Forum HARRY  POTTER Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
[ebook] hary potter i insygnia śmierci

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
piotrekk102
Mugol
Mugol



Dołączył: 17 Paź 2013
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:08, 17 Paź 2013    Temat postu: [ebook] hary potter i insygnia śmierci

Rozdział 15
Zemsta goblina

Tłumaczenie: Canary Wharf
Następnego dnia, wczesnym rankiem, zanim pozostała dwójka zdążyła się
obudzić, Harry opuścił namiot, aby rozejrzeć się za najstarszym, najbardziej sękatym i
wytrzymałym drzewem, jakie mógł znaleźć w lesie. W jego cieniu pochował oko
Szalonookiego Moody'ego, zaznaczając to miejsce małym krzyżykiem, który wyżłobił
różdżką w korze. Nie było to wiele, ale czuł, że Szalonooki zdecydowanie wolałby być
pochowany pod drzewem, niż tkwić w drzwiach należących do Dolores Umbridge.
Następnie Harry wrócił do namiotu, aby poczekać aż pozostali się obudzą i omówić z nimi
dalszy plan działania.
Wraz z Hermioną byli zdania, że najlepiej będzie nie pozostawać zbyt długo w
jednym miejscu, na co Ron zgodził się pod warunkiem, że ich następny ruch znacznie
przybliży go do kanapki z bekonem. Dziewczyna usunęła więc zaklęcia chroniące polanę,
na której rozbili obóz, a obaj chłopcy zatarli wszelkie ślady ich obecności. Dopiero wtedy
wszyscy troje aportowali się na peryferie małego targowego miasteczka.
Kiedy już rozbili namiot w bezpiecznym zagajniku i otoczyli go świeżo rzuconymi
zaklęciami ochronnymi, Harry pod osłoną peleryny niewidki udał się na poszukiwanie
czegoś do zjedzenia. Niestety, nic nie szło po jego myśli. Ledwie wkroczył do miasteczka,
gdy nienaturalny chłód, opadająca mgła i gwałtownie ciemniejące niebo sprawiły, że
zamarł w bezruchu.
- Przecież potrafisz wyczarować wspaniałego patronusa! - skarżył się Ron, kiedy
Harry wrócił z pustymi rękoma, spazmatycznie chwytając oddech i bezgłośnie
wymawiając jedno słowo: "dementorzy".
- Nie mogłem… wyczarować żadnego - wydyszał Harry, łapiąc się za bok, gdyż
chwyciła go kolka. - Nie… pojawił się.
Konsternacja i rozczarowanie, malujące się na twarzach jego przyjaciół wprawiły
go w zawstydzenie. Przeżycie, jakiego doświadczył w miasteczku, było dla niego
koszmarem. Widział, jak dementorzy, szybując w oddali, wyłaniają się z mgły i, w miarę
jak paraliżujące zimno coraz bardziej dławiło płuca chłopca, a odległy krzyk wypełniał
świadomość, zdawał sobie coraz bardziej sprawę z tego, że nie będzie się w stanie
obronić. Całą siłą woli Harry zmusił się do ruchu i zaczął biec, zostawiając za sobą
bezokich dementorów, prześlizgujących się między mugolami, którzy wprawdzie nie
mogli ich zobaczyć, ale na pewno czuli rozpacz i smutek, tak skutecznie przez nich
rozsiewane.
- No to nadal nie mamy nic do jedzenia.
- Zamknij się, Ron - warknęła Hermiona. - Co się stało, Harry? Czemu twierdzisz,
że nie mogłeś wyczarować patronusa? Wczoraj udało ci się to bezbłędnie.
- Nie wiem.
Wsunął się głęboko w jeden ze starych foteli Perkinsa, z każdą chwilą czując, jak
rośnie w nim uczucie upokorzenia. Bał się, że zaszła w nim jakaś negatywna zmiana.
Dzień wczorajszy zdawał się coraz bardziej odległy - dzisiaj Harry mógł znowu uchodzić
za trzynastolatka, jedyną osobę, która straciła przytomność w ekspresie do Hogwartu.
Ron kopnął krzesło.
- No, co? - rzucił opryskliwie do Hermiony - Umieram z głodu! Wszystko, co
jadłem od czasu, jak nieomal wykrwawiłem się na śmierć, to parę muchomorów!
- No to idź i sam sobie utoruj drogę wśród dementorów - warknął urażony Harry.
- Poszedłbym, tylko mam rękę na temblaku, jeśli jeszcze nie zauważyłeś!
- Niezła wymówka.
- I co to niby miało…?
- No jasne! - nagle krzyknęła Hermiona, uderzając się ręką w czoło. Obaj chłopcy
zamilkli ze zdumienia. - Harry, daj mi medalion! No już! - zażądała niecierpliwie,
pstrykając na niego palcami, kiedy nie reagował. - Horkruks, Harry, nadal go nosisz!
Wyciągnęła ręce do Harry'ego, a on ściągnął przez głowę złoty łańcuch. Zaledwie
medalion stracił kontakt z jego ciałem, Harry poczuł się wolny i dziwnie lekki. Dotąd nie
zdawał sobie sprawy ani z odczuwanej ociężałości, ani też z ogromnego ciężaru
zalegającego w okolicach żołądka, dopóki to wrażenie nie ustąpiło.
- Teraz lepiej? - zapytała Hermiona.
- O wiele lepiej!
- Harry - powiedziała, kucając przed nim i używając tonu, który nieodmiennie
kojarzył mu się z odwiedzinami u ciężko chorych - nie byłeś chyba opętany, prawda?
- Co? Na pewno nie! - odpowiedział obronnym tonem. - Pamiętam wszystko, co
robiliśmy, przez cały ten czas, kiedy nosiłem medalion. Gdybym był opętany, chyba nie
wiedziałbym, co się działo, nie? Ginny opowiadała mi, że były takie zdarzenia, z których
nic nie pamięta.
- Hm… - Hermiona zamyśliła się, spoglądając na ciężki medalion. - Cóż, może nie
powinniśmy go nosić. Możemy go po prostu trzymać w namiocie.
- Nie ma mowy. Nie pozwolę, żeby ten horkruks się gdzieś poniewierał -
powiedział zdecydowanie Harry. - Jeśli go zgubimy, albo gdyby go ktoś ukradł…
- Och, dobrze, już dobrze - rzuciła Hermiona, zawieszając medalion na własnej
szyi i chowając go pod bluzką. - Ale będziemy się zmieniać, tak, aby żadne z nas nie
miało go na sobie zbyt długo.
- Świetnie - odezwał się Ron z irytacją w głosie. - A teraz, skoro już to ustaliliśmy,
czy moglibyśmy - proszę - poszukać wreszcie czegoś do jedzenia?
- W porządku, tylko że szukać będziemy już gdzie indziej - powiedziała Hermiona,
patrząc na Harry'ego. - Nie ma sensu zostawać w miejscu, które roi się od dementorów.
W końcu zatrzymali się na noc na odległym końcu pola, przylegającego do
samotnej farmy, gdzie udało im się zdobyć kilka jajek i trochę chleba.
- To nie jest kradzież, prawda? - zapytała Hermiona zmartwionym głosem, kiedy
pochłaniali jajecznicę na tostach. - Skoro zostawiłam trochę pieniędzy pod klatką z
kurami?
Ron przewrócił oczami i z pełnymi ustami powiedział:
- Emiona za użo sie atwisz. Wyuzuj!
I rzeczywiście, o wiele łatwiej było im się zrelaksować, kiedy wreszcie poczuli się
najedzeni. Tego wieczoru wspomnienie o dementorach zostało wymazane przy śmiech, a
Harry, obejmując nocną wartę w tę pierwszą z trzech przypadających mu nocy, czuł się
radosny i pełen nadziei.
