Forum HARRY  POTTER Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
[Ebook] Harry Potter I Kamień Filozoficzny
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 5:25, 23 Sie 2007    Temat postu:

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ZAKAZANY LAS


Nie mogło być gorzej. Filch zaprowadził ich na dół, do gabinetu profesor McGonagall na pierwszym piętrze, gdzie usiedli i czekali, nie odzywając się do siebie. Hermiona dygotała. W głowie Harry’ego trwała rozpaczliwa gonitwa wyjaśnień, alibi i najdzikszych historyjek, mających wytłumaczyć nocną eskapadę, a wszystkie były do niczego. Tym razem wydawało się, że nic ich nie uratuje. Znaleźli się w potrzasku. Jak mogli być takimi głupcami, żeby zostawić pelerynę na wieży? Trudno sobie wyobrazić powód, dla którego profesor McGonagall mogłaby wybaczyć im wałęsanie się po szkole w środku nocy, a tym bardziej wspinanie się na szczyt wieży astronomicznej, na którą wstęp był dozwolony tylko w czasie lekcji, pod opieką nauczyciela. A jeśli doda się do tego Norberta i pelerynę-niewidkę, mogą już pakować kufry.
Tak więc Harry był przekonany, że nie może być gorzej. Mylił się. Ujrzeli bowiem profesor McGonagall, prowadzącą Neville’a.
- Harry! - krzyknął Neville, gdy tylko ich zobaczył.
- Chciałem was odnaleźć i ostrzec, słyszałem, jak Malfoy mówił, że zamierza was nakryć, i mówił, że masz smo...
Harry potrząsnął gwałtownie głową, żeby go uciszyć, ale profesor McGonagall to zobaczyła. Wyglądała, jakby za chwilę sama miała zionąć ogniem.
- Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że którekolwiek z was mogło zrobić coś takiego. Pan Filch twierdzi, że byliście na szczycie wieży astronomicznej. Jest pierwsza w nocy. Czekam na wyjaśnienia.
Po raz pierwszy w życiu Hermiona nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie zadane przez nauczyciela. Zamarła i wpatrywała się tępo w swoje bambosze.
- Myślę, że wiem, o co w tym wszystkim chodzi - powiedziała profesor McGonagall. - Nie trzeba być geniuszem, żeby sobie to wyobrazić. Naopowiadaliście Malfoyowi bajeczek o smoku, żeby go wyciągnąć z łóżka i wpakować w kłopoty. Już go złapałam. I na pewno uważacie za bardzo dobry dowcip, że Longbottom usłyszał te bzdury i też w nie uwierzył, co?
Harry spojrzał na Neville’a i starał się przekazać mu bez słów, że to nieprawda, bo Neville rzeczywiście sprawiał wrażenie oszukanego i obrażonego. Biedny, otumaniony Neville... Harry dobrze wiedział, ile go musiało kosztować błądzenie po ciemnych korytarzach, żeby ich ostrzec.
- To naprawdę odrażające - powiedziała profesor McGonagall. - Czworo uczniów wałęsających się nocą po szkole! To pierwszy taki przypadek w mojej karierze! Mogłam się spodziewać, że chociaż panna Granger okaże trochę więcej rozsądku. A jeśli chodzi o pana, panie Potter, to myślałam, że Gryffindor trochę więcej dla pana znaczy. Wszyscy troje zostaniecie ukarani aresztem... tak, pan też, panie Longbottom... Nic nie daje wam prawa chodzenia po szkole w nocy, zwłaszcza w tych dniach, kiedy jest to szczególnie niebezpieczne. A Gryffindor traci przez was pięćdziesiąt punktów.
- Pięć... dziesiąt- wyjąkał Harry. W ten sposób utracą prowadzenie, które zdobyli podczas ostatniego meczu quidditcha.
- Po pięćdziesiąt punktów za każde z was - oświadczyła profesor McGonagall, sapiąc głośno przez swój długi, ostro zakończony nos.
- Pani profesor... błagam...
- Pani nie może...
- Nie waż się mi mówić, co mogę, a czego nie mogę, Potter. A teraz marsz do łóżek. Wszyscy. Jeszcze nigdy mieszkańcy Gryffindoru nie zrobili mi takiego wstydu.
Sto pięćdziesiąt punktów. Gryffindor spadał na ostatnie miejsce w tabeli domów. W ciągu jednej nocy bezpowrotnie zaprzepaścili szansę zdobycia pucharu. Harry poczuł się tak, jakby jego żołądek został nagle pozbawiony dna. Wiedział, że nigdy tego nie nadrobią.
Nie spał przez całą noc. Przez parę godzin słyszał Neville’a łkającego w poduszkę. Nie przychodziło mu na myśl nic, czym mógłby go pocieszyć. Wiedział, że Neville, podobnie jak on sam, boi się świtu. Co będzie, kiedy reszta Gryfonów dowie się o wszystkim?
Z początku Gryfoni przechodzący obok wielkiej klepsydry, wskazującej liczbę punktów zdobytych przez dom, sądzili, że to jakaś pomyłka. W jaki sposób mogliby stracić aż sto pięćdziesiąt punktów w ciągu jednej nocy? A potem się rozeszło: to Harry Potter, ten słynny Harry Potter, bohater dwóch meczów quidditcha, stracił te wszystkie punkty - on i para innych głupich pierwszoroczniaków.
Z najbardziej lubianego i podziwianego ucznia w szkole nagle stał się najbardziej znienawidzonym. Odwrócili się od niego nawet Krukoni i Puchoni, bo wszyscy z utęsknieniem czekali na utratę pucharu przez Ślizgonów. Wszyscy wytykali go palcami i nie raczyli nawet zniżyć głosów, kiedy wieszali na nim psy. Natomiast Ślizgoni klaskali, kiedy ich mijał, gwizdali i wołali: „Brawo, Potter, jesteśmy ci wdzięczni!”
Tylko Ron go nie opuścił.
- Zobaczysz, za parę tygodni zapomną. Fred i George stracili już kupę punktów, a ludzie wciąż ich lubią.
- Ale nigdy nie stracili stu pięćdziesięciu punktów za jednym razem, prawda?
- No... nie - zgodził się Ron.
Było już trochę za późno, by naprawić szkodę, ale Harry przysiągł sobie, że odtąd nie będzie mieszał się do nie swoich spraw. Wszystko przez to łażenie po zamku, węszenie i szpiegowanie. Czuł się tak podle, że poszedł do Wooda i oświadczył, że gotów jest zrezygnować z grania w drużynie quidditcha.
- Zrezygnować? - zagrzmiał Wood. - I co nam to da? Jak odzyskamy choć część punktów, jeśli nie zwyciężymy w quidditchu?
Ale teraz nawet quidditch stracił cały swój urok. Reszta drużyny nie odzywała się do niego podczas treningów, a kiedy o nim mówili, nie używali imienia lub nazwiska, tylko nazywali go „szukającym”.
Hermiona i Neville też bardzo cierpieli. Nie spotykali się z tak powszechnym potępieniem, bo nie byli tak znanymi postaciami jak Harry, ale do nich też nikt się nie odzywał. Hermiona przestała wyrywać się do odpowiedzi na lekcjach, siedząc ze zwieszoną głową i pracując w milczeniu.
Harry prawie się cieszył z tego, że egzaminy są tak blisko. Nauka pozwalała mu oderwać się od ponurych myśli. On, Ron i Hermiona trzymali się razem, wkuwając do późnej nocy, starając się zapamiętać składniki skomplikowanych eliksirów, nauczyć na pamięć zaklęć, zapamiętać daty wszystkich odkryć w dziedzinie magii i rebelii goblinów...
A później, na tydzień przed egzaminami, postanowienie Harry’ego, że nie będzie się wtrącał w cudze sprawy, zostało wystawione na ciężką próbę. Pewnego popołudnia, wracając z biblioteki, usłyszał czyjś krzyk dochodzący z klasy na końcu korytarza. Kiedy podszedł bliżej, poznał głos Quirrella.
- Nie... nie... błagam... ja już nigdy...
Wyglądało na to, że ktoś mu grozi. Harry podszedł do drzwi.
- Dobrze... już dobrze... - jęczał Quirrell.
W następnej chwili z klasy wypadł Quirrell w przekrzywionym turbanie. Był blady i wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać, a w każdym razie na pewno Harry’ego nie zauważył. Harry odczekał, aż kroki profesora ucichły i zajrzał do klasy. Była pusta, ale drzwi po przeciwnej stronie były otwarte. Harry już ku nim zmierzał, gdy przypomniał sobie, że przecież miał się do niczego nie mieszać.
Mógłby się jednak założyć o Kamień Filozoficzny, że to Snape właśnie wyszedł z klasy tymi drzwiami, a z bełkotu Quirrella można było wywnioskować, że wreszcie się poddał.
Wrócił do biblioteki, gdzie Hermiona przepytywała Rona z astronomii. Powiedział im, co usłyszał.
- Zatem Snape w końcu go złamał! - jęknął Ron. - Jeśli Quirrell powiedział mu, jak pokonać jego zaklęcie...
- Jest jeszcze Puszek - zauważyła Hermiona.
- Może Snape sam, bez pomocy Hagrida, znalazł jakiś sposób na Puszka - powiedział Ron, spoglądając na otaczające go stosy książek. - Założę się, że jest jakaś książka, w której opisano, jak bezpiecznie przejść obok wielkiego trójgłowego psa, Więc co zrobimy, Harry?
W oczach Rona już tlił się ogień przygody, ale Hermiona była szybsza.
- Pójdziemy do Dumbledore’a. Już dawno powinniśmy to zrobić. Jeśli znowu chcecie działać sami, możecie się pożegnać ze szkołą.
- Przecież nie mamy żadnego dowodu! - żachnął się Harry. - Quirrell jest za bardzo przerażony, żeby nas poprzeć. Snape po prostu oświadczy, że nie ma pojęcia, jak troll dostał się do szkoły, a on sam nigdy nie był nawet w pobliżu trzeciego piętra... Jak myślicie, komu uwierzą, jemu czy nam? Wszyscy wiedzą, że go nie znosimy. Dumbledore pomyśli, że opowiadamy to wszystko, żeby go pognębić. Filch też nam nie pomoże, trzyma stronę Snape’a, a zresztą dla niego im więcej uczniów wyrzucą, tym lepiej. I nie zapominajmy, że nie powinniśmy wiedzieć o Kamieniu czy o Puszku. Trzeba by zbyt wiele wyjaśniać.
Hermionę chyba to przekonało, ale Rona nie.
- Harry, jeśli znowu zaczniemy węszyć...
- Nie - przerwał mu Harry martwym głosem - nie będziemy już nigdzie węszyć.
Przyciągnął ku sobie mapę Jowisza i zaczął się uczyć na pamięć nazw jego księżyców.
Następnego ranka wszystkim trojgu wręczono przy śniadaniu kartki. Na każdej był ten sam tekst:
Twój areszt rozpocznie się dzisiaj, o jedenastej wieczorem. Proszę czekać na pana Filcha w sali wejściowej.
Profesor M. McGonagall
Harry zupełnie zapomniał o areszcie, myślał tylko o utracie tych stu pięćdziesięciu punktów. Sądził, że Hermiona zaraz zacznie biadolić, bo nie będą mogli się uczyć w nocy, ale nie powiedziała ani słowa. Ona też uważała, że zasłużyli na to wszystko.
O jedenastej wieczorem pożegnali się z Ronem i razem z Neville’em zeszli do sali wejściowej. Filch już na nich czekał. Był również Malfoy. Harry zapomniał i o tym, że Malfoy też otrzymał karę aresztu.
- Za mną - powiedział Filch, zapalając lampę. Wyprowadził ich z zamku.
- Założę się, że teraz dwa razy pomyślicie, zanim znowu złamiecie regulamin, co? - zagadał, uśmiechając się drwiąco. - Tak, tak... ciężka praca i ból to najlepsi nauczyciele, przynajmniej moim zdaniem... Szkoda tylko, że nie stosuje się już tych dobrych, dawnych kar... Na przykład takie wieszanie za ręce pod sufitem... Po kilku dniach bylibyście posłuszni jak baranki. Mam jeszcze łańcuchy, a jakże, trzymam je w swoim kantorku, oliwię od czasu do czasu, może jeszcze kiedyś się przydadzą... No dobra, idziemy. Tylko nawet nie myślcie o ucieczce, bo będzie jeszcze gorzej.
Poprowadził ich przez ciemny park. Neville głośno pociągał nosem. Harry zastanawiał się, na czym ma polegać kara „aresztu”. Musi to być coś okropnego, bo Filch wyraźnie jest w siódmym niebie.
Księżyc był prawie w pełni, ale co jakiś czas przesłaniały go chmury, więc szli w ciemności. Potem zobaczyli oświetlone okna chatki Hagrida, a po chwili usłyszeli okrzyk:
- To ty, Filch? Pospiesz się, chcę już zaczynać.
Harry ucieszył się: jeśli kara ma polegać na pracowaniu z Hagridem, nie będzie tak źle. Filch musiał zauważyć ulgę na jego twarzy, bo powiedział:
- Pewno myślisz, że z tym niedojdą będziecie mieli pyszną zabawę, co? No to radzę ci to jeszcze raz przemyśleć, chłopcze, bo idziemy do lasu, a coś mi się widzi, że nie wyjdziecie z niego cało.
Neville jęknął cicho, a Malfoy zatrzymał się gwałtownie.
- Do lasu? - powtórzył, bez śladu swojego zwykłego dobrego samopoczucia. - Nie możemy tam iść w nocy... tam są różne takie... mówią, że wilkołaki.
Neville chwycił kurczowo Harry’ego za rękaw i wydał dziwny odgłos, jakby się krztusił.
- No to będziecie mieć kłopoty, co? - odrzekł Filch z wyraźną uciechą. - A nie powinniście czasem pomyśleć o wilkołakach, zanim zaczęliście szwendać się po nocy?
Z ciemności wyłonił się Hagrid z Kłem u nogi. Niósł wielką kuszę, a na jego ramieniu wisiał kołczan pełen strzał.
- Trochę późno - burknął. - Czekam na was już od pół godziny. No jak, w porządku, Harry? Głowa do góry, Hermiono.
- Lepiej się z nimi nie cackaj, Hagridzie - powiedział chłodno Filch. - Ostatecznie mają być ukarani, prawda?
- Aaa... to dlatego się spóźniliście - rzekł Hagrid, obrzucając Filcha niezbyt przyjaznym spojrzeniem. - Zrobiłeś im małą lekcję wychowawczą, tak? Kłopot w tym, Filch, że ani się do tego nie nadajesz, ani to do ciebie nie należy. No dobra, odwaliłeś swoją robotę, teraz ja ich przejmuję.
- Będę tu o świcie - mruknął Filch - żeby zabrać to, co z nich zostanie.
Odwrócił się i odszedł w stronę zamku, a po chwili jego lampa zniknęła za ciemnymi zaroślami.
Malfoy zwrócił się teraz do Hagrida.
- Nie mam zamiaru wchodzić do lasu - oświadczył, a Harry z zadowoleniem stwierdził, że w jego głosie brzmi prawdziwe przerażenie.
- Ale wejdziesz, jeśli chcesz zostać w Hogwarcie - burknął Hagrid. - Narobiłeś niezłego bigosu i teraz musisz za to zapłacić.
- To robota dla służby, nie dla uczniów. Myślałem, że będziemy za karę coś przepisywać... Gdyby dowiedział się o tym mój ojciec, to...
- ...to by ci powiedział, że tak to już jest w Hogwarcie
- warknął Hagrid. - Przepisywać! A to sobie wymyślił! A co komu z tego? Musisz zrobić coś pożytecznego albo jutro wyleją cię na zbity pysk. Skoro myślisz, że twój ojciec woli, żeby cię wywalili ze szkoły, to wracaj do zamku i pakuj manatki. No, ruszaj się!
Malfoy ani drgnął. Wpatrywał się w Hagrida wściekłym wzrokiem, ale po chwili spuścił oczy.
- A teraz róbcie to, co wam powiem - rzekł Hagrid - bo nie idziemy na grzyby, a ja nie chcę nikogo niepotrzebnie narażać. W tym lesie w nocy nie jest bezpiecznie. Chodźcie za mną.
Zaprowadził ich na sam skraj lasu. Tam uniósł wysoko lampę i wskazał na wąską, krętą ścieżkę, która ginęła między grubymi pniami drzew. Powiał lekki wiatr i włosy stanęły im dęba, kiedy spojrzeli w ciemność przed sobą.
- Popatrzcie tutaj. Widzicie te świecące ślady na ziemi? Takie srebrne? To krew jednorożca. Gdzieś tu jest jednorożec, którego coś ciężko zraniło. To już drugi raz w tym tygodniu. W zeszłą środę znalazłem jednego martwego. Musimy znaleźć tego biedaka. Może uda się nam mu pomóc.
- A jeśli to coś, co poraniło jednorożca, znajdzie nas najpierw? - zapytał Malfoy, nie będąc w stanie ukryć strachu.
- W tym lesie nic nie zrobi wam krzywdy, dopóki jesteście ze mną i z Kłem - odpowiedział Hagrid. - I trzymajcie się ścieżki. A teraz podzielimy się na dwie grupy i każda pójdzie ścieżką w inną stronę. Pełno tu wszędzie krwi, biedak musi się błąkać po lesie przynajmniej od zeszłej nocy.
