyli się w stronę drzwi, a Bill ponownie zasunął parawan wokół łóżka, Harry usiadł i włożył okulary.
Knot sunął przez salę. Profesor McGongall i Snape szli tuż za nim.
- Gdzie jest Dumbledore? - ryknął Knot do pani Weasley
- Nie ma go tutaj - odparła ze złością - To skrzydło szpitalne, Ministrze, nie sądzi pan, że lepiej by było, gdyby...-
Ale wtedy drzwi znowu się otworzyły i tym razem do sali wparował Dumbledore.
- Co się stało? - zapytał ostro, spoglądając to na Knota, to na profesor McGonagall - Dlaczego im przeszkadzacie? Minerwo, zaskakujesz mnie... miałaś pilnować Bartiego Croucha...
- Już nie potrzeba go pilnować, Dumbledore! - zawołała - Pan Minister nam to załatwił!
Harry jeszcze nigdy nie widział, żeby profesor McGonagall straciła panowanie nad sobą. Na jej policzki wystąpiły czerwone rumieńce, ręcę zacisnęła w pięści; wprost trzęsła się ze złości.
- Kiedy powiedzieliśmy panu Knot, że złapaliśmy Death Eatera odpowiedzialnego za dzisiejsze wydarzenia - powiedział cicho Snape - wydaje się, że uznał on, że jego własna osoba jest w niebezpieczeństwie. Uparł się, żeby w zamku towarzyszył mu Dementor. Przyprowadził go do gabinetu, gdzie Barty Crouch...-
- Mówiłam mu, że nigdy byś się nie zgodził, Dumbledore! - przerwała profesor McGonagall - Mówiłam, że nigdy byś nie pozwolił Dementorom postawić stopy w zamku, ale...-
- Ależ moja droga! - ryknął Knot, który również wyglądał na bardziej wściekłego niż Harry kiedykolwiek go sobie wyobrażał - Jako Minister Magii, decyzja, czy chcę mieć ze sobą ochronę przesłuchując potencjalnie niebezpiecznego...-
Ale krzyk profesor McGonagall zupełnie zagłuszył słowa Knota.
- Kiedy to... to coś weszło do pokoju - wrzasnęła, wskazując na Knota, trzęsąc się od stóp do głów - to pochyliło się nad Crouchem i... i...-
Harry poczuł zimno w żołądku, podczas gdy profesor McGonagall szukała słów, by opisać to, co się stało. Nie musiała kończyć zdania. Harry wiedział, co musiał zrobić ten Dementor. Posłał Crouchowi swój fatalny pocałunek. Wyssał jego duszę przez usta. To było gorsze niż śmierć.
- Ale zważywszy na okoliczności, to nie poszło na marne! - wybuchnął Knot - Jest najprawdopodobniej odpowiedzialny za kilka zabójstw!
- Ale teraz nie może dać zeznania, Korneliuszu - powiedział Dumbledore. Uważnie przyglądał się Knotowi, zupełnie jakby widział go po raz pierwszy w życiu - Nie może już powiedzieć, dlaczego ich zabił.
- Dlaczego ich zabił? No, to chyba nie tajemnica? - prychnął Knot - Był szalonym lunatykiem! z tego, co powiedzieli Minerwa i Severus, wydawało mu się, że wykonywał polecenia Sami-Wiecie-Kogo!
- Lord Voldemort naprawdę wydawał mu polecenia, Korneliuszu - powiedział Dumbledore - Zabójstwa tych osób były tylko częścią planu przywrócenia Voldemortowi pełnej mocy. Plan się powiódł. Voldemort powrócił do swojego ciała.
Knot wyglądał jakby ktoś właśnie uderzył go czymś ciężkim w twarz. Zszokowany, zamrugał i spojrzał na Dumbledore'a, jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
Zakrzutusił się, ciągle gapiąc się w Dumbledore'a - Sam-Wiesz-Kto... powrócił? Niedorzeczność. Daj spokój, Dumbledore...
- Jak Minerwa i Severus z pewnością ci powiedzieli, - ciągnął Dumbledore - słyszeliśmy spowiedź Bartiego Croucha. Pod wpływem Veritaserum opowiedział nam, jak jego ojciec przemycił go z Azkabanu i jak Voldemort... dowiedziawszy się o jego istnieniu od Berty Jorkins... przybył, by uwolnić go od jego ojca i jak użył go do złapania Harrego. Ten plan się powiódł, mówię ci. Crouch pomógł Voldemortowi powrócić do życia.
- Ależ Dumbledore, - powiedział Crouch, a Harry z zaskoczeniem zauważył lekki uśmiech na jego twarzy - nie... nie możesz przecież brać na poważnie tej bajeczki. Sam-Wiesz-Kto... wrócił? Daj spokój... z pewnością Crouch mógł wierzyć, że wykonuje polecenia Sam-Wiesz-Kogo... ale żeby brać poważnie słowa takiego lunatyka, Dumbledore...
- Kiedy Harry dotknął Pucharu Trzech Czarodziejów dziś wieczorem, został przeniesiony prosto do Voldemorta - powiedział niewzruszenie Dumbledore - Był świadkiem powstania Lorda Voldemorta. Wyjaśnię to dokładniej, jeśli będziesz uprzejmy przejść do mojego gabinetu.
Dumbledore zerknął na Harrego i zorientował się, że ten nie śpi, ale potrząsnął głową i dodał - Obawiam się, że nie mogę pozwolić ci przesłuchać Harrego dziś wieczorem.
Dziwny uśmiech Knota rozszerzył się.
On również zerknął na Harrego, zaraz potem ponownie zwrócił się do Dumbledore'a - Czy jesteś pewny, że ee... chcesz uwierzyć mu na słowo, Dumbledore?
Na chwilę zapadła cisza, którą przerwało warknięcie Syriusza. Jego kły były obnażone, szczerzył swoje ostre zęby na Knota.
- Oczywiście, że wierzę Harremu - powiedział Dumbledore. Teraz jego oczy błyszczały - Słyszałem zeznanie Croucha i słyszałem opowieść Harrego o tym, co stało się po dotknięciu Pucharu Trzech Czarodziejów; te dwie historie mają sens, wyjaśniają wszystko począwszy od zniknięcia Berty Jorkins zeszłego lata.
Knot ciągle dziwnie się uśmiechał. Po raz kolejny zerknął na Harrego, zanim się odezwał - Jesteś pewny, że chcesz uwierzyć, że Lord Voldemort wrócił, na podstawie opowieści szalonego mordercy i chłopca, który... no...
Knot rzucił Harremu kolejne krótkie spojrzenie i Harry nagle zrozumiał.
- Czytał pan artykuły Rity Skeeter, panie Knot - stwierdził cicho.
Ron, Hermiona, pani Weasley i Bill podskoczyli. Żadne z nich nie zdawało sobie sprawy, że Harry nie śpi.
Knot lekko się zaczerwienił, ale na jego twarzy zagościła buntownicza mina.
- a jeśli? - powiedział, spoglądając na Dumbledore'a - Jeśli odkryłem, że ukrywasz ciekawe informacje o tym chłopcu? Weżoustość, hę? i te dziwne (...?)
- Zakładam, że masz na myśli bóle, które Harry odczuwał w swojej bliźnie? - przerwał zimno Dumbledore
- a więc przyznajesz, że te bóle istniały? - powiedział szybko Knot - Bóle? Koszmary senne? Możliwe że halucynacje?
- Posłuchaj mnie, Korneliuszu - powiedział Dumbledore, stawiając krok w kierunku Knota, znowu emanując tą dziwną mocą, którą Harry czuł od Dumbledore, kiedy ten wkroczył do pokoju młodego Croucha - Harry jest tak samo przy zdrowych zmysłach jak ty, czy ja. Ta blizna na jego czole nie ma żadnego związku z mózgiem. Myślę, że boli, gdy Lord Voldemort jest blisko lub gdy czuje on wyjątkową nienawiść.
Knot cofnął się o pół kroku od Dumbledore'a, ale ciągle upierał się przy swoim - Wybacz mi, Dumbledore, ale nie słyszałem, żeby blizny po klątwach zachowywały się jak alarm...
- Widziałem, jak Voldemort wraca! - krzyknął Harry. Spróbował wydostać się z łóżka, ale pani Weasley zmusiła go do położenia się - Widziałem Death Eaterów! Mogę podać ich nazwiska! Lucjusz Malfoy...-
Snape zrobił nagły ruch, ale kiedy Harry zerknął na niego, spojrzenie Snape'a powędrowało z powrotem na Knota.
- Malfoy został oczyszczony! - powiedział Knot, wyraźnie oburzony - To bardzo stara rodzina...doskonałe koneksje...-
- McNair! - kontynuował Harry
- Też oczyszczony! Teraz pracuje dla Ministerstwa!
- Avery. Nott. Crabbe. Goyle...
- Po prostu powtarzasz nazwiska tych, których podejrzewano o służbę Sam-Wiesz-Komu trzynaście lat temu! - zawołał Knot ze złością - Każdy mógł znaleźć te nazwiska w starych raportach z procesów! Wielki Boże, Dumbledore... ten chłopak rok temu też opowiadał jakąś śmieszną bajeczkę... jego historie stają się coraz większe, a ty ciągle im wierzysz... ten chłopak może rozmawiać z wężami, Dumbledore, i ciągle uważasz, że jest wiarygodny?
- Ty głupcze! - zawołała profesor McGonagall - Cedrik Diggory! Pan Crouch! Te zabójstwa nie są robotą lunatyka!
- Nie widzę związku ze sprawą! - krzyknął Knot, pokrywając się purpurą na twarzy - Wydaje mi się, że wy wszyscy jesteście gotowi wywołać panikę i zniszczyć to wszystko, co wypracowaliśmy przez ostatnie trzynaście lat!
Harry wprost nie mógł uwierzyć własnym uszom. Zawsze wyobrażał sobie Knota jako trochę przemądrzałą, trochę napuszoną, ale z natury poczciwą osóbkę. Teraz stał przed nim niski, wściekły czarodziej, ślepo odmawiający przyjęcia, że jego wygodny, uporządkowany świat może wkrótce zostać wywrócony do góry nogami. Że Voldemort mógł znowu powstać.
- Voldemort powrócił - powtórzył Dumbledore - Jeżeli szybko przyjmiesz do wiadomości ten fakt i poczynisz niezbędne kroki, możemy jeszcze uratować sytuacje. Pierwszym i najważniejszym krokiem powinno być usunięcie Dementorów z Azkabanu...-
- Niedorzeczność! - zawołał znowu Knot - Usunąć Dementorów! Wyrzuciliby mnie z biura za sam pomysł! Połowa z nas tylko dlatego śpi spokojnie w nocy, ponieważ wie, że Dementorzy trzymają straż w Azkabanie!
- Reszta z nas śpi mniej spokojnie, Korneliuszu, wiedząc, że wsadziłeś najwierniejszych współpracowników Lorda Voldemorta pod straż stworzeń, które natychmiast do niego dołączą, gdy tylko skinie palcem! - powiedział Dumbledore - Oni nie będę lojalni wobec ciebie! Voldemort może zaoferować im znacznie więcej przyjemności niż ty! z Dementorami i swoimi dawnymi sługami u boku będzie bardzo trudno powstrzymać go przed uzyskaniem takiej samej potęgi jak trzynaście lat temu!
Knot otwierał i zamykał usta, jakby żadne słowa nie mogły wyrazić jego oburzenia.
- Kolejny krok, który musisz uczynić, i to natychmiast, - ciągnął Dumbledore - to wysłać posłańców do wygnanych olbrzymów.
- Posłańcy do olbrzymów? - zawołał Knot, odzyskując wreszcie mowę - a co to za szaleństwo?
- Wyciągnąć do nich przyjazną dłoń teraz, kiedy nie jest jeszcze za późno - powiedział Dumbledore - albo Voldemort przekona ich, tak jak to już raz zrobił, że tylko on może dać im prawa i wolność.
- Nie... nie mówisz tego poważnie! - wydusił Knot, potrząsając głową i cofając się jeszcze o krok - Jeżeli społeczność czarodziejska dowie się, że ja i olbrzymy... ludzie ich nienawidzą, Dumbledore... to koniec mojej kariery...