Po raz pierwszy uzmysłowili sobie, że pełny żołądek oznacza dobry nastrój, pusty
zaś - kłótnie i przygnębienie. Harry, mający za sobą okresy przymierania głodem u
Dursleyów, był tym najmniej zaskoczony. Hermiona trzymała się dość dzielnie w czasie,
kiedy do jedzenia mieli tylko jagody i czerstwe herbatniki. Była wtedy jedynie nieco
bardziej rozdrażniona, a jej milczenie stawało się posępniejsze. Natomiast Ron,
przyzwyczajony do trzech pysznych posiłków dziennie, które otrzymywał od matki albo
dzięki uprzejmości hogwarckich skrzatów domowych, stawał się pod wpływem głodu
nierozsądny i wybuchowy. Jeśli zaś brak pożywienia zbiegł się dodatkowo z kolejką Rona
do noszenia medalionu, chłopak robił się wręcz nieznośny. Jego "no to dokąd teraz?"
powracało jak refren. Sam nie miał żadnych pomysłów, ale oczekiwał, że Harry i
Hermiona wymyślą jakiś plan, podczas gdy on będzie siedział i kontemplował znikomość
zapasów prowiantu. W wyniku tego Harry i Hermiona spędzali bezowocne godziny,
naradzając się, gdzie mogliby znaleźć pozostałe horkruksy i jak można zniszczyć ten,
który już udało im się zdobyć. Ich rozmowy, z braku nowych informacji, były coraz
bardziej jałowe.
Ponieważ Dumbledore podzielił się z Harrym przekonaniem, że Voldemort ukrył
horkruksy w miejscach, które były dla niego w jakiś sposób ważne, Harry i Hermiona nie
przestawali recytować, niczym posępnej litanii, wszystkich lokalizacji, gdzie, zgodnie z ich
wiedzą, Voldemort mieszkał albo które odwiedzał. Począwszy od sierocińca, w którym się
urodził i wychował, przez Hogwart, gdzie zdobył wykształcenie, sklep Borgina i Burkesa -
jego pierwsze miejsce pracy po opuszczeniu szkoły, aż po Albanię, gdzie spędził lata
wygnania. Wszystkie te miejsca stanowiły punkt wyjścia dla ich przypuszczeń.
- Taa, lećmy do Albanii. Przeszukanie całego kraju nie powinno zająć nam więcej
niż jedno popołudnie - wtrącił Ron z sarkazmem.
- Niemożliwe, żeby tam coś było. On wykonał przecież aż pięć ze swoich
horkruksów, zanim udał się na wygnanie, a ponadto Dumbledore był przekonany, że
szóstym jest wąż - powiedziała Hermiona. - Wiemy, że wąż nie znajduje się w Albanii,
tylko zazwyczaj towarzyszy Vol…
- Czy ja cię czasem nie prosiłem, żebyś przestała wymawiać to imię?
- Proszę bardzo! Wąż jest zazwyczaj z Sam - Wiesz - Kim. Zadowolony?
- Nieszczególnie.
- Nie wydaje mi się też, żeby on cokolwiek ukrył u Borgina i Burkesa - stwierdził
Harry, który dochodził do tego wniosku już wielokrotnie przedtem, ale powtórzył go raz
jeszcze, po to tylko, żeby przerwać paskudną ciszę, jaka nastała po kłótni przyjaciół.
- Borgin i Burkes byli ekspertami, jeśli chodzi o przedmioty związane z czarną
magią, od razu rozpoznaliby horkruks.
Ron ziewnął demonstracyjnie. Tłumiąc przemożną chęć rzucenia czymś w niego,
Harry brnął dalej:
- Ja nadal uważam, że on mógł ukryć coś w Hogwarcie.
Hermiona westchnęła.
- Ale Harry, Dumbledore już dawno by to znalazł!
Harry powtórzył argument, którego ciągle używał w obronie swojej teorii:
- Dumbledore powiedział przy mnie, że nigdy nawet nie zakładał, aby mógł poznać
wszystkie tajemnice Hogwartu. Mówię wam, jeśli jest jedno miejsce, w którym Vol…
- Ej!
- SAM - WIESZ - KTO! - wrzasnął Harry, doprowadzony do granic wytrzymałości. -
Jeśli istnieje choć jedno miejsce naprawdę ważne dla Sam - Wiesz - Kogo, to tylko
Hogwart!
- Ach, daj spokój! Jego szkoła?
- Tak, jego szkoła! To był jego pierwszy prawdziwy dom, miejsce, w którym czuł
się wyjątkowy. To wiele dla niego znaczyło, a nawet po tym jak odszedł…
- Na pewno rozmawiamy o Sam - Wiesz - Kim, a nie o tobie? - spytał Ron. Szarpał
przy tym łańcuch, otaczający jego szyję, na którym wisiał horkruks. Harry'ego ogarnęło
pragnienie uduszenia go nim.
- Mówiłeś nam, że Sam - Wiesz - Kto po opuszczeniu szkoły, prosił Dumbledore'a
o pracę - powiedziała Hermiona.
- Dokładnie tak - potwierdził Harry.
- Ale Dumbledore był przekonany, że on chciał się dostać do szkoły tylko po to,
żeby znaleźć kolejny przedmiot, należący do założyciela i zmienić go w następny
horkruks?
- Tak.
- Ale tej pracy nie dostał, prawda? - ciągnęła Hermiona. - Zatem nie miał
możliwości odnalezienia żadnego przedmiotu, ani też ukrycia go w szkole!
- Dobrze więc - odparł Harry, czując, że go pokonano. - Zapomnij o Hogwarcie.
Nie mając żadnych innych tropów, cała trójka przeniosła się do Londynu, gdzie,
ukryci pod peleryną niewidką udali się na poszukiwania sierocińca, w którym wychował
się Voldemort. Hermiona zakradła się do biblioteki i odkryła, że ów budynek został
zburzony wiele lat temu. Mimo wszystko, zdecydowali się obejrzeć samo miejsce, ale
znaleźli tam jedynie ogromny biurowiec.
- Moglibyśmy spróbować podkopać fundamenty - zasugerowała Hermiona bez
przekonania.
- Nie ukryłby horkruksa tutaj - odparł Harry.
Był o tym przekonany od dawna - przecież sierociniec był miejscem, z którego
Voldemort za wszelką cenę pragnął się wydostać. Nie ukryłby tam części swojej duszy.
Dumbledore ujawnił Harry'emu, że Voldemort, tworząc swoje kryjówki, starał się
osiągnąć efekt majestatyczności, bądź szczyt mistycyzmu; temu posępnemu, szaremu
zaułkowi Londynu natomiast daleko było do Hogwartu, Ministerstwa Magii, czy też
budynku takiego jak bank Gringotta, z jego złotymi drzwiami i podłogami z marmuru.
Harry, Ron i Hermiona, nie mając żadnych nowych pomysłów, przemierzali nadal
okolicę, ze względów bezpieczeństwa rozbijając namiot co noc w innym miejscu. Każdego
ranka robili wszystko, aby zatrzeć najmniejsze nawet ślady swojej obecności, a następnie
wyruszali dalej, aby znaleźć kolejny samotny i odizolowany zakątek. Aportowali się do
odległych lasów, mrocznych szczelin, ukrytych pośród nadmorskich klifów, na purpurowe
wrzosowiska, zbocza gór porośnięte kolcolistem, a raz nawet do ukrytej, kamienistej
jaskini. Mniej więcej co dwanaście godzin przekazywali sobie horkruks, jakby grali w
zwolnionym tempie w przewrotną odmianę gry w muzyczne krzesła, bojąc się, że muzyka
zaraz ucichnie, a nagrodą nie będzie wygodne miejsce na krześle, tylko dwanaście godzin
wzmożonego strachu i niepewności.