- Chcę mieć przy sobie psa - powiedział szybko Malfoy, spoglądając na długie zęby Kła.
- Dobrze, ale ostrzegam cię, że to straszny tchórz. Więc tak... Ja, Harry i Hermiona idziemy w jedną stronę, a Draco, Neville i Kieł w drugą. Jak któreś z nas znajdzie jednorożca, strzelamy zielonymi iskrami, dobra? Wyjmijcie swoje różdżki i spróbujcie... znakomicie... Jeśli ktoś znajdzie się w opałach, strzela czerwonymi iskrami, a reszta natychmiast spieszy mu z pomocą... Wszystko jasne? No, to idziemy.
W lesie było ciemno i cicho. Po kilkudziesięciu krokach doszli do rozwidlenia ścieżki. Harry, Hermiona i Hagrid skierowali się w lewo, a Malfoy, Neville i Kieł w prawo.
Szli w milczeniu, wpatrując się w ścieżkę. Co jakiś czas przez gałęzie przedzierał się promień księżyca i oświetlał plamy srebrnoniebieskiej krwi na zeschłych liściach.
Harry spostrzegł, że Hagrid jest czymś bardzo zaniepokojony.
- Czy wilkołak może zabić jednorożca? - zapytał.
- Ho, ho, nie tak łatwo - odrzekł Hagrid. - Jednorożce mają potężną magiczną moc. Nigdy przedtem nie słyszałem, żeby coś zraniło jednorożca.
Przeszli koło omszałego pniaka. Harry usłyszał plusk wody; gdzieś w pobliżu musiał być strumień. Wzdłuż krętej ścieżki wciąż napotykali ślady jednorożca.
- Co z tobą, Hermiono? - zapytał szeptem Hagrid.
- Nie martw się, nie mógł odejść daleko, jeśli jest tak poraniony, a jak go znajdziemy... MIGIEM ZA TO DRZEWO! I pociągnął Harry’ego i Hermionę za pień olbrzymiego dębu rosnącego tuż przy ścieżce. Wyjął z kołczanu strzałę, włożył ją w rowek kuszy i uniósł broń gotową do strzału. Nasłuchiwali. Coś szeleściło w pobliżu, jakby ktoś ciągnął płaszcz po zeschłych liściach. Hagrid wpatrywał się w ciemną ścieżkę, ale po chwili dziwny odgłos oddalił się.
- Wiedziałem - mruknął. - Tu jest coś, czego wcale nie powinno być.
- Wilkołak? - zapytał Harry.
- To nie był żaden wilkołak ani żaden jednorożec - odpowiedział ponuro Hagrid. - Dobra, idziemy, tylko teraz uważajcie.
Poszli dalej, nieco wolniej, nasłuchując najlżejszego szmeru. Nagle, tuż za krzakami, coś na pewno się poruszyło.
- Kto tam? - zawołał Hagrid. - Pokaż się... jestem uzbrojony!
Stanęli na skraju niewielkiej polanki. I oto pojawił się na niej... Nie, to nie był koń... ale i nie człowiek... Do pasa mężczyzna z rudymi włosami i brodą, od pasa kasztanowy koń z długim czerwonawym ogonem. Harry’emu i Hermionie szczęki opadły ze zdumienia.
- Ach, to ty, Konanie - powiedział z ulgą Hagrid.
- Jak się masz?
Wyszedł na polankę i uścisnął centaurowi rękę.
- Witaj, Hagridzie - rzekł Ronan. Miał głęboki, melancholijny głos. - Chciałeś mnie postrzelić?
- Ostrożność nigdy nie zawadzi - odpowiedział Hagrid, poklepując kuszę. - Coś niedobrego wałęsa się po lesie. Aha, to jest Harry Potter, a to Hermiona Granger. Uczniowie ze szkoły. A to jest Ronan. Centaur.
- Zauważyliśmy - wyjąkała Hermiona.
- Dobry wieczór - przywitał ich Ronan. - Studenci, tak? Bardzo was męczą w tej szkole?
- Eee...
- Trochę - odpowiedziała Hermiona lekko drżącym głosem.
- Trochę. Nigdy nie za mało - westchnął Ronan. Odrzucił głowę do tyłu i spojrzał na niebo. - Mars jasno płonie.
- Taa - mruknął Hagrid, też patrząc w niebo. - Słuchaj, to dobrze, że się spotkaliśmy, bo tu gdzieś jest ranny jednorożec... może go widziałeś?
Ronan nie odpowiedział od razu. Wciąż wpatrywał się w niebo, a po chwili znowu westchnął.
- Niewinni zawsze są pierwszymi ofiarami - rzekł. - Tak było przed wiekami i tak jest teraz.
- Taa... - zgodził się Hagrid. - Ale... coś widziałeś? Coś niezwykłego?
- Mars jasno dziś płonie - powtórzył Ronan, a Hagrid wpatrywał się w niego z wyraźną niecierpliwością. - Niezwykle jasno.
- Tak, ale mnie chodzi o coś niezwykłego trochę bliżej domu. Więc jak, zauważyłeś coś dziwnego?
I tym razem centaur odpowiedział dopiero po chwili.
- Las skrywa wiele tajemnic.
Coś się za nim poruszyło i Hagrid podniósł kuszę, ale był to tylko drugi centaur, tym razem czarnowłosy i czarnoskóry, i trochę bardziej dziki niż Ronan.
- Cześć, Zakało - przywitał go Hagrid. - W porządku?
- Dobry wieczór, Hagridzie, mam nadzieję, że nic ci nie dolega?
- Jakoś się żyje. Słuchaj, właśnie pytałem Ronana, może widziałeś ostatnio coś dziwnego? W lesie jest ranny jednorożec... może coś o tym wiesz?
Zakała podszedł i stanął obok Ronana. Spojrzał w niebo.
- Mars jasno dziś płonie - oświadczył krótko.
- To już słyszeliśmy - burknął niezbyt uprzejmie Hagrid. - No dobra, gdyby któryś z was coś zobaczył, niech da mi znać... Musimy iść.
Harry i Hermiona weszli za nim do lasu, oglądając się za siebie, póki Ronan i Zakała nie znikli za drzewami.
- Nigdy nie liczcie na prostą odpowiedź od centaura - powiedział ze złością Hagrid. - Sakramenckie centaury. Nic, tylko gapią się w gwiazdy. Nie obchodzi ich nic, co jest bliżej niż księżyc.
- Dużo ich tu jest? - zapytała Hermiona.
- Całkiem sporo... Przeważnie trzymają się razem. Ale mówię wam, niedobrze mi się robi, jak muszę ich o coś zapytać. Okropnie skryte stworzenia... wiedzą o wielu sprawach, ale bardzo trudno coś z nich wydusić.
- Myślisz, że to, co wcześniej słyszeliśmy, to był centaur? - zapytał Harry.
- A tobie to brzmiało jak kopyta? Nie, to coś całkiem innego. Gdyby mnie kto pytał, to bym powiedział, że to było coś, co zabija jednorożce... Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałem.
Brnęli dalej przez ciemny, gęsty las. Harry wciąż zerkał nerwowo przez ramię. Miał nieprzyjemne uczucie, że są obserwowani. Jak dobrze, że idzie z nimi Hagrid z kuszą! Ścieżka zakręciła i nagle Hermiona chwyciła Hagrida za rękę.
- Hagridzie! Tam! Czerwone iskry, oni są w niebezpieczeństwie!
- Zostańcie tutaj! - krzyknął Hagrid. - Nie ruszajcie się ze ścieżki i czekajcie na mnie!
Usłyszeli, jak przedziera się przez krzaki. Stali, patrząc na siebie, bardzo wystraszeni, aż odgłosy łamanych gałęzi ucichły i słychać było tylko szelest liści wokół nich.
- Chyba nie myślisz, że coś im się stało, co? - szepnęła Hermiona.
- Malfoy mnie nie obchodzi, ale jeśli coś się stało Neville'owi... To przez nas znalazł się tutaj.
Minuty wlokły się jedna za drugą. Teraz słuch im się wyostrzył i słyszeli każde westchnienie wiatru, każdy trzask gałązki. Co się dzieje? Gdzie są inni?
W końcu głośny łoskot obwieścił powrót Hagrida. Za nim szli Malfoy, Neville i Kieł. Hagrid był wściekły. Okazało się, że to Malfoy zakradł się za Neville’a i dla żartu złapał go nagle za szyję. Neville ze strachu wystrzelił czerwone iskry. - Będziemy mieć szczęście, jeśli teraz uda nam się cokolwiek znaleźć - burczał Hagrid. - Cały las postawiliście na nogi! No dobra, robimy zmianę... Neville, zostaniesz ze mną i z Hermiona, a ty, Harry, pójdziesz z Kłem i tym kretynem. Przykro mi - dodał szeptem, zwracając się do Harry’ego - ale ciebie tak łatwo nie przestraszy, a musimy szukać dalej.
Tak więc Harry ruszył dalej z Malfoyem i Kłem. Szli jakieś pół godziny, zagłębiając się coraz bardziej w puszczę, aż ścieżka zrobiła się tak wąska, a las tak gęsty, że trudno było nią iść. Ślady krwi też były coraz bardziej obfite. Harry zauważył plamy krwi na pniu grubego drzewa, jakby biedne zwierzę kilkakrotnie otarło się o pień, słaniając się z bólu. Przed nimi, przez splątane gałęzie wielkiego dębu, prześwitywała polana.
- Zobacz... - szepnął, wyciągając rękę, by zatrzymać Malfoya.
Na polanie widać było jakąś jasną plamę. Wyszli ostrożnie na skraj polany.
Był to jednorożec, niestety już martwy. Harry po raz pierwszy w życiu ujrzał coś tak pięknego i tak smutnego. Długie, smukłe nogi spoczywały pod dziwnymi kątami, a grzywa rozsypała się perłowobiałą kaskadą na ciemnych liściach.
Harry zrobił krok i nagle zamarł w miejscu, słysząc odgłos skradania się. Krzak na skraju polanki zadrżał... A potem z cienia wyłoniła się zakapturzona postać, pełznąca tuż przy ziemi, jak polujący drapieżnik. Harry, Malfoy i Kieł stali, jakby wrośli w ziemię. Zakapturzona postać zbliżyła się do ciała jednorożca, przywarła do jego zranionego boku i zaczęła chłeptać krew.
- AAAAAA!
To Malfoy wrzasnął przeraźliwie i pomknął w las. Za nim czmychnął Kieł. Zakapturzona postać podniosła głowę i spojrzała prosto na Harry’ego. Krew jednorożca ściekała po jej płaszczu. A potem podniosła się i skoczyła ku Harry’emu, który nie był w stanie ruszyć się ze strachu.
Głowę przeszył mu ból tak straszny, jakiego jeszcze nigdy nie doznał; jakby blizna na czole rozpaliła się do białości. Na pół oślepiony bólem zachwiał się i zaczął cofać, gdy nagle usłyszał za sobą tętent kopyt i coś śmignęło nad nim, nacierając na zakapturzona postać.
Harry osunął się na kolana. Straszliwy ból minął dopiero po dwóch lub trzech minutach. Kiedy podniósł głowę, tamtego widma już nie było. Stał nad nim centaur - ale nie Ronan i nie Zakała. Ten wyglądał na młodszego, miał jasne włosy i złotawą sierść.
- Nic ci nie jest? - zapytał centaur, pomagając Harry’emu wstać.
- Nie... dzięki... Co to było?
Centaur nie odpowiedział. Miał niesamowite niebieskie oczy, zupełnie jak dwa blade szafiry. Spojrzał uważnie na Harry’ego, zatrzymując wzrok na bliźnie, która teraz wyraźnie znaczyła czoło chłopca.
- To ty jesteś chłopcem Potterów - powiedział. - Lepiej wracaj do Hagrida. W puszczy nie jest bezpiecznie... zwłaszcza dla ciebie. Potrafisz jeździć konno? Byłoby o wiele szybciej.
Uklęknął na przednie nogi, aby Harry mógł wspiąć się na jego grzbiet.
- Nazywam się Firenzo - dodał.
Z drugiej strony polany rozległ się tętent kopyt. Ronan i Zakała wypadli z zarośli; ich spocone boki wznosiły się i opadały w rytmie szybkiego oddechu.
- Firenzo! - zagrzmiał Zakała. - Co ty wyprawiasz? Masz człowieka na grzbiecie! Co za wstyd! Zachowujesz się jak zwykły muł!
- Nie widzisz, kto to jest? - odpowiedział Firenzo. - To chłopiec Potterów. Im szybciej opuści las, tym lepiej.
- Co mu powiedziałeś? - warknął Zakała. - Pamiętaj, Firenzo, że zostaliśmy zaprzysiężeni. Nie możemy sprzeciwiać się wyrokom nieba. Czyż nie wiemy z biegu planet, co ma się wydarzyć?
Ronan pogrzebał kopytem w ziemi, wyraźnie zakłopotany.
- Jestem pewny, że Firenzo chciał jak najlepiej - powiedział ponurym tonem.
- Jak najlepiej! A niby co my mamy z tym wspólnego? Centaury zajmują się odczytywaniem przyszłości z gwiazd! Nie jesteśmy po to, żeby uganiać się po lesie jak osły za jakimiś zbłąkanymi ludźmi!
Firenzo niespodziewanie stanął dęba, tak że Harry musiał złapać się jego grzywy, żeby nie spaść.
- Nie widzisz tego jednorożca? - ryknął Firenzo.
- Nie wiesz, dlaczego musiał umrzeć? A może planety nie podzieliły się z tobą tym sekretem? Bo jeśli chodzi o mnie, Zakało, to będę walczył z wrogiem, który czai się w tym lesie! Tak, ramię w ramię z ludźmi, jeśli będę musiał. I zawrócił w miejscu, a potem - z Harrym na grzbiecie - pogalopował między drzewa, zostawiając na polanie Ronana i Zakałę.
Harry nie miał pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.
- Dlaczego Zakała tak się wścieka? - zapytał. - I przed czym chcesz mnie uratować?
Firenzo zwolnił, ostrzegł Harry’ego, żeby pochylił nisko głowę, by nie uderzyć w jakąś gałąź, ale nie odpowiedział na jego pytania. Szedł stępa przez las tak długo, iż Harry stracił już nadzieję, że czegoś się od niego dowie. Przedzierali się właśnie przez szczególnie gęsty kawałek kniei, kiedy Firenzo nagle się zatrzymał.
- Harry Porterze, czy wiesz, do czego się używa krwi jednorożca?
- Nie - odpowiedział Harry, zaskoczony tym dziwnym pytaniem. - My używamy tylko rogu i włosów z ogona... no wiesz, do sporządzania eliksirów.
- To dlatego, że zabicie jednorożca jest potworną zbrodnią - rzekł Firenzo. - Zdolny jest do niej tylko ktoś, kto nie ma nic do stracenia, a wszystko do zyskania. Krew jednorożca zapewnia życie każdemu, kto ją wypije, nawet jeśli będzie o cal od śmierci, ale za straszliwą cenę. Jeśli zabije coś niewinnego i bezbronnego, zostanie na zawsze przeklęty i będzie wiódł nędzne życie, a właściwie pół-życie.
Harry wpatrywał się w tył głowy centaura, jakby nakrapianej srebrem w blasku księżyca.
- Ale kto mógłby się na to odważyć? Jeśli ma się być przeklętym na zawsze, to chyba lepsza jest śmierć, prawda?
- Prawda - zgodził się Firenzo - chyba, że jest ci to potrzebne, żeby wypić coś innego... coś, co pozwoli ci odzyskać dawną siłę i obdarzy wielką potęgą... coś, co sprawi, że nigdy nie umrzesz. Harry Potterze, czy wiesz, co jest teraz ukryte w szkole?
- Kamień Filozoficzny! No tak... Eliksir Życia! Ale nie rozumiem, kto...
- Tak ci trudno domyślić się, kto czekał tyle lat, by odzyskać władzę, kto chce za wszelką cenę przeżyć, czekając na swoją wielką szansę?
Harry poczuł się tak, jakby żelazna dłoń zacisnęła się nagle wokół jego serca. Przypomniał sobie, co powiedział mu Hagrid w ów wieczór, kiedy spotkali się po raz pierwszy: „Niektórzy opowiadają, że umarł. Ja uważam, że to bzdura, skoro on już prawie nie był człowiekiem, to niby co w nim miało umrzeć?”
- Chcesz powiedzieć, że to był... Vol...
- Harry! Harry, nic ci się nie stało? Ścieżką biegła ku nim Hermiona, a za nią kroczył, sapiąc głośno, Hagrid.
- Nic mi nie jest - powiedział Harry, nie bardzo wiedząc, co mówi. - Hagridzie, jednorożec jest martwy, leży tam, na polanie.
- Tutaj cię zostawię - mruknął Firenzo, kiedy Hagrid poszedł, żeby obejrzeć jednorożca. - Jesteś już bezpieczny.
Harry ześliznął się z jego grzbietu.
- Życzę ci powodzenia, Harry Potterze - rzekł Firenzo. - Już nieraz się zdarzało, że mylnie odczytywano przyszłość z gwiazd. Przytrafiało się to nawet centaurom. Mam nadzieję, że to właśnie taki przypadek.
Odwrócił się i pogalopował w ciemną puszczę. Harry stał, czując, jak wstrząsają nim dreszcze.