- Jesteś zaślepiony - powiedział Dumbledore, lekko podnosząc głos, z otaczającą go aurą widoczną bardziej niż kiedykolwiek - przez miłość do stanowiska, Korneliuszu! Przywiązujesz zbyt dużą wagę, zawsze tak robiłeś, do tak zwanej czystej krwi! Nie rozumiesz, że nie ważne, kim się urodziło, ale na kogo się wyrosło! Twój Dementor właśnie zniszczył ostatniego żyjącego członka rodziny czystej krwi tak starej, jak żadna inna - i zobacz, co ten człowiek zrobił ze swoim życiem! Powtarzam ci - jeśli teraz podejmiesz kroki, jakie ci zasugerowałem, to zostaniesz zapamiętany, z tytułem czy bez niego, jako najodważniejszy i największy Minister Magii, jakiego kiedykolwiek mieliśmy. Nie rób nic - a historia oceni cię jako człowieka, który usunął się na bok i pozwolił Voldemortowi wykorzystać swoją drugą szansę na zniszczenia świata, który z takim trudem odbudowaliśmy!
- To szaleństwo - wyszeptał Knot, ciągle się cofając - Szalone...
Zapadła cisza. Madam Pomfrey stała jak słup przy łóżku Harrego, z rękami przyciśniętymi do ust. Pani Weasley ciągle stała obok łóżka, z ręką na jego ramieniu, zmuszając go do leżenia. Bill, Ron i Hermiona gapili się na Knota.
- Jeżeli twój upór, żeby nic nie widzieć będzie równie silny jak do tej pory, Korneliuszu - powiedział Dumbledore - to nasze drogi muszą się rozejść. Zachowasz się tak, jak uznasz za stosowne, a ja zachowam się tak, jak ja uznam za stosowne.
W głosie Dumbledore nie było groźby; to brzmiało raczej jak proste stwierdzenie, ale Knot wybuchł, jakby Dumbledore rzucił się na niego z różdżką.
- Teraz ty mnie posłuchaj, Dumbledore - odparł, grożąc mu palcem - Zawsze dawałem ci wolną rękę, zawsze. Żywię do ciebie głęboki szacunek. Może nie zgadzałem się z niektórymi twoimi decyzjami, ale siedziałem cicho. Nie znam wielu, którzy zatrudniliby wilkołaka, albo zatrzymali Hagrida, albo określili, czego należy uczyć studentów, bez wcześniejszego zapytania Ministerstwa. Ale jeżeli zamierzasz pracować przeciwko mnie...
- Jedyna osoba, przeciwko której chcę pracować - przerwał Dumbledore - to Lord Voldemort. Jeżeli jesteś przeciwko niemu, wtedy pozostajemy, Korneliuszu, po tej samej stronie.
Wydawało się, że Knot nie może wymyśleć na to żadnej odpowiedzi. Przez chwilę przestępował z nogi na nogę, a potem zmiął w dłoni swój melonik.
Wreszcie odezwał się, prawie błagalnym głosem - On nie mógł wrócić, Dumbledore. On po prostu nie mógł...
Snape zrobił krok do przodu, minął Dumbledore'a, podciągając jednocześnie lewy rękaw swojej szaty. Wyciągnął rękę i pokazał ją Knotowi, który wzdrygnął się na sam widok.
- Tutaj - powiedział sucho Snape - Tutaj. Znak Ciemności. Nie jest już tak wyraźny jak godzinę temu, kiedy stał się kruczoczarny, ale ciągle go widać. Każdy Death Eater ma ten znak wypalony na ramieniu. Oznacza gotowość do wypełnienia każdego rozkazu Czarnego Pana, i przywiązanie nas do niego. Kiedy dotykał on znaku na ramieniu jakiegokolwiek ze swoich sług, mieliśmy natychmiast teleportować się do niego. Ten znak stawał się wyraźniejszy przez cały rok. Karkaroffa też. Jak myślisz, dlaczego Karkaroff uciekł dziś w nocy? Obaj poczuliśmy znak palący nas na ramieniu. Obaj wiedzieliśmy, że wrócił. Karkaroff bał się zemsty Czarnego Pana. Zdradził zbyt wielu wiernych sług, żeby spodziewać się ciepłego powitania.
Knot cofnął się również od Snape'a. Znowu potrząsnął głową. Wydawał się nie przyjmuje do wiadomości jego słów. Wpatrywał się, zszokowany, w brzydki symbol na ramieniu Snape'a, a potem znowu przeniósł wzrok na Dumbledore'a i wyszeptał - Nie wiem, o co chodzi tobie i twojemu personelowi, Dumbledore, ale słyszałem dosyć. Nie mam nic więcej do dodania. Jutro się z tobą skontaktuję, Dumbledore, żeby przedyskutować twój sposób prowadzenia tej szkoły. Teraz muszę wrócić do Ministerstwa.
Prawie dotarł już do drzwi, kiedy nagle zatrzymał się. Odwrócił się i przeszedł przez pokój do łóżka Harrego.
- Twoja wygrana - powiedział krótko, wyciągając z kieszeni dużą sakiewkę złota i rzucając ją na nocną szafkę - Tysiąc galeonów. Powinna być specjalna uroczystość, ale w tych okolicznościach...
Wcisnął swój melonik na głowę i wyszedł z sali, zatrzaskując za sobą drzwi. Gdy tylko zniknął, Dumbledore zwrócił się do grupki otaczającej łóżko Harrego.
- Mamy jeszcze dużo do zrobienia - powiedział - Molly... mam rację, że mogę liczyć na ciebie i Artura?
- Oczywiście, że możesz - odparła pani Weasley. Była blada jak ściana, ale mówiła spokojnie - On wie, jaki jest Knot. To przywiązanie Artura do Mugoli przez tyle lat nie pozwalało mu na awans w Ministerstwie. Knot uważa, że to uwłacza dumie czarodzieja.
- w takim razie muszę wysłać do niego wiadomość - powiedział Dumbledore - Wszyscy, których możemy przekonać, jaka jest prawda, muszą zostać natychmiast powiadomieni, a Artur ma mnóstwo świetnych kontaktów z tymi, którzy nie są tak krótkowzroczni, jak Korneliusz.
- Pójdę do taty - wtrącił Bill, wstając - Zaraz.
- Świetnie - powiedział Dumbledore - Powiedz mu, co się stało. Powiedz, że skontaktuję się z nim jak najszybciej. Ale będzie musiał być dyskretny. Jeżeli Knot dowie się, że mieszam się do spraw Ministerstwa...
- Proszę zostawić to mnie - stwierdził Bill
Klepnął Harrego w ramię, pocałował swoją matkę w policzek, włożył pelerynę i szybko wymaszerował z sali.
- Minerwo - Dumbledore zwrócił się teraz do profesor McGonagall - chcę widzieć Hagrida w moim gabinecie tak szybko, jak to możliwe. Oraz... jeśli tylko zechce się pojawić... Madame Maxime.
Profesor McGongall kiwnęła głową i wyszła bez słowa.
- Poppy - powiedział Dumbledore do pani Pomfrey - byłabyś tak miła i zeszła do gabinetu profesora Moody'ego, gdzie, jak sądzę, znajdziesz skrzata domowego o imieniu Winky, prawdopodobnie w głębokiej rozpaczy? Zrób dla niej, co tylko możesz i zabierz ją do kuchni. Myślę, że Zgredek tam się nią zajmie.
- Do-dobrze - odparła pani Pomfrey, najwyraźniej bardzo zaskoczona, i też wyszła.
Dumbledore upewnił się, że drzwi są zamknięte i że kroki pani Pomfrey zniknęły w oddali, zanim znowu przemówił.
- a teraz, - powiedział - nadszedł czas, żeby dwoje z nas wreszcie się poznało. Syriuszu... gdybyś mógł powrócić do swojej zwykłej postaci.
Olbrzymi czarny pies spojrzał na Dumbledore i po chwili zmienił się w mężczyznę.
Pani Weasley krzyknęła i odskoczyła od łóżka.
- Syriusz Black! - wrzasnęła, wskazując na niego
- Mamo, zamknij się! - zawołał Ron - Wszystko w porządku!
Snape nie krzyknął, ani nie odskoczył, ale wyraz jego twarzy był mieszaniną wściekłości i strachu.
- On! - warknął, patrząc na Syriusza, na którego twarzy gościła równa niechęć - Co on tu robi?
- Jest tutaj na moje zaproszenie - powiedział Dumbledore, patrząc między nimi - tak samo jak ty, Severusie. Ufam wam obu. Czas odłożyć na bok dawne różnice i zaufać sobie.
Harry pomyślał, że Dumbledore żada prawie cudu. Syriusz i Snape świdrowali się pełnym odrazy wzrokiem.
- Podacie sobie dłonie - ciągnął Dumbledore, teraz z nutą niecierpliwości w głosie - Jesteście teraz po tej samej stronie. Nie mamy wiele czasu, a jeśli tych kilkoro z nas, którzy znają prawdę nie zjednoczy się teraz, nie ma dla nas nadziei.
Bardzo wolno, ciągle spoglądając na siebie, jakby życzyli sobie jedynie ciężkiej choroby, Syriusz i Snape ruszyli do przodu i uścisnęli sobie dłonie. Puścili się niezwykle szybko.
- Na razie to wystarczy - powiedział Dumbledore, znowu stając między nimi - Teraz mam zadanie dla was obu. Stosunek Knota, choć nie nieoczkiwany, zmienia wszystko. Syriuszu, musisz natychmiast wyruszyć. Zawiadom Remusa Lupina, Arabellę Figg, Mundungusa Fletchera... całą starą paczkę. Zostań na trochę u Lupina, skontaktuję się tam z tobą.
- Ale... - zaczął Harry
Chciał, żeby Syriusz został. Nie chciał żegnać go tak szybko.
- Spotkamy się już niedługo, Harry - odwrócił się do niego Syriusz - Obiecuję ci. Ale muszę zrobić, co tylko w mojej mocy, rozumiesz to, prawda?
- Taak... - odparł Harry - No jasne, że tak...
Syriusz skinął głową do Dumbledore'a, zmienił się znowu w czarnego psa i przebiegł przez pokój do drzwi, które otworzył naciskając łapą na klamkę. Potem zniknął.
- Severusie - Dumbledore zwrócił się teraz do Snape'a - wiesz, o co muszę cię poprosić. Jeśli jesteś gotowy... jeśli jesteś przygotowany...
- Jestem - powiedział Snape
Wyglądał znacznie bladziej niż zwykle, a jego zimne, czarne oczy dziwnie błyszczały.
- w takim razie, powodzenia - powiedział Dumbledore i, jakby z obawą, odprowadził go wzrokiem do drzwi.
Kilka minut później Dumbledore znowu przemówił.
- Muszę zejść na dół. - powiedział w końcu - Muszę zobaczyć się z Diggorymi. Harry... weź resztę swojego eliksiru. Jeszcze do was zajrzę.
Harry opadł znowu na poduszki, gdy tylko Dumbledore zniknął. Hermiona, Ron i pani Weasley patrzyli na niego. Nikt nic nie mówił przez bardzo długi czas.
- Musisz wypić resztę swojego eliksiru, Harry - powiedziała w końcu pani Weasley. Odsunęła sakiewkę złota na stoliku i wzięła butelkę i kielich. - Zasłużyłeś na długi sen. Spróbuj przez chwilę pomyśleć o czymś innym... pomyśl, co kupisz sobie za swoją nagrodę!
- Nie chcę tego złota - powiedział Harry bezbarwnym głosem - Weźcie to. Niech ktokolwiek to weźmie. Nie powinienem był wygrać. To powinno być Cedrika.
Myśl, którą odpędzał od siebie odkąd tylko wyszedł z labiryntu, opanowała go. Czuł piekące, palące łzy w kącikach oczu. Zamrugał i spojrzał w sufit.
- To nie twoja wina, Harry - wyszeptała pani Weasley
- Powiedział mu, żeby wziął ze mną puchar - odparł Harry
Teraz palące uczucie było także w jego krtani. Chciał, żeby Ron spojrzał w bok.
Pani Weasley postawiła eliksir na nocnej szafce, pochyliła się i przytuliła do siebie Harrego. Nie pamiętał, żeby ktoś kiedykolwiek tulił go w ten sposób, nawet matka. Ciężar tego wszystkiego, co widział tej nocy, zdawał opadać z niego, kiedy pani Weasley przyciskała go do siebie. Twarz jego matki, głos ojca, widok Cedrika leżącego na ziemi, wszystko to zaczęło wirować mu w głowie. (...)
Usłyszeli głośny dźwięk i Harry i pani Weasley puścili się. Hermiona stała przy oknie. Trzymała coś mocno w dłoni.
- Przepraszam - wyszeptała
- Twój eliksir, Harry - szepnęła szybko pani Weasley, wycierając oczy wierzchem dłoni.
Harry wypił go duszkiem. Efekt był natychmiastowy. Ciężkie, niemożliwe do opanowania opary snu otoczyły go. Opadł znowu na poduszki i nie myślał już nic więcej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 6:33, 23 Sie 2007    Temat postu:

Rozdział trzydziesty siódmy
Początek


Kiedy Harry spoglądał wstecz, nawet w miesiąc później, nie mógł odnaleźć w pamięci zbyt wielu wspomnień z kilku najbliższych dni. To było tak, jakby przeszedł przez zbyt wiele, by przyjąć jeszcze coś więcej. Wspomnienia, które miał były bardzo bolesne. Najgorsze było spotkanie z Diggorymi, które miało miejsce następnego dnia rano.
Nie obwiniali go o to, co się stało; przeciwnie, byli mu wdzięczni za zabranie ze sobą ciała Cedrika. Pan Diggory szlochał podczas całej rozmowy. Rozpacz pani Diggory zdawała się być ponad łzami.
- w takim razie prawie nie cierpiał - powiedziała, kiedy Harry wyjaśnił jej, jak umarł Cedrik - Poza tym, Amos... umarł tuż po tym, jak dowiedział się, że wygrał turniej. Musiał być szczęśliwy.
Kiedy wstali, spojrzała uważnie na Harrego i dodała - Teraz naprawdę na siebie uważaj.
Harry podniósł sakiewkę złota z nocnej szafki.
- Weźcie to - mruknął - To powinno być Cedrika, on dotarł tam pierwszy. Weźcie to...-
Ale ona cofnęła się o krok - Och, nie, kochanie, jest twoje. Nie możemy... zatrzymaj to.