Blizna nie przestawała kłuć Harry'ego. Jak zauważył, uczucie to nasilało się, kiedy
nosił horkruks. Czasami nie mógł powstrzymać reakcji na ból.
- Co? Co widziałeś? - Ron domagał się odpowiedzi, gdy tylko zauważył, że Harry
się krzywi.
- Twarz - mamrotał Harry za każdym razem. - Tę samą twarz. Złodzieja, który
okradł Gregorowicza.
Wtedy Ron zwykle odwracał się, nawet nie próbując ukryć rozczarowania.
Oczywistym było, że Ron ma nadzieję na otrzymanie jakichkolwiek wieści o swojej
rodzinie, lub o pozostałych członkach Zakonu Feniksa, ale przecież Harry nie był anteną
telewizyjną. Potrafił jedynie zobaczyć myśli Voldemorta w danej chwili. Nie mógł nastawić
się na odbiór tego, na co miał ochotę. Wyglądało zaś na to, że Voldemort bez końca
rozmyślał o nieznanym chłopcu o radosnej twarzy, którego ani imienia, ani miejsca
pobytu nie znał - co do tego Harry nie miał wątpliwości. Z czasem nauczył się ukrywać
oznaki bólu, gdy blizna nie przestawała mu dokuczać, a obraz wesołego, jasnowłosego
młodzieńca zwodniczo nawiedzał jego myśli. Pozostała dwójka, na każdą wzmiankę o nim
nie potrafiła okazać Harry'emu nic, prócz zniecierpliwienia. Nie mógł za to winić Rona ani
Hermiony, skoro tak rozpaczliwie czekali na jakikolwiek trop dotyczący horkruksów.
W miarę, jak dni zmieniały się w tygodnie, Harry zaczął podejrzewać, że Ron i
Hermiona rozprawiają o nim za jego plecami. Kilka razy przerywali nagle rozmowę, kiedy
wchodził do namiotu, a dwa razy wpadł na nich przypadkowo, przytulonych, głowa przy
głowie, rozmawiających w pośpiechu nieopodal obozowiska. Za każdym razem milkli
oboje, kiedy tylko zdali sobie sprawę, że się do nich zbliża i starali się wyglądać na
bardzo zajętych zbieraniem chrustu albo czerpaniem wody.
Wyprawa poszukiwawcza coraz bardziej przypominała bezsensowną włóczęgę.
Harry nie mógł przestać się zastanawiać, czy Ron i Hermiona wybrali razem z nim tylko
dlatego, że wierzyli, iż ma jakiś tajemny plan, o którym mieli dowiedzieć się we
właściwym czasie. Ron nie starał się już nawet ukrywać swojego złego nastroju i Harry
zaczął obawiać się, że Hermiona jest także coraz bardziej rozczarowana jego kiepskim
przywództwem. Rozpaczliwie więc starał się odkryć kolejną kryjówkę horkruksa, lecz
jedynym miejscem, jakie niezmiennie przychodziło mu do głowy, był Hogwart. Skoro
jednak pozostali uczestnicy wyprawy uważali ten pomysł za bardzo mało prawdopodobny,
przestał o nim w ogóle wspominać.
Jesień przetoczyła się przez okolicę, a oni nadal przenosili się z miejsca na
miejsce. Wreszcie przyszło im rozbić namiot na ściółce z liści. Naturalna mgła łączyła się
z tą wytwarzaną przez dementorów, a wiatr i deszcz utrudniały zadanie jeszcze bardziej.
Nawet fakt, że Hermiona stawała się coraz lepsza w rozpoznawaniu jadalnych grzybów,
nie był w stanie zmniejszyć odczuwanego przez nich poczucia izolacji, ani
zrekompensować braku towarzystwa innych ludzi, a także wypełnić braku jakichkolwiek
wieści o losach wojny toczonej przeciwko Voldemortowi.
- Moja matka - powiedział Ron pewnej nocy, kiedy siedzieli w namiocie na brzegu
rzeki, gdzieś w Walii - potrafi wyczarować dobre jedzenie z niczego.
Markotny, szturchał widelcem kawałki przypalonej, szarej ryby na swoim talerzu.
Harry spojrzał odruchowo na szyję Rona, gdzie, tak jak się spodziewał, dostrzegł błysk
złotego łańcucha. Udało mu się przemóc impuls i nie przeklinać. Wiedział, że nastawienie
Rona, ulegnie poprawie (choć niewielkiej) gdy tylko zdejmie medalion.
- Nawet twoja matka nie potrafi wyczarować jedzenia z powietrza - powiedziała
Hermiona. - Tego nikt nie potrafi. Pokarm stanowi jeden z pięciu Podstawowych
Wyjątków od Praw Gampa o Elementarnej Transmut…
- Och, czy ty nie potrafisz mówić po ludzku?! - powiedział Ron, wydłubując ość
spomiędzy zębów.
- Nie jest możliwe stworzenie jedzenia z niczego! Możesz je przywołać, jeśli wiesz
gdzie się znajduje; możesz je transmutować, albo zwiększyć ilość, jeśli już trochę masz…
- Cóż, o zwiększanie ilości tego jedzenia możesz się nie kłopotać. Jest wyjątkowo
obrzydliwe - rzucił Ron.
- Harry złowił rybę, a ja zrobiłam co w mojej mocy, żeby przygotować posiłek!
Widzę, że to ja zawsze muszę się troszczyć o żarcie, i to, jak przypuszczam, tylko
dlatego, że jestem dziewczyną!
- Nie z tego powodu, tylko dlatego, że podobno jesteś najlepsza, jeśli chodzi o
czary! - wybuchnął Ron.
Hermiona skoczyła na równe nogi, a kawałki pieczonego szczupaka ześlizgnęły się
z jej cynowego talerza prosto na podłogę.
- Od jutra ty zajmiesz się gotowaniem, Ron. Ty znajdziesz składniki i spróbujesz je
zaczarować tak, żeby dało się je zjeść, a ja usiądę tutaj i będę się krzywić i marudzić,
wtedy zobaczysz jak to…
- Zamknij się! - przerwał jej Harry, zrywając się z miejsca i podnosząc obie ręce
do góry. - Zamknij się natychmiast!
Hermiona wyglądała na śmiertelnie oburzoną.
- Jak możesz z nim trzymać, on rzadko kiedy gotu…
- Hermiona, bądź cicho, słyszę kogoś!
Z ciągle podniesionymi rękoma, ostrzegając ich, żeby nie rozmawiali, Harry
uważnie nasłuchiwał. Wtedy, poprzez szum i plusk mrocznej rzeki płynącej obok, znowu
usłyszał głosy. Obejrzał się na wykrywacz wrogów, ale ten się nie poruszał.
- Rzuciłaś na nas zaklęcie tłumiące, prawda? - wyszeptał do Hermiony.
- Zrobiłam wszystko - odpowiedziała mu szeptem. - Tłumiące Muffliato,
odstraszające mugoli i zaklęcia kameleona, wszystkie możliwe. Kimkolwiek są, nie
powinni nas zobaczyć, ani usłyszeć.
Odgłosy szurania, zgrzytanie osuwających się kamyków i łamanych gałązek
mówiły im, że kilka osób schodzi w dół stromego, lesistego zbocza, które prowadziło
wprost na wąski brzeg rzeki, gdzie stał ich namiot. Wyciągnęli różdżki i czekali. Zaklęcia,
które rzucili dookoła, powinny być, w zupełnych prawie ciemnościach, wystarczającą
ochroną przed zagrożeniem ze strony zarówno mugoli, jak i wszystkich czarodziejów.