Ron usnął w ciemnym pokoju, czekając na ich powrót. Kiedy Harry nim potrząsnął, krzyknął coś o faulach w quidditchu i otworzył oczy. Wkrótce jednak rozbudził się całkowicie, gdy Harry zaczął mu opowiadać o tym, co on i Hermiona przeżyli w Zakazanym Lesie.
Harry był tak rozgorączkowany, że nie mógł usiąść spokojnie. Chodził tam i z powrotem przed kominkiem. Wciąż cały się trząsł.
- Snape chce wykraść Kamień dla Voldemorta... Voldemort czeka w puszczy... a myśmy przez cały czas myśleli, że Snape chce się po prostu wzbogacić...
- Przestań wymawiać to imię! - powiedział Ron przerażonym szeptem, jakby się bał, że Voldemort może być gdzieś w pobliżu.
Harry go nie słuchał.
- Firenzo mnie uratował, choć nie powinien... Zakała się wściekał... mówił o przeciwstawianiu się temu, co jest zapisane w gwiazdach... o powrocie Voldemorta... Zakała uważa, że Firenzo powinien pozwolić Voldemortowi zabić mnie... Myślę, że to też jest zapisane w gwiazdach...
- Przestań wymawiać to imię! - syknął Ron.
- Więc teraz możemy tylko czekać, aż Snape wykradnie Kamień - ciągnął Harry, nie zwracając na niego uwagi - a wtedy Voldemort będzie już mógł tu przyjść i skończyć ze mną raz na zawsze... No cóż, Zakała pewnie się ucieszy.
Hermiona zrobiła przerażoną minę, ale próbowała go pocieszyć.
- Harry, wszyscy mówią, że Sam-Wiesz-Kto boi się tylko Dumbledore’a. Dopóki Dumbledore tu będzie, Sam-Wiesz-Kto nie ośmieli się ciebie tknąć. A w ogóle, skąd wiesz, że centaury się nie mylą? Mnie to wszystko przypomina wróżenie z kart, a profesor McGonagall mówi, że to bardzo mało ścisła dziedzina magii.
Niebo już pobladło, kiedy w końcu poszli do swoich sypialni, z piaskiem w oczach i suchością w gardłach. Lecz nie był to koniec nocnych niespodzianek.
Kiedy Harry odchylił koc i prześcieradło, znalazł swoją pelerynę-niewidkę, równo pod nimi złożoną. Ktoś przypiął do niej karteczkę ze słowami:
Na wszelki wypadek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 5:26, 23 Sie 2007    Temat postu:

ROZDZIAŁ SZESNASTY
PRZEZ KLAPĘ W PODŁODZE


Kiedy w następnych latach Harry wspominał ten okres, nie mógł sobie przypomnieć, jak mu się udało zdać wszystkie egzaminy mimo towarzyszącego mu wciąż strachu, że w każdej chwili może się przed nim pojawić Voldemort. A jednak dni mijały jeden za drugim i nic nie wskazywało, by ktoś zdołał zabić lub przechytrzyć Puszka, strzegącego klapy w podłodze korytarza na trzecim piętrze.
Było bardzo gorąco, zwłaszcza w wielkich klasach, gdzie odbywały się egzaminy pisemne. Prace pisali specjalnymi piórami, które zostały zaczarowane w taki sposób, żeby ściąganie było niemożliwe.
Mieli również egzaminy z praktyki. Profesor Flitwick wzywał ich pojedynczo do klasy, żeby sprawdzić, czy potrafią sprawić zaklęciem, by ananas tańczył po stole. Profesor McGonagall kazała im zmieniać mysz w tabakierkę; punkty dostawało się za ładny kształt i ozdoby, a traciło, kiedy tabakierka miała wąsy. Snape dyszał im nad karkami, kiedy próbowali sobie przypomnieć, jak się robi napój powodujący zanik pamięci.
Harry starał się jakoś znieść przeszywające bóle czoła, które go nękały od czasu nocnej wyprawy do puszczy. Neville uważał, że to wyjątkowo paskudny przypadek nerwicy egzaminowej, ale prawda była taka, iż Harry budził się w nocy, dręczony swoim dawnym koszmarem sennym, tyle że teraz było jeszcze gorzej, bo pojawiała się również zakapturzona postać zbroczona krwią.
Ron i Hermiona nie widzieli tego, co Harry zobaczył na leśnej polanie, nie mieli na czołach bolesnych blizn i być może dlatego nie przejmowali się tak Kamieniem, jak on. Voldemort budził w nich łęk, to oczywiste, ale nie nawiedzał ich w snach, a poza tym tak byli zajęci nauką, że nie mieli czasu na zamartwianie się, co knuje Snape albo ktokolwiek inny.
Ostatni egzamin był z historii magii. Jeszcze tylko jedna godzina odpowiadania na pytania dotyczące zbzikowanych starych czarodziejów i wynalazców samomieszających się kociołków i będą wolni, wolni przez cały cudowny tydzień, po którym nastąpi ogłoszenie wyników. Kiedy duch profesora Binnsa powiedział im, żeby odłożyli pióra i zwinęli pergaminy, nawet Harry przyłączył się do radosnych wiwatów całej klasy.
- To było o wiele łatwiejsze, niż myślałam - powiedziała Hermiona, kiedy razem ze wszystkimi wyszli na zalane słońcem błonie przed zamkiem. - Niepotrzebnie się uczyłam Kodeksu Honorowego Wilkołaków z 1637 roku i o powstaniu Elfrika Gorliwego.
Po każdym egzaminie Hermiona lubiła jeszcze raz przejść przez pytania testowe, ale Ron oświadczył, że na samą myśl o tym robi mu się niedobrze, więc poszli nad jezioro i usiedli na trawie w cieniu drzewa. Bliźniacy Weasleyowie i Lee Jordan drażnili czułki olbrzymiej ośmiornicy, która wygrzewała się na płyciźnie.
- Koniec z nauką - westchnął z ulgą Ron, rozciągając się na trawie. - Mógłbyś wreszcie przestać się krzywić na cały świat, Harry, mamy przed sobą cały tydzień, zanim się dowiemy, jak nam źle poszło, więc nie ma co się martwić na zapas.
Harry pocierał sobie czoło.
- Och, chciałbym wiedzieć, co to znaczy! - wybuchnął ze złością. - Ta blizna bardzo mi dokucza... to już wcześniej się zdarzało, ale nigdy tak często, jak teraz.
- Idź do pani Pomfrey - poradziła mu Hermiona.
- Nie jestem chory. Myślę, że to ostrzeżenie... Coś nam grozi...
Rona nic nie było w stanie zaniepokoić: było za gorąco.
- Harry, wyluzuj się, Hermiona ma rację, póki Dumbledore jest w pobliżu, Kamień jest bezpieczny. Zresztą nic nie wskazuje na to, że Snape znalazł jakiś sposób, by przejść obok Puszka. Już raz prawie stracił nogę, więc nie będzie próbował po raz drugi. A prędzej Neville zagra w reprezentacji Anglii w quidditcha, niż Hagrid pozwoli, by coś się stało Dumbledore'owi.
Harry pokiwał głową, ale nie mógł się pozbyć wrażenia, że o czymś zapomniał i że było to coś ważnego. Kiedy próbował im to wyjaśnić, Hermiona powiedziała:
- To przez te egzaminy. Ja też obudziłam się w nocy i zaczęłam przeglądać notatki z transmutacji, dopóki nie przypomniałam sobie, że już to zdaliśmy.
Harry był jednak pewny, że to poczucie niepewności nie miało nic wspólnego z nauką. Patrzył na sowę, szybującą ku szkole na tle jasnego, niebieskiego nieba. Hagrid był jedyną osobą, od której dostawał listy. Hagrid nigdy by nie zdradził Dumbledore’a. Hagrid nigdy by nie powiedział nikomu, jak sobie poradzić z Puszkiem... nigdy... ale...
Nagle zerwał się na nogi.
- Dokąd idziesz? - zapytał Ron sennym głosem.
- Coś mi przyszło do głowy - rzekł Harry. Był blady.
- Musimy iść i zobaczyć się z Hagridem. Natychmiast.
- Po co? - zdziwiła się Hermiona, ale posłusznie wstała.
- Nie wydaje się wam to trochę dziwne - powiedział Harry, kiedy wspinali się na porośnięte trawą zbocze - że Hagrid od dawna marzył o smoku, a tu nagle pojawia się jakiś obcy właśnie z jajem smoka? Ilu ludzi chodzi sobie spokojnie z jajem smoka w kieszeni, choć wiadomo, że to jest sprzeczne z prawem? No i taki facet od razu trafia na Hagrida. Uważacie, że to przypadek? A dlaczego ja nigdy na kogoś takiego nie trafiłem?
- O czym ty mówisz? - zapytał Ron, ale Harry nie odpowiedział, pędząc już przez błonia ku skrajowi lasu.
Hagrid siedział w fotelu przed chatką; miał podwinięte spodnie i rękawy i łuskał groch do wielkiej miednicy.
- Cześć - powitał ich z uśmiechem. - No jak, już po egzaminach? Macie czas, żeby się czegoś napić?
- Tak, pro... - odpowiedział Ron, ale Harry przerwał mu:
- Nie, bardzo się spieszymy, Hagridzie. Muszę cię o coś spytać. Pamiętasz tę noc, kiedy wygrałeś Norberta? Jak wyglądał ten nieznajomy, z którym grałeś w karty?
- A bo ja wiem - odrzekł Hagrid obojętnym tonem. - Był w płaszczu z kapturem.
Cała trójka uniosła brwi i wytrzeszczyła oczy.
- Co się tak dziwicie? W Świńskim Łbie zawsze jest sporo różnych dziwaków... To ten pub w wiosce. Może był nielegalnym sprzedawcą smoków, ja wiem? Nie widziałem jego twarzy, przez cały czas miał ten kaptur.
Harry osunął się na kolana obok miski z grochem.
- O czym z nim rozmawiałeś, Hagridzie? Wspomniałeś w ogóle o Hogwarcie?
- Może i wspomniałem - powiedział Hagrid, marszcząc czoło. - Taaa... zapytał mnie, co ja robię, a ja mu powiedziałem, że jestem tu gajowym... Pytał, jakie tu są zwierzęta... więc mu powiedziałem... no i... tego... że najbardziej to chciałbym mieć smoka... a wtedy... czy ja wiem, nie bardzo pamiętam, bo... tego... no, on wciąż mi stawiał... Zaraz... taa, powiedział, że ma jajo smoka i moglibyśmy o nie zagrać w karty... Ale chciał wiedzieć, czy umiałbym się nim zaopiekować, no wiecie, czy dam sobie radę... więc mu powiedziałem, że jak dałem sobie radę z Puszkiem, to i ze smokiem sobie poradzę...
- A on... on się zainteresował Puszkiem? - zapytał Harry, starając się zachować spokój.
- No... taaa... pytał się, czy dużo takich trójgłowych piesków biega sobie wokół Hogwartu, więc mu powiedziałem, że Puszek to pestka, jeśli tylko wie się, jak go uspokoić... no... trzeba tylko mu na czymś zagrać, a robi się łagodny jak baranek i zasypia...
Nagle zrobił przerażoną minę.
- Cholibka! Nie powinienem tego mówić! - wybełkotał. - Zapomnijcie o tym! Hej... dokąd lecicie?
Harry, Ron i Hermiona nie odezwali się do siebie ani jednym słowem, póki nie zatrzymali się w sali wejściowej, która wydała im się bardzo chłodna i ponura po jasnych, nagrzanych słońcem błoniach.
- Musimy iść do Dumbledore’a - oświadczył Harry. - Hagrid powiedział temu nieznajomemu, jak przejść obok Puszka, a pod tym kapturem ukrywał się albo Snape, albo sam Voldemort... Łatwo mu poszło, jak tylko spił
Hagrida. Mam nadzieję, że Dumbledore nam uwierzy. Może nam też pomóc Firenzo, jeśli tylko Zakała go nie powstrzyma. Gdzie jest gabinet Dumbledore’a?
Rozejrzeli się wokoło, jakby się spodziewali, że zobaczą jakąś wskazówkę. Nigdy im nie powiedziano, gdzie mieszka Dumbledore i jeszcze nigdy nie spotkali nikogo, kto by tam był.
- Trzeba po prostu... - zaczął Harry, ale urwał, bo w wielkiej sali rozległ się nagle donośny głos.
- Co wy tu robicie?
Była to profesor McGonagall, niosąca wielki stos książek.
- Chcemy się zobaczyć z profesorem Dumbledore’em - wypaliła Hermiona, a Harry i Ron uznali to za przejaw dużej odwagi.
- Zobaczyć się z profesorem Dumbledore’em? - powtórzyła McGonagall, jakby uznała to za bardzo podejrzaną zachciankę. - A po co?
Harry przełknął ślinę... no tak, po co...
- To tajemnica - odpowiedział, ale zaraz tego pożałował, bo nozdrza profesor McGonagall zadrgały niebezpiecznie.
- Profesor Dumbledore opuścił szkołę dziesięć minut temu - oznajmiła chłodnym tonem. - Otrzymał pilną sowę z Ministerstwa Magii i natychmiast poleciał do Londynu.
- Nie ma go? - prawie krzyknął Harry. - Już go nie ma?
- Profesor Dumbledore to bardzo znana osobistość i jego czas jest bardzo drogi.
- Ale to bardzo ważne.
- Czy mam rozumieć, Potter, że to coś, co chcecie mu powiedzieć, jest ważniejsze od Ministerstwa Magii?
- Pani profesor - powiedział Harry, odrzucając wszelkie względy ostrożności - to naprawdę bardzo ważne... Chodzi o Kamień Filozoficzny...
Profesor McGonagall mogła się spodziewać wszystkiego, ale nie tego. Książki wypadły jej z rąk, ale nawet się nie schyliła, żeby je podnieść.
- Skąd wiesz o... - wycedziła przez zęby.
- Pani profesor... myślę... nie, ja wiem, że Sn... że ktoś chce wykraść Kamień. Muszę porozmawiać z profesorem Dumbledore’em.
Wpatrywała się w niego podejrzliwie, wyraźnie nadał wstrząśnięta tym, co usłyszała.
- Profesor Dumbledore wraca jutro - powiedziała w końcu. - Nie wiem, w jaki sposób dowiedziałeś się o Kamieniu, ale możesz być pewny, że nikt nie może go wykraść, jest zbyt dobrze strzeżony.
- Ale, pani profesor...
- Potter, ja naprawdę wiem, o czym mówię - przerwała mu, schyliła się i zebrała książki. - Na waszym miejscu poszłabym do parku i cieszyła się z pięknej pogody.
Ale oni tego nie zrobili.
- To będzie dziś w nocy - powiedział Harry, kiedy profesor McGonagall oddaliła się na tyle, że nie mogła go usłyszeć. - Snape dzisiaj w nocy przejdzie przez klapę w podłodze. Wie już wszystko, co chciał wiedzieć, a teraz pozbył się Dumbledore’a. To on wysłał tę sowę. Założę się, że w Ministerstwie Magii bardzo się zdziwią, kiedy zobaczą Dumbledore’a.
- Ale co możemy... - Hermiona nagle urwała. Harry i Ron odwrócili się, widząc jej przerażone spojrzenie. Za nimi stał Snape.
- Dzień dobry - powiedział uprzejmym tonem.
Wytrzeszczyli na niego oczy.
- W taki piękny dzień nie powinniście tutaj siedzieć - dodał z dziwnym, pokrętnym uśmieszkiem.
- My właśnie... - zaczął Harry, nie mając najmniejszego pojęcia, co powiedzieć dalej.
- Powinniście być trochę ostrożniejsi - rzekł Snape.
- Ktoś może pomyśleć, że znowu coś knujecie. A Gryffindor stracił już chyba przez was dość punktów, prawda?
Harry spłonął rumieńcem. Odwrócili się, żeby wyjść na zewnątrz.
- Ostrzegam cię, Potter - zawołał Snape - jeszcze jedna nocna eskapada, a osobiście dopilnuję, żeby cię wyrzucono ze szkoły. Życzę miłego dnia.
I odszedł w kierunku pokoju nauczycielskiego.
Na schodach zewnętrznych Harry zwrócił się do dwójki przyjaciół.
- Posłuchajcie, co musimy zrobić - wyszeptał. - Jedno z nas musi pilnować Snape’a... poczekać przy pokoju nauczycielskim i śledzić go, kiedy wyjdzie. Hermiono, ty będziesz najlepsza.
- Dlaczego ja?
- To jasne - powiedział Ron. - Możesz udać, że czekasz na profesora Flitwicka. Och, panie profesorze - zaczął przemawiać wysokim głosem - tak się denerwuję, chyba się pomyliłam w pytaniu czternastym B...
- Zamknij się - warknęła Hermiona, ale zgodziła się pójść i pilnować Snape’a.
- A my zaczaimy się przy wejściu do korytarza na trzecim piętrze - powiedział Harry do Rona. - Idziemy.
Ale ta część planu nie wypaliła. Gdy tylko doszli do drzwi oddzielających Puszka od reszty szkoły, pojawiła się tam profesor McGonagall i tym razem natychmiast straciła panowanie nad sobą.