* * *

Harry wrócił do wieży Gryffindoru następnego wieczoru, z tego, co powiedzieli mu Hermiona i Ron, Dumbledore przemówił do szkoły tego ranka przy śniadaniu. Poprosił jedynie, by zostawili Harrego w spokoju, by nikt nie pytał go ani nie namawiał do opowiadania, co zdarzyło się w labiryncie. Większość, jak zauważył, zerkała na niego ciekawie w korytarzach, unikając jego spojrzenia. Niektórzy szeptali między sobą, zasłaniając dłonią usta. Harry zgadywał, że wielu z nich wierzyło artykułowi Rity Skeeter o tym, jaki jest niezrównoważony i niebezpieczny. Być może tworzyli własne teorie na temat tego, jak umarł Cedrik. Nie obchodziło go to zbytnio. Najbardziej lubił być z Ronem i Hermioną, kiedy rozmawiali o innych sprawach albo pozwalali mu siedzieć cicho, podczas gdy sami grali w szachy. Miał wrażenie, że ich troje dotarło do takiego punktu, gdzie nie potrzeba już słów, by być zrozumianym; każde z nich czekało na jakiś znak, jakieś słówko o tym, co dzieje się na zewnątrz Hogwartu - a spekulowanie o tym nie miało sensu, skoro niczego nie mogli być pewni. Jeden jedyny raz poruszyli ten temat, kiedy Ron powiedział Harremu o spotkaniu pani Weasley i Dumbledore'a.
- Poszła zapytać go, czy mógłbyś przyjechać prosto do nas na wakacje - powiedział - Ale on chce, żebyś wrócił do Dursleyów, przynajmniej na początku.
- Dlaczego? - zapytał Harry
- Mówi, że Dumbledore ma swoje powody - odparł Ron, potrząsając głową ze smutkiem - Myślę, że musimy mu zaufać, prawda?
Jedyną osobą, oprócz Rona i Hermiony, z który Harry czuł się na siłach rozmawiać, był Hagrid. Ponieważ nie było już nauczyciela obrony przed czarną magią, te lekcje mieli wolne. Pewnego czwartkowego popołudnia zeszli na dół i odwiedzili go w jego chatce. Był ciepły i słoneczny dzień; na ich widok Kieł wypadł jak szalony z chatki, szczekając i merdając ogonem.
- Kto tam? - zawołał Hagrid, podchodząc do drzwi - Harry!
Wybiegł, żeby ich powitać, objął Harrego jedną ręką i potargał mu włosy - Dobrze was widzieć. Naprawdę dobrze was widzieć.
Na drewnianym stole leżały kiełbaski i dwa kuby wielkości wiader.
- Piłem sobie herbatkę z Olimpią - powiedział Hagrid - Właśnie wyszła.
- z kim? - zapytał Ron ciekawie
- Madame Maxime, oczywiście! - powiedział Hagrid
- a więc wreszcie to zrobiliście, tak? - stwierdził Ron
- Nie wiem, o czym mówisz - odparł lekko Hagrid, wyciągając więcej kubków z kredensu. Kiedy zrobił herbatę i postawił na stole okrągły talerz pełen ciastek, pochylił się na swoim krześle i przyjrzał się z bliska Harremu swoimi czarnymi oczami.
- Wszystko w porządku? - zapytał poważnie
- Taak... - odparł Harry
- Nie, nie wszystko - stwierdził Hagrid - Oczywiście, że nie. Ale będzie.
Harry nie odezwał się.
- Wiedziałem, że on w końcu weźmie i wróci - ciągnął Hagrid, a Harry, Ron i Hermiona podnieśli, zszokowani, głowy - Wiedziałem to od lat, Harry. On tam był, czekał. To musiało się stać. No, teraz, jak się już stało, będziemy musieli po prostu radzić sobie dalej. Będziemy walczyć. Może zatrzymamy go, zanim dobrze się rozkręci. Taki jest plan Dumbledore'a. Wielki człowiek, Dumbledore. Dopóki go mamy, nie martwię się za bardzo.
Hagrid uniósł swoje krzaczaste brwi na widok ich zaskoczonych min.
- Nie ma sensu siedzieć i martwić się - dodał - Co ma być, to będzie, i spotkamy to, kiedy się stanie. Dumbledore powiedział mi, co zrobiłeś, Harry.
Hagrid westchnął, kiedy spojrzał na Harrego - Zrobiłeś to, co zrobiłby twój ojciec, nie mam na to większej pochwały.
Harry uśmiechnął się. Po raz pierwszy od wielu, wielu dni, uśmiechnął się.
- o co poprosił cię Dumbledore, Hagridzie? - zapytał - Wysłał profesor McGonagall po Madame Maxime... tamtej nocy...
- Dał mi trochę roboty na wakacje - odparł Hagrid - Tajemnica, widzicie. Nie powinienem o tym mówić, nawet wam. Olimpia... Madame Maxime dla was... może pójdzie ze mną. Myślę, że tak. Myślę, że ją przekonałem.
- To ma coś wspólnego z Voldemortem?
Hagrid strząsnął się na dźwięk tego imienia.
- Może tak, może nie - powiedział wymijająco - Teraz... kto chciałby odwiedzić ze mną ostatniego Skrewt? Żartowałem! - dodał natychmiast, widząc wyrazy ich twarzy.

* * *

Z ciężkim sercem Harry pakował swój kufer w dormitorium, dzień przed powrotem na Privet Drive. Bał się uczty pożegnalnej, zwykle okazji do świętowania i ogłoszenia zwycięzcy corocznej rywalizacji między domami. Unikał pojawiania się w Wielkiej Sali, kiedy była ona wypełniona ludźmi, odkąd tylko opuścił skrzydło szpitalne; wolał jeść, kiedy sala świeciła pustkami, nie narażając się na spojrzenia swoich kolegów.
Kiedy on, Ron i Hermiona weszli do Sali, zobaczyli, że jej zwykłe dekoracje zniknęły. Dotychczas podczas uczt pożegnalnych Wielka Sala była ozdobiona kolorami zwycięskiego domu. Dzisiaj jednak na ścianach za stołem nauczycieli wisiały czarne draperie. Harry wiedział, że były znakiem żałoby po Cedriku.
Prawdziwy Mad-Eye Moody siedział wśród nauczycieli, z powrotem ze swoją drewnianą nogą i magicznym okiem. Wyglądał na niezwykle czujnego, podskakiwał za każdym razem, gdy ktoś się do niego odezwał. Harry wcale się nie dziwił; strach Moody'ego przed atakiem z pewnością znacznie się zwiększył po prawie dziesięcio-miesięcznym uwięzieniu we własnym kufrze. Krzesło profesora Karkaroffa było puste. Harry zastanawiał się, siedząc z innymi Gryfonami, gdzie Karkaroff mógł się teraz znajdować; i czy Voldemort już go złapał.
Madame Maxime ciągle tu była. Siedziała obok Hagrida. Cicho ze sobą rozmawiali. Trochę dalej, obok profesor McGonagall, siedział Snape. Na chwilę Harry i on spojrzeli sobie w oczy. Wyraz twarzy Snape'a był trudny do odczytania. Wyglądał tak samo kwaśno i nieprzyjemnie jak zazwyczaj. Harry ciągle mu się przyglądał, długo po tym, jak Snape odwrócił wzrok.
Co takiego Snape zrobił na polecenie Dumbledore'a, tej nocy, kiedy Voldemort powrócił? i dlaczego... dlaczego Dumbledore był taki pewny, że Snape naprawdę jest po ich stronie? Był ich szpiegiem, tak powiedział Dumbledore podczas procesu. Potem Snape szpiegował przeciwko Voldemortowi “narażając się na wielkie niebezpieczeństwo”. Czy tego samego zadania podjął się ponownie? Może skontaktował się z Voldemortem? Udając, że nigdy naprawdę nie przeszedł na stronę Dumbledore'a, tylko czekał tak samo jak Voldemort?
Rozważania Harrego zostały przerwane przez profesora Dumbledore'a, który wstał od stołu nauczycieli. w Wielkiej Sali, i tak znacznie spokojniejszej niż zwykle podczas Uczty Pożegnalnej, zapadła zupełna cisza
- Nadszedł koniec - zaczął Dumbledore, rozglądając się po Sali - następnego roku.
Na chwilę zamilkł, a jego spojrzenie zatrzymało się na stole Hufflepuffu. Dziś był to najbardziej zdyscyplinowany stół, a Puchoni najbardziej bladymi i smutnymi uczniami w Sali.
- Dziś wieczór chciałbym powiedzieć wam bardzo wiele, - ciągnął Dumbledore - ale najpierw muszę wspomnieć o stracie osoby, która powinna siedzieć tutaj, - wskazał ręką stół Puchonów- razem z nami ciesząc się ucztą. Chciałbym, żebyśmy wszyscy wstali i wznieśli toast za Cedrika Diggory'ego.
Wszyscy to zrobili, wszyscy; ławki zaskrzypiały, kiedy wstali i podnieśli swoje kielichy, i powtórzyli, niskimi, smutnymi głosami “Cedrik Diggory”.
Harry złowił spojrzeniem Cho. Łzy cicho płynęły po jej twarzy. Harry spojrzał w dół, kiedy znowu zajęli swoje miejsca.
- Cedrik był osobą, którą ucieleśniała wiele cech charakteryzujących dom Hufflepuffu. - ciągnął Dumbledore - Był dobrym i lojalnym przyjacielem, umiał ciężko pracować, cenił czystą grę. Jego śmierć miała wpływ na was wszystkich, niezależnie od tego, czy go znaliście, czy nie. Myślę, że w takim razie macie prawo, żeby dowiedzieć się, co dokładnie się stało.
Harry podniósł głowę i spojrzał na Dumbledore'a.
- Cedrik Diggory został zamordowany przez Lorda Voldemorta.
Pełen paniki szmer przeszedł przez Wielką Salę. Ludzie wpatrywali się w Dumbledore'a z niedowierzaniem i przerażeniem. On natomiast zupełnie spokojnie, w milczeniu, patrzył, jak szepczą między sobą.
- Ministerstwo Magii - kontynuował Dumbledore - nie chce, żebym wam to mówił. Możliwe, że rodzice niektórych z was będą oburzeni, że jednak to zrobiłem... ponieważ nie uwierzą, że Lord Voldemort powrócił, albo ponieważ sądzą, że jesteście zbyt młodzi, by dowiedzieć się prawdy. Ja jednak uważam, że prawda jest zawsze lepsza od kłamstwa, oraz że udawanie, że Cedrik zginął w wypadku albo na skutek swojego błędu, krzywdzi jego dobre imię.
Oszołomiene i przerażene, wszystkie twarze w Wielkiej Sali były teraz zwrócone na Dumbledore'a... albo prawie wszystkie twarze. Daleko, przy stole Ślizgonów, Harry zobaczył, jak Draco Malfoy szepcze coś do Crabbe'a i Goyle'a. Harry poczuł gorący przypływ wściekłości. Zmusił się do odwrócenia głowy w kierunku Dumbledore'a.
- Jest jeszcze ktoś, kto powinien być wspomniany w tym miejscu - ciągnął Dumbledore - Mówię oczywiście o Harrym Potterze.
Po Wielkiej Sali znowu przeszedł szmer, kiedy wiele głów odwróciło się i spojrzało na Harrego.
- Harremu Potterowi udało się uciec Lordowi Voldemortowi - powiedział Dumbledore - Ryzykował on własnym życiem, by zabrać ciało Cedrika z powrotem do Hogwartu. Okazał, w pełnym znaczeniu tego słowa, ten rodzaj odwagi, który zaledwie niewielu czarodziejów było w stanie okazać, stając twarzą w twarz z Lordem Voldemortem. i za to należy mu się szacunek.
Dumbledore zwrócił się z grobową miną do Harrego i ponownie podniósł swój kielich. Prawie wszyscy w Wielkiej Sali powtórzyli gest. Wyszeptali jego imię, tak samo jak wcześniej Cedrika, i wypili za niego toast. Harry zauważył, że Malfoy, Crabbe, Goyle i wieli innych Ślizgonów nie ruszyło się ze swoich miejsc. Dumbledore, który w końcu nie posiadał żadnego magicznego oka, nie zobaczył tego.
Kiedy wszyscy ponownie zajęli swoje miejsca, Dumbledore zabrał głos - Celem Turnieju Trzech Czarodziejów było propagowanie tolerancji i zrozumienia. w świetle tego, co się stało... powrotu Voldemorta... ten cel staje się ważniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Dumbledore zerknął na Madame Maxime i Hagrida, na Fleur Delacour i pozostałych uczniów Beauxbatons, na Victora Kruma i jego kolegów z Durmstrangu przy stole Ślizgonów. Krum, jak zauważył Harry, patrzył czujnie, prawie z obawą, jakby oczekiwał, że Dumbledore powie coś nieprzyjemnego.
- Każdy gość w tej Sali - powiedział Dumbledore, spoglądając na uczniów Durmstrangu - będzie tutaj powitany w każdej chwili, jeśli tylko zechce do nas zawitać. Powtarzam to jeszcze raz: w świetle powrotu Lorda Voldemorta, jesteśmy tak silni jak tylko jesteśmy zjednoczeni, i tak słabi, jak jesteśmy podzieleni.
- Wkład Lorda Voldemorta w szerzenie niezgody i wrogości jest ogromny. Możemy z tym walczyć tylko poprzez okazanie równie wielkiej siły przyjaźni i zaufania. Różnice w zachowaniach i języku są niczym, jeśli nasze cele są identyczne, a nasze serca otwarte.
- Myślę... i jeszcze nigdy aż tak nie pragnąłem być w błędzie... że przed nami czarne i trudne chwile. Niektórzy z was, w tej Sali, już ucierpieli bezpośrednio od Lorda Voldemorta. Wiele waszych rodzin zostało rozbitych. Tydzień temu jeden z was opuścił ten świat.
- Zapamiętajcie Cedrika. Pamiętajcie, jeśli przyjdzie taki moment, że będziecie musieli wybrać między tym, co jest właściwe, a tym, co jest łatwe, pamiętajcie, co stało się z chłopcem, który był dobry i odważny, ale miał nieszczęście spotkać na swej drodze Lorda Voldemorta. Zapamiętajcie Cedrika Diggory'ego.