Jeśli jednak zbliżali się śmierciożercy, wtedy ich ochrona po raz pierwszy zostałaby
wystawiona na działanie czarnej magii.
Głosy zbliżyły się, ale wciąż nie na tyle, aby dało się zrozumieć słowa, mimo że
grupa ludzi dotarła już na brzeg rzeki. Harry ocenił, że znajdują się nie dalej niż sześć
metrów od namiotu, ale szum spadającej kaskadą rzeki sprawiał, że nie mógł być tego
zupełnie pewien. Hermiona złapała swoją torebkę i zaczęła w niej grzebać. Po chwili
wyciągnęła troje Uszu Dalekiego Zasięgu i rzuciła po jednym Harry'emu i Ronowi, którzy
pospiesznie wcisnęli jeden koniec cielistego sznurka do własnego ucha, a drugi wysunęli
na zewnątrz przez wejście namiotu.
Po kilku sekundach Harry usłyszał zmęczony, męski głos.
- Powinny tu być jakieś łososie, jak myślicie? Chyba że jest jeszcze za wcześnie,
może to nie sezon? Accio łosoś!
Usłyszeli kilka wyraźnych pluśnięć, a następnie charakterystyczne klaśnięcie ryby
o ludzką dłoń. Ktoś chrząknął z uznaniem. Harry wcisnął Ucho Dalekiego Zasięgu głębiej
w swoje własne. Poprzez szum rzeki usłyszał więcej głosów, ale tamte nie mówiły w
żadnym z ludzkich języków, jakie kiedykolwiek słyszał. Był to raczej twardy język,
niemelodyjny potok trzeszczących, gardłowych dźwięków. Harry'emu zdawało się, że
rozmówców jest tylko dwóch, jeden o trochę niższym głosie i wolniejszym sposobie
mówienia od drugiego.
Po drugiej stronie płótna zapłonął ogień; ogromne cienie przesuwały się między
płomieniami a namiotem. Smakowity zapach pieczonego łososia niebezpiecznie dryfował
w stronę wygłodniałej trójki. Następnie dał się słyszeć brzęk sztućców na talerzach i
pierwszy z rozmówców odezwał się ponownie.
- Proszę, Gryfek, Gornuk…
- Gobliny! - Hermiona poruszyła bezgłośnie ustami, Harry pokiwał głową na znak,
że zrozumiał.
- Dziękujemy - powiedziały równocześnie gobliny, tym razem w zrozumiałym dla
wszystkich języku.
- A więc, wasza trójka zbiegła. Od jak dawna uciekacie? - zapytał nowy,
aksamitny i przyjemny głos. Harry'emu, który natychmiast wyobraził sobie okrągłego
mężczyznę o radosnej twarzy, głos ten wydał się jakby znajomy.
- Sześć - siedem tygodni… Nie pamiętam - odrzekł zmęczony mężczyzna. - Po
paru dniach spotkaliśmy się z Gryfkiem i niewiele później połączyliśmy siły z Gornukiem.
Miło mieć trochę towarzystwa.
Nastąpiła krótka przerwa, podczas której słychać było tylko zgrzyt widelców oraz
dźwięk blaszanych kubków, które zostały podniesione, po czym odstawione z powrotem
na ziemię.
- Co zmusiło cię do ucieczki, Ted?
- Wiedziałem, że po mnie idą - odpowiedział ten o aksamitnym głosie i wtedy
Harry przypomniał, sobie skąd go zna - to był ojciec Tonks.
- Słyszałem, że śmierciożercy byli w okolicy już tydzień temu i zdecydowałem, że
najlepiej będzie, jeśli ucieknę zawczasu. Widzicie, nie dopełniłem obowiązku
zarejestrowania się, jako pochodzący z mugolskiej rodziny. Odmówiłem dla zasady,
wiedziałem, że w końcu i tak będę musiał odejść. Mojej żonie włos nie powinien spaść z
głowy, jest czystej krwi. A potem spotkałem tego tutaj, Deana. Chyba kilka dni temu,
prawda, synu?
- Tak - odezwał się następny głos, a Harry, Ron i Hermiona spojrzeli na siebie w
ciszy, podekscytowani, rozpoznawszy swojego kolegę Gryfona, Deana Thomasa.
- A ty, też nie jesteś czystej krwi? - spytał pierwszy z rozmówców.
- Nie mam pewności - odparł Dean. - Ojciec opuścił matkę, kiedy byłem mały. Nie
mam żadnych dowodów na to, że był czarodziejem.
Na chwilę zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosami jedzenia, potem znowu
przemówił Ted.
- Muszę przyznać, Dirk, że jestem zaskoczony spotkaniem z tobą. Cieszę się,
niemniej jestem zaskoczony. Chodziły słuchy, że zostałeś złapany.
- Owszem, zostałem - odpowiedział Dirk. - Byłem w połowie drogi do Azkabanu,
kiedy udało mi się zbiec. Oszołomiłem Dawlisha i buchnąłem jego miotłę. To było
prostsze, niż byś przypuszczał. Myślę, że nie zdołał jeszcze w pełni dojść do siebie. Ktoś
mógł rzucić na niego Confundusa. Jeśli tak, to chciałbym uścisnąć rękę tej czarownicy lub
czarodziejowi, bo najprawdopodobniej uratował mi życie.
Nastąpiła kolejna pauza, słychać było tylko trzaskający ogień i szumiącą rzekę.
Potem Ted powiedział:
- A wy dwaj? Wy nie bardzo pasujecie do układanki. Cóż, hm, ogólnie rzecz biorąc,
zawsze odnosiłem wrażenie, że gobliny wzięły stronę Sami - Wiecie - Kogo.
- To miałeś złe wrażenie - odpowiedział mu goblin o wyższym głosie. - My nie
opowiadamy się po niczyjej stronie. To jest wasza wojna.
- Więc jak to się stało, że też się ukrywacie?
- Takie posunięcie uznałem za roztropne - odezwał się drugi goblin. - Po tym, jak
odmówiłem wykonania polecenia, które uważałem za bezczelny kaprys, stało się jasne,
że moje osobiste bezpieczeństwo jest zagrożone.
- Czego od ciebie żądali?
- Służby, która uwłacza godności mojej rasy - odparł goblin, którego głos zdał się
być mniej ludzki i bardziej szorstki, kiedy wypowiadał te słowa. - Cóż, nie jestem przecież
domowym skrzatem.
- A ty, Gryfek?
- Z tych samych przyczyn - rzekł goblin o wyższym głosie. - Bank Gringotta,
niestety, nie pozostaje już pod wyłączną kontrolą mojej rasy. Ja zaś nie uznaję żadnego
czarodzieja za swojego pana.
Po czym wymamrotał coś pod nosem w języku goblinów, na co Gornuk zaczął się
śmiać.
- Z czego się śmiejesz? - zapytał Dean.
- Powiedział - wyjaśnił Dirk - że istnieją rzeczy, których czarodzieje nie są w stanie
rozpoznać.
- Nie łapię - powiedział Dean po chwili milczenia.
- Zemsta jest słodka. Zanim odszedłem, udało mi się choć w niewielkim stopniu
odegrać - powiedział Gryfek w języku zrozumiałym dla wszystkich.
- Jesteś w porządku facetem, a raczej goblinem, powinienem powiedzieć -
poprawił się szybko Ted. - Chyba nie zamknąłeś jakiegoś śmierciożercy w jednym z tych
dobrze chronionych, starych krypt, co?