- Co, może wam się wydaje, że trudniej was minąć niż pokonać kilka potężnych zaklęć? Mam już dość tych bzdur! Jeśli się dowiem, że któreś z was znalazło się w pobliżu tych drzwi, Gryffindor straci kolejne pięćdziesiąt punktów! Tak, Weasley, ukarzę cały dom, choć jestem jego opiekunem!
Wrócili do pokoju wspólnego.
- No, przynajmniej Hermiona pilnuje Snape’a - powiedział Harry, gdy nagle dziura w portrecie Grubej Damy otworzyła się i wyskoczyła z niej Hermiona.
- Przykro mi, Harry! - jęknęła. - Snape wyszedł i zapytał mnie, co tam robię, więc powiedziałam, że czekam na Flitwicka, a Snape poszedł, żeby go wywołać i... Flitwick wyszedł, a Snape sobie poszedł... i nie wiem, gdzie teraz jest.
- No tak, więc pozostało tylko jedno - powiedział Harry. Pobladł, a oczy mu błyszczały. - Dzisiaj w nocy spróbuję dostać się do Kamienia przed Snape'em.
- Zwariowałeś! - krzyknął Ron.
- Nie możesz tego zrobić! - zaperzyła się Hermiona. - Po tym, co usłyszeliśmy od Snape’a i McGonagall? Wyrzucą cię!
- NO TO CO? - krzyknął Harry. - Nie rozumiecie? Jeśli Snape dorwie się do Kamienia, Voldemort wróci! Nie wiecie, co było, kiedy już raz próbował przejąć tu władzę? Jeśli teraz tego dokona, w ogóle nie będzie już żadnej szkoły, z której będą mogli kogokolwiek wyrzucić! Zamieni ją w kupę gruzów albo zrobi tu szkołę czarnej magii! Utracenie jakichś punktów w ogóle przestało mieć znaczenie, nie rozumiecie tego? Co, może myślicie, że jak Gryffindor zdobędzie puchar, to Voldemort zostawi was i wasze rodziny w spokoju? Jeśli mnie złapią, zanim dostanę się do Kamienia, to trudno, wrócę do Dursleyów i będę czekał, aż Voldemort tam mnie dopadnie, po prostu umrę trochę później, bo nigdy, przenigdy nie stanę po stronie czarnej magii! Tej nocy wejdę tam i żadne z was mnie nie powstrzyma! Voldemort zabił moich rodziców, zapomnieliście o tym?
- Masz rację, Harry - powiedziała cicho Hermiona.
- Użyję peleryny-niewidki - dodał Harry. - Całe szczęście, że ją odzyskałem.
- Chyba zmieścimy się pod nią we troje? - zapytał Ron.
- We troje?
- A co, myślisz, że pozwolimy ci pójść samemu?
- No pewnie, że nie - powiedziała Hermiona. - Myślisz, że bez nas dasz sobie radę? No dobra, pójdę i poszperam w moich książkach, może znajdę coś, co się przyda...
- Ale jeśli nas nakryją, was też wyrzucą.
- Mnie nie - oznajmiła ponuro Hermiona. - Flitwick powiedział mi w tajemnicy, że u niego dostałam sto dwadzieścia punktów. Po czymś takim nie mogą mnie wyrzucić.
Po kolacji cała trójka siedziała w pokoju wspólnym, czekając z niepokojem na nadejście nocy. Nikt im nie przeszkadzał; żaden z Gryfonów nie zamierzał odzywać się do Harry’ego. Po raz pierwszy był z tego rad. Hermiona przeglądała swoje notatki, mając nadzieję znaleźć choć jedno z zaklęć, które mieli pokonać. Harry i Ron wiele ze sobą nie rozmawiali. Każdy rozmyślał nad tym, co zamierzają zrobić.
Pokój powoli się wyludniał; wszyscy rozchodzili się do sypialni.
- Lepiej weź ten płaszcz - mruknął Ron, kiedy w końcu wyszedł Lee Jordan i zostali sami.
Harry pobiegł na górę do ciemnego dormitorium. Wyciągnął pelerynę i nagle zauważył flet, który Hagrid podarował mu na Boże Narodzenie. Schował go do kieszeni - jakoś nie czuł się zbyt dobrze usposobiony do śpiewania Puszkowi kołysanek.
Wrócił do salonu.
- Lepiej okryjmy się peleryną już tutaj. Upewnimy się, że zakryje wszystkich... bo jeśli Filch zobaczy jedną z naszych stóp wędrującą sobie po korytarzu...
- Co robicie? - rozległ się glos z ciemnego kąta pokoju.
Z odwróconego do nich tyłem fotela wstał Neville, ściskając swoją ropuchę, która sprawiała wrażenie, jakby znowu zatęskniła za wolnością.
- Nic, Neville, nic - odpowiedział Harry, szybko chowając pelerynę za plecami. Neville spojrzał na ich twarze.
- Znowu gdzieś wychodzicie - rzekł.
- Coś ty? - Hermiona udała zdziwienie. - Nigdzie nie idziemy. Dlaczego nie kładziesz się do łóżka, Neville?
Harry zerknął na stary zegar koło drzwi. Nie można było dłużej czekać, Snape mógł już teraz usypiać Puszka.
- Nie wolno wam nigdzie iść - oświadczył Neville. - Znowu was złapią. Gryffindor znowu przez was ucierpi.
- Ty nic nie rozumiesz, Neville - rzekł Harry. - To bardzo ważne.
Ale Neville był w stanie wskazującym na przypływ rozpaczliwej odwagi.
- Nie pozwolę wam! - krzyknął i stanął przed portretem Grubej Damy. - Nie przejdziecie! Ja... Będę się bił!
- Neville! - ryknął Ron. - Odejdź od dziury i nie bądź kretynem...
- Nie nazywaj mnie kretynem! - wrzasnął Neville.
- Nie złamiecie już żadnego punktu regulaminu! A ty sam mi mówiłeś, żebym się nikomu nie poddawał!
- Tak, ale nie mówiłem o nas. Neville, nie wiesz, co robisz.
Zrobił krok w jego stronę, a Neville wypuścił z rąk ropuchę, która natychmiast skorzystała ze sposobności i znikła w ciemnym kącie.
- Nie wiem? No to chodź, spróbuj! - krzyknął Neville, podnosząc pięści. - Jestem gotowy! Harry zwrócił się do Hermiony.
- Zrób cos - jęknął. Hermiona zbliżyła się do Neville’a.
- Neville, bardzo mi przykro, naprawdę, ale muszę to zrobić.
I podniosła różdżkę.
- Petrificus Totalus! - zawołała, celując różdżką w Neville’a.
Ręce Neville’a przylgnęły do boków. Nogi złączyły się razem. Całe ciało zesztywniało. Zachwiał się i upadł na twarz na podłogę, sztywny jak tablica.
Hermiona podbiegła i przewróciła go na plecy. Miał zaciśnięte szczęki, więc nie mógł mówić. Tylko oczy się poruszały, spoglądając na nich z przerażeniem.
- Co mu zrobiłaś? - wyszeptał Harry.
- Pełne porażenie ciała - odpowiedziała z żalem.
- Och, Neville, wybacz mi.
- Musieliśmy to zrobić, nie ma czasu na wyjaśnienia - dodał Harry.
- Zrozumiesz to później, Neville - rzekł Ron, kiedy przestąpili nieruchome ciało i naciągnęli na siebie pelerynę-niewidkę.
Ale wszyscy troje poczuli, że pozostawienie Neville’a, leżącego bez ruchu na podłodze, nie wróży dobrze. Teraz cień każdego posągu wyglądał jak Filch, a każdy poświst wiatru brzmiał jak rzucający się na nich gdzieś z góry Irytek.
Kiedy stanęli u stóp schodów, zobaczyli Panią Norris, czającą się w pobliżu szczytu.
- Och, kopnijmy ją raz, ale zdrowo - szepnął Ron w ucho Harry’emu, ale ten potrząsnął głową. Ominęli kocicę ostrożnie, a ona zwróciła na nich swoje rozjarzone ślepia, ale się nie poruszyła.
Nie spotkali nikogo aż do schodów wiodących na trzecie piętro. W połowie schodów Irytek obluzowywał chodnik, tak, żeby ktoś się wywrócił.
- Kto tam? - zapytał nagle, kiedy wspinali się ku niemu. Zmrużył swoje wstrętne czarne oczy. - Wiem, że tu jesteś, chociaż cię nie widzę. Kim jesteś, ghulem, widmem czy jakimś głupim kotem z pierwszego roku?
Uniósł się w powietrze i polatywał nad schodami, patrząc na nich z ukosa.
Harry wpadł na genialny pomysł.
- Irytku - powiedział ochrypłym szeptem - tak się składa, że Krwawy Baron ma swoje powody, aby być niewidzialnym.
Mało brakowało, a Irytek runąłby w dół i zleciał ze schodów, tak się przestraszył. Odzyskał równowagę, kiedy był już blisko nich.
- Och, najmocniej przepraszam, wielmożny panie Baronie - powiedział przymilnym tonem. - To mój błąd, moja pomyłka... nie widziałem pana... no tak, bo jest pan niewidzialny... raczy wybaczyć staremu Irytkowi ten głupi żart...
- Mam tu sprawę do załatwienia - zachrypiał Harry.
- Tej nocy trzymaj się od tego miejsca z dala.
- Ależ oczywiście, wasza wielmożność - odrzekł Irytek, unosząc się ponownie w powietrze. -Jestem pewny, że wszystko pójdzie po myśli szanownego pana Barona. Nie będę przeszkadzał.
I poszybował w głąb ciemnego korytarza.
- Wspaniale, Harry! - szepnął Ron. Po kilku chwilach byli już u drzwi korytarza na trzecim piętrze - drzwi, które były otwarte.
- No i stało się - powiedział cicho Harry. - Snape już przeszedł obok Puszka.
Widok tych otwartych drzwi uprzytomnił im w pełni, co zamierzają zrobić. Stali, milcząc i kuląc się pod peleryną.
- Jeśli chcecie wracać - szepnął Harry - nie będę miał do was pretensji. Możecie wziąć pelerynę, nie będzie mi już potrzebna.
- Nie bądź głupi - powiedział Ron.
- Idziemy - oświadczyła Hermiona.
Harry pchnął uchylone drzwi. Zaskrzypiały okropnie, a potem rozległo się dudniące warczenie. Wszystkie trzy nosy psa zwróciły się w ich kierunku, marszcząc się i węsząc.
- Co tam leży przy jego łapach? - zapytała szeptem Hermiona.
- Wygląda jak harfa - powiedział Ron. - Pewno Snape ją zostawił.
- Bestia musiała się obudzić, gdy tylko przestał grać - rzekł Harry. - No, to spróbujmy...
Przyłożył flet Hagrida do ust i zaczął dmuchać. Nie przypominało to żadnej melodii, ale już po pierwszych tonach pies przymknął wszystkie trzy pary oczu. Harry ostrożnie nabrał powietrza i grał dalej. Powoli ucichło warczenie - potwór zachwiał się lekko, a potem osunął na kolana i w końcu padł na podłogę, pogrążony w głębokim śnie.
- Nie przestawaj grać - ostrzegł Harry’ego Ron, kiedy wyśliznęli się spod peleryny i zaczęli skradać ku klapie w podłodze. Kiedy zbliżyli się do trzech olbrzymich głów, poczuli gorący, cuchnący oddech.
- Chyba uda się nam podnieść tę klapę, co? - szepnął Ron, zerkając ponad grzbietem psa. - Chcesz iść pierwsza, Hermiono?
- Nie, nie chcę!
- No dobra.
Ron zacisnął zęby i ostrożnie przestąpił łapy psa. Pochylił się i pociągnął za kółko w klapie, a ta natychmiast się otworzyła.
- Co tam widzisz? - zapytała nerwowo Hermiona.
- Nic... tu jest ciemno... nie ma jak zejść, trzeba tam wskoczyć.
Harry, który wciąż grał na flecie, pomachał drugą ręką, żeby zwrócić uwagę Rona na siebie.
- Chcesz wejść pierwszy? Jesteś pewny? - zapytał Ron. - Nie wiem, jak tam jest głęboko. Daj flet Hermionie, żeby się nie obudził.
Harry podał jej flet. W ciągu kilku sekund ciszy pies warknął i drgnął, ale gdy tylko Hermiona zaczęła grać, znowu zapadł w głęboki sen.
Harry przelazł przez psa i zajrzał w ciemną dziurę. Nie było widać dna.
Opuścił się w dół i zawisł na samych palcach. Potem spojrzał na Rona i rzekł:
- Jeśli coś mi się stanie, nie właźcie za mną. Idźcie prosto do sowiarni i wyślijcie sowę do Dumbledore’a, dobrze?
- Jasne - odpowiedział Ron.
- Mam nadzieję, że za chwilę się zobaczymy...
I puścił się. I zaczął spadać, spadać, spadać, czując podmuch zimnego, wilgotnego powietrza na twarzy, aż...
PLUMP. Wylądował na czymś miękkim. Odetchnął z ulgą, usiadł i pomacał naokoło, bo jeszcze się nie przyzwyczaił do ciemności. Wyglądało na to, że siedział na czymś w rodzaju rośliny.
- W porządku! - krzyknął w stronę jasnego kwadracika wielkości znaczka pocztowego, który majaczył nad jego głową. - Miękkie lądowanie, możecie skakać!
Ron skoczył i wylądował tuż obok niego.
- Z czego to jest? - zapytał, gdy odzyskał oddech.
- Nie wiem, to chyba jakaś roślina. Myślę, że jest tutaj, żeby złagodzić upadek. Hermiono, skacz!
Odległe tony fletu nagle ucichły. Usłyszeli głośne szczeknięcie, ale Hermiona zdążyła skoczyć. Wylądowała z drugiej strony Harry’ego.
- Musimy być gdzieś bardzo głęboko pod szkołą - powiedziała.
- Dobrze, że to coś tu rośnie - zauważył Ron.
- Dobrze? - wrzasnęła Hermiona. - Popatrzcie na siebie!
Zerwała się na nogi i przywarła do wilgotnej ściany. Nie przyszło to jej łatwo, bo w tej samej chwili, gdy wylądowała, roślina zaczęła oplatać jej nogi grubymi pędami. Harry i Ron byli już uwięzieni - łodygi oplotły im nogi tak mocno, że zaczęły drętwieć.
Hermionie udało się uniknąć ich losu tylko dlatego, że w porę to spostrzegła. Teraz patrzyła, przerażona, jak koledzy szamocą się, próbując uwolnić nogi, ale im rozpaczliwiej szarpali za łodygi, tym ciaśniej i mocniej ich oplatały.
- Nie ruszajcie się! - krzyknęła Hermiona. -Wiem co to jest... to diabelskie sidła!
- Och, jak to dobrze, że wiemy, jak to się nazywa, to naprawdę wielka ulga! - warknął Ron, odchylając się, bo złowrogie pędy już sięgały mu szyi.
- Cicho bądź, próbuję sobie przypomnieć przeciwzaklęcie!
- No to się pospiesz, nie mogę oddychać! - wysapał Harry, walcząc ze splotem zaciskającym się wokół jego piersi.
- Diabelskie sidła, diabelskie sidła... Co mówiła profesor Sprout?... Ze to lubi ciemność i wilgoć...
- Więc zapal coś! - wykrztusił Harry.
- Tak... no jasne... ale tu nie ma drewna! - krzyknęła Hermiona, wykręcając sobie ręce.
- CZY TY ZWARIOWAŁAŚ? - zawył Ron. - JESTEŚ CZARODZIEJKĄ CZY NIE?
- Och, tak! - powiedziała Hermiona, wyciągnęła różdżkę i machnęła nią, mrucząc coś pod nosem. Z różdżki wyleciały niebieskie płomienie, takie same, jakimi kiedyś podpaliła szatę Snape’a. Po chwili obaj chłopcy poczuli, że uścisk diabelskich łodyg słabnie - kurczyły się i cofały przed światłem i ciepłem. W końcu opadły z nich i byli wolni.
- Całe szczęście, że przykładałaś się do zielarstwa, Hermiono - powiedział Harry, gdy stanął obok niej przy murze, ocierając pot z czoła.
- Tak - dodał Ron - i całe szczęście, że Harry nie stracił głowy w kryzysowej sytuacji... „Tu nie ma drewna”, słowo daję...
- Tędy - rzeki Harry, wskazując na kamienny korytarz. Była to zresztą jedyna droga, którą mogli dokądkolwiek pójść.
Prócz odgłosów własnych kroków słyszeli tylko ciche kapanie wody. Korytarz biegł w dół, co przypomniało Harry’emu wizytę w podziemiach Gringotta. Nie było to miłe wspomnienie, zwłaszcza kiedy pomyślał o smokach strzegących podobno skrytek w skarbcu... Jeśli spotkają smoka, i to dorosłego... Jeśli Norbert był jeszcze mały, to dorosły...
- Słyszycie? - szepnął Ron.
Harry wytężył słuch. Gdzieś z przodu dochodziły ciche szelesty i jakby pobrzękiwanie.
- Myślisz, że to duch?
- Nie wiem... mnie to przypomina skrzydła...
Doszli do końca korytarza i zobaczyli jasno oświetloną komnatę o wysokim sklepieniu, pełną małych, niezwykle barwnych ptaszków, kłębiących się i wirujących w powietrzu. Po drugiej stronie były ciężkie drewniane drzwi.
- Myślisz, że rzucą się na nas, jak będziemy szli przez komnatę? - zapytał Ron.