* * *

Kufer Harrego był już spakowany; Hedwiga siedziała w swojej klatce. Harry, Ron i Hermiona czekali w zatłoczonej sali wejściowej na dorożki, które miały zabrać ich na stację Hogsmeade. Był kolejny piękny, letni dzień. Harry podejrzewał, że Privet Drive będzie gorące i zielone, a grządki kwiatków mieniące się kolorami. Ta myśl jednak nie przyniosła mu żadnej przyjemności.
- 'Arry!
Obejrzał się. Fleur Delacour biegła do niego po kamiennych schodach. Za nią, daleko na błoniach, Harry widział, jak Hagrid pomaga Madame Maxime zaprząc dwa gigantyczne konie. Kareta Beauxbatons miała zaraz odlecieć.
- Zobaczymy się jheszcze, mam nadzie'ę - powiedziała Fleur, kiedy wreszcie do nich dotarła, wyciągając rękę - Chciałabym dhostać tu'aj pracę, poduczyc się angelskiego.
- Już jest bardzo dobry - wtrącił dziwnym głosem Ron. Fleur uśmiechnęła się do niego; Hermiona zmarszczyła brwi.
- Dowidzenia, 'Arry - powiedziała Fleur - Cieszę się, że cię pozna'am.
Harry nic nie mógł na to poradzić, ale uśmiechnął się lekko, kiedy patrzył, jak Fleur biegnie po trawniku do Madame Maxime, a jej srebrne włosy lśnią w słońcu.
- Ciekawe, jak wrócą uczniowie Durmstrangu? - zastanawiał się Ron - Jak myślisz, czy potrafią sterować tym statkiem bez Karkaroffa?
- Karkaroff nigdy nje sterował - powiedział za nimi niski, ponury głos - Zostawał w swojej kabjinie, a my robiliśmy wszystko za njego. - Krum również przyszedł, by pożegnać się z Hermioną - Możemy porozmawjać? - zapytał ją
- Och... tak... jasne - powiedziała Hermiona, nagle wyraźnie zdenerwowana, i podążyła za Krumem przez tłum, znikając z ich pola widzenia.
- Lepiej się pospieszcie! - głośno zawołał za nią Ron - Dorożki zaraz przyjadą!
Mimo to pozwolił Harremu wypatrywać pojazdów, a sam spędził najbliższych kilka minut wyciągając szyję, próbując zobaczyć, co mogą robić Hermiona i Krum. Wrócili dość szybko. Ron zerknął na Hermionę, ale jej twarz nie wyrażała nic niezwykłego.
- Lubiłem Diggoriego - nagle zwrócił się Krum do Harrego - Zawsze był dla mnje miły. Nawet mimo że byłem z Durmstrangu... z Karkaroffem. - dodał, marszcząc brwi.
- Macie już nowego dyrektora? - zapytał Harry
Krum pokręcił przecząco głową. Wyciągnął rękę i uściskał dłonie Harrego i Rona, tak jak przed chwilą zrobiła to Fleur.
Ron wyglądał zupełnie tak, jakby był boleśnie, wewnętrznie rozdarty. Krum odwrócił się już i skierował do swojego statku, kiedy wreszcie wybuchnął - Mógłbym dostać twój autograf?
Hermiona odwróciła się, uśmiechając się pod nosem do bezkonnych dorożek, które właśnie nadjeżdżały do zamku, kiedy Krum, zaskoczony, ale wyraźnie zadowolony, podpisywał kawałek pergaminu dla Rona.

* * *

Pogoda podczas ich podróży na King's Cross nie mogła bardziej różnić się od tej z ich wyjazdu do Hogwartu we wrześniu zeszłego roku. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Harremu, Ronowi i Hermionie udało się zająć przedział tylko dla ich 3. Pigwidgeon znowu pohukiwał w swojej przykrytej szatami klatce; Hedwiga drzemała z głową ukrytą pod skrzydłem, a Krzywołap zwinął się w kłębek na wolnym miejscu jak duża, puchata poduszka. Harry, Ron i Hermiona rozmawiali bardziej otwarcie i swobodnie niż przez cały ostatni tydzień, podczas gdy pociąg pędził na południe. Harry miał wrażenie, że przemowa Dumbledore'a na Uczcie Pożegnalnej jakby go odblokowała. Teraz mniej bolała go rozmowa o tym, co się stało. Zaczęli dyskusję o krokach, jakie może podjąć Dumbledore, by powstrzymać Voldemorta, zanim jeszcze przyjechał wózek z drugim śniadaniem.
Kiedy Hermiona wróciła z korytarza, włożyła swoje pieniądze z powrotem do torby i wyjęła z niej “Proroka Codziennego”.
Harry zerknął jej przez ramię, niepewny, czy rzeczywiście chce zobaczyć, co tam napisano, ale Hermiona, widząc, na co patrzy, powiedziała spokojnie - Tutaj nic nie ma. Możesz szukać czegoś o sobie, ale tu nic nie ma. Sprawdzałam codziennie. Tylko mała notatka dzień po trzecim zadaniu, że wygrałeś turniej. Nawet nie wspomnieli Cedrika. Ani słowem. Jeśli mnie zapytasz, uważam, że Knot chce utrzymać to w tajemnicy.
- Nigdy nie utrzyma tego w tajemnicy przed Ritą - stwierdził Harry - Nie takiej historii.
- Och, Rita nie napisała nic a nic od trzeciego zadania. - powiedziała Hermiona, dziwnie sztucznym głosem - Właściwie - dodała, a jej głos lekko zadrżał - Rita Skeeter nie napisze niczego przez pewien czas. Chyba że chce, żebym to ja podsunęła im temat o niej.
- o czym ty mówisz? - zapytał Ron
- Dowiedziałam się, że podsłuchiwała prywatne rozmowy, kiedy w ogóle nie powinna była wchodzić na ziemie Hogwartu - powiedziała pospiesznie Hermiona
Harry miał wrażenie, że od wielu dni Hermiona marzyła, żeby im o tym powiedzieć, ale powstrzymywała się, widząc co się dzieje.
- Jak ona to robiła? - zapytał natychmiast Harry
- Jak się dowiedziałaś? - dodał Ron, przyglądając się jej bliżej
- No, tak właściwie, to Harry poddał mi pomysł. - odparła
- Ja? Jak?
- Pluskwy - powiedziała wesoło Hermiona
- Ale mówiłaś, że one nie działają...-
- Och, nie elektroniczne - przerwała Hermiona - Nie, widzicie... Rita Skeeter - jej głos wprost drżał z cichego triumfu - jest niezarejestrowanym Animagiem. Może zmienić się...
Hermiona wyjęła z torby mały szklany słoiczek.
- ...w żuczka.
- Żartujesz! - zawołał Ron - Ty nie... ona nie...
- Ależ tak - znowu przerwała radośnie Hermiona, podając im słoik.
W środku leżało kilka gałązek, liści i jeden duży, tłusty żuk.
- To nigdy... żartujesz... - wyszeptał Ron, podnosząc słoik na wysokość oczu.
- Nie. - Hermiona promieniała - Złapałam ją na parapecie okna w skrzydle szpitalnym. Przyjrzyj się uważniej, a zobaczysz ślady dookoła jej antenek, dokładnie takie same, jak te głupie okulary, które nosi.
Harry przyjrzał się i stwierdził, że Hermiona ma absolutną rację. Oprócz tego coś sobie przypomniał - Na pomniku siedział żuk tej nocy, kiedy podsłuchaliśmy rozmowę Hagrida z Madame Maxime o jego matce!
- Dokładnie - powiedziała Hermiona - a Viktor wyciągnął żuka z moich włosów, kiedy rozmawialiśmy nad jeziorem. a jeśli się nie mylę, Rita siedziała na parapecie na wróżbiarstwie, kiedy twoja blizna cię znowu zabolała. Przez cały rok zdobywała tak historie.
- Widzieliśmy Malfoya pod drzewem... - dodał wolno Ron
- Rozmawiał z nią, miał ją w dłoni - powiedziała Hermiona - On wiedział, oczywiście. To tak przeprowadzała te małe wywiadziki ze Ślizgonami. Nie obchodziło ich, że robi coś nielegalnego dopóki pisała te okropne historie o nas i Hagrdzie.
Hermiona zabrała słoik od Rona i uśmiechnęła się do żuczka, który zabrzęczał ze złością w słoju.
- Powiedziałam jej, że wypuszczę ją, kiedy wrócimy do Londynu - stwierdziła Hermiona - Nałożyłam zaklęcie na słoik, żeby nie można go było zbić, no wiecie, więc nie może się przemienić. i powiedziałam jej, że przez cały rok ma siedzieć cicho. Zobaczymy, czy potrafi powstrzymać się od wypisywania okropności o ludziach.
Uśmiechając się spokojnie, Hermiona wsadziła słoik z powrotem do swojej torby.
Drzwi do przedziały nagle otworzyły się na oścież.
- Bardzo sprytne, Granger - powitał ich Draco Malfoy
Crabbe i Goyle stali tuż za nim. Wszyscy troje wyglądali na bardziej zadowolonych z siebie, bardziej aroganckich, bardziej wrednych, niż Harry kiedykolwiek ich widział.
- a więc - zaczął Malfoy wolno, stawiając krok w ich kierunku, ze złośliwym uśmieszkiem plątającym mu się na twarzy - Złapałaś jakąś żałosną reporterkę, a Potter znowu jest ulubionym chłopczykiem Dumbledore'a. Wielkie rzeczy.
Jego uśmieszek rozszerzył się. Crabbe i Goyle zachichotali.
- Próbujemy o tym nie myśleć, prawda? - powiedział miękko Malfoy, spoglądając na ich troje - Próbujemy udawać, że to się w ogóle nie zdarzyło?
- Wynoś się - warknął Harry
Nie miał okazji znaleźć się w pobliżu Malfoya odkąd obserwował, jak ten szepcze coś do ucha Crabbe'a i Goyle'a podczas przemówienia Dumbledore'a o Cedriku. Miał wrażenie, że coś dzwoni mu w uszach. Ręka sama odnalazła różdżkę w kieszeni.
- Wybrałeś przegraną stronę, Potter! Ostrzegałem cię. Mówiłem, że powinieneś ostrożniej dobierać sobie towarzystwo, pamiętasz? Kiedy spotkaliśmy się w pociągu, pierwszego dnia w Hogwarcie? Powiedziałem ci, żebyś nie zadawał się z takimi miernotami jak te! - wskazał głową Rona i Hermionę - Za późno, Potter! Oni pójdą jako pierwsi, teraz, kiedy Czarny Pan powrócił! Szlamy i kochający Mugoli pierwsi! No, drudzy... Diggory był pie-
To brzmiało tak, jakby w przedziale eksplodowało pudełko fajerwerków. Oślepiony przez błyski zaklęć, które wystrzeliły ze wszystkich stron, ogłuszony przez serię wybuchów, Harry zamrugał i spojrzał na podłogę.
Malfoy, Crabbe i Goyle leżeli nieprzytomni na podłodze przy drzwiach. On, Ron i Hermiona stali nad nimi, każde z nich użyło innego zaklęcia. Nie byli jedynymi, którzy wyciągnęli swoje różdżki.
- Pomyśleliśmy, że zobaczymy, co ci troje mieli zamiar narobić - stwierdził Fred, przechodząc nad Goylem do przedziału. w ręku trzymał różdżkę, tak samo jak George, który uważnie nadepnął na Malfoya wchodząc za Fredem do środka.
- Ciekawe - powiedział George, spoglądając na Crabbe'a - Kto użył Klątwy Furnunculusa?
- Ja - odparł Harry
- Dziwne - skomentował lekko George - Ja użyłem Uroku Galaretowatych Nóg. Te dwa widocznie nie powinny być mieszane. Chyba wyrosły mu jakieś czułki na twarzy. No, nie zostawiajmy ich tutaj, nie tworzą zbyt przyjemnej dekoracji.
Ron, Harry i George wykopali, wywinęli i wypchnęli nieprzytomnych Malfoya, Crabbe'a i Goyle'a (z których jeden wyglądał gorzej od drugiego z powodu mieszanki uroków, którymi ich potraktowali) na korytarz, a potem wrócili do przedziały i zamknęli za sobą drzwi.
- Kto zagra w Eksplodującego Durnia? - zapytał Fred, wyciągając talię kart
Byli właśnie w połowie ich piątej partii, kiedy Harry wreszcie zdecydował się ich zapytać.
- Powiecie nam wreszcie, czy nie? - powiedział do George'a - Kogo szantażowaliście?
- Och - stwierdził ponuro George - To.
- To już nieważne - powiedział Fred, potrząsając niecierpliwie głową - To zresztą nie było ważne. Nie teraz, w każdym razie.
- Daliśmy już spokój - dodał George, wzruszając ramionami
Ale Harry, Ron i Hermiona pytali ich tak długo, aż wreszcie Fred powiedział - No dobra, dobra, jeśli naprawdę chcecie wiedzieć... to był Ludo Bagman.
- Bagman? - zapytał Harry ostro - Mówisz, że on był zamieszany...-
- Ee tam - przerwał ponuro George - Nic z tych rzeczy. Głupia sprawa.
- No to co to było? - zapytał Ron
Fred zawahał się i odparł - Pamiętacie, jak założyliśmy się z nim, wtedy, na mistrzostwach quidditcha? Że Irlandia wygra, ale Krum złapie Znicza?
- Tak - potwierdzili wolno Harry i Ron
- a więc, zapłacił nam złotem leprechaun, które złapał od maskotek Irlandii.
- I?
- i - powiedział niecierpliwie Fred - ono zniknęło! Następnego dnia, wszystko zniknęło!
- Ale... to musiał być przypadek, prawda? - powiedziała Hermiona
George gorzko się zaśmiał. - Tak, też tak myśleliśmy, na początku. Myśleliśmy, że jak po prostu do niego napiszemy i powiemy, że popełnił błąd, to się skapnie. Ale on nie zrobił nic. Ignorował nasze listy. Próbowaliśmy pogadać z nim w Hogwarcie, ale zawsze znajdował jakieś wymówki.
- w końcu powiedział, że i tak byliśmy za młodzi, żeby grać i nic nam nie da - wtrącił Fred
- Więc zażądaliśmy z powrotem naszej forsy - dodał George
- Nie mógł odmówić! - wydusiła Hermiona
- Jakbyś zgadła - stwierdził ponuro Fred
- Ale to były całe wasze oszczędności! - zawołał Ron
- Mnie to mówisz? - odparł George - Oczywiście, w końcu dowiedzieliśmy się, co jest grane. Tata Lee Jordana też miał kłopoty z wyciągnięciem pieniędzy od Bagmana. Okazało się, że Bagman ma duży problem z goblinami. Pożyczył od nich kupę złota. Ich gang otoczył go w lesie po meczu i zabrał całe złoto, jakie miał, a to ciągle nie wystarczyło na pokrycie jego długów. Poszli za nim do Hogwartu, żeby mieć go na oku. Stracił wszystko na zakładach. i wiecie, jak ten idiota chciał im zapłacić?
- Jak? - zapytał Harry
- Założył się o ciebie! - powiedział Fred - Założył się o kupę forsy, że wygrasz turniej. Zakład przeciwko goblinom.
- a więc dlatego ciągle chciał pomóc mi w turnieju! - zawołał Harry - No... ale przecież wygrałem, prawda? a więc może oddać wam wasze złoto!
- Niee - odparł George, potrząsając głową - Gobliny grały tak samo jak on. Mówią, że wygrałeś z Diggorym, a Bagman założył się, że wygrasz samodzielnie. Więc Bagman musiał uciekać. Zaraz po trzecim zadaniu.
George głęboko westchnął i zaczął znowu rozdawać karty.
Reszta podróży przebiegła im raczej przyjemnie; Harry marzył, żeby mogła ona trwać wiecznie, przez całe lato, i żeby nigdy nie dojechali na King's Cross... ale przez ten rok nauczył się (i to boleśnie), że czas nie zwolni tylko dlatego, że przed tobą leży coś nieprzyjemnego, tak więc znacznie zbyt szybko Ekspres z Hogwartu zajechał na peron dziewięć i trzy czwarte. Zwykłe podniecenie i hałas wypełniły korytarze, kiedy uczniowie zaczęli wysypywać się z pociągu. Ron i Hermiona wydostali się ponad Malfoyem, Crabbe'em i Goyle'em taszcząc swoje kufry.
Harry został jeszcze na chwilę - Fred... George... poczekajcie chwilę.
Bliźniacy odwrócili się. Harry otworzył swój kufer i wyciągnął wygraną z Turnieju Trzech Czarodziejów.
- Weźcie to - powiedział i wcisnął sakiewkę w dłonie George'a
- Co? - zawołał Fred, wyglądając na zszokowanego
- Weźcie to - powtórzył z naciskiem Harry - Ja ich nie chcę.
- Jesteś szalony - stwierdził George, próbując oddać Harremu torbę.
- Nie, nie jestem - powiedział Harry - Weźcie to, zainwestujcie, w sklep dla dowcipnisiów.
- On jest szalony - stwierdził stanowczo Fred
- Słuchaj, - zaczął Harry - Jeśli tego nie weźmiecie, wyrzucę to pod pociąg. Nie chcę tego i nie potrzebuję. Ale wy możecie zamienić to na kilka uśmiechów. Myślę, że wszyscy będziemy tego niedługo potrzebować.
- Harry, - powiedział słabo George, ważąc sakiewkę z pieniędzmi w dłoniach - Tu jest z tysiąc galeonów.
- Tak - uśmiechnął się Harry - Pomyślcie, ile to jest Ciasteczek Kanarkowych.
Bliźniacy gapili się na niego.
- Tylko nie mówcie waszej mamie, skąd to macie... choć może teraz nie będzie taka chętna, żebyście pracowali w Ministerstwie. Pomyślcie o tym...
- Harry... - zaczął Fred, ale Harry wyciągnął różdżkę
- Zobacz - powiedział bezbarwnym głosem - weźcie to albo rzucę na was urok. Teraz znam kilka naprawdę dobrych. Tylko zróbcie mi przysługę, okej? Kupcie Ronowi jakieś inne szaty i powiedzcie, że są od was.
Wyszedł z przedziału zanim zdążyli powiedzieć choć słowo, przechodząc nad Malfoy'em, Crabbe'em i Goyle'em, którzy ciągle leżeli na podłodze, pokryci śladami po klątwach.
Wuj Vernon czekał za barierką. Pani Weasley stała niedaleko. Mocno uścinęła Harrego, kiedy tylko go zobaczyła i wyszeptała mu do ucha - Myślę, że Dumbledore pozwoli ci przyjechać do nas później w lecie. Będziemy w kontakcie, Harry.
- Do zobaczenia, Harry - rzucił Ron, klepiąc go w plecy
- Pa, Harry! - zawołała Hermiona, a po chwili zrobiła coś, czego jeszcze nie zrobiła nigdy wcześniej: pocałowała go w policzek.
- Harry... dzięki - mruknął George, a Fred kiwnął do niego głową za plecami brata.
Harry mrugnął do nich, po czym odwrócił się do wuja Vernona i w milczeniu wyszedł za nim z dworca. Nie ma sensu się jeszcze martwić, powiedział sobie, kiedy wciskał się do samochodu Dursley'ów.
Jak powiedział Hagrid, co ma być, to będzie... i spotka to dopiero, gdy już nadejdzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
angeliczka112233
Mugol
Mugol