- Gdybym był to zrobił, to miecz na pewno nie pomógłby mu się wydostać - odparł
Gryfek. Gornuk znowu parsknął śmiechem i nawet Dirk wydał z siebie zdławiony chichot.
- Deanowi i mnie chyba coś umknęło - powiedział Ted, dając do zrozumienia, że
nadal nie rozumieją żartu.
- Severusowi Snape'owi najwyraźniej też coś umknęło, tylko że on o tym nie wie -
odparł Gryfek i tym razem oba gobliny wybuchnęły złośliwym śmiechem.
W namiocie Harry oddychał płytko z podniecenia. On i Hermiona gapili się na
siebie, słuchając rozmowy z najwyższą uwagą.
- Rzeczywiście nie słyszałeś o tym, Ted? - spytał Dirk z niedowierzaniem. - O
dzieciakach, które próbowały wykraść miecz Gryffindora z gabinetu Snape'a w
Hogwarcie?
Harry zamarł w miejscu, jak przyrośnięty do podłogi. Ciarki przebiegały mu od
stóp do głów, niczym prąd elektryczny, drażniąc każdy jego nerw.
- Nie miałem o tym pojęcia - odpowiedział Ted. - "Prorok Codzienny" chyba o tym
nie pisał, prawda?
- Żartujesz - zarechotał Dirk. - Mnie powiedział o tym Gryfek, a sam usłyszał to od
Billa Weasleya, który pracuje dla banku. Jednym z dzieciaków, które brały w tym udział,
była młodsza siostra Billa.
Harry spojrzał na Hermionę i Rona - oboje ściskali w dłoniach sznurki Uszu
Dalekiego Zasięgu tak mocno, jakby to były liny ratunkowe.
- Ona i paru jej przyjaciół przedostali się do gabinetu Snape'a, rozbili szklaną
gablotę, w której trzymał miecz. Niestety, Snape złapał ich, kiedy próbowali przemycić
zdobycz na dół.
- Wielka Helgo, miej ich w opiece! - rzucił Ted. - Co też oni sobie myśleli, że będą
w stanie użyć miecza przeciwko Sam - Wiesz - Komu? Czy może od razu przeciwko
Snape'owi?
- Cokolwiek chcieli z nim zrobić, Snape po tym incydencie uznał, że miecz nie jest
już bezpieczny w Hogwarcie - ciągnął Dirk. - Kilka dni później, kiedy dostał rozkazy - jak
sądzę, od Sam - Wiesz - Kogo - wysłał miecz do Londynu, żeby go zdeponować w
najbezpieczniejszym miejscu, czyli w banku Gringotta.
Gobliny nie mogły powstrzymać się od śmiechu.
- Nadal nie rozumiem, na czym polega dowcip? - wtrącił Ted.
- To falsyfikat - zachrypiał Gryfek.
- Miecz Gryffindora?!
- Tak, tak, to kopia - doskonała, to prawda, ale zrobiona przez czarodzieja.
Oryginał został wykonany wieki temu przez gobliny i w związku z tym ma pewne
szczególne właściwości, jakie posiada jedynie goblińskie uzbrojenie. Nie wiem, gdzie
znajduje się prawdziwy miecz Gryffindora, wiem za to gdzie go na pewno nie ma - w
skarbcu Gringotta.
- Teraz rozumiem - odezwał się Ted. - Wierzę, że nie miałeś potrzeby
informowania o tej pomyłce śmierciożerców.
- Nie widziałem powodu, dla którego miałbym ich kłopotać taką błahostką - odparł
zadowolony z siebie Gryfek, a śmiech Teda i Deana zmieszał się ze śmiechem Gornuka i
Dirka.
Harry zamknął oczy, pragnąc z całych sił, aby ktoś zadał jedno, najważniejsze dla
niego pytanie, na które musiał poznać odpowiedź. Po minucie, która zdawała się dziesięć
razy dłuższa niż zwykle, Dean spełnił jego życzenie. On też był (to wspomnienie
wstrząsnęło Harrym) byłym chłopakiem Ginny.
- Co stało się z Ginny i pozostałymi? Z tą grupą, która próbowała ukraść miecz?
- Och, zostali ukarani, potraktowano ich dość okrutnie - poinformował Gryfek
obojętnym głosem.
- Ale chyba nic im nie jest? - zapytał pospiesznie Ted. - Myślę, że Weasleyowie
mają dość rannych dzieci.
- Z tego, co mi wiadomo, nie odnieśli żadnych poważnych obrażeń - wyjaśnił
Gryfek.
- Mieli szczęście - wtrącił Ted. - Znając ostatnie dokonania Snape'a, trzeba się
cieszyć, że te dzieci nadal żyją.
- Zatem wierzysz w tę historię, Ted? - spytał Dirk. - Wierzysz w to, że Snape zabił
Dumbledore'a?
- Oczywiście, że tak - odparł Ted. - Chyba nie zamierzasz, siedząc tutaj, wmawiać
mi, że Potter miał z tym coś wspólnego?
- W dzisiejszych czasach nie wiadomo, w co wierzyć - mruknął Dirk.
- Znam osobiście Harry'ego Pottera - wtrącił się Dean. - I uważam, że on mówi
prawdę, że jest Wybrańcem, czy jakkolwiek chcecie to nazwać.
- Ech, wielu jest takich, którzy chcieliby w to wierzyć, synu - powiedział Dirk. -
Łącznie ze mną. Tylko gdzie on jest? Wygląda na to, że się ulotnił. Tylko pomyśl, gdyby
on rzeczywiście wiedział coś, czego my nie wiemy, albo miał rzeczywiście szczególne
zdolności, walczyłby teraz, mobilizował ruch oporu, zamiast się ukrywać. I wiesz co,
"Prorok" postawił mu całkiem słuszne zarzuty…
- "Prorok"? - zadrwił Ted. - Zasługujesz na to, żeby być okłamywanym, jeśli nadal
czytujesz tego brukowca, Dirk. Jak chcesz faktów, przerzuć się na "Żonglera".
Nagła eksplozja odgłosów krztuszenia się, dławienia i charczenia, po której
nastąpił głuchy łomot, świadczyła o tym, że Dirk połknął ość. Wreszcie wyrzucił z siebie:
- "Żongler"? Ten obłąkańczy szmatławiec należący do Kseno Lovegooda?
- Wcale nie jest taki szalony ostatnimi czasy - odparł Ted. - Powinieneś sam
zobaczyć. Kseno publikuje wszystko, co pomija "Prorok", a w ostatnim wydaniu nie było
nawet jednej wzmianki o chrapakach krętorogich. Jak długo jeszcze będzie mu to
uchodziło na sucho, nie wiem. W każdym wydaniu, na pierwszej stronie Kseno pisze, że
każdy czarodziej, który jest przeciwko Sam - Wiesz - Komu, powinien uczynić swoim
priorytetem pomoc dla Harry'ego Pottera.
- Trudno udzielić pomocy chłopakowi, który zniknął z powierzchni ziemi - zauważył
Dirk.
- Słuchaj, to, że go jeszcze nie złapali, jest cholernym osiągnięciem - powiedział
Ted. - Chętnie poprosiłbym go o radę. To przecież dokładnie to samo, co my robimy -
próbujemy pozostać na wolności, czyż nie?
- Cóż, masz tu trochę racji - niechętnie zgodził się Dirk. - Biorąc pod uwagę, że
szuka go całe ministerstwo wraz ze wszystkimi swoimi informatorami, spodziewałbym się
raczej, że już go mają. Pomyśl, kto wie, czy go już nie złapali i nie pozbyli się bez
nagłaśniania sprawy.
- Nie mów tak, Dirk - mruknął posępnie Ted.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza, przerywana tylko brzękiem noży i widelców.