- Chyba tak - odpowiedział Harry. - Nie wyglądają zbyt groźnie, ale jeśli rzucą się całą chmarą... No, ale nie mamy wyboru... Biegnę.
Wziął głęboki oddech, zasłonił twarz rękami i pobiegł przez komnatę. Spodziewał się ukłuć ostrych dziobów i pazurów, ale nic takiego się nie wydarzyło. Dotarł do drzwi bez przeszkód. Nacisnął na klamkę - drzwi były zamknięte.
Po chwili dobiegli do niego Ron i Hermiona. Wszyscy razem napierali na drzwi, ale ani drgnęły, nawet wówczas, kiedy Hermiona użyła zaklęcia Alohomora.
- No i co teraz? - zapytał Ron.
- Te ptaki... przecież nie mogą tu być dla dekoracji - powiedziała Hermiona.
Popatrzyli na ptaki, szybujące ponad ich głowami, połyskujące, podzwaniające cicho w powietrzu... Podzwaniające?.
- To nie ptaki! - krzyknął nagle Harry. - To są klucze! Uskrzydlone klucze... popatrzcie uważnie. To znaczy, że... - Rozejrzał się wokoło, podczas gdy Roni Hermiona przypatrywali się stadu latających kluczy. - Tak! Popatrzcie! Miotły! Musimy złapać właściwy klucz!
- Ale tu są setki: kluczy!
Ron przyjrzał się uważnie dziurce od klucza.
- Musimy szukać dużego, staroświeckiego... prawdopodobnie srebrnego, jak klamka.
Każde chwyciło miotłę i poderwało się w powietrze, śmigając między rojami skrzydlatych kluczy. Wymachiwali rękami, zakręcali nagle, nurkowali, ale zaczarowane klucze umykały tak szybko, że nie można było złapać choćby jednego.
Ale w końcu Harry był szukającym, i to najmłodszym szukającym w tym stuleciu. Miał wrodzony talent dostrzegania tego, czego nie widzieli inni. Po minucie szybowania pośród chmary tęczowych skrzydełek dostrzegł wielki srebrny klucz, który miał jedno skrzydło skrzywione, jakby już ktoś go raz złapał i w pośpiechu wpychał w dziurkę.
- To ten! - zawołał do dwójki przyjaciół. - Ten wielki... tam... nie, tam... z jasnoniebieskimi skrzydłami... z jednej strony pióra są powykrzywiane.
Ron pomknął w kierunku wskazanym przez Harry’ego, rąbnął w sklepienie i o mały włos nie spadł z miotły.
- Musimy go okrążyć! - zawołał Harry, nie spuszczając wzroku ze srebrnego klucza. - Ron, ty od góry...
Hermiono, trzymaj się niżej i nie pozwalaj mu zlecieć w dół... a ja spróbuję go złapać. Dobra, TERAZ!
Ron zanurkował, Hermiona wystrzeliła w górę, a Harry poszybował prosto na klucz, który pofrunął w kierunku ściany. Harry wychylił się i z niezbyt przyjemnym chrzęstem przygwoździł klucz jedną ręką do kamiennego muru. Radosne okrzyki Rona i Hermiony odbiły się echem po wysokiej komnacie.
Szybko wylądowali, a Harry pobiegł do drzwi, ściskając w ręku wyrywający się klucz. Wepchnął go szybko do dziurki i przekręcił, a klucz natychmiast wyskoczył i uleciał w powietrze.
- Gotowi? - zapytał Harry z ręką na klamce.
Kiwnęli głowami. Harry otworzył drzwi.
Następna komnata była tak ciemna, że początkowo nic nie widzieli. Jednak kiedy weszli do środka, zapłonęło światło i ich oczom ukazał się zdumiewający widok.
Stali na skraju olbrzymiej szachownicy, za czarnymi figurami, które były większe od nich i wyrzeźbione z czarnego kamienia. Naprzeciw nich, po drugiej stronie komnaty, stały w dwóch rzędach białe figury. Harry emu, Ronowi i Hermionie dreszcz przebiegł po plecach - wysokie figury nie miały twarzy.
- A co teraz zrobimy? - szepnął Harry.
- To przecież jasne, nie? - odpowiedział Ron. - Musimy zagrać i wygrać drogę przez pokój. Za białymi figurami widniały kolejne drzwi.
- Ale jak? - zapytała Hermiona.
- Chyba będziemy musieli sami łazić po szachownicy - powiedział Ron.
Podszedł do czarnego skoczka i wyciągnął rękę, żeby go dotknąć. Koń natychmiast zaczął grzebać kopytami po kamiennej posadzce, a rycerz zwrócił ku Ronowi głowę w przyłbicy.
- Czy mamy... ee... przyłączyć się do was, żeby przejść na drugą stronę?
Czarny rycerz skinął głową. Ron odwrócił się do przyjaciół.
- Zaraz, niech pomyślę... Wydaje mi się, że musimy zastąpić trzy czarne figury...
Harry i Hermiona stali spokojnie, dając mu czas do namysłu. W końcu oznajmił:
- Słuchajcie, nie obraźcie się, ale nie jesteście najlepsi w szachach...
- Dobra, nie obrażamy się - przerwał mu Harry. - Po prostu nam powiedz, co mamy robić.
- No więc tak... Harry, zajmij miejsce tego gońca, a ty, Hermiono, stań na miejscu tej wieży.
- A ty?
- Ja będę skoczkiem.
Figury chyba to usłyszały, bo kiedy skończył, skoczek, goniec i wieża odwróciły się plecami do białych figur i zeszły z szachownicy, pozostawiając trzy puste miejsca dla Harry’ego, Rona i Hermiony.
- Białe zawsze zaczynają - powiedział Ron, zerkając na szachownicę. - Tak... zobaczcie...
Biały pion posunął się do przodu o dwa pola.
Ron zaczął kierować czarnymi figurami. Przenosiły się posłusznie tam, gdzie im polecił. Harry’emu drżały kolana. A jeśli przegrają?
- Harry... przesuń się o cztery pola w prawo.
Pierwszego prawdziwego wstrząsu doznali, kiedy stracili drugiego skoczka. Biała królowa przewróciła go na posadzkę i powlokła poza szachownicę, gdzie został, leżąc twarzą w dół.
- Musiałem na to pozwolić - powiedział Ron, ale minę miał lekko przerażoną. - Hermiono, teraz możesz zbić tego gońca. No, bierz go.
Za każdym razem, gdy zrobili zły ruch, białe były bezlitosne. Wkrótce pod ścianą piętrzył się stos czarnych figur. Dwukrotnie Ron dostrzegł w ostatniej chwili, że Harry i Hermiona są zagrożeni. On sam miotał się po szachownicy, zbijając prawie tyle samo białych figur, ile stracili czarnych.
- Już jesteśmy blisko - mruknął nagle. - Zaraz, niech pomyślę... niech pomyślę...
Biała królowa zwróciła ku niemu oblicze bez twarzy.
- Tak... - powiedział cicho Ron - jest tylko jedno wyjście... muszę dać się zabić.
- NIE! - krzyknęli Harry i Hermiona.
- To są szachy! - szepnął Ron. - Trzeba ponosić ofiary! Zrobię ruch o jedno pole do przodu, ona mnie zbije... a ty, Harry, będziesz mógł zamalować ich króla!
- Ale...
- Chcesz powstrzymać Snape’a czy nie?
- Ron...
- Słuchaj, jeśli się nie pospieszysz, on może wykraść Kamień!
Nie było innego wyjścia.
- Gotów? - zawołał Ron, a twarz mu pobladła. - Idę tutaj... a jak wygracie, nie marudźcie, tylko...
Zrobił krok do przodu, a biała królowa natychmiast się na niego rzuciła i uderzyła go w głowę kamienną ręką. Padł na posadzkę. Hermiona krzyknęła, ale nie ruszyła się ze swojego pola. Biała królowa zwlokła Rona poza szachownicę. Wyglądał, jakby zemdlał.
Harry zrobił trzy kroki w lewo.
Biały król zerwał koronę z głowy i cisnął mu ją pod nogi. Wygrali. Figury rozstąpiły się i skłoniły, pozostawiając im wolną drogę do drzwi. Harry i Hermiona rzucili ostatnie rozpaczliwe spojrzenie na Rona i przebiegli przez drzwi do następnej komnaty.
- A jeśli on...
- Nic mu nie będzie - powiedział Harry, starając się przekonać samego siebie. - Co mamy dalej?
- Była już Sprout ze swoimi diabelskimi sidłami, Flitwick musiał zakląć te klucze, McGonagall zaczarowała szachy.. . to znaczy, że czekają nas zaklęcia Quirrella i Snape’a...
Doszli do kolejnych drzwi.
- W porządku? - szepnął Harry.
- Wchodź.
Harry pchnął drzwi.
Obrzydliwy zapach uderzył ich w nozdrza, aż musieli zakryć twarze szatami. Oczy zaszły im łzami, ale zdołali zobaczyć na podłodze trolla, jeszcze większego od tego, którego kiedyś spotkali. Leżał jak martwy, z krwawym guzem na czole.
- No dobrze, że nie musimy z nim walczyć - szepnął Harry, kiedy przeszli ostrożnie nad jedną z potężnych nóg. - Szybko, zwiewajmy stąd, bo tracę oddech.
Otworzył następne drzwi i oboje zawahali się, nie wiedząc, co ich czeka za nimi, ale zobaczyli tylko stół, a na nim siedem butelek różnego kształtu, ustawionych w równym rzędzie.
- To robota Snape’a - powiedział Harry. - Co mamy zrobić?
Przekroczyli próg i natychmiast buchnął za nimi ogień, odcinając im powrotną drogę. Był to jednak zwykły ogień: płomienie miały barwę purpury. W tej samej chwili czarne płomienie ogarnęły drzwi w przeciwległej ścianie. Znaleźli się w pułapce.
- Zobacz! - Hermiona chwyciła zwój pergaminu leżący obok butelek. Harry zajrzał jej przez ramię i razem odczytali następujące słowa:
Groza czyha za wami, a szczęście przed wami,
Dwie z nas wam pomogą, żadna nie omami,
Jedna z siedmiu pozwoli pójść dalej przed siebie,
Inna pozwoli wrócić temu, który jest tu potrzebie,
Dwie z nas kryją zacne wino pokrzywowe,
Trzy truciznę wsączą w serce oraz w głowę.
Wybieraj, jeśli nie chcesz cierpieć tutaj wiecznie,
Oto cztery wskazówki, jak przeżyć bezpiecznie:
Pierwsza: jakkolwiek chytrze trucizna się skrywa,
Jest zawsze z lewej strony tego, co dala pokrzywa;
Druga: różną mają zawartość butelki ostatnie,
Lecz jeśli chcesz iść naprzód, nie pij płynu z żadnej;
Trzecia: różne mają flaszki kształty i wymiary,
Lecz najmniejsza i największa kryją dobre czary;
Czwarta: obie drugie od końca smak podobny mają,
Choć wyglądem całkiem się nie przypominają.
Hermiona głośno westchnęła, a Harry ze zdumieniem zobaczył uśmiech na jej twarzy.
- Wspaniale - powiedziała. - To nie jest magia, to logika. Zwykła zagadka. Wielu najpotężniejszych czarodziejów nie ma pojęcia o logice. Dla nich to pułapka bez wyjścia.
- A dla nas nie?
- Oczywiście, że nie. Mamy tu wszystko, czego nam potrzeba. Siedem butelek: w trzech jest trucizna, w dwóch wino, jedna przeprowadzi nas bezpiecznie przez czarny ogień, a jedna cofnie nas do ognia purpurowego.
- Ale skąd mamy wiedzieć, którą wypić?
- Daj mi minutę.
Hermiona przeczytała tekst kilka razy. Potem przeszła tam i z powrotem wzdłuż stołu, mrucząc coś do siebie i wskazując palcem na różne butelki. W końcu klasnęła w dłonie.
- Mam - oznajmiła. - Najmniejsza butelka przeprowadzi nas przez czarny ogień, do Kamienia. Harry spojrzał na mały flakonik.
- Tego płynu jest tak mało, że wystarczy tylko dla jednej osoby. Zaledwie jeden mały łyczek. Popatrzyli po sobie.
- A która pozwoli przejść z powrotem przez purpurowe płomienie?
Hermiona wskazała na pękatą butelkę, ostatnią po prawej stronie.
- Wypijesz to - rzekł Harry. - Tak, posłuchaj mnie. Wróć i zajmij się Ronem. Weźcie miotły z komnaty z uskrzydlonymi kluczami. Pozwolą wam unieść się tym szybem aż do klapy w podłodze i przelecieć nad Puszkiem. Potem lećcie prosto do sowiarni i wyślijcie Hedwigę do Dumbledore’a. Potrzebujemy jego pomocy. Może mi się uda powstrzymać Snape’a przez pewien czas, ale chyba nie na długo. Nie mogę z nim się równać.
- Ale, Harry... a jeśli jest z nim Sam-Wiesz-Kto?
- No cóż... Raz już miałem szczęście - odpowiedział Harry, wskazując na swoją bliznę. - Może dopisze mi i tym razem.
Hermionie drżały wargi. Nagle podskoczyła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Hermiono!
- Harry... wiesz, jesteś naprawdę wielkim czarodziejem.
- Ty jesteś o wiele lepsza - powiedział Harry, bardzo zmieszany, kiedy go puściła.
- Ja! Książki! I trochę inteligencji! Są ważniejsze rzeczy... przyjaźń i męstwo... i... och, Harry... bądź ostrożny!
- Ty wypij pierwsza - rzekł Harry. - Jesteś pewna, która jest która, tak?
- Oczywiście.
Łyknęła zdrowo z pękatej butelki i wstrząsnęła się.
- To nie była trucizna? - zapytał Harry z niepokojem.
- Nie... ale przypomina lód.
- Szybko, idź, bo to może działać krótko.
- Powodzenia... bądź ostrożny...
- IDŹ!
Hermiona odwróciła się i przeszła przez purpurowe płomienie.
Harry wziął głęboki oddech i podniósł mały flakonik. Stanął twarzą do czarnych płomieni.
- No to idę - powiedział i jednym łykiem wypił zawartość.
Poczuł się rzeczywiście tak, jakby krew zamieniła mu się w lód. Odstawił flakonik i ruszył naprzód; zobaczył, jak czarne płomienie liżą mu ciało, ale ich nie czuł - przez chwilę nie widział nic prócz ciemnego ognia - i oto był już po drugiej stronie, w ostatniej komnacie.
Ktoś już tam był, ale nie był to Snape. I nie był to nawet Voldemort.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 5:26, 23 Sie 2007    Temat postu:

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
CZŁOWIEK O DWÓCH TWARZACH


Był to Quirrell. - To pan? l - krzyknął Harry zduszonym głosem. Quirrell uśmiechnął się.
- Tak, to ja - powiedział spokojnie. - Zastanawiałem się, czy spotkamy się tutaj, Harry Potterze.
- A ja myślałem, że... Snape...
- Severus? - Quirrell roześmiał się, ale tym razem nie był to jego zwykły nerwowy chichot, ale krótki, zimny i ostry śmiech. - Tak, Severus wygląda na takiego, prawda? Nieźle mieć takiego Severusa, który krąży po szkole jak wyrośnięty nietoperz. Kto by mógł podejrzewać tego b-b-biednego j-j-jąkałę, p-profesora Quirrella?
Harry nie mógł w to uwierzyć. To nie może być prawda, to jakiś podstęp albo żart.
- Ale Snape próbował mnie zabić!
- Nie, nie. To ja próbowałem cię zabić. Twoja przyjaciółka, panna Granger, zupełnie przypadkowo wpadła na mnie, kiedy biegła, żeby podpalić Snape'owi szatę. No wiesz, na tym meczu quidditcha. Przerwała mój kontakt wzrokowy z tobą. A już tak niewiele brakowało! Jeszcze parę sekund, a strąciłbym cię z miotły. Udałoby mi się to wcześniej, gdyby Snape nie mruczał przeciwzaklęć, żeby cię uratować.
- Snape próbował mnie uratować^
- Oczywiście - powiedział Quirrell chłodnym tonem. - A jak myślisz, dlaczego chciał sędziować w następnym meczu? Tylko dlatego, żeby się upewnić, że nie zrobię tego po raz drugi. Śmieszne, doprawdy... I tak bym nic nie zrobił, bo na widowni był Dumbledore. A wszyscy inni nauczyciele myśleli, że Snape chce odebrać Gryfonom zwycięstwo! Nie przysporzyło mu to popularności... I po co to całe marnotrawstwo czasu, skoro i tak zabiję cię tej nocy? Quirrell strzelił palcami. W powietrzu pojawiły się grube sznury, które oplotły całe ciało Harry’ego.
- Jesteś za bardzo wścibski, Potter. Tacy długo nie pożyją. I po co włóczyłeś się po szkole w Noc Duchów? Musiałeś mnie zobaczyć na trzecim piętrze?
- To pan wpuścił tego trolla?
- Oczywiście. Trolle to moja specjalność. Chyba widziałeś, jak urządziłem tego tam, w komnacie? Niestety, kiedy wszyscy biegali jak opętani po całym zamku, szukając trolla, Snape, który już zaczął mnie podejrzewać, poszedł prosto na trzecie piętro i przeszkodził trollowi zatłuc cię na śmierć. No i ten głupi trójgłowy pies... Nie udało mu się odgryźć Snape'owi nogi, a powinien to zrobić gładko. A teraz, Potter, siedź spokojnie. Muszę najpierw zbadać to interesujące zwierciadło.