Dołączył: 05 Lip 2015
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:56, 05 Lip 2015    Temat postu:

[quote="MartorRodon"]Rozdział dziewiętnasty
Węgierski smok ogoniasty


Perspektywa rozmowy twarzą w twarz z Syriuszem była czymś, co podtrzymywało Harrego na duchu przez najbliższe dwa tygodnie, jedynym jasnym punktem na horyzoncie, który jeszcze nigdy nie wyglądał bardziej ponuro. Szok po zostaniu mistrzem szkoły powoli ustępował, a w zamian zaczynał go ogarniać strach przed nadchodzącymi zadaniami. Pierwsze zadanie zbliżało się wielkimi krokami; miał wrażenie, jakby skradał się ku niemu jakiś okropny potwór. Nigdy jeszcze nie denerwował się tak mocno; nerwy przed meczem quidditcha, nawet tym ostatnim, ze Ślizgonami, który decydował, kto zdobędzie puchar quidditcha, były niczym w porównaniu z tym. Harry miał trudności z myśleniem o przyszłości w ogóle, czuł, jakby całe jego życie prowadziło właśnie do tego, i kończyła się wraz z pierwszym zadaniem...
Szczerze mówiąc, nie wiedział, jak Syriusz mógłby sprawić, że poczuje się choć trochę lepiej, skoro miał wykonać nieznane i niebezpieczne magiczne zadanie przed setkami ludzi, ale sama myśl o przyjaznej twarzy dodawała mu otuchy. Odpisał Syriuszowi, oznajmiając, że będzie w pokoju wspólnym przy kominku, tak, jak zasugerował Syriusz, a następnie spędził z Hermioną długie godziny, planując, jak opróżnić pokój wspólny umówionej nocy. w najgorszym wypadku, zamierzali wyrzucić torbę łajnobomb, ale mieli nadzieję, że nie będzie to konieczne - Filch chyba oskalpowałby ich żywcem.
Tymczasem życie Harrego w zamku stało się jeszcze trudniejsze po ukazaniu się artykułu Rity Skeeter o Turnieju Trzech Czarodziejów, który był mniej opowiadał o turnieju, a bardziej mocno podkoloryzowaną historię Harrego; artykuł (ciągnący się na stronach drugiej, szóstej i siódmej) był cały poświęcony Harremu; imiona mistrzów Beauxbatons i Durmstrangu (z błędami) zostały wciśnięte w ostatnią linijkę artykułu, o Cedricu w ogóle nie wspomniano.
Artykuł ukazał się 10 dni temu, a Harry wciąż czuł palące uczucie wstydu za każdym razem, kiedy o nim pomyślał. Rita Skeeter włożyła mu w usta okropne zdania, a on nie pamiętał, żeby wypowiadał je kiedykolwiek w całym swoim życiu, nie mówiąc już o sytuacji w komórce na miotły.

-Wydaje mi się, że czerpię siłę od moich rodziców, wiem, że byliby ze mnie dumni, gdyby widzieli mnie w tej chwili... tak, czasami w nocy wciąż za nimi płaczę, nie wstydzę się do tego przyznać... Wiem, że nic nie może skrzywdzić mnie podczas Turnieju, ponieważ oni opiekują się mną...

Ale Rita Skeeter poszła jeszcze dalej w przekształcaniu jego ee'ów w długie, ckliwe wyznania: przeprowadziła jeszcze wywiady na jego temat z innymi osobami z Hogwartu:

Harry znalazł w Hogwarcie miłość. Jego bliski przyjaciel, Colin Creevey, mówi, że Harry rzadko widywany jest bez towarzystwa Hermiony Granger, oszałamiająco pięknej, urodzonej wsród Mugoli dziewczyny, która, tak jak Harry, jest jedną z najlepszych uczennic w szkole.