Kiedy znowu zaczęli rozmawiać, była to przeważnie dyskusja na temat tego, czy powinni
przenocować na brzegu rzeki, czy też wycofać się na bezpieczne lesiste zbocze pagórka.
Dochodząc do wniosku, że drzewa zapewniają o wiele lepszą kryjówkę, wygasili ognisko i
zaczęli wspinać się z powrotem po zboczu, którym przyszli. Ich głosy nikły w oddali.
W namiocie cała trójka zwinęła Uszy Dalekiego Zasięgu. Harry, któremu, im dłużej
podsłuchiwali, tym trudniej było wysiedzieć w ciszy, teraz nie był w stanie wykrztusić z
siebie nic, poza:
- Ginny… Miecz…
- Mam! - rzuciła Hermiona, po czym gwałtownym ruchem sięgnęła po swoją
maleńką, ozdobioną koralikami torebkę. Tym razem zanurzyła w niej rękę aż do
ramienia.
- J…jest - wycedziła przez zęby, wyciągając z trudem coś, co najwidoczniej leżało
na samym dnie. Powoli z przepastnych czeluści torby wyłonił się brzeg ciężkiej, suto
zdobionej ramy obrazu. Harry, widząc to, pospieszył Hermionie z pomocą. Kiedy tylko
udało im się wydobyć pusty portret Fineasa Nigellusa, dziewczyna stanęła przed nim z
wycelowaną weń różdżką, gotowa rzucić zaklęcie w każdej chwili.
- Jeśli ktoś podmienił miecze w gabinecie Dumbledore'a - wysapała, kiedy opierali
obraz o ścianę namiotu - Fineas Nigellus na pewno to zauważył, wisi przecież tuż obok
gabloty!
- Chyba że właśnie wtedy spał - rzucił Harry, wstrzymując oddech, gdy Hermiona
uklękła przed pustym płótnem z różdżką wycelowaną w sam jego środek, odchrząknęła i
powiedziała: - Fineas, Fineas Nigellus?
Nic się nie stało.
- Fineasie Nigellusie? - powtórzyła Hermiona. - Profesorze Black? Proszę, czy
moglibyśmy z panem porozmawiać? Bardzo proszę?
- "Proszę" zawsze pomaga - ozwał się zimny, drwiący głos, po czym Fineas
Nigellus wślizgnął się na swoje miejsce. W tym samym momencie Hermiona krzyknęła:
Obscuro!
Na obrazie pojawiła się czarna przepaska, zakrywając pełne sprytu, ciemne oczy
niczego nie spodziewającego się Nigellusa. Zaskoczony, uderzył o ramę i wrzasnął z bólu.
- Co się dzieje? Jak śmiecie! Kim wy jesteście?
- Bardzo mi przykro, profesorze Black - powiedziała Hermiona - ale jest to
niezbędny środek ostrożności!
- Natychmiast usuń ten ohydny dodatek! Usuń to, mówię! Rujnujecie wielkie
dzieło sztuki! Gdzie ja jestem? Co się tu dzieje?
- Miejsce nie jest istotne - odezwał się Harry i Fineas Nigellus natychmiast zamarł
w bezruchu, porzucając nawet zamiar zdrapania przepaski z oczu.
- Czyżbym słyszał głos nieuchwytnego pana Pottera?
- Być może - odrzekł Harry, doskonale zdając sobie sprawę, że taka informacja
zainteresuje Nigellusa. - Mamy do pana kilka pytań… na temat miecza Gryffindora.
- Ach - westchnął Fineas Nigellus i przekrzywiając głowę z jednej strony na drugą,
starał się zobaczyć Harry'ego. - No tak. Ta głupia dziewczyna zachowała się wtedy
wyjątkowo nieroztropnie.
- Nie mów tak o mojej siostrze! - wtrącił Ron gburowato. Fineas Nigellus uniósł
wyniośle brwi.
- Ktoś jeszcze tu jest? - zapytał, wciąż kręcąc głową. - Nie podoba mi się twój ton!
Dziewczyna i jej przyjaciele zachowali się w najwyższym stopniu zuchwale. Okradać
dyrektora!
- Oni niczego nie kradli - sprzeciwił się Harry. - Miecz nie należy do Snape'a.
- Ale należy do szkoły profesora Snape'a - odparł Fineas Nigellus. - A jakie prawa
mogła sobie do niego rościć Weasleyówna? Zasłużyła na karę, tak jak zasłużyli sobie ten
idiota Longbottom i wariatka Lovegood!
- Neville nie jest idiotą, a Luna nie jest wariatką! - rzuciła Hermiona.
- Gdzie ja jestem? - powtórzył Fineas Nigellus, ponawiając walkę z przepaską na
oczach. - Gdzieście mnie przywlekli? Dlaczego zabraliście mnie z domu mych przodków?
- Nieważne! W jaki sposób Snape ukarał Ginny, Neville'a i Lunę? - Harry był
natarczywy.
- Profesor Snape wysłał ich do Zakazanego Lasu, żeby wykonali jakąś pracę pod
okiem tego głupka, Hagrida.
- Hagrid nie jest głupkiem! - warknęła ostro Hermiona.
- Snape mógł sobie myśleć, że to kara - powiedział Harry - ale Ginny, Neville i
Luna prawdopodobnie mieli niezły ubaw z Hagridem. Zakazany Las, też coś… Bywali w
gorszych opałach!
Harry'emu ulżyło. Dotąd wyobrażał sobie koszmary, w których klątwa Cruciatus
była najmniejszym złem.
- Profesorze Black, naprawdę chcieliśmy wiedzieć to, czy ktokolwiek inny przed
nimi w ogóle, hmm, brał miecz? Może został zabrany do czyszczenia, konserwacji, czy
czegoś w tym rodzaju?
Fineas Nigellus zaprzestał prób pozbycia się opaski i zachichotał.
- Od razu widać twoje mugolskie pochodzenie - powiedział. - Oręż wykonany przez
gobliny nie wymaga czyszczenia, prosta dziewczyno. Srebro goblinów odpycha zwyczajny
brud, chłonąc tylko to, co je wzmacnia i konserwuje.
- Nie nazywaj tak Hermiony! - zwrócił mu uwagę Harry.
- Męczą mnie słowne utarczki - odparł Nigellus. - Być może czas już wrócić do
gabinetu dyrektora?
Ciągle z zawiązanymi oczyma, po omacku, Fineas Nigellus zaczął przesuwać się
wzdłuż ramy, próbując na wyczucie odnaleźć drogę do swojego portretu w Hogwarcie.
Harry wpadł na pewien pomysł.
- Dumbledore! Czy nie mógłby pan przyprowadzić tu Dumbledore'a?
- Słucham? - spytał Nigellus.
- Portret profesora Dumbledore'a - czy nie mógłby pan zaprosić go do swojego
obrazu tutaj?
Fineas Nigellus odwrócił głowę w kierunku, z którego dochodził głos Harry'ego.
- Jak widać, nie tylko czarodzieje pochodzący z mugolskich rodzin potrafią być
ignorantami, Potter. Portrety Hogwartu mogą się między sobą porozumiewać, ale nie
mogą podróżować poza granice zamku, chyba że w odwiedziny do własnego portretu
wiszącego gdzie indziej. Dumbledore nie może przyjść tu ze mną, a po przyjęciu, jakie
mnie tu spotkało, mogę was zapewnić, że więcej moja noga tu nie postanie.
Nieco przybity, Harry patrzył jak Fineas podwaja wysiłki, aby znaleźć wyjście.