Dopiero teraz Harry spostrzegł, co znajduje się za Quirrellem. Było to Zwierciadło Ain Eingarp.
- To lustro jest kluczem do odnalezienia Kamienia - mruknął Quirrell, przyglądając się uważnie ramie zwierciadła. - Ze też ten Dumbledore coś takiego wymyślił... No, ale nasz kochany dyrektor jest w Londynie... Kiedy wróci, ja będę już daleko.
Jedyne, co przyszło Harry’emu do głowy, to odwrócenie uwagi Quirrella od zwierciadła.
- Widziałem ciebie i Snape’a w puszczy - wybełkotał.
- Zgadza się - rzekł beztrosko Quirrell, obchodząc lustro, by przyjrzeć się, co jest z tyłu. – Śledził mnie, próbując odkryć, jak daleko się posunąłem. Przez cały czas mnie podejrzewał. Chciał mnie nastraszyć... Mnie, który ma po swojej stronie lorda Voldemorta!...
Wyszedł zza lustra i wpatrzył się w nie pożądliwym wzrokiem.
- Widzę Kamień... przekazuję go mojemu panu i mistrzowi... ale gdzie on jest?
Harry natężył wszystkie mięśnie, ale sznury nie puszczały. Musi odwrócić uwagę Quirella od lustra... Quirrell nie może się skupić...
- Ale przecież Snape sprawiał wrażenie, że mnie nienawidzi.
- Och, tak... Trudno powiedzieć, by darzył cię sympatią. Był w Hogwarcie razem z twoim ojcem, nie wiedziałeś o tym? Nie znosili się. No, ale nigdy nie życzył ci śmierci.
- Parę dni temu słyszałem, jak pan szlocha ze strachu... myślałem, że Snape panu grozi...
Po raz pierwszy przez twarz Quirrella przemknął cień strachu.
- Czasami - powiedział - posłuszeństwo mojemu panu i mistrzowi sprawia mi... ee... pewną trudność... To wielki czarodziej, a ja jestem słaby i...
- To znaczy, że to on był z panem w tej pustej klasie?
- On jest ze mną wszędzie - odpowiedział cicho Quirrell. - Spotkałem go, kiedy podróżowałem dookoła świata. Byłem wtedy głupim młokosem, miałem zupełnie śmieszne poglądy na dobro i zło. Lord Voldemort pokazał mi, jak bardzo się myliłem. Nie ma czegoś takiego, jak dobro i zło, jest tylko władza i potęga... I mnóstwo ludzi zbyt słabych, by osiągnąć władzę i potęgę... Od tego czasu służyłem mu wiernie, choć nie była to łatwa służba. Był wobec mnie bezlitosny - tu zadrżał nagle - i chwała mu za to. Błędów łatwo nie wybaczał. Kiedy nie udało mi się wykraść Kamienia z podziemi Gringotta, był bardzo niezadowolony. Ukarał mnie... postanowił, że odtąd będzie mnie pilnował...
Harry przestał go słuchać. Przypomniał sobie swoją wyprawę na ulicę Pokątną... Jak mógł być takim głupcem? Przecież widział tam Quirrella, sam ściskał mu rękę w Dziurawym Kotle!
Quirrell zaklął pod nosem.
- Nie rozumiem... Czyżby Kamień był wewnątrz lustra? Może powinienem je rozbić?
W głowie Harry’ego trwała rozpaczliwa gonitwa myśli.
W tej chwili pragnę tylko jednego, pomyślał, znaleźć Kamień przed Quirrellem. Więc jeśli spojrzę w lustro, ujrzę siebie, szukającego Kamienia... a to oznacza, że zobaczę, gdzie jest ukryty! Tylko... jak spojrzeć w lustro, żeby Quirrell nie zorientował się, co chcę zrobić?
Spróbował przesunąć się w lewo, dostać się jakoś przed lustro, ale tak, żeby Quirrell tego nie zauważył. Sznury oplatające mu nogi w kostkach były jednak zaciśnięte tak mocno, że zdołał tylko przesunąć się o kilkanaście centymetrów i przewrócił się. Quirrell nie zwracał na niego uwagi. Wciąż mówił sam do siebie.
- Co to lustro robi? Jak działa? Pomóż mi, mistrzu! I nagle, ku przerażeniu Harry’ego, rozległ się głos, który zdawał się wychodzić z samego Quirrella.
- Użyj chłopca... Użyj chłopca... Quirrell odwrócił się do Harry’ego.
- Tak... Potter... chodź tutaj.
Klasnął w dłonie, a sznury natychmiast opadły. Harry podniósł się.
- Chodź tutaj - powtórzył Quirrell. - Spójrz w lustro i powiedz mi, co widzisz.
Harry podszedł do niego.
Muszę kłamać, myślał gorączkowo. Muszę patrzyć w lustro i mówić, że widzę cos innego.
Quirrell stanął tuż za nim. Harry poczuł dziwny zapach, który zdawał się wydobywać z jego turbana. Zamknął oczy, zrobił jeszcze dwa kroki w kierunku lustra i otworzył oczy.
Najpierw ujrzał swoje odbicie, blade i przerażone. Jednak w chwilę później odbicie uśmiechnęło się do niego, włożyło rękę do kieszeni i wyjęło czerwony kamień. Potem wyraźnie mrugnęło i włożyło kamień z powrotem do kieszeni, a kiedy to zrobiło, Harry poczuł, że coś ciężkiego wpadło do jego prawdziwej kieszeni. Trudno mu było w to uwierzyć, ale w jakiś sposób zdobył Kamień Filozoficzny.
- No i co? - zapytał niecierpliwie Quirrell. Harry zebrał w sobie całą odwagę.
- Widzę siebie ściskającego dłoń Dumbledore’a - wymyślił naprędce. - Ja... ja zdobyłem Puchar Domów dla Gryffindoru.
Quirrell znowu zaklął.
- Odejdź - powiedział.
Harry odsunął się na bok i poczuł Kamień na swoim udzie. Czy uda mu się z nim uciec?
Nie zdążył jednak zrobić nawet pięciu kroków, kiedy piskliwy głos przemówił ponownie, choć Quirrell nie poruszył wargami.
- On kłamie... On kłamie...
- Potter, wracaj! - krzyknął Quirrell. - Powiedz mi prawdę! Co tam zobaczyłeś? Głos znowu przemówił.
- Ja z nim porozmawiam... twarzą w twarz...
- Mistrzu, nie jesteś dość silny!
- Mam dość siły... do tego...
Harry poczuł, jakby diabelskie sidła oplotły mu nogi. Nie mógł poruszyć żadnym mięśniem. Sparaliżowany, patrzył, jak Quirrell podnosi ręce i zaczyna rozwijać swój turban. Co to znaczy? Turban spadł na podłogę. Bez niego Quirrell wydał się nagle śmiesznie mały. A potem powoli się odwrócił.
Harry byłby wrzasnął, ale nie mógł wydać żadnego dźwięku. Tam, gdzie powinien być tył głowy Quirrella, ujrzał twarz - najstraszniejszą twarz, jaką widział w życiu. Była kredowobiała, miała okropne czerwone oczy i szparki zamiast nosa, jak wąż.
- Harry Potterze... - wyszeptała twarz. Harry chciał się cofnąć, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
- Widzisz, co ze mnie zostało? - zapytała twarz. - Zaledwie cień i mgła... Pojawiam się tylko wtedy, gdy mogę wstąpić w czyjeś ciało... ale zawsze byli i są tacy, co użyczają mi swoich serc i umysłów... Krew jednorożca trochę mnie wzmocniła... na parę tygodni... widziałeś, jak Quirrell pił ją dla mnie w puszczy... Lecz kiedy zdobędę Eliksir Życia, stworzę sobie nowe ciało... własne... A teraz... dlaczego nie oddajesz mi Kamienia, który spoczywa w twojej kieszeni?
A więc wiedział. Harry nagle odzyskał czucie w nogach. Cofnął się.
- Nie bądź głupcem - warknęła twarz. - Lepiej uratuj własne życie i przyłącz się do mnie... bo inaczej skończysz tak, jak twoi rodzice... Umarli, błagając mnie o litość...
- KŁAMCA! - krzyknął nagle Harry. Quirrell szedł ku niemu tyłem, tak, aby Voldemort wciąż go widział. Upiorna twarz uśmiechała się szyderczo.
- Jakie to wzruszające... - syknęła. - Zawsze ceniłem męstwo... Tak, chłopcze, twoi rodzice byli dzielni... Najpierw zabiłem twojego ojca, walczył odważnie do końca... ale twoja matka wcale nie musiała umrzeć... próbowała cię ochronić... A teraz oddaj mi Kamień, chyba że chcesz umrzeć na próżno.
- NIGDY!
Harry skoczył ku ognistym drzwiom.
- ŁAP GO! - krzyknął Voldemort i w następnej chwili Harry poczuł na swoim przegubie stalowy uścisk ręki Quirrella. Igła ostrego bólu przeszyła mu czoło i sięgnęła mózgu. Zawył z bólu i z całej siły szarpnął uwięzioną ręką. Ku swojemu zaskoczeniu poczuł, że Quirrell go puścił. Ból w głowie zelżał. Rozejrzał się nieprzytomnie, szukając wzrokiem Quirrella - ten kulił się w kącie, przyglądając się swoim palcom, które pokryły się bąblami.
- Złap go! ZŁAP GO! - krzyknął Voldemort, a Quirrell rzucił się całym ciężarem na Harry’ego, zbijając go z nóg. Leżąc na posadzce, Harry znowu poczuł uścisk rąk Quirrella, tym razem na szyi, a ból w czole prawie go oślepił, lecz nie na tyle, by nie dostrzegł grymasu bólu na twarzy przeciwnika.
- Mistrzu! - zawył Quirrell - nie mogę go utrzymać. .. moje ręce... moje ręce...
I chociaż nadal przygważdżał go do podłogi kolanami, puścił jego szyję i spojrzał na swoje dłonie - jakby poparzone do żywej kości i jaśniejące.
- A więc zabij go, głupcze, skończ z nim raz na zawsze! - zaskrzeczał Voldemort.
Quirrell uniósł rękę, by rzucić śmiertelne zaklęcie, lecz Harry instynktownie złapał go obiema dłońmi za twarz...
- Aauuu!
Quirrell stoczył się z niego, a jego twarz również pokryły bąble. Harry zrozumiał: Quirrell nie mógł znieść dotyku jego skóry, bo sprawiało mu to straszliwy ból. I natychmiast dostrzegł w tym swoją jedyną szansę.
Zerwał się na nogi i złapał go mocno za rękę. Quirrell wrzasnął i zaczął się z nim szamotać - w głowie Harry’ego narastał ból - już go oślepił - słyszał tylko wrzaski Quirrella i wycie Voldemorta: „ZABIJ GO! ZABIJ GO!”, i jeszcze jakieś inne głosy, może wewnątrz głowy, wołające: „Harry! Harry!”
Poczuł, że Quirrell wyrywa rękę z jego uścisku, że wszystko jest stracone... i zaczął się zapadać w ciemność... w dół... coraz niżej... i niżej...
Coś złotego błysnęło mu nad głową. Znicz! Chciał go złapać, ale ręce miał jak z ołowiu.
Zamrugał. To wcale nie był znicz. To para okularów. Jakie to dziwne.
Znowu zamrugał. Pojawiła się uśmiechnięta twarz Albusa Dumbledore’a.
- Dobry wieczór, Harry.
Harry wytrzeszczył oczy. A potem sobie przypomniał.
- Panie profesorze! Kamień! To był Quirrell! Zdobył Kamień! Panie profesorze, szybko...
- Uspokój się, kochany chłopcze, masz trochę przestarzałe wiadomości. Quirrell nie ma Kamienia.
- Więc kto go ma? Panie pro...
- Harry, uspokój się, proszę, bo pani Pomfrey zaraz mnie stąd wyrzuci.
Harry przełknął ślinę i rozejrzał się. Zdał sobie sprawę, że musi być w skrzydle szpitalnym. Leżał w łóżku, w białej pościeli, a obok stał stolik, zastawiony czymś, co przypominało wystawę sklepu ze słodyczami.
- To prezenty od twoich przyjaciół i wielbicieli - powiedział rozpromieniony Dumbledore. - To, co się wydarzyło w podziemiach, jest ścisłą tajemnicą, więc, oczywiście, wie o tym cała szkoła. Przypuszczam, że to twoi przyjaciele, panowie Fred i George Weasleyowie są odpowiedzialni za próbę przysłania ci tutaj sedesu. Zapewne uważali, że to cię rozbawi. Pani Pomfrey uznała to jednak za sprzeczne z wymogami higieny i skonfiskowała ów dar.
- Jak długo tu jestem?
- Trzy dni. Pan Ronald Weasley i panna Granger bardzo się ucieszą, że odzyskałeś świadomość. Bardzo się o ciebie niepokoili.
- Ale, panie profesorze... Kamień...
- Widzę, że trudno zająć twoją uwagę czym innym. No więc dobrze. Profesorowi Quirrellowi nie udało się odebrać ci Kamienia. Przybyłem na czas, żeby temu przeszkodzić, chociaż muszę przyznać, że sam radziłeś sobie zupełnie nieźle.
- Pan tam był, panie profesorze? Dostał pan wiadomość przez sowę Hermiony?
- Musieliśmy się minąć w powietrzu. Jak tylko dotarłem do Londynu, zaraz zrozumiałem, że powinienem być w miejscu, które dopiero co opuściłem. Zdążyłem wrócić i ściągnąć z ciebie Quirrella...
- To był pan.
- Bałem się, że przybędę za późno.
- Mało brakowało... Czułem, że już dłużej nie wytrzymam. .. że odbierze mi Kamień...
- Ten wysiłek prawie odebrał ci życie. Przez chwilę myślałem, że już to się stało. A jeśli chodzi o Kamień, to został zniszczony.
- Zniszczony? - powtórzył Harry. - Przecież pana przyjaciel... Nicolas Flamel...
- Wiesz o Nicolasie? - zdziwił się Dumbledore. - No, no, naprawdę nieźle się spisałeś. Wszystko jak należy. No cóż, uciąłem sobie z Nicolasem małą pogawędkę i zgodziliśmy się, że tak będzie najlepiej.
- Ale to oznacza, że on i jego żona umrą...
- Mają dość Eliksiru Życia, żeby pozałatwiać swoje sprawy, a potem... tak, umrą.
Dumbledore uśmiechnął się na widok zdumienia na twarzy Harry’ego.
- Komuś tak młodemu, jak ty może to wydać się niewiarygodne, ale dla Nicolasa i Perenelli to coś takiego, jak położyć się do łóżka po długim, bardzo długim dniu. Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody. A ten Kamień... cóż, to wcale nie była taka wspaniała rzecz. Sam pomyśl: tyle pieniędzy i lat życia, ile zechcesz! Dwie rzeczy, których ludzkie istoty pragną najbardziej... Tylko że ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze.
Harry leżał cicho, pogrążony w myślach. Dumbledore mruczał coś pod nosem i wpatrywał się w sufit.
- Panie profesorze - zaczął Harry. - Tak sobie myślę... Nawet jeśli nie ma już Kamienia, to jednak Vol... to znaczy Sam-Wiesz-Kto...
- Nazywaj go Voldemortem, Harry. Zawsze nazywaj rzeczy po imieniu. Strach przed imieniem wzmaga strach przed samą rzeczą.
- Tak, panie profesorze. No więc Voldemort może próbować innych sposobów, żeby wrócić, prawda? To znaczy... on nie zginął, tak?
- Tak, Harry, on nie zginął. Nadal gdzieś jest. Może szuka innego ciała, żeby w nie wstąpić... Nie jest do końca żywy, więc nie można go zabić. Pozostawił Quirrella, pozwolił mu umrzeć; swoim zwolennikom okazuje tyle samo zmiłowania, co wrogom. Niemniej, Harry, pamiętaj, że jeśli nawet udało ci się opóźnić odzyskanie przez niego mocy, trzeba będzie kogoś innego, kogoś, kto jest gotów walczyć z nim następnym razem, choć i jemu walka będzie się wydawała beznadziejna, tak jak tobie... a jeśli znowu uda się pokrzyżować plany Voldemorta... i znowu... może w końcu już nigdy nie odzyska dawnej mocy.
Harry pokiwał głową, ale natychmiast tego pożałował. A potem powiedział:
- Panie profesorze, jest jeszcze wiele innych rzeczy, o których chciałbym się dowiedzieć... prawdy...
- Prawdy - westchnął Dumbledore. - Prawda to cudowna i straszliwa rzecz, więc trzeba się z nią obchodzić ostrożnie. Odpowiem jednak na twoje pytania, chyba iż uznam, że istnieją rozsądne powody, by odpowiedzi nie udzielić. I proszę cię z góry, żebyś mi wówczas wybaczył. Oczywiście nie będę kłamał.
- No więc... Voldemort powiedział, że zabił moją matkę tylko dlatego, że próbowała go powstrzymać, aby mnie nie zabił. Ale dlaczego chciał zabić właśnie mnie?
Dumbledore westchnął po raz drugi.