W momencie, kiedy ukazał się ten artykuł, Harry musiał znosić różne komentarze - zwykle Ślizgonów - na jego temat, kiedy przechodził obok nich.
- Chcesz chusteczkę, Potter, na wypadek, gdybyś zaczął płakać na transmutacji?
- Odkąd jesteś jednym z najlepszych uczniów w szkole, Potter? Chyba, że jest to szkoła, którą ty i Longbottom wspólnie założyliście...
- Hej, Harry!
- Tak, to prawda! - krzyknął nagle Harry, kręcąc się po korytarzu i mając już serdecznie dosyć - Właśnie wypłakiwałem oczy nad moją zmarłą mamusią i właśnie zamierzam zrobić to jeszcze raz...-
- Nie... ja tylko... upuściłeś swoje pióro.
To była Cho. Harry poczuł, jak się czerwieni.
- Och... no tak... sorry - wydusił, zabierając pióro
- Ee... powodzenia we wtorek - powiedziała - Naprawdę mam nadzieję, że dobrze ci pójdzie.
Harry czuł się niezwykle głupio.
Hermiona również odbierała swoją część docinków, ale jeszcze nie zaczęła wrzeszczeć na niewinnych przechodniów; Harry był pełen podziwu dla sposobu, w jaki radziła sobie z sytuacją.
- Oszałamiająco piękna? Ona?- wołała Pansy Parkinson, kiedy pierwszy raz zetknęła się z Hermioną po ukazaniu się artykułu - Co oceniała oprócz niej? Szympansy?
- Ignoruj to - powiedziała Hermiona dostojnym głosem, podnosząc wysoko głowę i przechodząc obok chichoczących Ślizgońskich dziewcząt, jakby zupełnie ich nie słyszała - Po prostu ignoruj to, Harry.
Ale Harry nie potrafił tego zignorować. Ron nie odezwał się do niego odkąd odrabiali szlaban u Snape'a. Harry miał już nadzieję, że dwugodzinne zeskrobywanie szczurzych mózgów w lochu Snape'a polepszy atmosferę, ale był to dzień, w którym ukazał się artykuł Rity, który dodatkowo przekonał Rona, że Harremu naprawdę podoba się zamieszanie wokół niego.
Hermiona była wściekła na ich oboje; chodziła od jednego do drugiego, próbując zmusić ich do rozmowy, ale Harry nie dał się przekonać: porozmawia z Ronem tylko, jeżeli Ron przyzna, że Harry nie wrzucił swojego zgłoszenia do Czary Ognia, i przeprosi za nazwanie go kłamcą.
- Ja tego nie zacząłem - powtarzał uparcie - To jego problem.
- Brakuje ci go! - tłumaczyła Hermiona z niecierpliwością - i wiem, że jemu brakuje ciebie...-
- Mnie jego? Nie brakuje mi go!
Ale to była całkowite kłamstwo. Harry bardzo lubił Hermionę, ale ona po prostu nie była taka, jak Ron. Kiedy Hermiona stała się jego najlepszym przyjacielem, w jego życiu było znacznie mniej śmiechu, a znacznie więcej biblioteki. Harry ciągle nie opanował Zaklęcia Przywołującego, najwyraźniej miał jakąś blokadę, a Hermiona uparła się, że nauka teorii może pomóc. Konsekwentnie spędzili wiele godzin, wertując książki podczas przerwy na lunch.
Victor Krum również spędzał w bibliotece mnóstwo czasu, a Harry zastanawiał się, co on tam robi. Uczył się, czy tylko próbował znaleźć jakieś zaklęcia pomocne w przejściu przez pierwsze zadanie? Hermiona często skarżyła się, że Krum przesiadywał tam z nimi - nie, żeby kiedykolwiek im przeszkadzał, ale z powodu grup chichoczących dziewcząt, które często szpiegowały go między regałami, a Hermionę bardzo rozpraszał ten hałas.
- On nie jest nawet przystojny! - mruczała gniewnie, zerkając na ostry profil Kruma. Zwracają na niego uwagę tylko dlatego, że jest sławny! Nie spojrzałyby nawet na niego, gdyby nie mógł zrobić tego Wzwodu Wońkiego...-
- Zwodu Wrońskiego - wycedził Harry przez zaciśnietę zęby. Jemu samemu zbytnio nie przeszkadzało przekręcanie terminów quidditcha, ale wyobrażanie sobie reakcji Rona na Wzwód Wońskiego powodowało nieprzyjemne ukłucie.

* * *

To dziwna rzecz, ale jeżeli czegoś się boi i dałoby się wszystko, byle by tylko zwolnić czas, on jak na złość nagle przyspiesza. Dni pozostałe do pierwszego zadania przeciekały mu przez palce, jakby ktoś nastawił zegarek na dwa razy szybszą pracę. Uczucie ledwo kontrolowanej paniki towarzyszyło mu cokolwiek robił, obecne tak, jak złośliwe komentarze do artykułu w Proroku Codziennym.
W sobotę przed pierwszym zadaniem wszyscy uczniowie z trzeciego i wyżej roku dostali pozwolenie na odwiedzenie wioski Hogsmeade. Hermiona nie musiała długo przekonywać Harrego, że dobrze by mu zrobiło wyrwanie się z zamku na chwilę.
- a co w takim razie z Ronem? - powiedział - Nie chcesz pójść z nim?
- Och... - Hermiona lekko się zaróżowiła - Pomyślałam, że moglibyśmy spotkać się z nim w Trzech Miotłach...
- Nie - odparł Harry stanowczo
- Och, Harry, to takie głupie...-
- Pójdę, ale nie spotkam się z Ronem i włożę Pelerynę Niewidkę.- w porządku! - warknęła Hermiona - Ale nie cierpię rozmawiać z tobą, kiedy masz pelerynę, nigdy nie wiem, czy patrzę na ciebie, czy nie.
Tak więc Harry włożył Pelerynę Niewidkę w dormitorium, zszedł na dół i razem z Hermioną udali się do Hogsmeade.
Harry czuł się cudownie wolny pod peleryną; kiedy dotarli do wioski, obserwował innych uczniów mijających ich, większość z nich noszących naszywki Popieraj CEDRICA DIGGORY'EGO, ale nikt nie dyskutował o tym głupim artykule.
- Ludzie teraz gapią się na mnie - zrzędziła Hermiona, kiedy wyszli z Miodowego Królestwa, jedząc duże, wypełnione kremem czekolady. - Myślą, że mówię do siebie.
- Nie poruszaj tak bardzo ustami
- Och, Harry, proszę, zdejmij pelerynę choć na chwilę. Nikt nie będzie ci tu przeszkadzał.
- Naprawdę? - powiedział Harry - spójrz za siebie
Rita Skeeter i jej fotograf właśnie wyszli z Trzech Mioteł. Rozmawiając przyciszonymi głosami, przeszli obok Hermiony nawet na nią nie patrząc. Harry rozpłaszczył się na ścianie Miodowego Królestwa, by Rita Skeeter nie uderzyła go swoją krokodylą torebką.
Kiedy odeszli, Harry powiedział - Ona zatrzymała się w wiosce. Założę się, że przyjedzie obejrzeć pierwsze zadanie.
W momencie, kiedy to powiedział, ogarnął go atak paniki. Nigdy o tym nie wspomniał; on i Hermiona nie rozmawiali wiele o tym, co przyniesie następne zadanie; miał wrażenie, że ona również w ogóle nie chce o tym myśleć.
- Odeszła - szepnęła Hermiona, patrząc dokładnie przez Harrego w kierunku końca ulicy - Chodźmy na kremowe piwo do Trzech Mioteł. Jest trochę chłodno, prawda? Nie musimy rozmawiać z Ronem! - dodała ze złością, właściwie interpretując ciszę.
Trzy Miotły były przepełnione, głównie przez uczniów Hogwartu cieszących się wolnym popołudniem, ale również przez różnych magicznych ludzi, których Harry rzadko widywał gdziekolwiek indziej. Harry podejrzewał, że skoro Hogsmeade była jedyną w Brytanii wioską zamieszkaną wyłącznie przez czarodziejów, była jednocześnie czymś w rodzaju raju dla innych magicznych ludzi, na przykład troli, którzy nie potrafili tak dobrze maskować się, jak czarodzieje.
Bardzo trudno było poruszać się w tym tłumie w Pelerynie Niewidce, unikając potrącenia, co natychmiast prowadziłoby do niewygodnych pytań. Harry wolno przedzierał się do wolnego stolika w rogu, podczas gdy Hermiona poszła kupić napoje. Po drodze przez pub Harry dostrzegł Rona, siedzącego z Fredem, Georgem i Lee Jordanem. Opierając się chęci mocnego uderzenia Rona w tył głowy, wreszcie dotarł do stolika i usiadł na krześle.
Hermiona dołączyła do niego chwilę później i wcisnęła mu pod pelerynę butelkę kremowego piwa.
- Wyglądam jak idiotka, siedząc tu sama - mruknęła - Na szczęście przyniosłam sobie coś do roboty.
Wyciągnęła notatnik, w którym zapisywała nazwiska członków B.I.U.S.D.-u. Harry dojrzał swoje i Rona imiona na samej górze bardzo krótkiej listy. Wydawało się, że Hermiona powołała ich na skarbnika i sekretarza bardzo dawno temu.
- Wiesz, może spróbuję wciągnąć kilku wieśniaków do B.I.U.S.D.-u - powiedziała z namysłem, rozglądając się po pubie.
- Tak, dobrze - odparł Harry. Pociągnął duży łyk kremowego piwa pod swoją peleryną - Hermiono, kiedy rzucisz ten cały B.I.U.S.D.-owy interes?
- Kiedy skrzaty domowe otrzymają godziwe płace i warunki pracy! - syknęła - Sądzę, że przyszedł czas na bardziej zdecydowaną akcję. Ciekawe, jak dostać się do kuchni...
- Nie mam pojęcia, zapytaj Freda i Georga.
Hermiona zamilkła, kiedy Harry pił swoje piwo, obserwując ludzi w pubie. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych i zrelaksowanych. Ernie Macmillan i Hanna Abbott z Hufflepuffu wymieniali karty z czekoladowych żab przy sąsiednim stoliku, oboje mieli na sobie naszywki Popieraj CEDRICA DIGGORY'EGO na pelerynach. Tuż przy drzwiach dostrzegł Cho i jej przyjaciół z Ravenclawu. Nie miała na sobie naszywki Cedrica... to jednak bardzo słabo pokrzepiło Harrego.
Dlaczego nie miał dane być jednym z tych ludzi, rozmawiających i śmiejących się, bez żadnych problemów oprócz pracy domowej? Wyobraził sobie, jakby się czuł, gdyby jego nazwisko nie wyszło z Czary Ognia. Na przykład nie miałby na sobie Peleryny Niewidki. Ron siedziałby obok niego. Ich troje prawdopodobnie wyobrażałoby sobie, jakiemu to śmiertelnie niebezpiecznemu zadaniu mistrzowie będą musieli stawić czoła we wtorek. Naprawdę czekałby na nie, cokolwiek to by nie było... wspierając Cedrica jak wszyscy, bezpieczny na swoim miejscu na widowni...
Zastanawiał się, jak czuli się inni mistrzowie. Za każdym razem, gdy ostatnio widział Cedrica, był on otoczony przez wianuszek pochlebców; wyglądał na zdenerwowanego, ale podekscytowanego. Harry zerkał na Fleur od czasu do czasu w korytarzu; wcale się nie zmieniła, jak zwykle wyniosła i niedostępna. a Krum po prostu siedział w bibliotece, wertując książkę po książce.
Harry pomyślał o Syriuszu (...) Porozmawia z nim już za dwanaście godzin, ponieważ umówili się właśnie na dzisiejszą noc przy kominku w pokoju wspólnym - oczywiście zakładając, że nic nie pójdzie źle, tak jak wszystko w ostatnich dniach...
- Patrz, to Hagrid! - syknęła nagle Hermiona
Tył ogromnej, włochatej głowy Hagrida - na szczęście porzucił już swoje kucyki - wyłonił się z tłumu. Harry zastanawiał się, czemu nie spotrzegł go od razu, skoro Hagrid był taki duży, ale kiedy ostrożnie wstał, zobaczył, że Hagrid pochylał się nisko, rozmawiając z profesorem Moody'm. Hagrid jak zwykle miał przed sobą olbrzymi kufel, a Moody pił tylko ze swojej piersiówki. Madam Rosmerta, ładna barmanka, nie zwracała na to większej uwagi; co chwila zerkała na Moody'ego, zbierając szklanki z okolicznych stolików. Może uznała to za obrazę, ale Harry wiedział lepiej. Moody powiedział im podczas ostatniej lekcji obrony przed czarną magią, że woli samodzielnie przygotowywać wszystkie swoje posiłki i napoje, ponieważ bardzo łatwo jest zatruć opuszczoną filiżankę.
Harry patrzył, jak Hagrid i Moody zbierają się do wyjścia. Pomachał im, zapominając, że Hagrid go nie widzi. Moody jednak zatrzymał się i skierował swoje magiczne oko na róg, w którym stał Harry. Klepnął Hagrida w plecy (nie mógł dosięgnąć jego ramienia), mruknął coś, a potem oboje podeszli do stolika, gdzie siedzieli Harry i Hermiona.
- Wszystko w porząsiu, Hermiono? - zapytał Hagrid głośno
- Cześć - uśmiechnęła się Hermiona w odpowiedzi
Moody obszedł stół dookoła i ciężko usiadł na krześle; Harry myślał, że odczytuje B.I.U.S.D.-owy notes, dopóki nie mruknął - Niezła peleryna, Potter.
Harry spojrzał na niego z zaskoczeniem. Brak wielkiego kawałka nosa Moody'ego był bardzo wyraźny z odległości kilku cali. Moody uśmiechnął się.
- Czy twoje oko... to znaczy, czy ty...?
- Tak, widzi przez peleryny niewidki - odparł Moody półgłosem - To czasem jest bardzo użyteczne, mówię ci.
Hagrid również rozpromienił się do Harrego. Harry wiedział, że Hagrid nie może go zobaczyć, ale najwyraźniej Moody powiedział mu, gdzie Harry stoi.
Teraz Hagrid pochylił się pod pretekstem przeczytania notesu i szepnął tak cicho, że tylko Harry ledwo mógł go usłyszeć - Harry, przyjdź do mojej chatki dzisiaj o północy. Weź pelerynę.
Prostując się, Hagrid powiedział głośno “Miło było cię spotkać, Hermiono”, mrugnął i razem z Moodym opuścili ich stolik.
- Dlaczego chce spotkać się ze mną o północy? - zapytał Harry, bardzo zaskoczony
- a chce? - Hermiona wyglądała na jeszcze bardziej zdumioną - Ciekawe dlaczego? Nie wiem, czy powinieneś iść, Harry... - rozejrzała się nerwowo dookoła i syknęła - Mógłbyś spóźnić się na Syriusza.
To prawda, wyprawa o północy do chatki Hagrida mogła znaczyć spore skrócenie jego spotkania z Syriuszem; Hermiona sugerowała wysłanie Hedwigi do Hagrida z informacją, że nie może przyjść - oczywiście zakładając, że zgodziłaby się dostarczyć pocztę - ale Harry pomyślał, że lepiej będzie po prostu szybko załatwić sprawę z Hagridem. Bardzo go ciekawiło, co to może być; Hagrid jeszcze nigdy nie poprosił Harrego o spotkanie tak późno w nocy.