- Profesorze Black - odezwała się Hermiona - bardzo pana proszę. Czy mógłby pan
nam tylko powiedzieć, kiedy po raz ostatni miecz został wyjęty z gabloty - to znaczy,
zanim Ginny go wzięła?
Fineas prychnął zniecierpliwiony.
- Jeśli dobrze pamiętam, po raz ostatni widziałem jak miecz Gryffindora opuszcza
gablotę, kiedy profesor Dumbledore użył go, aby rozpłatać pierścień.
Hermiona rzuciła Harry'emu znaczące spojrzenie. Żadne z nich nie odważyło się na
komentarz w obecności Fineasa Nigellusa, któremu nareszcie udało się zlokalizować
wyjście.
- Cóż, życzę państwu dobrej nocy - powiedział nieco kąśliwie i powoli zaczynał
znikać z zasięgu wzroku. Kiedy widać było już tylko rondo jego kapelusza, Harry
niespodzianie krzyknął:
- Proszę poczekać! Mówił pan Snape'owi o tym, co widział?
Fineas Nigellus, nadal z zawiązanymi oczyma, wytknął tylko głowę zza ramy.
- Profesor Snape ma znacznie ważniejsze sprawy na głowie, niż zastanawianie się
nad rozlicznymi dziwactwami Dumbledore'a. Dobranoc, Potter!
Po tych słowach zupełnie zniknął, pozostawiając po sobie jedynie ponure tło.
- Harry! - krzyknęła Hermiona.
- Wiem! - ryknął Harry. Nie mogąc się opanować, uderzył pięścią w powietrze.
Uzyskali więcej informacji, niż mogli na to liczyć. Przemierzał namiot długimi krokami,
czując, że teraz mógłby przebiec dobrą milę. Przestał nawet odczuwać głód. Hermiona
wciskała portret z powrotem do swojej torby, a kiedy wreszcie zapięła klamrę, rzuciła
torebkę w kąt i z promieniejącą twarzą odwróciła się do Harry'ego.
- Miecz może zniszczyć horkruksy! Broń goblinów absorbuje wszystko, co może ją
wzmocnić - Harry, ten miecz jest zaimpregnowany jadem bazyliszka!
- I dlatego Dumbledore nie dał mi go od razu, bo sam chciał się nim posłużyć,
chciał nim zniszczyć medalion z jaskini…
- A ponadto musiał zdawać sobie sprawę, że nie pozwolono by ci na posiadanie
miecza nawet, gdyby zapisał ci go w testamencie… Więc zrobił kopię… Falsyfikat umieścił
w gablocie, a oryginał… Gdzie?
Spojrzeli po sobie; Harry czuł, że są o krok od znalezienia odpowiedzi, jakby
wisiała ona gdzieś w powietrzu ponad nimi. Dlaczego Dumbledore mu nie powiedział? A
może wręcz przeciwnie, zdradził mu tę tajemnicę, tylko Harry nie był wtedy świadomy
wagi informacji?
- Myśl! - szeptała Hermiona. - Myśl! Gdzie mógłby go ukryć?
- Nie w Hogwarcie - powiedział Harry, znowu zaczynając przemierzać namiot.
- Gdzieś w Hogsmeade? - zasugerowała.
- Wrzeszcząca Chata? - poddał pomysł Harry. - Nikt nigdy do niej nie wchodzi.
- Ale Snape wie, jak się do niej dostać, czy zatem nie byłoby to zbyt ryzykowne?
- Dumbledore ufał Snape'owi - przypomniał jej Harry.
- Nie na tyle, żeby mu powiedzieć o zamianie mieczy - odparła.
- Słusznie! - zgodził się Harry; poczuł nawet radość z faktu, że Dumbledore miał
jednak pewne, choć niewielkie, zastrzeżenia co do Snape'a.
- Czy zatem ukryłby miecz z dala od Hogsmeade? Co o tym sądzisz, Ron? Ron?
Harry rozejrzał się. Zdumiony, przez chwilę miał wrażenie, że Rona nie ma w
namiocie, dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Ron, z kamiennym wyrazem twarzy,
leży na piętrowym łóżku, ukryty w cieniu górnego posłania.
- O, przypomniałeś sobie o mnie? - powiedział.
- Co?
Ron prychnął, nie przestając gapić się w spód górnego łóżka.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Nie chciałbym psuć wam zabawy.
Skonsternowany Harry spojrzał bezradnie na Hermionę w poszukiwaniu pomocy,
ale ona pokręciła tylko głową, najwidoczniej tak samo zaskoczona jak on.
- W czym problem? - zapytał Harry.
- Problem? Nie ma żadnego problemu - odparł Ron, nadal nie patrząc na
Harry'ego. - Przynajmniej dla ciebie.
Dał się słyszeć charakterystyczny dźwięk drobnych uderzeń o płótno nad ich
głowami. Zaczęło padać.
- Ewidentnie masz jakiś problem - nie dawał za wygraną Harry. - Wyrzucisz to z
siebie czy nie?
Ron usiadł na łóżku. Złość malowała mu się na twarzy, wyglądał nienaturalnie,
jakby nie był sobą.
- W porządku, wyrzucę to z siebie. Nie oczekuj, że będę skakał z radości, bo
okazało się, że jest jeszcze jedna cholerna rzecz, którą musimy znaleźć nie wiadomo
gdzie. Po prostu, dodaj to do długiej listy rzeczy, których nie wiesz.
- Ja nie wiem? - powtórzył Harry - Ja nie wiem?!
Kap, kap, kap… - deszcz padał coraz mocniej, niepokojąco rozbrzmiewał w
ciemnościach, bębniąc o usłany liśćmi brzeg i wpadając do rzeki. Harry'ego opanował
paniczny strach, całkowicie wymazując wcześniejszą radość. Od dawna podejrzewał, że
jego przyjaciel może w ten sposób myśleć i tego bał się najbardziej, a teraz Ron
potwierdził tylko jego obawy.
- To nie jest najprzyjemniejszy okres w moim życiu - ciągnął Ron. - Wiesz, z
pokiereszowaną ręką, bez jedzenia, odmrażając sobie tyłek każdej nocy, po prostu
miałem nadzieję, że po kilku tygodniach biegania w kółko do czegoś dojdziemy.
- Ron - odezwała się Hermiona tak cicho, że Ron mógł spokojnie udać, że nie
słyszy jej poprzez bębniący o namiot deszcz.
- Wydawało mi się, że wiedziałeś na co się piszesz - odparł Harry.
- Tak, mnie też się tak zdawało.
- Zatem, co konkretnie nie spełnia twoich oczekiwań? - zapytał Harry. Wściekłość
wzbierała w nim, pomagając mu się bronić. - Myślałeś, że będziemy się zatrzymywać w
pięciogwiazdkowych hotelach? Znajdować jeden horkruks dziennie? Myślałeś, że wrócisz
do mamusi na Gwiazdkę?
- Myśleliśmy, że ty wiesz co robić! - wrzeszczał Ron, wstając. Jego słowa
przeszywały Harry'ego jak ostrza. - Myśleliśmy, że Dumbledore powiedział ci co masz
robić, wierzyliśmy, że masz realny plan!
- Ron! - Hermiona tym razem zadbała, żeby było ją słychać przez dudniący o sufit
deszcz, ale Ron ponownie ją zignorował.
- Cóż, przykro mi, że cię rozczarowałem - powiedział Harry dość spokojnym
głosem, mimo dojmującego poczucia pustki i tego, że sytuacja go przerasta. - Byłem z
wami szczery od samego początku, powiedziałem wam wszystko, co przekazał mi
Dumbledore. Poza tym, w razie gdybyś nie zauważył, znaleźliśmy jeden horkruks…
- Taa, tylko tak samo nam daleko do zniszczenia go, jak i do znalezienia
pozostałych - inaczej mówiąc, do wszystkiego cholernie daleko.