- Niestety, na pierwsze pytanie, które mi zadałeś, nie mogę ci odpowiedzieć. Nie dzisiaj. Nie teraz. Kiedyś się tego dowiesz... a teraz przestań o tym myśleć. Kiedy będziesz starszy... wiem, że przykro ci tego słuchać... ale dowiesz się wszystkiego, kiedy będziesz na to przygotowany. Harry zrozumiał, że nie powinien nalegać.
- Ale dlaczego Quirrell nie mógł mnie dotknąć?
- Twoja matka oddała za ciebie życie. Jedyną rzeczą, której Voldemort nie potrafi zrozumieć, jest miłość. Nie wiedział, że tak wielka miłość pozostawia wieczny ślad. Nie bliznę, nie znak widzialny... Jeśli ktoś kocha nas aż tak bardzo, to nawet jak odejdzie na zawsze, jego miłość będzie nas zawsze chronić. Ta miłość jest w twojej skórze. Quirrell, pełen nienawiści, żądzy i ambicji, dzielący ciało i duszę z Voldemortem, nie mógł ciebie dotknąć właśnie dlatego. Mękę sprawiało mu samo dotknięcie kogoś naznaczonego czymś tak dobrym.
Dumbledore zainteresował się nagle jakimś ptaszkiem, który przysiadł na parapecie, co pozwoliło Harry’emu otrzeć łzy prześcieradłem.
- A ten płaszcz, sprawiający, że jest się niewidzialnym? - zapytał, kiedy odzyskał głos. - Wie pan, kto mi go przysłał?
- Ach... tak się zdarzyło, że twój ojciec zostawił go mnie, a ja pomyślałem, że może ci się przydać. - W oczach Dumbledore’a pojawiły się wesołe błyski. - Bardzo użyteczna rzecz... Twój ojciec zakładał go najczęściej po to, żeby zakradać się do kuchni, kiedy tu był.
- I jest jeszcze coś...
- Wal śmiało.
- Quirrell i Snape...
- Profesor Snape, Harry.
- Tak, on... Quirrell powiedział, że Snape mnie nienawidzi, bo nienawidził mojego ojca. Czy to prawda?
- No, raczej się nie lubili. Ale chyba nie tak, jak ty i pan Malfoy. A twój ojciec zrobił coś, czego Snape nie mógł mu wybaczyć.
- Co?
- Uratował mu życie.
- Co?
- Tak... - powiedział Dumbledore, jakby się nad czymś zastanawiał. - To śmieszne, jak działają ludzkie umysły, prawda? Profesor Snape nie mógł znieść myśli, że ma dług wdzięczności wobec twojego ojca... Myślę, że właśnie dlatego tak się starał, żeby cię ochronić w tym roku, bo czuł, że to w jakiś sposób wyrównuje ten dług. A potem mógłby już spokojnie nienawidzić twojego ojca...
Harry starał się to zrozumieć, ale znowu rozbolała go głowa, więc zrezygnował.
- Panie profesorze, jeszcze jedno...
- Tylko jedno?
- W jaki sposób Kamień znalazł się w mojej kieszeni?
- Ach, cieszę się, że o to zapytałeś. To jeden z moich bardziej udanych pomysłów, a między nami mówiąc, coś z tego wynika. Widzisz, Kamień mógł się dostać tylko w ręce kogoś, kto go chciał znaleźć - znaleźć, a nie wykorzystać, bo inaczej zobaczyłby w lustrze nie Kamień, ale samego siebie wytwarzającego złoto albo pijącego Eliksir Życia. Niezły pomysł, co? Nawet mnie samego mój mózg czasami zaskakuje... No, ale dość pytań. Radzę ci zabrać się do tych słodyczy. Ach! Fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta! W młodości miałem pecha, natrafiając na fasolkę o smaku wymiocin i od tego czasu raczej za nimi nie przepadam... ale ten kolor to chyba toffi, co?
Uśmiechnął się i włożył do ust złotobrązową fasolkę, po czym zakrztusił się i wymamrotał:
- Niestety! Woszczyna z uszu!
Pani Pomfrey, pielęgniarka, była miłą kobietą, ale bardzo zasadniczą.
- Tylko pięć minut - błagał Harry.
- Wykluczone.
- Wpuściła pani profesora Dumbledore’a...
- Oczywiście, jest przecież dyrektorem, to całkiem co innego. Potrzebujesz odpoczynku.
- Odpoczywam, leżę spokojnie, naprawdę. Och, pani Pomfrey, proszę...
- No dobrze. Ale tylko pięć minut. I pozwoliła wejść Ronowi i Hermionie.
- Harry!
Harry odniósł wrażenie, że Hermiona chce rzucić mu się na szyję, ale na szczęście w porę się opamiętała, bo jego głowa ciężko by to zniosła.
- Och, Harry, już myśleliśmy, że... Dumbledore tak się niepokoił...
- Cała szkoła o niczym innym nie mówi - rzekł Ron. - Co się naprawdę stało?
Była to jedna z tych rzadkich okazji, kiedy prawdziwa relacja jest jeszcze bardziej dziwna i ekscytująca niż najdziksze pogłoski. Harry opowiedział im wszystko: o Quirrellu, o zwierciadle, o Kamieniu, o Voldemorcie. Ron i Hermiona byli wdzięcznymi słuchaczami: dech im zapierało we właściwych momentach, a kiedy Harry powiedział, kto był pod turbanem Quirrella, Hermiona aż zapiszczała.
- Więc Kamień przepadł na zawsze? - westchnął w końcu Ron. - I Flamel po prostu umrze?
- Ja też się zmartwiłem, ale Dumbledore uważa, że... zaraz, jak to było... „dla należycie uporządkowanego umysłu śmierć jest tylko początkiem nowej wielkiej przygody”.
- Zawsze mówiłem, że on jest trochę stuknięty - powiedział Ron, sprawiając wrażenie, jakby nim jednak wstrząsnęło, że aż tak bardzo.
- A co było z wami? - zapytał Harry.
- Ja wróciłam bez przeszkód - odpowiedziała Hermiona. - Doprowadziłam Rona do stanu używalności... trochę to trwało... pobiegliśmy do sowiarni, żeby przesłać wiadomość, ale spotkaliśmy Dumbledore’a w sali wejściowej.. . już wiedział... bo powiedział tylko: „Harry już tam jest, tak?” i popędził na trzecie piętro.
- Myślisz, że on chciał, żebyś to zrobił? - zapytał Ron.
- Przecież przysłał ci tę pelerynę-niewidkę i w ogóle.
- No wiecie - wybuchnęła Hermiona - jeśli tak było... to znaczy... to okropne... mogłeś zginąć.
- Nie, to nie tak - powiedział Harry z namysłem.
- To dziwny facet, ten Dumbledore. Myślę, że chciał mi dać szansę. Chyba wiedział, co się tutaj dzieje. Wiedział, co zamierzamy zrobić i zamiast nas powstrzymać, pomagał nam, żebyśmy potrafili tego dokonać. Uczył nas. To nie był przypadek, że pozwolił mi odkryć, jak działa to lustro. Jakby uważał, że mam prawo zmierzyć się z Voldemortem, jeśli tylko zdołam...
- Taak, Dumbledore to stuknięty facet, zgadza się - stwierdził Ron, jakby chciał powiedzieć: „przecież mówiłem”. - Słuchaj, Harry, musisz do jutra wyzdrowieć. No wiesz, jest zakończenie roku. Ślizgoni wygrali, to jasne... nie zagrałeś w ostatnim meczu quidditcha i Krukoni nas rozgromili... ale żarcie będzie ekstra.
W tym momencie wpadła pani Pomfrey.
- Siedzicie tu już od piętnastu minut, a teraz WYNOCHA - oświadczyła stanowczo.
* * *
Harry przespał mocno całą noc i rano czuł się już zupełnie dobrze.
- Chcę iść na ucztę - powiedział pani Pomfrey, kiedy już poustawiała porządnie wszystkie pudła ze słodyczami. - Będę mógł, prawda?
- Profesor Dumbledore mówi, że mam ci na to pozwolić - odpowiedziała z przekąsem, jakby uważała, że profesor Dumbledore nie zdaje sobie sprawy z ryzyka takiej decyzji. - I masz gościa.
- Och, wspaniale. Kto to taki?
Zanim skończył mówić, przez drzwi przecisnął się Hagrid. Jak zwykle w każdym wnętrzu, tak i tutaj wyglądał, jakby był o wiele za duży. Usiadł obok Harry’ego, spojrzał na niego i zalał się łzami.
- To wszystko... moja... sakramencka... wina! - załkał, ukrywając twarz w dłoniach. - Powiedziałem tej odnodze piekła, jak uśpić Puszka! Sam mu powiedziałem! Tylko tego nie wiedział, a ja mu powiedziałem! Ja sam! Mogłeś umrzeć! Przeze mnie! Wszystko przez to jajo smoka! Już nigdy nie wypiję ani kropelki! Powinni mnie wywalić na zbity pysk i kazać żyć wśród mugoli!
- Hagridzie! - Harry był wstrząśnięty tym wybuchem żalu i skruchy, a także widokiem strumieni łez znikających w gęstej brodzie. - Hagridzie, przecież on i tak by do tego jakoś doszedł, w końcu mówimy o Voldemorcie, odkryłby to sam, nawet gdybyś mu nie powiedział.
- Mogłeś umrzeć! - zawył Hagrid. - I nie wypowiadaj tego imienia!
- VOLDEMORT! - ryknął Harry i to Hagridem tak wstrząsnęło, że przestał szlochać. - Zmierzyłem się z nim i nazywam go po imieniu! Głowa do góry, Hagridzie, uratowaliśmy Kamień, już go nie ma, Voldemort nie może go użyć. Weź czekoladową żabę, mam ich mnóstwo...
Hagrid wytarł nos ręką i powiedział:
- To mi o czymś przypomniało. Mam dla ciebie prezent.
- Ale to nie jest kanapka z mięsem gronostaja? - zapytał z niepokojem Harry, czym w końcu zmusił Hagrida do cichego chichotu.
- Nie. Dumbledore dał mi wczoraj dzień wolny, żebym mógł to zrobić. Mógł mnie wylać, a jednak... no... tego... masz.
Wyciągnął coś, co wyglądało jak ładna, oprawiona w skórę książka. Harry otworzył ją z ciekawością. W środku było pełno czarodziejskich fotografii. Z każdej strony uśmiechali się i machali do niego rękami jego rodzice.
- Wysłałem sowy do wszystkich kolegów szkolnych twoich starych, prosiłem o zdjęcia... wiedziałem, że nie masz ani jednego... podoba ci się?
Harry nie był w stanie wypowiedzieć słowa, ale Hagrid to zrozumiał.
Wieczorem Harry zszedł na dół na uroczyste zakończenie roku. Pani Pomfrey marudziła tak długo, osłuchując go, opukując i zaglądając w oczy i do gardła, że kiedy wszedł do Wielkiej Sali, wszyscy już tam byli. Sala była udekorowana na zielono i srebrno - barwy Slytherinu. Ślizgoni zdobyli puchar domów po raz siódmy z rzędu. Nad stołem nauczycielskim wisiał olbrzymi transparent z ich godłem, srebrnym wężem.
Kiedy Harry wszedł, rozległy się zduszone okrzyki, potem zaległa cisza, a po chwili wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Usiadł na swoim miejscu przy stole Gryfonów, między Ronem a Hermioną, i starał się nie zauważać, że ludzie wstawali, by go lepiej widzieć.
Na szczęście po chwili wkroczył Dumbledore. Gwar podnieconych głosów ucichł.
- Minął jeszcze jeden rok! - zaczął Dumbledore wesołym głosem. - Jeszcze jeden rok dobiegł końca, a ja muszę was trochę pomęczyć ględzeniem staruszka, zanim wszyscy zatopimy zęby w tych wybornych potrawach. Cóż to był za rok! Na szczęście wasze głowy są teraz trochę mniej puste niż na początku... i macie całe lato na opróżnienie ich przed początkiem następnego roku... A teraz, jak mi się wydaje, muszę przejść do ogłoszenia wyników waszego współzawodnictwa. Oto jak się przedstawia tabela: czwarte miejsce zajmuje Gryffindor, trzysta dwanaście punktów, trzecie Hufflepuff, trzysta pięćdziesiąt dwa punkty, Ravenclaw ma czterysta dwadzieścia sześć punktów, a Slytherin czterysta siedemdziesiąt dwa.
Przez stół Ślizgonów przewaliła się burza oklasków, wrzasków i głośnego tupania. Harry zobaczył, jak Draco Malfoy wali swoim pucharem w stół. To było straszne.
- Tak, tak, dobrze się spisaliście, Ślizgoni - rzekł Dumbledore. - Trzeba jednak wziąć pod uwagę ostatnie wydarzenia.
W sali zaległa cisza. Z twarzy Ślizgonów spełzły uśmiechy.
- Ehmm - odchrząknął Dumbledore. - Mam tu trochę punktów do rozdania w ostatniej chwili. Zobaczmy, co tutaj mamy. Tak... Najpierw... pan Ronald Weasley...
Ron spurpurowiał; wyglądał jak rzodkiewka, która wylegiwała się zbyt długo na słońcu.
- ...za rozegranie przez niego najlepszej od wielu lat partii szachów nagradzam Gryffindor pięćdziesięcioma punktami.
Od wiwatów Gryfonów zadygotało zaczarowane sklepienie: gwiazdy wyraźnie zamigotały. Percy wrzeszczał do innych prefektów:
- To mój brat! Mój najmłodszy brat! Wygrał w szachy z olbrzymami!
W końcu znowu zrobiło się cicho.
- Po drugie... panna Hermioną Granger... za użycie przez nią chłodnej logiki w obliczu ognia nagradzam Gryffindor pięćdziesięcioma punktami.
Hermioną ukryła twarz w rękach; Harry był pewny, że zalała się łzami. Gryfoni zupełnie powariowali - mieli już sto punktów więcej.
- No i po trzecie... pan Harry Potter - rzekł Dumbledore, a na sali zaległa głucha cisza. - ... Za jego zimną krew i rzadko spotykaną odwagę nagradzam Gryffindor sześćdziesięcioma punktami.
Rozległ się ogłuszający ryk. Ci, którzy byli w stanie jednocześnie dodawać i ryczeć, zrozumieli, że Gryffindor miał już czterysta siedemdziesiąt dwa punkty - dokładnie tyle samo, co Slytherin. Zdobyliby puchar domów, gdyby Dumbledore dał Harry’emu choćby jeden punkt więcej.
Dumbledore podniósł rękę. Sala natychmiast ucichła.
- Są różne rodzaje męstwa - powiedział z uśmiechem. - Trzeba być bardzo dzielnym, by stawić czoło wrogom, ale tyle samo męstwa wymaga wierność przyjaciołom. Dlatego nagradzam dziesięcioma punktami pana Neville’a Longbottoma.
Ktoś, kto by stał na błoniach przed zamkiem, mógłby pomyśleć, że w Wielkiej Sali nastąpił jakiś potężny wybuch, tak głośny był wrzask Gryfonów. Harry, Ron i Hermiona wstali, rycząc w niebogłosy, kiedy Neville, blady jak papier, zniknął w tłumie, który rzucił się na niego, by go uściskać, poklepać i podrzucić w powietrze. Harry, wciąż krzycząc, trącił łokciem Rona i wskazał na Malfoya, który osłupiał, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie porażenia ciała.
- Co oznacza - zawołał Dumbledore, przekrzykując burzę aplauzu, bo teraz również Krukoni i Puchoni czcili wrzaskiem przegraną Ślizgonów - że trzeba będzie trochę zmienić dekoracje.
Klasnął w dłonie. W mgnieniu oka zielone draperie zmieniły się na szkarłatne, srebro stało się złotem, olbrzymi wąż Slytherinu zniknął, a na jego miejscu pojawił się lew Gryffindoru. Snape wymienił uścisk dłoni z profesor McGonagall, zmuszając się do okropnego uśmiechu. Dostrzegł spojrzenie Harry’ego, a Harry zrozumiał, że stosunek Snape’a do niego nie zmienił się ani na jotę. Ale teraz przestało go to już obchodzić. Wszystko wskazywało na to, że w przyszłym roku życie w Hogwarcie wróci do normy.
Był to najwspanialszy wieczór w życiu Harry’ego, lepszy od zwycięstwa w quidditchu, od Bożego Narodzenia czy od powalenia górskiego trolla... Wiedział, że ten wieczór będzie wspominał do końca życia..
Harry prawie zapomniał, że nie ogłoszono jeszcze wyników egzaminów, ale w końcu musiało to nastąpić. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu, zarówno on, jak i Ron dostali dobre oceny. Hermiona, rzecz jasna, miała najlepsze wyniki spośród wszystkich pierwszoroczniaków. Nawet Neville jakoś przeszedł, bo jego dobre stopnie z zielarstwa zrównoważyły fatalne oceny z eliksirów. Mieli nadzieję, że Goyle, który był równie głupi jak nikczemny, zostanie wywalony, ale jakoś przeszedł, co Ron skwitował gorzką uwagą, że nie można mieć wszystkiego naraz.