* * *

O wpół do dwunastej tego wieczoru Harry, udając, że chce się wcześnie położyć, włożył Pelerynę Niewidkę i ostrożnie zszedł na dół do pokoju wspólnego. Wciąż siedzialo tam kilka osób. Braciom Creevey udało się zdobyć jedną naszywkę “Popieraj CEDRICA DIGGORY'EGO” i właśnie próbowali zaczarować ją tak, by pokazywała w zamian “Popieraj HARRY'EGO POTTERA”. Jak dotąd zdołali jedynie utknąć na słowach POTTER ŚMIERDZI. Harry podkradł się do dziury w portrecie i poczekał około minuty, ciągle zerkając na zegarek. Wtedy Hermiona otworzyła Grubą Damę z drugiej strony, tak, jak zaplanowali. Prześlizgnął się obok niej szepcząc “Dzięki” i wyszedł z zamku.
Błonie były bardzo ciemne. Harry poszedł po trawniku, kierując się światłem z chatki Hagrida. Wnętrze gigantycznej karety Beauxbatons również rozjaśniało ciemność. Harry usłyszał z niej głos Madame Maxime, zanim zapukał do drzwi Hagrida.
- Jesteś tam, Harry? - szepnął Hagrid, otwierając drzwi i rozgladając się
- Tak - odszepnął Harry, wślizgując się do chatki i zdejmując z głowy pelerynę - Co się dzieje?
- Mam cosik do pokazania - odparł Hagrid
Hagrid był czymś wyraźnie podekscytowany. w butonierkę włożył sobie kwiatek, przypominający wyrośniętą chryzantemę (?). Porzucił już żel, ale z pewnością próbował ułożyć swoje włosy - Harry dostrzegł grzebień z kilkoma wyłamanymi zębami zaplątany w czuprynę.
- Co mi pokażesz? - zapytał Harry ostrożnie, zastanawiając się czy Skrewts złożyły jaja, czy też Hagridowi znowu udało się kupić trzygłowego psa od jakiegoś obcego w pubie.
- Chodź za mną, bądź cicho i nie zdejmuj peleryny - odparł Hagrid - Nie weźmiemy Kła, nie spodobałoby mu to się...
- Słuchaj, Hagrid. Nie mogę zostać długo... Muszę być w zamku o pierwszej...-
Ale Hagrid już nie słuchał; otworzył drzwi chatki i wybiegł w ciemność. Harry podążył za nim i, ku wielkiemu zaskoczniu, zorientował się, że Hagrid prowadził go do karety Beauxbatons.
- Hagrdzie, co...
- Ciiiii! - syknął Hagrid i zapukał trzy razy do drzwi oznakowanych złotymi, skrzyżowanymi różdżkami.
Otworzyła Madame Maxime. Swoje masywne ramiona owinęła jedwabnym szalem. Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła Hagrida - Ach, 'agrid... to 'uż czas?
- Bong-sewer (?) - powiedział Hagrid, odwzajemniając uśmiech i podając jej rękę, by pomóc zejść po złotych schodkach.
Madame Maxime zamknęła za sobą drzwi, Hagrid zaproponował jej ramię i ruszli dookoła wybiegu, na którym pasły się gigantyczne, uskrzydlone konie Madame Maxime. Harry, zupełnie zdezorientowany, biegł tuż za nimi. Czy Hagrid zamierzał pokazać mu Madame Maxime? Mógł patrzyć się na nią, kiedy tylko zechciał... właściwie trudno było jej nie zauważyć.
Ale wydawało się, że Madame Maxime jest tu z tego samego powodu, co Harry, ponieważ po chwili zapytała z ciekawością - 'okąd mnie zabierasz, 'agrid?
- Spodoba ci się - odparł Hagrid krótko - Warto zobaczyć, niech skonam. Tylko... nie mów nikomu, że ci pokazałem, OK? Nie powinnaś tego widzieć.
- Oczywiście - zapewniła go Madame Maxime, trzepocząc swoimi długimi rzęsami
Szli i szli, a Harry stawał się coraz bardziej zirytowany, biegnąc za nimi i co chwila zerkając na zegarek. Hagrid miał jakiś plan, który może przeszkodzić Harremu w spotkaniu z Syriuszem. Jeżeli prędko nie dojdą na miejsce, wróci prosto do zamku i pozwoli Hagridowi w samotności cieszyć się spacerem przy księżycu z Madame Maxime...
Ale wtedy - byli już tak daleko, że zamek i jezioro zniknęły z pola widzenia - Harry usłyszał coś. Ludzie przed nimi coś krzyczeli... potem doszedł go ostry, rozsadzający uszy ryk...
Hagrid poprowadził Madame Maxime do gęściejszych zarośli i zatrzymał się. Harry stanął obok nich. Przez ułamek sekundy pomyślał, że widzi ludzi biegających dookoła ogniska, a potem szczęka dosłownie mu opadła.
Smoki.
Cztery w pełni wyrośnięte, ogromne, agresywne smoki unosiły się na swoich tylnych nogach wewnątrz ogrodzonej płotem z grubych desek polany; ryczały i prychały - potoki ognia co chwila rozświetlały ciemne niebo z ich otwartych, uzębionych paszczy, na wyciągniętych szyjach, 50 stóp ponad ziemią. Jeden z nich był srebrzysto-niebieski, z długimi, ostrymi rogami, sapiący i plujący na czarodziejów dookoła; drugi, pokryty delikatnymi, zielonymi łuskami, wyrywał się i tupał ze wszystkich sił; czerwony, z dziwnym kręgiem złotych kolców dookoła twarzy, wyrzucał w powietrze grzybokształtne chmury ognia; ogromny, czarny smok, bardziej niż pozostałe przypominający jaszczurkę, stał najbliżej nich.
Co najmniej trzydziestu czarodziejów, po siedmiu, ośmiu na każdego smoka, próbowało je kontrolować, zakładając łańcuchy połączone z ciężkimi, metalowymi obrożami dookoła ich szyj i nóg. Jak zahipnotyzowany, Harry spojrzał w górę, wysoko ponad głowy towarzyszy i zajrzał w oczy najbliższego czarnego smoka, z pionowymi źrenicami jak u kota, błyszczącymi ze strachu lub wściekłości, nie mógł tego ocenić... smok wydał potworny, skrzeczący ryk...
- Nie podchodź bliżej, Hagrdzie! - krzyknął czarodziej blisko płotu, wskazując głową na trzymany w dłoniach łańcuch - Ten strzela ogniem w promieniu 20 stóp, mówię ci! Widziałem, że te ogoniaste wyciągają nawet 40!
- Czy nie są piękne? - powiedział Hagrid miękko
- To nie ma sensu! - wrzasnął inny czarodziej - Zaklęcie Oszałamiające, na trzy!
Harry zobaczył, że każdy z czarodziejów wyciąga różdżkę
- Stupefy! - zagrzmieli wspólnie, a Zaklęcia Oszałamiające wystrzeliły w powietrze jak rozpalone rakiety, rozpryskując się na gwiazdy po uderzeniu w pancerze smoków.
Harry patrzył, jak najbliższy smok chwieje się niebezpiecznie na nogach; otworzył szeroko paszczę w nagłym, ale cichym ziewnięciu; w jego nozdrzach nie było już płomieni, ale wciąż się z nich dymiło. Potem, bardzo wolno, upadł - kilku-tonowe, czarne cielsko smoka uderzyło o ziemię z hukiem, który Harry mógł przysiąc, że wprawił w drżenie drzewa za nimi.
Czarodzieje opuścili różdżki i podeszli do swoich leżących podopiecznych, z których każdy był wielkości niewielkiego wzgórza. Podbiegli, by sciaśnić łańcuchy i przypiąć je mocno do żelaznych kołków, które wbili głęboko w ziemię swoimi różdżkami.
- Chcesz się bliżej przyjrzeć? - zapytał Hagrid Madame Maxime z podnieceniem. Oboje ruszyli do płotu, a Harry podążył za nimi. Czarodziej, który ostrzegał Hagrida, by nie podchodzili bliżej, odwrócił się i wtedy Harry zorientował się, kto to jest - Charlie Weasley.
- w porządku, Hagridzie? - zawołał, podchodząc do kępki drzew - Teraz powinno być OK... po drodze daliśmy im Zastrzyki Usypiające, myśleliśmy, że będzie lepiej, jeżeli obudzą się w ciszy i ciemności... ale, jak widziałeś, nie były szcześliwe, wcale nie były...
- Jakie masz tu rasy, Charlie? - zapytał Hagrid, przyglądając się najbliższemu smokowi - temu czarnemu - jakby z czcią. Jego oczy wciąż były szeroko otwarte. Harry dojrzał błyszczące żółte pasy wzdłuż wąskich źrenic.
- To węgierski smok ogoniasty - powiedział Charlie - Tam jest pospolity walijski smok zielony, ten mniejszy: szwedzki smok krótkozębny, to ten niebiesko-szary, i chiński smok ognisty, ten czerwony.
Charlie rozejrzał się; Madame Maxime spoglądała przez ogrodzenie na oszołomione smoki.
- Nie wiem, po co ją przyprowadziłeś, Hagridzie - powiedział Charlie, kręcąc głową z dezaprobatą - Zawodnicy nie powinni wiedzieć, co ich czeka... ona przecież na pewno powie swojemu mistrzowi, prawda?
- Po prostu pomyślałem, że chciałaby zobaczyć - wzruszył ramionami Hagrid, wciąż jak zahipnotyzowany wlepiając wzrok w smoki.
- Wyjątkowo romantyczna randka - potrząsnął głową Charlie
- Cztery... - zaczął Hagrid - a więc po jednym na każdego mistrza... Co mają zrobić - walczyć z nimi?
- Chyba tylko przejść obok, tak myślę - odaprł Charlie - Będziemy pod ręką, jeżeli wymkną się spod kontroli... Chcieli tylko matki wysiadujące jaja, nie wiem, dlaczego... ale mówię ci, nie zazdroszczę temu, kto dostanie ogoniastego. Bardzo ostry. z przodu tak samo niebezpieczny, jak z tyłu, patrz...
Charlie wskazał na ogon smoka, a Harry dojrzał długie, brązowe kolce wystające co kilka cali.
Pięciu kolegów Charliego podeszło w tym momencie do czarnego smoka, każdy niósł zawinięte w koc, ogromne granitowo-szare jajo. Położyli je ostożnie przy boku ogoniastego.
- (...) Jak się ma Harry? - zapytał Charlie poważnie
- w porządku - odparł Hagrid, teraz wpatrując się w jaja
- Mam tylko nadzieję, że będzie dalej w porządku po spotkaniu z którymś z nich - dodał Charlie ponuro, zerkając na leżące smoki - Nie miałem odwagi powiedzieć mamie, co przygotowna na pierwsze zadanie, już teraz zupełnie traci głowę - Charlie zaczął udawać pełen niepokoju głos swojej matki – “Jak oni mogli pozwolić mu na start w tym turnieju, jest znacznie za młody! Myślałam, że będzie bezpiecznie, że będzie granica wiekowa! Wypłakuje oczy po tym artykule w Proroku Codziennym” On ciągle płacze po swoich rodzicach! o Boże, nigdy nie wiedziałam!
Harry miał już dość. Głęboko wierząc, że Hagridowi nie będzie mu go brakowało, skoro miał towarzystwo czterech smoków i Madame Maxime, po cichu się odwrócił i zaczął wracać do zamku.
Nie wiedział, czy ma się cieszyć, że wiedział, co nadchodzi, czy nie. Może tak było lepiej. Pierwszy szok miał już za sobą. Może, gdyby zobaczył smoki po raz pierwszy we wtorek, nie poradziłby sobie przed całą szkołą... może i tak sobie nie poradzi... będzie miał przy sobie tylko swoją różdżkę - która teraz wydawała się jedynie kawałkiem drewna - przeciwko 50-stopowemu, uzbrojonemu w kolce i ziejącemu ogniem smokowi. i będzie musiał obok niego przejść. Kiedy wszyscy będą patrzeć. Jak?
Harry przyspieszył, biegnąc wzdłuż lasu; miał mniej niż 15 minut, by wrócić do pokoju wspólnego i porozmawiać z Syriuszem, a nie mógł sobie przypomnieć, kiedy tak bardzo pragnął z kimś porozmawiać - gdy nagle, bez ostrzeżenia, wpadł na coś bardzo solidnego...
Upadł na plecy, zgubił okulary, owijając się peleryną. Głos blisko niego powiedział "Au! Kto tu jest?"
Harry osrożnie sprawdził, czy peleryna pokrywała go całego i leżał bez ruchu, patrząc się na ciemny kształt czarodzieja, z którym się zderzył... rozpoznał tę bródkę... był to Karkaroff.
- Kto tam jest? - zawołał ponownie Karkaroff, bardzo podejrzliwie, rozglądając się w ciemności. Harry pozostał nieruchomy i cichy. Po około minucie Karkaroff najwyraźniej stwierdził, że wpadł na jakieś zwierze; rozglądał się na wysokości nadgarstka, jakby oczekując, że zobaczy psa. Potem podkradł się do lasu, w kierunku miejsca, gdzie ukryte były smoki.
Bardzo powoli i bardzo ostrożnie, Harry wstał i znowu puścił się biegiem do zamku, jak tylko mógł najszybciej, nie robiąc przy tym zbyt wiele hałasu.
Nie miał wątpliwości, co miał zamiar zrobić Karkaroff. Wyślizgnął się ze statku Durmstrangu i próbował dowiedzieć się, jakie będzie pierwsze zadanie. Może nawet spotrzegł Hagrida i Madame Maxime spacerujących wspólnie w stronę lasu - trudno było ich nie dostrzec z tej odległości... a teraz jedyne, co Karkaroff musiał zrobić, to podążyć za głosami smoków i wtedy on, tak samo jak Madame Maxime, dowie się, co przygotowano dla mistrzów. w takim razie jedynym, kto spotka się z nieznanym we wtorek będzie Cedric.
Harry dotarł do zamku, wślizgnął się przez frontowe drzwi i zaczął wspinać się po marmurowych schodach; ledwo już oddychał, ale nie pozwolił sobie na odpoczynek... miał już mniej niż pięć minut, by dostać się do pokoju wspólnego.
- Nonsens! - wydusił Grubej Damie, która drzemała w swoim obrazie
- Skoro tak mówisz - wymruczała przez sen, bez otwierania oczu, i odsunęła się, by wpuścić go do środka. Harry wspiął się przez dziurę. Pokój wspólny był pusty i, sądząc po zupełnie normalnym zapachu, Hermiona nie musiała użyć żadnej łajnobomby, by zapewnić jemu i Syriuszowi prywatność.
Harry zdjął Pelerynę Niewidkę i rzucił się na fotel przed kominkiem. Pokój pogrążony był w półcieniu; płomienie stanowiły jedyne źródło światła. Na pobliskim stoliku leżała naszywka “Popieraj CEDRICA DIGGORY'EGO”, którą bracia Creevey próbowali ulepszyć. Teraz pokazywała jednak tylko “POTTER NAPRAWDĘ ŚMIERDZI”. Harry spojrzał ponownie w płomienie i podskoczył w swoim fotelu.
Głowa Syriusza siedziała w palenisku. Gdyby Harry nie widział wcześniej, jak głowa pana Diggory'ego robiła dokładnie to samo w kuchni Weasley'ów, pewnie wystraszyłby się na śmierć. Zamiast tego uśmiechnął się na ten widok po raz pierwszy od wielu dni, wyskoczył z fotela i pochylił się do ognia i powiedział - Syriusz... jak się masz?
Syriusz wyglądał inaczej, niż Harry go pamiętał. Kiedy ostatnio się żegnali, twarz Syriusza była mizerna i zapadnięta, otoczona ogromną ilością długich, czarnych, splątanych włosów - ale włosy były teraz krótkie i czyste, twarz Syriusza pełniejsza (?) i wyglądał młodziej, znacznie bardziej przypominał siebie z jedynej fotografii, jaką Harry posiadał, zrobionej na weselu Potterów.
- Nieważne, jak ty się masz?
- Ja w ... - przez chwilę Harry chciał powiedzieć “w porządku”, ale nie potrafił tego zrobić. Zanim mógł się powstrzymać, zaczął mówić, jak nie mówił od wielu dni: o tym, jak nikt nie wierzył, że nie zgłosił się do turnieju, jak Rita Skeeter napisała o nim bzdury w Proroku Codziennym, jak nie mógł przejść korytarzem bez wysłuchania docinków na swój temat, i o Ronie, Ronie niedowierzającym, Ronie zazdrosnym...
- ...i teraz Hagrid pokazał mi, co będzie w pierwszym zadaniu, i to są smoki, i jestem skończony - zakończył z rozpaczą.
Syriusz spojrzał na niego, oczami pełnymi zrozumienia, oczami, które wciąż jeszcze nie pozbyły się wyrazu, jaki dał im Azkaban - przerażonego, zaszczutego wyrazu. Pozwolił Harremu wygadać się do końca, nie przerywając, ale teraz odezwał się - Ze smokami możemy sobie poradzić, Harry, ale to za chwilę... Nie mogę tu zostać na długo. Włamałem się do domu jakiegoś czarodzieja, by skorzystać z ognia, ale oni mogą tu wrócić w każdej chwili. Są rzeczy, przed którymi muszę cię ostrzec.
- Co takiego? - zapytał Harry, czując, jak znowu podupada na duchu... z pewnością nie mogło być nic gorszego niż smoki?
- Karkaroff - powiedział Syriusz - Harry, on był Death Eater. Wiesz, kim oni są, prawda?
- Tak... on... co?
- Został złapany, był ze mną w Azkabanie, ale uwolnili go. Założę się o wszystko, że to dlatego Dumbledore chciał mieć w tym roku w Hogwarcie aurora - żeby miał na niego oko. To Moody złapał Karkaroffa. Wsadził go do Azkabanu jako jednego z pierwszych.
- i uwolnili go? - powtórzył Harry wolno. Jego mózg zdawał się przetwarzać kolejną szokującą informację.- Dlaczego?
- Zawarł układ z Ministerstwem Magii - wyjaśnił Syriusz ze smutkiem - Powiedział, że popełnił błędy, a potem podał nazwiska... wsadził mnóstwo ludzi do Azkabanu na swoje miejsce... nie jest tam bardzo popularny, mówię ci. i odkąd wyszedł, o ile mogę powiedzieć, naucza czarnej magii każdego studenta, który dostał się do jego szkoły. Więc uważaj również na mistrza Durmstrangu.
- OK. - powiedział Harry wolno - Ale... mówisz, że to Karkaroff włożył moje zgłoszenie do Czary? Bo jeżeli tak, to jest naprawdę dobrym aktorem.Wydawał się naprawdę wściekły. Nie chciał, żebym startował.
- Wiemy, że jest dobrym aktorem - stwierdził Syriusz - ponieważ przekonał Ministerstwo Magii, żeby go uwolnili, prawda? Teraz, miałem oko na Proroka Codziennego, Harry...-
- Ty i reszta świata - wtrącił ponuro Harry'
- ...i, czytając między wersami tego artykułu Rity Skeeter sprzed miesiąca, Moody został zaatakowany dokładnie w noc przed wyjazdem do Hogwartu. Tak, wiem, że ona twierdzi, że to kolejny fałszywy alarm - dodał szybko Syriusz, widząc, że Harry ma ochotę się wtrącić - ale jakoś nie sądzę. Myślę, że ktoś chciał go powstrzymać przed przyjazdem do Hogwartu. Myślę, że ktoś wiedział, że jego robota będzie znacznie trudniejsza przy nim, a nikt nie przyjrzałby się temu zbyt uważnie, Moody widzi wrogów znacznie za często. Ale to nie znaczy, że nie potrafi rozpoznać prawdziwego niebezpieczeństwa. Był jednym z najlepszych aurorów, jakich kiedykolwiek miało Ministerstwo.
- a więc... co z tego wynika? - zapytał Harry powoli - Karkaroff próbuje mnie zabić? Ale... dlaczego?
Syriusz zawachał się.
- Słyszałem o bardzo dziwnych rzeczach - powiedział równie powoli - Death Eaters są ostatnio bardziej aktywni niż zwykle. Pokazali się na Mistrzostwach Świata w Quidditchu, prawda? Ktoś wywołał Znak Ciemności... a potem... słyszałeś o tej czarownicy z Ministerstwa, która zniknęła?
- Berta Jorkins? - zapytał Harry
- Dokładnie... zniknęła w Albanii, tam, gdzie chodziły plotki, że ostatnio miał być Voldemort... i ona wiedziałaby, że Turniej Trzech Czarodziejów zostanie zorganizowany, prawda?
- Tak, ale... to mało prawdopodobne, żeby wpadła prosto na Voldemorta...
- Słuchaj, znałem Bertę Jorkins - powiedział ponuro Syriusz - Chodziła do Hogwartu wtedy, co ja, kilka lat wyżej, niż ja i twój tata. Była idiotką. Wszędzie jej pełno, ale zero inteligencji. To nie jest dobre połączenie, Harry. Bardzo łatwo wpaść w tarapaty.
- a więc... więc Voldemort mógł dowiedzieć się o turnieju? - powiedział Harry - To masz na myśli? Myśli, że Karkaroff jest tu na jego rozkazach?
- Nie wiem - odparł Syriusz wolno - Po prostu nie wiem... Karkaroff nie wygląda na człowieka, który wróciłby do Voldemorta, gdyby Voldemort nie był dostatecznie silny, by móc go ochronić. Ale ktokolwiek włożył twoje zgłoszenie do Czary nie zrobił tego bez powodu, a nie mogę pozbyć się myśli, że ten turniej jest świetną okazją do ataku na ciebie, tak, żeby wyglądało to na wypadek.
- Nie wygląda to dla mnie zbyt różowo - westchnął Harry - Będą musieli po prostu stać i pozwolić smokom odwalić na nich robotę.
- Właśnie... te smoki - powiedział Syriusz, mówiąc teraz bardzo szybko - Jest sposób, Harry. Nie próbuj używać Zaklęć Oszałamiających - smoki mają zbyt potężną magiczną moc, by jeden czarodziej dał im radę w tym zaklęciem. Potrzeba około pół tuzina czarodziejów, by poradzić sobie ze smokiem...-
- Tak, wiem, właśnie widziałem - wtrącił Harry
- Ale możesz zrobić to samodzielnie - powiedział Syriusz - Jest sposób, i potrzebujesz jedynie prostego zaklęcia. Tylko...-
Ale Harry podniósł rękę, by go uciszyć, a jego serce podeszło mu do gardła. Usłyszał kroki na spiralnych schodach.
- Idź! - syknął na Syriusza - Idź! Ktoś schodzi!
Harry zerwał się na równe nogi, próbując zasłonić ogień - gdyby ktoś zobaczył głowę Syriusza w murach Hogwartu, natychmiast podnieśliby alarm - wtrąciłoby się Ministerstwo - on, Harry, zostałby przesłuchany...
Harry usłyszał ciche pop w ogniu za sobą i wiedział już, że Syriusz zniknął. Obserwował ostatnie stopnie schodów - kto mógł zdecydować się na spracer o pierwszej w nocy i przeszkodzić Syriuszowi w wyjawieniu mu, jak przejść obok smoka?
To był Ron. Ubrany w bordową, pasiastą piżamę, Ron stanął jak wryty przed Harrym i rozejrzał się dookoła.
- z kim rozmawiałeś? - zapytał
- a co cię to obchodzi? - warknął Harry - i co robisz tu o tej porze?
- Po prostu zastanawiałem się, gdzie ty... - zaczął Ron, wzruszając ramionami - Nic. Wracam do łóżka.
- Po prostu pomyślałeś, że trochę powęszysz? - krzyknął Harry. Wiedział, że Ron nie miał pojęcia, na co wpadł, wiedział, że nie zrobił tego specjalnie, ale nie obchodziło go to - w tym momencie nienawidził wszystkiego, co dotyczyło Rona, aż do kilku cali kostek wystających spod spodni od piżamy.
- Sorry - powiedział Ron, czerwieniąc się ze złości - Powinienem był przewidzieć, że nie chcesz, żeby ci przeszkadzano. Pozwolę ci ćwiczyć przed kolejnym wywiadem w spokoju.
Harry podniósł naszywkę “POTTER NAPRAWDĘ ŚMIERDZI” i rzucił ją przez pokój, najsilniej jak mógł. Uderzyła w czoło Rona i odbiła się od niego.
- Proszę - wycedził przez zęby Harry - Coś dla ciebie na wtorek. Może nawet zdobędziesz bliznę, jeżeli będziesz miał szczęście... przecież tego chcesz, prawda?
Ruszył przez pokój do dormitorium; w połowie miał nadzieję, że Ron go zatrzyma, chciałby nawet, żeby Ron na niego krzyknął, ale on po prostu stał tam w swojej za małej piżamie, a Harry, po przebiegnięciu schodów, rzucił się na łóżko i leżał bezsennie jeszcze długo potem, ale nie słyszał, żeby Ron wrócił do dormitorium.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
Strona 3 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island