- Zdejmij medalion, Ron! - rozkazała Hermiona cienkim głosem. - Proszę, zdejmij
go. Nie mówiłbyś tak, gdybyś go tak długo nie nosił.
- Mówiłby - wtrącił Harry, nie mając ochoty na poszukiwanie usprawiedliwień dla
Rona. - Myślicie, że nie zauważyłem, jak oboje szeptaliście za moimi plecami? Myśleliście,
że nie domyślę się niczego?
- Harry, my wcale nie… - zaczęła Hermiona.
- Nie kłam! - napadł na nią Ron. - Ty też tak mówiłaś, byłaś rozczarowana,
powiedziałaś, że liczyłaś na to, że on ma znacznie więcej do zaoferowania niż….
- Nie powiedziałam tego w ten sposób! Harry, to nie tak! - powiedziała z płaczem.
Deszcz tłukł o namiot, po policzkach Hermiony płynęły łzy, a niedawne
podniecenie i radość zniknęły bez śladu, jak nietrwały fajerwerk, który rozbłysnął i zgasł,
pozostawiając po sobie tylko zimną, mokrą ciemność. Miecz Gryffindora był ukryty nie
wiadomo gdzie, a oni byli tylko nastolatkami w namiocie, których jedynym osiągnięciem,
jak dotąd, było pozostawanie przy życiu.
- W takim razie nie wiem, co tu jeszcze robisz? - Harry zapytał Rona.
- Nie mam pojęcia - odparł Ron.
- Idź do domu - powiedział Harry.
- Może pójdę! - wrzasnął Ron i zrobił kilka kroków w kierunku Harry'ego, ale ten
się nie cofnął. - Nie słyszałeś, co mówili o mojej siostrze?! Ale ciebie to przecież guzik
obchodzi, to tylko Zakazany Las, Harry Byłem - w - większych - opałach Potter nie dba o
to, co się z nią tam stanie, ale ja dbam, rozumiesz, gigantyczne pająki i te szalone…
- Ja tylko powiedziałem, że jest z innymi, że są z Hagridem…
- Po prostu ci na nich nie zależy, masz to w nosie! A co z resztą mojej rodziny?
"Weasleyowie mają dość rannych dzieci", czy to słyszałeś?
- Tak, ja…
- Ale ciebie to nie zastanowiło, nie?
- Ron! - wtrąciła się Hermiona, wpychając się między nich. - Myślę, że nie chodziło
im o nic, czego byśmy nie wiedzieli. Nie zdarzyło się nic nowego. Pomyśl, Ron, Bill się
boi, mnóstwo ludzi na pewno widziało, że George stracił ucho, a ty podobno leżysz na
łożu śmierci z groszopryszczką, jestem przekonana, że nic więcej nie miał na myśli.
- Och, jesteś pewna, nieprawdaż? Świetnie, w takim razie nie będę sobie nimi
zawracał głowy. Łatwo wam mówić, po tym jak usunęliście własnych rodziców z drogi…
- Moi rodzice nie żyją! - ryknął wściekle Harry.
- Moich rodziców może spotkać to samo! - wrzasnął Ron.
- Więc się wynoś! - zawył Harry. - Wracaj do nich, udawaj, że zwalczyłeś
groszopryszczkę, żeby mamusia mogła cię znowu dobrze karmić i….
Ron wykonał gwałtowny ruch, Harry zrobił to samo, ale zanim ich różdżki były w
gotowości, Hermiona zdążyła podnieść swoją.
- Protego! - krzyknęła i niewidzialna tarcza wyrosła pomiędzy nią i Harrym z
jednej, a Ronem z drugiej strony. Wszyscy troje musieli cofnąć się o kilka kroków,
odepchnięci energią zaklęcia. Harry i Ron nadal jednak rzucali sobie gniewne spojrzenia
przez tę niewidzialną barierę. Po raz pierwszy w życiu dostrzegli w sobie śmiertelnych
wrogów. Harry czuł do Rona niszczącą nienawiść, coś się między nimi załamało.
- Zostaw horkruks - powiedział Harry.
Ron zerwał łańcuch z szyi i rzucił medalion na najbliższe krzesło. Odwrócił się do
Hermiony.
- Co ty robisz?
- O co ci chodzi?
- Zostajesz, czy co?
- Ja… - Widać było, że dziewczyna cierpi. - Tak, tak… Ja zostaję, Ron.
Zdecydowaliśmy, że pójdziemy z Harrym, obiecaliśmy pomóc…
- Właśnie widzę. Po prostu wybrałaś jego.
- Ron, nie… Proszę, wróć, wróć!
Zatrzymało ją jej własne zaklęcie tarczy, a zanim je usunęła, Rona już nie było,
wybiegł w ciemność. Harry stał sztywno w milczeniu, słuchał jak Hermiona szlocha
pośród drzew, wołając Rona po imieniu.
Po kilku minutach wróciła, jej mokre włosy przykleiły się do twarzy.
- On od… Odszedł! Deportował się!
Opadła na krzesło, skuliła się i zaczęła płakać.
Harry czuł się oszołomiony. Przyklęknął, podniósł horkruks i zawiesił go na własnej
szyi. Przyniósł koce z łóżka Rona i zarzucił je na Hermionę. Potem wspiął się na własne
łóżko i wpatrywał się w ciemny płócienny dach, słuchając deszczu.


Rozdział 16
Dolina Godryka
Tłumaczenie: Ortwin
Gdy Harry obudził się następnego dnia, kilka sekund zajęło mu przypomnienie
sobie tego, co się stało. Przez chwilę miał dziecinną nadzieję, że to wszystko było tylko
snem, że Ron wciąż tu jest, nigdy nie odszedł. Jednak wystarczyło spojrzeć w dół, by
zobaczyć opuszczone łóżko przyjaciela - jego brak aż kłuł w oczy. Harry wyskoczył z
pościeli, starając się nie patrzeć w tamtą stronę. Gdy wszedł do kuchni, Hermiona
odwróciła głowę, zamiast powiedzieć mu: "Dzień dobry".
Odszedł, powiedział sobie Harry. Odszedł. Powtarzał to podczas mycia i ubierania,
jakby wielokrotne przywoływanie tych słów mogło stłumić wstrząs. Odszedł i nie wróci.
To było aż nadto oczywiste - ochronne zaklęcia sprawiały, że gdy opuszczą to miejsce,
Ron nie będzie mógł ich odnaleźć.
Zjedli śniadanie w milczeniu. Oczy Hermiony były zaczerwienione i opuchnięte,
najwyraźniej spędziła bezsenną noc. Guzdrała się podczas pakowania. Wiedział, że
chciała przedłużyć czas spędzony nad brzegiem rzeki. Kilka razy zauważył, jak się
rozgląda, zapewne łudząc się, że usłyszy kroki wśród rzęsistego deszczu. Ale żadna
rudowłosa postać nie pojawiła się między drzewami. Za to za każdym razem, gdy Harry
naśladował przyjaciółkę i z nieodpartą iskrą nadziei rozglądał się wokół, by nie dostrzec
niczego prócz ociekających wodą drzew, wybuchał w nim kolejny atak furii. Niemal
słyszał Rona mówiącego: "Myśleliśmy, że wiesz, co robisz" i wznawiał pakowanie, z żalem
skłębionym gdzieś w brzuchu.
Mulista rzeka wzbierała pod ich bokiem, wkrótce miała zalać brzeg, na którym
rozbili namiot.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez piotrekk102 dnia Czw 20:07, 17 Paź 2013, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum HARRY POTTER Strona Główna -> Książki HP Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island