Nie wiadomo kiedy ich szafy opustoszały, a kufry same się zapakowały, Neville znalazł swoją ropuchę w kącie toalety, każdy otrzymał krótką notatkę, przypominającą, że w czasie wakacji nie wolno im używać żadnych zaklęć („Co rok mam nadzieję, że o tym zapomną”, stwierdził ponuro Fred Weasley), pojawił się Hagrid, aby ich przewieźć łódkami przez jezioro, i już siedzieli w ekspresie do Londynu, gawędząc i śmiejąc się, a za oknami wagonów robiło się coraz bardziej zielono i porządnie. Pociąg mijał miasteczka mugoli, a oni pogryzali fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta i zanim się spostrzegli, już ściągali szaty czarodziejów i wkładali kurtki i płaszcze, aby po chwili wysypać się na peron numer dziewięć i trzy czwarte na dworcu King’s Cross.
Opuszczenie peronu zajęło trochę czasu. Przy barierce stał stary, pomarszczony strażnik, który wypuszczał ich dwójkami lub trójkami, żeby nie wywołać paniki wśród mugoli nagłym wyskoczeniem ze ściany całego tłumu chłopców i dziewcząt.
- Tego lata musicie do nas przyjechać - powiedział Ron. - Wyślę wam sowy.
- Dzięki - odrzekł Harry. - Będę miał czego wyczekiwać.
Szli, potrącani przez ludzi, ku bramie wiodącej do świata mugoli. Padały okrzyki:
- Cześć, Harry!
- Do zobaczenia, Potter!
- Zawsze sławny - dodał Ron, szczerząc do niego zęby.
- Z wyjątkiem miejsca, w którym się za chwilę znajdę - mruknął Harry.
Przeszedł przez bramę razem z Ronem i Hermioną.
- O, jest, mamo, to on, zobacz! To była Ginny Weasley, młodsza siostra Rona, ale wcale nie wskazywała na niego.
- Harry Potter! - zapiszczała. - Patrz, mamo! Widzę...
- Uspokój się, Ginny, to nieładnie pokazywać kogoś palcem.
Pani Weasley obdarzyła ich ciepłym uśmiechem.
- Rok był trudny? - zapytała.
- Oj, tak - odpowiedział Harry. - Bardzo dziękuję za karmelki i sweter, pani Weasley.
- Och, to nic takiego, kochaneczku.
- Gotowy?
To ostatnie pytanie warknął wuj Vernon, nadal purpurowy na twarzy, nadal obdarzony wielkimi wąsami i nadal wściekły na Harry’ego, który stał przed stacją w tłumie zwykłych ludzi, trzymając klatkę z sową.
- Pan jest pewno z rodziny Harry’ego - zagadnęła go przyjaźnie pani Weasley.
- Można i tak powiedzieć - odrzekł wuj Vernon.
- Pospiesz się, chłopcze, nie będę marnować całego dnia. I odszedł. Harry zwrócił się do Rona i Hermiony.
- Do zobaczenia w lecie.
- Mam nadzieję, że będziesz miał... ee... dobre wakacje - powiedziała Hermioną, patrząc niepewnie na oddalającego się wuja Vernona, wstrząśnięta tym, że można być aż tak niemiłym.
- Och, na pewno - rzekł Harry, a oni zdziwili się, widząc złośliwy uśmiech na jego twarzy. - Oni nie wiedzą, że nie wolno nam wykorzystywać magii w domu. Tego lata trochę sobie poużywam na Dudleyu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MartorRodon
Gryfon
Gryfon



Dołączył: 20 Sie 2007
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 5:27, 23 Sie 2007    Temat postu:

KILKA SŁÓW OD TŁUMACZA, CZYLI KRÓTKI PORADNIK DLA DOCIEKLIWYCH

Książka o Harrym Porterze została przełożona z języka angielskiego i jej akcja rozgrywa się w Anglii. Dlatego występują w niej pewne słowa, a zwłaszcza nazwy własne, które niewiele znaczą dla tych, którzy wolą uczyć się na pamięć różnych zaklęć niż przykładać się do angielskiego. Uważam jednak, że dobrze jest wiedzieć, że tak naprawdę jakiś profesor nazywa się Trzmiel, a prefekt to nie tylko ksiądz katecheta. Dla tych osób zamieszczam poniżej krótki słowniczek nazw i terminów, które coś po angielsku znaczą, które nie wiadomo, co znaczą i skąd się wzięły, albo które z takich czy innych powodów zostały przetłumaczone tak, a nie inaczej.
Zachęcam do własnych dalszych badań językowych, zwłaszcza jeśli ktoś będzie miał możliwość spotkać jakiegoś czarodzieja lub choćby zwykłego mugola z Anglii.
UWAGA! po wydaniu dwóch pierwszych tomów wnikliwi czytelnicy zwrócili uwagę na pewną liczbę błędów lub niekonsekwencji w przekładzie, redakcji i korekcie. Różne były tego przyczyny; jedną z nich jest prawie na pewno zaklęcie Maltranslatora, które rzucił na oba teksty jakiś zażarty wróg Harry’ego Pottera, nie mogący się pogodzić z jego sławą i psocący w różnych tłumaczeniach, nie tylko w polskim. Wydawnictwo znalazło już jednak odpowiednie przeciwzaklęcie i mam nadzieję, że odtąd błędów będzie mniej, choć zdajemy sobie sprawę z tego, że wróg nadal działa. W tym NOWYM wydaniu uwzględniono większość poprawek. Tym wszystkim, którzy błędy odnaleźli, dziękuję w imieniu własnym i czytelników.
DOMY - ang. houses, to „domy”, w których mieszkają uczniowie angielskich szkół z internatem. Każdy dom ma swojego opiekuna jednego z profesorów - i prefekta, czyli „starszego” lub „gospodarza”. O życiu i zwyczajach w takich domach można przeczytać w powieści R. Kiplinga Stalky i Spółka. W Hogwarcie nie były to osobne domy, ale wyodrębnione części zamku, np. wieże, jak w wypadku Gryffindoru. Zob. GRYFFINDOR, HUFFLEPUFF, RAVENCLAW, SLYTHERIN.
DORMITORIUM - po łacinie to po prostu „sypialnia”, określenie to zachowało się nie tylko w klasztorach, ale i w starych angielskich szkołach z internatem.
DRACO - czytaj: drako, imię Malfoya, okropnego Ślizgona; warto wiedzieć, że draco to po łacinie „wąż” albo „smok”, Drakon był wyjątkowo okrutnym tyranem (por. drakońskie prawa), a „draka” - już każdy wie, co znaczy. Nazwisko „Malfoy” też ma dość złowrogie znaczenie, bo mai znaczy „zły” (z łaciny poprzez starofrancuski), afoy „wiara”, „słowo” (również ze starofrancuskiego); najbliższym polskim odpowiednikiem całego słowa byłby chyba przymiotnik „wiarołomny”.
DUMBLEDORE - czytaj: dambldo(r), nazwisko słynnego dyrektora Hogwartu; warto wiedzieć, że dumbledore to po prostu „trzmiel”.
DYPTAM - łacińska nazwa Dictamnus albus, roślina z rodziny rurowatych, o dużych różowych kwiatach i torebkowatych owocach, wydzielająca silną balsamiczną woń. Do czego ją się wykorzystuje, można przeczytać w Tysiącu magicznych ziół i grzybów, znanym podręczniku Phyllidy Spore.
FILCH - czytaj: fylcz, nazwisko woźnego w Hogwarcie; uczniowie zapewne czerpali pewną przyjemność z faktu, że po angielsku filch to „zwędzić coś”, „ściągnąć cichaczem”.
GRYFFINDOR - nazwa jednego z czterech domów w Hogwarcie. Griffin to „gryf, czyli lew o głowie i skrzydłach orła, a końcówka or może mieć coś wspólnego ze złotem, ale i z wybrzeżem; zachęcam do dalszych studiów. Mieszkańców Gryffindoru nazywano potocznie Gryfonami.
HOGWART - nazwa zamku gdzieś w Szkocji, w którym mieści się Szkoła Magii i Czarodziejstwa; być może pochodzi od nazwiska pierwszego właściciela okolicznych gruntów albo od najpopularniejszego zajęcia najdawniejszych ich mieszkańców, czyli hodowli świń, bo pobliska wioska nosi nazwę Hogsmeade. Warto bowiem wiedzieć, że hog to po angielsku „wieprz”, a wart to „kurzajka” lub „brodawka”, ale w XIX wieku również „podoficer”, a w gwarze uczniowskiej „kot”, czyli uczeń pierwszego roku. (Co do odmiany, por. np. Harvard).
HOOCH - czytaj huucz, nazwisko nauczycielki opiekującej się rozgrywkami quidditcha; po angielsku brzmi niezbyt przystojnie, bo hooch to „gorzałka” lub „bimber”.
HUFFLEPUFF - nazwa jednego z czterech domów w Hogwarcie; nazwa przywodzi na myśl „chuch” i „pyk”, cokolwiek to znaczy, a także „puch” i „puf.
IRYTEK POLTERGEIST - ang. Peeves Poltergeist, odpeeve, „irytować”, „rozdrażniać”; poltergeist to termin oznaczający pewne dziwne zjawisko paranormalne, polegające na robieniu hałasów i przemieszczaniu różnych przedmiotów przez bliżej nie znane nam siły.
KAFEL - jedna z czterech piłek do quidditcha. Nazwa polska pochodzi wprost z angielskiego quaffle, co kojarzy się ze słowem quaff, oznaczającym „pić coś łapczywie, żłopać”. Może kiedyś w Anglii po zdobyciu kaflem gola żłopano piwo? W każdym razie niemieccy gracze w quidditcha też używają tego angielskiego terminu w formie fonetycznej: Der Quaffel.
KAMIEŃ FILOZOFICZNY - lać. lapis philosophorum, dosłownie „kamień filozofów”, tajemnicza substancja, nad stworzeniem której trudzi się od dawna wielu alchemików - np. Arnold de Villanova, Rajmundus Lullus, mistrz Ortulanus, a w Polsce Michał Sędziwój, którego Tractatus de lapide philosophorum został nie tak dawno przetłumaczony na język polski.
LONGBOTTOM - nazwisko Neville’a, po angielsku znaczy „Długo-zadek” albo „Chudozadek”, o czym warto wiedzieć, żeby lepiej wczuć się w sytuację i tak już biednego, bo wciąż wplątującego się w różne niemiłe przygody chłopca.
MIOTŁY - ang. broomsticks, znany i u nas środek lokomocji, popularny zwłaszcza wśród czarownic. Nie wiadomo skąd, na Śląsku pojawiło się fonetyczne spolszczenie angielskiej nazwy w piosence „O północy na brumśtyku”. Badania etymologiczne w toku.
MUGOLE - ang. Muggles (czytaj: magls), czyli wszyscy zwykli, nie-magiczni ludzie. Pochodzenie tego słowa nie jest jasne, jako że sam podział na mugoli i zwykłych ludzi ma prastary rodowód. Większość badaczy odrzuca związek z najbardziej popularnym angielskim znaczeniem słowa mug „kubek”, „kufel”; inne, bardziej interesujące etymologów znaczenie słowa muggles to „frajerzy”, „naiwniacy”, „tumany”. Od czasu polskiego przekładu dwóch pierwszych tomów powieści o Harrym Potterze termin ten stał się już tak popularny, że funkcjonuje jako nazwa pospolita, więc w tym nowym poprawionym wydaniu piszemy go z małej litery.
NOC DUCHÓW - ang. Halloween, w Anglii i w Ameryce dzień 31 października, w którym dzieci (a czasem i dorośli) przebierają się za duchy i straszą, często używając do tego wydrążonej dyni ze świeczką w środku. W Anglii, gdzie, jak wiadomo, duchy straszą częściej niż w innych krajach, istnieje tradycja, że w wigilię Wszystkich Świętych duchy zmarłych, które nie „spoczęły w pokoju”, nękają żyjących, by im ten spokój zapewnili. Specjalnie nie zostawiłem nazwy angielskiej, bo uważam, że i tak już za dużo wprowadza się w Polsce nazw i zwyczajów angielskich.
POTTER - nazwisko bohatera książki, dość popularne w Anglii, znaczące dosłownie „garncarz”; ciekawostką jest fakt, że potter to również czasownik, który może znaczyć „grzebać się”, „dłubać”, ale i „włóczyć się”, „wałęsać”.
PREFEKT - ang. prefect to nie ksiądz katecheta ani naczelnik policji w Paryżu, tylko wybrany spośród uczniów „starszy” internatu szkolnego, a więc coś w rodzaju naszego „starosty” czy „gospodarza” klasowego. Zob. DOMY.
PRIVET DRIVE - czytaj: Prywyt Drajw, nazwa uliczki, przy .której stał dom Dursleyów, dosłownie znaczy „uliczka Ligustrowa”. Ligustr to rodzaj krzewu ozdobnego, zwany u nas również kocierpką, ale nie przełożyłem tej nazwy, bo to tak jakby Anglik nazwał warszawską ulicę Obozową Camp Street, a miasto Łódź Boat City.
PUDDING - to specjalność angielska (na szczęście), nie zawsze tożsama z naszym poczciwym budyniem, bo często słona (np. z mięsa lub szpinaku) i mająca postać wodnistej papki. Gotuje się to na parze. Pudding bożonarodzeniowy jest zwykle z dodatkiem rodzynek, śliwek, porzeczek, i przypraw korzennych.
QUIDDITCH - czytaj: kłyddycz, gra czarodziejów, której zasady zostały w tej książce jasno wyłożone. Nawet w dziele Qaidditch przez wieki nie opowiedziano się jednoznacznie, skąd nazwa gry pochodzi i co oznacza, podając wiele hipotez. Można sięgnąć do słownika łacińskiego, ale ostrzegam, poszukiwania będą żmudne. Pewną wskazówką może być fakt, że w języku angielskim istnieje pochodzące z łaciny słowo quiddity, które oznacza, „sedno sprawy”, „istotę rzeczy”, ale także „wykręty” i „wybiegi”. W Polsce, gdzie ta gra również jest popularna, przyjęła się nazwa angielska, podobnie jak w wypadku innych sportów, takich jak tenis, rugby czy boks. Bardziej swojskie brzmienie przybrały natomiast terminy występujące w tej grze. Zob.: KAFEL, TŁUCZKI, ZNICZ. RAYENCLAW - nazwa jednego z czterech domów w Hogwarcie; roven to „kruk”, a claw to „szpon” lub „pazur”; może dlatego mieszkańców tego domu nazywano potocznie Krukonami.
SLYTHERIN - nazwa jednego z czterech domów w Hogwarcie; pochodzi od nazwiska jego legendarnego założyciela, ale samo znaczenie jest dość tajemnicze. Najbliższe skojarzenia to coś obślizgłego, śliskiego albo ślizgającego się (slither), ale też coś chytrego i cwaniackiego (s/y). Mieszkańców tego „domu” nazywano w gwarze uczniowskiej Ślizgonami, co kierowałoby naszą uwagę ku pierwszemu skojarzeniu, zwłaszcza że godłem Slytherinu był wąż.
SPROUT - nauczycielka zielarstwa o bardzo odpowiednim nazwisku, bo sprout to „kiełek”, „pęd”.
STOPA - miara angielska, równa 30,48 cm. Zachowałem tę oryginalną miarę, bo akcja książki dzieje się przecież w Anglii i to w dość tradycyjnej szkole, a tam nadal mierzą w calach, stopach, jardach i milach. Bez specjalnej tabelki ani rusz!
TIARA - spiczaste nakrycie głowy dorosłych czarodziejów, a także uczniów Hogwartu. W oryginale hat, czyli dosłownie „kapelusz”, ale po polsku kapelusz to zwykle nakrycie głowy z wypukłą główką i rondem, natomiast tiara to nakrycie głowy perskich magów (według tradycji Trzej Magowie - w Polsce zwani Królami - mieli na głowach właśnie tiary, podobnie jak do dziś prawdziwy, niekomercyjny święty Mikołaj)
TŁUCZKI - dwie z czterech piłek do quidditcha, niejako obdarzone własnym życiem; są bardzo złośliwe i starają się strącić graczy z mioteł. Cios zadany taką piłką przypomina walnięcie tłuczkiem, stąd zapewne polska nazwa, podobnie jak i angielska: bludger, co może pochodzić od słowa bludgeon, oznaczającego „pałkę” lub „maczugę”. Na wschodzie Polski to słowo jest rodzaju żeńskiego (ta tłuczka), natomiast na Śląsku i Podhalu rodzaju męskiego (ten tłuczek).
TRANSMUTACJA - dziedzina magii polegająca na przemienianiu jednych rzeczy w drugie.
ULICA POKĄTNA - angielska Diagon Alley. Polski odpowiednik zachowuje coś z greckiego źródłosłowu diagonios (przekątna), a jednocześnie oddaje tajny charakter owej uliczki w świecie mugoli. W tym wypadku tłumaczę nazwę ulicy, bo takie „pokątne” ulice czarodziejów bywają i w innych krajach. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać, jak mówi Hagrid.
ZNICZ - ang. snitch, najważniejsza z czterech piłek do quidditcha, obdarzona srebrnymi skrzydełkami. Polska nazwa to fonetyczne zapożyczenie z angielskiego, jednak tam w języku potocznym znaczy coś zupełnie innego, a mianowicie „ukraść coś chyłkiem”, „zwędzić”, ale także „donisiciel”, „kapuś” (gwara przestępcza) albo „człowiek, który potrafi zmyślać różne rzeczy” (gwara uczniowska).


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island